Wyprawa po cud
wyciągam dłoń i łapię w nią wiatr
ten sam co rozwiał ci włosy
otulam się szczelnie, przykładam do ust
tak mi smakuje
a jednak wciąż płoszy
zrzucam zasłony co chronią przed chłodem
na pełne morze wypływam po cud
spienione fale zwilżają nam skronie
spłukując wstyd
i kurz z niemych ust
pod wodę wciąga wir niecierpliwy
tysiące kropel formuje się w krzyk
powietrze którego tam ciągle za mało
z ostatnim tchnieniem
wypełnia nam krew
opadam na dno z piaszczystej pościeli
a w głowie słyszę jeszcze ten krzyk
dryfuję sennie, odgarniasz mi włosy
i w pełnym słońcu wyciągasz na brzeg
Komentarze (13)
Nagromadzenie czasowników w tej samej formie, jest dość niefortunne i msz psuje dobry wiersz.
Nie oceniam.
Mnie się podoba wiersz. Z czasem na pewno będzie lepiej, potencjał jest.
Pozdrawiam.
Albo uwala go fizjologia, albo patos.
Ostatnie dwa wersy są świetne. Pomysł z wiatrem też się podoba.
Znajomy kolekcjonuje fotografie kobiecych twarzy podczas orgazmu. Kadry z filmów, zdjęć, obrazów. Ma całkiem sporą kolekcję. Twierdzi, że w odlatujących oczach pań pojawia się inny wymiar rzeczywistości.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania