Wzór (Dr. Stone)

Czas akcji: pierwszy sezon, noc przed dniem, w którym bohaterowie wybrali się nad rzekę i spotkali Suikę.

 

– Senkuu…?

 

Musiała o to zapytać. Wahała się trochę, bo przecież zniósł już dzisiaj dość pytań z ich strony (no dobrze, głównie ze strony Chrome’a, choć ona też kilka zadała). Ale od paru dni nie dawało jej to spokoju. Przez ten czas naprawdę wiele się działo, ale wątpliwość wracała coraz bardziej natarczywie.

– Hm? – Nastolatek, do tej pory zajmujący się swoją kolacją, odwrócił twarz w jej stronę. Chrome również się ożywił, oczekując nowej porcji wiedzy o nauce. No cóż, pomyślała Kohaku, tym razem się rozczaruje…

– To krew, prawda?

Senkuu przez chwilę nie wiedział, o co jej chodzi, zaskoczyło go tylko dziwne napięcie malujące się na twarzy dziewczyny, gdy wskazywała go palcem. Po chwili zdał sobie sprawę, że celuje w punkt poniżej jego twarzy, gdzieś w okolicy szyi. W E=mc2.

– Tak. – Odpowiedział, nie rozumiejąc, w czym rzecz. Czemu się tym przejmuje? Przecież wie, że nie jest ranny.

– Czyja?

– Moja. – Uśmiechnął się krzywo na wspomnienie krótkiego, ale silnego bólu, kiedy rozrywał zębami skórę i użył zranionego kciuka, żeby zapisać ten wzór. W warunkach, w których antyseptyka była, delikatnie mówiąc, utrudniona, postępował ryzykownie i nierozważnie, ale wtedy miał to gdzieś. Na myśl o tym poczuł lekkie zażenowanie.

Tylko że nadal nie pojmował, czego Kohaku się obawia. Teraz, kiedy o tym pomyślał, zdał sobie sprawę, że od ich pierwszego spotkania od czasu do czasu zerka nieufnie na ten zapis. Sądził, że to wyraz braku zaufania do całej jego osoby – nie dziwił się, w końcu poznali się w dość niestandardowych okolicznościach zaledwie kilka dni temu – ale gdy pierwsze lody zostały przełamane, ten konkretny element wciąż budził jej niepokój. Ku jego jeszcze większej dezorientacji Chrome, początkowo spokojny, wzorem wojowniczki zaczął patrzeć na niego z równym zaniepokojeniem.

Dookoła nich zrobiło się jakoś… mroczniej.

– O co wam chodzi? – Zapytał wreszcie. – Nigdy nie widzieliście zaschniętej krwi?

– Nie ułożonej w taki symbol. – Przemówiła ponuro Kohaku, patrząc na niego spod zmarszczonych brwi. – To zaklęcie, prawda? Naprawdę jesteś czarownikiem? – Jej palce ledwo zauważalnie mocniej ścisnęły rękojeść noża, leżącego tuż obok. Chrome przybladł. Wyglądał, jakby bardzo chciał się odsunąć, ale nie miał odwagi.

Ramiona i plecy Senkuu pokryły się gęsią skórką. Czy oni naprawdę myślą, że…? Gdzieś pod ogarniającym go strachem uznał to za absurdalne.

– Oczywiście, że nie. – Westchnął, przybierając pozycję wyrażającą możliwie najbardziej pokojowe nastawienie. – To wzór wielkości fizycznej – fizyka jest jedną z dziedzin nauki – zapisany po raz pierwszy przez sławnego naukowca z mojego świata, Alberta Einsteina.

– Hę? – rzuciła Kohaku, nadal ściskając nóż, wyraźnie gotowa w każdej chwili go użyć. Naprawdę przypominała teraz lwicę przyczajoną do ataku. Trudno było tego nie podziwiać, choć jednocześnie włos się jeżył na głowie.

– Wzór wielkości fizycznej? Co to takiego? – Chrome, choć wciąż wyglądał na spiętego i zerkał nań podejrzliwie, nieznacznie pochylił się do przodu, a jego głosie dźwięczała z trudem hamowana ciekawość. Zapewne tak podziałało na niego słowo ,,nauka”.

– To taki system, jakim fizycy – inni naukowcy też – zapisują zależności między wielkościami; to, jak jedne rzeczy zależą od drugich – dodał, zdając sobie sprawę, że dla własnego dobra powinien wyłożyć to jak najbardziej zrozumiale.

– Jak te mapy, które rysujesz na ziemi, żeby pokazać, jak zrobić leki i inne rzeczy? – Zapytał Chrome. Kohaku słuchała z lekko przekrzywioną głową, nie zmieniając pozycji.

– Słusznie, Chrome – odpowiedział, zadowolony, że zaczyna do niego trafiać. Ogarnęła go namiastka ulgi. – Naukowcom po prostu szybciej i łatwiej zapisać kilka znaków, zamiast za każdym razem rozrysowywać drogę do celu. No i nie każdy umie rysować – uśmiechnął się lekko. – Dlatego przypisali badane obiekty do odpowiednich symboli i zaczęli ich używać. Na przykład kiedy obliczałem, ile siły trzeba będzie użyć, by podnieść tamto drzewo, też korzystałem ze wzorów – spojrzał porozumiewawczo na Kohaku, ale ,,Lwica” wciąż nie wydawała się przekonana.

– A co znaczy ten twój ,,wzór”? Skąd mam wiedzieć, co zapisałeś w tych swoich symbolach?

– Nie ja zapisałem, tylko Einstein. Chociaż fajnie byłoby kiedyś odkryć coś równie ważnego dla nauki – westchnął. – W uproszczeniu to, że im szybciej się poruszasz, tym jesteś ,,cięższa”, bo do twojej zwykłej masy dołącza jeszcze energia wytworzona podczas ruchu. A im szybciej biegniesz, tym więcej siły będziesz musiała wykorzystać i bardziej się zmęczyć, żeby przyspieszyć jeszcze bardziej.

– I to wszystko? – Zapytała z niedowierzaniem. – To takie… proste?

– Najprostsze, najbardziej podstawowe sprawy bywają najtrudniejsze do odkrycia – spojrzał w niebo. Nigdy nie pomyślałby, że kiedykolwiek do tego dojdzie, ale na dzisiaj miał już dosyć wyjaśnień. Był naprawdę zmęczony. – Zastanawiałem się, co jest nie tak z moim sekstantem, a to wy musieliście mi uświadomić, że po prostu świat się zmienił.

– Ale… Kohaku nie trzymała się już tak pewnie, lecz nie dawała za wygraną – przecież ty to wszystko masz w głowie. Jeśli jest tak, jak mówisz, to po co było to zapisywać? W dodatku krwią?!

Zmęczenie zaczynało przekształcać się w irytację. Musiał już naprawdę mieć dość, bo coraz trudniej przychodziło mu udzielanie odpowiedzi na pytania. Prawdę mówiąc, nie wiedział w pierwszej chwili – ani w drugiej – co odpowiedzieć. Faktycznie, po co? Po co gryźć się w kciuk i zapisywać na ubraniu wzór, którego postać i znaczenie doskonale pamięta, co więcej, pamięta go albo przynajmniej kojarzy większość ludzi z jego świata?

Jak wyjaśnić ten stan, który mu towarzyszył, gdy uderzyło go jego znaczenie w świetle problemu, z którym się zmagał? I nadzieje, jakie z nim wiązał – że kiedyś uda mu się zrozumieć, co się stało z ludzkością trzy tysiące siedemset lat temu?

– Bo chciałem mieć go przed oczami… bo jest dla mnie ważny, w porządku?!

Dwie pary oczu wpatrywały się w niego w osłupieniu. Kohaku opuściła broń. Zdał sobie sprawę, że ciężko oddycha, więc zrobił kilka głębokich wdechów i wydechów, żeby się uspokoić.

– Oznacza też po prostu, że jestem naukowcem. To nie ma nawet jednego wspólnego milimetra z magią. – Przywołał na twarz chłodny uśmiech, choć w rzeczywistości wesoło mu wcale nie było.

 

Właśnie z całą mocą zdał sobie sprawę, z czym w najbliższym czasie przyjdzie mu się zmierzyć.

Ci ludzie nie mieli o tym pojęcia. Właściwie trudno było mu się dziwić, że nieznana, ale wyraźnie nieprzypadkowa sekwencja nakreślona krwią skojarzyła im się z magią, i to magią dużo gorszą od kolorowych płomieni. Był dla mieszkańców wioski niebezpiecznym obcym, wzbudzającym podejrzenia samym swoim wyglądem, a co dopiero używaniem nieznanych słów i jakimiś tajemniczymi praktykami. Tymczasem nie tylko musiał ich przekonać, że to, co robi, jest nauką, ale sprawić, by mu pomogli i przeciwstawili się Tsukasie… by zrozumieli, że nauka jest fascynująca i warta obrony, nie zwalczania.

To zadanie nigdy nie wydawało mu się trudniejsze, niż teraz.

Nawet w swych dwojgu sprzymierzeńcach wzbudził podejrzenia. To nie Taiju i Yuzuriha – nie spodziewał się, że tak szybko odczuje ich brak – którzy znali go od lat, ufali mu i, nawet jeśli nie wiedzieli tyle, co on, nieobca im była zasadnicza idea.

Cała trójka siedziała w ponurym milczeniu. Wszyscy byli – każde na swój sposób – przygnębieni tym, co właśnie zaszło.

 

Kohaku płynnym ruchem dorzuciła drewna do ogniska, choć nic się już nad nim nie przygotowywało – po prostu chciała, by zrobiło się jaśniej. Rzeczywiście, atmosfera trochę się polepszyła, choć wciąż było jej daleko do radosnej. Chrome, wyraźnie zakłopotany, patrzył w ziemię, co jakiś czas poruszając wargami, jakby próbował coś powiedzieć. Postanowiła go wyręczyć.

– Przepraszam, Senkuu. – Odezwała się wreszcie. Uważała wprawdzie, że słusznie zrobiła, chcąc się upewnić, że wszystko jest w porządku – gdyby za jej wahanie miała zapłacić Ruri albo ktokolwiek inny, nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Mimo to czuła się winna, że wywołała tę sytuację.

– Ja tylko…

– Wiem – mruknął Senkuu, mierząc ponurym, nieobecnym wzrokiem linię drzew. – Na waszym miejscu też bym tak pomyślał. Nawet w moim świecie żyją ludzie, którym nauka kojarzy się z zagrożeniem. Choćby Tsukasa…

– Senkuu… – Kohaku zdecydowała się zadać inne pytanie, które chodziło jej po głowie. Nie wiedziała, czy nie pogorszy sytuacji jeszcze bardziej, kierowała się intuicją. – Tam, na górze, kiedy negocjowałeś z długowłosym – tuż przed tym, jak cię uderzył, zdawało mi się, że już się dogadaliście. Wyglądało to tak, jakbyście coś rozważali… co to było?

– Och, to proste. Chciał, żebym przysiągł, że na zawsze porzucę naukę. Wtedy – tak przynajmniej twierdził – zostawiłby mnie w spokoju. Ale to było niemożliwe, bo…

Oczywiście, że nie.

Spojrzał zaskoczony na swoich towarzyszy, który wypowiedzieli to zdanie jednocześnie i z niezachwianym przekonaniem. Na widok jego reakcji zmieszali się.

– To znaczy… – Chrome spuścił wzrok. Był wyraźnie wzburzony i zapewne dlatego z trudem dobierał słowa. – Nie chodzi o to, że powinieneś dać się zabić, tylko…

– O to, że nie mógłbyś porzucić nauki – dokończyła za niego Kohaku. – To tak, jakby ktoś kazał przysiąc Chrome’owi, że nie będzie już zbierał kamieni. Albo nam obojgu, że przestaniemy pomagać Ruri-nee. – Groźny błysk pojawił się w jej oczach na samą myśl o tym.

 

– Zaryzykowałabym wszystkim, byle tylko dalej robić to, co dla mnie najważniejsze.

– Ja też! – wtrącił Chrome, zaciskając pięści. Na jego twarzy wykwitły lekkie rumieńce.

– To nie jest tylko praca czy sposób na spędzanie czasu, ty tym żyjesz. A to – Kohaku wskazała z uśmiechem na wzór przy kołnierzu jego tuniki – jest chyba najlepszym dowodem.

 

– Nie martw się, Senkuu – Chrome znów stał się dawnym, rozentuzjazmowanym sobą. – Nie damy ci porzucić nauki! Wyleczymy Ruri-nee, a potem nauczysz mnie tego wszystkiego, o czym opowiadałeś! Już nie mogę się doczekać!

Znów przez chwilę wszyscy milczeli, ale to była zupełnie inna cisza. Nieporozumienie zostało zażegnane.

– No – rzucił Senkuu, wstając i otrzepując ubranie. – Skoro już to sobie wyjaśniliśmy, lepiej idźmy spać. Zachowajcie swój szalony entuzjazm na jutro, czeka nas sporo roboty. – Po raz kolejny tej nocy kąciki ust młodego naukowca uniosły się w uśmiechu.

 

Uśmiech nie zniknął jeszcze długo po tym, jak wyszedł z kręgu światła i jego twarz stała się niewidoczna.

 

Może nie jest aż tak źle?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Dekaos Dondi ponad rok temu
    Droga_we_mgle↔Zaiste, ciekawie napisane opko. Wiarygodny taki. W sensie dialogów też, chociaż nie bardzo lubię narracji w owych. To tak ogólnie. Co do tekstu, to "widać" co się czyta.
    Jeno nie byłem akurat w temacie↔Musiałem spr↔''Dr.Stone''
  • droga_we_mgle ponad rok temu
    Dekaos Dondi ✎dzięki za przeczytanie i opinię, mimo, żeś nie w temacie. A Dr. Stone to bardzo fajne anime, jeśliby mnie ktoś pytał :)
  • Gorąco zapraszam do wzięcia udzialu w zabawie.
    Tematem opowiadania ma być, ktoś ze świata fauny. Może będzie to niebanalna opowieść albo bajka, fanasy albo prawdziwe zdarzenie, albo zasłyszane. Zadziwiające oryginalnością i zarazem chwytającymi za serce czytelnika.
    Liczę na zainteresowanie. Piszemy do końca marca - do północy.

    Literkowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania