Wspomnienia miłości

Ludzie za zwyczaj cierpią z miłości. Tej platonicznej, nieodwzajemnionej lub po prostu miłości do przyjaciela lub rodzica. Więc ja też cierpię. Z tą różnicą, że moja miłość nie jest skierowana do rodzica, przyjaciela, nie jest platoniczna ani nieodwzajemniona. Choć jak teraz o niej pomyśle wydaje mi się, że powinnam mówić o niej w czasie przeszłym. Już jej nie ma, zniknęła tak jak znikają ludzie mijani w tłumie. Miała być niezawodna i wieczna, taka jaką chciała by każda inna osoba. Ale nie zostało po niej nic poza żółtymi tulipanami w butelce po pepsi. Patrząc na nie przypominam sobie dzień w którym wszystko się zaczęło. To dość zabawna historia, może nie tak jak kawały o Jasiu ale na pewno zabawna. Poznaliśmy się na kółku różańcowym do którego namiętnie uczestniczyła moja babcia. Stał obok mnie ale zobaczyłam go dopiero wtedy gdy różaniec wyślizgnął mi się z rąk. Oboje się po niego schyliliśmy, nasze spojrzenia się spotkały a potem było jak w nisko budżetowych romansidłach. Teraz jak na to patrzę wydaje mi się że to była miłość od pierwszego wejrzenia, której z początku nie chciałam dać szansy ale za mnie dał jej ją ktoś inny. Tym kimś była oczywiście moja kochana babunia. Codziennie wypytywała sąsiadów, znajomych i miejscowe plotkary o nieznajomego. Codziennie do póki nie dowiedziała się kim był młodzieniec z kościoła. Był synem naszego zegarmistrza fach niby miał w ręku jednak zawsze ciągnęło go na medycynę. Lubił pomagać ludziom, nie czerpiąc z tego korzyści no może poza satysfakcją. Babcia zaprosiła go do nas aby naprawił nasz rodzinny, przekazywany z pokolenia na pokolenie zegar z kukułką. Powinnam chyba wspomnieć że babcia zepsuła go pół godzinny przed jego przyjściem. Potem poszło już z górki, no może dopóki nie rozwalił mi nosa, naprawdę wspaniały prezent na walentynki. Oczywiście nie zrobił tego specjalnie. Chciał być oryginalny i zupełnie przez przypadek kupił egzotyczny kwiat na który mam uczulenie.Do dziś nie wiem jak to się stało że kichając uderzyłam głową o stół. On w ogóle się nie wystraszył, dobrze wiedział co zrobić ze złamanym nosem ale od tamtej pory na walentynki dawał mi tulipany. Zawsze żółte. Właśnie wtedy popełniłam najgorszy błąd swojego życia. Namówiłam go żeby został lekarzem. Był najstarszy na wydziale jednak jemu nie robiło to różnicy. Nareszcie dostał się na swoją ukochaną medycynę. Zawsze go wspierałam a on wspierał mnie. Los nas nie oszczędzał. Przez dziesięć lat związku przeszliśmy istne piekło. Po pięciu latach starania się o dziecko poroniłam. Wpadłam w depresję podcięłam sobie żyły, myślałam że umrę ale on mnie uratował. Wzięliśmy ślub i zaadoptowaliśmy śliczną hinduską dziewczynkę, której imię przypominało mi nazwę pewnego egzotycznego kwiatu. Grono osób które kochałam zmieniło swój stan z dwóch na trzy osoby. Wtedy Afryką stanęły straszne kataklizmy. Błagałam go żeby nas nie zostawiał ale on się uparł że musi pomóc tym ludziom. Pieprzony altruizsta-pomyślałam ale puściłam go. Obiecał że zadzwoni, nie zadzwonił nigdy. Jego samolot rozbił się nawet, nie doleciał nawet do Afryki. Niedługo potem babcia dostała zawału. Nie udało jej się uratować. Jedynym co trzymało mnie przy życiu był mój mały Kwiatuszek, który jak jej ojciec przed laty przynosił mi żółte tulipany.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • candy 04.03.2016
    o matko... zaczynając czytać na pewno się nie spodziewałam takiego zakończenia. Najpierw urzekło mnie zdanie "Ale nie zostało po niej nic poza żółtymi tulipanami w butelce po pepsi" - takie prawdziwe, takie życiowe podsumowanie tego, co zazwyczaj się dzieje z wielkimi miłościami... ostatnie zdanie jednocześnie smutne i piękne. Zostawiam 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania