z nasłonecznionej ławki - tryptyk

pylił lipiec

 

siedziałem przy szkicowniku

pociągniętych kredką brwiach

i przerysowanych ustach malowanki

która odchodziła w zwiewnej przepustnicy

wolniej niż młodość do nierefundowanej liryki

a z naprzeciwka rozgrywał mnie

niechwytny instrument

pierś karmiącej w jednorazowej reemisji

zapachu i więzi

 

w zabliźnionym cieple

 

siedzieli nie rozmawiając ze sobą

jak inne stare parowce łopatkowe

od wnuków z wielkiej łachy piaskownicy

wiedział tylko tyle że przy nadużywaniu

niezręczności kochania

i poezji współistniejących

mogła pozbawić go nie tylko dzieci

i poddał się próbie zamknięcia powiek

wolności o której nigdy nie umiał myśleć

i inaczej jak światło i cisza w sobie

która nie może minąć zbyt łatwo

 

wędrowne ptaki pozdrówcie niebo

 

bo po drodze wam wypada

jeszcze zarabiam się w babim lecie

wieczność mnie zawsze zdąży przegadać

 

powiedzcie niebu po tej jesieni zima

że kilka osób nie zdrowie

mnie tutaj niepewnie trzyma

 

wypatrujcie znaku za każdym wzlotem

a nuż jeszcze jeden latawiec

zechce urwać się z powrotem

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania