Wycinki z osiedlowej szarzyzny

Deszcz lunął całkiem po trzynastej. Hektor nie miał więc wyboru. Stał w klatce schodowej i oglądał, jak wodospady z wiosennej ulewy tworzą zasłonę, przedzierając się przez dziurawą rynnę wiatrołapu. Jednak nic co dobre nie trwa wiecznie…

– Hektorze, no nalegam. – Głos Filomeny był przyjemny, uspokajający, można rzecz nawet, że roztaczał w powietrzu przyjemną woń melatoniny, która potrafiła uśpić prawie tak dobrze, jak wełniany kocyk.

– No, skoro pani nalega…

– A nie słychać? Wiesz dobrze, że nie lubię podnosić głosu.

Chłopak wdrapał się po schodach na parter, a potem, razem z Filomeną podążyli dalej, na piętro trzecie, do jej mieszkania. Po drodze emerytka uśmiechała się życzliwie, jak to miała w zwyczaju, o czym często opowiadała Hektorowi jego babka, Miranda.

– Szczery ma ten uśmiech, choć sztuczny na pozór – mawiała po wielokroć, kiedy wnuk odwiedzał ją, wtenczas studiując jeszcze historię.

Filomena Burtz-Walewska mieszkała nad Hektorem od dwóch miesięcy. Chłopak wprowadził się do mieszkania zmarłej babki niedługo po pogrzebie. Taka była jej ostatnia wola, a Hektor kończył właśnie przygodę ze studiami i pilnie szukał lokum oraz pracy. Nie uważał, że znalazł się na życiowym zakręcie, choć mogło na to wskazywać kilka czynników, na przykład rezygnacja z kolejnego już, trzeciego kierunku na uczelni.

– Buty to zdejmij na klatce, bo podłogę dzisiaj myłam – usłyszał kiedy złapał za klamkę drzwi do mieszkania Filomeny.

Pokornie ustawił swoje adidasy obok bazarowych trzewików kobiety i wszedł do korytarza, w którym pachniało znośną emeryturą, bigosem i cytrynowym odstraszaczem moli.

– Mogłeś zaczekać na mnie, tak dobrze nam się szło ra… a coś ty taki ciekawski, do ciężkiej anielki?

Hektor spoglądał przez dłuższą chwilę na wysuniętą szufladkę starej toaletki z rozkładanym na trzy części lustrem. Leżał w niej otwarty scyzoryk z grawerowaną rękojeścią i trochę biżuterii.

– Co… ja, nic, tak po prostu spojrzałem.

– No widzę właśnie, widzę. To nie patrz tam, gdzie ci nie wolno, tylko marsz do kuchni – popędziła delikwenta trochę zdyszaną Filomena.

Upewniwszy się, że Hektor siedzi na krześle, wyjęła zawartość szufladki i przełożyła do innej, karcąc się w myślach za swoją głupotę. Powinna baczniej sprawdzać to miejsce. Odkąd Miranda umarła, nie miał kto jej o tym przypominać.

Hektor, jak to robił już parokrotnie, odkąd zamieszkał w mieszkaniu po babce, usiadł w kuchni na krześle „dla gości”, czyli tym od okna, jedną rękę położył na blacie niewielkiego stolika, drugą zaś poklepywał się po udzie. Czekał. Za oknem deszcz nie dawał za wygraną, choć krople wydawały się mniejsze. Świat był wyraźniejszy, bardziej mokry niż zazwyczaj, ale zachował swą wielkopłytową kompozycję.

– Herbaty chcesz? Pewnie nie, ale zrobię, bo teraz to więcej ten czajnik stoi jako ozdoba. To jeszcze od twojej babci, wiesz?

Hektor przytaknął. Słyszał o tym czajniku za każdym razem kiedy tam siedział. Mały, czerwony, z czarną plastikową rączką i gwizdkiem unoszonym na sprytniej wajsze, niwelującej niebezpieczeństwo oparzenia się. Każdą jego zaletę znał na pamięć, wady też, ale nie było ich wiele.

– Zrobiliście już pomnik Mirandzie?

– Jeszcze nie, znaczy, teraz to nie wiem, bo…

– Nie byłeś tam dawno, prawda? – Filomena zmierzyła chłopaka nieprzyjemnym, kłującym wyrzutami spojrzeniem.

– Miałem sporo pracy po prostu.

– No tak, wy, młodzi wiecznie zapracowani. Babka ci tylko dała mieszkanie, co to znaczy? A jej w tym piachu, w trumnie, co jej tam czy ktoś postawi znicz, czy nie?

– Odwiedzę babcię w tygodniu, po pracy, obiecuję.

– A komu ty obiecanki składasz? Mi? Dla mnie to wy możecie tam wcale nie przychodzić. Ani ty, ani twoi rodzice, ani kto tam jeszcze. Ja tylko się zapytałam, czy pomnik już zrobiony.

Czajnik rozpoczął swą melodię, coraz głośniej i głośniej. Sekundy dłużyły się niemiłosiernie. Hektor miał wrażenie, że to ustrojstwo zaraz wybuchnie, oblewając jego i Filomenę wrzątkiem.

– Ile słodzi? – zapytała, zalewając listek Sagi w szklance z wiklinowym koszyczkiem.

– Jedną, ale może tym razem nie będę wcale.

– No to dobrze, bo akurat cukru już nie mam.

Filomena zasiadła na swoim krześle i zaczęła monotonnie mieszać łyżeczką, jak to miała w zwyczaju. Po chwili widząc, jak niebo zaczyna się z nagła przejaśniać, podeszła do okna.

– No i zobacz, po deszczu będzie. A mówiłam ci, jak się sprowadziłam do tego mieszkania?

Hektor już miał przytaknąć, jednak Filomena nie dała za wygraną. Chyba nawet nie oczekiwała, że ktoś może pozbawić jej tej opowieści. Jak każdej innej zresztą.

– To było chyba w siedemdziesiątym drugim. Jak dostaliśmy przydział z mężem to nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Czy to skakać z radości, płakać, lecieć do budki i obdzwonić rodzinę? No to stałam tak przed blokiem i się gapiłam. Jeszcze gotowy nie był w całości. Wszędzie straszny bałagan, ulice błotniste jak na wsi na Przednówku. Ale mieszkanie my mieliśmy, nie chałupę z bala, ani gliniankę pod strzechą. Miasto było i mieszkanie w mieście, życie całe. Teraz wy, młodzi, nie doceniacie tego, jak los potrafi wam umilić żywot. Nie ma wdzięczności, nie ma gestów. Nic.

Stara jędza nigdy się nie zamknie i nie daruje, pomyślał, upijając nieco herbaty. Nie chciał robić sobie wrogów na samym początku. Ledwie dwa miesiące minęły, a zanosiło się, że spędzi tutaj większość życia. Do tego czasu Filomena będzie słuchać pogawędek dżdżownic półtora metra pod ziemią, ale kto wie kiedy to nastąpi.

– A wiesz, że jak już nawet mieszkałam tu ładnych parę lat, to w miejscu tego supermarketu były łąki? – Pokazała na budynek supermarketu Chorten mieszczący się w środku osiedla, ogrodzony zewsząd dziesięciopiętrowymi klocami.

– Krowy się tam pasały. Taki Janek ich doglądał, pamiętam go. Miał już wtedy swoje lata, ale emerytury mu nie dali, więc dorabiał na chleb. Czasami myśmy mu dawali obiady, fajki, potrzebne rzeczy. A potem umarł i krowy też pewnie umarły, w rzeźni czy gdzieś tam. I zaczęli stawiać te bloki i pawilony.

Filomena pociągnęła kilka razy nosem. Z prawego kącika oka wypłynęła jedna łza, którą jednak kobieta szybko starła. Hektor skupił się na herbacie, dmuchając zaciekle, aby jak najszybciej ją wypić. Kobieta nie lubiła kiedy ktoś zostawiał niedopitą herbatę lub kawę. Zawsze potem żaliła się na klatce, oczywiście zapraszając przy tym na kolejne spotkanie.

– Przeszłość zaczyna być niebezpieczna, kiedy przysłania teraźniejszość – powiedział, samemu spoglądając przez okno.

On, dwudziestopięciolatek, nie zaprzątał sobie głowy obrazami przeszłości. Pamiętał jak przez mgłę dziadka, Leona, idącego chodnikiem wzdłuż bloku. To zamazane, postrzępione wspomnienie było jednym, które potrafił na już wygrzebać z pamięci. Do dziadków, a przez większość życia to tylko do babci, przyjeżdżało się na urodziny, czasami święta. Hektor dostawał wtedy czekoladę albo pieniądze. Potem już nie pamiętał, kto je dał, po co i dlaczego. Wydawał i cieszył się z kolejnych zabawek.

– Nam, starym ludziom, przeszłość daje ulgę. Czym mam cieszyć się ja, samotna kobieta, w pustym mieszkaniu? Mogę tylko na zmianę oglądać telewizję i patrzeć przez okno na ludzi, na pogodę, na samochody.

Hektor uśmiechnął się pod nosem. Zapomniałaś dodać o cotygodniowych spotkaniach koła obrabiania dup, pomyślał.

– Chyba będę się już zbierał…

– Poczekaj, dopij herbatę. Przypomniało mi się coś jeszcze. To ci dopiero historia. Tej na pewno jeszcze nie znasz.

Chłopak zaczął łapczywiej sączyć herbatę. Chciał już widzieć dno szklanki, ten wspaniały widok oznaczający wolność.

– Zaraz po wprowadzeniu się, zaczęły nam dokuczać tynki. Ale nie tylko nam. Cała klatka miała problem. Ściany sypały się jak śnieg zimą. Na podwórku utworzyła się wielka kupa skruszonego tynku. Wynosiliśmy go kubełkami po kilka razy w miesiącu. Zrobiła się z tego taka góra, że na upartego można by z niej sankami zjeżdżać.

– Przeszłość się do pani dobija, ale po co jej otwierać?

– Słucham?

– No po co? Można udawać, że nas nie ma w mieszkaniu, jesteśmy chorzy, w delegacji, u rodziny. No cokolwiek. Ja tak robię, pani też proponuję.

Hektor wstał, wziął szklankę i resztę herbaty wlał do zlewu. Filomena zaniemówiła. Pełne niezrozumienia spojrzenie wraz z przerzedzonymi, siwymi włosami i widocznymi zmarszczkami pod oczami i na policzkach, dodało jej kilka lat. A i bez tego wyglądała na starszą, niż metryka podaje. Hektor poszedł do korytarza, nie licząc, że kobieta zrobi to samo. Filomena nadal stała w kuchni, przy oknie.

– Do widzenia – usłyszała w oddali. Potem dźwięk otwieranych drzwi, lekkie zamknięcie i już, koniec.

– Nazywaliśmy ją „naszymi Rysami” – powiedziała do pustki, do wciąż parującej filiżanki z niedopitą herbatą.

Następne częściWycinki z osiedlowej szarzyzny 2

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • droga_we_mgle 8 miesięcy temu
    Dobrze napisane. Ulubione zdania:
    "[...] wszedł do korytarza, w którym pachniało znośną emeryturą, bigosem i cytrynowym odstraszaczem moli."
    "Zapomniałaś dodać o cotygodniowych spotkaniach koła obrabiania dup, pomyślał."

    Fajna scenka, niby taka zwyczajna i trochę urwana, ale pobudza do refleksji. Bohater chyba czuje się lepszy niż Filomena, ale czy oni tak bardzo różnią się od siebie? Jedno i drugie do niczego już specjalnie nie dąży. I jest coś smutnego w tym, że przegapił ostatnie zdanie jej opowieści, zwłaszcza, że to ono całkiem zmieniło jej charakter.

    Pozdrawiam :)
  • Rubinowy 8 miesięcy temu
    Na pewno nie lubi sentymentalnych opowieści. I trochę chamówka z niego wyszła. Czasami wystarczy po prostu słuchać;)
  • droga_we_mgle 7 miesięcy temu
    Nom, w połowie tekstu nie chce sobie z sąsiadki robić wroga, po czym nagle zmienia zdanie xD

    Masz w planach jeszcze jakieś teksty z tego uniwersum?
  • Rubinowy 7 miesięcy temu
    droga_we_mgle mam, są rozgrzebane dwa opowiadania, motywacji do dokończenia nie stwierdzono, ale z wiosną wszystko się budzi, to może i ona ożyje :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania