Z nieba rozdział 1

Niall od kilku godzin błąkał się po ulicach Newquay. Wcześniej rzadko używał nóg, więc teraz odczuwał w nich okropny ból. Było to dla niego nowe doświadczenie, chociaż miał już osiem tysięcy lat, pierwszy raz odczuwał ból fizyczny. Kiedy był stróżem czuł ból mentalny przy każdej śmierci swojego podopiecznego. Ciężko nie być smutnym, gdy ktoś nad kim czuwało się przez kilkadziesiąt lat odchodzi do innego departamentu. Sześć razy zdarzyło mu się towarzyszyć protegowanemu przez cały wiek, to było piękne. Czasami można było zapomnieć, jak krótkie jest ich życie.

 

Zatrzymał się przed witryną sklepu i spojrzał na swoje odbicie, kolejna rzecz która była dla niego nowa. Anioły nie odbijały się w ludzkich lustrach, a na Górze nie było wydziału zajmującego się wymyślanie anielskich luster, bo i po co.

 

Jego oczy były błękitne, tak jak każdego z aniołów, to chyba miał być żart Najwyższego, niebiański wzrok i te sprawy. Ciemne włosy sterczały na wszystkie włosy, więc przygładził je. Z tego co zauważył nie wyróżniał się wzrostem, wiele osób które dzisiaj spotkał było jego wzrostu.

 

Włożył ręce w kieszenie jeansów i ruszył dalej. Ból nóg robił się coraz gorszy, a słońce zachodziło coraz szybciej. Pewnie, tym z wydziału Dnia zaczyna się nudzić, albo umówili się na imprezę, pomyślał siadając na ławce. Przyglądał się ludziom spacerującym po molo, zabawnie było widzieć ich z tak bliska, z ich poziomu. Zazwyczaj był jakieś dwa metry nad nimi, nie widział też aniołów przy każdym z nich, co wywoływało u niego pewien dyskomfort.

 

Zaczął zastanawiać się gdzie spędzi noc. Nagle przypomniał sobie, że jeden z upadłych mieszka w Newquay, odkąd jego ukochana zmarła zanim go pokochała. Szybko przywołał z pamięci adres. Byli kiedyś przyjaciółmi, więc czasami go odwiedzał, ale to było jeszcze przy poprzednim podopiecznym. Wstał i sykną z bólu, ale ruszył przed siebie.

 

Po dwudziestu minutach stanął przed niedużym, kamiennym domem z idealnie utrzymanym, niewielkim ogrodem pełnym kwiatów. Wszedł po drewnianych schodkach i zadzwonił. Usłyszał stłumione „Już idę" i szuranie kapci po podłodze. Po chwili drzwi otworzyły się i pojawił się w nich starszy pan, w grubych jak denka od butelek okularach. Miał na sobie błękitną koszule, na którą nałożył sweter w romby i wytarte sztruksowe spodnie.

 

- Niall? Czyżby Najwyższy pozwolił mi w końcu wrócić? - poprawił okulary i otworzył szerzej drzwi.

 

Chłopaka uderzyło to, jak bardzo jego przyjaciel się zmienił. Starzał się jak normalny człowiek. W końcu wszedł i do jego nosa dotarł przyjemny zapach cynamonu.

 

-Właśnie piekę szarlotkę, coś trzeba na tym świecie robić. Więc jak z moim powrotem? - uśmiechnął się szeroko. Niall pokręcił smutno głową.

 

-Przykro mi, mnie też wyrzucił.

 

-Jak tak dalej pójdzie nie będzie miał kto pracować.

 

-Może wtedy pozwoli ci wrócić. - posłał przyjacielowi współczujący uśmiech. Feliks zaprowadził chłopaka do kuchni i posadził go przy stole. Kuchnia wyglądała jak żywcem wyciągnięta z lat pięćdziesiątych. Błękitne ściany i białe szafki sprawiały, że pomieszczenie było bardzo przytulne. Na parapecie stała długa doniczka z fiołkami, widać było, że Feliks uwielbia kwiaty.

 

-Kawy? - zapytał włączając gaz pod miętowym czajnikiem.

 

-Chyba tak, tak sądzę. - Niall nigdy niczego nie pił ani nie jadł, anioły tego nie potrzebowały. Zaczął zastanawiać się ile jeszcze rzeczy nie robił, jego jedynym zadaniem był pilnowanie podopiecznych, nic więcej. Przez osiem tysięcy lat dzień w dzień podążał za nimi i był przy nich w każdej dobrej i złej chwili.

 

Feliks usiadł naprzeciwko i skrzyżował ramiona na piersi.

 

-Opowiadaj.

 

-Co mam ci powiedzieć, zakochałem się w mojej podopiecznej. Po tylu latach zakochałem się. Głupie to, strasznie i piękne. Nigdy czegoś takiego nie czułem. To jest nie do opisania. Klara jest śliczna, ma piękne oczy, usta, nos, włosy, wszystko. Studiuje literaturę angielską, chce zostać nauczycielką. Jest opiekuńcza, dobra dla wszystkich. Uwielbia czytać, ostatnio kupiła sobie rybkę i nazwała ją Janek.

 

Dalszą opowieść przerwał mu gwizd czajnika. Feliks wstał i zalał dwie kawy.

 

-No stary, wpadłeś całkowicie. Ale nie nakręcaj się tak, nie wszystko może pójść po twojej myśli, popatrz na mnie. Jak tylko mnie wywalił Sophia zachorowała na raka. To był bardzo nieśmieszny dowcip z jego strony. Wiesz chociaż czy trafiła do nieba? - postawił przed Niallem kawe i wrócił na miejsce. Chłopak wziął w ręce kubek. Zdziwił się, mówił już o tym przyjacielowi. Co prawda było to trzydzieści lat temu, ale mówił, co powinien o tym zapomnieć. Nie powinien się również starzeć, ale wygląda na to że jest inaczej.

 

-Trafiła, nie miała wyjścia przy takim dobrym stróżu. - Uśmiechnął się szeroko. Wziął łyk kawy od razu wypluł. Jak ludzie przez tyle tysięcy lat mogli ją pić?! Feliks zaśmiał się i podał mu cukier. Niall nasypał dwie łyżeczki, zamieszał i spróbował jeszcze raz, teraz ostrożnie. - Lepsza.

 

Mężczyźni siedzieli chwilę w ciszy przerywanej jedynie monotonnym tykaniem zegara. Słońce zaszło już całkowicie, więc Feliks zapalił światło, które rzucało ciepły, żółty blask i wyjął szarlotkę z pieca.

 

-A jeśli ona mnie nie pokocha? - odezwał się cicho Niall.

 

-Zawsze możesz ją zabić.

 

- A potem do końca świata żyć z poczuciem winy, że zabiłem najdroższą mi osobę? - spojrzał na niego spode łba. - Nie chcę tak żyć, nie dałbym rady.

 

Niall znał kilka aniołów, które z rozpaczy, zabijały swoją miłość. Zazwyczaj nie były w stanie po powrocie znowu pracować w departamencie stróży, więc były przenoszone do departamentu przyjmowania dusz. Nie jest to zbyt wesoła robota. Codziennie przyjmowanych jest tysiące przerażonych dusz, które nie wiedzą co się z nimi stało, a większość z nim trzeba zesłać do piekła.

 

-Nawet nie wiesz, ile jesteś w stanie wytrzymać. - Feliks zabrał kubki i wstawił je do zlewu.

 

-Tak, przepraszam. Posłuchaj, mógłbym u ciebie zamieszkać, nie chciałbym spać na ulicy. Jak ogarnę moje nowe życie wyprowadzę się gdzieś. - przeczesał włosy i nagle poczuł ciężkość na powiekach. To chyba nazywało się zmęczenie, pierwszy raz w życiu był zmęczony.

 

-Przyda mi się ktoś do towarzystwa i pomocy, moje kolana przestają ze mną współpracować.

 

-Dziękuję, ratujesz mi życie.

 

-Taka była kiedyś moja rola. - uśmiechnął się smutno.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania