Podarunek z najwyższej półki

Kobiecie tak trudno dogodzić! Na nadchodzące Walentynki planowałem kupić jej coś wyjątkowego, czego jeszcze nigdy nie miała. Nawet gdyby zerwała ze mną następnego dnia, ten upominek miał ocalić mnie od zapomnienia. Chciałem, żeby patrząc na to po latach pomyślała: „Jednak miał klasę i charakter”. Może nawet byłoby jej żal, że nie jesteśmy już razem. Postanowiłem kupić jej coś, co związałoby nas na zawsze.

 

Zacząłem od sporządzenia listy upominków: ode mnie, a również tych, które podarowali jej znajomi, choć oczywiście nie mogłem wiedzieć o wszystkich. Pierwsza lista nie była zbyt długa, gdyż nie dostawała ode mnie wielu podarków. Zazwyczaj były to okazyjne bukiety, ułożone z wyszukanych roślin. Ilekroć kwiaciarka pytała:

— Do ilu?

Szybko ją poprawiałem:

— Nie do ilu, ale od ilu.

Jednego razu wręczyłem jej wiązankę z egzotycznym kwiatem o trudnej do wymówienia nazwie, sprowadzanym z drugiego końca świata przez największego importera w Amsterdamie. Jej reakcją był uśmiech, lecz nie taki powodowany autentycznym uczuciem wdzięczności, tylko szablonowy, który za darmo można ściągnąć z witryny Google. Kilka dni później zwierzyła się koleżance, jak bardzo była rozczarowana:

— Wiesz, przyniósł mi takiego badyla, co rosną w rowie jak osty. Czy on myśli, że ja jestem jakaś krowa?

 

Innego razu, kiedy przechodziliśmy koło Cepelii, zauważyła na wystawie nieduży obrazek wyszywany kolorowymi nićmi z muliny. Przedstawiał szczupłą kobietę siedzącą z kwiatem w dłoni na ławce w parku.

— Ależ to piękne, jak ja bym chciała mieć coś takiego… — westchnęła.

Popatrzyłem na cenę — była rujnująca, lecz zaraz pomyślałem: nie ma takiego wydatku, którego bym dla niej nie poniósł. Pracowałem po godzinach, również w wolne soboty, oszczędzałem na jedzeniu, a myśl, że robię to wyłącznie dla niej, stawała się największą motywacją. Niedługo były jej imieniny i podarowałem jej ten niezwykły upominek, nie bez cienia nadziei, że przypadnie jej do gustu.

— Kochany, to najpiękniejszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam. Skąd wiedziałeś, że uwielbiam takie rzeczy?

Zarzuciła mi ręce na szyję, lecz nie było w nich odrobiny ciepła. Po kilku tygodniach, szukając parasolki, odnalazłem nieszczęsne rękodzieło: leżało za szafą w przedpokoju, całe pokryte kurzem i pajęczyną.

— Ach jak dobrze, że to znalazłeś. Sama nie wiem, jak to mogło przepaść bez śladu — skłamała bez zająknięcia.

 

Miałbym łatwe zadanie gdyby lubiła bibeloty. Kupiłbym jej wtedy jakiegoś fikuśnego pajacyka, albo misia, do którego mogłaby się przytulić, ale ona była osobą gustowną, o wyszukanym smaku i gardziła taką taniochą. Myślałem o czymś z ubrania, lecz tu wybór był jeszcze trudniejszy: jeden rękaw może być przykrótki, szew nierówny, albo guzik przyszyty pod złym kątem. Poza tym, nie wiedziałem jaki nosi rozmiar, a gdy proponowałem wyjście na basen lub plażę, żebym mógł ją dokładnie ze wszystkich stron obejrzeć, wymawiała się rozstrojem żołądka bądź migreną. Jeszcze gorzej sprawa się miała z obuwiem. Jednego razu asystowałem jej przy zakupie luksusowych botków z zameczkiem.

— Jak ci się podobają?

— Super.

— A te?

— Fantastyczne.

— No, to które lepsze?

— Sam nie wiem…

— Jesteś typowy facet, nawet doradzić nie potrafisz! — Cisnęła we mnie butem i rozzłoszczona wybiegła ze sklepu.

 

Myślałam też o biżuterii jako najbardziej oryginalnym sposobie wyrażenia uczuć, tylko nie miałem pojęcia co wybrać. Na szczęście w katalogu na internecie natrafiłem na reklamę pierścionka z ośmiokaratowym opalem, oprawionym w srebro szterlinga i rod, doskonale imitujący o wiele droższą platynę. Bursztyny, perły, korale podobne są do siebie, ale dwóch identycznych opali nigdy się nie znajdzie. Kamień w zależności od pory dnia i roku mienił się tuzinem różnych barw, a ja widziałem w nim jej odbicie — rankiem przy śniadaniu uśmiechała się do mnie niczym blady płatek róży, wieczorem jej usta nabierały koloru dojrzałej brzoskwini. Niestety, również i tym razem mój trud poszedł na marne: zrobiła minę jakbym kupił to w sklepie z drobiazgami za dwa złote. Nigdy nie włożyła tego pierścionka na palec, a później się dowiedziałem, że sprzedała go na e-bay za całkiem niezłą sumę.

 

Może najprościej byłoby zaprosić ją do restauracji na kolację przy świecach, albo na kawę i ciastko do coffeeheaven. Siedzielibyśmy w wygodnych fotelach, raczyli się delicjami, podziwiając widok na Zamek Królewski i rynek Starego Miasta, byłoby cudownie… Czy aby na pewno? Skądże, taka możliwość nie wchodziła w grę — była obsesyjnie przewrażliwiona na punkcie swojej figury i odżywiała się wyłącznie według ścisłej diety, której jadłospis żadnej restauracji by nie sprostał. Osobiście wolę kobiety o nieco bardziej zaokrąglonych kształtach, lecz nigdy nie miałem odwagi powiedzieć jej o tym.

 

W końcu wpadłem na fantastyczny pomysł, prawdziwa bomba: podróż cruiserem po Adriatyku! Trasa z Dubrownika na wybrzeże dalmatyńskie, po drodze egzotyczne wysepki, gdzie niebo jest błękitne, a deszczu ani kropli. Czyż można ten ponury, lutowy dzień, spędzić w lepszym miejscu? Dzielilibyśmy przez osiem dni jedną kabinę, wspólnie jedli, pływali w basenie i grali w kręgle, tańczyli na dyskotece, a wieczorami spacerowali po pokładzie, obserwując delfiny, skaczące na tle zachodzącego słońca. Ten statek to byłby nasz Titanic. Poprosiłbym, żeby zamknęła oczy, poprowadził ją do poręczy na dziobie, schwycił za ręce, rozpostarł je ku górze i zawołał:

— Teraz.

A ona na to:

— Frunę!

Nie, takich momentów się nie zapomina, choćby musiała z powrotem polecieć na Wenus. Natychmiast się zalogowałem, żeby zrobić rezerwację… Co? Wszystkie miejsca zabukowane? Niemożliwe! Zadzwoniłem do agenta — to samo. W takim razie, może karnet narciarski do Jasnej w Słowacji? Warunki do zjazdu przyzwoite i taniej niż w Krynicy… Już widziałem nas zjeżdżających ze zbocza slalomem między świerkami, gdy naraz przypomniałem sobie, jak ostatniego dnia lata, wybraliśmy się na piknik do parku rozrywki w Powsinie. Tylko usiadła na kocu, od razu zaczęła podrygiwać i drapać się po całym ciele.

— Jakieś robaki mnie oblazły, nie cierpię tego paskudztwa. Nie przywoź mnie tu więcej!

 

W miarę upływu dni kończyły mi się pomysły. Niepocieszony krążyłem ulicami i obserwowałem przed-walentynkową gorączkę: Udekorowane sklepy na Nowym Świecie, przy wejściu tłum przechodniów. Chłopak w moim wieku kupuje drobiazgi, nie jakieś wyszukane nie wiadomo coś, tylko zwykłe karteczki z napisami, wierszykami, czerwone serduszka z błyszczącego papieru, pluszowe misiaczki, maskotki. Patrząc na niego próbowałem odgadnąć: czy miał aż tyle narzeczonych, czy może tę jedyną kochał tak bardzo? Zrezygnowany, zamierzałem wrócić do domu, kiedy na rogu ulicy zauważyłem sklep, którego przedtem tam nie było. Przeczytałem kolorowy szyld na ścianie i nie namyślając się wiele, wszedłem do środka. Choć front sklepu był dość wąski, wewnątrz wystarczało miejsca na obszerną sień, szeroką ladę, a za nią stos metalowych klatek, ułożonych jedna na drugiej, na kształt gigantycznej piramidy.

— Czym mogę łaskawemu panu służyć?

Za ladą stał niski, grubawy człowiek, ubrany wyjątkowo wykwintnie: czarną marynarkę, tego samego koloru spodnie i białą koszulę z włoskim kołnierzykiem, bez kieszeni, co nadawało jej elegancki ton. Szyję sprzedawcy ozdabiał niezbyt szeroki krawat z jedwabiu w wiśniowym kolorze, wiązany asymetrycznym węzłem z niedużą łezką. Krój mankietów wskazywał, że całość musiała pochodzić z najmodniejszej pracowni. Na rękach miał białe, bawełniane rękawiczki, a na jednej z nich, wyszyty purpurową nitką monogram „HP”. Mężczyzna wyglądał na około sześćdziesiąt lat; na jego głowie nie było prawie wcale włosów, za to nad górną wargą wyrastała kępka czarnych, gęstych jak szczoteczka i przystrzyżonych równiutko wąsów. Poza tym, nie było w jego twarzy nic szczególnego, może za wyjątkiem pary czarnych, przenikliwych oczu, które utkwił we mnie, gdy tylko zabrzmiał dzwonek u drzwi. Odniosłem wrażenie, że jest magiem i potrafi czytać głęboko w moich myślach.

— Czym mogę łaskawemu panu służyć? — doszedł zza jego pleców zachrypnięty głos, choć w sklepie oprócz nas nie było nikogo.

— Ja tak tylko… — zacząłem lekko zmieszany. — Przechodziłem ulicą… nigdy przedtem nie widziałem tego sklepu…

Sprzedawca pozwolił mi skończyć, po czym pochylił głowę, oczekując konkretnych pytań, ale milczałem, więc się wyprostował, uśmiechnął i odezwał niespodziewanie energicznym, jak na osobę w jego wieku, głosem:

— Nie mógł szanowny pan wybrać lepszego dnia, lecz proszę wpierw spocząć. Domyślam się, że sporo się pan dziś nachodził…

To mówiąc wskazał fotel pod ścianą, który pomimo wiekowego wyglądu dawał wygodne oparcie, nie zapadł się, ale był idealnie miękki i sprężysty. Sprzedawca poczekał, aż przyjmę komfortową pozycję, za co byłem mu wdzięczny, gdyż nóg faktycznie już nie czułem.

— Właśnie prowadzimy promocję wielu cennych okazów, których normalnie nie sprzedajemy w sklepie, tylko na prywatnej aukcji.

Po tym wyjaśnieniu wskazał na niedużą alkowę z boku sali, gdzie na wysokich taboretach stało kilka stylowych klatek z bajecznie kolorowymi ptakami. Jeden z nich przekrzywił łebek i wpatrywał się we mnie parą malutkich, czarnych oczu.

— Tylko na prywatnej aukcji! — powtórzył skrzeczącym głosem.

Widząc moje zakłopotanie, sprzedawca kontynuował:

— Podobnie jak ludzie, każda papuga jest inna, każda ma unikalne zalety…

— A te… — Wskazałem na klatki w najniższym rzędzie. — Jaką mają zaletę?

— Nie kosztują wiele, ale potrzebują dużo czasu, żeby się nauczyć prostych zwrotów, takich jak: „na zdrowie” lub „jak się masz?”.

— A przeklinać potrafią?

Sprzedawca uśmiechnął się spod wąsa.

— Jeszcze jak! — i poważniejszym tonem dodał — ale po co marnować wybitny talent na tak przyziemne rzeczy.

— A te wyżej?

— Są w stanie się nauczyć do tysiąca słów w ciągu roku.

Popatrzyłem na rzędy klatek piętrzące się pod ścianą. Z ich wnętrza przyglądały mi się z zaciekawieniem egzotyczne ptaki, różnej wielkości i koloru.

— A ta liniejąca, pewnie po obniżonej cenie? — Pokazałem na papugę, która wyglądała jakby wyszła jej przynajmniej połowa piór.

— Niech szanowny pan nie da się zwodzić pozorom. Upierzenie nie jest oznaką talentu, często wprost przeciwnie: taka co traci pióra, rozwija inne umiejętności. Wczoraj sprzedałem białą kakadu, która choć już nie najpiękniejsza, potrafiła zaśpiewać po niemiecku całą arię Królowej Nocy z Czarodziejskiego Fletu, bez jednej złej nuty.

„Ta odpada, ona nienawidzi opery” — pomyślałem, a głośno dodałem:

— A te w wyższych rzędach?

— Potrafią naśladować języki podobne do polskiego: czeski, rosyjski…

— To te nad nimi znają pewnie francuski i hiszpański?

— Tak właśnie! Jak szanowny pan na to wpadł? — Sprzedawca nie posiadał się z zachwytu. Uniósł wysoko brwi i opowiadał z przejęciem:

— Mój brat prowadzi podobny sklep na Rue Parrot w Paryżu. To taka mała uliczka, zaraz przy dworcu Gare de Lyon, kilka kroków od brzegu Sekwany…

— Pan wybaczy — wszedłem mu w słowo — ale nigdy nie byłem w Paryżu.

Asystent umilkł i spojrzał na mnie z wyrozumiałością.

— Ach tak, nie szkodzi. Chciałem tylko powiedzieć, że raz na jakiś czas wymieniam się ptakami z bratem. Wtedy się uczą obcych języków jeszcze szybciej.

— Ale czy zdążą?

— Papuga żyje przeciętnie dwadzieścia lat, czasem sto, a nawet dłużej. To wspaniały kompanion na całe życie. Pan z myślą o sobie, czy o kimś innym?

— Ja tak tylko… Zastanawiam się, po co komuś papuga, jaki z niej pożytek?

Sprzedawca zaśmiał się z fałszywym tonem w głosie, jakby chciał ukryć wadę produktu, który zachwala.

— Łaskawy pan to wytrawny klient, a ja takich cenię najbardziej. To prawda, że zwykłemu człowiekowi papugi mogą się wydawać czymś zupełnie zbytecznym: to straszne bałaganiary, zawsze się czegoś domagają, są hałaśliwe i samolubne, wiecznie zajęte sobą i narzekają na wszystko…

„Znam dobrze taką jedną” — zaśmiałem się w duchu, lecz sprzedawca nic nie zauważył i ciągnął dalej:

— Ale są piękne, a ile piękno jest warte, sam pan wie. — Tutaj wbił we mnie świdrujący wzrok. — Gdybyśmy nie mieli tej odrobiny piękna, tego powabu przyciągającego oczy, to otaczałaby nas zewsząd przeciętność i szpetota, czyż nie tak?

„Och tak, czym byłby świat bez niej?” — Myśleliśmy całkiem podobnie.

— No niech łaskawy pan raczy tylko spojrzeć na tę szkarłatną makawę z Meksyku. Czyż nie jest prześliczna? Czerwona główka, żółta kryza, a kuperek cały niebieściutki!

— Owszem, jest niczego sobie, ale taki okaz musi kosztować.

— Akceptujemy większość kart kredytowych i pobieramy tylko pół procenta od transakcji, a od łaskawego pana — w tym miejscu zmienił ton na poufny, jakbym był jego kluczowym klientem — na transakcji potrącamy zero, nulla. A więc?

Szczyt piramidy był uwieńczony największą ze wszystkich klatek, we wnętrzu której drzemał ptak olbrzymich rozmiarów. Miał on jednakże nieproporcjonalnie krótki dziób, długi, przywąski ogon, jakby brakowało w nim kilku piór i ubarwiony był zgoła niepięknie, raczej na pstrokato.

— A ten tam, na samej górze. Ile on kosztuje?

Sprzedawca w odpowiedzi wyjął z pudełeczka wizytówkę, skreślił na jej odwrocie kilka cyfr i podał mi do ręki.

— Specjalna oferta, tylko do następnej soboty.

Popatrzyłem i pomyślałem, że za taką cenę można by równie dobrze kupić sobie kota w butach, który przyniósłby właścicielowi olbrzymią i dozgonną fortunę, bez potrzeby inwestycji i amortyzacji. Skoro tak, to ten ptak musi znać tysiące słów w rozmaitych językach i dialektach całego świata.

— A co on potrafi, ile zna języków?

Sprzedawca zamrugał oczami, jakby nie do końca zrozumiał moje pytanie.

— On, języków? Żadnego. On jest tutaj dyrektorem.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 13

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (22)

  • Trzy Cztery 13.02.2021
    Hahahaha! Super!
  • DEMONul1234 13.02.2021
    Normalnie nie mogłem się oderwać. 5
  • laura123 13.02.2021
    Nieładnie, panie Narratorze. Jesteśmy wymagające, ale taki nasz urok, a pan sobie żarty stroi, z poważnych przecież rzeczy...
  • Narrator 14.02.2021
    Ja, żarty? Ja mam obsesję na punkcie tego co kobieta lubi, czego nie :)
  • laura123 14.02.2021
    Narratorze ''jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi luby'' - pasuje do opisu, prawda?

    Ale ta papuga - dyrektor, to jest coś! Ja bym wzięła...
  • Józef Kemilk 13.02.2021
    Niezła puenta? A co z prezentem dla ukochanej? Może rozstanie na romantycznej kolacji na statku?
    5
  • K6-2440 13.02.2021
    Od przeczytania początkowego uświadomienia sobie faktu o potencjalnym zerwaniu, poprzez każdy kolejny przykład nieudanego prezentu, kończąc na sentencji: "Och tak, czym byłby świat bez niej?", miałem coraz większe wrażenie, że cała relacja podmiotu lirycznego z jego drugą połówką jest na wręcz śmiesznie niskim poziomie, gdzie sam gest jest ważniejszy od myśli okazującego go i od myśli osoby do której tenże gest był skierowany. Jeżeli obnażenie takowej postawy, było zamierzone, to muszę przyznać, że częściowo się ono udało, jednakże sama końcówka utworu, raczej nie pomaga w dostrzeżeniu go.
    Powiedziałbym, że opis sprzedawcy jest wykonany poprawnie, gdyby nie to, że swoją długością stanowi zwykłą nieudolną retardację w chwili zwykłego wejścia do sklepu. Naprawdę odstaje to od reszty utwory, gdy standardowy opis postaci zajmuje więcej miejsca aniżeli inne akapity, dotyczące konkretnych zdarzeń fabularnych.
    Jest tu też kwestia narzekania na kobiety, ale wolę to potraktować jako dodatek do przedstawienia słabości związku protagonisty. Ponieważ, gdyby nie owe powiązanie, to należałoby to traktować jako zwykłe marudzenie piszącego, które nic szczerze nie wnosi. Może nic oprócz uśmiechu wśród niektórych czytelników(niestety nie mnie).
    Samo "Wysoko, wyżej, najwyżej", jest napisane całkiem sprawnie, a sam tekst czytało się całkiem przyjemnie.
  • Szpilka 13.02.2021
    Ale sobie bździągwę wybrał /poprosiłam Holendra, żeby "bździągwa" powiedział i mało nie umarłam ze śmiechu/, moja mama takie osoby tak określała - żeby pupę miodem wysmarować, to i tak niedogoda.

    Ongiś też wstawiałam dzieła rąk moich do Cepelii, kasiory dużo nie było, bo to nie świeże bułeczki, które się codziennie kupuje ?

    Puenta zajefajna, aż się prosi o dalszy ciąg, super pisanie, ale pewnie o tym już wiesz, piątak ?
  • Narrator 14.02.2021
    Ten Holender ciężkie życie musi mieć, skoro chcesz mu język zwichnąć. Ale taki już nasz los. Kiedyś pisano: „Bezpieczniej być zamkniętym w klatce z lwem, aniżeli kobietą”.
  • Szpilka 14.02.2021
    Narrator

    Hihihihihihih, a skąd, on bardzo lubi takie wyzwania językowe, pewnego niemieckiego lekarza zainteresowanego polskimi uzdrowiskami nauczyłam pięknie wymawiać - Bystrzyca Kłodzka ?
  • Narrator 16.02.2021
    Szpilka Ach, nie wiedziałem, że tam jest uzdrowisko. Czytałem o bazie, do której zwożono drewno, wąskimi, leśnymi drogami Czasem ciężarówka staczała się w przepaść, kierowca ginął, to ciało zanosili do kościółka, na organach grali requiem, po pijaku oczywiście... „Następny do raju” to się nazywało, czy coś w tym rodzaju...
  • Szpilka 16.02.2021
    Narrator

    Nie napisałam, że tam jest uzdrowisko, czytaj ze zrozumieniem.

    Jemu chodziło o region - ziemia kłodzka, odwiedzał Bystrzycę Kłodzką i kompleks sanatoriów - Polanica, Lądek, Kudowa, ponieważ we wszystkich byłam, mogłam pociągnąć temat ?
  • Bajkopisarz 13.02.2021
    Czasem zauważam w tekstach coś, czego nawet autor tam nie miał intencji zamieścić, a skojarzenia przychodzą mi do głowy zupełnie nieoczekiwane ;) Tutaj cały czas towarzyszyło mi wrażenie jak ze starego dowcipu, gdzie żona poprosiła na prezent o coś drogiego, wyjątkowego a czego tak naprawdę nie potrzebuje, więc mąż wykupił jej chemioterapię.
    A co do treści, to jakby dwa osobne opowiadania – najpierw jest o obiekcie westchnień narratora, a potem płynne przejście do sklepu z papugami i nawet zamknięcie tego wątku. Ale nie ma powrotu to tej pierwszej historii, stąd trochę wrażenie urwania. Możliwe, że efekt byłby lepszy, gdyby wstęp znacząco skrócić. Ale z drugiej strony szkoda by go było, bo obserwacje w nim zawarte są nad wyraz trafne.
  • Narrator 15.02.2021
    Słusznie zauważyłeś — są tu dwie historie: ta w sklepie to rozwinięcie kawału, który ojciec opowiedział mi, gdy byłem jeszcze dzieckiem; początek opiera się na pewnej uroczej znajomości z lat studenckich, dość luźno, bo wtedy nie obchodzono Walentynki. Zgadzam się, że w końcówce dobrze by było nawiązać do pierwszego wątku, ale jakoś nie wpadło mi to do głowy. A teraz myślę sobie, że życie każdego z nas kończy się nieoczekiwanie, do niczego nie powraca i taki koniec też ma sens. Dzięki za cenne wskazówki :)
  • Bożena Joanna 13.02.2021
    Wydaje mi się, że związek tych dwojga długo nie przetrwa. Zwykle podarki od osób, których darzymy uczuciem, cieszą nasz wzrok i mają wartość sentymentalną. Nie wyrzucamy ich za szafę na zatracenie. Sceny z papugami fantastyczne. Do tego światka zaliczyłabym ukochaną protagonisty, istotę przyozdobioną w kolorowe piórka i trochę bez serca.Pozd
    Ciekawie się czytało, końcówka świetna.
    Pozdrowienia!
  • Narrator 16.02.2021
    Oczywiście, że ich związek nie przetrwa, bo to nie związek, ale rozbieżność skrajnie różnych charakterów. Celowo przesadziłem, wyolbrzymiłem pewne cechy, rozdmuchałem postacie do nieproporcjonalnych kształtów. To miała być parodia Walentynki, gdzie wszystko jest głupio-śmieszne, a przeważnie kłamliwe, jak reklamy w telewizji lub youtube. Na 8 marca postaram się napisać coś poważniejszego. Dziękuję za komentarz.
  • Velaquiorre 13.02.2021
    Gdy czytałam to opowiadanie, wydało mi się to bardzo smutne. Nie mam zastrzeżeń co do stylu. Po prostu wzbudziło smutek. Mimo to, jest bardzo dobre.
    Pisz dalej, czekam na kolejne teksty.
  • Pasja 20.02.2021
    Doskonale przygotowałeś przekładaniec niejadalnego tortu. Bo obojętnie jaki ukroimy kawałek, będzie nie smakować. Związek tych dwojga jest nie do uratowania. Ona rozkapryszona kobietka pewnie ma wszystko i poszukuje czegoś, czego jeszcze nie wie. On znakomity myśliciel i poszukiwacz złota też stawia sobie poprzeczkę i katuje się wewnętrznie. Sprowadza nieznane kwiaty, a wokół mamy tyle pięknych róż. Nie wiem ile czasu są ze sobą, ale z jego rozterek dowiaduję się, że zupełnie jej nie zna. Nawet nie zna jej rozmiaru… a wystarczy spojrzeć na metkę. Obydwoje pewnie żyją obok siebie i duszą się swoim powietrzem. A może wystarczyło poprosić dyrektora o urlop na wypoczynek.
    Bardzo ciekawa opowiastka o miłosnych wyborach. Zakup zawsze można zareklamować, miłości jednak nie. Można być albo mieć. A pan powinien zmienić dyrektora.

    Pozdrawiam
  • Narrator 20.02.2021
    Bardzo „zdrowy” komentarz. Prezentujesz opinię rozsądnej osoby. Oczywiście zachowanie postaci jest mocno przesadzone, ale tylko dla podkreślenia sprzeczności oraz kontrastu. W rzeczywistości kobiety nie są aż tak wymagające, a mężczyźni nie wstają z łóżka na każde skinienie paluszka. Dziękuję za czas oraz cierpliwość, żeby to przeczytać.
  • Tjeri 20.02.2021
    Festiwal prezentów w związku – paskudna rzecz. Z drugiej strony, określony typ kobiet wybiera określony typ mężczyzn. :)
    Walentynki z kolei to tak durne "święto", że... no durne i tyle.
    Tekst czyta się dobrze, choć kompozycyjnie można by się przyczepić.
    "W katalogu na internecie natrafiłem na reklamę pierścionka z ośmio-karatowym opalem" – napisałabym "w Internecie".
  • Narrator 20.02.2021
    Zgadzam się co do Walentynki — to bezmyślne małpowanie Zachodu, lecz chyba większość Polaków to właśnie uwielbia. Jeśli chodzi o typ kobiety, to muszę przyznać, że jednak pociąga mnie kobieta, której nie można usatysfakcjonować, dogodzić, bo pomimo wszelkich mankamentów ma ona jedną, niewątpliwą zaletę — można ją zdobywać bez końca, a to wielu mężczyzn motywuje najbardziej. Żyć między marzeniem, a spełnieniem. A ona nie musi się obawiać, że raz zdobyta, zostanie porzucona dla innej. Cieszy mnie, że się dobrze czytało, pomimo kompozycyjnych usterek.
  • Tjeri 20.02.2021
    Narrator nie do końca to miałam na myśli. Raczej materializm, nastawienie na "posiadanie" i poczucie "należenia się". Miałam kilka koleżanek o takim rysie. Bardzo dobrze teraz żyją, skompletowane jak okazy w gablotce zbieracza ;). Ale to tak z przymrużeniem oka :)).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania