Wróg publiczny numer jeden

1999

Wróg publiczny numer jeden pojawił się na rozdrożu w spokojny, późno sierpniowy wieczór, gdy niebo na zachodzie zalewała purpura, po której nieśmiało biegły ciemnoczerwone pasy schyłku lata. Wróg stanął twardo na piaszczystej drodze, która nieco dalej rozgałęziała się w dwie, wąskie ścieżki znikające pomiędzy drzewami zagajników. Przed sobą miał wieś. Miejscowość mała jak ich wiele. Trochę domów, gdzieś w oddali neogotycki kościół i przyległy doń cmentarz. Na poboczach wyboistej drogi stało kilka aut, fiaty seicento, polonez i dwa trabanty, będące w oddali bardziej cieniami, zarysami enerdowskiej myśli niźli pełnoprawnymi elementami rzeczywistości.

Z jednego z domów, które stały najbliżej wroga wyszła dziewczyna. Była wysoka i młoda. Miała na sobie tylko szlafrok i ciepłe, puchowe papcie. Uśmiechnęła się na widok znajomej sylwetki.

– Cześć. Jesteś wcześnie – powiedziała, całując Wroga w policzek.

– Odchodzę – oznajmił gorzkim tonem, bez chwili wahania.

Odjęło jej mowę. Z miejsca postarzała się o dziesięć lat, włosy straciły młodzieńczy blask, tak samo oczy – teraz noszące ślady wielu perypetii.

– Jak to? Do końca roku miałeś załatwić wszystko, mówiłeś, że…

– To skomplikowane. Chcą mnie gdzieś indziej. Nie będę mógł się skontaktować. – Wszystkie słowa wypowiedział twardo, bezlitośnie. Nie czuć było w nich żalu ani smutku. Taki był.

– Wrócisz? – zapytała bardziej dla siebie, chcą ukoić słowami ból w krtani, odwlec strumień łez czekający na zerwanie tam.

– Nie dziś i nie za pięć lat. Musisz ułożyć sobie życie, zapomnieć, a ja pojawię się i znowu będziemy razem.

Wieczór zamienił się w noc. Wróg publiczny numer jeden szedł jedną z leśnych ścieżek, mając daleko za plecami wioskę, w której na skraju stała młoda dziewczyna w szlafroku z dłońmi okrywającymi zalaną łzami twarz. Nie chciał widzieć tego obrazu, nie chciał słyszeć tych emocji. Mógłby pierwszy raz poczuć słabość. Kiedy znowu tam wróci (o ile w ogóle), Jola będzie już Jolantą.

2002

 

Karol był dobrym chłopakiem. Poznali się na imprezie jakich wiele. Klub w małym mieście, DJ zaściankowy i największe przeboje wszystkich dyskotek prowincji z ostatniej dekady. On wpadł jej w oko, z wzajemnością. Trochę pogadali, postawiła mu kolejkę, a potem on zapytał, czy w tańcu też lubi prowadzić. Trochę się speszyła, ale najwidoczniej był to niewielki promil, bo pół roku później Karol Matuszak klęczał na jednym kolanie przed Jolą z tamtego klubu, a ona płakała, nie do końca szczerze. Przed oczami miała Wroga publicznego numer jeden. Wciąż pamiętała, ale robiło wszystko, co jej nakazał.

2003

 

Cóż to było za wesele! Właściwie to było bardzo zwyczajne. Na setkę gości zaproszonych przybyło trochę ponad siedemdziesiąt. Przyjęcie odbyło się ostatniej, zdatnej do użytku remizie OSP w okolicy. Rodzina pana młodego wyglądała, jakby do ich krwiobiegu dostała się złośliwa bakteria. Może już pracowano nad planem zwalczenia niechcianego pasożyta.

W czasie pierwszego tańca zobaczyła go, Wroga. Stał za oknem i pokazywał kciuk uniesiony do góry. Twarz ukrytą miał za kominiarką. Karol zauważył, że jego wybranka zbladła. Pocieszył ją słowami, których nigdy potem nie mogła sobie przypomnieć. Najwidoczniej nie było warto.

Goście najedli się i napili do syta. Potem i tak obrzucili przyjęcie gównem, dla zasady. Szemrali w swoich kręgach, nierzadko naginali rzeczywistość, mieszając prawdę z imaginacją.

Jola tamtej nocy ostatecznie stała się Jolantą.

2005

W miasteczku wybudowano pierwsze centrum handlowe. Był to parterowy budynek mieszczący kilka sklepów odzieżowych, jubilera, księgarnię i sklep zoologiczny. Na prowincji takie wydarzenia są wydarzeniem jednym na wiele lat. Kupujących przez pierwsze miesiące nie brakowało. Ludzie wręcz zjeżdżali do nowych sklepów całymi rodzinami. Jolanta również tam pojechała. Karol pozwolił jej jechać Polonezem. Wcześniej musiała korzystać z jedynego jeżdżącego przez wieś autobusu kursującego wczesnym rankiem, a potem oczekiwać na otwarcie centrum przeszło dwie godziny.

Zaparkowała blisko wejścia. Gmach robił na dziewczynie z małej wioski duże wrażenie. Miasto na moment stało się dla niej drugą stolicą Polski, tą, w której nigdy nie była.

To stało się, gdy szła do przymierzalni z dwiema parami spodni. Postać wyrosła przed Jolantą niczym z podziemi. Znała ją. Wróg stał przed Jolantą i w milczeniu przyglądał się jej, jakby czekał na ruch swojej dawnej sympatii. Zamknęła oczy i zrobiła krok do przodu. Posłuchała się swojej intuicji. Oprócz siniaka na przedramieniu, po potknięciu się o skórzane siedzisko do przymierzania butów, obyło się bez dodatkowych ekscytujących sytuacji. Gdy wróciła do domu, od razu położyła się na kanapie w pokoju dziennym. Mieszkali w wynajętym mieszkaniu M-3 na starym osiedlu robotniczym w poniemieckiej kamienicy. Spała siedem godzin. Obudził ją krzyk pijanego Karola.

2006 – zima

Karol chciał dziecka. Temat wrócił po ostatniej dyskusji nań wiosną. Miała rzucić natychmiast studia. Argumentował to swoją pracą. Według niego była wystarczająco płatna, żeby pozwolić sobie na potomka. Gdy próbowała do niego dotrzeć, uświadomić, że zawsze marzyła o dyplomie, wychodził z mieszkania i nie wracał aż do późnej nocy.

– Powiedz szczerze, nie chcesz go? Czy boisz się, że będzie za bardzo podobny do mnie?

Nigdy nie odpowiadała wprost. Więcej pił niż kiedyś? Owszem, ale tylko czasami wracał do domu podminowany, jakby nie on, ten drugi. To jeszcze nie powód, żeby rezygnować z potomka. Więc co było przeszkodą. Wiedziała doskonale – Wróg publiczny numer jeden.

 

2008

Gdy tamtej zimy roku 2007, zapomniała o kimś, kto odwiedził ją ostatnim razem w 1999, nie broniła się przed marzeniem Karola. Jesienią 2008 urodził się Konrad. Dali mu imię po dziadku Karola. Nalegał bardzo, choć Jolanta zdecydowanie wolała Huberta.

– Jest bardzo podobny do mnie – powiedział Karol któregoś wieczoru. – To dobrze – dodał potem, a Jolanta umarła wtedy w duchu po raz pierwszy odkąd opuścił ją ten, o którym zapomniała. Siedziała w kuchni i próbowała się uśmiechać. Spojrzała w okno, na panoramę miasta prowincji, ciemnego, nieistotnego, pełnego podobnie smutnych Jolant i dumnych ze swych synów Karolów.

2010

Szła z Karolem ulicą prostopadła do osiedla, na którym mieszkali. Dumny ojciec niósł na rękach Konrada. Mały nieustannie kręcił głową, chłonął świat wszystkimi zmysłami, co chwila prosił, aby Karol postawił go na chodniku, a wtedy klękał i lizał po raz enty drobinki żwiru rozsypane na nim.

– Znowu? Otruj się – powiedziała Jolanta, bacznie obserwując Konrada.

– Nie ucz mnie, jak mam go wychowywać. Musi poznawać świat, jak tylko się da.

– Uroki bólu biegunki też są w pakiecie?

Spojrzał na nią karcącym wzrokiem. Tym razem nie zamierzała się korzyć.

– Przestań histeryzować. Mój syn…

– Nasz – dodała, nie czekając aż skończy. Wiedziała doskonale, że tego nie lubi, dlatego tym większa była satysfakcja z obserwacji powoli napływającej do umysłu Karola frustracji.

Zacisnął usta i wziął Konrada z powrotem na ręce. Dalszy spacer obył się bez rozmów. Doszli do starego opuszczonego domu pamiętającego czasy przedwojenne. Za szybą frontowego okna wisiał szyld z napisem SZKLARZ. Zawsze tu zawracali i tym razem też tak zrobili.

W drodze powrotnej Jolanta weszła do miejscowego spożywczaka. Karol nie był zadowolony. Uważał, że trwoni pieniądze bez myślenia. Nadal nie mógł się pogodzić, że jego żona ma wyższe wykształcenie i pracę, która pokrywa siedemdziesiąt procent ich wydatków. Sam skończył zawodówkę i nawet nie myślał o tym, żeby zrobić maturę zaocznie. Uważał, pieniądze są tylko papierem, a liczy się to jakim jesteś pracownikiem. Życie jednak brutalnie weryfikowało jego zdanie, gdy dwa lata wstecz nie mieli wystarczająco dużo pieniędzy, aby wymienić w mieszkaniu stare, gnijące okna. Jolanta kupiła wtedy na przecenie cztery pary ręczników, by układać je na parapetach, żeby choć trochę zabezpieczyć mieszkanie przed kompletnym wyziębieniem.

Kupiła kilka batonów i dwa napoje gazowane. Stała w kolejce kilka minut, obserwując czy Karol wciąż na nią czeka. W końcu jednak straciła go z oczu. Odszedł nieco na bok, poza obręb okna. Pomyślała, że zrobił to specjalnie. Ostatnio miał takie wybryki w zwyczaju.

Zapłaciła i wyszła na zewnątrz. Zrobiło się zimniej, a świat został jakby obdarty z kolorów. Niebo zachmurzyło się, w powietrzu czuć był woń zgnilizny. Karol zniknął. Wrócił do mieszkania bez nie? Najwyraźniej. Teraz czeka ją rozmowa, niemiła i bezzasadna. Znowu będzie rzucał argumentami, jak to on ciężko pracuje na rodzinę, wychowuje syna, a ona…

Ona przecież tylko zarabia dwa razy więcej i jest bliska awansu. To nic, kropla w morzu żalu. Może wspomni też o tym, jak to Konrad nie jest podobny do niego. Będzie jak tatuś, najlepszy. Dawno nie poruszał tego tematu. To dobra okazja.

Zaczęła iść w stronę osiedla. Minęła budynek biblioteki publicznej i skręciła w lewo. Chciała obejść bloki z drugiej strony, przeciągnąć nieuniknione – zjawienie się w mieszkaniu.

– Jola jest już Jolantą – usłyszała, a jej umysł otworzył w tym momencie wszystkie szuflady pamięci, w których ukrył wspomnienia sprzed ponad dekady. Pierwsze skrzypce w każdym z nich grała ta sama postać – Wróg publiczny numer jeden.

– Ty?

– Wróciłem, tak jak powiedziałem.

Wyglądał o wiele starzej. Przypomniała sobie tę młodą, wręcz chłopięcą twarz, którą widywała wiele razy, o której myślała wtedy bez przerwy, a którą kilka lat temu wyparła naturalną koleją rzeczy.

Opowiedział jej wszystko. Może bez szczegółów, ale nie krył tego, co było najważniejsze. Lord numer jeden wysłał go w dalekie krainy. Tam Wróg poznał ludzi, którzy nie życzyli mu nigdy dobrze, a z którymi musiał się budzić, jeść i pracować. Potem musiał ich też zabić, aby Lord uznał, że ten jest oddany sprawie do końca.

– Zabiłeś wielu?

– Więcej niż możesz zliczyć, Jolanto.

Zamyśliła się. Miała przed oczami Karola i Konrada. Obaj czekali na nią w mieszkaniu. Malec na pewno będzie chciał ją przytulić, a Konrad wygłosi kolejne przemówienie i pewnie zniknie na kilka godzin. Miał znajomków, z którymi regularnie się upijał. Z nich wszystkich tylko on założył rodzinę.

– Ułożyłaś sobie życie, tak jak chciałem. Wiesz, co to znaczy?

– Mam odejść ot, tak?

– Zgadza się. Przysięgaliśmy sobie, że nawet jeśli coś rozdzieli nas na lata, przyjdą kolejne, gdy znów będziemy mogli być razem. Więc jestem, Jolanto.

Spojrzała w stronę bloków. W jednym z nich miała życie, w którym grała swą rolę od lat. Teraz pojawiła się nowa ścieżka, nowy kontrakt.

– Mam dziecko.

– Nie jest twoje. Nie podobne do ciebie, niewychowywane przez ciebie. Jesteś dodatkowym, niepotrzebnym filarem.

Jego oczy zawsze sprawiały, że traciła postrzeganie świata. Ostatnimi laty, widziała wszystko w barwach, które coraz częściej traciły swoją głębię, płowiały i szarzały. Nadchodziła jednolita, smutna rutyna. Może to już kwestia tygodni, zanim w nią wpadnie na dobre.

– Nie każ mi czekać więcej. Minęło jedenaście lat.

– A jeśli odejdę, co zrobimy?

– Lord zwolnił mnie z umowy, jestem wolny. Nie muszę już poznawać nowych dusz i tłamsić ich do samego rdzenia. Teraz mogę wszystko.

Wieczorem Karol nie poszedł z kolegami na piwo. Musiał opiekować się Konradem. Jolanta nie wróciła do mieszkania ani wtedy, ani nigdy więcej. Zgłosił zaginięcie na policji – w imię schematu. Potem wyczekiwał końca poszukiwań.

Telefon zdzwonił, gdy akurat oglądał telewizję. Przykro im, ale prawdopodobnie nic z tego. Podziękował, odłożył słuchawkę i poszedł do pokoju Konrada. Chłopiec leżał w łóżku, nie budził go. Rano przekonał się, że to sen wieczny

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania