Wyznanie kopacza

Tak, minęło sporo czasu odkąd tutaj trafiłem

Swoją drogą, to nieważne jak naprawdę mam na imię

Tutaj w Górniczej Dolinie wielu było anonimów

Każdy bał się coś powiedzieć pośród hordy świrów

 

A trafiłem tu ponieważ pobiłem się z własnym bratem

O kobietę, która była dla mnie wówczas całym światem

Choć to nie był brat rodzony, ale dla mnie bardzo bliski

Cóż, rozbiłem mu na głowie pustą butelkę po whiskey

 

Bez procesu mnie zrzucili do sadzawki pod urwiskiem

Miałem szczęście, że o brzeg bajora nie zaryłem pyskiem

Byłem przemoknięty w diabły, ktoś wyciągnął mnie za rękę

Po czym wyprowadził cios jednym strzałem łamiąc szczękę

 

Dobrze pamiętam tą gębę, kawał gnoja był z Bullita

Choć na szczęście zabił go ten obozowy celebryta

Tak, to ten co nas uwolnił, nie sądziłem że się uda

Siedząc pod barierą już przestałem wierzyć w cuda

 

No nieważne, w każdym razie najpierw zostałem kopaczem

Stary Obóz bywał różny, nawet nie tak podłe żarcie

Bałem się iść do Kopalnii, las był ciemny, niebezpieczny

Lecz na szczęście zapoznałem znacznie bezpieczniejsze ścieżki

 

Nie umiałem trzymać pałki, więc uczyłem się nią machać

Ledwie dzień minął w Dolinie, gdy mnie goblin pocharatał

Miałem stare, zdarte łachy, w nogach już straciłem czucie

Zaś sięgnąłem po leczniczą maść schowaną w bucie

 

Biłem kilofem o bryły, bo król potrzebował rudy

Katorżniczy kawał chleba, kiepsko płacili za trudy

Miałem szczęście, że Dolina tak bogata w piekielniki

Nawet chrząszcze zajadałem, bywały takie posiłki

 

Snaf był bardzo dobrym gościem, co dzień gotował mi zupę

Ścierwojady jedli tylko ci co polowali łukiem

Podkradałem więc odpadki, obgryzałem czasem kości

Nikt nie myślał o luksusach, kopacze to ludzie prości

 

Pracowałem dla Gomeza zatem przez te wszystkie lata

Miałem raz co prawda szansę mieszkać w Obozie na Bagnach

Jednak na dzień przed ucieczką Baal Parvez został pojmany

Gdyż zbyt wielu ochotników przekraczało wówczas bramę

 

Byłem już na wyczerpaniu, straże nas łoiły z rudy

A jak nie chcieliśmy płacić to nas bili, kradli buty

Chaty nasze były bez drzwi, więc chodzili nam po skrzyniach

Zwłaszcza Bloodwyn, była wyjątkowo to parszywa świnia

 

Więc spędziłem tu pół życia, wszystko się zmieniło nagle

Gdyż pewnego razu jakiś gość zaczął mordować straże

To był wieczór, każdy krzyczał, nikt się nie mógł stąd wydostać

Ja schowałem się pod łóżkiem by przeczekać cały koszmar

 

I leżałem tak do rana, gdy wyszedłem z własnej chaty

To widziałem, że jedynie żywi zostali kopacze

Pierwszy raz będąc w Obozie przekroczyłem bramy Zamku

Każdy martwy: Thorus, Gomez, czułem zimny dreszcz na karku

 

Po dwudziestu latach tutaj poczułem w końcu że żyje

Każdy kopacz jadł jak nigdy, otwierali wszystkie skrzynie

Cud, że wytrychów nie brakło, ten dzień był naprawdę piękny

Chłopcy jak już tak pojedli wzięli się za kobiety

 

Oczom nie wierzyłem, że w Kolonii ktoś może tak mieszkać

Ludzie w Zamku mieli wszystko, a nam dach w chatach przeciekał

Gdy dorwałem butlę grogu będąc kiedyś pod murami

To myślałem że zrzucili mi ją bogowie kochani

 

Nikt nie myślał tu o winach, każdy pił wstrętną ryżówkę

Głównym trunkiem było piwo, z czasem nie było paskudne

W jednej chwili nasze życie odmieniło się okrutnie

I pomyśleć, że tak wiele lat spędzało się tu smutnie

 

Do dziś sam nie mam pewności kto ich wszystkich tutaj zabił

Podejrzewam, że to ten sam gość co barierę obalił

Nie wiem czy Innos istnieje, ale jeśli jest naprawdę

Tamten facet osobiście dla mnie był jego wybrańcem

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania