Wspomnienie-niewspomnienie
Drzewa, spokój, jesienny poranek, jabłka na straganie.
Idę obok matki. Przez plac. Jak każdego ranka. Obok matki. Ocierając się o płaszcze. O zewnętrzną ciszę. Matka przystaje co raz, spogląda na wystawy sklepów, wchodzi - wychodzi, kilka kroków do przodu, z powrotem. Siatki są lekkie.
- Jestem zmęczony, mamo
- Przecież dopiero wyszliśmy z domu
- Ale już jestem zmęczony
- To wracaj
- To nie pomoże
- To co chcesz?
- Nie wiem.
Ludzie, ulice, samochody, drzewa, każdego dnia inne, ale zawsze nazbyt znajome. I te kroki: prawa-lewa. Ta pokorna konieczność istnienia. Wciąż pędzić i nigdy nic nie wyważone. Dotąd. Tylko dotąd. Więcej nie potrzeba.
Codziennie: kołdra, zęby, umywalka, kosz na śmieci, zatrzeć ślady, przyłożyć ucho do kamienia, potem zasnąć i wstać jak najszybciej. Spokój. Cóż, za spokój. Słowa nie przychodzą na myśl. Ciągle czymś mącony.
- Zaplątałem się w sieci idei
- One nie są ważne
- A co jest ważne?
- To co w tobie
- To po co my tak wciąż chodzimy?
Marzę, że jest cicho, że ewentualnie jakiś ptak w oddali i nie jego głos, a trzepotanie skrzydeł. Ludzie, ulice, samochody, drzewa są we mnie bardziej niż oddech.
Matka mówi, żebym nie oddalał się, że będziemy wracać do domu. Siatki są cięższe, ale nie na tyle, żeby się skarżyć.
- Co będzie później, mamo
- Poczekam
- Gdzie?
- Na ostatnim przystanku
- I pojedziemy dalej?
- Oczywiście.
W końcu docieramy do domu, ale to nie jest pewne. W pewnym sensie nadal chodzimy, spoglądamy na wystawy sklepów, parę kroków do przodu, z powrotem. Ludzie, ulice, samochody, drzewa spowite są ciepłą szarością, pogodną tęsknotą za mgłą. Matka nazbyt siwa, żeby pamiętać tamten spokój. Siatki tak ciężkie, że wlokę je po ziemi.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania