Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Z życia wzięte i Tacy jesteśmy.
Z życia wzięte i ,,Jacy jesteśmy”.
Moja córeczka miała pewnie cztery lata. A może mniej. Mieszkaliśmy wówczas w Montrealu. Nad samą rzeką Świetego Wawrzyńca. W zime przywożono tu śnieg. Bywało, że potrafiło spaść i metr jednego dnia. Tak się właśnie zdarzyło, kiedy moja córeczka miała koncert. Grała na skrzypcach. Nie dojechaliśmy. Ale to było dużo później niż opisywana historia.
Blisko urwiska, bo do tafli wody brakowoła prawie dziesieć metrów, ustawiono kilkanaście betonowych kloców. Każdy z nich ważył dobre 8-10 ton. Kiedy szedłem tą drogą z moją córką, podchodziłem i próbowałem je przesunąć. Córeczka obserwowała.
— Nie udało się — kwitowałem za każdym razem.
Robiłem to prawie zawsze kiedy tamtędy szliśmy. Przyszła wiosna i betonowe kostki usunięto.
Monika popatrzyła na mnie z uśmiechem.
— Tata! Wiedziałam, że ci się uda.
Druga historia zdarzyła się pewnie jedenaście lub dwanascie lat później. Mieszkaliśmy już w Columbi Brytyjskiej w średniej wielkości mieście, Kelowna. Moja córeczka była już bardzo zorganizowana. Ale czasem miała taki totalny bałagan w pokoju, że nie można było tam wejść. Ale ani ja ani żona nic nie mówiliśmy, bo Monisia sama robiła porządek kiedy uważała, że już czas. Tego dnia gdzieś szła. Musiała być spóźniona, ponieważ poruszała się z prędkością światła. Kilka razy pokazała się w holu i kuchni.
— Szukasz czegoś, kochanie?
— Tak, stanika.
Przyszła mi natychmiast genialna myśl.
— Widziałem!
Monika zatrzymała się na sekundę. Popatrzyła z wdzięcznością w oczach.
— Gdzie!
— W zamrażalniku.
Zobaczyłem oczy Bazyliszka. Odwróciła się i zrobiła trzy kroki.
— F... you — powiedziała cicho.
— Co powiedziałaś? — zapytałem poważnie, ale w głębi mało nie wybuchnąłem ze śmiechu.
— Nothing.
Nigdy do tego nie wracałem. Dostałem za swoje.
W Montrealu mieliśmy starszych przyjaciół. Pan Zygmunt opowiadał nam o swoim życiu. To co opowiadał miało miejsce pewnie zaraz po pierwszej wojnie. Zygmunt pochodził z dobrej, szlacheckiej rodziny. Miał brata bliźniaka. Byli tak podobni z bratem, że nawet mama miała problem, żeby ich rozpoznać. Zygmunt był spokojny i dobrze ułożony. Jego brat... przeciwnie. Zygmuntowi podobała się bardzo panna Zofia. Kilka razy byli już na spacerze w parku. Wreszcie Zygmunt się zdecydował. Siedzieli na ławce.
— Czy mógłbym pannę Zofię pocałować? — zapytał.
Zofia popatrzyła na niego z delikatnym rumieńcem
— Wczoraj był pan Zygmunt bardziej śmiały.
To opowiedział mi nasz znajomy. Jechał tramwajem i widział to na własne oczy.(lata 1995-1998)
Mama siedziała z ze swoim, może pięcioletnim synkiem. Po przeciwnej stronie siedziała starsza pani. Chłopiec patrzył na nią i co chwilę kopał ją w łydkę.
— Może pani zwrócić uwagę swojemu synkowi? — rzekła w końcu starsza kobieta.
— Ja wychowuję moje dziecko bezstresowo — odrzekła matka.
Tramwaj dojeżdzał do przystanku. Młodzieniec zatrzymał się obok. Wyjął gumę z ust i przykleił ją na czole zaskoczonej matki.
— Ja też byłem wychowany bezstresowo — uśmiechnał się i wyszedł z wagonu.
To miało miejsce mniej więcej dwa lata później niż sprawa z betonowymi kostkami. Znaliśmy kilka polskich rodzin. Jedna z nich miła dziewczynkę, rok starszą od Moniki. Natalia była grzeczna dziewczynką. Razem z Moniką bawiły się w swoim pokoju.
Monika przyszła do nas.
— Mamusiu, Natalia mówi, że dzieci nie wychodzą z brzuszka.
Nasza córka urodziła się przez cesarkę. Pytała jak się tu znalazła więc żona powiedziała jej prawdę.
Widocznie mama Natali poczuła się w obowiązku.
— Poproś Natalię, żeby przyszła.
Po minucie przyszła Natalia.
— Nie mówiłam ci jak dzieci przychodzą na świat, skąd wiesz?
Natalia popatrzyła na mamę.
— Wczoraj Basia mi mówiła.
Basia była o rok starsza od Natali. Monika jej nie znała. Mama Natali mieszkała kilka kilometrów od nas. Tam mieszkała Basia z rodzicami.
— Co ci Basia mówia? — zapytała spokojnie Teresa.
Natalia popatrzyła na mamę.
— Basia mówiła, że dzieci wychodzą z tego miejsca, gdzie tatuś ją całuje.
— Z buzi? — zapytała bladsza już Teresa.
— Nie. Basia mówi, że tata całuje ją tam gdzie robi siusiu.
Teresa zrobiła się blada jak ściana. Jak nam później mówiła, Natalia nie bawiła się już z Basią.
,, Jacy jesteśmy”
Szedłem przez park. Błękitne niebo, słońce grzało cudownie
— Kocham cię, Słońce — powiedziałem.
Słońce uśmiechnęło się i odrzekło.
— Kocham cię.
Doszedłem do drzewa. Objąłem jego konar i szepnąłem.
— Kocham cię.
Liście zaszumiały
— Kocham cię.
Zobaczyłem psa.
— Kocham cię.
Pies zatrzymał się, pomerdał ogonem i zaszczekał.
— Kocham cię.
Zobaczyłem parę z małą dziewczynką. Szli razem, a mała zbierała kwiatki.
Zatrzymałem się przed parą.
— Kocham cię — powiedziałem do kobiety.
— Idiota — warknęła.
— Kocham cię — powiedziałem do jej męża.
— Nie dość, że idiota to jeszcze zboczeniec.
Mała zatrzymała się z bukietem kwiatków.
Popatrzyła na rodziców i na mnie.
— Masz, lubię cię.
Stałem z bukietem i patrzyłem za odchodząca parą
— Tacy jesteśmy. *imiona zostały zmienione
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania