Poprzednie częściZabawa lustrem

Zabawa odbitą mną

Dźwięki nieustannie dudnią w mojej głowie, nie chcąc dać mi spokoju, chociażby na moment. Czy bez tych myśli wciąż byłabym taka sama? Może wżarły się już w moją starannie ułożoną tożsamość przez te wszystkie rzeczy, które robię? Bo cała zawartość duszy to tylko iluzja. Mam co do tego pewność, iż jak patrzę zbyt długo na swoje odbicie, to źrenice donikąd nie prowadzą. Nawet jeśli tyle przyswoiły do wiadomości. Mimo to lubię się na siebie patrzeć. Czasami nawet zapominam, kto to jest. Jakieś puste ułożone o odpowiedniej konfiguracji kształty. Niestety po pewnym czasie zaczęło mnie to przerażać. Własną dłonią stłukłam swoją twarz, odłamki poruszyły ją, okaleczając. Byłam tylko dzieckiem, skąd miałam to wiedzieć? To normalne, wyglądamy, jak wyglądamy. Może gdyby nie moglibyśmy siebie sami zobaczyć, nie bylibyśmy tak sobą obrzydzeni? Nieświadomość jest najlepsza. Nie czujesz nic, co by tobie doskwierało pomimo tego, że to już jest. Mój wygląd nie ważne, w jakiej świetności by nie był, kiedy tylko patrzę na oczy, to nie widzę nieśmiertelności. Za ostrych odłamków w dłoni skrywa się tylko śmierć. Po chwili odłożyłam go i patrzyłam na swoją nienaruszoną rękę po latach w nadziei, że blizny się zagoją. Dało mi to spokój ducha. Miałam wrażenie, jak od mrożona kończyna dotyka czystego ognia. To tak bardzo boli, ale daje jednocześnie ukojenie. Zmiotłam pozostałe kształty z podłogi, ale kiedy znalazły się w jednej całości, upadłam na nie. Bandaż się oplątał i zobaczyłam tam tylko wygojoną od dawna skórę. Jednak to niewyobrażalnie swędziało. To ta niewygodna prawda, która kruszyła pomału kości. Nie mogę być na długo kimś innym. Mogę jednak udawać, iż na nowo łączą się w jeden całokształt. Jestem taka jak zbite już lustro z połamaną taflą, niepasującą już do siebie. To minie, lustro się wyrzuci i kupi się nowe ładniej zdobione. Stać mnie na to, by kupić sobie codziennie nowe lustro. Nie będę tłukła okna, bo ludzie pomyślą, że jestem nienormalna. Jednakże w odmętach łazienki nikt mnie nie nakryje. Dźwięki tłuczone go szkła nie przedrą się przez ściany, codziennie to sobie mówię przed snem. Nie robię sobie krzywdy, przecież daje mi to ukojenie. Nie muszę na siebie patrzeć. Dźwięki nieustannie dudnią w mojej głowie, nie chcąc dać mi spokoju, chociażby na moment. To, co mnie odróżniało od innych, stało się sztuczne i wymuszone. Widzę to, chociażby na iskrzących klamkach, odbijających moją aurę. Stań się zupełnie inną wersją siebie, ale to, co widzę w odbiciach, nie należy już do mnie. Stało się niczyje. W kolejnych mijających dniach coraz bardziej doskwiera mi ulga, że nie muszę być przez nikogo widziana, ale jednocześnie chce. Wmawiam sobie, że gdzieś tam na wyższych płaszczyznach, są moi przyjaciele, którzy po śmierci przy mnie będą. Przez te przeklęte lustra ich nie widać. Chociaż zauważyłam w pyle zmielonych odłamków, jest nadzieja, na to co nie da się słowami i ludzką percepcją opisać. Widzę każdy szczegół mojej twarzy jako osobną część. Nie potrafię tego połączyć, przestałam się od dawna utożsamiać ze sobą. To co inni ludzie we mnie kochali, zamieniło się w przeszłość. Czego nie mogę sobie wybaczyć to to, że nie mogę rozpoznać siebie.

To tak jakbym była zupełnie innym człowiekiem, który trafił do ciała zupełnie obcej osoby. Wszystko wydaje się takie nierzeczywiste. Może jestem po prostu cieniem rzuconym do podłoża, który napadł na ciało kogoś innego? Te wydarzenia miały tak naprawdę miejsce? Przecież to już nie trwa, skończyło się. Dlaczego nie mogę o tym zapomnieć? Czy te myśli nachodzące na siebie jak pełzające robaki w jednym skupisku mogą po prostu przestać któregoś razu? Próbuje mimo wszystko funkcjonować, pomimo nich. To jest najgorsze, muszę się leczyć z rzeczy, które nie są tak naprawdę moją winą. Chociaż czasami nie mam nawet ochoty, by się leczyć. Bo te rzeczy już się wryły w moją tożsamość. Szkło jako coś przezroczystego mnie przeraża. Zabierzcie to z mojej ręki.

 

W kolejnym dniu w kółko i te samo rozbicie, zaczynające się od zamaszystego ruchu ciała. Jedna rzecz tworzy lawinę kolejnych fragmentów układających się w mozaikę. Zaczęłam próbować wróżyć z nich przyszłość. Rozpoczęłam szukać sensu w losowych słowach przechodniów. Doszukując się większego sensu od jakieś siły wyższej, lecz pomimo nawarstwiającej ilości zdań nie doszukałam się odpowiedzi. Odpowiedziałam sobie zamiast na to sama. Muszę przestać tłuc lustra, iż kompletnie się zatracę.

Jednakże ja nie potrafię przestać. Pomyślałam nawet, jak przypnę na powierzchnie zdjęcie ważnej mi osoby, to zaprzestane. Też zostało doszczętnie porozklejane w różne kolory. Po zrobieniu tego poszłam na wąski balkon o wiele za mały, aby mnie pomieścić. Spojrzałam na sam dół, przymrużyłam oczy i głowy przechodniów, eksplodowały. Czerwień skapywała na beton, nie zdążyłam nawet nikogo za to przeprosić. Ściany mojego pokoju mnie przykryły, odgradzając od reszty świata. Pomimo wstydu jakaś moja część była szczęśliwa. Od zawsze chciałam zostawić jakiś ślad na ludziach, tak by nie mogli o mnie zapomnieć. Czy tym nie jest chwilowy stan szczęścia? Zapomnieniem o tym jak bezmyślnym się jest? I to, co nam sprawia radość, nie jest niczym niezwykłym? Mimo to tak na tamten moment byłam radosna.

Pamiętam tylko z okna chęć pofrunięcia do nieba. Odbiło się przez nie mój wzrok. Moje oczy pomimo kształtu i koloru mają jedną ważną cechę. Donikąd nie prowadzą. Nie ważne ile bym rzeczy nie widziała, zawsze pozostanie w nich jakaś taka iskra zamazująca ważne momenty. Nie potrafię rozpoznać czy coś jest naprawdę ważne w moim życiu. Potrafię zapamiętać różne ciekawe wspomnienia, ale jak tak na nie patrzę, to stają się tak mało istotne, że to mnie zaczyna śmieszyć. Jak bardzo kiedyś byłam pod wpływem emocji, które z perspektywy racjonalnego umysłu nic nie znaczą. Ta mała drobinka w oku mnie ogłusza. Rośnie i pokrywa moje oko rozdzielając je na niezliczoną ilość sprzecznych myśli. Przecież bez tego nie moglibyśmy odczuwać przyjemności, bez małego zakrycia otaczającego świata. Przyjmuje to do wiadomości, ale nie mogę zdzierżyć chęci bycia szczęśliwym bez konkretnych powodów. Widzenie świata tylko przez pryzmat swojego szczęścia, sprawia w bycie zaślepionym na wszystko inne. Rzeczy, które nas niszczą, dają nam przyjemność.

Nie ważne jak zniszczona bym nie była, nie chce siebie niszczyć. To tylko chwilowa idea w lawinie innych myśli.

Ja też mam prawo do chęci bycia na tym świecie. Więc dlaczego mnie osądzasz? Kiedy ukradkiem spojrzałam na swoją twarz, tak mi odpowiedziało. Chce siebie zniszczyć, tak bym nie mogła oddychać, tak bym mogła zapomnieć. Na końcu nakleję sobie na czole plaster. Mojej duszy po prostu nie ma.

Skąd wiem? Bo mi o tym powiedziało. Dlaczego tyle ludzi na świecie miałoby mieć osobną cząstkę całości? Skoro jesteśmy istotami społecznymi, nie ma miejsca na indywidualność. Jesteśmy zmieszaną mazią różnych myśli i przekonań. Moja dusza nie jest moja, ani mną. Ja nie istnieje jako odrębna osoba. Jestem przekazem doświadczenia, zwykłym kolarzem sklejonym z liter. Nie mam swojego świata, ponieważ nie został stworzony. Jestem drugą stroną lustra. Nie mogę zostać stłuczona, nieważne jakby się starano mnie stłamsić. Nie jestem prawdą, tylko zbiorem różnych doświadczeń. Włamałam się do twojego umysłu, czy to nie świadczy, że jestem częścią boga? Ja i twój umysł, złączeni w jedno. Tak jak na ciebie patrzę, to nic nie widzę, ale mogę ciebie poczuć.

Chce przestać istnieć, bo w niezliczonych zwierciadłach odczuwam przedostającą się chęć zniszczenia mnie, a ja nic nie zrobiłam. Nie ma tu przestrzeni do chodzenia, tylko każda myśl poprzedzająca kolejną.

Niezliczone opisy negatywnych odczuć w stosunku do mnie. To skrywa się w środku transparentnego szkła, na zewnątrz ukazują się słowa, wołania o pomoc.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania