Wydarzenie
Temperatury w dwa tysiące jedenastym roku do trzynastego grudnia były wyjątkowo wysokie i właśnie tego dnia rano przyjechałem do wyludnionej wioski w Kotlinie Kłodzkiej. Kiedyś tam było osiem gospodarstw rolnych, kościół i gorzelnia. Przetrwał kościół, jedno gospodarstwo i jeden budynek pełniący rolę letniska. Pozostałe gospodarstwa zamieniły się w ruiny bardziej lub mniej zniszczone i zarośnięte. Miałem tam wycinać drzewa samosiejki, które porosły opuszczone przez ludzi tereny. Był piękny słoneczny dzień i z ochotą przystąpiłem do realizacji zadania, na skraju pagórka rozpocząłem od wycinki dzikiej róży, następny był czarny bez, dziki agrest, porzeczka. Usunąłem spróchniałe stare śliwy, powalone jabłonie, a wszystko to było porośnięte nieznanymi mi gatunkowo krzewami, pokrzywami i gęstą suchą trawą. Teren, na którym stałem powoli wznosił się i pod stopami wyczułem kamienie i gruz ceglany. Stanąłem przed potężną dziką czereśnią, gdy się odwróciłem, spojrzałem wstecz na ślad, jaki zostawiłem zanim tu dotarłem, zobaczyłem, że z sadu doszedłem do pozostałości gospodarstwa. Wcześniej w tym gąszczu nie było tego widać, lecz teraz wszystko stało się takie wyraźne. Rozpocząłem ścinać piłą spalinową wyjątkowo duże drzewo owocowe, bałem się jego wielkości i zachowywałem szczególną czujność. Słoneczne promienie ogrzewały mnie i w połączeniu z adrenaliną było mi naprawdę ciepło, wióry obicie wzlatywały z pod łańcucha piły do momentu, gdy przeciąłem pień. Skierowałem upadającą czereśnie w chaszcze rosnące na gruzowisku stodoły, gdzie obcinałem grube konary i pociąłem pień na mniejsze takie do rąbania. Porastające krzaki nie pozwoliły mi na pocięcie całego drzewa i musiałem odłożyć w bezpieczne miejsce piłę, a na jej miejsce przyniosłem siekierę. Zacząłem rąbać klocki drewna na polana, odrzucałem daleko w miejsce, z którego można było wygodnie je zabrać. Gałęzie przenosiłem w inne miejsce i w ten sposób oczyszczałem teren do chodzenia. Czynności te bardzo mnie pochłonęły, szczególnie bardzo ostra siekiera fiskars w moich rękach spowodowała, że byłem bardzo skupiony. Zaangażowany pracą poczułem zapach jedzenia, wcale się takiemu odczuciu nie dziwiłem, z godzin rannych zrobiły się godziny popołudniowe, słońce już nie świeciło, pomyślałem sobie jak bardzo zgłodniałem. Aromat stawał się z każdą chwilą bardziej intensywny, spostrzegłem jak z moich ust zaczyna wydobywać się para. Zrobiło się ciemno a na moje ręce zaczął padać śnieg. Odłożyłem siekierę opierając ją o niewielki fragment pozostałego muru, wyprostowałem się i rozglądałem się poprzez płatki śniegu, zaskoczony tak szybko zapadniętym zmierzchem. Wokół mnie zaczęły się zmiany zobaczyłem jak tworzą się mury. Stałem prawym barkiem przy ścianie i patrzyłem jak z przodu po lewej mojej stronie w rogu między dwoma oknami, pojawia się pachnąca żywicą choinka. Drzewko ozdobione było bombkami, gwiazdkami wykonanymi ze słomy i kolorowego papieru. Pięknie ułożone włosy anielskie, a na gałązkach bezpiecznie w metalowych uchwytach palące małe świeczki. Dziesięcioletnia dziewczynka ubrana w niebieską sukienkę a na niej jasnoróżowy fartuszek taki z przełomu XVIII/XIX wieku podeszła do drzewka i powiesiła pięknego aniołka. Usłyszałem jak powiedziała mamo skończyłam, za narożnika po mojej prawej stronie gdzie usytuowana była kuchnia wychyliła się szczupła kobieta, a za niej wyszedł sześcioletni chłopiec. Podszedł do siostry i delikatnie rączką dotknął aniołka, był szczęśliwy jego buzia była uśmiechnięta. Ubrany był w białą koszule z falbanami i czarne spodnie, ich krój zasłaniał przed moim wzrokiem stół i leżący na nim pięknie haftowany obrus. Zastawiony on był potrawami wigilijnymi, do niego schodzili się domownicy. Usłyszałem jak z tyłu po mojej lewej stronie otwierają się drzwi, do izby wszedł gospodarz ubrany w białą koszule ze stójką pod szyją i czarne spodnie. Podszedł do choinki, przytulił córkę i syna. Zaprosił wszystkich do stołu, bo gwiazdka już świeci. Popatrzyłem przez okno na pięknie utrzymany sad, głęboki śnieg i pięknie rozgwieżdżone nocne niebo. Rodzina zebrała się pod choinką i zaczęła składać sobie życzenia, byli oni dumni z pracy przez ostatni rok. Cieszyli się jak dużo osiągnęli, dzieci zbierały z pola kamienie na rozbudowę domu, ich matka dbała o zwierzęta i dom. Ojciec pracował w polu i wioskowej gorzelni. Zasiedli do stołu, na którym było pięć nakryć, jedno było dla niespodziewanego gościa. Wiedziałem, że te nakrycie może być dla mnie, jeżeli zrobię, choć jeden krok w ich stronę. Czy wtedy będę rozumiał również ich mowę, bo mówią po niemiecku i co im powiem, że będą dwie wojny światowe, po pierwszej powstanie z popiołów moja ojczyzna. Drugą wywołają ich rodacy i ona zmieni wszystko. Zniszczy mój kraj i nigdy nie będzie on już wielki. Przyjdą na te ziemie i do ich domów przesiedleńcy, wygonieni przez sąsiadów z własnej ziemi przez UPA (Ukraińska Powstańcza Armia), przez wszystkie lata swojego życia wspominać będą tych, którym uciec z ziemi rodzinnej się nie udało, bo zostali bestialsko zabici. Zapanuje administracja i pokaże jak się rządzi i co można osiągnąć. Dom ich i najbliższych sąsiadów, gorzelnia i wiele gospodarstw przestaną istnieć, pozostaną tylko ruiny. Pozostałe wioski podobne do tej zostaną tak samo potraktowane, pola porosną dzikimi trawami, krzewami, lasem, drogi polne zarosną, a te asfaltowe pełne będą dziur. Liczyć się będzie tylko dotacja z Unii, wojsko nie pomoże w czasie powodzi, leczyć chorych nie mają ochoty i nie chcą. Stałem tylko i rozmyślałem, właściwie to pochwalić się nie miałem czym, patrzyłem jak wigilia dobiega końca, wszystko zaczęło znikać jak mgła, gdy dzień słoneczny wstaje. Teraz patrzyłem, na zarośnięte gruzowisko i byłem ciekawy, co z tą rodziną się stało. Mógłbym wcześniej im tylko opowiedzieć, jak duża część moich przodków, zginęła walcząc o niepodległość i jak ta ofiara została zmarnowana.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania