Wyspa Złych Ludzi

Leżę na plaży i liczę chmury. Robię tak od co najmniej trzech tygodni. Codziennie rano wstaję ze świadomością, że nic nie muszę. Idę do kuchni po świeży sok owocowy lub biorę prysznic – to zależy co robiłem wczoraj wieczorem. Potem stoję parę minut przy przeszklonej ścianie w salonie i patrzę na Atlantyk. Niesamowity widok, szczególnie, gdy uda mi się wstać wcześniej, przy wschodzie słońca. Myślę wtedy o różnych rzeczach, a czasami obserwuję bez żadnej refleksji. Potem idę na plażę. Na długości trzystu metrów przynależy do mojej działki i jest tylko moja. Leżak, parasol i schładzający barek są tam cały czas. Pani Allen dba, by niczego mi nie brakowało. Czasami siadam z laptopem by trochę popracować, czasami biorę świeżą prasę,gdy mam ochotę przejść się po nią do miasteczka. A czasami po prostu liczę chmury...

Dziś, gdy piszę te słowa na oceanie zbiera się sztorm. Prognozy mówią, że ma nastąpić za cztery godziny. Jest pochmurno. Zaopatrzyłem się w dobre wino i płyty jakichś nowych twórców ambientu. Usiądę wygodnie w fotelu i będę obserwował fale. Rozpalę w kominku, ale tylko gdy będzie ona. Jeśli nie przyjdzie, wieczór nie będzie stracony. Nie czekam na nią specjalnie. Nie kocham jej i ona też mnie nie kocha. Spotykamy się tylko, aby się zaspokoić – nic więcej. Mimo to - nie wiem dlaczego - zawsze czuję umiarkowaną zazdrość, gdy do mnie nie przychodzi. Pokazuje , że jest niezależna i na pewno jest wtedy z kimś innym. Nie ważne.

Od samego początku, gdy tu jestem, towarzyszy mi uczucie niedowierzania w to, co się stało. Może to tylko kwestia czasu i przyzwyczajenia do nowych okoliczności. Póki co, za każdym razem, gdy otwieram oczy sprawdzam, czy to wszystko jest prawdą. Rozglądam się wtedy po sypialni, kilkukrotnie większej od mojego rodzinnego mieszkania lat młodości. Do łazienki zmierzam korytarzem szerokim na trzy metry a długim na piętnaście, wyłożonym jasnym marmurem, z przeszklonym sufitem. Łazienka, kuchnia, główny salon, siłownia, sauna, biblioteka, 10 pozostałych pokoi porozkładanych na dwóch kondygnacjach – to wszystko na dziewięciuset metrach kwadratowych, zaprojektowane do najdrobniejszego szczegółu przez bardzo drogich architektów...

Tak niewielu żyje w ten sposób i niewiele brakowało bym podzielił ich los. Ale miałem szczęście. Spotkałem ludzi, którzy zdradzili mi tajemnicę, jak żyć, by nie być biednym. Dzięki nim i drobnym zbiegom okoliczności z parjasa stałem się panem swojego losu, obywatelem świata, który w każdej chwili może wsiąść w samolot i bez ograniczeń znaleźć się w każdym miejscu na ziemi- bez planu, bez celu, dowolnie długo. Chcę wam opowiedzieć, jak do tego doszło...

Tymczasem mam pewne obawy co do prognoz na najbliższe dni. Pojutrze w południe mają przypłynąć pierwsi osadnicy ale jest bardzo prawdopodobne, że silny wiatr i deszcze pokrzyżują nasze plany. Niezależnie od tego jutro wykonam ostateczny obchód portu, następnie udam się do miasteczka, aby sprawdzić jak się mają sprawy, które poleciłem rozwiązać personelowi.

Zaczyna kropić – wracam do domu.

Wino jest smaczne, ale muszę je trochę bardziej schłodzić. Kupiłem kilka butelek w hiszpańskim x., gdzie zatrzymałem się parę dni temu, aby załatwić drobne formalności celne. Myślę, że za kilka lat będziemy produkować swoje, lepsze od tego. A propos Hiszpanii, tydzień temu, gdy powietrze było bardzo przejrzyste, udało mi się wypatrzyć przez lunetę wybrzeże y. i cumujące tam statki.

Już prawie siadam w fotelu, ale ktoś puka do drzwi. A więc tej nocy nie będę sam?

W drzwiach stoi dwóch kwadratogłowych ochroniarzy jak z amerykańskiego filmu, w garniturach rozepchanych przez ukrytą broń.

- Czerwony alarm. Do portu wpłynęła nieznana jednostka z uzbrojonymi ludźmi. Musimy przeprowadzić rutynową procedurę. To są ćwiczenia.

Chłopcy z zabezpieczenia nie próżnują. To trzeci czerwony alarm w tym tygodniu. Chcą mieć pewność, że wszystko działa jak należy. Nie mam wyjścia, muszę się podporządkować. Do ochrony wyspy zatrudniłem międzynarodową firmę b. Podpisałem z nią skomplikowaną umowę, zgodnie z którą decydujący głos w sprawach bezpieczeństwa ma szef ochrony. Nie mogę ot tak po prostu zignorować ich nakazów. Gdyby tak się stało, mogą użyć wobec mnie siły tylko po to, by zapewnić mi bezpieczeństwo.

Idziemy w kierunku wejścia do piwnicy. W tym samym czasie włączają się wszelkie zabezpieczenia posesji. Automatyka zamyka wszystkie otwarte drzwi i okna i opuszcza pancerne rolety. Gdy zamkniemy za sobą drzwi, zgasną wszystkie światła w okolicy. Jesteśmy w podziemiu, stoimy przed drzwiami do schronu. Wykonuję autoryzację dostępu.

Musimy przesiedzieć tu do odwołania, co zwykle ma miejsce po kilkunastu minutach. W tym czasie rozmawiamy trochę na siłę, bo nie będziemy przecież siedzieć w milczeniu. Jest między nami pewien dystans, ale to zrozumiałe - w końcu ich zatrudniam. Podoba mi się, że to inteligentni, wykształceni ludzie. Firma dba o dobór odpowiednich pracowników.

Czas minął. Teoretycznie obezwładnienie lub likwidacja potencjalnego zagrożenia nie powinny trwać dłużej niż pół godziny. Wracam do domu i znowu siadam w fotelu. Wypijam jeszcze trochę wina. Zasypiam.

*

Dzisiejszy dzień postanawiam rozpocząć kawą. Póki co przyrządza mi ją automat i nie wiem czy chciałbym to zmieniać. W zasadzie pasuje mi to wstawanie bez zobowiązań.

Na zewnątrz jest pochmurno i kropi lekki deszcz. W tych stronach utrzymująca się tak długo zła pogoda zdarza się niezwykle rzadko.

Dopijam i wychodzę. Obchód, a właściwie objazd wyspy zacznę od portu. Zabieram ze sobą pistolet i telefon - takie są wymogi bezpieczeństwa. Bardzo nie lubię broni ale zdążyłem się już do niej przyzwyczaić. Pistolet jest niewielki, kaliber 5,6 mm i waży niecałe 450 gram. Umowa ubezpieczenia nakazuje noszenie uzbrojenia poza posesją.

Do portu docieram o dziesiątej. Wita mnie Francisco, człowiek odpowiedzialny za sprawy techniczne na wyspie. Jest ode mnie starszy o dwadzieścia lat. Ma spaloną słońcem pomarszczoną twarz i krótko przystrzyżone, siwe włosy. To typ człowieka, jaki lubię. Sprytny fachowiec, który jadł chleb z niejednego pieca. Wiecznie palący, chudy jak szczapa twardziel, którego nic nie złamie. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się być przygotowane, ale po chwili widzę pewne niedociągnięcia. Wiem, że nie mają żadnego znaczenia, ale zawsze muszę mieć ostatnie słowo. Nauczyłem się, aby nigdy za dużo nie chwalić. Francisco każe w locie domalować swoim ludziom metalową barierkę i wyrównać nawierzchnię przy portowych schodach. Wie, że to sztuka dla sztuki, ale tak samo jak ja, odgrywa swoją rolę.

 

*

Dzisiaj mija rok odkąd kupiłem tę wyspę. Pamiętam dzień, gdy przypłynąłem tu po raz pierwszy i od razu wspiąłem się na najwyższy klif, by móc ogarnąć wzrokiem jak największy obszar. Byłem jak w amoku. Jeszcze dwa miesiące wcześniej liczyłem drobne na jedzenie, a teraz z każdą chwilą stan mojego konta powiększał się w absurdalnym tempie. Wyobraźcie sobie, że z każdym oddechem stajecie się bogatsi o jakieś 50 dolarów… .

Wtedy wiedziałem już co tutaj powstanie. Nie będę was zanudzał opisami przyrody. W zasadzie przez większą część tej krótkiej historii ograniczę się do powierzchownego opisywania czegokolwiek i kogokolwiek. Nawet wybitnie literacki opis nie odda tego, co tu widzę. Mam nadzieję, że zainspiruję was do tego, aby tu przyjechać. Jest tylko jedno „ale”. Nie możecie pracować na etacie, mieć kredytu na samochód i mieszkanie, bo to oznacza, że nie jesteście bogaci. Jest mi z tego powodu przykro, bo wiem, że wśród was są naprawdę cenne jednostki. Ale stworzenie tego raju nie byłoby możliwe z ludźmi bez pieniędzy.

Tak więc dwanaście miesięcy temu stałem się posiadaczem wyspy na Atlantyku. Do jej zakupu skłonił mnie pomysł mojego sześcioletniego siostrzeńca. Warto wsłuchiwać się w to, co mówią dzieci. Mają stokroć większą wyobraźnię od nas. Zwykła myśl, że skoro stworzyłem własną walutę, to mogę stworzyć również swoje własne państwo, okazała się genialna. Siedzieliśmy wtedy w ciasnym blokowym pokoiku, przy oknie za którym padał deszcz. Pokój ten dzieliłem z starszą siostrą przez dwadzieścia lat, póki postanowiłem wynająć stancję, zanim urodzi się jej synek. Siedzieliśmy więc teraz przy oknie i rozmawialiśmy o niedalekiej przyszłości, bo właśnie zaczynałem być milionerem. Nie wyobrażacie sobie jak się cieszyłem na myśl, że ten mały kilkuletni człowieczek będzie miał życie bardziej kolorowe niż ja w jego wieku. Zamierzyłem sobie, że nie dopuszczę, aby tylko przypatrywał się lepszej części tego świata, lecz aby brał w niej udział, a może również ją tworzył. Nie chciałem widzieć w tym małym chłopcu siebie stojącego smutno przy witrynie sklepu z zabawkami albo wstydzącego się butów z lumpeksu, o których moja mama mówiła, że są takie wygodne i prawie całkiem nowe. Nigdy nie dopuszczę, aby kiedykolwiek był odarty z godności z powodu braku pieniędzy.

Własne państwo założyłem w ciągu kilku godzin potrzebnych na napisanie odpowiedniego kodu i wpuszczenie go do sieci. Jako twórca i właściciel wirtualnej waluty Ohra byłem już mocno rozpoznawalny … c.d.n.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Canulas 20.03.2019
    Cyfry można zapisywacv słownie, jednak to chyba jedyne, do czego się mogę przy-ten-ten.
    Bardzo dobrze i ciekawie napisane historia. Nie spiessysz się, budujesz głębię. Całość ma ręce, nogizkadług i łeb.
    Jest git.
    Dobrze, że będzie c. d.
  • Abbadon 20.03.2019
    Wszedłem, bo zainteresował mnie tytuł. Twoje opowiadanie to świetny wstęp do dłuższej historii, ale trochę to niesprawiedliwe, że nie ma ostrzeżenia, że to tylko wstęp. Ale nie mam się zbytnio do czego przyczepić. Bohater ma osobowość, wyspa też, fabuła potencjał, a ja skuszę się na dalsze części. Czekam niecierpliwie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania