Zagubiona

Moje dziesiąte opowiadanie.

 

~ Zagubiona ~

 

„Miłość jest luksusem na który nie wszyscy mogą sobie pozwolić, a jednak i tak kochamy...”

 

~ Wspomnienie ~

 

1.

 

-Nigdy w życiu nie widziałem takiej kolekcji peruk.

Z rozbawieniem popatrzyłam w roześmianą twarz Krzyśka. Byliśmy ze sobą już od dwóch lat, a ja nadal nie mogłam uwierzyć, że z takim spokojem podchodzi do tych wszystkich moich dziwactw.

-Lubię zmiany.- mruknęłam podchodząc do niego i zarzucając mu ręce na ramiona.- Jestem urodzonym kameleonem.

-Jesteś bardzo niebezpieczną kobietą, która prowadzi mnie na smyczy jak małego psiaka.

-Chciałbyś!- roześmiałam się obdarzając go przelotnym całusem.

-Kiedy wrócisz?- z żalem zauważyłam, że jego głos spoważniał.

Nie lubił tych moich wyjazdów. Szanował to, ale nie lubił.

-Przecież wiesz.- powiedziałam cicho, z powagą patrząc mu w twarz.

Wiążąc się ze mną wiedział, że tak będzie wyglądało nasze życie i zgodził się.

-Tak. Siedem dni.- rzucił z krzywym uśmiechem, ale nie wypuścił z objęć.- Uważaj na siebie...

 

Wsiadając do samochodu, ze znużeniem pomyślałam, że czeka mnie 6 godzin jazdy. Robiłam to dokładnie co dwa miesiące i od trzech lat. I przez cały ten czas życie było dla mnie jednym wielkim pasmem cierpienia.

Trzy lata temu poznałam Krzysztofa. Bardzo długo nie umiałam mu zaufać. Był cierpliwy. Od dwóch lat byliśmy parą. Nauczył się nie wypytywać mnie o przeszłość i cierpliwie czekać gdy jechałam na spotkanie z nią.

Właśnie teraz jechałam. Droga z Warszawy do Tarnowa dłużyła mi się niesamowicie... napłynęły wspomnienia...

Bardzo przeżyłam rozstanie z Victorem. Widok jego smutnych oczu i łez, prześladował mnie każdego dnia.

Po co jechałam do Tarnowa skoro upozorowałam własną śmierć?

Bo nie umiałam sobie odmówić choć przelotnego widoku tych, których pozostawiłam.

Po moim pogrzebie uciekłam z miasta. Nie myślałam o tym gdzie jadę. Opamiętanie przyszło dopiero w Warszawie i tu też osiedliłam się. Odpowiadała mi anonimowość dużego miasta. Wynajęłam nieduże mieszkanie i uczyłam się żyć. A tak naprawdę to nic się dla mnie nie liczyło.

Klaudia dotrzymała obietnicy i na wskazaną skrzynkę pocztową odesłała mój sztylet, ale myśl co zrobiłam najbliższym i jakich przysporzyłam im cierpień zatruwała mnie powodując, że stałam się oschła i zgorzkniała. Dopiero Krzysiek swoim uporem pokazał mi, że przy odrobinie dobrej woli mogę mieć coś na kształt szczęścia. I miałam. On mi to zapewniał. Przez całe siedem tygodni byłam jego towarzyszką, kobietą, kochanką. Na tydzień pochłaniała mnie przeszłość. Po każdym moim powrocie cierpliwie koił moją rozpacz i od nowa budował szczęście.

Pod koniec marca, podczas mojej pierwszej wizyty w Tarnowie udało mi się zobaczyć Samantę, Tomka i ich nowo narodzone dziecko. Była to tylko chwila podczas której wsiadali do samochodu, ale uczucie jakie mnie wtedy ogarnęło...

Przez kolejne cztery wizyty tylko raz na mieście widziałam Irminę. Nikogo więcej. Zadałam sobie wtedy pytanie, po co się tak sama zadręczam? Ale i tak wiedziałam, że nadal będę to robić.

W tamte święta Bożego Narodzenia pierwszy raz pomyślałam, że może jednak Krzysiek ma rację i warto spróbować...

Dużym wydarzeniem minionego roku była niespodziewana śmierć Chaveza, a skandal jaki temu towarzyszył był tematem plotek w każdym wampirzym środowisku. Śmierć tyrana oznaczała wolność dla wielu wampirów w tym także dla Victora. Wszystkim się wydawało, że miejsce Chaveza zajmie jego syn i zabójca Hamer, ale ku ogólnemu zaskoczeniu Egzekutor nawet nie wszedł w skład nowej RADY. I znów wybuchły spekulacje.

Bardzo byłam ciekawa jakie uczucia wzbudziły te zmiany w Victorze i Natanielu. Jeden był ich współpracownikiem, a drugi ściganym.

 

Następna moja wizyta przypadała na koniec stycznia nowego roku. Jechałam wtedy do Tarnowa z mieszanymi uczuciami. Moja pierwsza rocznica śmierci. Długo nie mogłam się zdecydować czy pojechać na cmentarz. Bałam się stanąć nad własnym grobem. Musiałabym wtedy sama przed sobą przyznać, że poniosłam porażkę, a od tej myśli nic już nie dzieliłoby mnie od szaleństwa.

Wybrałam się tam późnym popołudniem. Pogrążone w mroku, a oświetlone jedynie zniczami nagrobki, stwarzały niesamowitą atmosferę. Idąc powoli alejkami w zadumie przyglądałam się ludziom modlącym nad grobami. Starsza pani poprosiła mnie o pomoc w zapaleniu znicza. Gdy to zrobiłam podziękowała mi z uśmiechem.

-Od dziesięciu lat przychodzę na grób męża.- szepnęła wzruszonym głosem.- Tyle czasu, a mi nadal go brakuje...

-Bardzo kochała pani męża.- powiedziałam ze współczuciem.- Taka strata zawsze boli.

-A pani kogo straciła?

Życzliwe pytanie kobiety zaskoczyło mnie. Ale w samej rzeczy, nie przychodzi się na cmentarz pospacerować, tylko odwiedzić bliskich zmarłych.

-Ukochanego.- wyszeptałam zduszonym głosem.- Ukochanego mężczyznę.

Musiałam szybko odejść by kobieta nie usłyszała rozpaczliwego szlochu. Ból i cierpienie nową falą odezwały się we mnie.

Czym byłam bliżej mojego celu, tym mój krok stawał się wolniejszy aż w końcu przystanęłam.

Przy grobie ktoś klęczał.

Stojąc ukryta za masywnym grobowcem, musiałam z całej siły zacisnąć zęby na ręce by nie zacząć wyć na widok podnoszącej się sylwetki. Łzy rozmazywały mi obraz, a ja i tak wiedziałam, że to on. Stał lekko przygarbiony, w czarnym, długim do kostek płaszczu. Nieznaczny powiew wiatru odgarnął czarny pukiel i wtedy zobaczyłam jego szare spojrzenie... Coś szeptał głosem przepełnionym rozpaczą... a ja na nowo umierałam przy każdym dźwięku. W końcu z westchnieniem odwrócił się i odszedł wolnym krokiem.

Czując jak płacz dławi mnie w piersi, podbiegłam do miejsca gdzie przed chwilą stał i opadłam na kolana. Choć przez moment dotknąć ziemi na której stał. Musnąć ustami kamień gdzie spoczywały jego dłonie i tylko zawistny wiatr zabrał jego zapach, szydząc z mojej i jego rozpaczy.

-Kocham cię, kocham cię...- szeptałam żarliwie chcąc by ten sam okrutny powiew zabrał moje słowa do ukochanego.

Ale on nie odwrócił się.

Nie miałam odwagi iść za nim. Z daleka patrzyłam jak wsiada do samochodu i znika za bladym zakrętem.

Po tym spotkaniu niewiele brakło, a wróciłabym do Warszawy. Nie chciałam więcej cierpień, ale uparte skute lodem serce nie dało się przekonać.

W nocy gdy ciemność zaborczo otuliła miasto, usiadłam na wzgórzu i zapatrzyłam się na budynki oświetlone mdłym blaskiem. Dom Victora był pogrążony w ciemności.

Z żalem uśmiechnęłam się. Całe moje życie było tutaj i tylko dla mnie nie było tu już miejsca.

Czy Klaudii udało się wreszcie odzyskać Victora? Ta myśl była tak bolesna, że aż zgięłam się w pół.

Z ciężkim westchnieniem podniosłam się tylko po toby w tej samej chwili uchylić się przed snopem światła. Jeden po drugim trzy samochody skręciły z szosy i leniwie przesuwały się po drodze między domami. Z zapartym tchem patrzyłam jak otwiera się brama i wjeżdżają przed dom Victora.

Byli wszyscy. Nataniel, Zorba, Kajus i Victor.

Powinnam uciekać, ale w zamian stałam i patrzyłam jak znikają we wnętrzu domu. Błysnęły lampy, a ja już nie dziwiłam się dlaczego ćma leci do światła. Sama byłam taką ćmą. Czym głośniej protestował rozum, tym bardziej wyrywała się do przodu udręczona dusza.

-Tylko popatrzę i odejdę.- szeptałam w kółko jak zaklęta.

Siedzieli w salonie.

Mateńko kochana... ależ on był piękny! Opierał się o kanapę, a w dłoniach powoli obracał szklankę z drinkiem. Nataniel z Kajusem coś mówili, a on tylko smutno kiwał głową. Z tęsknotą obrzuciłam jego sylwetkę. Szerokie, muskularne ramiona, wąskie biodra i smukłe, długie nogi. Przez czarny ubiór wydawał się być dużo szczuplejszy. Brakowało też blasku w stalowych oczach które tak kochałam. Nawet linię ust naznaczało cierpienie. Kiedy uniósł do ust rękę z alkoholem, na palcu błysnęła złota obrączka. Poczułam taki przypływ cierpienia, że miałam ochotę wyć na całe gardło! Łzy już nieprzerwanym strumieniem płynęły mi po policzkach.

-Fertur mens mea, anxietatem cordis laniatu, sta coram me invocarem...- słowa same jak zaczarowane popłynęły z moich ust.

Przepełniała mnie za nim taka tęsknota, że zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego co robię.

Otrzeźwił mnie dopiero ruch wewnątrz domu.

Szklanka w ręce Victora rozsypała się dziesiątkiem drobnych diamencików, a on sam poderwał się niespokojnie rozglądając.

Wydawało się, że przez szybę przewierca mnie płomiennym wzrokiem, odnajdując w ciemności moje spojrzenie.

Magiczna chwila trwała sekundy, gdy podniósł się Nataniel i położył dłoń na ramieniu Victora.

I znów coś mówił, a Victor słuchał przygnębiony. Oczy straciły blask, a sylwetka przygarbiła się.

Z gwałtownym szlochem odwróciłam się i zaczęłam uciekać na ślepo. Ale od cierpienia we mnie uciec nie mogłam.

Dopiero za lasem zatrzymałam się opierając głowę o chłodny metal samochodu.

-Pora wracać do domu...- Boże! W każdym moim słowie brzmiał fałsz. Tu właśnie był mój dom. Tam w Warszawie udawałam i oszukiwałam. Udawałam kogoś kim nie byłam i oszukiwałam kogoś kto ufał mi bezgranicznie.

 

>><<

 

Nie wiem jak przebyłam drogę powrotną, ale widząc Krzyśka jak wychodzi z domu przywitać mnie, postanowiłam, że już nie pojadę do Tarnowa.

>>Kłamiesz Alex!<< - coś we mnie drwiło.

Tak. Kłamałam. Już teraz odliczałam dni do następnego wyjazdu...

 

I tak przez kolejnych kilka razy nie widziałam Victora.

Wrzesień tego roku udał się wyjątkowo ciepły. Jak zwykle byłam w Tarnowie. Siedziałam w cieniu na ławce i obserwowałam bawiące się dzieci. Wczoraj widziałam tu Samantę... spacerowała z wózkiem. Minęła mnie nawet nie patrząc w moją stronę. Była zajęta córeczką... małą Olą. Gdy usłyszałam jak uspokaja ją mówiąc do niej po imieniu... całą noc płakałam.

Dziś też uparcie tu tkwiłam, ale Samanta nie pokazała się. Może czuła się zmęczona? Jeszcze małe dziecko i zaawansowana ciąża...

Tak. Samanta była w ciąży, a ja cieszyłam się na to dziecko.

-Trudno.- westchnęłam i podniosłam się. Czułam się jak wiekowa staruszka. Zmęczona życiem, rozczarowana.

Pora była wracać do domu. Krzysztof czekał...

Przed wyjazdem wstąpiłam do Galerii, chciałam mu kupić jakiś drobiazg. Marną namiastkę mnie samej. Długo krążyłam między stoiskami. W końcu zrezygnowana usiadłam w kawiarence i zamówiłam lampkę wina. Może w drodze do domu coś mi wpadnie w oko?

-Mogę się przysiąść?

Na dźwięk głosu i zapachu który mnie otulił cała spięłam się w sobie. Ostrożnie uniosłam głowę i chyba zapomniałam zamknąć ust, bo kobieta uśmiechnęła się i ponowiła pytanie:

-Mogę?

Głos miała niezwykle melodyjny, a w oczach tańczyły jej wesołe iskierki. Nie byłam w stanie wydusić z siebie głosu i tylko pokiwałam głową.

-Miło mi. Jestem Iwona.

Jak zahipnotyzowana wyciągnęłam rękę do kobiety.

-Monika.- powiedziałam automatycznie.

Boże... to nie działo się na prawdę! Miałam przed sobą kobietę z moich wizji... Kobietę Nataniela!!! Była wampirzycą... przemienił ją...

Poczułam w piersi ukłucie zazdrości, ale zaraz ogarnął mnie wstyd.

-Jesteś z Tarnowa?- zapytała ciekawie.

Była naprawdę urocza, zupełnie tak jak w moich „obrazach”.

-Nie. Przyjechałam odwiedzić kogoś, a ty?- zrewanżowałam się.

Może uda mi się coś od niej dowiedzieć? Już w myślach układałam dziesiątki pytań, gdy odpowiedź wampirzycy zatrzymała moje galopujące myśli.

-Też nie.- roześmiała się.- Razem z mężem przyjechaliśmy odwiedzić znajomych. Mieszkamy koło Nowego Sącza...

Już dalej nie słuchałam słów Iwony, bo w głowie niebezpiecznie dźwięczało mi „z mężem”.

Chryste Panie! Jeżeli Natan poczuje mój zapach...

-Jaka szkoda!- powiedziałam szybko, niby zerkając na zegarek, ale bacznie rozglądając się na boki.- Za chwilę odjeżdża mój autokar...- kłamałam jak z nut.- ale chętnie spotkałabym się z tobą gdy będę w tej okolicy...

-Poczekaj!- rzuciła w pośpiechu przeszukując torebkę.- Zapiszę ci mój numer. Jak tu będziesz, zadzwoń.

Mówią „na złodzieju czapka goreje”. Na oszuście i kłamcy też.

Znikając za rogiem stoiska przyczaiłam się za manekinem. Byłam tak spięta, że aż bolały mnie mięśnie. Nie musiałam długo czekać na to, czego się tak obawiałam. Wolnym krokiem w stronę stolika szedł mężczyzna którego nie sposób było zapomnieć.

Natan.

Pochylił się do kobiety i z uczuciem dotknął jej ust. Iwona widocznie mówiła mu o spotkaniu ze mną, bo rozglądnął się, ale ostatecznie wzruszył ramionami.

 

Tym razem gdy dotarłam do domu, nie udało mi się ukryć przed Krzyśkiem entuzjazmu.

Na pytanie, czy stało się coś, odparłam wymijająco, że zwyczajnie cieszę się z powrotu do domu. Po samej jego minie widziałam, ze nie uwierzył mi, ale nie dopytywał się więcej.

Z niecierpliwością pomyślałam, że jakoś będzie trzeba przetrwać te siedem tygodni...

 

I wreszcie nastał listopad, ale na miejscu czekało mnie duże rozczarowanie. Iwony i Nataniela nie było w Polsce.

Smętnym krokiem poszłam pod blok Samanty i Tomka. W oknach mieszkania paliło się światło. Nie miałam co liczyć na to, że wyjdą z mała na spacer... było za zimno.

Victora też nie było, ale nie odważyłam się podejść pod sam dom.

Ten mój wyjazd zupełnie się nie udał.

-Następnym razem.- powiedziałam z przekonaniem.

Teraz jeszcze bardziej obsesyjnie niż dawniej czekałam na moje wyjazdy. Patrząc na Krzyśka widziałam jak nadzieja maleje w nim, ale udawałam, że nic się nie zmieniło. Nie chciałam mu mówić, że bez problemu odczytuję jego przyszłość i, że mnie nie ma w niej.

 

W styczniu znów byłam na cmentarzu. Druga rocznica.

Z żalem patrzyłam na tabliczkę... „Alexandra Grafton”

W tym roku nie palił się na nagrobku ani jeden znicz. Szybko zapomina się o zmarłych...

Idąc alejką w stronę wyjścia, szczelniej otuliłam się płaszczem. Nie marzłam, ale nie lubiłam wiatru. Zawsze wiał mi prosto w oczy... tym razem też.

Przymrużyłam oczy i westchnęłam. Razem z powietrzem dotarł do mnie słodki zapach...

Czas zatrzymał się w miejscu...

Szli powoli w moją stronę. Czarni, majestatyczni, a pośród nich ten, którego kochałam do szaleństwa.

W panice skręciłam w najbliższą alejkę i przyspieszając kroku mijałam kolejne groby. Zatrzymałam się dopiero na samym końcu. W kompletnej ciemności, jak złodziej przemykałam się jak najbliżej mojego celu.

Byli tam. Victor, Natan, Zorba i Kajus.

Ze łzami w oczach patrzyłam jak Victor zapala znicza, a potem całując palce i przykłada je do chłodnego granitu.

-Ja też cię kocham.- wyszeptałam zbolałym głosem.

I tak jak w ubiegłym roku opadł na kolana, a ja równocześnie z nim.

Szeptałam mu gorliwie wszystko to, czego powiedzieć mu nie mogłam.

… że skrzywdziłam i jego i siebie

… że kocham, go ponad życie

… że bez niego nic już nie ma sensu

… żeby umiał mi wybaczyć moje odejście...

 

W marcu miałam okazję zobaczyć synka Samanty i Tomka. Spacerowali koło placu zabaw, a mała Ola z radości podskakiwała przy wózku. Samanta wydawała się być trochę za blada i zmęczona, ale biła z niej radość macierzyńska. Z przyjemnością słuchałam jej głosu, jak z uczuciem zwracała się do małej:

-Chodź Olusia, musimy iść i nakarmić braciszka...

Podczas tej wizyty udało mi się też zobaczyć z Iwoną. Umówiłyśmy się na mieście.

Siedząc przy lampce wina słuchałam jak z miłością opowiada o Natanielu, swoich dzieciach Oli i Mateuszu. Poznałam historię spotkania jej i Natana.

-Wiesz co?- zagadnęła niespodziewanie.- Jesteś czarownicą. Ze mnie wyciągnęłaś wszystko, gdy tymczasem ja o tobie nie wiem nic.

Uśmiechnęłam się.

Iwona byłaby więcej niż zdumiona, gdyby wiedziała ile o niej wiem.

-Mam córkę tu w Tarnowie,- zaczęłam ostrożnie. Iwona mogła być wobec mnie szczera, ja musiałam uważać na to co mówię.- i stąd moje wizyty.

-A tam w Warszawie?- zapytała, po czym dodała domyślnie.- Nie wierzę by taka kobieta jak ty była samotna.

-Ma na imię Krzysztof.- mruknęłam rozbawiona.- Ale nie jest to miłość tylko partnerstwo i zrozumienie.

-Ja za mojego Nataniela duszę sprzedałabym diabłu.- powiedziała z rozmarzeniem.- Najbardziej boję się wtedy, kiedy razem z chłopcami jedzie na akcję.

Uśmiechnęłam się pod nosem. No tak. Słynna praca Tropiciela, ale uprzejmie zapytałam:

-Na akcję?

-Nataniel, Zorba, Czarny... wszyscy są łowcami i...

Zakrztusiłam się. Tak gwałtownie kaszlałam, że Iwona musiała mocno poklepać mnie po plecach.

-Ja wiem, że to robi wrażenie,- ciągnęła dalej- ale zwyczajnie boję się o nich. Czasem nie ma ich po kilka tygodni...

Gdy wreszcie udało mi się opanować kaszel, moją pierwszą myślą było:

>>Chryste Panie! Tropiciel, łowcą?!!!<<

Miałam ochotę wypytać Iwonę o jakieś szczegóły, ale zrezygnowałam. Już byłyśmy umówione za dwa miesiące... okazja na rozmowy jeszcze będzie.

-A może byś tak wybrała się ze mną i z Natanielem do naszego przyjaciela?- zaproponowała niespodzianie z wielkim entuzjazmem.- Natan za chwilę tu będzie, a i do Victora jest niedaleko...

Świat niebezpiecznie zakołysał mi się przed oczami. Nie udało mi się ukryć przerażenia, co tym razem nie uszło uwadze wampirzycy.

-Czego ty się tak boisz?

Po jej pytaniu jeszcze bardziej poczułam się osaczona.

-Tego, że zwyczajnie spóźnię się na pociąg.- sapnęłam teatralnie, ale nogi miałam miękkie ze strachu.- Krzysztof nie byłby zadowolony z mojego późniejszego powrotu.

Na moment w oczach Iwony zabłysnęło zaskoczenie, ale chyba uwierzyła w moje tłumaczenia bo na jej twarzy odbiło się współczucie.

-Jeszcze nadarzy się okazja bym poznała twojego męża.- powiedziałam z przekonaniem jednocześnie podnosząc się.

Świadomość tego, że za chwilę może się tu pojawić Nataniel, dodawała mi skrzydeł!

 

Wracając do domu z żalem pomyślałam ,że spotykając się z Iwoną kuszę licho. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić reakcji Natana na mój widok. Przyjaźń z Iwoną zaczynała się dla mnie robić niebezpieczna, a teraz gdy wiedziałam już na pewno, że zna Victora... nie potrafiłam sobie odmówić spotkań z nią.

Drugą komplikującą się sprawą były relacje między mną a Krzyśkiem. Dawniej wracając do niego z Tarnowa byłam przybita, przepełniona bólem i rozpaczą. Wtedy mnie pocieszał i starał się otoczyć miłością. Poddawałam się tym zabiegom, bo wiedziałam, że są moim jedynym ratunkiem. Ale teraz? Z coraz większym trudem wracałam do niego i on to zauważał. Nie było już bólu i rozpaczy, tylko tęsknota i...

I właśnie co? Nadzieja? Ale na co? Klaudia już nie miała dowodu przeciw mnie. Pod tym względem okazała się uczciwa i oddała mi sztylet, ale przecież wystarczyło tylko żeby zaczęła mówić. Już chociażby z samego tego faktu Hamer przyjechałby, żeby to sprawdzić.

-Nie wejdziesz do domu?

Zaskoczona popatrzyłam na uśmiechniętą twarz Krzyśka. Zaglądał do auta przez uchyloną szybę, a ja siedziałam w samochodzie jak kukła! Nawet nie wiem kiedy podjechałam pod dom!

-Zamyśliłam się.- szepnęłam przepraszająco.

Teraz rozumiecie o czym mówiłam? Zwyczajnie nie umiałam się odnaleźć tu przy Krzyśku. Nie umiałam, czy nie chciałam? To też była kwestia sporna...

Wieczorem przyszło mi się przekonać jak bardzo...

 

Siedzieliśmy z Krzyśkiem w naszym przytulnym saloniku i oglądaliśmy wiadomości. Każdą komórką ciała czułam rosnące między nami napięcie, ale jak zwykle starałam się to zignorować.

-Powiesz mi jak było w Tarnowie?- zapytał jakby od niechcenia, a ja cała aż zjeżyłam się.

To były moje chwile i nie miał prawa wypytywać się o nie! Ale zaraz przyszło opamiętanie. Zgadzając się na związek z nim, sama dałam mu to prawo.

-Widziałam córkę.- wyszeptałam z uczuciem.- Spacerowała z Olusią i swoim maleńkim synkiem...

-Nie wiesz jak ma na imię?

Jego pytanie sprawiło, że nieprzyjemny uścisk w piersi wzmógł się.

-Nie...- powiedziałam szeptem, spuszczając głowę. Krzysztof wiedział, że Samanta odmawia kontaktów ze mną.

-Może powinnaś spróbować jeszcze raz z nią porozmawiać?- zaproponował.- Teraz gdy sama jest matką jest szansa, że zrozumie cię...

Po tych słowach jeszcze niżej spuściłam głowę. Jeżeli Krzysiek wiedział, że Samanta nie chce mnie znać, to już nie miał zielonego pojęcia o tym, że oficjalnie jestem martwa. Nie mogłam mu o tym powiedzieć, bo zrodziłoby to kolejne pytania na które nie mogłam odpowiedzieć.

A co właściwie wiedział o mnie Krzysiek?

Dla niego byłam Moniką Zach. Kobietą kameleonem, która wiecznie zmieniała swój wygląd i ze strachem spoglądała przez ramię. Wiedział, że mam córkę, zięcia i dwoje wnucząt. Rodzinę która nie chciała mnie znać. Wiedział też, że byłam kobietą kogoś kto był bardzo groźny i z tego powodu ukrywałam się.

Żałosne.

Same kłamstwa i półprawdy.

-Nie rozmawiajmy już o tym... proszę.

Tak było łatwiej. Bez pytań, bez odpowiedzi.

Krzysztof chwilę patrzył na mnie smutnym wzrokiem, po czym podniósł się i westchnął:

-Dobranoc.

-Dobranoc.- wyszeptałam. Zraniłam go.

-Przyjdziesz do mnie?

Słysząc to skuliłam się jeszcze bardziej. Ostatnio coraz rzadziej „sypialiśmy” ze sobą. A dokładnie od czasu, kiedy zaczęła do mnie napływać jego przyszłość. Wcześniej tego nie było. Nasze losy ściśle się ze sobą splatały. Co się zmieniło? Kto pierwszy zrezygnuje z tego związku? On, czy ja? Bo to, że zakończy się on, było pewne...

-Przyjdę...

 

Długo zwlekałam z wejściem do sypialni. Oglądnęłam film, który wcale mnie nie interesował, wypiłam jeszcze jedną porcje krwi, umyłam kubek i wzięłam długą kąpiel...

I w końcu z ciężkim westchnieniem stanęłam w drzwiach sypialni. Leżał na łóżku w spodniach od piżamy... czekał. Blade światło lampki nocnej nieznacznie rozjaśniało mrok.

Z żalem pomyślałam o innej sypialni. Rozświetlonej białym światłem lub dziesiątkami świec... Victor uwielbiał kochać się przy świetle. Mówił, że nic nie jest w stanie zastąpić widoku mojego ciała wijącego się w spazmach spełnień. Victor nigdy też nie używał piżamy. Śmiał się, że to niepotrzebna strata czasu i pieniędzy, chociaż lubił mnie rozbierać z seksownej bielizny, ale jak to sam określał: „ROZBIERAĆ”.

Ze złością odgoniłam wspomnienia z mojej głowy i skupiłam wzrok na tym co się działo teraz.

Z bladym uśmiechem wsunęłam się do łóżka. Zamknęłam oczy. Poczułam jak Krzysiek unosi się i gasi światło. Cichy szelest ubrania i chłodny dotyk kołdry. Musiałam się zmusić by leżeć spokojnie kiedy mnie rozbierał.

Krzysztof nie był złym kochankiem. Był czuły, namiętny... delikatny... ale brakowało mu odrobiny szaleństwa która cechowała Victora. Przy nim spełnienie było niebiańską rozkoszą, eksplozją fajerwerków i gorących okrzyków najwyższej ekstazy. Przy Krzysztofie było ciche i spokojne...

I tak jak setki razy wcześniej i teraz udało mu się mnie porwać ku spełnieniu potrzeby ciała, ale nie duszy która była przy ukochanym.

 

Pomimo, że było mi ciężko, starałam się jak mogłam wypełniać obowiązki przy boku Krzysztofa. Wiosna tego roku była wręcz upalna. Często wyjeżdżaliśmy na wycieczki, biwaki... spotykaliśmy się z przyjaciółmi. Życie toczyło się dalej spokojne, leniwe i tylko moją duszę paliła niecierpliwość.

W maju mój wyjazd był bardzo krótki. Trzy dni podczas których widziałam Samantę z dziećmi. Ze spotkania z Iwoną zrezygnowałam. Bałam się jej pytań, chociaż sama chciałam jej zadać setki. Ale najgorzej było u Victora. Obserwując ze wzgórza jego dom, z rozpaczą patrzyłam jak wychodzi z niego Klaudia. Jego nowa kobieta... żona.

To właśnie ten widok zmusił mnie do wcześniejszego powrotu. Do tej pory nie widząc Klaudii miałam nadzieję, że Victor związał się z inną kobietą, ale teraz...

Zastanawiałam się czy jest sens dalej tkwić w takiej pustej egzystencji, ale chęć życia jednak wygrała.

W lipcu i wrześniu nie pojechałam do Tarnowa. Wciąż niewyobrażalnie palił mnie widok Klaudii. Krzysztof nie komentował tego, ale widziałam, że cieszy się z tego. Miał cichą nadzieję, że przeszłość zostawiłam za sobą...

Kilka razy dzwoniła Iwona, a ja słysząc jej głos zwyczajnie płakałam. W końcu pod groźbą, że sama przyjedzie i mnie znajdzie, zgodziłam się z nią spotkać pod koniec listopada.

Bałam się jechać na to spotkanie, ale moja dusza była innego zdania.

Ku wielkiemu mojemu zdziwieniu i nieśmiałej uldze, Iwona nie nawiązała rozmowy do mojego zachowania. Opowiadała o swojej rodzinie, Oli, Mateuszu. Układałyśmy plany na zbliżające się święta, a co najważniejsze obiecałyśmy sobie spotkać się w styczniu.

 

Święta w tym roku minęły mi bardzo szybko i wesoło. Zaprosiliśmy z Krzysztofem przyjaciół i tak świętowaliśmy aż do Nowego Roku. Już dawno nie czułam się tak dobrze jak wtedy i nawet Krzysiek patrzył na mnie z takim uśmiechem jak dawniej.

A ja z niecierpliwością czekałam na koniec stycznia.

Krzysiek żegnając mnie miał wyjątkowo dobry humor, a i pogoda sprzyjała moim planom. Było mroźnie, ale słonecznie. Sześciogodzinna trasa do Tarnowa wydawała się być nienaturalnie krótka, a może to ja jechałam szybciej niż zazwyczaj? Paliła mnie ogromna niecierpliwość, miałam nadzieję zobaczyć na cmentarzu Victora. Na nic nie czekałam z takim utęsknieniem.

Jutro przypadała trzecia rocznica mojej śmierci i choćbym miała spędzić na cmentarzu cały dzień to będę czekać.

Ale to miało być dopiero jutro. Dziś czekało mnie spotkanie z Iwoną, na które ogromnie się cieszyłam. Bardzo polubiłam tą wampirzycę i tylko bolał mnie fakt, że muszę ukrywać przed nią prawdę.

Do wynajętego mieszkania wpadłam tylko na chwilę, zostawiając bagaż i przebierając się w coś bardziej eleganckiego. Byłyśmy umówione na czternastą, więc miałam jeszcze trochę czasu.

Kiedy w końcu dotarłam do kafejki, Iwona już tam była, a widząc jak niepewnie rozglądam się po sali, pomachała mi przyjaźnie.

-Ciężka była droga do Tarnowa?- zagadnęła, gdy tylko usiadłyśmy przy lampce wina.- Bo my, gdyby nie to wielkie monstrum Nataniela, utknęlibyśmy już przy samym domu.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie domu Nataniela. Nie dość, że był piękny, to jeszcze położony w kompletnej głuszy.

-Nie było tak źle.- mruknęłam z rozbawieniem.- Dość mały ruch, a i szosy nie tak bardzo oblodzone.

-Jak tam twój Krzysztof? A córka i wnuki?- zapytała z zainteresowaniem.

-Bez zmian.- uśmiechnęłam się.- Chociaż tym razem nie złościł się na mój wyjazd.

-Dlaczego nie namówisz go żeby przyjechał z tobą?- powiedziała z ciekawością.- Może wtedy przekonałby się, że nie robisz tu niczego zakazanego?

Po jej słowach mój uśmiech stanowczo się zmniejszył. Krzysiek był dobrym mężczyzną, ale nie zrozumiałby tego.

-Może kiedyś... ale lepiej opowiadaj co tam u ciebie.- szybko zmieniłam temat. Iwona była w świetnym humorze i miałam nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej.- Co słychać u Oli i Matiego?- spytałam neutralnie.

-Ehh... coraz trudniej ukrywać mi to kim jestem.- odpowiedziała nieco zmartwiona.- Nie to, żeby się czegoś domyślali, ale Ola coraz częściej śmieje się, że miłość do Nataniela dobrze mi robi, bo robię się coraz młodsza zamiast starsza.

Roześmiałam się.

-To raczej komplement niż powód do zmartwień!- rzuciłam wesoło.- A jak tam Nataniel?

-Jak zwykle jest u swojego przyjaciela.- powiedziała, nagle poważniejąc.- Pamiętasz? Mówiłam ci, Victor Hazard.

-Coś nie tak z tym Hazardem?- gdy wypowiadałam nazwisko Victora głos niebezpiecznie mi zadrżał, ale miałam nadzieję, że Iwona nie zwróciła na to uwagi.- Ma jakieś kłopoty?

Niestety Iwona zwróciła uwagę na zmianę w moim głosie. Patrzyła na mnie z lekko przechyloną głową, a w oczach odbijała się jej niepewność.

-Możesz mi coś wytłumaczyć?- zaczęła pochylając się ku mnie. Jej głos też zrobił się dużo cichszy.- Ilekroć chciałam cię poznać z Natanielem, wpadałaś w panikę i uciekałaś. Nie zaprzeczaj!- rzuciła stanowczo, widząc jak otwieram usta.- Kiedy opowiadałam o nim i naszej rodzinie w twoich oczach widziałam taki blask, że aż zastanawiałam się co jest tego przyczyną. Wręcz łowiłaś każde słowo na ich temat. Potem wspomniałam o Victorze...- zawahała się tak, jakby nie wiedziała co dalej może powiedzieć.- Wyglądałaś tak, jakbym zadała ci fizyczny ból. Miałaś w oczach cierpienie i rozpacz... i znów uciekłaś. Dziś też aż cała płoniesz, by tylko dowiedzieć się czegoś o nim... Prawda?

Siedziałam i w milczeniu patrzyłam na Iwonę. W milczeniu, bo co miałam jej powiedzieć?Sama nie wiedziałam, że tak bardzo zdradziłam się z uczuciami.

-Jeżeli chcesz się czegoś dowiedzieć o Victorze to powiedz mi to szczerze.- powiedziała z powagą.- Ale w zamian chcę poznać prawdę, dlaczego interesujesz się nim i Natanielem, bo to, że się interesujesz nimi jest pewne!

Boże kochany... i co ja miałam teraz zrobić?! Jeżeli nawet przeproszę ją i odejdę, to ona i tak opowie wszystko Natanowi. Znając Tropiciela, zainteresuje się tą sprawą, chociażby dla samego bezpieczeństwa swojej rodziny. A jeżeli wyznam jej prawdę... będzie umiała to zachować w tajemnicy? A może poczuje do mnie odrazę o te całe kłamstwa i wyzna wszystko Natanowi i Victorowi?

-Nie mogę...- wyszeptałam błagalnie patrząc na nią.- Proszę... zrozum mnie.

W oczach wampirzycy zapaliła się niepewność. Nie wiedziała co o tym wszystkim sądzić.

-Ty też musisz mnie zrozumieć.- powiedziała cicho.- Interesujesz się moim mężem i jego przyjacielem, a zaprzeczasz byś kiedykolwiek ich znała... to bardzo dziwne... Jest dużo osób które chcą im zaszkodzić. Może jesteś jedną z nich?

-Nigdy nie zrobiłabym czegoś co mogłoby zaszkodzić Natanowi i Victorowi!- rzuciłam z żarem, wręcz fanatycznie. Jak mogła mnie o coś takiego podejrzewać?!

Ale Iwona nie patrzyła już na mnie z podejrzliwością, za to w jej oczach odbiła się pewność.

-Tylko dobrzy przyjaciele mówią tak do mojego męża.

Przez chwilę patrzyłam na nią nic nie rozumiejąc. O co jej chodziło?!

-Bardzo niewiele osób mówi do niego Natan.- wytłumaczyła z chytrym uśmiechem.- Ty tak powiedziałaś.

Zdradziłam się. Iwona już za nic nie da się przekonać, że nic mnie nie łączyło z nimi.

-To nie jest najlepsze miejsce na moją opowieść.- wyszeptałam z żalem.

-Co proponujesz?- w głosie Iwony nadal brzmiała nieustępliwość, by dowiedzieć się wszystkiego.

-Niedaleko stąd mam wynajęte mieszkanie.- szepnęłam z rezygnacją.- Tam możemy porozmawiać... jeżeli chcesz.

Nie zastanawiała się długo.

-Chodźmy.

 

Wchodząc do mieszkania rozglądnęła się ciekawie. Poczułam zawstydzenie na to jak wyglądało. Nigdy nawet nie pomyślałam by posprzątać je.

-Rzadko tu zaglądam...- powiedziałam przepraszająco.

-Domyślam się.- mruknęła, ale nie czułam w jej głosie niechęci do mnie.

-Opowiesz mi teraz o Victorze?- zapytałam z nadzieją, kiedy usiadłyśmy w kuchni przy stole. (tu było najczyściej...)

-Dobrze.- rzuciła, patrząc mi z uwagą w oczy.- Najpierw ja, potem ty. Co chcesz o nim wiedzieć?

-Zasugerowałaś, że Natan często go odwiedza...- zaczęłam i cała zastygłam w oczekiwaniu.

-Długo się z nim nie widziałaś?- zapytała, a ja tylko pokiwałam głową.- Lubię Victora. Jest dziwnym mężczyzną, ale mam dla niego dużo szacunku. Poznałam go trochę ponad rok temu, ale już wtedy taki był. Nataniel mówił, że załamał się po śmierci swojej kobiety. Bardzo ją kochał. Zginęła w tragicznym wypadku tuż przed ich ślubem. Nataniel, Zorba, Victor i Kajus od zawsze byli przyjaciółmi. Wszyscy trzej czują się w obowiązku wspierać go. Sami ją znali i bardzo lubili. Nataniel martwi się, że przyjdzie taki dzień w którym Victor zrobi coś strasznego. Nie wytrzyma bólu i rozpaczy. Jutro mija trzecia rocznica jej śmierci... idziemy wszyscy razem na cmentarz...

Każde słowo wampirzycy wbijało mi się boleśnie w pierś. Wiedziałam, że Iwona opowiadając, obserwuje mnie z uwagą.

-Myślałam, że związał się z kimś...- wyszeptałam głosem zachrypniętym z emocji.- Nosi obrączkę...

Po moich słowach Iwona z jeszcze większą uwagą popatrzyła na mnie.

-Nosi obie obrączki...- powiedziała powoli.- Jedną na palcu drugą na łańcuszku. To miały być ich ślubne obrączki. Jego i Alex.

Słysząc to już dłużej nie udało mi się powstrzymać szlochu, a łzy ciurkiem popłynęły z moich oczu.

-Nie nazywam się Monika Zach...- wyszeptałam ściągając rudą perukę i odsłaniając blond włosy opadające do ramion.- … tylko Alexandra Grafton.

Jedyną reakcją Iwony było wciągnięcie ze świstem powietrza, a ja słowo po słowie opowiadałam wszystko. O tym jak stałam się Nemezis, jak Victor mnie ochraniał... o kradzieży i szantażu Klaudii... o tym jak zaplanowałam własną śmierć.

Gdy skończyłam nie miałam odwagi podnieść na nią oczu, a moim ciałem wstrząsały spazmy płaczu.

-Zostawiłaś go, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo...

Jej słowa były bardzo ciche, ale przepełnione ogromnym współczuciem.

-Tak bardzo go kocham...- wyszeptałam.- Myślałam, że zapomni z czasem... Nie chciałam żeby tak cierpiał.

-Wróć do niego.- powiedziała z przekonaniem.- Opowiedz mu wszystko.

-A co z Klaudią?!- rzuciłam ze strachem. Wystarczyłby tylko cień podejrzenia, a nie uwolnilibyśmy się już od Hamera!

-Nie sądzę, by pożyła długo po tym co wam zrobiła!- w głosie Iwony zabrzmiała brutalna szczerość.- Victor nie darowałby jej tego.

-A co jeżeli Victor nie wybaczy mi?- popatrzyłam na nią zapłakanymi oczami.

-Nie dowiesz się dopóki z nim nie porozmawiasz.

-Nie mogę...- wyszeptałam z rozpaczą.- Jeszcze nie teraz...

 

Po długich prośbach z mojej strony Iwona wreszcie uległa i obiecała dochować mojej tajemnicy, chociaż szczerze zaznaczyła, że nie będzie tego robić w nieskończoność. Nie chciała okłamywać męża.

Obiecałam jej, że jeszcze dziś wrócę do Warszawy by zakończyć swoje sprawy tam. Musiałam porozmawiać z Krzysztofem, a wiedziałam że będzie to niełatwa rozmowa. Przeprowadzka też zajmie mi trochę czasu. Muszę wynająć nowe mieszkanie, urządzić się... nie mogę stanąć przed Victorem razem z walizkami i zawołać: „Kochanie, wróciłam!”

-Daj mi trzy miesiące...- poprosiłam niepewnie. Miałam nadzieję, że do tego czasu zbiorę się na odwagę i spotkam z Victorem.

-Trzy tygodnie.- rzuciła twardo.- I ani dnia dłużej.

 

O 18-ej Iwona musiała być z powrotem w kafejce. Miał przyjechać po nią Natan. Jutro razem szli na cmentarz. Z ulgą patrzyłam jak szybkim krokiem znika na końcu uliczki. Nie byłam z nią do końca szczera. Nie zamierzałam dzisiaj wyjeżdżać, musiałam być na cmentarzu... musiałam się przekonać, zobaczyć na własne oczy, że Iwona nie myliła się...

Przez całą noc starałam się ułożyć słowa z jakimi pożegnam się z Krzysztofem. Bałam się tej rozmowy, jego żalu i pretensji, ale z drugiej strony odczuwałam ulgę, że wreszcie się to skończy.

Czekały mnie o wiele poważniejsze rzeczy, na które musiałam się zdecydować. Rozmowa z Victorem będzie o wiele trudniejsza. Czy wybaczy mi całą tą mistyfikację? Czy weźmie mnie w ramiona, czy każe iść do diabła?

Tak bardzo pragnęłam, ale jednak bałam się.

 

>><<

 

Na cmentarzu byłam już o 16-ej. Iwona mówiła, że przyjdą o 18- ej... Niestety tym razem musiałam stanąć dość daleko, bo niespokojny wiatr co chwilę zmieniał kierunki. Bałam się by mój zapach nie dotarł do nich.

Kiedy w końcu wyłonili się z alejki, wstrzymałam oddech. Szli powoli w milczeniu. Victor, Natan z Iwoną, Kajus z Irminą i Zorba. Wszyscy poważni, w czarnych płaszczach do ziemi...

I tak jak przed rokiem Victor zapalił znicz i z rozpaczą opadł na kolana, a ja wraz z nim.

-Już niedługo najmilszy...- szeptałam przez łzy.- Ukoję każdą twoją rozpacz, scałuję każdy twój smutek... Wieczną miłością wynagrodzę wszystko...

Patrząc jak powoli odchodzą i widząc skulone ramiona Victora, przeszyła mnie fala bólu i palącej tęsknoty.

-Kocham cię...

 

Drogę do Warszawy pokonałam w ekspresowym tempie. Podjeżdżając pod dom, z niejakim żalem pomyślałam, że pewnie jestem tu ostatni raz. Na dźwięk silnika w oknach zapaliło się światło. Wzięłam głęboki oddech i odpięłam pas.

 

Krzysiek był więcej niż zaskoczony moim szybkim powrotem.

-Co tak szybko?- zapytał, ale nie udało mu się ukryć radości w głosie.

Popatrzyłam na niego ze smutkiem. Już pochylał głowę by pocałować mnie, ale gdy nieznacznie cofnęłam się...

-Musimy porozmawiać...

 

Długo mówiłam, a on długo słuchał w milczeniu. Powiedziałam mu tylko tyle, ile było konieczne by zrozumiał dlaczego odchodzę. Nie tłumaczyłam się, nie przepraszałam, bo czy można przeprosić za coś takiego?

Kiedy skończyłam, a cisza nadal przeciągała się...

-Powiedz coś...- wyszeptałam.

Ale on nadal milczał. Milczał i patrzył na mnie.

Z westchnieniem podniosłam się i ruszyłam do sypialni. Wciągu dziesięciu minut byłam spakowana. Jedna walizka.

Wchodząc na powrót do salonu zastałam Krzyśka tak jak go zostawiłam. Stał koło fotela i patrzył przed siebie.

-Pójdę już.- powiedziałam szeptem.

Żeby chociaż coś powiedział, odezwał się słowem! Nawet wyzwiska byłyby lepsze od tej ciszy!

Stojąc w drzwiach jeszcze raz oglądnęłam się i wtedy odezwał się. Nie patrzył na mnie.

-Kim on jest?

Nie wiedziałam czy to dobry pomysł, ale odpowiedziałam mu.

-Victor Hazard.

 

Link do dalszych rozdziałów

http://van-elizabeth.blog.onet.pl/10-zagubiona/

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania