Wybór na całe życie

Było już grubo po 2 w nocy, gdy wyszłaś z imprezy swojej przyjaciółki. W trochę zbyt radosnym nastroju, jak na normalnego człowieka, wracałaś piechotą do domu. Podśpiewywałaś sobie różne piosenki. Postanowiłaś pójść skrótem przez stary park. Zamiast iść w miarę spokojnie, ty podskakiwałaś sobie, kręciłaś w kółko i ogólnie, za nic nie przypominało to normalnego kroku. W pewnej chwili pod wpływem impulsu położyłaś się na ławkę i roześmiałaś na cały głos. Może, gdybyś wypiła o kilka...naście kieliszków mniej, dotarłoby do ciebie, że jest coś nie tak.

Latarnie gasły jedna po drugiej, gdy tylko je mijałaś. Dlatego też, teraz połowa parku tonęła w nieprzeniknionej ciemności. Teoretycznie powinno być widać coś w świetle gwiazd i księżyca, który był dzisiaj w pełni, ale jakimś cudem, nawet ich światło nie oświetlało starych alejek.

Twoja świadomość była zaćmiona przez alkohol, więc nie docierało do ciebie, że zrobiło się zbyt zimno, jak na letnią noc. Po prostu leżałaś na ławce i śmiałaś się.

Wokół twojej osoby zaczęły gromadzić się cienie. Dosłownie. Nie osoby, ale cienie z oczami. Z czasem zaczęły formować coś na kształt ciała. Przybrały płaszcze, ale nadal falowały. Miały bronie różnego rodzaju. Katany, szable, włócznie, pistolety, karabiny, po prostu wszystko. Jednak to nadal były niematerialne cienie.

W końcu zorientowałaś się, że szepty, które słyszałaś, to nie była twoja wyobraźnia. Rozejrzałaś się i momentalnie wytrzeźwiałaś. Krzyknęłaś. To było przerażające. Krew. Widziałaś krew ściekającą z ich dłoni. A ich przecież nie było w materialnym świecie. Próbowałaś wstać z ławki, ale nie mogłaś. Zostałaś uziemiona. Cała twoja siła woli została zmiażdżona. Otoczona przez dziwne istoty, leżałaś na plecach, całkowicie niezdolna do poruszenia, którąkolwiek kończyną. Próbowałaś zawołać o pomoc. Jednakże z twoich ust wydobył się tylko cichy szept. Traciłaś wszystkie zmysły. Wzrok się mglił, zapach nie docierał, nie słyszałaś już prawie niczego, nie czułaś zimnej powierzchni ławki. Ale poczułaś, jak pazur jednego z nich przejechał ci po udzie. Ból. To było jedyne, co odczuwałaś. Ból, który mogły ci zadać. I robiły to. Szeptały między sobą. Bardziej to czułaś. Ich słowa jakby muskały twoje ciało, powodując uczucie, jakby zamarzało. Bałaś się tak, jak jeszcze nigdy. Próbowałaś wmówić sobie, że to tylko sen, ale w głębi duszy wiedziałaś, że okłamujesz samą siebie. Twoje ubranie zniknęło w jednej chwili. Leżałaś naga na ławce, która po chwili zmieniła się w stół. Byłaś ofiarą. Ofiarą tych dziwnych istot. Zamierzały odprawić jakiś rytuał, a ty już nigdy nie miałaś zobaczyć swojego świata. Miecz jednego z nich przejechał wzdłuż twojego brzucha. Naznaczył krwawą linię. Kolejnie włócznia nakreśliła na twoim ramieniu jakiś znak. Otaczała cię ciemność. I krew. Tylko ona się wyróżniała. Ten świat był po prostu czarny.

Tu nie płynął czas. Jednak twoje ciało znaczyła już siateczka krwawych linii. Wiedziałaś, że ta męka się kończy. Wśród cieni panowało poruszenie. Największy z nich szykował się do ostatecznego ciosu mrucząc pod nosem słowa modlitwy.

I nagle nastąpiła jasność. Po prostu wyglądało to tak, jakby wybuchło słońce. Ciepło otuliło twoje ciało. Uleczyło je. Chciałaś pozostać przytomna, ale zemdlałaś.

Obudziłaś się późno. Wokół była noc. Nieprzenikniona, co sprawiło, że napłynęła fala wspomnień i wydałaś w siebie pisk. Usiadłaś na łóżku i dopiero wtedy zorientowałaś się, że musisz być w jakimś pomieszczeniu. Otuliłaś się kołdrą i zamknęłaś oczy. Kołysałaś w przód i w tył, próbując uspokoić oszalałe serce.

- Widzę, że się obudziłaś – usłyszałaś głos i zaskrzypiała podłoga. Ktoś do ciebie podchodził. Otworzyłaś oczy i rozejrzałaś się wokoło. Jednak w tych ciemnościach nic nie było widać. Nawet konturów.

- Światło – szepnęłaś ledwo słyszalnie. Potrzebowałaś go. Do tej pory nie zdawałaś sobie sprawy z tego, że światło, to bezpieczeństwo.

- Proszę bardzo. – Pstry i już. Zapłonęła lampa obok łóżka. Szybko przesunęłaś się w jej stronę. Dopiero wówczas rozejrzałaś się po raz kolejny. Ujrzałaś chłopaka, który kucał obok łóżka i przypatrywał ci się z ciekawością. – Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy – powiedział, gdy zauważył, że cofnęłaś się pod samą ścianę. Wyciągnął lekko swoją rękę w twoją stronę. – Podaj mi swoją dłoń.

Potrząsnęłaś głową. On nie był człowiekiem. Emanowała z niego srebrna poświata. Był bardzo przystojnym szatynem o piwnych oczach. Wyglądał jak anioł. Naprawdę. Brakowało mu tylko skrzydeł. Ale ty nadal czułaś ból. Może nie fizycznie, ale w twojej pamięci pozostanie on na zawsze. Szybko potrząsnęłaś głową na nie.

- Kim jesteś? – zapytałaś szeptem.

- Nie mogę ci tego powiedzieć. Ale wiedz, że to ja cię uratowałem. Chcę ci pomóc.

- Gdzie ja jestem?

- Jesteś w moim domu. Ale to chyba nie jest twój wymiar dziecinko. Nie jesteś jedną z nas. Jak ci na imię?

- Jestem [T.I.]. I według mojego prawa nie jestem już dzieckiem.

- Ja nazywam się James. I jeśli podasz mi swoją dłoń, będę mógł ci pomóc. Dowiem się wtedy, skąd pochodzisz i będę mógł odesłać cię do domu. Chcesz wrócić?

- Tak.

- W takim razie pozwól mi się dotknąć.

- Boję się – odsunęłaś się od jego ręki.

- Czego? – był cierpliwy i łagodny.

- Że to będzie bolało. Tak jak ich dotyk – wzdrygnęłaś się na samo wspomnienie.

- Obiecuję, że mój dotyk będzie inny. Uwierz mi. Proszę. Nie będę mógł ci pomóc, jeśli tego nie zrobisz.

- A możesz sprawić, abym zapomniała? Zapomniała to uczucie. Ten ból?

- Mogę spróbować, ale nie wiem, czy mi się uda. Tak więc? Podasz mi swoją dłoń? – Kalkulowałaś wszystkie za i przeciw. James wydawał się nie kłamać. Uratował cię. W końcu skinęłaś niepewnie głową i wyciągnęłaś do niego rękę. Uśmiechną się i delikatnie, aczkolwiek stanowczo, złapał. Miał rację, ten dotyk był zupełnym przeciwieństwem dotyku cieni. Zalała cię przyjemność i osunęłaś się w jasność.

Gdy obudziłaś się ze snu, zobaczyłaś, że szatyn siedzi po turecku obok łóżka. Przypatrywał ci się z uwagą i troską.

- Dziękuję – odezwałaś się. Zdałaś sobie sprawę, że wcześniej mu tego nie powiedziałaś, a w końcu zawdzięczałaś mu życie. – Mogę ci się jakoś odwdzięczyć?

- Przytul się do mnie. – No tym to cię zaskoczył. Posłałaś mu pytające spojrzenie. – Jestem sam, nie mam nikogo. Brakuje mi obecności kogoś.

Wstałaś ostrożnie, a on zrobił to samo. Spełniłaś jego prośbę. Było miło. Wtuliłaś się w niego, a on zamknął cię w swoich ramionach. Staliście tak przez dłuższą chwilę nic nie mówiąc. Nagle z twoich oczy zaczęły lecieć łzy. Tego wszystkiego było zbyt dużo. Ludzki umysł nie jest przystosowany do tego, aby w jeden wieczór przyswoić informację o istnieniu innych wymiarów i istot w nich żyjących.

- Dlaczego płaczesz?

- Tak naprawdę to nie wiem. Może dlatego, że w końcu czuję się bezpieczna? Tak w 100%. Nigdy tak jeszcze nie było.

- Usiądźmy – pociągnął cię na łóżko, ale nadal przytulał.

Zaczęliście rozmawiać. O wszystkim. Opowiedziałaś mu o swojej rzeczywistości. O swoim życiu. Jednak o niego nie pytałaś. To był temat tabu. Czułaś to.

- Gdy tak z tobą rozmawiam, to mam coraz mniejszą ochotę na powrót.

- Dlaczego? – czułym gestem odgarnął ci włosy za ucho.

- Przy tobie jest mi tak dobrze, jak przy nikim innym.

- A twoja rodzina i przyjaciele?

- Oni mnie nie rozumieją tak, jak ty. Tam są kłótnie na każdym kroku. A tu... Tu jest spokojnie. Tak, jak zawsze chciałam, aby było w moim życiu.

- Jeśli byś chciała, to możesz tu zostać – powiedział ostrożnie.

- Z tobą?

- Ze mną – potwierdził i spojrzał ci w oczy. – Możesz zostać ile chcesz i jeśli za jakiś czas zatęsknisz za rodziną, to wtedy też będę mógł cię odesłać.

- A jeśli mnie odeślesz, to nie będziesz mógł być w moim wymiarze ze mną?

- Niestety nie. Twój wybór to albo twoje poprzednie życie, albo nowe życie tutaj u mnie.

- A nie będę mogła wrócić do siebie, odwiedzić znajomych i znowu wrócić tutaj?

- To niemożliwe. Masz do wyboru tylko jedno życie w jednej rzeczywistości. Nie podejmuj decyzji teraz. Prześpijmy się i potem zastanowisz się na spokojnie.

Położyliście się, a ty się w niego wtuliłaś. Nie chciałaś go opuszczać, ale wiedziałaś, że jeśli zostaniesz, to będziesz tęsknić za rodziną. Będziesz musiała nauczyć się żyć na nowo. Wsłuchałaś się w jego równy oddech i, z milionami myśli w głowie, zasnęłaś.

Rano obudziłaś się, czując, że ktoś na ciebie patrzy. Otworzyłaś oczy i zobaczyłaś piwne tęczówki Jamesa. Wtedy podjęłaś decyzję. Nikt nigdy nie patrzył na ciebie tak, jak on. W jego oczach widziałaś dobro, troskę i miłość. Czystą, bezwarunkową miłość.

- Dzień dobry – uśmiechnął się lekko. Ale ten uśmiech wydawał się smutny.

- Dzień dobry. Podjęłam decyzję – postanowiłaś powiedzieć mu to prosto z mostu.

- I?

- Zostaję. Moje miejsce jest tutaj. Jesteś moim światłem w życiu. To nie miałoby sensu, gdybym wróciła.

Szatyn spojrzał na ciebie uważniej i jego twarz rozświetlił promienny uśmiech.

- Mogę cię pocałować? – zapytał, przysuwając jeszcze bliżej ciebie.

- Możesz. Zawsze będziesz mógł – zaśmiałaś się. A on pocałował cię po raz pierwszy. Ale nie ostatni.

Średnia ocena: 3.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Całkiem ciekawe. Pisz dalej
  • Kiara 08.10.2014
    Masz bardzo fajny styl. Czekam na więcej :)
  • Malinka ;D 08.10.2014
    Mi się spodobało:) Oby tak dalej;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania