Zaklinacz gwiazd - wstęp
Z ciemności powoli zaczęły wyłaniać się kształty. Z początku niewyraźny zarys pomieszczenia, stawał się dla dziewczyny coraz przejrzystszy. Obok łóżka, w którym leżała, siedział mężczyzna. Falowane brązowe włosy opadały z niezwykłą lekkością na jego czoło. Miał zamknięte oczy, oddychał miarowo - pewnie spał.
Ciekawe, kim był? I co tu robi... Nagle z przerażeniem odkryła jeszcze coś, nie wiedziała, kim sama jest. Doszła do wniosku, że musiała stracić pamięć, jednak nie mogła dojść do tego, dlaczego tak się stało. Gdy pogrążona w rozmyślaniach próbowała odnaleźć jakiś pierwiastek siebie, jej towarzysz obudził się.
Teraz patrzył na nią zagadkowo. Czekał, aż się odezwie. Ta cała sytuacja przypominała dziwną grę, w której przegrywa ten, kto pierwszy przerwie milczenie. W końcu jednak z kapitulacją przetarł zmęczone oczy i przemówił.
- Wreszcie się obudziłaś. Jak się czujesz? - czujnie przyglądał się każdemu najmniejszemu szczegółowi jej twarzy. Wertował ją wzrokiem jakby w nadziei, że tym sposobem dowie się wszystkiego.
- Dobrze... - odpowiedziała po chwili.
Nie chciała się zdradzić, nie poznała go, nie wiedziała, jakie relacji ich łączyły. Nie mogła dać się oszukać. Mimo to od początku wiedziała, że jest na straconej pozycji. On posiadał wszystko - pamięć. W każdym momencie był w stanie odkryć jej sekret, to, że ona zapomniała.
- Przynieść ci szklankę wody? - lekko zmarszczył brwi. - Wyglądasz bardzo blado. Powiem Ann, żeby przygotowała coś do jedzenia.
W milczeniu skinęła głową. Nie wiedziała, kim jest ta Ann, podejrzewała, że była gospodynią.
Wstał i powoli podszedł do drzwi. Jeszcze raz odwrócił się w jej stronę, po czym przekręcił klamkę i wyszedł.
***
Stare, drewniane schody niemiłosiernie skrzypiały, gdy młody mężczyzna schodził z pierwszego piętra. Myślał nad zachowaniem Lay. Wydawała się obca, tak jakby go nie poznawała. To pewnie szok - powtarzał sobie w duchu. Nie mogła przecież zapomnieć, od tego, czy pamiętała, zależało tak wiele, za wiele.
Wszedł do niewielkiej kuchni. Zgodnie z jego oczekiwaniami stara kobieta, właścicielka domostwa, siedziała przy niewielkim stole przy oknie.
- Odzyskała przytomność - powiedział cicho w momencie, gdy Ann spojrzała w jego stronę.
- I co z nią?
- Jest odrobinę wst...
Nie zdążył dokończyć dokończyć zdania, gdyż w tym momencie dobiegł ich przeraźliwy wrzask z góry. Obydwoje równocześnie poderwali się i pobiegli w stronę, z której dobiegał krzyk.
Gdy dotarli na miejsce ujrzeli leżącą na ziemi, szlochającą Lay.
- Co z moimi nogami?! - rozhisteryzowana dotykała bezwładnych kończyn w nadziei, że to tylko chwilowe odrętwienie i zaraz odzyska w nich władzę. W miarę upływu czasu delikatne dotknięcia zmieniły się w drapanie i kaleczenie skóry. Z ran, które zrobiła na udach, powoli wypływała krew.
- Dziecko - staruszka dobiegając do niej, chwyciła ją za nadgarstki. - Uspokój się, to niczego nie naprawi.
Z pomocą chłopaka przenieśli dziewczynę z powrotem na łóżko. Po opatrzeniu ran usiedli przy niej i czekali, aż strugi łez przestaną płynąć z jej oczu.
- Co się stało, że ja... ? - przemówiła ocierając twarz.
- Taka była cena - odezwał się Jack. Zamilkł jednak poczuwszy potępiające spojrzenie właścicielki domu.
- Odpocznij. Później porozmawiamy - delikatny, pocieszający uśmiech pojawił się na twarzy Ann.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania