Z dzieciństwa się nie wychodzi

"Z dzieciństwa się nie wychodzi" – moja historia

Wychowałam się na wsi, w rodzinie, którą dotknęła bieda, alkohol i milczenie. Nasz dom z zewnątrz wyglądał jak wiele innych – drewniany, skromny, niepozorny. Ale w środku rozgrywało się coś, czego dziecko nie powinno musieć oglądać, a tym bardziej – rozumieć.

Moi rodzice pili. Mama i tata. Pili często i razem. Bywały dni, że oboje leżeli na podłodze – śpiący, brudni, czasem nieprzytomni. Gdy sąsiedzi przychodzili do wspólnego picia, to ja – jako dziecko – wychodziłam przed dom, żeby ich wyganiać. Nie wiem, skąd miałam w sobie tyle odwagi. Może z desperacji.

Od najmłodszych lat przejęłam role, które nigdy nie powinny należeć do dziecka: opiekunki, sprzątaczki, strażniczki porządku, strażniczki wstydu. Sprzątałam po pijanych dorosłych. Ukrywałam przed światem, co się działo w naszym domu. Wstydziłam się zaprosić koleżanki – wiedziałam, że zobaczą naszą biedę, bałagan, pustą lodówkę.

Pamiętam jak dziś pewien obraz z dzieciństwa: jestem małą dziewczynką, może mam 7 lat. Mama szykuje się do wyjścia. Wiem, dokąd idzie – znowu pić. Błagam ją, płaczę, trzymam za rękę, próbuję zatrzymać. Krzyczę: „Mamo, nie idź!”. Ale ona i tak wychodzi. Ten moment wyrył się we mnie tak głęboko, że czuję go do dziś.

Miałam czworo rodzeństwa. Jako najmłodsza widziałam najwięcej – bo zostałam najdłużej w tym domu. Reszta próbowała uciec, znaleźć pracę, życie, powietrze. Ja jeszcze przez długie lata oddychałam duszną atmosferą naszego dzieciństwa.

Potem dorosłam. Lato, miałam już osiemnaście lat. Siedziałam na podwórku, opalałam się – rzadki moment spokoju. Mama przyszła i powiedziała: „Nie ma długo taty.” Pomyślałam tylko: znowu poszedł pić. Ale coś było inaczej. Pojechaliśmy go szukać.

Znalazłam go. Leżał przy drodze. Miał zawał. Nie wiem, czy wtedy był wypity. Ale jego ciało było już zimne, dłonie ściśnięte – sztywne. Śmierć nie była szokiem. Ale bolała, jakby mimo wszystko była niespodzianką.

Kilka lat później – historia zatoczyła koło. Mój brat, również uzależniony, zapił się na śmierć w domu rodzinnym. Miał udar. Umarł sam, w ciszy, która często panuje w domach, gdzie alkohol mówi głośniej niż ludzie.

Byłam w związku z partnerem. Urodziłam syna. Miałam nadzieję na nowy początek. Ale i tu pojawił się alkohol. Ojciec mojego dziecka również pił. Bardzo chciałam, by się zmienił – dla dziecka, dla siebie. Ale nie mogłam za niego wybrać trzeźwości. Odeszłam. Choć serce było pełne lęku, samotności i żalu, wiedziałam, że muszę chronić swoje dziecko. Muszę przerwać ten krąg.

Dziś nadal noszę w sobie wiele ran. One nie znikają, ale uczę się je opatrywać. Nocami śni mi się dom rodzinny – ten sam, co zawsze. Widzę pokoje, w których kiedyś płakałam. Kuchnię, gdzie nie było chleba. Próg, przez który mama wychodziła „na jedno piwo”. Ciało ojca przy drodze. To nie są tylko sny – to pamięć, która wciąż domaga się zrozumienia i uzdrowienia.

Dziś moja mama już nie pije tak jak dawniej. Pije od czasu do czasu. Jeżdżę do niej. Pomagam. Dziś kosiłam trawę. Z siostrą wozimy jej zakupy. Zrobiłam to nie z obowiązku – tylko z cichej miłości, która we mnie mimo wszystko pozostała.

Jednym z moich marzeń jest wyremontować dom na wsi. Ten dom – pełen wspomnień, cierpienia, ale też moich korzeni. Chciałabym, żeby w końcu było tam spokojnie. Żeby już nie śnił się jak koszmar, tylko jak miejsce, które mogę nazwać domem.

Nie chcę już chować się przed przeszłością. Chcę ją oswoić. Ułożyć sobie z nią życie, które – choć dalekie od idealnego – może być dobre.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • vacia pół roku temu
    Tekst emanuje prawdą. Alkohol w każdej ilości jest szkodliwy, stąd dużo cierpienia.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania