Za 3zł

Siedziałem w samochodzie na parkingu osiedla domków jednorodzinnych słuchając nocnej audycji w radio. Spokojny, radiowy głos lektora zawsze mnie relaksował. Siedziałem tak rozłożony na fotelu kierowcy z głową wygodnie wspartą o zagłówek. Gwiazdy świeciły na niebie a szyba samochodu przyjemnie oddzielała mnie od mrozu wynoszącego, z tego co pokazywał wyświetlacz na desce rozdzielczej, dziewiętnaście stopni na minusie.

Słuchając nocnej audycji w ciepłym wnętrzu mojego mobilnego posterunku, cieszyłem się że mam pracę, w której można wygodnie się rozłożyć w fotelu i nic nie robić. Miało to swój niepowtarzalny klimat, podobny do nocnej ciszy i spokoju nocą w hotelu, w którym pracowałem rok temu jako nocny portier. Nigdy nie byłem typem robotnika, korporacyjnego leminga czy kogokolwiek kto musiał pracować w gromadzie ludzi i być jednym z małych trybików jakiejś wielkiej maszyny. Uśmiechnąłem się do swojego odbicia we wstecznym lusterku, ciesząc się z tego że jestem tym kim jestem i że całą tą cholerną robolską przeszłość zostawiłem daleko za sobą.

Słuchałem uspokajającej audycji patrząc w niebo przez szybę, zza której dochodził lekki szum wiatru, który potęgował przyjemność słuchania.

Do końca zmiany zostały niecałe dwie godziny.

Obudziło mnie wywoływanie przez krótkofalówkę:

- Trójka! Trójka, zgłoś się. Trójka, zgłoś się!

- Zgłaszam się - odpowiedziałem zaspanym głosem

- Jedź na b osiem, sprawdź czy wszystko tam w porządku bo nie mogę się dodzwonić do pana Zdziśka, a dostałam stamtąd krótki sygnał. Oddzwaniam tam już dziesięć minut i echo.

- Przyjąłem. Jadę tam.

Spojrzałem na zegarek. Dochodziła szósta. Odpaliłem samochód i odjechałem w kierunku wezwania.

Nasz system komunikacji był specyficzny. Ochroniarze z interwencji, czyli ci, którzy poruszali się oznakowanymi samochodami z napisem na drzwiach „patrol” posługiwali się krótkofalówkami, natomiast pozostali ochroniarze, którzy siedzieli w swoich kanciapach tak jak pan Zdzisiek i ochraniali dany obiekt mieli do dyspozycji telefony komórkowe i za ich pomocą komunikowali się z bazą. I z takiej właśnie komórki ochroniarz Zdzisiek z obiektu b osiem puścił do bazy krótki sygnał.

Jechałem dość szybko mimo wszechobecnego na ulicach śniegu. Wiedziałem, że pan Zdzisiek jest już stary, koło sześćdziesiątki. Emerytowany górnik. Mógł zasłabnąć, chciał zadzwonić do bazy, że się źle czuje i zemdlał. Stąd urwany sygnał.

Po dziesięciu minutach dojechałem do obiektu b osiem. B osiem był to kod i oznaczał mały zakład ślusarski. Położony był na uboczu miasta i otoczony płotem z drutem kolczastym. Tuż za płotem rozciągał się las, przez który prowadziła bita droga do głównej bramy zakładu. Brama była otwarta na oścież.

Wjechałem przez bramę i zaparkowałem na pustym parkingu oświetlonym przez latarnie. Była niedziela, więc nie dziwiło mnie, że o szóstej rano nikogo nie ma. Nie świeciło się też światło w dyżurce ochroniarskiej.

Cała ta sytuacja zaczęła być dziwna. Dlaczego brama wjazdowa była otwarta a światło w pomieszczeniu zgaszone ?

- Może chłop się wkurzył, wyszedł z dyżurki i poszedł do domu zostawiając bramę otwartą na oścież. Taa, dedukcja godna Sherlocka Holmesa - pomyślałem i zaśmiałem się z samego siebie.

Wyszedłem z samochodu biorąc ze sobą latarkę. Tonfę przyczepiłem do kamizelki i zacząłem iść w kierunku drzwi dyżurki. Nie włączałem latarki żeby przyzwyczaić oczy do półmroku panującego na terenie zakładu. Przechodząc koło okna zajrzałem do środka, ale nic nie było widać poza zarysami stołu i szafy. Gdyby nie światło z latarni nic bym nie zobaczył, bo miało się zacząć rozjaśniać za jakieś pół godziny. Włączyłem latarkę ale poza stołem , krzesłami, fotelem nie było widać ochroniarza. Poza tym większość okna zasłaniała firanka, przez którą ciężko było coś zobaczyć.

- Firanka na oknie nocnego stróża. Genialne. - pomyślałem.

Przez głowę przeleciała mi myśl, że ochroniarze, czy jak to się ich często nazywa stróżami albo cieciami, nigdy nie powinni stróżować w pojedynkę. Ale rzeczywistość i cięcie kosztów przez firmy ochroniarskie to jedno, a to czego mnie uczyli na dwuletnim studium ochroniarskim to zupełnie inna para kaloszy. Zresztą , ja też nie powinienem być teraz sam.

Podszedłem do drzwi żeby wejść do środka. Sięgnąłem ręką po klamkę ale szybko cofnąłem dłoń. Zauważyłem, że plastikowa klamka była urwana i leżała niedaleko w śniegu a z drzwi wystawał tylko jej kikut.

Od razu zgłosiłem to przez motorole

- Trójka do bazy!

- Tak? Tu baza.

- Jestem na miejscu. Zdziśka nigdzie nie ma. Nie mogę dostać się do środka dyżurki bo jest zamknięta a klamka od drzwi urwana.

- Jak to urwana?

- Normalnie. Urwana i leży pod drzwiami

- Szukałeś Zdziśka na terenie? Zrobiłeś obchód?

- Nie, ale zaraz się rozejrzę. Brama wjazdowa dla samochodów jest otwarta na oścież.

- Jak to otwarta? Przecież jest niedziela? O Boże! Wzywam policję i wezwę też jedynkę i dwójkę, powinni zaraz u ciebie być.

- Przyjąłem. Idę na obchód bo może on gdzieś tam leży w śniegu.

- Przyjęłam.

Włożyłem motorole do schowka w kamizelce. Po chwili usłyszałem głos dyspozytorki wzywającej pozostałych dwóch ochroniarzy z interwencji.

Podszedłem jeszcze raz do okna i zacząłem uważnie rozglądać się po wnętrzu pomieszczenia. Kiedy uznałem, że nic tam nie znajdę, udałem się na obchód.

Dopiero teraz poczułem silny mróz. Zacząłem obchodzić obiekt. Śnieg skrzypiał pod moimi butami. Minąłem pomieszczenia biurowe i zobaczyłem, że duże blaszane drzwi od hali ślusarskiej są lekko uchylone. Zatrzymałem się jak wryty patrząc w ciemność, wyłaniającą się z uchylonych drzwi. Po chwili obejrzałem się do tyłu na samochód i pomyślałem żeby do niego wrócić i poczekać na wsparcie w środku z włączonym silnikiem, gotowym w każdej chwili odjechać. Jednak nie uległem pokusie. Tu gdzieś może leżeć człowiek, a ja będę siedział w ciepłym samochodzie? Nie, to do mnie nie pasowało. Odpiąłem tonfę od kamizelki, upewniłem się czy mam gaz pieprzowy i tak trzymając w lewej ręce długą ochroniarską latarkę, a w prawej tonfę, ruszyłem w kierunku uchylonych drzwi.

Gdy podchodziłem do celu, gotowy na to, że zaraz zobaczę coś strasznego, nagle jak na pstryknięcie palcami pogasły wszystkie latarnie na terenie obiektu. Serce mi na chwile stanęło, ale zaraz potem zaczęło bić ze zdwojona mocą i prędkością. Zacząłem szybko oddychać. Ze wszystkich sił starałem się opanować, tak jak wtedy kiedy samotnie nocowałem na dziko w górach. Zmusiłem się do głębokich, powolnych oddechów. Po chwili przyniosło to pożądany skutek. Uspokoiłem się, jednocześnie wszystkie moje zmysły wyostrzyły się.

- No dalej, pokaż na co cię stać. Wejdź do środka, nie bądź dupa. Wejdź tam i przeszukaj ten cholerny zakład. Jesteś jak ... Wiedźmin - pomyślałem i o mało nie parsknąłem śmiechem.

Świecąc w ciemności , raz w kierunku uchylonej blaszanej paszczy, raz w kierunku lasu, posuwałem się powoli na przód. Światło latarki działa na wyobraźnię o wiele bardziej niż mogłoby się wydawać.

W końcu doszedłem do uchylonych drzwi. Wyglądało na to, że kłódka była otworzona kluczem.

Chciałem zapalić światło na hali, ale widocznie prąd padł na całym terenie obiektu. Zacząłem kluczyć pomiędzy tokarkami, stołami w poszukiwaniu zaginionego ochroniarza. Doszedłem do drzwi od pomieszczeń biurowych. Pomyślałem, że Zdzisiek mógł wyjść tędy bo pomieszczenia biurowe łączyły się z dyżurką , która była na końcu i stanowiła boczne wyjście z całego kompleksu. Jednak i te drzwi były zamknięte.

Zacząłem szukać dalej. Jednak nie znalazłem, żadnego śladu , nic. Wyszedłem na zewnątrz i kontynuowałem obchód wzdłuż budynku. Dalej były tylko okratowane okna i ściana z blaszanej falówki.

Szedłem tak dookoła budynku między blaszaną ścianą a płotem z drutem kolczastym, za którym majaczył w nocnej czerni las. Nagle około dziesięciu metrów ode mnie zobaczyłem coś dziwnego przy płocie. Było małe, sięgało do pasa, było czarne i miało obły kształt. Zamurowało mnie totalnie. Zacząłem świecić na to coś latarką ale to nie uciekało, ani nie zmieniało kształtu. Nie było widać niczego poza czernią, ani oczu, ani kończyn. To musiało być coś nie z tej ziemi i to by wszystko tłumaczyło, zniknięcie Zdzicha, brak elektryczności, pootwierane wrota.

- UFO! Szaraki! Oni istnieją! - zdałem sobie sprawę i skóra na głowie i karku mi dosłownie zdrętwiała.

- Gdzie to wsparcie? Jedynka, dwójka! Baza! Odbiór! - Zacząłem ich głośno wywoływać.

Na próżno. Nikt się nie odezwał, słychać było tylko jakieś szumy.

Zdałem sobie sprawę, że wpakowałem się w pułapkę. Jeśli drugie takie czarne coś szło za mną, to nie mam innej drogi ucieczki jak tylko walka. Zacząłem się wycofywać, oddalać od tego czegoś w nadziei, że w drodze powrotnej nic podobnego nie zastąpi mi drogi.

Szedłem szybko ale ostrożnie, a moje oczy z trudem nadążały za nerwowymi ruchami strumienia światła bijącego z latarki. Nagle zobaczyłem po drugiej stronie płotu, tuż koło mnie, oczy błyszczące w świetle latarki. Odskoczyłem w tył i zatrzymałem się dopiero na metalowej ścianie.

Świeciłem w te oczy. Patrzyły się wprost na mnie. Spojrzałem w kierunku czarnej postaci. Dalej tam tkwiła, nie goniła mnie. Gdy spojrzałem z powrotem w błyszczące oczy, już ich nie było.

Zacząłem wywoływać ponownie:

- Jedynka! Dwójka! Baza!

I znów nic, tylko szum.

- Trafiłem do innego wymiaru? - pomyślałem z przerażeniem.

Stałem tak jeszcze chwilę. Poświeciłem w lewo, w kierunku czarnej zjawy. Nadal tam była. Nagle latarka przestała świecić. Ogarnął mnie kompletny mrok.

Teraz już się nie bałem. Byłem śmiertelnie przerażony. Z pewnością działo się tu coś nie z tej ziemi. Upuściłem latarkę w śnieg i do wolnej ręki wziąłem gaz pieprzowy, w drugiej mocno ściskałem tonfę.

- Obudź się. Obudź się. Zaraz się obudzę. To wszystko to jakiś chory koszmar, po prostu koszmar, nic więcej jak tylko sen.

Jednak nie budziłem się. Spojrzałem w lewo, bo czułem, że ta czarna dziwna postać zaraz mnie chwyci za nogę. Jednak w tych ciemnościach nic nie widziałem. Zacząłem posuwać się w prawo, macając ręką z tonfą blaszaną ścianę. Nagle ściana zniknęła.

Stałem w ciemności i machałem rękoma we wszystkich kierunkach, rozpaczliwie próbując odnaleźć ścianę, jedyną drogę do samochodu. Nagle dotknąłem czegoś bardzo zimnego grzbietem dłoni, w której trzymałem gaz i odruchowo wcisnąłem spust miotacza. Po chwili zawartość miotacza się skończyła, więc wyrzuciłem gaz i zacząłem uderzać na oślep tonfą. Uderzałem w celu odstraszenia istoty, która mnie zaatakowała. Za którymś razem trafiłem coś, co wydało głośny metaliczny dźwięk. Uderzyłem jeszcze raz w tym kierunku i jeszcze. Waliłem tak jak szalony.

- Nie poddam się, szmato. Żywcem mnie nie weźmiecie!- darłem się w myślach

Wreszcie zdyszany zamachnąłem się jeszcze raz ale nie trafiłem w nic, a siła odśrodkowa zamachowego uderzenia tonfą rzuciła mnie plecami na blaszaną falowaną ścianę, po czym osunąłem się po niej na śnieg. Siedziałem tak chwile oparty o ścianę . Ciężko oddychając, czekałem co będzie dalej.

Po kilku minutach mój oddech się uspokoił. Siedziałem dalej w tej samej pozycji z nogami wyrzuconymi przed siebie. Pogodzony z tym, że już nie uda mi się wrócić do mojego wymiaru, do świata żywych, spojrzałem w górę na gwiazdy. Patrzyłem tak na nie i nigdy nie wydawały się tak piękne jak w tej chwili. Ogarnął mnie spokój. Spojrzałem na ciemne wierzchołki sosen. Chciałem do nich iść, objąć drzewo i się do niego przytulić, tak jak za dawnych czasów, kiedy miałem szesnaście lat i byłem zafascynowany kulturą Indian Ameryki Północnej. Oni tez przytulali się do starych drzew, czerpiąc z nich energie i spokój. Taki spokój czułem właśnie w tej chwili. Siedziałem tak z głową opartą bezwładnie o metalowa falówkę i patrzyłem w gwiazdy. Myślałem o rzeczach przyjemnych, prostych, szczerych. Myślałem o mojej kochającej żonie, czekającej na mnie w ciepłym domu. Wspominałem jak chodziłem z moim psem do parku i rzucałem mu patyki do wody, pierwsze wycieczki po górach i nocowanie na dziko w namiocie, dwudniowy spływ kajakowy Łaźną Strugą z moja późniejszą żoną.

Pogrążony w tych myślach zobaczyłem jak na niebie porusza się jasna gwiazda. Powoli leciała ku górze, ku innym gwiazdom. Wpatrywałem się w nią, była piękna. Bił od niej blask nie znanego mi dotąd koloru. Gdy była już bardzo wysoko, zaczęła powoli zamieniać się w pył, który rozpływał się po niebie, aż był tak drobny, że przestałem go widzieć. Gdy gwiazda zniknęła, poczułem ogromny smutek a z moich oczu pociekły łzy.

 

- Wstawaj! No, wstawaj! Obudź się ! - usłyszałem jakby z oddali głos mężczyzny.

Powoli otwierając oczy, dostrzegłem dwie sylwetki mężczyzn w mundurach. Noc już minęła i panowała wczesna poranna szarówka. Po chwili rozpoznałem moich kolegów z ochrony. Jedynka Paweł i Dwójka Marek.

- Chłopie, jeszcze trochę i byś tu zamarzł. -powiedział jeden z nich

- Chodź, ogrzejesz się w samochodzie.

Pomogli mi wstać, lecz nie było to konieczne bo bez trudu sam się poruszałem.

Otrzepując spodnie ze śniegu zapytałem ich czemu tak późno przyjechali, gdzie jest policja i o co w ogóle tutaj chodzi.

Chłopaki spojrzeli po sobie:

- Chodź najpierw do samochodu. Napijesz się herbaty, ogrzejesz się.

Poszliśmy w kierunku auta, tą strona budynku przy której widziałem czarna zjawę.

- Nie - krzyknąłem

- Jak nie? Chodź - Zaoponował Paweł.

- Próbowaliśmy się z tobą skontaktować ale przełączyłeś motorolę na zupełnie inne zasięgi. Chłopie, ale nam strachu narobiłeś przez tą motorolę. Przełącz na standardowe zasięgi.

Gdy szliśmy wzdłuż płotu gdzie w nocy widziałem tajemniczą postać, okazało się, że to metrowa dziura w płocie. Wiedziałem już czego się wystraszyłem. Nie chciałem mówić kolegom o oczach w mroku bo pewnie był to jakiś kot albo inne zwierze.

- Wiedźmin - pomyślałem i zdałem sobie sprawę jaki jestem mały i .... zwyczajny.

Gdy dochodziliśmy do rogu budynku, chłopaki ostrzegli mnie żebym nie wchodził w krew bo zatrę ślady.

Wyszliśmy zza rogu. Oczom moim ukazał się niecodzienny widok.

Na parkingu stało dosłownie z dziesięć radiowozów i kilka samochodów cywilnych. Roiło się od policjantów w mundurach i drugie tyle, jak się później dowiedziałem od chłopaków, to byli policjanci w cywilu, oficerowie śledczy ze Śląskiej Komendy Wojewódzkiej.

Na śniegu widać było ślady krwi, już oznakowane taśmami. Przy wyrwanej klamce była wbita chorągiewka z numerem.

Drzwi, które wcześniej chciałem otworzyć, już były otwarte. Przechodząc obok nich, przystanąłem jak wryty. Wszędzie w przedsionku były ślady krwi a drzwi od dyżurki ochroniarza zostały już otwarte. Nie wiedziałem jednak co było w środku.

Dopiero gdy przechodziłem koło okna, które było pozbawione szyby, podszedłem bliżej i lekko wsunąłem głowę do środka. Poczułem słodki, mdły zapach krwi. Czuć było śmierć. Zobaczyłem w świetle dziennym i przy zapalonej lampie sufitowej makabryczny obraz.

W rogu pod samym oknem leżał Zdzisiek. Po nagim, odsłoniętym brzuchu odgadłem, że leżał na plecach. Po twarzy nie byłbym w stanie tego rozpoznać bo zmieniła się w jeden wielki kawałek krwawego mięsa. Nie widziałem oczu, nosa ani ust. Wszystko było jedna krwawą mazią. Ściany, które stanowiły narożnik pokoju, w którym spoczywała głowa ochroniarza, wyglądały tak, jak gdyby ktoś napełnił balon ciemno czerwoną farbą i z całej siły rzucił ten balon w róg pomieszczenia, tak że rozprysk ochlapał ściany aż po są sufit. Obok ciała Zdziśka leżały dwa grube drągi, jeden złamany i kilka butelek po piwie, kilka stłuczonych. Nie chciałem nawet sobie wyobrażać jak bardzo go katowali.

Odszedłem od okna i szedłem w kierunku ciepłego samochodu. Po drodze zachciało mi się wymiotować ale jakoś to powstrzymałem. Gdy w aucie piłem gorąca herbatę, jeden z kumpli wszystko mi opowiedział.

Dowiedziałem się, że gdy przyjechała policja to już się rozjaśniało. Ktoś wysoki zobaczył dłoń jakimś cudem, bo martwy stróż leżał tuż pod samą ścianą. Gliniarze rozbili szybę tonfami, weszli do środka, próbowali go reanimować lecz za każdym uciskiem na klatkę piersiową z ust tryskała fontanna krwi. Policjanci myśleli, że ciało jest ciepłe. Nic dziwnego, skoro weszli z silnego mrozu do plus dwudziestu stopni wewnątrz.

 

- Podobno to było czterech małolatów od około siedemnastu do dwudziestu dwóch lat. Często tu się zakradali nocą i grozili jednemu ochroniarzowi, że go zabiją. Dlatego mu grozili bo zawsze ich przeganiał bo....

- Wiem- przerwałem Pawłowi ...bo był to kawał chłopa i się go bali. Słyszałem to od innego ochroniarza. Potem ten kawał chłopa, nie pamiętam jak miał na imię, opił się w stróżówce i go szef wyrzucił. Tego dnia gdy ten postawny miał być w pracy nie było go bo już go wyrzucili. Na jego miejsce dali około sześćdziesięcioletniego, drobnego i małego Zdziśka.

- pięćdziesięciodziewięcioletniego - poprawił Paweł - przyjechało pogotowie stwierdzić zgon. Facet dorabiał do emerytury, bo chciał pomóc wnuczce opłacić prywatną szkołę. A tak w ogóle, wiedziałeś, że grozili zabójstwem i nikomu nie powiedziałeś ?

- Myślałem. że dużo ludzi w firmie o tym wiedziało. Poza tym, dałbyś w to wiarę ? - powiedziałem i pociągnąłem łyk herbaty.

Jeden gliniarz podszedł do naszego samochodu. Uchyliłem okno.

- No chłopaki , wiem, że stała się tragedia ale przynajmniej już ich mamy. Skradli z parkingu, tego tam przy blaszaku, dostawczego IVECO, załadowali tam skradzione elektronarzędzia, spawarki itp, po czym uciekli. Ale daleko nie odjechali bo wjechali w zaspę śnieżną pod Częstochową. Mamy całą czwórkę. Teraz każdy kapuje na każdego. Najstarszy miał dwadzieścia dwa lata i to już recydywa, pozostali dwadzieścia, dziewiętnaście i siedemnaście lat. Ten siedemnastolatek jest, to znaczy był wnuczkiem denata.

Siedzieliśmy tak jakiś czas w ciszy.

- Żyjemy w cudownym świecie, co ? Wnuczek, ja pierdole.- powiedziałem i znów zaległa cisza.

Ja musiałem czekać aż mnie przesłuchają na komisariacie a Paweł dopiero zaczynał zmianę.

Patrzyliśmy jak śledczy pracują. Podjechał tez policyjny kombi, z którego wyskoczyły dwa owczarki. Niemal od razu podjęły trop.

- Widziałeś kiedyś ofiarę zabójstwa?- spytał Paweł

- Nie, nigdy. To mój pierwszy raz- odparłem

- Zabójstwo to zupełnie coś innego niż naturalna śmierć.

- Zgadza się. To zupełnie coś innego. Ale to śmierć.

- Ta.... za trzy złote na godzinę.

 

WYROK SĄDU:

.....W/W oskarżonych sąd skazuje: trzech sprawców na wyrok w zawieszeniu 2 /4 lata. W przypadku czwartego sprawcy, któremu sąd udowodnił zadanie śmiertelnego ciosu, sąd wyznacza karę pozbawienia wolności do lat siedmiu.

Sąd kończy rozprawę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Yourofsky 04.11.2019
    Witam po 2 letniej nieobecności.
    Koleje życia pchnęły mnie na zachód Europy i dopiero od kilku dni na nowo poczułem głód pisania a od kilku miesięcy nieodparte pragnienie powrotu do Ojczyzny, bo to właśnie w Polsce jest mój dom i moje miejsce. Tutaj ... wielu myśli podobnie.
    Pozdrawiam wszystkich Polaków na obczyźnie i tych w Ojczyźnie.
  • refluks 04.11.2019
    Ano tak, kobietę, która nie doważyła mrożonych klusek w markecie skutą na posterunek powieźli, a w przypadku kierowcy BM, co zabił człowieka na pasach rozważają czy areszt czy nie.
    Dobrze mi się czytało.
  • dorota brzózka 04.11.2019
    Dobre opowiadanie. Poza kilkoma drobnymi błędami. Mam jeszcze dwie uwagi, że zimą gdy leży śnieg nie ma totalnie czarnej ciemności i przesadnie używane słowo 'tonfa', które można zastąpić innym słownictwem.
    Jednak czytało mi się wyśmienicie i z coraz większym przerażeniem.
  • Yourofsky 04.11.2019
    Cieszę się że udało mi się sprawić Wam przyjemność z czytania tego opowiadania. Miło mi Cię znów widzieć refluks po niemal 2 letniej przerwie:) dorota brzózka, bardzo miło gościć i Ciebie:). Zgadzam się co do tego śniegu ale latarka sprawiała, że bijące z niej światło odbijało się od metalowych prętów płotu przez co płot był widoczny a dziura w płocie wydawała się być czarnym "czymś" gdyż światło z latarki nie mogło się w tym miejscu od czego odbijać. Poza tym tuż za płotem rosły nie ośnieżone krzaki, stąd efekt czarnej dziury. Co do nadmiernego używania słowa tonfa, masz świętą rację :) Muszę popracować nad tą moją powtarzalnością.
    .
    Fakt, iż opowiadanie Wam się podobało cieszy mnie tym bardziej, że przez dwa lata nic nie pisałem, myślałem więc że mój poziom znacznie spadł a spotkała mnie taka miła niespodzianka. Dziękuje zatem za słowa uznania :)

    P.S. Przeżyłem troszkę na obczyźnie więc jest o czym pisać, co postaram się niebawem uczynić.
  • Morf 15.11.2019
    No powiem ci, że przepłynąłem przez tekst. Lekko. Czytałem z ogromną ciekawością. Skupiłem się w dużej mierze na historii, a mniej na zapisie, ale rzucały mi się czasmi w oczy zdania (chyba jest ich kilka, nie za dużo), w których są spacje za przecinkiem, o tak jak tu na przykład:

    "Włączyłem latarkę ale poza stołem , krzesłami, (...)" - co prawda drobiazg, ale dla oka lepiej będzie po korekcie ;-)

    Ogólnie rzecz biorąc zatrzymałeś mnie tym tekstem. Szczególnie, że w końcówce dopiero można znaleźć uzasadnienie tytułu ;-)

    Co do tytułu, to chyba też pokusiłbym się o zmianę: na przykład "Za trzy złote".
    Pozdrawiam!
  • Yourofsky 02.09.2021
    Dzięki.

    Myśle że tytuł : Za 3zł " wygląda wizualnie bardziej wizualnie niż " Za trzy złote " . Bo to pierwsze bardzej podkreśla to co na co dzien widzimy na wystawach i tp, bo to odrazu, automatycznie pokazuje cene życia. Jeszcze lepiej by pasowało " Za 2.99zł "
  • Yourofsky 02.09.2021
    Życie pisze najlepsze scenariusze. Niestety. Mineło wiele lat a ja to pamiętam jak by to było tydzień temu. Praca w służbach jest ciekawa ale z drugiej strony babrzesz się w tym gównie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania