Wspólnota Wielkiego Kozła

Elisabeth szła wartkim tempem urokliwą alejką ciągnącą się wzdłuż Bulwaru Kwitnących Róż. Nie miała czasu na podziwianie pięknych widoków, jakie wieczorową porą zapewniały blisko dwustuletnie, zabytkowe latarnie. Gdyby zwolniła kroku, istniało ryzyko, że po raz kolejny spóźniłaby się na Krwawe Obrządki. Chłostę jakoś by jeszcze przełknęła, lecz karą za drugie tego typu przewinienie była utrata palca serdecznego. W rolę egzekutorów wcielali się asystenci Najwyższego Kapłana. On sam nie lubił brudzić sobie rąk. Jego dusza i tak była już dostatecznie zbrukana. O ile w ogóle ją posiadał.

 

Dziewczyna należała do sekty od kilku miesięcy. Wstąpiła do niej po śmierci ukochanej matki. Utrata małżonki wstrząsnąła jej ojcem do tego stopnia, że postanowił skryć się pod grubą powłoką obojętności i nie istniał żaden sposób, by go stamtąd wydobyć. Beth wielokrotnie próbowała, lecz jej wysiłki spełzły na niczym. Musiała w pojedynkę radzić sobie z przygniatającym poczuciem samotności oraz szarugą codziennego życia. Udręka ta po jakimś czasie zaczęła ją tak przytłaczać, że zdecydowała się dołączyć do sekty za potajemną namową koleżanki z klasy licealnej. Bo przecież nie było na tym świecie nikogo, kogo mogłaby z czystym sumieniem nazwać swoim przyjacielem bądź przyjaciółką. W jej oczach żaden z rówieśników nie zasługiwał na takie miano.

 

Członkowie sekty dopuszczali się strasznych, okrutnych, bestialskich zbrodni. Nie było jednak tak, że morderca działał sam. Wiele osób pracowało na końcowy sukces. Jedni czynili niezbędne przygotowania, inni po wszystkim zacierali ślady i jak dotąd funkcjonowało to bez większego zarzutu. A jeśli nawet ktoś dał się przyłapać na gorącym uczynku, podczas przesłuchań oraz procesu sądowego nie puszczał pary z ust. Brał całą winę na siebie w imię Ducha Wielkiego Kozła oraz jego wiernych wyznawców.

 

Dotychczas Elisabeth nie brała bezpośredniego udziału w zbrodniczym procederze. Była stosunkowo nowym adeptem, dlatego jej zadanie sprowadzało się głównie do pilnej nauki poprzez obserwację. Wiedziała jednak, że w końcu nadejdzie moment, kiedy i jej przyjdzie zbroczyć swe delikatne dłonie niewinną krwią. Mogła to przerwać, podobnie zresztą, jak i pozostali członkowie sekty, lecz nie zamierzała tego czynić, gdyż wówczas utraciłaby bezpowrotnie to, po co do niej dołączyła. Poczucie wspólnoty oraz przynależności.

 

Dziewczyna jakimś cudem dotarła na czas. Weszła do wnętrza prowizorycznej świątyni i zajęła miejsce w jednej z długich ław obok pozostałych wyznawców.

 

- Duch Wielkiego Kozła znów cię wezwał - odezwała się kobieta siedzącą najbliżej Beth.

- Duch Wielkiego Kozła znów mnie wezwał - odparła wyuczonymi słowami na zwyczajowe powitanie członków sekty.

 

Po chwili na ołtarz wkroczył Najwyższy Kapłan w towarzystwie swoich asystentów. Wszyscy wstali i rozpoczęły się rytualne śpiewy. Upuszczanie krwi z ciał schwytanych zwierząt następowało w dalszej części ceremonii. Tego momentu Beth nie lubiła, lecz wspólna modlitwa oraz podniosła, mistyczna atmosfera w pełni rekompensowały jej wszelkie niedogodności. Znów poczuła w sobie otuchę oraz siłę płynąca z poczucia wspólnoty. Wiedziała, że płaci za ten przywilej wysoką cenę, lecz w jej mniemaniu przyprawiająca o gęsią skórkę gra...

 

Była warta świeczki.

 

L. A. T.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Artemisia 2 miesiące temu
    Opowiadanie przypomniało mi sceny z Indiana Jones, a może to był inny film...
    W każdym razie bardzo plastyczne i sugestywne opowiadanie, które uruchomiło zapomniane obrazy. Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania