Zabójcza Wycieczka

ZABÓJCZA WYCIECZKA

 

Czerwiec 1998.

 

Kolega i koleżanka, którzy nazywali się Ostrokwiat i Stopaprotka, mieszkali w niedużym mieście, położonym około dwadzieścia dziewięć kilometrów od morza, otoczonym licznymi polami i lasami, leżącym dosyć daleko od innych miejscowości podobnej wielkości oraz większych. On wyglądał jak kowboj, a ona przypominała swoim wyglądem poszukiwaczkę przygód.

 

Był rześki poranek, ciepło i raczej słonecznie. Jednego dnia, Ostrokwiat i Stopaprotka pojechali autobusem z ponad trzydziestoma innymi osobami na wycieczkę do ośrodka wypoczynkowego w głębi rozległego lasu, skąd mieli wrócić po południu następnego dnia.

 

Grupa bezpiecznie dojechała na miejsce, autobus odjechał, a turyści wraz z turystkami weszli do ośrodka wypoczynkowego i zaczęli poznawać jego wnętrze, korytarz z recepcją, sypialnie, i salę pełniącą funkcje zarówno stołówki, jak i salonu.

 

Środek dnia.

 

Spacerowicze przemierzali i zwiedzali wraz z przewodnikiem piękny rozległy las. Weszli na szczyt wzgórza, jednego z najwyższych w okolicy. Przez cały czas wędrówki wędrówki mieli dziwne i nieprzyjemne wrażenie, że ktoś lub coś obserwuje ich z ukrycia oraz podąża za nimi. Schodząc z powrotem na dół, kilka razy natknęli się na rozszarpane szczątki kilku małych zwierząt, takich jak króliki i bażanty. Stwierdzili zgodnie, że te znaleziska są raczej niecodzienne i dosyć niepokojące. Myśleli i mówili między sobą, że mogła to być sprawka wilka albo niedźwiedzia. Gdy poszli i zniknęli pośród licznych drzew, w ziemi na szczycie wzgórza pojawił się otwór głęboki i szeroki jak studnia, a po chwili wypełzł z niego dwunożny człekokształtny szerszeń wielkości kabiny prysznicowej.

 

Po południu ludzie, nieświadomi kryjącego się w lesie zagrożenia, wrócili do ośrodka wypoczynkowego. Podczas kolacji przy drewnianych stołach na trawniku pod gołym niebem, podziwiali zachód słońca i gwiazdy pojawiające się właśnie na niebie.

 

Wieczorem, w stołówce-salonie miała miejsce zabawa taneczna. Tymczasem z lasu przyszły na pobliski trawnik dwa dwunożne człekokształtne stwory, jakby zmutowane i przerośnięte owady. Jeden przypominał karalucha, drugi wyglądał bardziej jak komar, a oba były duże jak samochody osobowe. Zjadły one resztki ze stołu po kolacji imprezowiczów, po czym wróciły z powrotem do lasu zanim nastało rano, żeby nikt nie zdążył ich zauważyć.

 

Następny dzień, późny ranek.

 

Podróżnicy pojechali zwiedzić całą okolicę bryczką zaprzężoną w cztery konie. W środku dnia, w głębi lasu, turyści wraz z turystkami zostali zaatakowani przez jednego ze stworów, tego który przypominał karalucha. Kilka osób zostało przez niego złapanych i zabranych, a przerażona reszta szybko zaczęła wracać bryczką z powrotem do ośrodka, ledwo wyrabiając na zakrętach.

 

Popołudnie. Podczas ucieczki pojawił się nad nimi potwór wyglądający jak komar wielkości niedźwiedzia, złapał kilka osób i zabrał ze sobą, po czym odleciał za kilka pobliskich wzgórz porośniętych lasem. Kiedy ludzie byli już jeden i pół kilometra od bezpiecznego schronienia, nagle i niespodziewanie na ich drodze wyrósł ogromny kopiec wielkości dużego domu. Następnie wyskoczył z niego ośmionogi kret duży jak ciężarówka, który w kilka sekund złapał wszystkie cztery konie za nogi i wciągnął pod ziemię, znikając z nimi tak szybko jak się pojawił.

 

Nadszedł zachód słońca. Pozbawieni w niecodzienny sposób środka transportu, pechowi turyści byli zmuszeni wrócić do ośrodka na pieszo. Gdy podróżni byli już tylko kilkaset metrów od celu, z lasu wybiegły dwa stwory, ten wyglądający jak karaluch i ten przypominający komara. Złapały kilkoro ludzi oraz pofrunęły z nimi wysoko i daleko, szybko znikając pośród drzew. Do bezpiecznego schronienia wróciło tylko kilka osób.

 

Wieczór.

 

Gdy podróżnicy weszli do korytarza z recepcją, chwilę po nich wtargnął tam kolejny stwór, gigantyczny czworonożny szerszeń uzbrojony w wielkie żądło, z którym w sali telewizyjno-stołówkowo-imprezowej miała miejsce ostateczna bitwa. Za broń posłużyły im sztućce, i talerze za tarcze. Nietypowy duży drapieżnik został lekko ranny, wystraszył się oraz uciekł, wybijając szybę w oknie i wylatując przez nie.

 

Pozostała przy życiu grupka ludzi zmęczonych fizycznie i psychicznie, wśród których znajdowali się również Ostrokwiat i Stopaprotka, usiadła na kanapie w pomieszczeniu pełniącym funkcję stołówki oraz salonu i włączyła telewizor. Właśnie leciały wiadomości, a w nich relacje z tego, jak chwilę temu myśliwi przywabili za pomocą przynęty gigantycznego kreta i wysadzili go w powietrze za pomocą dynamitu, oraz ustrzelili trzy wielkie, przerośnięte owady w okolicy pobliskich zalesionych wzgórz. Pełna wrażeń grupka turystów odetchnęła z ulgą, gdy to zobaczyła i usłyszała.

 

Koniec.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • zaciekawiony 14.02.2016
    To jakaś parodia horroru?
  • Piotrek P. 1988 14.02.2016
    Tak, to horror przygodowy z przymrużeniem oka.
  • De Lenire* 05.03.2016
    Bardzo fajnie opisujesz sytuacje. Ogólnie ciekawy rodzaj opowiadania, ale zdecydowanie bardziej lubię czytać standardowe horrorki :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania