Wyspa Kangura
Wszystko zaczęło się tutaj — na odległym kontynencie zagubionym między dwoma oceanami. Zdaje się oddychać zielonym światłem, ukryty w mgłach pachnących drzew, wśród których powietrze staje się jednocześnie cierpkie i słodkie.
Słońce pali tu inaczej — łagodnie za dnia, lecz z ognistą wytrwałością, gdy opada za horyzont. Wybrzeża toną w szmaragdowych lasach, gdzie cień i światło prowadzą swoją pradawną grę. Dalej rozciągają się bezkresne równiny, przechodzące w czerwone przestrzenie, gdzie wiatr niesie piaszczyste tajemnice, a niebo wydaje się większe niż gdziekolwiek indziej.
Ten kontynent to schronienie niezwykłych stworzeń, które narodziły się tylko tutaj. Poruszają się cicho, jakby były duchami dawnych czasów, patrząc na świat oczami pełnymi pierwotnej mądrości. Niektóre z nich człowiek widział, o innych jedynie się domyśla, bo w głębi kontynentu istnieją miejsca, do których nikt nie odważa się wejść.
Tam panuje cisza, która potrafi opowiedzieć historię, i dzikość, która nie potrzebuje świadków. I wydaje się, że sam kontynent skrywa w sobie coś — tajemnicę, którą odkryją tylko ci, którzy przychodzą nie po to, by zdobywać, lecz by słuchać. Bo tego miejsca się nie tłumaczy, ego się rozszyfrowuje. Wiele nieodgadnionego wciąż ukrywa ten kontynent.
Strzeże swoich tajemnic tak gorliwie, jakby sam wybierał, komu pozwolić podejść bliżej.
W jego wnętrzu kryją się historie, o których ludzkość nawet nie podejrzewa, ślady czasu, które nie chcą odsłaniać się w pośpiechu. A jednak niezliczeni podróżnicy, uczeni, marzyciele pragną być pierwszymi — odnaleźć dowód czegoś nowego, zobaczyć to, czego nie widział nikt przed nimi. Wyruszają w drogę nie tylko dla odkryć, lecz także po to, aby udowodnić sobie, że świat jest większy, bardziej tajemniczy i bardziej niezwykły, niż się wydaje. Bo ten kontynent woła tylko tych, którzy potrafią słuchać jego milczenia.
Po ukończeniu akademii botaniki i fizjologii roślin Alex jakby otrzymał klucz do świata, o którym marzył od dzieciństwa. Jego wiedza przestała być jedynie teorią — stała się drogowskazem. I teraz już dokładnie wiedział, dokąd pojedzie. Alex i Marta zakochali się jeszcze w liceum. Wtedy świat wydawał się bezgraniczny, pełen możliwości i nieodkrytych ścieżek. Siedzieli przy jednej ławce, spierali się, śmiali, marzyli — i nawet nie zauważyli, kiedy przyjaźń przerodziła się w coś znacznie większego. Alex od dzieciństwa żył nauką.
Pociągały go laboratoria, mikroskopy, mapy i dzienniki badawcze. Marzył o odnalezieniu roślin, które mogłyby darować młodość lub przynajmniej spowalniać proces starzenia — niewidzialny klucz do przedłużenia życia. Dla niego botanika nie była tylko nauką, lecz drogą do wielkiego odkrycia, które mogłoby zmienić losy ludzi. Marta zawsze słuchała go z ciepłem i zachwytem. Wierzyła w jego talent i w jego nieograniczoną chęć poznawania świata. Marzyli o przyszłości równie namiętnie, jak o swoich odkryciach.
Alex był przekonany, że pewnego dnia znajdzie swój wyjątkowy eliksir — ten sam niezwykły syrop, który przyniesie mu sławę, uznanie i dostatek. Wyobrażał sobie, jak o jego odkryciu będzie mówił cały świat, a on i Marta kupią przestronny dom z zielonym ogrodem, gdzie każdy poranek zaczynałby się od świeżego powietrza, kawy i śmiechu. Marta żyła innym marzeniem — sceną. W ciągu dnia pomagała Alexowi, słuchała go, szukała dzienników, których potrzebował, a wieczorami tańczyła, przemieniała się, żyła w rytmie muzyki.
Wyobrażała sobie siebie na wielkiej teatralnej scenie, pod światłem reflektorów, wśród oklasków i kwiatów.
Tak dzień po dniu tworzyli swoje wspólne życie — łącząc naukę i sztukę, dążenia i nadzieję.
I chociaż ich marzenia były różne, zawsze splatały się w jednym — w pragnieniu, by być razem. Jednak nauka wymagała czasu, cierpliwości i drogi, która nie zawsze była łatwa.
Podczas gdy Marta tańczyła na scenie, Alex przez lata pracował w laboratoriach, weryfikował hipotezy, korygował błędy i zaczynał od nowa.
A pewnego dnia wydarzyło się to, na co tak długo czekał: instytut badawczy otrzymał niezbędne finansowanie. Ta wiadomość zabrzmiała dla niego jak sygnał do wyruszenia.
Już wiedział — wyjedzie. Jego marzenie nie było już tylko wyobrażeniem na papierze, wołało go naprzód, ku nieznanym ziemiom, ku nowym roślinom, ku odpowiedziom, których tak długo szukał. Dla Alexa nie była to zwykła ekspedycja. To była szansa, by udowodnić sobie i światu, że wszystkie nieprzespane noce, wątpliwości i wytrwałość miały sens.
I choć rozumiał, że podróż może na długo rozdzielić go z Martą, serce podpowiadało mu — ten krok jest konieczny, bo bez niego ich marzenia nigdy nie staną się rzeczywistością.
Serce rozdzierało się na pół — rozłąka zawsze przypomina małą śmierć dla zakochanych.
Ona wiedziała to, czuła każdą komórką swojego ciała. Jednocześnie Marta rozumiała: powstrzymanie go oznaczałoby złamanie tego, co w nim było najcenniejsze.
Alex miał swoje marzenie — żył nim, oddychał nim, tworzył z niego sens każdego dnia.
Nie mogła stać mu na przeszkodzie. Tylko obserwowała, jak jego oczy płoną ogniem odkryć,
i przyjmowała ten ogień jako część ich miłości. Dlatego, nawet gdy ból ściskał jej pierś, Marta puściła go — nie dlatego, że nie kochała, lecz dlatego, że kochała zbyt mocno, by zatrzymywać jego drogę. Wierzyła, że prawdziwe uczucia przetrwają każdą odległość, każdy czas. A kiedy wróci, ich wspólna przyszłość już będzie czekać — ciepły dom, ogród i marzenia, które teraz miały szansę stać się rzeczywistością. Gdy Alex odlatywał, w jej duszy wzburzał się cichy sztorm. Czy to były drobne, zimne krople deszczu, czy prawdziwe łzy spływające z jej oczu — trudno było już rozróżnić. Pas startowy rozmywał się niczym akwarela, wraz z nim chwila, w której wciąż byli razem. Alex delikatnie dotknął jej policzka, starając się ukryć własne wzruszenie. — Nie płacz, kochana… — wyszeptał. — Codziennie będę wysyłał Ci zdjęcia. Wszystko, co nowe, wszystko, co niezwykłe, co znajdę, będzie Twoją pierwszą tajemnicą. Będziesz podróżować ze mną, nawet z daleka. Marta uśmiechnęła się przez łzy, próbując powstrzymać głos, który drżał od bólu i miłości.
Patrzyła, jak samolot powoli oddala się, wznosi wyżej i znika w chmurach — zabierając ze sobą jej połowę. Ale wierzyła, że ta droga przyprowadzi go z powrotem.
Bo prawdziwa miłość zawsze ma swój bilet powrotny. Kartki przychodziły prawie codziennie — z dalekiej Australii, pachnące morzem, słońcem i przygodą.
Przedstawiały dziwne stworzenia, o których Marta wcześniej tylko czytała: skaczące zwierzęta z miękkimi pyszczkami, ptaki z jaskrawymi skrzydłami, gady przypominające istoty z dawnych mitów. Obok — niezwykłe rośliny, jakby nie stworzone przez naturę, lecz przez wyobraźnię artysty: srebrzyste liście, fantazyjne kwiaty, drzewa pachnące morzem i upałem.
Na odwrocie Alex zawsze pisał kilka zdań — ciepłych, łagodnych, pełnych zachwytu.
Marta czytała je powoli, jakby bała się mrugnąć i stracić czar. Każda kartka przypominała jej: nawet za oceanem, pośród dzikich przestrzeni, on o niej pamięta.
I choć odległość pozostawała ogromna, te małe obrazki zacierały ją — strona po stronie, dzień po dniu.
Każda kartka była dla niej czymś więcej niż tylko papierem z znaczkami.
Dotykając jej palcami, Marta jakby wyczuwała jego obecność — ciepły zapach, znajomy, bliski, ten, który pozostawał na jego koszulach.
Wydawało się, że koperta wciąż zachowała ciepło jego dłoni, a nierówne linijki — ciche oddechy między słowami.
Gdy powoli przesuwała palcem po literach, wyobrażała sobie jego uśmiechnięte usta, którymi wypowiadał te słowa, zanim zaniósł je na papier.
Kartki ożywały, przemieniając się w dotyk, uściski, pocałunki — w małe mosty przez ocean.
Tak zakochiwała się w nim na nowo — z oddali, jeszcze mocniej.
Marta starała się codziennie wychodzić na scenę, nie pozwalając sobie pominąć żadnej chwili. Tańczyła tak, jakby od tego zależał cały jej świat — każdym ruchem, każdym spojrzeniem, każdym oddechem. Scena stała się jej schronieniem, miejscem, gdzie ból rozłąki przemieniał się w siłę, a tęsknota — w inspirację. Pod światłem reflektorów jakby znów rozmawiała z Alexem — gestami, muzyką, plastyką.
I za każdym razem, gdy kurtyna opadała, Marta wiedziała: przeżyła kolejny dzień, nie tracąc siebie ani ich wspólnych marzeń.
Brytyjska pogoda płakała deszczem — cichym, drobnym, uporczywym. Mżawka spływała po dachach, mieszając się z szarą mgłą, która otulała miasto niczym stary szal. Mgła powoli pełzała ulicami, kryjąc latarnie i domy, zacierając kolory, pozostawiając jedynie przytłumione sylwetki. Wyglądało na to, że sama pogoda smuciła się razem z Martą — rozmyta, wilgotna, delikatnie bolesna. A każda kropla deszczu przypominała o odległości, o oceanie, który leżał między nimi. Już niedługo minie rok — rok rozłąki, odkryć i nieustannych badań. Dwanaście długich miesięcy, pełnych oczekiwania, kartek, nadziei i milczących nocy. Czas płynął powoli, a jednocześnie nieustannie uciekał, zostawiając za sobą ślady przeżytego. Dla Alexa ten rok stał się drogą w nieznane — ścieżkami, po których prawie nikt nie odważał się stąpać. Starożytne, niezbadane lasy Australii przyciągały go, kusiły tajemnicami ukrytymi w gęstej roślinności i niezliczonych cieniach. Nie mógł oderwać się od badań: każdy nowy liść, każda dziwna roślina, każdy ślad stworzenia wydawały się kluczem do wielkiego odkrycia. Alex szczerze wierzył, że uda mu się odnaleźć eliksir, który zmieni wszystko — przyniesie ludziom nadzieję i zatrzyma czas, choćby na chwilę wydłużając młodość. Nie odwiedził jeszcze wszystkich wysp Australii, każdy nowy brzeg i dżungla kusiły go niczym zagadka, którą musiał rozwiązać.
A w sercu, nawet pośród odległości i niebezpieczeństw, szeptał cicho: „Jeszcze trochę, kochana… i wrócę.” W oczekiwaniu nic się nie zmieniało — zmieniała się jedynie pogoda, jakby odzwierciedlając jej nastrój. Deszcz przechodził w mgłę, mgła w lekką mżawkę, wiatr niósł chłód, a czasami promienie słońca na krótko przepędzały szarość. Marta czekała, przytulając kartki do serca, czując ich ciężar i ciepło, jakby same mogły przekazać jej część dotyku Alexa. Każda kartka była dla niej małym mostem przez ocean, nitką podtrzymującą nadzieję i wiarę. Przeczytywała wiersze, wpatrywała się w rysunki roślin i zwierząt, które wysyłał, i znów czuła jego obecność obok, choć był tak daleko. W tej chwili świat zatrzymywał się dla niej, pozostawiając jedynie wspomnienie jego rąk, głosu i obietnicy, że wkrótce znów będą razem. Otwierając swoją skrzynkę pocztową, Marta za każdym razem czuła, jak serce podskakuje. Każda nowa pocztówka była jak łyk świeżego powietrza, promień światła w szarych dniach. W środku koperty — mały kawałek Alexa: jego słowa, rysunki, zachwyt światem, który przed nim się otwierał.
A tym razem, otwierając skrzynkę, nie zobaczyła nic. Pusto. Drugi dzień, trzeci, czwarty… Pocztówki nie nadchodziły, a cisza, która pozostała, wydawała się cięższa niż jakakolwiek odległość. Marta siedziała, przytulając ręce do siebie, i czuła, jak niepokój powoli wpełza do jej piersi. Co się stało? Dlaczego nie pisze? Czy wszystko w porządku? Każdy dzień bez nowego listu wydawał się małą próbą, ciemną chmurą nad jej marzeniami i nadziejami.
A w tę pustkę jeszcze mocniej wkradała się tęsknota, bo odległość nagle stała się nie tylko oceanem, lecz całym światem nieznanego, który ich dzielił.
— Kochany, gdzie jesteś? — szeptała Marta, a jej głos drżał od niepokoju. — Zabijasz mnie swoim milczeniem… Słowa wymykały się spomiędzy jej warg, niczym małe sztylety raniące serce. Każda minuta ciszy wydawała się nieskończona, a myśli o nim rozrywały duszę bólem i wątpliwościami. Przytulała pocztówki do piersi, próbując poczuć choć odrobinę jego obecności, lecz pustka wokół jedynie podkreślała odległość. Tylko milczenie… i jej własna nadzieja, że on żyje i wróci, że jego słowa znów wypełnią przestrzeń ciepłem i światłem.
Ale cisza wypełniła cały jej świat. Ruchy na scenie pozostawały dopracowane i precyzyjne, jak zawsze, ale serce nie czuło muzyki. Nuty przelatywały obok niej, nie dotykając duszy. Nie było emocji, jedynie pustka, która rozciągała się w środku niczym niewidzialny mur.
Marta po prostu istniała, wykonując ruchy, które kiedyś dawały radość, teraz mechanicznie powtarzając każdy gest. W sali widzowie dostrzegali finezję, grację i technikę, ale nikt nie domyślał się, że w środku pozostała jedynie pustka — cicha i zimna, przypominająca o nieobecności ukochanego. I nawet gdy wokół rozlegały się brawa, ona odczuwała jedynie echo własnej samotności, jakby świat dalej żył, a ona pozostawała poza jego granicami.
Instytut, który niegdyś zorganizował ekspedycję, w której pracował Alex, uporczywie milczał. Żadnych oficjalnych oświadczeń, żadnych wyjaśnień — tylko sucha cisza, która unosiła się nad wszystkim niczym ciężka kurtyna. Wydawało się, jakby sama instytucja próbowała ukryć przed światem to, co się stało, owinięte prawdę w mrok niewypowiedzianych słów i niezadanych pytań. To milczenie bolało bardziej niż jakiekolwiek okrutne wiadomości — pozostawiało poczucie niedopowiedzenia, potęgowało wątpliwości i niepokój, i za każdym razem przypominało, że Alex odszedł w ciszę, której nikt nie ośmielił się zakłócić.
Otwierając skrzynkę pocztową, Marta znalazła list, który sprawił, że jej serce zamarło — zaproszenie do instytutu, w którym pracował Alex. Chwila szoku i niepewności przetoczyła się przez nią: „Co to jest? Gdzie jest Alex? Co to znaczy?” — myśli kłębiły się w jej głowie niczym ptaki w klatce.
Z trudem doczekawszy się rana, poczuła, że czasu jest niewiele. Serce biło szybciej, ręce drżały z podniecenia. Spiesząc się, prawie nie zauważała otaczającego świata. Leciała do instytutu niczym wiatr, każdy krok przyspieszał rytm jej serca.
Drzwi wejściowe otworzyły się i Marta od razu znalazła się w środku. Przed nią stały znajome twarze, cichy szept korytarzy i zapach nowych badań. W powietrzu unosił się posmak oczekiwania, lecz pośród tego wszystkiego szukała tylko jednej rzeczy: Alexa.
Gdy zobaczyła wszystkich tych, z którymi Alex wyruszył do Australii, Marta poczuła, jak serce jej się ściska. Na ich twarzach dostrzegła coś przeraźliwie bolesnego, niewyrażalnego, i natychmiast przestała słyszeć słowa, które przelatywały wokół. Myśli rozrywały ją od środka. Powietrze nagle stało się niezwykle ciężkie, wydawało się, że brakuje go do oddychania, każdy wdech wymagał niewyobrażalnego wysiłku. Serce zdawało się odmawiać bicia, pozostawiając jedynie pustkę i drżenie w piersiach. Każde spojrzenie, każdy ruch ludzi wokół mówił jej więcej niż słowa: coś się stało i dotyczyło Alexa.
Alex zniknął, zostając sam na Wyspie Kangura. Proszono go, błagano, by tego nie robił, by nie zostawał sam w tych dzikich lasach, lecz on nie chciał nawet słuchać — tak uparty, jak zawsze. Pragnął prowadzić badania samodzielnie, bo szczerze wierzył: tylko w całkowitej ciszy i izolacji będzie mógł dotknąć tajemnic przyrody, które tak nieustannie go przyciągały. Zawsze powtarzał, że prawdziwe odkrycia rodzą się w samotności — i właśnie ta przekonanie poprowadziło go w głąb dzikich zarośli, gdzie każdy dźwięk, każdy szelest liści zdawał się szeptem pierwotnego świata. Lecz los okazał się okrutny. Kiedy wróciliśmy, by go zabrać, na brzegu nie było ani Alexa, ani jego rzeczy. Wydawało się, że sama ziemia pochłonęła jego ślad. Rozpoczęły się poszukiwania — długie, wyczerpujące, pełne niepokoju i cichej nadziei, że następny krok, następny ślad, następna gałąź w końcu doprowadzą nas do niego. Przez cztery miesiące przeczesywaliśmy lasy, jaskinie, wybrzeża, każdą ścieżkę, którą mógł podążyć. Ale wszystko było na marne.
Ze wszystkiego, co po nim pozostało, znaleźliśmy tylko jedną rzecz — pocztówkę z wizerunkiem drzewa kazuariny. Leżała pośród trawy — czysta, niezmoczona deszczem, jakby specjalnie położona tam przez czyjąś troskliwą rękę. Wydawało się, że pozostawiono ją świadomie, albo sam brzeg, nie chcąc ukrywać ostatniego śladu człowieka, który tak kochał to miejsce. Na odwrocie było tylko kilka wierszy jego znajomym, pewnym pismem. Litery były nieco nierówne, jakby napisane w pośpiechu, ale w nich tliła się dusza.
„Moja ukochana Marto… jesteś ze mną. Kocham cię.” Te słowa stały się ostatnim echem jego obecności — cichym tchnieniem, które zachowała ziemia. Brzmiały tak, jakby sam las szeptał je nad trawą, jakby natura próbowała zatrzymać choć okruch jego miłości, nie pozwolić jej zniknąć.
Jakby cała wyspa chciała pozostawić światu ostatni znak o Aleksie — o jego drodze, jego wierze w odkrycia.
Ona nie słyszała tego, co mówiono wokół. Świat stał się głuchy i pusty — w głowie кrążyły tylko dwa słowa: „Niemożliwe… On żyje?” Serce biło tak mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi, a umysł odmawiał przyjęcia rzeczywistości.
Powoli, jak pod ciężarem niewidzialnego balastu, Marta osuwała się na podłogę. Każdy centymetr w dół wydawał się nieskończony, a nogi nie trzymały. Świadomość zaczęła gasnąć, oczy się zamykały, świat wokół rozmywał się, pozostawiając jedynie rozpacz i ból utraty. I w tej chwili, gdy ciało wydawało się niezdolne do ruchu, ona trwała na krawędzi — na krawędzi straty i nadziei, świadomości i ciemności.
Ona jakby umierała. Każda komórka jej ciała krzyczała z bólu, serce rozpadało się na kawałki, a myśli plątały się w chaosie utraty. Może pragnęła całym swoim jestestwem polecieć tam, gdzie pozostał on — Aleks, jej życie, jej marzenia, jej nadzieje. Wszystko, co kochała, zdawało się przerwane, rozrzucone w przestrzeni i czasie. Każdy oddech ciągnął się w pustkę, każdy krok wyobraźni prowadził ją przez otchłań, gdzie zostały tylko jego cienie. Jej świat… Zatrzymał się, a umysł, serce i dusza pragnęły jednego — być tam, gdzie on, nawet jeśli było to niemożliwe.
Otwierając oczy, najpierw nie rozumiała, gdzie się znajduje. Potem przed jej wzrokiem powoli rysowały się znajome twarze — bliscy i przyjaciele, którzy krzątali się wokół, martwiąc się i próbując pomóc. Ich ruchy były szybkie, lecz delikatne, słowa — ciche i ostrożne, jakby bali się uszkodzić kruchy świat, w którym znalazła się Marta. Czuła ich obecność, ciepło dłoni, próby uspokojenia i wsparcia. Świat wokół nie zniknął jak wcześniej, lecz wypełniał się życiem i troską, stopniowo przywracając ją do rzeczywistości po chwili, gdy ból i strata wydawały się nie do zniesienia. Wróciła na scenę. Scena stała się jej całym światem, jej schronieniem i miejscem, w którym znów mogła poczuć sens życia. Każdy ruch, każdy gest był wypełniony siłą i emocją, jakby oddawała wszystko, co zgromadziła w sobie w czasie rozłąki i straty.
Tańczyła tak, jakby czuła jego obecność obok, jakby Aleks był tam, wśród widzów, obserwował ją i wspierał. Muzyka przenikała przez ciało, serce wypełniało się energią, a z każdym ruchem Marta jakby łączyła się z nim, ze swoją przeszłością, swoimi marzeniami i jego żarem do życia. Scena stała się mostem między ich światami — między rzeczywistością a pamięcią, między rozpaczą a nadzieją. I dopóki tańczyła, utracony ból przemieniał się w siłę, w pragnienie tworzenia, w miłość, która nigdy nie zniknie.
On zawsze był obok, dokądkolwiek by nie udała się droga, w jakikolwiek kraj ją prowadziła.
Każda kartka, którą ze sobą zabierała, przechowywała cząstkę jego ciepła — jego obecność, jego dotyk, lekki zapach papieru, zmieszany ze słońcem i wiatrem dalekich ziem. Dotykając pocztówki, za każdym razem czuła, jakby stał tuż obok: milcząco ją obejmował, przytulał do siebie, dotykał jej policzka ciepłymi, delikatnymi ustami. W tych chwilach wydawało jej się nawet, że wyłapuje jego śmiech — cichy, bliski, ten sam, który kiedyś potrafił rozwiać wszelki niepokój i przywrócić światło nawet w najpochmurniejsze dni. A potem przychodziły łzy — gorące, palące, jak ból, który nigdy nie ustaje. Powoli spływały po jej twarzy, bo każda pocztówka była jednocześnie darem i raną: przypomnieniem o ich miłości… o miłości, która nie zniknęła i nigdy nie zniknie, bo żyje w niej — cicho, uporczywie, nieśmiertelnie. I razem z bólem w niej mieszkała nadzieja — cienka, ale silna, jak nić światła pośród ciemności: nadzieja, że on żyje, że gdzieś tam, poza granicami ciszy i czasu, również myśli o niej.
Nawet w odległych miastach, wśród nowych ludzi i hałasu, Marta mogła poczuć jego obecność: w lekkim podmuchu wiatru, w promieniach słońca padających na ulicę, w tych małych… momentach, które przypominały jej o ich wspólnej historii. Jego pamięć i jego miłość były z nią zawsze — jak niewidzialny most między ich światami, którego żadna odległość nie mogła zerwać. Tak płynął czas, topniał, jak lekkie obłoczki na niebie, które powoli przesuwały się pod wpływem wiatru.
Mijały lata. Marta od dawna już nie tańczyła, nawet nie udzielała lekcji — świat sceny wydawał się pusty i obcy. Siedziała, pochylona w fotelu, wzrok utkwiony w tych kartkach, które wysyłał jej z odległej wyspy. Każda kartka, każdy wiersz, każdy rysunek przypominały jej o jego obecności: o jego uśmiechu, jego słowach, jego objęciach, które teraz wydawały się odległym wspomnieniem, a jednocześnie nieodłączną częścią jej serca. Czuła jego obecność obok, jakby siedział przy niej w pokoju, cicho obserwując i wspierając ją. Kartki stały się dla niej mostem między przeszłością a teraźniejszością, między wspomnieniami a nadzieją, że ich światy kiedyś znów się spotkają.
I wtedy podjęła decyzję. Nie rozum, lecz serce wskazało jej drogę: musiała polecieć tam, gdzie pozostał jej Aleks. Może on czeka. Może wciąż żyje nadzieją, że ją odnajdzie. Tam, w głębi dzikich lasów i nieznanych przestrzeni, gdzie każdy podmuch wiatru przypominał o nim, gdzie jego ślad mógł jeszcze zachować się w ciszy drzew, gdzie tajemnice przyrody znał tylko on sam. Marta poczuła: tylko wracając tam, będzie mogła znów być blisko niego — choćby myślami, będzie mogła przejść jego ścieżkę, zrozumieć jego wybór i, być może, wyczuć, dokąd zniknął tamtego dnia. Ta droga wydawała się jej jedyną, która mogła ich znów połączyć, nawet jeśli obok kroczy cień straty. Wiedziała: tam, wśród kasuarin i słonego powietrza oceanu, czeka odpowiedź na wszystkie pytania, które tak długo niepokoiły jej duszę i nie pozwalały zapomnieć.
Dopóki miała jeszcze siły, Marta spakowała walizkę, starannie układając rzeczy, które mogły się przydać w podróży. Każdy przedmiot wydawał się częścią przygotowań do wielkiej wyprawy, ale jej myśli wcale nie krążyły wokół nich. Myślała tylko o nim — o Aleksie, jego obecności, jego uśmiechu, słowach i dotykach, które teraz były dla niej jednocześnie wspomnieniem i powodem, by iść naprzód.
Leciała do Australii, a cały jej wewnętrzny świat był z nim. Wyobraźnią już przemierzała ścieżki wyspy, gdzie on pozostał, widziała go pośród dżungli i czuła jego obecność w każdym podmuchu wiatru, w szelestu drzew, w echem fal. Jechała tam nie tylko ciałem, ale i sercem, pamięcią i marzeniami, które łączyły ich nawet na tysiące kilometrów odległości.
Przylatując do Australii, Marta poczuła, jak serce ściska się od połączenia strachu i nadziei. Razem z turystami wsiadła na prom, który powoli ruszył w stronę tej odległej Wyspy Kangura — miejsca, które zabrało jej ukochanego. Fale delikatnie kołysały prom, a wiatr niósł zapach morza i dzikiej przyrody. Każdy metr oddalający ją od lądu jednocześnie przybliżał do prawdy. Przed oczami nieustannie pojawiały się obrazy Aleksa pośród dżungli, wśród ogromnych waranów i nieodkrytych ścieżek wyspy. Serce biło szybciej, a myśli przeskakiwały między lękiem przed utratą a determinacją, by odnaleźć jego ślady.
Dla Marty ta podróż była czymś więcej niż ruchem w przestrzeni — była podróżą w czasie i pamięci, drogą do niego i do tych części ich wspólnej historii, które pozostały żywe w jej sercu.
— Cześć, ukochany! — szeptała Marta, a w jej głosie czuć było jednocześnie radość i niepokój. — Jestem tutaj… pokonałam tę odległość… jestem z tobą!
Jej oczy lśniły, wypełnione nadzieją i niecierpliwością, jakby miała zaraz zobaczyć go pośród drzew, wśród dzikiej zieleni wyspy. Każdy ruch koron drzew, każdy szelest liści wydawał jej się znakiem, że Aleks gdzieś jest blisko, że czeka na nią. Serce biło szalenie, a uśmiech, którego nie mogła powstrzymać, rozświetlał jej twarz, czyniąc Martę jednocześnie delikatną i silną — gotową, by go spotkać, dotknąć wspomnień i być może znaleźć odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Słyszała, jak liście szeleszczą wokół, jakby cicho do niej mówiły. „Idź ze mną…” — zdawało się szeptać gałęziom i wiatrowi jednocześnie. „Pokażę ci ścieżkę do twojego ukochanego…” Każdy krok przez gęstą zieleń wydawał się magiczny, jakby sama natura jej pomagała, wskazywała kierunek i wspierała. Lekki zapach ziemi i roślin wypełniał płuca, a serce biło szybciej, pędząc nogi naprzód. Ścieżka przed…nią ścieżka otwierała się powoli, niczym witraż z cieni i światła, prowadząc ją coraz bliżej miejsca, gdzie pozostał Aleks. Każdy szelest, każdy podmuch wiatru wydawał się głosem szepczącym: „Idziesz dobrze, nie zatrzymuj się, on na ciebie czeka”.
Tak Marta szła coraz głębiej w las, krok po kroku zanurzając się w zieloną gęstwinę, gdzie powietrze pachniało wilgotnymi liśćmi i ziemią. Każdy dźwięk — szelest gałęzi, śpiew ptaków, odległy szum wody — zdawał się podpowiadać jej drogę, zachęcał do dalszego ruchu. Szła do Aleksa, każdy jej krok był wypełniony jednocześnie determinacją, nadzieją i niepokojem. Serce biło szybko, myśli krążyły wokół niego, jego obecności, jego uśmiechu, tych chwil, które dzielili. Odległość, nieznane i tajemnica lasu nie mogły jej zatrzymać — szła, bo wiedziała: gdzieś tam, pośród dżungli, pozostały ślady jej ukochanego, i musi je odnaleźć.
Siadając na prom, nikt nie zauważył, że wśród pasażerów zniknęła jedna samotna starsza pani. Jej sylwetka, która zazwyczaj powoli kroczyła gdzieś z tyłu, teraz zniknęła z oczu, a cichy szum fal i krzyki mew wypełniły przestrzeń, w której jeszcze chwilę temu stała.
Nikt nie zwrócił uwagi na jej nieobecność, i dopiero wieczorem, gdy wszyscy turyści zgromadzili się w jadalni, zauważono, że starszej pani brak. Puste miejsce przy stole i lekka cisza, która opadła na pokój, przypominały o jej nieobecności.
Niezwłocznie ogłoszono grupy poszukiwawcze, które miały odnaleźć seniorkę pozostawioną na wyspie. Szukano całą noc, krok po kroku przeczesując ścieżki, zaglądając pod każde drzewo, nasłuchując szelestu liści i szeptu wiatru. I dopiero gdy wstało słońce, jego złote promienie oświetliły to, czego szukali: ciało starszej pani leżące pod majestatycznym drzewem kasuariny. W jej rękach znajdował się obrazek, na którym widniał właśnie ten pień drzewa.
Odnajdowała go. Przez cierpienie, przez wyczerpanie, przez lata rozłąki serce, zmęczone oczekiwaniem i smutkiem, w końcu odnalazło swojego Aleksa i złączyło się z nim w jedno. Chwila była niewiarygodnie cicha, wypełniona ukojenie i poczuciem dopełnienia: ból i tęsknota rozpuściły się, pozostawiając jedynie harmonię, spokój i poczucie, że dusze znów połączyły się, mimo czasu, odległości i strat.
Komentarze (3)
Jak mnie to wkreciło.
Chociaz koncowki spodziewałam.sie innej
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania