Poprzednie częściWrona z Madenfal

Wrona z Madenfal - prolog

Hjalkan stał oparty o zimny, wilgotny mur, splatając ramiona na piersi. Cień kaptura skrywał mu twarz. Obok niego stał Visander, do niedawna jeden z dowódców królewskich wojsk, teraz człowiek, który błądził na granicy hańby.

- Nie mam czasu, by osobiście się tym zająć – tłumaczył mu Hjalkan. Jego głos był szeptem samej nocy. – Muszę ją odnaleźć. Gdzieś za mgławicami czeka reszta świata.

- Cz... czym? – zapytał, a dreszcz przebiegł mu po karku.

- Wszystko ma pozostać tajemnicą – powiedział, pochylając się ku Visanderowi. – Jeden z moich pobratymców... Kylhar Skoroświt musi umrzeć. Tak zadecydował król, a jego słowo to zarówno rozkaz jak i obowiązek. Moje sowy już go tropią, wkrótce odnajdą jego ślad. Ty zaś wraz z najemnikami podążysz za nim i dopilnujesz, by serce buntownika przestało bić. Gdy powrócisz z jego głową, otrzymasz wszystko, o czym marzyłeś… i jeszcze więcej.

Cisza między nimi zgęstniała. Gdzieś w oddali zawył wiatr. Visander zacisnął dłonie, czując, jak ogarnia go coś więcej niż obowiązek – żądza odzyskania dawnej wartości, pragnienie, które paliło go od środka odkąd popadł w niełaskę króla. W końcu los dał mu drugą szansę. Wystarczyło tylko wyciągnąć po nią rękę… i splamić ją krwią.

- Nim wyruszę… czy możesz mi powiedzieć, o co tak naprawdę ci chodzi?

Hjalkan skinął głową. Ta wiedza i tak nie będzie ci potrzebna – przemknęło mu przez głowę.

- Opowiem ci historię, która być może pozwoli ci coś zrozumieć – zaczął. – Na jednej z wyniosłych wież Madenfal żył kiedyś strażnik, którego czujne oczy nieustanie badały horyzont, wypatrując obcych wojsk i jakichkolwiek niepożądanych ludzi. Razem z nim mieszkał jego syn Bolko, chłopiec o sercu wielkim jak niebo i dłoniach, które potrafiły leczyć najmniejsze stworzenia. Psa z kulawą nogą, srokę ze złamanym skrzydłem, a nawet chore koty i króliki. Wszystkie znajdowały w nim swojego opiekuna. Pewnego dnia, gdy obserwował z góry miasto, wprost pod jego nogi spadła ranna wrona. Chłopiec nie zawahał się ani chwili. Troskliwie opatrzył ptaka i doglądał go przez wiele dni, spędzając przy nim każdą wolną chwilę. Nocą, gdy księżyc zawisł nisko nad miastem, a świat pogrążył się w ciszy, Bolko przebudził się i spojrzał na posłanie wrony. Nie było tam już zwykłego ptaka. A może i był, lecz nie takim, jakiego znałby człowiek. Jego pióra, czarne jak obsydian skąpany w smolistej nocy, pochłaniały światło niczym bezdenna otchłań. Oczy jarzyły się złowieszczą poświatą, w której lśniły cienie upadłych królestw. To nie była zwyczajna wrona… to był omen. Zwiastun nieszczęść, szept nadchodzącej zguby. – Gdy z jego ust wydobywały się kolejne słowa, powierzchnia skóry dowódcy drżała delikatnie. – Najgorsze jednak było to, że jej opis pokrywał się z ptakiem, którego dostrzeżono niedawno… także w Madenfal. Na jednym ze szponów nosiła znamię – wyrytą runę, wypaloną w starym języku. Tak niegdyś oznaczano te, które wysyłano za mgławice, tam, gdzie świat się kończył, a noc miała własne imię. Według całego kontynentu, dotąd nie powróciła jeszcze żadna. Wszyscy są przekonani, że nie można przedostać się na drugą stronę. Ta wrona przemówiła do chłopca ludzkim głosem. "Drogi Bolku! Okazałeś serce w godzinie mej słabości, choć nie wiedziałeś, kim jestem. Musisz wiedzieć, że nie jestem zwykłym skrzydlatym stworzeniem, lecz królem wron. My, ptaki, nigdy nie zapominamy przysług. Zostawiam Ci dar... srebrną trąbkę. Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował pomocy, zagraj na niej, a przybędę do Ciebie razem z moimi poddanymi. A teraz żegnaj!" Po tych słowach zmienił się z powrotem w kruka, rozpostarł skrzydła i w mgnieniu oka zniknął w mroku nocy. Na jego posłaniu pozostała tylko błyszcząca w księżycowym świetle trąbka. Mijały lata. Bolko dorósł i zajął miejsce swego ojca, strzegąc murów Madenfal. Pewnego dnia nadciągnęło zagrożenie – wroga armia stanęła u bram miasta. Rozpoczęło się oblężenie i wydawało się, że już nic nie uchroni królestwa od zguby. Wtedy Bolko przypomniał sobie króla wron i jego obietnicę. Przez lata traktował ją jako dziecięce bajanie, ale w obliczu takiego niebezpieczeństwa należało wykorzystać każdą szansę na ocalenie. Ze starego kufra wyjął już nieco zakurzoną trąbkę, wspiął się na najwyższą wieżę i zadął w nią z całych sił, wygrywając melodię. I oto nadeszło to, czego nikt nie mógł przewidzieć. Czarny wir zakotłował się na horyzoncie niczym mroczna nawałnica, rosnąc i gęstniejąc, aż całe niebo nad Madenfal spowiła dusząca ciemność. Z głębi tej piekielnej otchłani wydarło się tysiące wron. Ich skrzek niósł się po murach miasta, przyprawiając obrońców i najeźdźców o lodowaty dreszcz. Ptaki uderzyły na wrogie wojska z wściekłością burzy. Ostre dzioby wwiercały się w oczy i gardła, szpony rozdzierały skórę do kości, a skrzydła biły niczym młoty. Ludzie padali na kolana, osłaniając głowy, ale wrony były jak żywa plaga.

- Ale… przecież to tylko legenda, prawda?

- Też tak kiedyś myślałem – odpowiedział. Jego oczy łypały spod kaptura niczym dwa rozżarzone węgle. – Ale czasami rzeczy, które uznajemy za wytwory wyobraźni, okazują się bardziej rzeczywiste niż wszystko, co znamy. Nie można opuścić kontynentu. Mimo iż setki lat już minęły, wciąż jesteśmy otoczeni mgławicami, tajemniczymi obłokami, które trzymają nas w uścisku. Obudź się. Gjaladen jest zamknięty.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania