Wyklęci czy Przeklęci
Drugiego maja w poniedziałek z samego rana musiałem być w pracy, a do pokonania miałem jeszcze prawie dwa tysiące kilometrów. Dlatego w drodze postanowiłem zrobić sobie kilka przerw, jedna z nich była dla mnie najważniejsza, choć zmęczony i spragniony jeszcze nie byłem. Musiałem odwiedzić ostatnią znaną mi cerkiew na trasie przejazdu, ponieważ długo do tego okazji nie będzie i do pustego rodzinnego domu nieprędko wrócę.
Samochód skierowałem na zjazd do Piotrkowa Trybunalskiego, a będąc tam kierowałem się na ulicę Słowackiego piętnaście, zaparkowałem w miejscu wolnym, lecz świadomie swoim postępowaniem łamałem przepisy. Gdyby nie była to niedziela nie odważyłbym się tak postąpić, ponieważ Straż Miejska mieści się pod dziewiętnastką. Kilka razy w dni robocze płaciłem już mandat za stawanie w tym miejscu, wystarczył tylko jakiś telefon z pod piątki i już miałem problem. Teraz byłem pewny bezkarności w dzień wolny nikt w Sądzie Rejonowym nie pracował i strażnicy bez ponaglania nie opuszczali ciepłego lokum, programy telewizyjne były ważniejsze niż ja robiący niewielkie wykroczenie.
Choć wierzący nie jestem jednak zobowiązanie nałożone na mnie przez dziadka przed śmiercią obowiązuje i ono mnie tu przywiodło. Każdego roku od dwudziestego drugiego do dwudziestego czwartego czerwca przychodzi do cerkwi i kościoła najstarszy żyjący członek rodziny i modli się za pomordowanych krewnych. Właśnie w tym roku przypada siedemdziesiąta druga rocznica tragedii, jaka rozegrała się na Wileńszczyźnie w Dubinkach. To właśnie tam zamieszkał, po nieudanej kampanii, ranny żołnierz Napoleona pochodzący z Krzemieńca, powołujący się tylko w gronie rodziny na herb Leliwa, podobnie jak Juliusz Słowacki.
Miałem więcej niż troszeczkę szczęścia było wcześnie, a świątynia była otwarta i nie musiałem modlić się przed drzwiami cerkwi. Przed wyznaczonym dniem oddaję im hołd, lecz w dniach ich tragedii ponownie padnę na kolana w kościele katolickim i powiem wyuczoną modlitwę o spokój ich duszy. Będę tak postępował corocznie, dopóki nie przekażę tradycji swojemu spadkobiercy, lecz na razie taki jeszcze nie istnieje. Dokładnie, bez pośpiechu przeprowadziłem obrządek i uspokoiwszy sumienie wyszedłem z cerkwi. Nagle na latarni dostrzegłem przyczepiony do niej baner, a na nim wizerunek wyklętego majora „Łupaszki”, czyli Zygmunta Szendzielarza, jako bohatera. Jeszcze przed chwilą byłem spokojny pojednany z Bogiem, lecz teraz przeklinam na progu cerkwi. Ludzie wchodzący i wychodzący ze świątyni Pana, komentują głośno moje niestosowne zachowanie. Niestety ich komentarze nie docierają do mnie, ponieważ przed oczami widzę dziadka na łożu śmierci, który do mnie mówi.
- Dokładnej daty i godziny nigdy nie poznaliśmy jednak wiemy, że od dnia dwudziestego drugiego do dnia dwudziestego czwartego czerwca tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku ludzie „Łupaszki”bez żadnych skrupułów wymordowali sześćdziesięciu siedmiu bezbronnych mieszkańców Dubinek i okolic. Wśród ofiar były dzieci od dwóch miesięcy do dwunastu lat, matki tych dzieci i kobiety w ciąży. Osiemdziesiąt procent pomordowanych to właśnie kobiety i dzieci, to byli zwykli ludzie: córka leśnika, którą przed zabiciem zgwałcono, córka rolnika, nauczyciela, żona leśnika i jego matka, w większości byli to nasi litewscy krewni. Przez lata pokojowej egzystencji rodziny były narodowościowo bardzo wymieszane, nikt nie zastanawiał się, kto jest Polakiem, Litwinem, Żydem, Niemcem, Rosjaninem, Białorusinem, czy Tatarem. Większość nawet nie wiedziała, jakie korzenie rodzinne posiada, o przynależności narodowej decydował język, w jakim rozmawiano w domu.
- Nikt się nie sprzeciwił mordowaniu dzieci przez Armię Krajową? – zapytałem.
- W oddziale był stryj mojego ojca i on po usłyszeniu rozkazu mordowania cywilów, przypomniał dowódcy „Łupaszce”, rozkaz Komendanta Wileńskiego Okręgu AK pułkownika Zygmunta Krzyżanowskiego, pseudonim „Wilk”, który zabraniał odwetu na ludności cywilnej i nakazywał ochronę ich życia i mienia. Gdyby wtedy tego nie zrobił, to może uratowałby kilka istnień, a tak to sam zginął, jako zdrajca. Nawet nie wiemy gdzie został pochowany, na powojenne pytania uzyskaliśmy tylko odpowiedź, że zginął, jako zdrajca hitlerowski, lub szpieg sowiecki. Odpowiedzi zależały od tego, kto pytał. Zaraz po wyzwoleniu dla Polaków nie było miejsca w Dubinku, musieliśmy wyjechać do Polski, porzuciliśmy tam żyjących krewnych i ziemię rodzinną – dodał dziadek i skonał.
Tego roku, dwudziestego czwartego kwietnia, prochy pułkownika Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, spoczęły na warszawskich Powązkach. Pochowano go, jako „bochatera”, z najwyższymi honorami z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy.
Stojąc na chodniku przed cerkwią rozglądnąłem się na lewo i prawo, zobaczyłem dziesiątki, a może setki podobnych bilbordów. W taki sposób ozdobiono prawdopodobnie cały Piotrków Trybunalski na weekend majowy. Natomiast ja zacząłem zastanawiać się, co który z nich ma na swoich rękach krew niewinnych. Może to nie są wyklęci, tylko przeklęci i dobrze się stało, że nie było ich wśród nas w powojennej Polsce. Przeklęci nie żyli prawem wilka, zwierzę bez potrzeby nie atakuje i tak nie postępuje.
Zastanawiające jest to, że kiedyś była Rzeczypospolita Obojga Narodów i ludzie potrafili porozumieć się. Teraz w granicach kraju został tylko jeden naród, a skłócony jest jak nigdy dotąd.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania