Zagadka
I. Niespodzianka
Minął kolejny, upalny, letni dzień. Nic w tym dziwnego, mamy przecież lipiec, kiedy powinno być gorąco, a ludzie, nawet najwięksi pesymiści, zwykle cieszą się słońcem i pogodą. Niestety, są jednak tacy jak ja, którym letnia aura nie sprzyja i brak im radości życia. W ich życiu nastąpił kryzys. Odeszła bliska osoba, której nikt nie zastąpi.
Dom pełen jest pamiątek, które przywołują wiele wspomnień. Tutaj, na pufie leży lalka w czerwonej sukience, moje dziecko, którą mam dać do naprawy, moja pierwsza zabawka podarowana przez Tatę.
W salonie ze ściany dumnie spoglądają na mnie władcy Polski od Piastów po naszego ostatniego króla Stanisława Augusta. Oprócz wspomnień w pokojach króluje sztuka, od malarstwa, rzeźby po medalierstwo. Nie mam tu na myśli drogocennych arcydzieł zabezpieczonych alarmem, ale przyjemne dla oka obrazy i grafiki gromadzone przez lata, z wielką pasją kolekcjonerską i miłością do sztuki.
Patrzę na fotografię mojego Taty wykonaną na jednym ze spotkań Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z powstańcami. Zdjęcie sprawia wrażenie trójwymiarowe. Tata za chwilę wstanie z krzesełka, odezwie się i opuści pozłacaną ramkę. Łudzę się przez chwilę, że wszystko zaraz powróci do normy, lecz prawa życia i śmierci są nieodwołalne. Kto raz odejdzie z tego świata nie powróci więcej do nas. Tylko w powieści adresowanej do młodzieży „Godzina pąsowej róży” możemy cofnąć się w czasie, aby przywołać przeszłość. Niezliczona liczba bajek korzysta z tego mechanizmu, którego nawet w epoce rozwoju elektroniki, nie jesteśmy w stanie zastosować w życiu codziennym.
Wyszłam na balkon i spojrzałam na wywieszony przed rokiem plakat o Powstaniu Warszawskim. Pomyślałam, że już nigdy Tata nie stworzy żadnej oryginalnej dekoracji na loggię, na którą zerkną od czasu do czasu przypadkowi przechodnie. Jutro ja nie zejdę na dół, aby zrobić mu pamiątkowe zdjęcie.
Tata czuł się szczęśliwy wychodząc do powstania. Dla niego minął właśnie czas upodlenia, mógł wysoko podnieść czoło i stanąć do walki na śmierć i życie, chociaż ukryty przez niego karabin w piwnicach kamiennicy na ulicy Chłodnej zaginął. Ze swoją drużyną do ataku na Flakkaserne na |Mokotowie przystąpił z jedną sidolkę. Walczył nieprzerwanie w czasie powstania w różnych punktach Warszawy, do kapitulacji powstańcy trzymali wartę na Placu Zbawiciela.
Na dworze temperatura spadła do plus 25, a więc można już było swobodnie odetchnąć. Postanowiłam opuścić dom rodzinny i udać się do mojego mieszkania w dzielnicy, w jakiej przyjemnie zawiewa wiatr z Puszczy Kampinoskiej. Pomyślałam, chyba jako jedna z nielicznych osób w Warszawie, że niezmiernie cieszą mnie zmiany komunikacyjne wprowadzone do trasy niektórych autobusów, gdyż faktycznie skracają one moje podróże po mieście. Jest to jedyna dla mnie korzyść z budowy metra w stolicy.
Spakowałam szybko konieczne wiktuały. Moja rodzina od pięciu pokoleń zamieszkuje w Warszawie, ale odkąd opuściłam dom rodzinny mama zawsze przygotowywała dla mnie solidną wałówkę. Stąd piosenka o słoikach zawsze budzi uśmiech na mojej twarzy.
Schowałam do torby również pendrive’y ze zdjęciami z wakacji, aby w tę chłodną noc móc przygotować podpisy do fotografii, ponieważ wraz z upływem czasu zadanie to oddala się stopniowo ode mnie. Potem żałuję, że nie zawsze potrafię utożsamić oglądanych budowli i widoków, zadając sobie pytanie, czy przykładowo był to ołtarz w kościele w Chełmie czy we Włodawie. Lubię fotografować detale, które bez podpisów trudno jest potem umiejscowić. Powracanie do tej czynności po miesiącach czy latach jest bardzo czasochłonne, ale nie beznadziejne. Czeka na mój autorski opis mnóstwo fotografii z Austrii, Francji, Hiszpanii i Portugalii, mówiąc w wielkim skrócie. Aby nie zabrzmiało to snobistycznie polskie góry, Tatry i Bieszczady też czekają na opracowanie zdjęć.
Większość moich znajomi sądzi, że jest to z mojej strony nadmiar pedantyzmu i strata czasu. Jednakże, gdy niekiedy udostępniam im swoje albumy z szacunkiem odnoszą się do moich wysiłków, wyrażając to okrzykiem „niesamowite, ile pamiętasz”.
Tego wieczora moje plany jednak spełzły na niczym, drewniane kościółki i cerkiewki pozostały w cieniu moich zainteresowań. Nie opiszę niesamowitej polichromii w Binarowej, która oczarowała mnie od pierwszego wejrzenia. Nie zajęłam się opisem renesansowego ołtarza ani nie wzięłam na warsztat wizerunku „grzesznej kobiety” w nieprzyzwoitym stroju, który obrażał uczucia estetyczne naszych rodaków dwieście lat temu.
Jednym słowem, zapomniałam o tym, a sprawiła to pewna zagadkowa niespodzianka. Przed drzwiami na wycieraczce leżał piękny bukiet pąsowych róż, których zapach ogarnął całe piętro. Ich mocny zapach drażnił moje powonienie.
II. Bukiet
Otumaniona zapachem kwiatów nie potrafiłam opanować uczucia zadowolenia, że jeszcze ktoś może o mnie pamiętać i podarować tak piękny bukiet wspaniałych róż. Po chwili ogarnęła mnie refleksja czy aby na pewno to ja byłam adresatem tej miłej przesyłki. W wieku ponad sześćdziesięciu lat kobieta nie ma już adoratorów, którzy, w naszej epoce seksu i braku romantyzmu, mogliby być skłonni rzucić kwiaty na słomiankę bez biletu, czyli informacji o darczyńcy i jego intencji.
Nigdy nie miałam powodzenia u mężczyzn ani nie odznaczałam się urodą, która przyciągałaby ku mnie chłopaków. Moja sylwetka jest raczej mocno korpulentna, a nie mam w sobie ognia i cech, które uwodzą płeć przeciwną. Nie byłam bywalczynią dyskotek. W czasie studiów odwiedziłam tylko raz klub studencki. Nikt nie lubi bawić z osobą bez poczucia rytmu i wdzięku w tańcu. Randek też w moim życiu nie było za wiele. Nigdy nie przedstawiłam rodzicom swojej sympatii ani narzeczonego. W dorosłym życiu trafiałam jedynie na żonatych mężczyzn, którzy nie mieli wobec mnie uczciwych zamiarów. Traktowali mnie jako obiekt do zaliczenia, nie snułam z nimi planów na dalsze życie. Mama mojej koleżanki ze studiów miała rację podsumowując nasze życie, że brakowało nam etapu „panien na wydaniu”, a dominowała tylko nauka i praca.
Kiedy spotkał mnie ostatni zawód miłosny, uznałam, że nadszedł czas pożegnania marzeń o wielkich zrywach uczuciowych. Dotkliwie doskwierała mnie tęsknota za chwilami uniesienia i zachwytu. Wspaniała poetka i tłumaczka, Kazimiera Iłłakowiczówna, miała rację mówiąc, że kiedy coś nie wychodzi z „facetami”, to lepiej dać sobie spokój i zarzucić myśl o szczęściu. Marzenia o miłości można zastąpić innymi wyzwaniami. Porada ta nie brzmi radośnie, ale ma wiele walorów praktycznych.
Nie ma sensu dalej snuć żalu nad minioną młodością i niepowodzeniach uczuciowych. Warto skierować myśli na inne tory, aby znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie pytanie, dlaczego te kwiaty pojawiły się pod moimi drzwiami.
Pierwsza myśl, która wpadła mi do głowy, trochę mnie zdenerwowała. Sądziłam, że musiała zajść pomyłka. Zakochany człowiek spotkał się z obojętnością młodej dziewczyny i schodząc po schodach rzucił kwiaty pod pierwsze lepsze napotkane drzwi. Okolicznościowy bilet nie był potrzebny, gdyż sam pragnął wręczyć kwiaty wybrance swego serca. Ona jednak zatrzasnęła przed nim drzwi i przysłowiowo dała mu kosza.
Inne spostrzeżenie było podobne. Obok mnie mieszka przystojna pani doktor, która może mieć wdzięcznych pacjentów i wielbicieli. Jednakże jest mężatką. Ceniąc sobie spokój ogniska domowego wolała przekazać dowód wdzięczności lub uwielbienia innej kobiecie, którą okazałam się ja. Ogarnęła mnie smutna myśl, że teraz ogląda telewizję i rozmawia z mężem na temat naiwnych kobiet. Nikt nie chce być ofiarą innych ludzi zwłaszcza kobiet, więc postanowiłam kwiaty wstawić do wody i pozostawić na klatce schodowej.
W moim stanie ducha było to najlepsze rozwiązanie. Dawno temu, jeszcze w dzieciństwie, znany pisarz, Wojciech Żukrowski, w czasie spotkań z autorami na kiermaszu przed Pałacem Kultury i Nauki, napisał mi dedykację do swojej książki pod tytułem „Okruchy weselnego tortu”, iż życzy mi całego tortu nie tylko okruchów. Jest to jedna z ładniejszych dedykacji, jakie posiadam w swoim księgozbiorze, ale myśląc o tych różach poczułam się jak przysłowiowy bohater drugiej kategorii, któremu przysługują tylko odpadki. Poczułam się upokorzona, a w następstwie pojawiła się u mnie reakcja alergiczna, jaką wywołuje we mnie zapach perfum. Ogarnął mnie katar i kaszel, będący raczej objawem złości niż uczulenia.
W nadziei, że inna osoba zainteresuje się tymi różami, starannie zamknęłam drzwi i oddałam się lekturze o polskim wrześniu 1939 roku i nieznanych epizodach tej kampanii wojennej. Niestety, mój wysiłek był daremny. Po godzinie usłyszałam dyskretne pukanie do drzwi mojego mieszkania. Sympatyczna pani doktor powiedziała, że te kwiaty muszą być przeznaczone dla mnie, gdyż widziała je już wcześniej wychodząc do pracy. Dodała, że warto umieścić je w kryształowym wazonie w salonie, gdyż szkoda, aby zwiędły na korytarzu.
Ponownie wzięłam bukiet do ręki i postanowiłam jeszcze raz przyjrzeć się kwiatom. Odznaczały się pięknymi ozdobami, gustownie dobranymi gałązkami asparagusa i wstążkami, lecz towarzyszyło mi uczucie niepokoju. Nie wiedziałam, co się kryje za tym nieoczekiwanym podarunkiem. Wydawało mi się, że tuż za progiem czyha na mnie niebezpieczeństwo.
III. Niespokojna noc
W nocy przyśniło mi się przyjęcie, jakie rodzicie przygotowali dla mnie po rozdaniu świadectw dojrzałości. Maturę udało mi się zdać za pierwszym razem, chociaż matematyka, a szczególnie geometria były moją piętą achillesową. Wypracowania szkolne, szczególnie te obejmujące swym zasięgiem obszerne tematy, też nie były moją mocną stroną.
Podobno po egzaminie ustnym z matematyki tańczyłam z radości. De facto, obluzował mi się obcas i kuśtykałam po korytarzu. Takie to było przedstawienie i skromny układ choreograficzny.
Kilka razy w życiu męczyły mnie koszmary senne, które przypominały mi egzaminy z matematyki i z wieku dziewiętnastego literatury hiszpańskiej.
W roku maturalnym przyjechał do Polski przyjaciel mojego Taty z młodości, konspiracji, Powstania Warszawskiego i niewoli niemieckiej, który podążył z nami na rozdanie świadectw. Pan Tadeusz zrobił niesamowite wrażenie na moich znajomych z klasy, którzy powiedzieli, że chyba nikt nie wpadł na pomysł zaproszenia wujka z Australii (nie z Ameryki) na uroczystość pożegnania szkoły. Jego obecność stanowiła nieoczekiwany ewenement w naszych obchodach uzyskania świadectwa maturalnego.
Po powrocie do domu Tata wręczył mi piękny bukiet czerwonych goździków, a wujek Tadek pęk trzydziestu czerwonych róż. Prawdopodobnie podarował mi wszystkie róże, jakie były w kwiaciarni. Mama powiedziała mi wtedy, abym zrobiła zdjęcie tych róż, gdyż nigdy więcej się to nie powtórzy. Kwiaty te przyniosły mi szczęście, z powodzeniem zdałam egzamin na studia w Instytucie Filologii Iberyjskiej.
W czasie snu porównywałam oba bukiety, ten od wujka Tadka stanowił jednak cenniejszą pamiątkę. Po ukończeniu studiów znów spotkałam wujka, który przyjechał wraz żoną odwiedzić kraj dzieciństwa. Wtedy wręczył mnie i mamie herbaciane róże, zapewne pąsowych nie było w kwiaciarni. Kiedyś przecież wszystkiego brakowało, na szczęście nie wie o tym młode pokolenie, które ma problem tylko z wyborem wszelakich artykułów.
Sąsiadka zauważyła, że ten zagadkowy bukiet kwiatów musi należeć do mnie, gdyż nie jestem osobą anonimową. Na moich drzwiach ciągle wisi ładna wizytówka z imieniem i nazwiskiem, podczas gdy większość lokatorów zlikwidowała zawieszki z imionami i nazwiskami mieszkańców w obawie przed ewentualnymi zagrożeniami ze strony przestępców. Pewna pani zbierająca datki na wakacje dla dzieci zwróciła nawet uwagę na moją fantazyjną wizytówkę wykluczająca możliwość zamieszkiwania emeryta w tym lokalu
Uroda herbacianych róż zawsze urzekała moją mamę, dla niej liczył się głównie kolor beżowy. Większość jej ubrań była w tym kolorze, a do beżu najbardziej zbliżał się właśnie odcień herbacianych róż.
W przeciwieństwie do mnie moja mama była osobą bardzo lubianą i życzliwą ludziom. Zawsze skora do pomocy często dostawała drobne upominki, kwiatki i inne drobiazgi jako dowód wdzięczności za udzielone wsparcie materialne lub praktyczne porady życiowe. Nawet w szpitalu uchroniła jedną kobietę przed zgonem prosząc, aby zgodnie z zaleceniem lekarzy nie usnęła po transfuzji. Zaśnięcie groziło zejściem z tego świata. Może te kwiaty były dla niej w podzięce za jej dobroć, wyrozumiałość i życzliwość. Ktoś mógł zapamiętać nazwisko, a nie zwrócić uwagę na imię.
Sen nie przyniósł mi odpoczynku. Otworzył się przysłowiowy róg obfitości przypuszczeń co do ofiarodawców i ich intencji. Ostatnią zmorę dostarczył włoski film kryminalny „Ośmiornica”. W jednej ze scen filmu żona głównego bohatera otrzymuje z rąk rowerzysty puszkę kawy, którą rzekomo zgubiła po drodze do domu z zakupów. Dziękuje mężczyźnie za przysługę i nie wyczuwa pułapki, jaka kryje się w tym pozornie życzliwym geście. W opakowaniu kawy tyka bomba, którą nie eksploduje dzięki przytomności umysłu komisarza policji.
W sytuacjach zagrożenia niezawodne wyjście z sytuacji stanowi ucieczka, którą świetnie obrazuje postawa Scarlett O’Hary, bohaterki „Przeminęło z wiatrem”. Energiczna bohaterka powieści nie potrafi pogodzić się ze stratą męża. Zaradna osóbka odwleka decyzję co do podjęcia strategii celem odzyskania ukochanego na później. Pomyśli o tym jutro, a więc nie poddaje się, przyszłość przyniesie właściwe rozwiązanie.
Ja postąpię według podobnego schematu. Jutro rano wyjaśnią się wszystkie nękające mnie problemy. Tymczasem sen złagodzi ogarniający mnie coraz bardziej niepokój.
Koszmarna noc była nawet gorsza od doświadczeń przy zdawaniu egzaminu z matematyki na maturze, angielskiego na CPE i obronie pracy magisterskiej. Przebudziłam się z dotkliwym bólem głowy, który przewyższał wszystkie dotychczasowe moje cierpienia. Upajająca woń róż budziła we mnie lęk i odrazę. O szóstej rano wstałam z łóżka z mocnym postanowieniem, że przyjrzę się dokładnie bukietowi rozkładając go na poszczególne elementy roślinne i ozdobne celem poznania jego niewidocznych tajemnic. Nie znalazłam podejrzanych składników, ale przecież nie jestem specjalistą w zakresie pirotechniki. Dochodzę do wniosku, że kwiaty należy niezwłocznie wyrzucić na śmietnik, aby nie zwariować.
W ostatniej chwili dobiegłam do odjeżdżającej śmieciarki i przekazałam moje odpadki tłumacząc się, że nie mogę wytrzymać zapachu tej mieszanki roślin i środków chemicznych. Doznałam wielkiej ulgi, że pozbyłam się osobistego zagrożenia. Opuściłam dom i postanowiłam odwiedzić krewnych, a potem kontynuować zwiedzanie drewnianych zabytków Małopolski i Podkarpacia z postanowieniem, że po powrocie niezwłocznie zabiorę się do opisywania zdjęć już na pewno.
V. Nowe wydarzenie
Wypad do Małopolski okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie tylko wspaniale wypoczęłam, ale spotkałam się z niesamowitą życzliwością ludzi, pięknem krajobrazu i architektury drewnianej.
Kierowniczce schroniska młodzieżowego nie przeszkadzał fakt, że przyjadę o piątej rano. Pokój był przygotowany, a z okna rozpościerał się wspaniały widok na średniowieczny rynek malowniczego miasteczka. Z boku mogłam dostrzec nawet mury klasztorne kościoła, w podziemiach, którego pochowano Wacława Potockiego, poetę epoki baroku, nie bardzo docenianego przeze mnie w czasach pobierania nauki w liceum, o czym przekonałam się już później jako studentka wydziału filologicznego Uniwersytetu Warszawskiego, (ale nie polonistyki). Wtedy zrozumiałam, że barok kryje trochę więcej tajemnic niż zabawa i igraszki słowne, czego przykładem jest hiszpański poeta Gongora.
Jako osoba niezmotoryzowana nie mogę liczyć na zrealizowanie moich planów w stu procentach, gdyż muszę polegać na komunikacji lokalnej, co nie jest łatwe w dobie prywatnego transportu autobusowego. Aby efektywnie się poruszać w terenie należy znać rozkłady jazdy poszczególnych przewoźników. Trudność polegała na tym, że najpierw trzeba było znać miejsce ich przystanków i nazwy. W związku z brakiem elementarnej wiedzy na ten temat borykałam się z szeregiem trudności. Dworce i autobusowe rozkłady jazdy już nie pomogą turyście bez laptopa czy smartfona, gdyż dworzec nie jest już punktem informacji o wszystkich liniach autobusowych. Należy zwracać się z prośbą o informacje tylko do właścicieli firm przewozowych.
Byłam trochę załamana tyloma przeszkodami, ponieważ mój dość ambitny program podróży groził załamaniem podobnie jak system nerwowy przed wyjazdem z powodu pąsowych róż. Nie zważając przestrogi ostrożnych osób, że nie należy podróżować autostopem po drogach Małopolski i Podkarpacia z powodzeniem przemierzałam dziesiątki kilometrów różnymi środkami komunikacji i okazjami.
Bałagan informacyjny prowadzi do szeregu nieporozumień, według stron internetowych obiekty powinny być czynne codziennie w określonych godzinach, co nie koresponduje z rzeczywistym stanem rzeczy. Zatrzymałem się w Uściu Gorlickim, gdzie istnieje od dwóch stuleci drewniana cerkiewka łemkowska. Po przeczytaniu przyklejonej karteczki informacyjnej zadzwoniłam pod wskazany numer telefonu z prośbą o udostępnienie mi obiektu do zwiedzenia. Kobieta uprzejmym głosem poinformowała mnie, że poprosi męża, który wyraził zgodę i niebawem pojawił się z kluczami. Grzecznie zwrócił mnie uwagę, że świątynia otwarta jest dla turystów w innych dniach. Zareagowałam trochę gwałtownie, że biednemu zawsze wiatr wieje w oczy. Moja reakcja chyba trochę rozbawiła Pana Przewodnika, ponieważ na bardzo biedną i leciwą nie wyglądałam. Opowiadał bardzo ciekawie o cerkiewce i o Rusinach zwanych Łemkami, którzy od wieków byli mieszkańcami tych okolic. Polecił zwiedzenie świątyni w Kwiatoniu, która uznawana jest za najciekawszą budowlę sakralną łemkowszczyzny. Kościółek znajdował się w odległości około czterech kilometrów, co w sumie dawało osiem do pokonania piechotą. Już żegnałam się z Panem przewodnikiem, który nagle mnie zatrzymał i samochód prowadzony przez kuzyna. Szybko zorganizował mi dojazd do Kwiatonie, sprowadził tamtejszego przewodnika, a po obejrzeniu obiektu z powrotem zawiózł do Uścia. Takie sytuacje nie zdarzają się często, więc nie mogłam o nich nie wspomnieć.
Po miłym tygodniu z dala od domu wróciłam zadowolona nie myśląc o nowej niespodziance niedaleko mieszkania. Tym razem, nie były to kwiaty, lecz czarny damski płaszcz, który leżał pomiędzy moją słomianką a wejściem do nieczynnego zsypu na śmieci. Sąsiedzi dość zaniepokojeni niecodziennymi wydarzeniami natychmiast zwrócili się do mnie zapytaniem czy ten płaszcz jest moją własnością. Do mnie powróciły dawne obawy, że nieznane indywiduum mnie prześladuje z nieznanego powodu. Nikogo nie skrzywdziłam ani nikomu nie stanęłam na drodze do szczęścia i fortuny. Co oznaczają kwiaty i czarny płaszcz? Nie wiem, ale czuję się jakby lekko zagrożona. Może to tylko nadmiernie rozwinięta wyobraźnia, która płata mi figle? Nikt nie wierzy w prześladowanie przy pomocy kwiatów i odzieży w czarnym żałobnym kolorze. Jutro poszukam znaczenia tych symboli. Wolę wierzyć, że to wszystko, co mnie spotyka jest jedynie wynikiem nieporozumienia, a nie czarnej magii.
W Internecie nie znalazłam symbolicznego znaczenia czerwonych róż i czarnej szaty. Róże kojarzą się nieodmiennie z miłością, odwieczną grą płci i wzajemnym przyciąganiem kobiety i mężczyzny, nikt nie zmieni praw natury, które żądzą nami od początku świata. Czerń, to jak wiemy wszyscy, kolor żałoby, która towarzyszy nam po stracie bliskiej osoby.
W mitologii jest mowa o szacie Dejaniry, która zabiła Heraklesa, ale pradawne źródła greckie milczą na temat jej barwy. Jako szata weselna nie powinna być czarna. Inne mitologie też nie podają żadnych informacji, które łączyłyby kwiaty z zewnętrznymi okryciami.
W swoich rozważaniach pominęłam voo-doo, gdyż w moim życiu nie istnieją żadne wątki związane z Ameryką i wierzeniami Afrykanów.
V. Prywatne śledztwo
Moje śledztwo nie posunęło się ani o krok dalej. Tajemnica chyba pozostanie nadal nieodgadnięta. Staram się coraz mniej o tym myśleć, aby nadaremnie nie tracić czasu. Lepiej zająć się lekturą lub sprzątaniem mieszkania, o czym ostatnio zbyt często zapominam.
Wieczorem wpadły mi w ręce zdjęcia dawnych przyjaciół jeszcze z lat szkolnych. Niektórzy nich podarowywali mi drobne bukieciki, ale nigdy nie były to pąsowe różę. W latach mojej młodości długie róże były niebotycznie drogie, po prostu nie stać ich na to.
Jedno zdjęcie przykuło moją uwagę. Krystian przy każdym spotkaniu wręczał mi goździki, nie zapominał też o mojej mamie, kiedy przychodził do mojego domu. Nie zapominajmy jednak o realiach, on przebywa daleko na antypodach w Australii, gdzie jako wybitny architekt zrobił niesamowitą karierę i na pewno zapomniał o przyjaciółce z dawnych lat. Od dawna nie jesteśmy w kontakcie, wiem, że założył rodzinę, cieszy się dobrym zdrowiem i wraz z małżonką wychowuje piątkę wspaniałych dzieci. Jego nie stać byłoby na podobne żarty, ponadto nie zna mojego nowego adresu, a ja tylko raz przypadkiem przejrzałam strony internetowe „Naszej Klasy”.
Felek zrobił mi kilka kawałów, dwukrotnie przychodząc do mnie, kiedy z klasą świętowaliśmy wspólnie maturę. Nie traktowałam go już jako kogoś ważnego w moim życiu, ponieważ gdzieś daleko miał dziewczynę, z którą zamierzał wstąpić w związku małżeńskie. Definitywnie wykreśliłam go z kręgu znajomych. Będąc w Warszawie dzwonił do mnie wiele razy, ale nie chciałam utrzymywać z nim kontaktów, gdyż jak mówiła to moja mama „żonaty i ksiądz to nie moja bajka”.
Mężczyźni, jacy byli mi bliżsi później, raczej nie myśleli o kwiatach, a więc nie warto dalej zagłębiać się we wspomnienia, sięgać do przeszłości i starać się nawiązywać nowe relacje z dawnymi wielbicielami, gdyż rzeczywistość może pozbawić ich uroku. Zacytujmy słowa piosenki „wspomnienia są zawsze bez wad”.
V. Finał
Te z pozoru błahe wydarzenia wywołały we mnie skryte reakcje i dzięki nim dokonałam rozrachunku z własną przeszłością. Nie będę już wylewała łez nad własnym życiem ani analizowała błędów, które popełniłam bez liku. Tajemniczego ofiarodawcę /ofiarodawców potraktuję jako fikcję, która nigdy się nie wydarzyła naprawdę. To był tylko zły sen, który każdemu może się przydarzyć.
Wśród napotkanych przeze mnie ludzi nie znaleźli się niebezpieczni terroryści, zatem nie mam, kogo się obawiać. Moje kontakty z obcokrajowcami ograniczały się tylko do spraw zawodowych, a więc z ich strony nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo.
Swoje życie uważam za udane i dziękuję za to moim rodzicom, którzy zawsze potrafili mi pomóc w trudnych chwilach i nie szczędzili wysiłków abym czuła się ze wszech stron szczęśliwa i bez obaw patrzyła w przyszłość. Dziś mi brak tego wsparcia, ale życie trwa i powoli odzyskuję zadowolenie i radość. Niedługo wybiorę się w następną podróż i opowiem o cudach Polski i świata.
Wszystko, co opowiedziałam, wydarzyło się naprawdę w tym roku, nie ma tu mowy o fikcji literackiej lub o sennych marzeniach. Jeśli moja opowieść kogoś zainteresuje lub nieco wzruszy, sprawi mi to prawdziwą przyjemność. Tych, których znudzi, przepraszam za stracone chwile.
Bożena Joanna
Listopad 2017
Komentarze (8)
"Jako osoba niezmotoryzowana nie mogę liczyć na zrealizowanie moich planów w stu procentach, gdyż muszę polegać na komunikacji lokalnej, co nie jest łatwe w dobie prywatnego transportu autobusowego. Aby efektywnie się poruszać w terenie należy znać rozkłady jazdy poszczególnych przewoźników. Trudność polegała na tym, że najpierw trzeba było znać miejsce ich przystanków i nazwy. W związku z brakiem elementarnej wiedzy na ten temat borykałam się z szeregiem trudności."
Zamiast "dojechać na miejsce" masz "efektywnie poruszać się po terenie". Całe zdania masz tak zbudowane, jedynym skutkiem jest rozciągnięcie długości, a nie poprawa czytelności.
W dodatku całość brzmi bezosobowo. Bohaterka zamiast wytłumaczyć, że nie miała samochodu, co sprawiało jej problem, bo mogła jeździć lokalnymi busami ale nie znała tutajszych firm i rozkładów - czyli w sumie opowiadać o sobie i tym co robi - mówi ogólnie o efektywnym poruszaniu w obliczu trudności znania rozkładów i braku elementarnej wiedzy, jakby to dotyczyło kogoś innego a nie jej. I tak są zbudowane całe akapity. Po pewnym czasie staje się to nużące.
"Byłam trochę załamana tyloma przeszkodami, ponieważ mój dość ambitny program podróży groził załamaniem podobnie jak system nerwowy przed wyjazdem z powodu pąsowych róż." - to zdanie jest nonsensowne, pogubiła ci się kolejność.
Chyba, że to uzupełnienie po edycji.
Wtedy pardą.
Było już i wcześniej, tylko że z drugiej strony to też może być chwyt literacki, więc nie byłem pewny jak to ugryźć.
Serdecznie zaprosiłaś do swojego roku z życia.
Przy okazji przypomniałaś mi moje ulubione „Okruchy weselnego tortu” (chyba ze dwa temu ostatnio je czytałem, sobie dziś wypożyczę).
Będzie mi bardzo miło przeczytać twoje kolejne wpisy.
Tylko jeden zgrzyt
„Kiedyś przecież wszystkiego brakowało”
Ach, znowu ten mit, że tylko ocet na półkach!
Czytałem Żukrowskiego "Plażę nad Styksem" i mi się podobała, choć podobno nie jest to jego najlepsza.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania