Wyznania

WYZNANIA

 

Wiatr faluje koronami drzew. Słońce oświetla liście, nadając im barwę najczystszego szmaragdu. Odziane w błękit niebo niemal lśni. Siedzę w wygodnym, wiklinowym fotelu na werandzie domu, który dzielę z moim mężem i dziećmi. Teraz, po wielu latach wiem, że moje życie ma sens, którego nie znałam i nie poznałabym, gdyby nie pewne zdarzenie z przeszłości, które zmieniło mój sposób postrzegania i skłoniło do podjęcia ważnych decyzji. Po tak długim czasie postanowiłam wreszcie uwolnić się od jego tajemnicy, jednak na zawsze zatrzymam je w pamięci. Wydarzenie to wstrząsnęło moją świadomością tak dalece, że zmieniło wszystko, co uznawałam za pewnik. Cisza, która mnie otacza, jest błoga i spokojna. Przypomina mi tamten letni poranek, kiedy wyszłam z domu, by ujrzeć niewyobrażalną tragedię, rozegraną w ciągu kilkunastu minut na jednej z ulic miasta. Dramat ten był tym większy, że ludzie, których dotyczył, nie spodziewali się go ani odrobinę. Nie znałam ich, ale do dziś pamiętam te twarze i spojrzenia, jakimi obdarzali tylko siebie, jakby świat przestał już istnieć.

 

***

 

Obudził mnie sen. Był przyjemny, ale w pewien sposób sprawiał ból, bo przedstawiał coś, czego nie mogłam mieć. Sen był o nim, przemierzaliśmy razem bezkresny, piękny, pełen strzelistych buków las, trzymając się za ręce. Mówił coś do mnie, ale nie usłyszałam słów, bo nagle zerwał się silny wiatr, który rozwiał moje włosy, przesłaniając mi widok. Kiedy, puściwszy jego dłoń, odgarnęłam kosmyki, zobaczyłam, że obok mnie nie ma nikogo. Wiatr ucichł, a ja znalazłam się sama w lesie, z którego nie znałam wyjścia. Wpadłam w panikę, zaczęłam biec, bezradnie rozglądając się wokół. Zboczyłam ze ścieżki, przemierzałam gąszcz, aż wreszcie dotarłam do brzegu niewielkiego jeziora. Ujrzałam go, stał nad wodą, wpatrzony w jej toń. Zawołałam go, odwrócił się zdziwiony.

- Gdzie byłeś?! – wykrzyknęłam, ale mój głos zabrzmiał jak szept, stłumiony szumem jakby morskich fal. Jego twarz nabrała jeszcze bardziej zdziwionego wyrazu.

- Jak to gdzie? Przecież zawsze byłem z tobą. – jego odpowiedź zbiła mnie z tropu, ale ukoił to doznanie, chwytając znów moją dłoń. Potem się obudziłam, mrużąc oczy w słońcu i czując dziwny ucisk z sercu. To był tylko sen. Jeden z tych, które nie mają szansy się zdarzyć. Jesteśmy przecież tylko przyjaciółmi, nikim więcej. Zresztą, muszę cieszyć się tym, co mam. W końcu mogłabym być dla niego nikim. Ale czy jestem kimś więcej…?

Powoli wstałam z łóżka, próbując otrząsnąć się ze snu. Po porannej toalecie i śniadaniu doprowadziłam się do porządku i wyszłam z domu. Czekał mnie kolejny dzień zajęć. Uczyłam ze zaocznie i pracowałam w kwiaciarni. Tego dnia skończyłam trochę wcześniej, więc nie musiałam się spieszyć. Kiedy wychodziłam z ceglanej, starej kamienicy, w której wynajmowałam skromną kawalerkę, powitał mnie ciepły wietrzyk, niosący zapach świeżo skoszonej trawy. Był piękny dzień, słońce zaglądało w okna, malując na nich, niczym pociągnięciami niewidzialnego pędzla, złote refleksy. Wiatr poruszał gałęziami drzew i krzewów, sprawiając, że wyglądały, jakby niosły je fale. Szłam przez ten krajobraz, mijając śniące szeregowce, uśpione galerie handlowe, budzące się kawiarenki, obudzone pośpiechem bary i sklepy. Myślałam o nim, o tym, co teraz robi, jak spędza dzień, czy ma dużo pracy, jaki ma humor i czy o mnie myśli. Te rozmyślania sprawiały mi ból, ale nie mogłam się od nich oderwać. To było hipnotyzujące, niczym długotrwałe patrzenie na falującą wodę. Wiesz, że to nie ma sensu, ale dalej patrzysz, nie mogąc uzasadnić swojego postępowania. Tak samo było z tym. Im dłużej o nim myślałam, tym marzenia stawały się romantyczniejsze, a co za tym idzie, dokuczliwsze. Wtedy, mimo upartych protestów buntowniczego serca, zakładałam w umyśle barierę, przez którą nie miała prawa przejść żadna myśl o nim, choćby ta najniewinniejsza. Nawet z najmniejszego ziarna, gdy padnie na sprzyjający grunt, może wyrosnąć olbrzymi krzew, który potem trudno wykorzenić. Myśli są równie żywotne, a potrafią przetrwać nawet najbardziej zawoalowane ataki. Wydają się najodporniejszymi bakteriami na świecie.

Właśnie takich zagrożeń próbowałam bezskutecznie uniknąć, lecz niestety zachorowałam na najbardziej odporną, zabójczą i praktycznie nieuleczalną chorobę – miłość. Na dodatek zapałałam uczuciem do tego, którego nie powinnam nim obdarzyć nigdy. Nie umiałam jednak nad tym zapanować. To było niczym morska fala, przypływ, którego nie można powstrzymać rękami. Po prostu płynie, a ty tylko możesz się temu przyglądać. Na początku była zwykła znajomość. Potem, z czasem i coraz dłuższymi, głębszymi rozmowami, poczułam, że przestaje być dla mnie zwykłym znajomym, a staje przyjacielem. Bałam się mu o tym powiedzieć, by nie przeżyć kolejnego odrzucenia, którego doznawałam już wiele razy. Postanowiłam jednak postawić wszystko na jedną kartę, czego dotychczas nie zrobiłam nigdy. Podczas pewnej rozmowy wyznałam mu swoje uczucia. Siedzieliśmy wtedy na ławce w przystrojonym ledwie rozwiniętymi liśćmi parku, a on słuchał mnie uważnie, patrzył, jak się jąkam i czerwienię, mówię ciszej i plączę w wyznaniu. Wreszcie przerwał mi delikatnie, a ja podniosłam powoli głowę. To był najcięższy ruch w moim dotychczasowym życiu. Tak bardzo bałam się wyrazu jego twarzy i tak wielką ulgę odczułam, widząc, że się uśmiecha! Jego uśmiech był delikatny i lekko drwiący, ale jak najbardziej szczery. Poznałam to po oczach, w których tkwiły drżące, ciepłe ogniki. Powiedział, że podoba mu się pomysł przyjaźni ze mną, ale wiedział, że to nie będzie prosty związek. Jak każda przyjaźń, wymaga od nas pracy, wyrzeczeń i samozaparcia. Resztę dnia spędziliśmy razem, rozmawiając w parku. Nigdy nie brakowało nam tematów do rozmów. Doskonale się rozumieliśmy, byliśmy bratnimi duszami, które przez tyle lat były od siebie oddalone. Teraz chcieliśmy nadrobić ten czas. Mojemu sercu to jednak nie wystarczyło.

Po pewnym czasie zaczęłam odczuwać do niego dziwne przywiązanie, które nie miało nic wspólnego z przyjaźnią. Była w nim dziwna tęsknota i chęć ciągłego przebywania z nim. Zazdrość, ilekroć dotykał innej dziewczyny. Pewnej nieprzespanej nocy zrozumiałam, że to, co do niego czuję, zmieniło się niepostrzeżenie w miłość. Jak mogłam do tego dopuścić? Obwiniałam siebie. Przez pewien czas kiedy, na znak pokuty, której do dziś nie rozumiem, przestałam się z nim spotykać. Był bardzo zaniepokojony, a ja wymawiałam się złym samopoczuciem czy nadmiarem obowiązków. W końcu nie wytrzymałam tęsknoty i postanowiłam zmienić taktykę. Wiedziałam, że mój on nie szuka miłości i niemal w nią nie wierzy. Tak jak ja, doznał już kilku zawodów miłosnych i nie chciał do tego wracać. Wyjawienie mu prawdy wiązałoby się więc z utratą go na zawsze. Zamknąłby się w sobie i zerwał ze mną kontakt, czego moje serce by nie wytrzymało. Pozostawała mi więc tylko jedna opcja – aktorstwo. Miałam wrócić przed nim do swojej starej roli – maski, którą ukrywałam w pamięci przez lata. Kiedyś byłam mistrzynią w chowaniu prawdziwych emocji, ale nie oddziaływało to na mnie dobrze. Przeszłam przez to niejedno załamanie. Jednak, czy miałam wybór? Czy potrafiłam zmierzyć się z przeszłością i włożyć na siebie jej cień? Czy raczej pojedynek z teraźniejszością był trudniejszą walką? Wtedy postanowiłam stoczyć potyczkę z upiorem historii, zamkniętym w czeluści mojej podświadomości.

Kiedy wróciłam po nieobecności, nie zauważył zmiany w moim sposobie mówienia czy zachowaniu. Oznaczało to, że wciąż jestem dobrą aktorką. Moje umiejętności, trenowane latami, nie zmniejszyły się ani o odrobinę. Było mi jednak ciężko udawać przed moim przyjacielem.

Te kwestie zaprzątały moją głowę, gdy szłam ulicami miasta w ten letni poranek. Doszłam do niewielkiego skrzyżowania, gdy w pewnym oddaleniu ode mnie zobaczyłam parę, którą mogliśmy być my. Nie była to właściwie romantyczna para, ale dwoje przyjaciół. Dziewczyna, niska i szczupła, ubrana była w śliczną, białą sukienkę w czerwone groszki, która nadawała jej postaci lekkości i uroku. Jasnobrązowe włosy swobodnie opadały na odsłonięte, blade ramiona. Dziewczyna, żywo gestykulując, rozmawiała z wyższym od niej o głowę, ciemnowłosym chłopakiem. Jego ubranie – zielona koszulka i ciemne spodnie – były dużo mniej zadbane niż ubiór dziewczyny, co mogło sugerować, że nie przywiązuje zbytniej wagi do wyglądu. Słuchał jej, w jego postawie była nonszalancja, ale też dziwny magnetyzm, chciało się zwrócić czymś jego uwagę. Ręce włożył w kieszenie spodni i prawie niezauważalnie pochylił głowę. Szedł lekko obok dziewczyny, od czasu do czasu coś wtrącając. Nagle oboje wybuchli śmiechem. Chłopak śmiał się głośno, charakterystycznie, przeciągał dźwięki, co było urocze. Śmiech dziewczyny był podobny do niej samej – przypominał trel, a nie chichot. Był melodyjny, pełny i niezbyt głośny, ale wyraźny. Chłopak na chwilę się zatrzymał, czego dziewczyna chyba nie zauważyła, bo dalej posuwała się naprzód. Weszła na przejście dla pieszych i w tym momencie popełniła najważniejszy błąd – zatrzymała się, zdezorientowana i odwróciła. Zauważyła, że nie ma przy niej przyjaciela i zawołała go. On spojrzał na nią, w jego oczach pojawił się strach. Dziewczyna nie wiedziała, dlaczego, ale ja wiedziałam. Wprost na nią jechał z ogromną prędkością samochód. Zdążyła się odwrócić, by dostrzec, jak w nią uderza. Jej ciało wyleciało w powietrze, a kierowca samochodu, który w nią uderzył, desperacko próbował zatrzymać pojazd. Wreszcie uderzył w inny samochód, z którego oderwał się kawałek blachy. Wszystko to nie trwało nawet minuty. Dziewczyna, która uniosła się w powietrze, spadła teraz na ulicę z niemiłym trzaskiem. Ułamek sekundy potem trafił w nią owy kawałek blachy, przygważdżając ją do asfaltu. Potem nastała cisza, którą przerywał tylko alarm jakiegoś auta. Patrzyłam na tą scenę, nie mogąc się ruszyć, aż nagle zobaczyłam, że dziewczyna się porusza. Ktoś przybiegł, krzyknął, zadzwonił po karetkę. Ja widziałam tylko dziewczynę leżącą na asfalcie z dziwacznie wygiętymi nogami, w zakrwawionej, białej sukience, oraz podbiegającego do niej wysokiego chłopaka w zielonym podkoszulku. Przez ułamek sekundy zobaczyłam jego twarz, w której szok mieszał się z niedowierzaniem, troską i strachem. Potem podbiegł do dziewczyny i padł przy niej na kolana. Stałam tak blisko całej tragedii, że wydawała mi się sceną z filmu. Dziewczyna upadła niemal tuż przy krawężniku, przy którym stałam, więc mogłam policzyć plamy krwi na jasnej sukience i widzieć wyraz twarzy chłopaka i jej. Oni nie zwracali uwagi na nic, poza nimi samymi. Cały świat jakby znikł, zamazał się i przybrał postać eterycznego dymu.

- Mira…- wykrztusił chłopak, klęcząc przy niej. – Nie martw się, wyleczą to, oni potrafią wszystko wyleczyć. – przekonywał sam siebie, by nie stracić panowania nad sobą, widząc potrzaskane nogi dziewczyny i odłamek metalowej blachy sterczący z jej boku.

- Jeremi, Jeremi… - dziewczyna mówiła nadzwyczaj spokojnie i jakby sennie. Jej głos był cichy, delikatny i melodyjny, niczym woda przelewająca się przez strumyk.

- Nic nie mów! Odpoczywaj… - trząsł mu się głos, ale jego twarz nie zdradzała uczuć, jakie nim targały. – Zaraz przyjedzie karetka i…

- Nie zdążą, Jeremi, wiemy o tym… - jej głos stawał się coraz delikatniejszy i bardziej miękki. – A szkoda, szkoda, że tak szybko się skończyło. Mam ci jeszcze tyle do opowiedzenia.

- Będzie na to czas, całe życie! Przestań! – zaczynał tracić panowanie nad sobą, jednak dziewczyna chwyciła jego dłoń.

- Nie jesteś ciekaw, co chcę ci powiedzieć? Uważam, że to bardzo ważne, bo chcę ci to wyznać już od dawna.

- Jestem ciekaw. Bardzo ciekaw… - bezsilność w jego głosie była nie do zniesienia.

- Jeremi, jestem w tobie zakochana, już od dwóch lat…- jej słowa popłynęły ponad nami niczym ciepły wiatr. Były lekkie i ciężkie, nasączone trucizną i nektarem.

- Co…? – wykrztusił zbity z tropu chłopak. – Ty? We…mnie?

Dziewczyna pokiwała powoli głową.

- Już dawno chciałam ci powiedzieć, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Czasem byłam to ja, czasem coś innego. Żałuję tylko, że nie powiedziałam tego wcześniej, bo teraz to już koniec…

- NIE!! – wykrzyknął chłopak drżącym głosem. – To nie koniec! Nie umrzesz tutaj, na tej zimnej ulicy! Nie możesz umrzeć, bo ja też cię kocham, niemal tak długo, jak ty mnie! Kocham cię... tak głęboko i wiecznie... – podczas jego przemowy, twarz dziewczyny zaczęła się zmieniać. Ze spokojnej rezygnacji zaczęła nabierać barw radości, onieśmielenia i najwspanialszej – jawnie okazanej miłości. – Kocham cię, wiec nie waż się znikać, gdy wszystko jest jasne, rozumiesz?! Nie waż się…- jego głos załamał się i chłopak przez chwilę nic nie mówił. Pochylił głowę, a łzy spływały po jego śniadych policzkach. Dziewczyna wyciągnęła rękę i położyła ją na jego twarzy, obejmując ją. Jej dłoń zostawiła krwawy ślad na jego policzku, ale on objął ją swoją dłonią.

- Nie mogę uwierzyć, Jeremi…Nigdy nie sądziłam, że ty też…

- Bałem się powiedzieć ci o tym, bo myślałem, że uznasz mnie za niedojrzałego dzieciaka.

- Nigdy nie byłeś dla mnie niedojrzałym dzieciakiem, Jeremi. Pamiętaj o tym. – jej twarz stopniowo traciła kolory, usta bladły, a głos był coraz cichszy. Chłopak zauważył to.

- Mira…Mira…tylko nie zasypiaj!! – przestraszył się i lekko nią potrząsnął, na co zareagowała jękiem, ale ożywiła się trochę. Jej oczy jednak spowiła mgła przypominająca trochę spojrzenie osób w malignie.

- Pamiętasz, jak się pierwszy raz spotkaliśmy…? – wyszeptała, a on jękliwie chrząknął, próbując pohamować płacz. – Tamto niebo…było fioletowe, brzoskwiniowe, wielokolorowe…Takie piękne, Jeremi. Zawsze patrz w niebo.

- Nie…nie…- nie próbował już się powstrzymywać. Szlochał, ściskając jej szczupłą, małą dłoń, przyciskając ją do swojego policzka, próbując ją ogrzać, złapać w nią jeszcze trochę ulatującego życia. Jego spodnie i koszulka przesiąknięte były jej krwią, jej sukienka nie była już biała, ale czerwona. Jasne włosy, rozsypane wokół głosy, stanowiły jaskrawe przeciwieństwo zimnego, czarnego asfaltu. – Nie odchodź, Mira….Kocham cię, zawsze cię kochałem. Mira, tak mi przykro, że cię nie uratowałem…

- Nie, Jeremi…uratowałeś mnie. To wyznanie... mnie uratowało... przywróciło mi sens życia... Ale teraz nie ma już odwrotu. Jeśli… - zadrżała. - Jeśli to musiało się stać... bym poznała prawdę... to nie żałuję tego – mówiła słabo i cicho, z trudem wymawiając poszczególne słowa. - Żal mi tylko… żal mi, że nie mieliśmy szansy... by to rozwinąć. Ale, Jeremi…- zamknęła oczy i westchnęła cicho. „Jeremi”. To było jej ostatnie słowo. Rozchyliła usta jakby do kolejnego oddechu, którego nie było jej dane nabrać. Dłoń, której nie ściskał chłopak, opadła luźno na drogę.

- Mira? Mira…? Słyszysz mnie, Mira? Mira!! – chłopak bezskutecznie próbował komunikować się z ukochaną, jednak jego próby spełzły na niczym.

- Mira…nie…NIE!!! – zawył chłopak, i zaczął płakać. Jego szloch rozdzierał mi serce i do dziś sprawia, że płaczę. Wziął dziewczynę w ramiona i zaczął tulić jej stygnące już ciało, zanosząc się szlochem. Nie było w nim słów, jedynie dźwięk tak wielkiej rozpaczy i żalu, jakich nie dane mi było nigdy poczuć. Jasne włosy dziewczyny rozsypały się na ramionach chłopaka, zakrywając jej martwą, spokojną twarz. Kołysali się oboje, jak zakochana para, którą w istocie byli, lecz którą tak brutalnie rozdzielono wkrótce po najsłodszej chwili w ich życiu. To było jak melodia kołysanki, utwór do snu, z którego dziewczyna już nigdy się nie obudzi.

Nie wiem, jak długo tańczyli ten taniec bez słów przy jednostajnej melodii jego szlochu, ponieważ zaczęłam uciekać. Nie pamiętam, od kiedy biegłam, ani ile to trwało, ale wiem, że pierwsze moje wspomnienie po tragedii to te sprzed domu mojego przyjaciela. Jakie szczęście, że był w domu! Nie wiem, co by się stało, gdyby go tam nie było. Jednak otworzył drzwi i chyba musiałam wyglądać jak upiór, bo, o nic nie pytając, wpuścił mnie do środka. Gdy tylko się tam znalazłam, wpadłam w jego ramiona i wybuchłam płaczem. Staliśmy w przedpokoju jego mieszkania, ja zanosiłam się szlochem z żalu i smutku po tym, co zobaczyłam, a on trzymał mnie w objęciach i pozwoli spokojnie dojść do siebie. Za to najbardziej go kochałam – nigdy mnie nie ponaglał, był bardzo cierpliwy. Nie byłam w stanie podzielić się z nikim tym, co widziałam, a on nie nalegał. To pozostało jednym z niewielu niedopowiedzeń między nami.

Tragedia na drodze otworzyła mi oczy na moją sytuację. Zmęczyło mnie życie w zakłamaniu i znów musiałam postawić wszystko na jedną kartę. Nie mogłam pozwolić, by spotkało mnie to samo, co tamtą dziewczynę, do końca ukrywającą miłość, wyjawiającą ją dopiero wtedy, gdy nie było już dla niej ratunku. Nie chciałam stracić szansy, jaką jednak miałam, bo nie wiedziałam, co tak naprawdę czuje mój ukochany. Musiałam spróbować żyć w ryzyku życia, które jest w końcu tylko jedno i nie można bać się tego, czego się tak pragnie. A ja bardzo pragnęłam wyjawić mu swoje uczucia.

Postanowiłam spotkać się z nim pewnego późnoletniego wieczoru w naszym ulubionym parku. Zachodzące słońce tworzyło tęczowe refleksy na przejrzystym niebie. Wypełniało je odcieniami beży, brzoskwini, oranżu, fioletu i wrzosu. Liście drzew w alejce sprawiały wrażenie lekko pomarańczowych. Gdy przyszłam, siedział już na ławce i czekał na mnie. W ręce obracał świeżo zerwany, fioletoworóżowy kwiat.

Tamta rozmowa była zbyt intymna i piękna, bym mogła ją ot tak opisać na skrawku papieru. Być może kiedyś znajdę w sobie dość siły, by do niej przejść, jednak nie jest to czas, ani miejsce. Mogę tylko napisać, że kwiat trafił w moje włosy, a pocałunek – ma moje usta. Dzięki pewnej olbrzymiej tragedii poślubiłam mojego ukochanego, założyliśmy rodzinę i żyjemy dziś w szczęściu, do którego nie potrzeba ideału, ani raju na ziemi. Potrzeba nam tylko nas.

 

Velaquiorre

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Narrator 17.01.2021
    Wspaniały debiut. Do tego w trudnym, lecz wdzięcznym temacie. Jest tu trochę z Romea i Julii. Podoba mi się, że piszesz w pierwszej osobie jako kobieta, czego wiele kobiet unika, jakby to w jakiś sposób umniejszało wymowę opowiadania. Piątka.
  • Velaquiorre 18.01.2021
    Dziękuję. Miło otrzymać taki komentarz.
    Pozdrawiam
  • lubiewiosne 23.01.2021
    Przez cały czas czytałam z zaciekawieniem i zapartym tchem, a na koniec się wzruszyłam. Zostaję tu na dłużej.
  • Velaquiorre 24.01.2021
    Dziękuję. Cieszę się, że wywołałam w Tobie emocje. To najważniejsze w twórczości.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania