Wszystkie możliwości Kafki

Szliśmy pospiesznie brukowanymi ulicami. Zmrok zapadał, a mimo to ludzi na zewnątrz wciąż było pełno.

– Franz! – wołałem za nim, nie nadążając. – Franz! Franz! No, Franz! Zwolnij trochę! Choć odrobinę! Franz, a jak zrobi się całkiem ciemno i stracę cię z oczu?

Stanął jak wryty. Odwrócił się do mnie i niemal wpadłem na niego.

– Właśnie, Armstrong. A jak mnie zgubisz? Będziesz chodził po domach, pytał: "pardon miła pani, czy to tu wszedł Franz?", "Czy zastałem Franza?", "Czy tu właśnie znajdę Franza?". Wiesz ilu Franzów mieszka w… – Zrobił gest ręką. – Królewskiej Pradze? Wiesz ilu?

– Mnóstwo?

Wyciągnął ku mnie palec wskazujący, tak jakby uciszając.

– Mnóstwo – potwierdził. – Przynajmniej sześćdziesięciu siedmiu, z samych tych o których ja wiem: piekarz Franz, szewc Franz… wiesz, ile mieszkań musiałbyś odwiedzić, żeby mnie znaleźć? Setki! Wiesz, ilu Franzów byś zastał, w ilu domach zagościł? W dziesiątkach! I co, po ilu domach uznałbyś, że Franzów masz dość i nie chcesz już znajdować tego, któregoś szukał? Czy w ogóle istotne byłoby dla ciebie, żeś konkretnego Franza zgubił, czy wystarczyłoby znaleźć jakiegokolwiek?

Stał i opierał ręce o biodra, przyglądając mi się ciekawie.

– Franz, o co ci chodzi, człowieku? Czyś ty rozum postradał? – Spytałem.

– Pokazuję ci tylko twoje opcje, twój szereg opcji, gdybyś tak miał, dzikusie, zgubić się… na oświetlonej alei! Patrz! – Wskazał mi latarnię miejską. – Chwilę później byłoby jasno i za nic byś nie marudził, że mnie zgubisz! Za nic!

– Dobra, dobra, no, ale przecież nie musisz tak pędzić, prawda? Masz wolny wieczór, nie masz żadnych sprawunków do odbębnienia, prawda?

– A gdybyś tak miał chodzić po mieście już zawsze, pukać do drzwi, pytać o Franza? Cały dzień jeden, cały dzień drugi, spotkanych Franzów liczyłbyś w kajecie, gdybyś tak przy sobie akurat jakiś posiadał. Franz Lipka, Franz Messerweisser, Franz Konečny, Franz Novy, Franz Hlobouk, Franz Werner senior, Franz Werner junior, Franta Jahoda, pisałbyś, waląc od drzwi do drzwi, szukałbyś mnie za dnia, kiedy mnie nie ma w domu, i w nocy, załóżmy nawet, że pomogliby ci stróże prawa, ha!, a przynajmniej by nie przeszkadzali, może tak to ujmę. Miałbyś wielu nowych znajomych, Armstrong. Poszedłbyś na kawę lub herbatę i obwarzanki…

– Obwarzanki? Cóż to takiego?

– Takie pieczywo z dziurką. – Pokazał rękami krążek wielkości talerza z pokaźną dziurką w środku. – Jak mówiłem, poszedłbyś na obwarzanek z nowymi znajomymi, i rozmawialibyście o wszystkich Franzach świata: o Franzu Josefie, o Franciszku z Asyżu, o Ferencu Liszcie, o Goi, jemu również było Franz.

– Do czego zmierzasz, Franz? – spytałem, bo jak go znam, mógłby tak stać i wyliczać do białego rana. Niczego byśmy nie osiągnęli poza zbiegowiskiem i, jeśli akurat władza w niegodziwym nastroju, mandatem lub karetką więzienną do najbliższego aresztu. – Zapętliłeś się w tym, a ja tylko…

Nie dał mi skończyć.

– Właśnie! Właśnie! Ty "tylko", Armstrong, ty tylko! Ty tylko chciałeś iść wczoraj na piwo, a skończyło się na sześciu! Chciałeś iść do wszystkich barów z ptakiem w nazwie! "Biała Gęś", "Wronie Skrzydło" "Złoty Bażant", "Niebieski Ptak", "Biały kruk", "Pod Trzema Kawkami"! I w każdej "gospodarzu, lej złoty specjał!" Wstydu się przy tobie najadłem, a tyś, zamiast kończyć piwo z klasą i kulturą, właziłeś na czworaka do piwnic, gubiłeś się między beczkami, palce dziewkom pod spódnice cisłeś! Znalazłżeś tam co? Po cholerę żeś się tam wszędzie pchał?

– Większości z tego, co mówisz, Franz, nie pamiętam. Już przy trzeciej knajpie, tym "Złotym Bażancie" byłem solidnie zamroczony, pamiętasz pewnie – zacząłem. – Potem, pamiętam, w "Białej Gęsi" albo "Pod Sroczym Ogonem" była taka kelnereczka… srogo mi dała po gębie, mimo że taka była z początku chętna. "Biały Kruk"? Nie pamiętam. "Pod Trzema Kawkami?" Tam też byliśmy? – Dziwiłem się. Dużo ciekawych, nowych doznań, choć większość rozpłynęła mi się we mgle pijackich wspomnień.

Kafka patrzył na mnie ze stanowczą miną urzędnika państwowego. Pewnie zapomniał zostawić ją w pracy.

– Ja ci powiem, Armstrong, tyś jest człowiek zagubiony we własnej rzeczywistości, ty byś własnej stopy w skarpecie próżno szukał, gdyby tak cię naszła chęć do buta zajrzeć, przyznaj się! Piwo byś wypił, ale z kulturą zachować się to co innego, prawda? Dziewczynę byś poderwał, ale żeby żyć z konsekwencjami prawnymi i urzędowymi w związku ze zrobieniem jej dziecka, to już nie, prawda? A jakbyś tak wczoraj tej dziewczynie zrobił dziecko, to jak byś się zachował, przyznaj się! Przyznaj mi się tutaj, co byś zrobił? – Jął uderzać się i mnie w pierś, zachęcając mnie do dostarczenia dowodów na moje gorzkie, nieuczciwe i niegodziwe występki, zwłaszcza te domniemane, te tu i teraz zmyślone. Ale ja miałem asa w rękawie.

– Dzień, w którym doczekam się potomstwa od łomotania dziewek w tyłek, będzie dniem, kiedy zaakceptuję wszystkich moich domniemanych potomków, Franz, chciałem, żebyś to wiedział. – Uśmiechem zakończyłem swój wywód i kołysałem się na piętach w oczekiwaniu na jego reakcję.

Dostałem w gębę. Raz, nie za mocno. Nie było sensu mu oddawać, pewnie miał powody.

– Tyś ją w zadek posuwał? Ty, ty… – Zaczerwienił się, zacisnął pięści, wyprostował się i zgarbił ponownie. – Jak tyś to zrobił?

– Tajemnica. – Zrobiłem minę taką, że konspiracja, że sekret, że wiedza nie dla wszystkich.

– Wiesz, co jeszcze jest tajemnicą, Armstrong? Popatrz tam. – Wskazał coś za moimi plecami.

Odwróciłem się mimowolnie. Franz podstawił mi nogę i popchnął, aż wywróciłem się na chodnik.

– To, gdzie mieszkam! – krzyknął. Jego kroki cichły, pewnie odbiegł i skręcił za róg.

Nie zamierzałem go szukać, wszędzie dookoła pełno otwartych gospód, wystarczyło losowo wybrać kierunek i iść. I poszedłem.

Przyszedł po mnie potem, wystrzelał po gębie i zabrał do siebie do domu, gdzie położył mnie w łóżku, wystrzelał po gębie jeszcze raz (nie czułem bardzo), za to całą drogę zachodziłem w głowę: jak mnie tam odnalazł? Nie pytałem. Bałem się, że znowu się rozsierdzi i zacznie wymieniać wszystkie moje uczynki, złe i dobre, według subiektywnej oceny wszystkich Franzów, żywych i umarłych, prawdziwych i zmyślonych.

– Jak mnie odnalazłeś, Franz? – spytałem jeszcze, gdy zamykał drzwi, żebym mógł w spokoju zasnąć.

– Srak. Śpij już.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pan Buczybór 08.02.2021
    Kafki nigdy nie czytałem, ale ciebie owszem i... Jestem pod wrażeniem. Bardzo przyjemne opowiadanie nawet dla laika, który nie ma za bardzo pojęcia o realiach, w których umieściłeś historię.
  • Okropny 08.02.2021
    Thanks, Bucz. Odgrzewam serię o Armstrongu, przyjacielu zmarłych pisarzy. Pewnie czytałeś już Mickiewicza, Cervantesa i Reymonta :)
    Dzięki za wizytę i komentarz :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania