„Z popiołu”
Kochała ciszę po burzy. Ten moment, gdy świat jeszcze drży od grzmotów, a powietrze pachnie czymś czystym, jakby wszystko można było zacząć od nowa. W tej ciszy czuła się najbardziej sobą — nie kobietą z przeszłości, nie tą, którą wspominał ktoś w myślach, ale kimś pomiędzy: cieniem i światłem, snem i oddechem.
Samotność była jej domem. Nauczyła się w niej słuchać własnych kroków i rozmawiać z ciszą, która nie zawsze była wrogiem. Czasem przynosiła wspomnienia — o dłoniach, które kiedyś znały każdy jej gest, o spojrzeniu, w którym odnajdywała sens. Ale nawet te wspomnienia, choć bolały, miały w sobie coś świętego. Były dowodem, że potrafiła kochać prawdziwie.
Pewnego dnia usiadła na brzegu jeziora. Woda była gładka jak lustro, a niebo odbijało się w niej tak głęboko, że nie wiadomo było, co jest rzeczywiste. Złożyła dłonie, jakby modliła się do własnego serca, i szeptała słowa, których nikt nie miał usłyszeć. Wtedy wiatr poruszył wodę — delikatnie, jak dotyk, którego dawno nie czuła.
Zrozumiała, że odrodzenie nie jest krzykiem, lecz szeptem. Nie przychodzi w chwili triumfu, tylko wtedy, gdy nauczysz się kochać siebie nawet w ruinie. Spojrzała w taflę i zobaczyła twarz — nie tę z przeszłości, ale nową, spokojną, z blaskiem, którego nie potrafiła nazwać.
Światło rozlało się po jej ramionach jak ciepło poranka. Z popiołu dawnych słów i łez powstała nowa wersja niej samej. Nie idealna. Prawdziwa. Wstała, a z każdym krokiem ziemia zdawała się mięknąć pod ciężarem nadziei.
Wieczór pachniał deszczem, a ona — wolnością.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania