Za drogo jak na zwykłą depresję

Gdzie się podziały wszystkie opowieści? Otwieram zaropiałe oczy, na zewnątrz hulający wiatr, szydzi z kulących się w sobie ludzi. Jacy oni są śmieszni, jacy teraz maluczcy. Ich przekleństwa giną w szumie spadających liści. Czy to dźwięk rozpaczy – czy liście wiedzą, że umierają?

Tak, dopada mnie jesień. Wiem, że teraz będzie melancholia, ból, rozpacz. Wiem to, bo wszyscy tak mają, bo wszystko jest smutne, bo wszystko. Wszystko – kwantyfikator, który mości mnie w mentalności ofiary i z dumą nazywa się depresją. Pewnie dlatego mam zaropiałe oczy, pewnie dlatego moje zęby nie są zbyt białe. Jesień zagościła na świecie, tuż po zaduszkach. Przeniosła mnie na chwilę w świat cmentarzy i lęku. Jesień – zaduszki - śmierć. Cóż jeszcze? A tak, nie ma ciebie. Smutno jest.

Lecz mimo tego brnę jednak. Szukam słońca niczym wyjścia awaryjnego w samolocie. Mówili, że droga ewakuacyjna będzie podświetlona – kłamstwo, nic nie świeci, z wyjątkiem walczącego płomienia w czerwonym zniczu. Płomień walczy z wiatrem, a wiatr hula po ziemi. Nagle to małe miasteczko nad Północnym Morzem stało się światem. Za godzinę światem okaże się fragment ulicy widzianej z mojego okna, potem mój ciasny pokój, a na koniec cały świat zamknie się w mojej rozpaczy – gdzieś między żebrami, w lewym przedsionku serca.

U samego źródła słowa depresja oznacza poniżenie. Kłóci się to z moją narodową mentalnością ofiary. Mogę być w depresji, ale nie pozbędę się dumy z tego powodu. „Jestem dziadem, ale honorowym” – idę z tym hasłem przez życie – mam obraz dziada z Chłopów i honoru z Powstania Listopadowego.

Gdybym urodziła się w innym państwie nie odczuwałabym tak bardzo. Jestem Polką. Nie jestem Żydówką – a jednak dziś odczuwam na tym samym poziomie. Czuję na czym można jechać przez wieki, czym można usprawiedliwiać własne niedoskonałości i okrucieństwo. Nie powiem tego na głos – nie jestem odważna, jestem w rozpaczy a rozpacz miesza zmysły. Wysoki Sądzie Moralny, który umiejscowiony jesteś na trzeciej planecie od słońca niczym na trzeciej chmurze mojego czoła – przyznaję się do winy oceniania siebie przez pryzmat postępków innych. Ludzie to stworzenia stadne – tak słyszałam – a ja lubię trzymać się na uboczu, z chciwością podglądając siebie wśród innych.

Czy liście wiedzą, że umierają? Wracam do tego pytania, otulam się refleksyjnością, dopóki jakiś chochlik nie wyszepcze mi do ucha – Nie, nie, najdroższa, już nie trzeba.

Nie trzeba grać z nut, gdy nie umie się czytać partytury, nie trzeba dostosowywać kroków to dźwięków wybijanych w głowie plastikową linijką, która miała nauczyć mnie w wieku ośmiu lat tabliczki mnożenia, używając przy tym siły rąk nauczycielki. Osiem razy siedem – pięćdziesiąt sześć uderzeń w wyciągniętą dłoń, po każdym uderzeniu pulsującą w mózgu.

Gratyfikacja będzie odroczona – czy nie takimi słowami witają nas na świecie? A ja łkam sobie, bo wiem, że to złudzenie szyte na miarę trzykilowego noworodka, które z czasem staje się przyciasne i pęka na szwach. Wczoraj próbowałam je zszyć, została blizna, szpecąca blizna.

Kilka głasków i będę zbawiona. Nagle pojawia się uśmiech – to przez wiatr, to ono – bo wiatr nie ma płci – porwało moje zdania i rozrzuca je, gdzie bądź – wiatr jest, nie ma co do tego wątpliwości – nic więcej ponad jest, nie można powiedzieć.

Słowa nagle zaczynają się ożywiać – nie są już zamkniętą formą, nie pełnią żadnej majestatycznej funkcji – kołyszą się, kręcą w kółko, szeleszczą pod stopami. Wilgotnieją i gniją, zmieniają barwę, trwają w ruchu, są zmianą – ich tożsamość jest zmianą w przeciwieństwie do zmienności.

Cokolwiek teraz powiem, powiem raz na zawsze i zniknie – ostatecznie i bez większego żalu.

Raz na zawsze – kolejny kwantyfikator – po tym rozpoznaje się ludzi w depresji, po słowach, które mając mówić wiele nie mówią nic prócz żałości.

A depresja nie wie nic. Stroi się w piórka. Śmieszna jest, taka powszechna. Za chwilę się oburzy, bo ktoś pozbawia jej władzy – tak wezmę to na klatę – wtulę się w nią jak wtulam się w twoją koszulkę – i raz jeszcze spróbuję się uśmiechnąć mimo policzka wymierzanego z precyzją zaburzeń kompulsywnych przez kogoś kim byłam, zanim nie uświadomiłam sobie, że te spadające liście to ja.

Czy liście wiedzą, że umierają? Psu na budę taka wiedza dla liści. Jesień jest a ja się trochę uśmiecham – ile kosztuje mandat za przekroczenie szybkości w uśmiechu w listopadowy poranek? Drogo jest – ostatnie zdanie – rzut na taśmę depresji – i tu mnie ma, ona i jej przyjaciółka tęsknota.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • droga_we_mgle pół roku temu
    Gdzie zaczyna się sezonowa depresja - której też nie należy bagatelizować - a gdzie głębszy, bardziej "wszechogarniający" problem? Bardzo ważne pytanie.

    "Lecz mimo tego brnę jednak. Szukam słońca niczym wyjścia awaryjnego w samolocie. Mówili, że droga ewakuacyjna będzie podświetlona – kłamstwo, nic nie świeci, z wyjątkiem walczącego płomienia w czerwonym zniczu." - piękny fragment.

    Wszystkiego dobrego życzę i pozdrawiam.
  • BarbaraM Sadowska pół roku temu
    Dziękuję

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania