Za Rzeką Zapomnienia
* Eve
*
– Jeszcze tylko godzinkę, Eve. Obiecuję – powiedział Ian.
W tle słyszałam jakieś dziwne odgłosy.
– Gdzie jesteś?
– Jeszcze na uczelni – odpowiedział z ciężkim westchnięciem.
Usiadłam na parapecie, przekładając telefon do drugiej ręki. Spojrzałam przez zasłonę na pomarańczowo –czerwone niebo oraz gasnące, wiosenne słońce.
– Okej – odparłam ze ściśniętym gardłem, próbując nie dać po sobie poznać jak strasznie jestem smutna i rozczarowana.
– Nie czekaj z kolacją.
– Nie będę – Ian nie usłyszał tego, bo zdążył się rozłączyć.
Włożyłam zapiekankę do lodówki i zjadłam swoją porcję, popijając czerwone wino – było gorzkie i okropnie smakowało, więc szybko z niego zrezygnowałam.
Po dwóch godzinach Iana wciąż nie było. Dzwoniłam do niego chyba ze trzydzieści razy, ale odzywała się tylko automatyczna sekretarka.
Postanowiłam poczekać, aż wróci i opieprzyć go za kolejne 24 godziny spędzone w laboratorium. Rozumiałam, że kocha chemię, ale poświęcał jej więcej czasu niż mi. Pomimo, że był świetnie zorganizowany, to zawsze się spóźniał.
„Pieniędzy i czasu nie rozciągniesz” – Mawiał.
Szkoda, że życia również...
Zasnęłam na siedząco w fotelu naprzeciwko drzwi. Obudził mnie telefon.
– Ian, gdzie ty do cholery jesteś?! – Spytałam zirytowana i zmartwiona.
– Eve Leighton? – Odpowiedział mi uprzejmy, kobiecy głos.
Wzięłam płytki wdech i poczułam jak moje serce staje.
– Ta...Tak – odparłam niepewnie.
– Mówi Alicia Traverson. Czy jest pani bliską osobą Iana Juilliardsona?
Już wtedy wiedziałam, że coś się stało. Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa, więc funkcjonariuszka kontynuowała:
– Proszę pani, on miał wypadek. Przykro mi, ale... nie żyje.
Świat zawirował wokół mnie. Poczułam potworny ból w klatce piersiowej, a potem wybuchłam płaczem, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyłam.
Miałam ochotę wyrwać sobie serce. W tamtej chwili zrobiłabym wszystko, żeby tylko nie czuć...
*
Budzę się zlana potem i dygocząca z zimna. Wciąż słyszę: „Przykro mi, ale... nie żyje”. Mam je wyryte w pamięci, we wspomnieniach, w każdym calu mojej egzystencji.
– Eve, wstałaś już? – Pyta mama, delikatnie pukając do drzwi sypialni.
Wiem, że muszę wstać z łóżka i przykleić uśmiech do twarzy. Przecież nie ja jedna cierpię, prawda? Każdego dnia ktoś umiera, każdego dnia ktoś kogoś traci. Ian odszedł dokładnie 450 dni temu.
"Pora się z tym ppogodzi, Eve, dokładnie tak samo jak ze śmiercią Cassie" - mówię to do siebie codziennie odkąd odebrałam telefon i dowiedzialam się, że mój narzeczony nie żyje.
- Za chwilę zejdę na śniadanie - odpowiadam cicho.
Mama odchodzi od drzwi. Wiem, że się o mnie boi. Po śmieci Cassie załamała się - jej córka umarła na jej własnych rękach... Jednak kiedy spadła na nas kolejna tragedia, zrobiła wszystko, aby mi pomóc.
Jem śniadanie, mama w tym czasie dzierga coś na drutach, a tata jak zwykle siedzi w garażu i majstruje coś przy starym Volvo.
Wychodzę do pracy godzinę wcześniej - często tak robię, aby móc odwiedzić Cassie i Iana na cmentarzu.
- O której wrócisz? - Pyta mama, kiedy już zakładam kurtkę.
W tej chwili jeszcze nie wiem, co się wydarzy tego wieczoru.
Jeszcze nie wiem, że juz nigdy nie wrócę.
*Alexander
Kiedy się urodziłem ? Hm, dobre pytanie. Może powstałem, gdy Biblijna Ewa zerwała owoc z zakazanego drzewa? A może nastąpiło to z chwilą śmierci pierwszego człowieka?
Ja sam – Pan Zaświatów, Wieczny Podróżnik, Mroczny Kosiarz, czy jak mnie tam nazywacie po swojej stronie – nie wiem.
Nie mam pojęcia od ilu stuleci już to robię. Każdy dzień wygląda tak samo – zmieniają się tylko ludzie.
Ludzie...
Kim dla mnie są?
Jestem w chwili, gdy umierają, przeprowadzam ich przez Ostatni Most, a potem przez Rzekę Zapomnienia.
Czy ich pamiętam? Tylko niektórych. Nie warto przecież przywiązywać się do martwych, prawda?
Wyobrażacie sobie moje życie? Codziennie towarzyszę komuś przy śmierci – w najtragiczniejszym momencie ich egzystencji. Czasem nawet potrafię rozpoznać, gdzie trafią potem: czy do nieba, czy do piekła, ale nie mogę im zdradzić tego, co ich czeka – takie są zasady Życia Umarłych.
– Panie – do moich uszu dociera cichy, łagodny głos Aurelli.
Otwieram oczy, chociaż nawet nie zdążyłem zasnąć. Miałem wyjątkowo dużo pracy w ostatnim czasie i czuję się potwornie zmęczony.
Patrzę na dziewczynę. Pochyla złotowłosą głowę i stara się nie patrzeć mi w oczy. Nawet nie ma pojęcia jak bardzo wyróżnia się na tle ciemnych, surowych ścian mojego schronienia. Lubię tą jej różność.
– Tak? – Odzywam się, opierając brodę na dłoni.
– Ja... Wydaje mi się, że jest coś, co powinieneś zobaczyć – mówi niepewnie.
Marszczę czoło i mrużę oczy, próbując przypomnieć sobie, czy zajmuję się jakąś sprawą niecierpiącą zwłoki. Ah, nawet na chwilę nie mogę zaznać wytchnienia...
– Prowadź, Aurellio.
Wstaję z tronu, na którym zwykłem spędzać większość wolnego czasu. Lubię moje ciemne, puste i chłodne schronienie. Tylko tutaj mogę być sam.
Dziewczyna opuszcza mury budynku, a potem kieruje się na północ, ku przepaści, nad którą znajduje się Ostatni Most.
Mijani przez nas Ghosterzy, pochylają przede mną głowy na znak szacunku. Nie mają nic do zrobienia? Na pewno znalazłbym im jakieś dusze...
Ja i Aurellia poruszamy się szybko i bezszelestnie w górę Miasta. Droga jest kręta i ciemna, ale znamy ją lepiej niż własną kieszeń.
Po chwili docieramy na szczyt wzniesienia, gdzie we mgle jest skąpany Ostatni Most. Wygląda niepokojąco, wręcz przerażająco, ale właściwie to całe Miasto takie jest – wiecznie ciche, wiecznie ciemne. Tutaj nigdy nie wschodzi słońce, nigdy nie pojawiają się gwiazdy, ani księżyc. Wszystko jest mroczne – mroczne jak Śmierć, czyli jak ja.
– Pamiętasz tego faceta, który nie chciał przejść przez Rzekę Zapomnienia, bo wciąż wspominał swoją narzeczoną? – Pyta Aurellia.
Zatrzymujemy się przed wejściem na Most. Mgła wije nam się u stóp; jest gęsta i czarna jak smoła. Wydostaje się z niezmierzonej otchłani. To stamtąd czerpię informacje na temat osób, których czas dobiegał końca, jednak to nie ja o tym decyduję. Ja tylko wykonuję rozkazy Najwyższego. Nieraz miałem ochotę sprzeciwić się mu – zwłaszcza na początku. Często odbieram życie młodym osobom, dzieciom, noworodkom, płodom.
To straszne mieć na sumieniu śmierć wszystkich ludzi świata. Dlatego już bardzo dawno temu, wyłączyłem swoje uczucia – łatwiej jest nie kochać, nie lubić, nie darzyć przyjaźnią, ani szacunkiem w świecie, gdzie nie ma nic prócz śmierci.
– Spójrz tam, Panie – odzywa się Aurellia, wskazując mi ręką miejsce w otchłani.
Kiwam głową i wchodzę na Most. Opieram się o mosiężną, czarną balustradę, zamykam na chwilę oczy i biorę głęboki wdech.
– Eve Leighton – szepczę do siebie.
Moja złotowłosa zastępczyni usłyszała to. Nawet nie zauważyłem, kiedy stanęła tuż za mną. Nie patrzę na nią. Nie chcę jej pokazywać jak bardzo, gdzieś tam w głębi mojego lodowatego serca, ta informacja mną wstrząsnęła.
– Mam się tym zająć? – Pyta niepewnie.
Prostuję się. Nie mogę przecież okazywać słabości. Codziennie odbieram komuś życie – jedna duszą, w tą czy w tą.
– Nie, Aurellio – odpowiadam. – Zrobię to sam.
Przez chwilę milczymy. Czuję metaliczny posmak na języku i nieprzyjemny zapach stęchlizny – to z otchłani. Trafiają tam dusze skazane na wieczne potępienie.
– Będzie cierpieć – dodaje dziewczyna.
Patrzę na nią. Nie jest typowym Ghosterem – czasem udaje jej się zdobyć na jakiś ludzki odruch. Kiedyś nawet widziałem jej uśmiech, ale tylko raz.
Mierzymy się spojrzeniami – jej chłodne, błękitne oczy przeciwko moim czarnym jak otchłań, nad którą stoimy.
– Pójdę już, Panie – mówi cicho i odwraca wzrok.
– Zrób sobie już dzisiaj wolne, Aurellio – odpowiadam. – Powierz swoje obowiązki, Tymoteuszowi.
Dziewczyna odchodzi, a ja zostaję sam z moimi myślami.
Czuję się staro, jakbym... egzystował zbyt długo, stanowczo zbyt długo. Ale czekają na mnie miliony ludzi. Miliony ludzi, których życie właśnie dobiega końca.
Ponownie patrzę w otchłań na Eve Leighton.
Widzę jej oczy – szare i smutne. To najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. A, uwierzcie mi, widziałem miliardy oczu...
* Eve
Jest chłodno. Niebo przybrało granatowy kolor i zdaje się, że za niedługo zacznie padać śnieg.
Kwiaty pewnie zamarzną, jeśli je tutaj zostawię, ale przecież nie zabiorę ich ze sobą z powrotem.
Siadam na zimnej, czarnej ławeczce i przez chwilę patrzę na nagrobki najbliższych. Walczę ze łzami, cisnącymi mi się do oczu. Nie chcę pamiętać. Nie chcę wspominać. Nie chcę znów cierpieć. Ale to silniejsze ode mnie...
*
– Hej! Zatrzymaj się! Czy to nie twój telefon?!
Potrząsnęłam głową i zaczęłam się rozglądać na boki. „Cholera, jestem już spóźniona na chemię!” – Pomyślałam, z paniką zerkając na zegarek.
Odwróciłam się, oszołomiona i mój wzrok padł na niego. Stał jakieś dwa metry dalej z ręką wyciągniętą w moją stronę. Miał moją komórkę, jednak to wcale nie przykuło mojej uwagi.
Gapiłam się na niego, jak totalna kretynka. Był wysoki i dobrze zbudowany, ale nie jakoś przesadnie napakowany. Nosił duże okulary, które zasłaniały nieskazitelny błękit jego oczu. Włosy miał w nieładzie, jakby jedną nogą wciąż jeszcze znajdował się w łóżku.
A jednak był uroczy i totalnie inny od wszystkich uczniów tej szkoły.
– To twój telefon? – Ponowił pytanie i zmarszczył czoło, zaniepokojony moim zachowaniem.
Moje policzki oblał szkarłatny rumieniec, więc natychmiast spuściłam wzrok.
– Oh, musiałam... go... zgubić – wyjąkałam.
Nawet nie zauważyłam, kiedy chłopak sięgnął do mojego plecaka i zaczął przy nim majstrować. Chciałam się odsunąć – przecież go nie znałam – a jednak zabrakło mi samokontroli by to zrobić.
– Zepsuł ci się suwak – zauważył cicho. – I telefon musiał wypaść. Dobrze, że to ja go znalazłem. Różni ludzie się tutaj kręcą...
Odchrząknęłam, żeby potwierdzić, iż go słucham. Przez, co najmniej minutę układałam sobie w głowie, co powinnam powiedzieć.
– Gdzie idziesz...? – Zaczął chłopak.
Uniósł znacząco brew, a ja zorientowałam się, że jednak mam język w buzi.
– Eve – szepnęłam. – Jestem Eve.
Spojrzał mi głęboko w oczy i uśmiechnął się tajemniczo. Zmierzwił dłonią swoje jasne włosy i zrobił krok do tyłu. Był taki... nonszalancki i nieokrzesany. Totalne przeciwieństwo mnie.
– Ian – przedstawił się i podał mi rękę. – Miło mi cię poznać, Eve.
Skórę miał ciepłą i miękką. Zatraciłam się w jego dotyku.
– Błagam, powiedz, że idziesz na chemię – zaśmiał się niskim, gardłowym głosem i właśnie w tamtej chwili się w nim zakochałam.
*
To jest jak trans, który mnie wciąga i nie pozwala się wyrwać. Już dawno „ruszyłam dalej”. Pogodziłam się z tym, że Ian odszedł i nigdy nie wróci. Ale jak można udawać, że nigdy się nie kochało? Wynajęliśmy razem mieszkanie, planowaliśmy ślub... Tego się nie zapomina.
– Brakuje mi was – szepczę, kładąc kwiaty na grobach Cassie i Iana.
Ocieram łzy, które pojawiły się na moich policzkach. Jeszcze chwila i zamienię się w bryłę lodu.
Wstaję z ławki i po raz ostatni zerkam na marmurowe tablice. Pora iść.
Autobusem dostaję się do pracy. Po śmierci siostry i narzeczonego przerwałam studia, więc postanowiłam coś zrobić ze swoim życiem. Jestem dorosła i nie mogę żyć na koszt rodziców; wystarczy, że wróciłam do ich domu.
Rob – mój szef –jest cichy, skromny i wyrozumiały. Niewiele mówi, przekładając to na solidną pracę. Od niedawna prowadzi niewielką księgarnię w centrum miasta i zatrudnił mnie, jako swoją asystentkę.
– Cześć, Eve – mówi, stawiając przede mną pudło pełne nowych książek.
Wysilam się na uśmiech i zdejmuję kurtkę, po czym rzucam ją na drewniany wieszak.
– Witaj, Rob. Dostawa?
– Zajmiesz się tym? Chyba mnie dopadła grypa i nie dam rady dzisiaj pracować – przyznaje nieco zmieszany i zawstydzony, pomimo że normalną rzeczą jest chorować.
– Jasne, Rob. Idź lekarza; ja się wszystkim zajmę.
Mężczyzna kilka razy wzdycha i narzeka pod nosem na swój los. Jest dobrym i pracowitym człowiekiem – jeszcze nigdy nie zostawił mnie samej, a więc musi się naprawdę źle czuć.
Dzień jest zimny i śnieżny. Już w południe drogi są zasypane białym puchem, a chodniki śliskie i niebezpieczne. Kilku klientów wchodzi do księgarni tylko po to, żeby się zagrzać, ale nie wyganiam ich.
Około trzeciej zapada już zmierzch. Niebo jest szare i mętne, jakby za chwilę miało się rozewrzeć i pochłonąć całe Michigan.
Boli mnie już kark od ciągłego pochylania się nad książkami. Co chwilę sprawdzam ceny, naklejam je, segreguję i układam. Prostuję się i pozwalam sobie na chwilę odpoczynku.
Stoję tyłem do wejścia i parzę sobie herbatę, kiedy rozlega się cichy dzwoneczek, obwieszczający przyjście nowego klienta.
Odwracam się i widzę wysokiego mężczyznę, odzianego w długi, ciemny płaszcz. Strzepuje płatki śniegu ze swoich kruczoczarnych włosów i podnosi na mnie wzrok.
Ciężko powiedzieć, co się ze mną dzieje. W jednej chwili całe życie przebiega mi przed oczami – od dzieciństwa, aż do momentu, w którym pojawił się ten mężczyzna. Czas się zatrzymał. Księgarnię wypełnia dziwny zapach – rdzy i dymu.
Nieznajomy wciąż świdruje mnie spojrzeniem czarnych oczu. Przekrzywia głowę i zerka na kubek gorącej wody, którą trzymam w dłoniach.
– Jesteś gotowa? – Pyta ni stąd ni zowąd.
Serce podchodzi mi do gardła i nie wiem, co powiedzieć. O czym on mówi?
Mężczyzna zaczyna powoli kiwać głową i nagle wychodzi. Nie mam pojęcia, kim był, ani po, co przyszedł, ale zapewne mnie, z kimś pomylił.
Do zamknięcia nikt się już nie pojawia. Zmywam podłogę, wycieram zakurzone regały i o szóstej opuszczam księgarnię.
Kieruję się w stronę przystanku, gdzie wsiadam do autobusu, którym zawsze wracam do domu. Oprócz mnie jest tu tylko matka z dzieckiem, podchmielony nastolatek i pan Joe, z którym czasem zamieniam parę słów.
Czuję się wyjątkowo zmęczona, ale też spokojna. Opieram głowę o zimną szybę i przez chwilę patrzę na swoje odbicie. Jestem blada, wyglądam niezdrowo. Oczy mam podkrążone, a warkocz już niemal całkiem rozpleciony.
Kołyszę się wraz z autobusem. Na chwilę przed zaśnięciem myślę o Ianie i Cassie, a potem o tajemniczym mężczyźnie z księgarni. Dlaczego mam wrażenie, że wkrótce go spotkam?
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania