Zakochana Mora

Wyjątkowo udało mi się wyjść z pracy o czasie, więc miałem szansę, że dojadę do domu zanim Jola nabierze ochoty na wymówki. Moje biuro miało siedzibę poza miastem, więc powrót nie powinien zająć zbyt dużo czasu. Miałem szczęście, że tak rano, jak i po południu jeździłem w przeciwną stronę, niż większość użytkowników gdańskich dróg. Tak było i tym razem, więc po niecałej pół godzinie, podjechałem pod mój blok. Przed wejściem do mojej klatki stało kilka osób zawzięcie dyskutując.

– No ile można blokować windę, do jasnej cholery – denerwował się starszy pan. – Czy pani nie widzi, że ludzie czekają?

– No właśnie, nie będę wchodziła na siódme piętro – poparła go moja sąsiadka z góry, pani Michałowska.

– Co się dzieje? – zapytałem, podchodząc.

– Jakaś nowa lokatorka zablokowała windę tapczanem i teraz nie może ruszyć ani w tę, ani we w tę. – odparła Michałowska. – Może pan coś poradzi, panie Janku.

– Zobaczę –powiedziałem i wszedłem do środka.

W drzwiach windy stała młoda, szczupła brunetka, bezsilnie starając się przesunąć pionowo ustawioną wersalkę.

– Mogę pomóc? – zapytałem.

– Mógłby pan? Naprawdę? Nie mogłam się nikogo doprosić. Ci od przeprowadzek nie chcieli wnieść moich rzeczy na górę, zostawili wszystko pod blokiem i pojechali.

– To potrwa tylko chwilę, a wszyscy skorzystamy – stwierdziłem.

Poprosiłem, by mnie przepuściła i przesunąłem dół kanapy, by góra przeszła przez drzwi. Po chwili wersalka była w środku.

– To na które piętro?

– Czwarte. Bardzo panu dziękuję – odparła i wcisnęła się obok mnie do kabiny. Przez kilkadziesiąt sekund staliśmy twarzą w twarz i patrzeliśmy na siebie. Była tylko trochę niższa ode mnie, więc mogłem przyjrzeć się jej ciemnym, prawie czarnym oczom. Miała ciemne, delikatnie zrośnięte brwi, co nadawało jej twarzy lekko buntowniczego charakteru.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, wyciągnąłem ładunek z kabiny i zapytałem o numer mieszkania.

– Pod trzydziestką – powiedziała. – czy mógłby pan chwilkę poczekać? Na dole zostało kilka moich rzeczy, a nie chcę, żeby ktoś to zabrał. Za moment wrócę i pomogę panu z tą wersalką. – Wsiadła do windy i pojechała na dół.

Pomyślałem, że szybciej będzie, jeśli sam przytargam łóżko pod jej drzwi, tym bardziej, że już zaczęło robić się późno i Jola na pewno się denerwuje. Moment trwał dłużej niż przypuszczałem, bo ludzie na dole skorzystali w końcu z windy i zanim nowa lokatorka mogła się do niej dopchać, minęło kilka minut.

– Najmocniej przepraszam, już otwieram drzwi. I bardzo dziękuję, za pomoc.

– Drobiazg – odparłem.

Wnieśliśmy razem wersalkę i postawiliśmy w pokoju.

– Muszę lecieć, do widzenia – rzekłem, jak tylko wypuściłem łóżko z rąk, po czym ruszyłem do drzwi.

– Muszę się panu jakoś zrewanżować – odparła idąc za mną. – Pan ma na imię Jan, prawda?

– Tak, a skąd pani wie? – zapytałem zdziwiony.

– Usłyszałam jak sąsiadka do pana mówiła. Ja nazywam się Agnieszka Lica.

– Miło mi panią poznać. Niestety muszę lecieć, bo jestem już spóźniony, do widzenia – rzuciłem i poszedłem schodami na szóste piętro.

Nie zawiodłem się, od samego progu dopadły mnie pretensje Joli.

– Znowu się spóźniłeś, przecież wiesz, że dziś idziemy do teatru – zaczęła.

– Wiem, ale jakaś kobieta zablokowała windę i musiałem jej pomóc.

– Oczywiście, rycerz na białym koniu się znalazł. Nie mogłeś wejść po schodach?

– Ja mógłbym, ale czy ty w tych szpilkach chciałabyś schodzić sześć pięter? – odparłem wskazując na jej bardzo wysokie obcasy. – Wszyscy skorzystali, a my mamy jeszcze półtorej godziny, więc spokojnie zdążymy.

Środowe wieczory były przeznaczone na teatr. Jola była moją dziewczyną od pół roku, a od dwóch i pół miesiąca mieszkała ze mną. Postanowiła mnie „odchamić”, więc wymyśliła cotygodniowe wyjścia do teatru. Przez pierwszy miesiąc było fajnie, ale wkrótce przekonaliśmy się, że nie ma w okolicy tylu teatrów, by wystarczyło na dłużej, a żaden z nich nie miał premiery częściej niż co dwa–trzy miesiące. Więc Jola wpadła na cudowny pomysł odwiedzania scen alternatywnych. To miał być piąty tego typu wypad, a ja powoli zacząłem dostawać teatrofobii. Dla świętego spokoju zgadzałem się jednak na te wyjścia, skoro wydawały się uspokajać Jolę. Szybko przebrałem się w ciemny garnitur i byłem gotowy do wyjścia.

Sztuka nazywała się „Delirium” i taka właśnie była. Deliryczna muzyka, deliryczne ruchy, aż zacząłem zamykać oczy, by nie dostać delirium. Czułem się jak wystrojony pajac, wśród widzów w dżinsach i swetrach. Gdy w końcu wyszedłem na zewnątrz, z ulgą stwierdziłem, że świat ciągle wygląda tak samo, domy stoją prosto, a ludzie chodzą, nie pląsają.

– I jak ci się podobało? – zapytała Jola, gdy usiedliśmy w samochodzie.

– Ciekawa sztuka – odparłem neutralnie, bo krytyka nieuchronnie wywołałaby kazanie na temat artystycznej ekspresji wyrażonej myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem…

– To niewiele z niej wyniosłeś – skomentowała zgryźliwie. – Nie widziałeś, jak aktorzy przeżywali uniesienia, jak potrafili podzielić się swymi odczuciami, emocjami? Czeka cię jeszcze dużo nauki, mój drogi. – To zabrzmiało złowróżbnie.

Wracając do domu, po raz kolejny zastanawiałem się, jak wpakowałem się w ten związek. Z początku było miło, gdy spotykaliśmy się dwa, trzy razy w tygodniu. A potem, jak dowiedziałem się później, jej mamusia namówiła ją, by się do mnie sprowadziła. I wtedy Jola zaczęła urządzać moje życie według swoich zasad. Tak, wiem, jestem tchórzem. Nie potrafiłem powiedzieć jej, że nie pasujemy do siebie. Nie potrafiłem zrobić jej przykrości i zerwać z nią. Moja własna matka wpoiła mi wielki szacunek dla kobiet i teraz taki był tego efekt.

Następnego popołudnia, gdy próbowałem wyjść z pracy o czasie, zatrzymał mnie szef.

– Janek, będziesz musiał mnie zastąpić na prezentacji.

– Ale przecież w sobotę wieczorem jestem zajęty… – zaprotestowałem. Sobotnie wieczory były przeznaczone przez Jolę na seks. – Przecież ty miałeś ją poprowadzić. Od miesiąca przysyłam ci materiały, ale ja nie jestem gotowy do prezentacji. Taki wielki projekt. Jak zawalę, to firma padnie.

– Trudno, musisz zmienić plany. Na pewno sobie poradzisz, to w końcu twój projekt. Poza tym ta transakcja jest już praktycznie zatwierdzona, więc wystarczy pokazać kilka szczegółów kilku ludziom. Możesz zabrać swoją partnerkę, jeśli chcesz. Po prezentacji ma być bankiet – dodał z przymilnym uśmiechem, po czym poklepał mnie po plecach i poszedł nękać innych.

Super – pomyślałem. Poziom stresu na moim smartwatchu wskazywał maksimum. Zastanowiłem się, ile czasu minie, zanim zejdę na zawał. Do czterdziestki brakowało mi już tylko pięciu lat…

W drzwiach domu spotkałem Agnieszkę.

– Dzień dobry panu – powiedziała z promiennym uśmiechem. Wsiedliśmy razem do windy.

– Miło spotkać kogoś, kto dla odmiany wita mnie uśmiechem – odparłem, uśmiechając się smutno.

– Wciąż jestem panu winna podziękowanie za pomoc, sama nie dałabym rady, a sąsiedzi by mnie zaszczuli. Może da się pan zaprosić na herbatę?

– Dziękuję, ale może kiedy indziej. To był naprawdę drobiazg. Niech się pani nie przejmuje. – odparłem, choć miałem ochotę na tę herbatę.

– Moje zaproszenie jest w takim razie otwarte. Miłego dnia – odparła i wysiadła na swoim piętrze.

– Miłego… – odparłem do zamkniętych drzwi.

Joli nie było w domu, więc miałem nadzieję na chwilę spokoju, przed kolejną burzą związaną ze zmianą utartego rytmu tygodnia. Niestety, spokój nie trwał nawet trzech minut, bo gdy usłyszałem dźwięk przekręcanego zamka, tętno znów skoczyło mi do czerwonych zakresów.

– Niezłe ma nogi – zaczęła Jola, gdy mnie zobaczyła. – Jesteście już po imieniu?

– O czym ty mówisz?

– O tej małej z czwartego piętra. Widziałam, jak wsiadaliście razem do windy.

– Wow, wieści szybko się rozchodzą. – zakpiłem. Jednak kpina to nie najlepsza broń wobec Joli.

– Tak myślałam.

– Nie, nie jesteśmy po imieniu. Nic między nami nie było i nie będzie. – Zaczęło mnie to wszystko przerastać. Jednak, gdy moja dziewczyna coś sobie wbije do głowy, to nie ma szans na to by jej to z niej wybić. – Jest jeszcze jedna sprawa – dodałem na fali wzburzenia. – W sobotę wieczorem muszę poprowadzić prezentację w Gdyni, a potem jest bankiet. Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną.

– Ty doprawdy potrafisz zepsuć każdą przyjemność – stwierdziła, przewracając teatralnie oczami. – Myślisz, że puszczę cię samego? Nie ma mowy – dodała. Czwartek był dniem książki, więc po obiedzie każde z nas udało się do swojego kąta i zatopiło się w lekturze. Tak minął wieczór.

Tej nocy miałem dziwny sen. Śniła mi się Agnieszka, co nie jest niczym dziwnym, bo była oazą spokoju w porównaniu z Jolą. Dziwne było to, że zmieniła się w czarnego kota, który usiadł mi na piersi. Przyglądał mi się bacznie a ja nie mogłem się ruszyć. Po chwili poczułem, że coraz ciężej mi się oddycha. Próbowałem się poruszyć, zrzucić go z siebie, ale byłem jak sparaliżowany. W końcu kot machnął łapą i drapnął mnie w szyję pod uchem. Polizał małą rankę, po czym zeskoczył ze mnie i majestatycznie wyszedł z pokoju. Odzyskałem zdolność ruchu i z głębokim westchnieniem obudziłem się. Rozejrzałem się po pokoju, ale nic niezwykłego nie zobaczyłem. Może z wyjątkiem malutkiej plamki krwi na poduszce. Guzik poszewki miał ostrą krawędź i widocznie mnie podrapał, a moja podświadomość we śnie przypisała ten przypadek działaniu kocich pazurów.

Cały piątek spędziłem na przygotowywaniu prezentacji i w związku z tym nie miałem okazji skorzystać z dnia dla siebie. Tak, piątek był jedynym dniem, kiedy mogłem wyjść z kolegami do pubu albo na mecz. Niestety, nie tym razem. Na szczęście nie męczyły mnie żadne sny.

W sobotę rano zakupy, potem sprzątanie. Po południu Jola poszła do fryzjera i kosmetyczki, a ja szlifowałem prezentację. Gdy wróciła, ubraliśmy się i pojechaliśmy do Gdyni.

– Jesteś gotowy? –zapytała tonem nauczycielki.

– Chyba tak – odparłem. Nie lubiłem występować przed obcymi ludźmi.

– Mam nadzieję, że nas nie skompromitujesz. Nie zniosłabym tego.

W małym nadmorskim hotelu przygotowano niedużą salę konferencyjną z krzesłami ustawionymi w kilku rzędach. Jola usiadła w jednym z ostatnich i dzięki bogu jej nie widziałem. Gdy podszedłem do rzutnika, natknąłem się na Waldemara Kłosińskiego, szefa szefów z mojej firmy. Był przystojnym, czterdziestoletnim mężczyzną.

– Dzień dobry panie prezesie – przywitałem się. – Nazywam się Jan Wroński i mam poprowadzić prezentację.

– Dzień dobry, a nie miał jej czasem prowadzić Chocimski?

– Tak, ale coś mu wypadło, więc zlecił to mnie. Jestem inżynierem odpowiedzialnym za ten projekt, więc nie powinienem dać plamy. – odparłem, wcale nie czując tej pewności. Tym bardziej pod czujnym okiem najwyższego z bossów.

– Trudno, tylko nie wiem, czy pan wie, dla kogo jest ta prezentacja?

– Molinex ma zbudować centrum badawczo-rozwojowe dla Danish Petroleum. Chocimski mówił, że kontrakt jest właściwie załatwiony, I że prezentacja jest dla ludzi z Molinex-u.

– Kontrakt ma dopiero zostać zawarty, a mamy dużą konkurencję. Jak nasza oferta się nie spodoba, to mamy przesrane. Chcę, żeby pan to zrozumiał. A z Chocimskim pogadam sobie później. D.P. przysłało tu swojego przedstawiciela, by przyjrzał się projektowi. Zna pan angielski, gdyby o coś chciał zapytać?

Przełknąłem ślinę. Robiło się coraz duszniej.

– Tak – odparłem.

– To powodzenia. Tylko nie chciałbym być w pańskiej skórze, gdy coś nie wypali – dodał i ruszył witać gości.

Załadowałem prezentację do komputera i mentalnie przygotowałem się do katastrofy.

Do sali wtoczono wózki z kawą i ciastkami. Przy jednym z nich zobaczyłem Agnieszkę. Ona też mnie ujrzała i podeszła się przywitać.

– Dobry wieczór panie Janku, co pan tu robi?

– Mam dziś poprowadzić prezentację, a pani?

– Hotel wynajął dodatkową obsługę do tego bankietu, więc moja firma cateringowa wysłała mnie tutaj. Ale niezwykły zbieg okoliczności – podsumowała. – Muszę lecieć, bo mamy dużo roboty. Będzie pan na bankiecie?

– Tak. O ile po prezentacji mnie nie wyleją. – odparłem skwaszony.

– No co pan, wszystko będzie dobrze, wierzę w pana i trzymam kciuki – dodała z uśmiechem, pokazując palce zaciśnięte wokół kciuków. Poczułem, że może jednak jest jakaś szansa na ocalenie głowy.

Prezentacja mogła pójść lepiej, ale nie było też najgorzej; pytania były łatwe i nie miałem żadnego problemu wyjaśnieniami. Po jej zakończeniu, przedstawiciel Danish Petroleum podszedł do mnie razem z moim szefem i pogratulował mi.

– Jan Wroński jest jednym z naszych najlepszych inżynierów – Kłosiński kuł żelazo, póki gorące. – Nasze kadry gwarantują najwyższą jakość naszych projektów. Na pewno się nie zawiedziecie.

– Hans Vestergaard – przedstawił się. – Tak, prezentacja zrobiła ma mnie bardzo pozytywne wrażenie – odparł po angielsku gość. – Była bardzo precyzyjna i rozwiewała wszelkie wątpliwości jakie mieliśmy wobec tego rozwiązania. Myślę, że dojdziemy do porozumienia.

Gość odszedł porozmawiać z ludźmi z Molinexu, a Kłosiński zwrócił się do mnie.

– Uratował pan głowę.

– Dziękuję, panie prezesie.

– Może pan teraz odetchnąć i cieszyć się bankietem.

Podeszła do mnie Jola.

– Pozwoli pan, panie prezesie, że przedstawię moją znajomą: Jolanta Kwaśnicka.

Prezes spojrzał na Jolę z uznaniem i pocałował ją w wyciągniętą rękę.

– Cała przyjemność po mojej stronie – powiedział. – Nic dziwnego, że Jan się przy pani wyrobił.

Jola pokraśniała z zadowolenia.

– Och, jeszcze trochę mu brakuje, ale pracuję nad tym – odparła z uśmiechem, jakiego dawno u niej nie widziałem.

– Życzę udanego bankietu. – Kłosiński pożegnał się kierując się do wyjścia z sali konferencyjnej w kierunku bufetu.

– Dziękujemy. – Po tym stwierdzeniu Jola pociągnęła mnie w ślad za prezesem.

Uśmiech na jej twarzy zgasł chwilę po wejściu do bufetu, gdy zobaczyła i rozpoznała Agnieszkę.

– Co ona tu robi? – Zapytała oskarżycielskim tonem, jakbym to Agnieszkę zaprosił na bankiet, a Jola miała nam usługiwać.

– Jej firma obsługuje ten bankiet – odparłem, zanim zdążyłem pomyśleć o konsekwencjach.

– Coraz lepiej. I ty mi mówisz, że jej nie znasz? – zasyczała. – Myślę, że zbyt długo tu nie zabawimy – dodała po chwili, odciągając mnie jak najdalej od sąsiadki z czwartego piętra.

Pokręciliśmy się może z pół godziny, coś przekąsiliśmy i tyle. Dwa razy, krążąc po sali, natknęliśmy się na prezesa. Za każdym razem komplementował urodę i wyszukany styl Joli. Przez cały ten czas starałem się nie patrzeć w stronę sympatycznej kelnerki, ale nie udało się to całkowicie, więc gdy Agnieszka złapała moje spojrzenie, uśmiechnęła się szeroko i pokiwała głową z uznaniem.

Tego już było za wiele dla Joli, więc wyciągnęła mnie z hotelu i poprowadziła do samochodu.

– Jeszcze jeden taki numer i wracam do mamy. – zagroziła.

W duchu pomodliłem się o jeszcze jeden taki numer.

Oczywiście seksu tej nocy nie było.

Za to znowu odwiedził mnie czarny kot. Było dokładnie tak samo jak poprzednio. Znowu nie mogłem się poruszyć, ciężko mi było wziąć oddech. Tym razem kot mnie nie podrapał, tylko po prostu zeskoczył na podłogę. Jęknąłem i obudziłem się. Szybko podniosłem głowę i ze zdumieniem zobaczyłem cień poruszający się w kierunku drzwi. Szybko wyskoczyłem z łóżka, chwyciłem szlafrok i poszedłem tropem intruza. W przedpokoju było trochę jaśniej, choć wciąż za ciemno, by stwierdzić co to jest. Cień wielkości kota lub psa podążał w kierunku drzwi wejściowych. Nagle stało się coś niewiarygodnego. Jak chmura dymu przecisnął się pod drzwiami. To na pewno nie mogło być żywe stworzenie, bo nawet mysz by się nie przecisnęła. Otworzyłem drzwi i na schodach zobaczyłem czarny ogon. Powoli poszedłem za nim w dół klatki schodowej. Chyba szedłem trochę za wolno, bo na czwartym piętrze zniknął mi z oczu. Zatrzymałem się i rozejrzałem. Wrzask za plecami uświadomił mi, gdzie jestem.

– Ty świnio, ty chamie, ty sukinsynu – krzyczała Jola, która widocznie obudziła się przez moje jęki i poszła za mną. – Myślisz, że dam się tak traktować? Że będziesz po nocach łaził do tej suki? Dosyć tego, mama mówiła mi, że jesteś nic niewart. Nie będę z tobą ani sekundy dłużej, zdradliwy skurwysynu. Pożałujesz tego. – Pobiegła na górę. Nie miałem nawet sekundy by spróbować się tłumaczyć. Zresztą po co? Nawet sam sobie bym nie uwierzył, że szukałem kota zrobionego z dymu. Prędzej już, że lunatykuję. Tylko czemu na to piętro?

Uchyliły się drzwi z numerem 32 i wyjrzał jakiś starszy człowiek.

– Możecie być ciszej? Ludzie chcą spać – zasyczał gniewnie.

– Przepraszam, takie małe nieporozumienie – odparłem cicho. – To już się nie powtórzy.

W wyobraźni słyszałem już plotki, jakie pojawią się rano.

Wszedłem po schodach na swoje piętro. Drzwi na szczęście były otwarte, bo gdyby Jola zatrzasnęła mi je, nie miałbym jak wejść do domu i musiałbym spędzić noc na klatce albo siłą je wyważyć.

Bez słowa stanąłem w kuchni obserwując, jak się pakuje. Załadowała część swoich rzeczy do walizki, po czym przechodząc obok mnie powiedziała z mordem w oczach:

– Po resztę przyjadę w poniedziałek, jak cię nie będzie. Wtedy zostawię klucze.

– Dobrze – odparłem.

– Nie odzywaj się do mnie! – warknęła – Dla mnie nie istniejesz! – odwróciła się i wyszła.

W domu zapanowała niesłyszana od miesięcy cisza… Ktokolwiek wysłał tego kota zasługiwał na moją wdzięczność. Usnąłem jak dziecko i spałem do południa.

Po śniadaniu przypomniałem sobie, że w samochodzie został laptop, więc poszedłem go zabrać, bo nigdy nic nie wiadomo. W drzwiach spotkałem panią Michałowską, która wracała z kościoła.

– Dzień dobry pani – powitałem ją, – piękny mamy dziś dzień.

– Zdecydowanie – odparła sąsiadka. – Było dziś u państwa bardzo cicho, wszystko w porządku? – zapytała stawiając akcent na „cicho”. Oczywiście musiała już wiedzieć co się stało w nocy, więc chyba bardziej zależało jej na zdobyciu jakichś pikantnych szczegółów, by mieć czym podzielić się z sąsiadkami.

– Jola się wyprowadziła – powiedziałem wprost, nie zdradzając niczego, o czym już by nie wiedzieli sąsiedzi.

– Ale wróci?

– Raczej nie.

– To może i dobrze panie Janku, to była dość głośna osoba – podsumowała, a na jej twarzy widać było ulgę. Nie dziwiłem się; sam kiedyś zastanawiałem się jak długo sąsiedzi wytrzymają jej awantury.

– Miłego dnia, pani Michałowska.

– Wzajemnie.

Po południu pojechałem do kina, a potem na burgera. Poczułem, że znowu żyję. Znów mogłem decydować za siebie. I było cudownie. Obiecałem sobie, że nie wpuszczę za drzwi żadnej kobiety na dłużej niż dzień. Albo noc. Uśmiechnąłem się do tej myśli.

Poniedziałek zapowiadał się obiecująco; po tym co wydarzyło się na prezentacji, mój obecny szef mógł mieć kłopoty, a ja, oczyma wyobraźni widziałem, jak awansuję albo co najmniej dostaję podwyżkę i dużą premię. Gdy szef wezwał mnie do biura, przybrałem niewinny wyraz twarzy i spokojnie tam poszedłem. W biurze, oprócz mojego szefa był także nie kto inny, jak prezes Kłosiński. Moje nadzieje wzrosły jeszcze bardziej.

– Janek, jak mogłeś mi to zrobić? – zapytał przełożony.

– Ale co? – udałem głupiego. A w myślach dodałem: „Sam sobie to zrobiłeś, dupku. Trzeba było się trochę wysilić, to teraz ty byś spijał śmietankę, nie ja!”

– Pan prezes mówi, że ledwo uratował kontrakt, bo mało go nie położyłeś.

– Co? Jak to? Przecież człowiek z Danish Petroleum mnie chwalił, sam pan słyszał panie prezesie –zwróciłem się do Kłosińskiego o wsparcie.

– Och, to była tylko kurtuazja, zawsze się tak mówi. Później przez dwie godziny przekonywałem go, by nie zrywał kontraktu – odparł prezes.

Nic nie rozumiałem. Nie dość, że poświęciłem projektowi dziesięć miesięcy, nie dość, że przedstawiłem go kontrahentom, to jeszcze za to mam dostać po dupie? O co tu chodzi?

– Ale przecież pan mnie przed nim chwalił. – Czułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

– A co miałem powiedzieć? Że zatrudniamy tu dyletantów, którzy nie radzą sobie nie tylko z pracą, ale i życiem osobistym i nie potrafią szanować kobiet?

– O czym pan mówi? – zapytałem domagając się wyjaśnienia tego ostatniego stwierdzenia.

– Dla człowieka, który w środku nocy wyrzuca kobietę na bruk nie ma niestety w naszej firmie miejsca. Dostanie pan trzymiesięczną odprawę. Może pan zabrać swoje rzeczy. Żegnam.

To było tak nieprawdopodobne, że po wyjściu z biura szefa, musiałem usiąść. Wieści o tym, że popadłem w niełaskę, musiały rozejść się po firmie wcześniej, bo ludzie starali się unikać mojego wzroku. Skąd prezes się dowiedział o tym, co się stało z Jolą? I czemu to było tak przeinaczone? Zacząłem zastanawiać się, czy czasem szanowna mamusia Kwaśnicka nie maczała w tym palców. Wiedziałem, że rodzice Joli mieli rozległe kontakty w świecie biznesu, więc mogło się zdarzyć, że jakoś dotarli do Kłosińskiego. A po tym, jak patrzył na moją partnerkę na prezentacji, mogłem się domyślać, że mu się podobała. Potrafiła wzbudzać zainteresowanie mężczyzn. Przecież sam jej kiedyś uległem. Po kilku minutach stwierdziłem, że nie ma sensu sterczeć tu i czekać na zmiłowanie pańskie. Pies ich drapał, niech radzą sobie beze mnie. Zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem, spluwając za siebie przez lewe ramię. „Bodaj by was kryzys zatopił!” – zakląłem i pojechałem do domu.

Drzwi do klatki schodowej musiały być zaczarowane, bo znowu spotkałem w nich Agnieszkę. Taszczyła dwa wielkie pudła z Ikei. Widać było, że są ciężkie i nieporęczne, bo dziewczyna przesuwała jedno, próbując trzymać drugie.

– Pomogę pani, pani Agnieszko – rzekłem, ruszają na pomoc.

– O, to pan! Dziękuję. – Wsunęliśmy paczki do windy.

– Nowe meble? – zapytałem wskazując na paczki.

– Komoda i stolik pod telewizor. Tylko telewizora jeszcze nie mam – roześmiała się. – A pan nie w pracy? Ma pan wolne?

– Można tak powiedzieć – odparłem.

– W takim razie musi pan tym razem zostać na herbacie.

– Czemu nie, nigdzie się nie śpieszę. A te szafki da pani radę złożyć?

– No właśnie nie wiem, nigdy nie próbowałam.

– To może spróbujemy razem? – zaoferowałem. Nie miałem ochoty wracać do domu i gnić tam bezczynnie przez resztę dnia.

– Ojej, nie chcę panu zawracać głowy.

– To naprawdę drobiazg.

– To super! – ucieszyła się.

Wnieśliśmy paczki do mieszkania. Wyglądało ono inaczej niż gdy widziałem je po raz pierwszy. Pojawiły się nowe meble; do wersalki, którą razem wnosiliśmy dołączył nieduży stół i cztery krzesła. Na podłodze stało kilka kartonów z rzeczami oczekującymi na swoje miejsce. Na ścianie zobaczyłem zdjęcie rodzinne, na którym było małżeństwo i siedem córek.

Agnieszka zobaczyła na co patrzę.

– Ta najmłodsza, to ja. To było osiemnaście lat temu, miałam wtedy jedenaście lat. Mój ojciec marzył o synu, więc gdy urodziła się pierwsza córka, szybko postarał się o drugie dziecko. I tak to się powtarzało, aż po siódmej córce musiał zrezygnować z marzeń. Mama nie mogła mieć więcej dzieci.

– Ja niestety jestem jedynakiem, zazdroszczę pani rodzeństwa.

– Czy ja wiem, czy jest czego zazdrościć? – odparła zamyślona. – Mówią, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Niech pan sobie wyobrazi, gdy kucharek jest osiem. Bywały i dobre i złe chwile, jak to w życiu. Przepraszam, to nie moja sprawa, ale słyszałam, że coś się działo w nocy w sobotę i od tej pory nie widziałam już tej kobiety, z którą był pan na imprezie. Przykro mi.

– No cóż, nie ma co ukrywać, rozstaliśmy się. Nie pasowaliśmy do siebie.

– Och, dlatego jest pan taki smutny?

– To aż tak widać? – zapytałem, bo starałem się ukrywać moje przygnębienie. – Ale to nie przez rozstanie. Dziś zwolnili mnie z pracy.

– Co??? – Agnieszka prawie krzyknęła. – Przecież był pan świetny i słyszałam, jak ten Duńczyk pana chwalił w rozmowach. Mówił, że dawno nie widział tak precyzyjnego i konkretnego przekazu.

– Cóż, mam pewną teorię, ale muszę to sprawdzić.

W kuchni zagwizdał czajnik. Agnieszka poszła zrobić herbatę, a ja wyjąłem telefon, by sprawdzić Messengera. Nie było żadnych wiadomości, ale w oczy rzuciła mi się ikonka Joli z zieloną kropką. „Muszę ją wyrzucić ze znajomych” – pomyślałem. Przełączyłem na Fejsa, i wszedłem na jej profil. Wśród ostatniej aktywności zobaczyłem coś, co potwierdziło moje przypuszczenia – nowy znajomy Joli – prezes Kłosiński.

Agnieszka przyniosła herbatę i jakieś ciasto. Pokazałem jej telefon.

– Jola szybko znalazła sobie pocieszyciela – skomentowałem. – To mój prezes, on mnie wyrzucił.

– Wie pan co, nie warto się nimi przejmować, da pan sobie świetnie radę, a oni pożałują. Zapraszam do stołu.

Usunąłem Jolę, mojego przełożonego i prawie wszystkich kolegów z pracy ze znajomych i wyłączyłem telefon.

– Ma pani rację, trzeba żyć dalej.

Ciasto było fantastyczne, niezbyt słodkie i lekkie jak piórko. Zjadłem trzy kawałki, co wywołało uśmiech zadowolenia na twarzy mojej gospodyni. Herbata też była niezwykła, ziołowa, ale o owocowym posmaku. Sypana, nie w torebce.

– Co to za herbata? – zapytałem wycierając usta serwetką.

– Rodzinna receptura. Ma ponad 80 lat. Receptura, nie herbata – zachichotała. – W miejscowości, z której pochodzę, rosną te zioła, moja prababka była zielarką i nauczyła moją mamę, a ona mnie. Moje siostry nie chciały tego znać, bo mówiły, że to obciach.

– A skąd pani pochodzi? – zapytałem.

– Spod Sierakowic, ze wsi Lisie Jamy. – Wypowiadając to jakby się odrobinę skurczyła, podświadomie oczekując kpin i żartów na temat nazwy miejscowości, albo swojego pochodzenia. Musiała wiele razy przeżywać takie chwile.

– Kaszuby są piękne, chciałbym tam spędzić emeryturę. Myślę, że ludzie nie doceniają ciszy i spokoju.

Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Moje oświadczenie musiało ją zaskoczyć.

– Czy będzie dużym nietaktem, jeśli zaproponuję przejście na „ty”? – zapytałem.

– Nie, oczywiście że nie – odparła wyciągając rękę. – Agnieszka Lica – powiedziała.

– Jan Wroński – odpowiedziałem, podając jej swoją. Nie przyznałem się, że zapomniałem, jak się nazywa, gdy przedstawiła się pierwszy raz. Na szczęście powiedziała, więc nie musiałem pytać.

– Przepraszam, ale jak wolisz, żebym mówiła: Janie, Janku, Jasiu?

– Jak chcesz, będę wiedział jaki masz nastrój – odparłem. – A ja do ciebie? Agnieszka, Aga? To ciekawe, bo twoje imię nie ma formalnej, chłodnej formy. Nawet Agniecha ma przyjacielski podtekst.

– Może być tak jak ty chcesz.

Poczułem lekki dreszcz przechodzący mi po plecach, bo między nami zdecydowanie coś zaczynało iskrzyć. Nie byłem pewny, czy jestem na to gotowy, nic o tej dziewczynie nie wiedziałem. Tylko tyle, że była kompletnie inna od Joli. Nie chciałem wplątywać się w nową aferę, zanim nie rozwiążę problemów ze swoją przyszłością… Kogo ja chciałem oszukać? Już chciałem wiedzieć o niej jak najwięcej i jak najczęściej z nią przebywać. Była świetna, radosna i lubiła mnie, to było widać. Miałem tylko nadzieję, że jest wolna.

– Pracujesz w cateringu? – zapytałem.

– Na razie. Chciałabym pracować z małymi dziećmi, mam wykształcenie pedagogiczne. Niestety, w moich okolicach nie było dla mnie miejsca. Mam nadzieję, że tu coś znajdę, złożyłam już papiery do kilku szkół i przedszkoli.

– Brawo, na pewno ci się uda.

– A ty, co teraz zrobisz? – zapytała.

– Na razie tydzień urlopu, potem się zastanowię. Kolega kiedyś proponował mi pracę, ale jego firma jest mała, więc nie mógł konkurować z moją byłą firmą. A jak nie, to znajdę jakieś inne zajęcie, parę rzeczy potrafię.

Wstałem od stołu i podszedłem do opartych o ścianę paczek.

– Najpierw komoda czy szafka pod telewizor?

– Komoda, muszę schować ubrania – odpowiedziała wstając.

Poprosiłem o nóż i rozciąłem taśmy oplatające paczkę. Przejrzałem instrukcję i stwierdziłem, że potrzebujemy młotka. Agnieszka nie miała, więc poszedłem do mojego mieszkania i przyniosłem skrzynkę z narzędziami. Dziewczyna spytała, czy może sama spróbować. Była ambitna. Zgodziłem się służyć jej radą i podtrzymywałem większe części w czasie skręcania. Po czterdziestu minutach dobijaliśmy wspólnie ostatni gwoździk tylnej płyty i komoda była gotowa.

– Brawo ty – pochwaliłem ją. – Dałaś sobie świetnie radę.

W odpowiedzi obdarowała mnie całusem w policzek i uśmiechem pełnym dumy.

– To teraz szafka – powiedziała i zaczęła rozcinać taśmy.

Instrukcja była niezbyt przejrzysta, więc powiedziała, że tym razem to ona mi pomoże. Udało nam się złożyć szafkę w godzinę. Ustawiliśmy nowe sprzęty w miejscach, które wskazała, po czym dziewczyna zaczęła rozpakowywać kartony i przenosić rzeczy do komody. Po dłuższej chwili zatrzymała się.

– Przepraszam, tak się ucieszyłam, że mam już szafki, że nie pomyślałam, że może się nudzisz i wolałbyś iść do siebie?

– Nie, naprawdę świetnie się bawię i sprawia mi przyjemność patrzenie, jak sobie radzisz. Chyba że ty chcesz zostać sama?

– No co ty, bardzo mi miło, że tu jesteś.

– Mogę skorzystać z łazienki? – zapytałem.

– Jasne, tylko tam też jeszcze trochę brakuje – odparła. – Nie przestrasz się.

„Trochę”, to było mało powiedziane. W łazience, co prawda ładnie odnowionej, poza toaletą była tylko miska pod sterczącym ze ściany kranem. Umywalka i noga do niej leżały na podłodze w kącie, a miejsce na prysznic było puste.

– Powinnaś naciskać na właściciela, żeby szybko dokończył remont, bo nie wiem, jak dajesz sobie radę w takich warunkach – powiedziałem po wyjściu z łazienki. – Jak można wynajmować dom w takim stanie?

– To może być trudne, bo to moje mieszkanie – odparła.

– Och, przepraszam, myślałem, że wynajmujesz.

– Nie, rodzice mi kupili.

– A masz już umówionego hydraulika?

– Miałam, ale tak podniósł cenę, że nie dałabym rady z moimi funduszami.

– Mój kolega ze szkoły jest hydraulikiem, może uda mi się jakoś pomóc.

– I tak robisz dla mnie za dużo. Zaciągnę u ciebie dług, którego nie będę mogła spłacić. A nie lubię być uzależniona.

– Ale to nie jest żaden prezent, po prostu poszukam kogoś, kto cię nie oskubie.

– Jeśli tak, to byłoby wspaniale.

– Dam ci znać, jak się czegoś dowiem. Dziękuję za miłe popołudnie. Trzymaj się –powiedziałem i wyszedłem.

W domu, na stole w kuchni, znalazłem klucze. Pobieżna inspekcja upewniła mnie, że reszta rzeczy Joli zniknęła. „Tyle w temacie panny Kwaśnickiej. A raczej Skwaszonej” – pomyślałem.

Dopóki pamiętałem, zadzwoniłem do Tomka.

– Cześć Tomek, nie przeszkadzam? – zapytałem.

– Janek? Kopę lat, co u ciebie? – odparł mój kolega – hydraulik.

– Jakoś leci, a u ciebie? Bardzo zajęty?

– Trochę, a co szukasz fachowca?

– W zasadzie to bardziej dużej przysługi…

Pokrótce opisałem mu sytuację Agnieszki i powiedziałem, że chciałbym się przed nią wykazać, więc jeśli mógłby mi pomóc, to byłbym bardzo wdzięczny.

– Biały montaż mówisz? – dopytywał się.

– Tylko umywalka i brodzik z kabiną. Instalacja jest, trzeba tylko podłączyć urządzenia. Dziewczyna myje się w misce, więc pośpiech byłby wskazany. Mam kilka dni wolnego, więc mógłbym ci pomóc.

– Spoko, poczekaj, tylko coś sprawdzę. – Po chwili dodał. – Pojutrze po 14, pasuje? Jutro wieczorem wpadnę obejrzeć.

– Słuchaj, jeszcze jedno, mógłbyś jej powiedzieć jakąś niską stawkę, jak zapyta o cenę? Dopłacę resztę, ale tak, żeby nie wiedziała.

– Nie martw się, załatwimy to. – Uspokoił mnie. – Będę w kontakcie, wpadnę jutro wieczorem, to mnie zaprowadzisz. Na razie. – Zakończył połączenie.

Wygrzebałem z zamrażarki jakąś prehistoryczną pizzę, jeszcze sprzed czasów Joli i wrzuciłem do piekarnika. Pomyślałem, że pizza lubi piwo, więc zanim była gotowa, zdążyłem wrócić ze sklepu z czteropakiem. W końcu poczułem się u siebie, na swoich warunkach. Pomyślałem, czym mogłaby mi zagrozić obecność Agnieszki, gdyby tu zamieszkała. Widziałem, jak wrzucała do szuflady skarpetki, nie układała ich w rządki, posortowane kolorami, jak robiła to Jola. Normalny prządek, nie koszary. Fajna, normalna dziewczyna…

Rano przeglądałem wiadomości i natrafiłem na wzmiankę: „Dzisiejszej nocy do Szpitala Wojewódzkiego przywieziono Prezesa KonsPlan–u, Waldemara Kłosińskiego. Nasz reporter donosi, że podejrzewany jest rozległy zawał serca. Czy planowana inwestycja, w którą zaangażowana jest duńska korporacja petrochemiczna jest zagrożona? Jak zareaguje giełda? Szczegóły wkrótce.”

Miałem mieszane uczucia. Z jednej strony, choć to może niezbyt właściwe, ale cieszyłem się, że karma dopadła tego człowieka, i to szybciej niż mogłem sobie wymarzyć. Jednak ten projekt, to było moje dziecko, więc mimo wszystko chciałem, żeby się udało go zrealizować. Pomyślałem, być może naiwnie, że może będę mógł jakoś zapewnić Duńczyków, że warto zainwestować. Uświadomiłem sobie, że nie mam numeru Agi. Ona mogła usłyszeć, gdzie zatrzymał się Vestergaard. Ubrałem się szybko i poszedłem pod 30–stkę. Niestety, dziewczyny nie było. Wróciłem do mieszkania i napisałem na kartce, by się ze mną skontaktowała, podając również mój numer. Wetknąłem kartkę w drzwi i wróciłem do siebie. Spróbowałem wyszukać ją na Facebooku, ale znalazłem kilkanaście Agnieszek lub Ag z jej nazwiskiem, połowa bez zdjęcia i jakiejkolwiek informacji. A żadne zdjęcie nie pasowało do mojej sąsiadki. Pozostało czekać.

Zjawiła się godzinę później.

– Zostawiłeś wczoraj u mnie narzędzia – powiedziała podając mi skrzynkę przez próg.

– Wejdź – poprosiłem. – Nie ma pośpiechu, tym bardziej, że mogą się jeszcze przydać. Dziś wieczorem przyjdzie mój kolega zobaczyć twoją łazienkę i może jutro ją wykończy – odparłem.

– Ach, dziś wieczorem pracuję, co robić? – zafrasowała się. – Może ty mógłbyś mu pokazać, zostawię ci klucze.

– A na którą idziesz do pracy? – zapytałem.

– Na drugą – odparła.

– Dobrze, mamy jeszcze cztery godziny…

– Trzy – poprawiła mnie, – Godzinę zabiera mi dojazd do pracy.

– A gdzie to?

– Niedaleko cmentarza na Łostowicach.

– Podwiozę cię.

– Ale dlaczego? – zdziwiła się.

– Bo musimy jeszcze kupić brodzik, kabinę i kran do prysznica, żeby Tomek wiedział co go jutro czeka. Za dziesięć minut przyjdę po ciebie i pojedziemy na zakupy.

Dziewczyna była trochę oszołomiona, więc chwyciłem ją za ramię i delikatnie skierowałem do drzwi.

Objechaliśmy trzy sklepy, zanim znaleźliśmy coś w rozsądnej cenie, przyzwoitej jakości i wyglądzie, który nie powoduje płaczu. Gdy już wszystko wnieśliśmy do mieszkania Agnieszki, było piętnaście po pierwszej. Ruszyliśmy samochodem w kierunku Moreny.

– Tu masz klucze – powiedziała podając mi przypięte do breloczka dwa klucze, odpinając trzeci. – Tylko zamknij na dolny, bo górnego nie dorabiałam i jest tylko jeden, więc jeśli nie dostanę się do domu to będę musiała cię obudzić. I tak muszę zmienić zamki.

– Powiedz mi, ile masz odłożone na tą łazienkę? – zapytałem. – Muszę coś utargować.

– Po dzisiejszych zakupach zostało dwa, najwyżej trzy tysiące. – Jeśli to za mało, to może chociaż zrobiłby prysznic. Tamten hydraulik chciał ode mnie pięć tysięcy.

– Może zostanę hydraulikiem? – mruknąłem. – Nie martw się, musi wystarczyć.

– I jeszcze tobie muszę oddać za paliwo i za pomoc w zakupach. Wiesz, ile bym wydała na taksówki?

– Jest szansa, że możesz mi odpłacić inaczej – zacząłem, zanim dotarła do mnie dwuznaczność tego stwierdzenia. – Nie, to nic zdrożnego – dodałem widząc jej lekko rozszerzone oczy. – Czy na tej imprezie w sobotę, nie obiło ci się czasem o uszy, gdzie zatrzymał się ten gość z Danii – Vestergaard?

– Och, coś mówili, ale nie pamiętam, ale w Gdyni. – odparła mrużąc oczy.

– Spróbuj sobie przypomnieć, to bardzo ważne – poprosiłem.

– Coś leśnego, nie, ogrodowego… – zaczęła. – Wiem, „Różany Gaj”. Skojarzyło mi się z zapachem.

– Świetnie, jesteś wspaniała. – powiedziałem zachwycony.

Dojechaliśmy pod jej firmę.

– Jak się jutro obudzisz, to daj znać, wpadnę i opowiem ci co ustaliliśmy – powiedziałem do Agnieszki, gdy wysiadała.

– Jasne. Spróbuję wziąć jutro wolne, ale nie wiem, czy się uda.

– Jakby co, możesz na mnie liczyć – zapewniłem.

– Dzięki. Jesteś kochany – rzuciła z uśmiechem, od którego mogły zmięknąć nogi, po czym zniknęła.

Wyszukałem hotel w telefonie i zadzwoniłem na jego numer. Poprosiłem, by przekazali panu Hansowi Vestergaardowi prośbę o kontakt ze mną i zostawiłem numer telefonu. Jeśli nie zadzwoni, to trudno, zrobiłem co mogłem.

Wieczorem przyjechał Tomek i poszliśmy do mieszkania Agnieszki. Pooglądał instalację, coś tam pomruczał pod nosem, pomierzył, postukał i zdecydował, że da się zrobić, ale może zająć dwa wieczory, choć może uda się w jeden.

– Jak ci pomogę, to może damy radę? – zaproponowałem.

– Jak nie będziesz przeszkadzał, to damy – odparł. – Przydasz się do złożenia kabiny.

– Ile mam przygotować kasy? – zapytałem.

– Jak nie będzie zonków, to jak dla ciebie dwójka.

– Dobra, ale jej powiedz, że tysiąc. Resztę dostaniesz ode mnie, a jak uda się w jeden dzień, to dołożę coś ekstra.

– Mogę powiedzieć, mnie tam wszystko jedno kto płaci. Będę jutro o drugiej. To lecę, trzymaj się.

Wyszedł, a ja rozejrzałem się po mieszkaniu Agnieszki. Pomyślałem, że zrobię jej niespodziankę. Poszedłem do kwiaciarni i kupiłem kilka gerber. Wstawiłem je do wazonu, który stał na blacie w kuchni i postawiłem na stole. Potem wyszedłem i zamknąłem drzwi na dolny zamek, jak prosiła.

Sprawdziłem wiadomości na temat Kłosińskiego, ale stan jego zdrowia nie zmienił się, nadal był nieprzytomny, natomiast giełda zaniepokojona sytuacją, zareagowała nerwowo i akcje firmy spadły o 20 procent. Analitycy twierdzili, że nie tyle chodzi o kontrakt, co o zaufanie kontrahentów. Wciąż miałem kilkadziesiąt akcji, które dostałem w ramach premii i innych benefitów, więc miałem w tym osobisty interes, by nie traciły na wartości. Akcje Molinexu także spadły, ale tylko 7 procent. Większa firma, mocniejsza pozycja.

Później sprawdziłem, gdzie są Lisie Jamy. Mała wioska niedaleko Sierakowic, jakieś trzydzieści do czterdziestu domów i całkiem duża szkoła. To było zastanawiające; skoro Agnieszka miała wykształcenie pedagogiczne, to czemu nie pracowała w szkole, którą miała za przysłowiową miedzą? Pomyślałem, że zapytam ją o to.

W nocy znowu przyśnił mi się czarny kot, ale tym razem tylko przyglądał mi się dłuższą chwilę, po czym wyszedł z pokoju.

Około dziesiątej zadzwonił telefon. Jakiś nieznany numer. Odebrałem. Dzwonił Vestergaard. Na wszelki wypadek włączyłem nagrywanie.

– Good morning mister Wroński – zaczął, – dziękuję, że się pan ze mną skontaktował – kontynuował po angielsku. – Od wczoraj próbuję skontaktować się z kimś w firmie, ale nie mogę uzyskać konkretów. Jak wygląda sytuacja Czy prezes czuje się lepiej? Czy nasz kontrakt będzie mógł zostać zrealizowany? Mieliśmy nadzieję, że to pan będzie nadzorował budowę ze strony projektanta, a mówili nam, że pana nie ma w firmie. To wszystko nas niepokoi. Zapewne wie pan, że mamy inne oferty i być może będziemy zmuszeni je rozpatrzyć.

– Dzień dobry panie Vestergaard – odparłem. – Wziąłem kilka dni urlopu, dlatego mnie nie było. Sytuacja w firmie trochę się skomplikowała, ale myślę, że da się ten kontrakt uratować. Nie wiemy jeszcze, jaki jest stan prezesa, ale zarząd spółki na pewno podejmie jakieś kroki zaradcze. Spróbuję dziś dowiedzieć się czegoś więcej i zadzwonię wieczorem do pana, jeśli można.

– Tak, bardzo proszę, to naprawdę bardzo ważne. Będę czekał na wiadomości – powiedział po czym rozłączył się.

Jeszcze wczoraj rano byłem małym trybikiem, a dziś miałem szansę stać się kołem zamachowym tego kontraktu. Wystarczyło to tylko dobrze rozegrać. Pobłogosławiłem pomysł, by nagrać tę rozmowę, miałem teraz twardy dowód, że sytuacja jest krytyczna.

Pojechałem do firmy i poszedłem do gabinetu wiceprezesa, Marcina Gronkiewicza.

– O co chodzi? – spytała sekretarka, gdy wszedłem przez drzwi.

– Muszę się widzieć z Gronkiewiczem – odparłem sucho. – Natychmiast.

– Prezes jest zajęty – zaanonsowała standardowym tonem zaporowym dla intruzów.

– Długo nie będzie, jak firma padnie – rzuciłem.

Kobieta lekko się zmieszała i chwyciła za słuchawkę.

– Kim pan jest? – zapytała.

– Proszę powiedzieć, że przyszedł inżynier Wroński, autor projektu dla Duńczyków.

– Panie prezesie – powiedziała do słuchawki. – Jest tu inżynier Wroński od duńskiego projektu, chciałby się z panem widzieć. – Chwila ciszy. – Tak już wpuszczam.

Wszedłem do gabinetu i nie pytając usiadłem naprzeciwko Gronkiewicza.

– Nie wiem o co panu chodzi, mamy to małe zamieszanie – zaczął. – Pan już u nas nie pracuje, więc nie wiem czego pan tu jeszcze chce.

– Chcę uratować ten projekt – odparłem. – A jeśli firma na tym zyska, to już nie moja sprawa. Rozmawiałem dziś rano z Hansem – rzuciłem lekko, specjalnie podając imię, jakbym był z Duńczykiem zaprzyjaźniony. – Nie wiedzą co się dzieje i myślą o zerwaniu kontaktu.

– A co panu do tego?

– Mówiłem, ten projekt to moje dzieło, nie chcę by przepadł. Zresztą, niech pan posłucha. – Włączyłem nagranie z rana.

Po wysłuchaniu mojej rozmowy z Vestergaardem, Gronkiewicz zbladł.

– Powiedziałem mu, że jestem na urlopie, bo gdyby się dowiedział, że mnie wyrzuciliście, byłoby po wszystkim.

– Dziś zbiera się rada nadzorcza, żeby zdecydować co dalej – odparł. – Myślę, że decyzja prezesa Kłosińskiego była zbyt pochopna i będziemy mogli przywrócić pana na stanowisko i zlecić nadzór nad budową…

– O nie, proszę pana. Nie mam zamiaru tu wracać. – zatrzymałem jego wywód. – Zatrudnicie mnie jako zewnętrznego konsultanta. Dwa tysiące netto dziennie. Czekam na decyzję dziś do dwudziestej. Do widzenia – powiedziałem. Wstałem i wyszedłem. Dopiero w samochodzie pozwoliłem sobie na odprężenie i poczułem, jak adrenalina płynie przez moje ciało. Po chwili zadrżałem. Nie wiem skąd we mnie wzięła się taka determinacja, to nie byłem ja! Spokojny miły, uprzejmy, uległy. Nie dzisiaj.

Zadzwonił telefon. To była Agnieszka.

– Cześć Janek, już wstałam. Dziękuję za piękne kwiaty. Możesz zaraz przyjść? – Jej głos zadziałał na moje skołatane nerwy jak balsam.

– Daj mi pół godziny, musiałem wpaść do firmy, ale już wracam – odparłem.

– Dobrze, czekam.

Pół godziny później zadzwoniłem do drzwi dziewczyny.

– Cześć, wejdź – zaprosiła mnie.

– Cześć Aga. – Uśmiechnęła się słysząc to zdrobnienie. – I co, masz dziś wolne?

– Tak, udało mi się, szef okazał dużo zrozumienia, słysząc, że mam hydraulika. Ostatnio robił remont i wie czym to pachnie – powiedziała.

– To świetnie. O drugiej przyjdzie Tomek, pomogę mu przy montażu kabiny. Powiedział, że jak dla mnie, to zrobi to za tysiąc. Normalnie wziąłby dwa.

– Tysiąc!!! A tamten chciał pięć! Ale czy on jest dobry? Nie schrzani roboty?

– Robił moją łazienkę i jak do tej pory wszystko działa ok.

– W sumie to było głupie pytanie, bo nie poleciłbyś mi żadnego partacza. Przepraszam. Jeszcze raz dziękuję za piękne kwiaty, co cię napadło?

– Chciałem ci sprawić przyjemność.

– Sprawiłeś, nawet nie wiesz jaką. Byłeś w firmie? – zmieniła temat.

– Tak. Dzięki tobie skontaktowałem się z tym Duńczykiem i mogłem ostro zagrać. Jak dobrze pójdzie, to będę ustawiony na przynajmniej półtora roku.

– Wracasz tam do pracy? – zapytała.

– Nie, zakładam firmę – odparłem. – I zedrę z nich skórę – dodałem z satysfakcją. Ach, muszę zadzwonić, przepraszam na chwilę – powiedziałem, po czym wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Vestergaarda.

– Mister Vestergaard? Tu Jan Wroński, rozmawiałem właśnie z członkiem zarządu. Dziś mają posiedzenie rady nadzorczej i chyba wybiorą nowe władze spółki, więc myślę, że wszystkie wasze wątpliwości będą rozwiane – powiedziałem. – Zadzwonię do pana dziś wieczorem i przekaże ostateczne ustalenia, może spotkamy się jutro, aby omówić szczegóły?

– To bardzo dobra wiadomość, będę czekał na informacje. Oczywiście, chętnie się z panem spotkam.

– Dobrze, rano uzgodnię w firmie szczegóły i przyjadę do pana koło południa.

– Świetnie, nareszcie znalazł się ktoś kompetentny. Do wieczora.

– Dobrze mówisz po angielsku – powiedziała Agnieszka.

– Byłem osiem lat w Anglii, to tam zrobiłem studia.

– Ja też trochę mówię, ale niezbyt dobrze.

– Pewnie po prostu siebie nie doceniasz. Wystarczyło, byś zrozumiała jak mnie chwalił na przyjęciu.

– Zjesz coś, pewnie nic nie jadłeś? – zapytała.

– Masz rację, nie miałem czasu nic zjeść. Ale nie rób sobie kłopotu, mogę coś przekąsić w domu.

– No co ty, ja też muszę coś zjeść. Zaraz coś przygotuję. Zjesz jajecznicę?

– Z przyjemnością. Skoczę tylko się przebrać do roboty, bo za godzinę będzie Tomek.

Gdy wróciłem do Agnieszki w roboczych ciuchach, poczułem wspaniały zapach, który wywołał u mnie burczenie w brzuchu. Dziewczyna usłyszała to i roześmiała się. – Siadaj – powiedziała stawiając przede mną talerz z jajecznicą. Dużo i dobrze – marzenie każdego faceta.

– Sprawdziłem, gdzie są Lisie Jamy – powiedziałem po zjedzeniu góry jajek. – Tam jest całkiem duża szkoła. Nie było tam dla ciebie etatu? Podobno brakuje nauczycieli?

Posmutniała i zamyśliła się.

– Niestety, ksiądz katecheta miał wobec mnie obiekcje i dlatego nie chcieli mnie zatrudnić.

– No co ty, taką miłą i spokojną dziewczynę? Idealnie pasujesz na nauczycielkę.

– Nie zdajesz sobie sprawy, jakie wpływy ma ksiądz w naszych okolicach. Bez jego zgody nic nie może się zdarzyć.

– Ale co miał do ciebie?

– Miał pretensje, że nie chodzę do kościoła. I nagadał jakichś głupot, że jestem nawiedzona. Wystarczyło, żebym dostała wilczy bilet.

– Niewiarygodne, jak ludzie potrafią dać sobie wyprać umysły. Takie zabobony w dwudziestym pierwszym wieku…

– Nieważne, tutaj mam szansę i z niej skorzystam.

– Wierzę w ciebie – zapewniłem. – I będę cię zawsze wspierał – dodałem.

– Nie obiecuj, bo nie wiesz co się stanie – odparła filozoficznie.

Tomek przyjechał o czasie. Pomogłem mu wnieść narzędzia i części do montażu. Zabrał się do roboty i już po półtorej godziny umywalka była gotowa. Osadzenie brodzika zajęło mu za to trzy godziny, bo trzeba było trochę poprawić podejście i wyrównać poziom podłogi. Zanim zabraliśmy się za kabinę, zjedliśmy kanapki, które zrobiła nasza gospodyni.

Wtedy zadzwonił telefon.

– Panie Janie – odezwał się Gronkiewicz. – Rada nadzorcza powierzyła mi stanowisko prezesa firmy i poleciła podjęcie natychmiastowych działań w sprawie kontraktu z Danish Petroleum. Zgadzamy się na pana warunki, czy może pan pośredniczyć w dokończeniu negocjacji?

– Dobrze, umówiłem się wstępnie na jutro koło południa w hotelu pana Vestergaarda. Myślę, że najlepiej będzie, jak przyjadę rano do firmy, podpiszemy wstępny kontrakt a potem razem pojedziemy na spotkanie. Jak zakończę zakładanie firmy, podpiszemy ostateczny kontrakt.

– Dobrze, będę czekał na pana jutro rano.

Nie mogłem się powstrzymać przed dzikim okrzykiem radości. Tomek i Agnieszka spojrzeli na mnie z pytaniem w oczach.

– Jest super! – powiedziałem. – Jutro zaczyna się nowy rozdział w moim życiu. – Pokrótce opowiedziałem o nowej umowie, ale nie chwaliłem się, ile będę zarabiał. Powiedziałem, że dużo, ale to jeszcze trzeba wynegocjować.

Zadzwoniłem do Duńczyka, żeby potwierdzić jutrzejsze spotkanie i że przyjadę z nowym prezesem. Był bardzo zadowolony.

Potem wróciliśmy do pracy

Kabina zajęła kolejne dwie godziny, a kran pół. Około wpół do jedenastej Tomek oświadczył, że wszystko gotowe, ale żeby nie korzystać z prysznica do jutra rana. Łazienka wyglądała w końcu tak jak powinna. Agnieszka zapytała, ile się należy.

– Nie było tak źle, tysiąc złotych – odparł zgodnie z naszą umową.

– Na pewno? – upewniła się.

– Tak, dla przyjaciół Janka mam specjalną taryfę. – mrugnął okiem i zaczął pakować swoje rzeczy.

Pomogłem mu zanieść je do samochodu i wyjąłem z kieszeni półtora tysiąca, żeby mu dać.

– Nie, zatrzymaj – powiedział, – potraktuj to jako prezent ślubny. Tylko nie zapomnij mnie zaprosić.

– Co ty mówisz, jaki ślub? – zaprotestowałem. – Dopiero ją poznałem.

– Co z tego, nikogo lepszego nie znajdziesz. Nie spieprz tego.

Wsiadł do wozu i odjechał.

Wróciłem do Agnieszki. Stała w drzwiach do łazienki i wpatrywała się w nowe urządzenia z uwielbieniem.

– Nie wierzę, że mam prysznic – powiedziała, gdy mnie zobaczyła.

Musiałem to zrobić. Wyjąłem telefon i zrobiłem jej zdjęcie.

– Nie! Wyglądam okropnie! – zaprotestowała.

– Gdyby tak było, nie zrobiłbym zdjęcia – odparłem. – Pewnie jesteś zmęczona, idź się położyć, a ja znikam. Jutro mam dużo do zrobienia. Dobrej nocy.

– Tobie też – odparła.

– Odwiedź mnie we śnie – zaproponowałem żartem.

– Spróbuję – odparła.

W nocy nie odwiedziła mnie Agnieszka, tylko znowu czarny kot. Tym razem postanowiłem zrobić w końcu coś, by rozwikłać zagadkę dziwnych zdarzeń. Kot położył się koło mnie i tak leżał, wpatrując się. We śnie uszczypnąłem się i to mnie obudziło. Szybko narzuciłem kołdrę na miejsce, gdzie we śnie leżał zwierzak. Ze zdziwieniem zobaczyłem, wybrzuszenie pod kołdrą. Pomacałem i poczułem, że pod nią znajduje się żywe stworzenie. „A więc jednak to nie sen. Zostaniesz, kotku ze mną do rana, a potem zobaczymy, gdzie mnie zaprowadzisz” – pomyślałem i objąłem zawiniętego kota, by mi nie uciekł. Trochę się początkowo szarpał, ale po chwili przestał. Upewniłem się, że ma dostęp powietrza. Była czwarta rano, świt miał nadejść za półtorej godziny. Bałem się zasnąć, by kociak nie uciekł. Chyba jednak się zdrzemnąłem, bo gdy się obudziłem, kota nie było. Pod kołdrą zamiast niego leżała Agnieszka, patrząc na mnie z przerażeniem. Sam byłem przerażony i wyskoczyłem z łóżka jak oparzony.

– Co tu się dzieje? – krzyknąłem. – Skąd się tu wzięłaś? Gdzie kot? – To ostatnie pytanie zabrzmiało idiotycznie, ale nie myślałem o tym. Dziewczyna się rozpłakała. Nie był to zwykły płacz, lecz głęboki, dojmujący szloch z głębi trzewi. Podszedłem ostrożnie.

– Co się dzieje, powiedz mi – powiedziałem już trochę spokojniej.

Dziewczyna szlochała jeszcze dwie minuty, po czym zaczęła się uspokajać.

– I tak nie uwierzysz – wydukała, gdy wreszcie mogła złapać oddech.

– Spróbuj, dziwniejsze rzeczy działy się tu ostatnio.

– Wiem – odparła.

– Co wiesz? Że miałem zwidy? Że śniłem o kocie z mgły, który najpierw mnie dusił i kąsał, a potem okazał się prawdziwy? I teraz dziewczyna wchodzi nocą przez zamknięte drzwi i kładzie się w moim łóżku tak, że nic nie czuję, choć nie śpię? Dorobiłaś moje klucze? Jak miałaś na mnie ochotę, to wystarczyło powiedzieć, przecież wiesz, że mi się podobasz.

– Jestem Morą – stwierdziła krótko.

– Kim? – nie zrozumiałem.

– Nocą zasypiam jak kamień, a moja świadomość opuszcza ciało i wędruje w różnych postaciach, kota, ptaka, myszy… Wchodzi do domów i poddusza ludzi lub zwierzęta, czerpiąc z tego energię. Czasem kaleczy i zlizuje krew, gdy jest bardzo głodna.

– Jesteś wampirem??? – tyle do mnie dotarło.

– Nie, staram się nie krzywdzić ludzi.

– Ale moją krew piłaś! – Zdenerwowałem się.

– Tylko kropelkę. Nie mogłam się opanować. Byłeś dla mnie dobry jako jedyny od bardzo dawna. Poczułam do ciebie sympatię. Musiałam cię odwiedzić w nocy, a że byłam bardzo głodna, nie mogłam się opanować. Ale twoja krew dała mi tyle siły, jak żadna inna wcześniej. Dlatego mogłam przy kolejnej wizycie tylko lekko cię przydusić, a potem już wcale. Co prawda nasyciłam się na panu Kłosińskim…

– Zaraz – przerwałem jej, – zawał Kłosińskiego to twoja sprawka?

– Myślałam, że ukarzę go za to co ci zrobił. Troszeczkę przesadziłam, nie wiedziałam, że ma kłopoty z sercem. Myślałam też, żeby odwiedzić Jolę, ale nie chciałam za szybko, żebyś się nie zorientował.

– Zabiłaś kogoś? – zapytałem przestraszony. Tego bym nie zniósł.

– Nie, nigdy.

– A jak to się stało, że zostałaś tym czymś?

– Morą. Po prostu tak wyszło, na Kaszubach wierzono, że gdy w domu jest siedem córek bez syna, to pierwsza lub ostatnia staje się Morą. Padło na mnie. Taki feler duszy. Mówią, że taka osoba nie wie, co robi w nocy, ale to nieprawda. Wiem, co się dzieje, mogę kontrolować to, co robię. A robię to, bo muszę, inaczej umrę z głodu.

– A możesz przestać być tym kim jesteś?

– Przeczytałam wszystko, co znalazłam o sobie. Obraz jest nieciekawy. Łatwo mnie złapać. Ale każde uszkodzenie mojego, nazwijmy to, awatara, skutkuje uszkodzeniem mojego ciała. Gdybyś skręcił kotu kark, ja byłabym martwa. Nigdzie nie znalazłam sposobu na wyzwolenie się. Zrobiłeś coś niezwykłego… Złapałeś mnie tak delikatnie, że nic mi nie jest. A kilka razy miałam już spore siniaki i nawet raz złamaną rękę.

– Twoi rodzice i siostry wiedzą? – zapytałem.

– Domyślają się, a mama wie. Trudno, żyjąc pod jednym dachem przez prawie trzydzieści lat, nie spostrzec, że córka nocą zamiera, a wokół dzieją się dziwne rzeczy. Dlatego miałam problemy w szkole, dzieci mnie unikały, a ksiądz chciał mnie egzorcyzmować. Na szczęście rodzice się nie zgodzili. Egzorcyzmy mogą mnie zabić. W liceum było już lepiej, bo mieszkałam w Kartuzach, więc było bardziej anonimowo i mogłam działać swobodniej. Na studiach w Gdańsku to już było prawie normalnie. Miałam nadzieję, że ludzie u nas zapomną i będę mogła uczyć dzieci w naszej szkole, ale ktoś doniósł księdzu o mnie, a że nie chodzę do kościoła, zawziął się na mnie i zablokował możliwość pracy. Nie tylko w Lisich Jamach, w całej gminie Sierakowice i Stężyca. Pięć lat mieszkałam u rodziców dorabiając, gdzie popadnie, ale nie miałam szansy ani na porządną pracę, ani na małżeństwo. Pytałeś czy nikogo nie zabiłam. Miałam raz ochotę, i to wielką. Miałam chłopaka, wydawał się miły. Zapewniał o swojej miłości. Pokochałam go, a on, gdy mu powiedzieli kim mogę być, zostawił mnie bez słowa i wrócił do byłej dziewczyny. Podrapałam go we śnie tak, że do dziś ma blizny na szyi i ramionach. Ale nie potrafiłam go udusić. Zabrakło mi wściekłości. Po tym już nikt nie chciał się ze mną zadawać, a rodzice cierpieli coraz mocniej, bo na nich też spadła ludzka niechęć i ostracyzm. W końcu sprzedali kawałek pola i kupili mi tu mieszkanie.

– I co teraz? – zapytałem trochę bezradny. W co ja się znowu wpakowałem? Zamieniłem wojskowy rygor na totalne szaleństwo. Czy byłem w stanie to udźwignąć?

– Nie wiem. Na razie musisz mi pożyczyć coś do ubrania, bo jestem w stroju Ewy… A potem… Pewnie nie będziesz chciał mnie znać, zrozumiem to. Kto by chciał mieć do czynienia z takim dziwadłem.

– Poczekaj, nie tak szybko – powstrzymałem ją. – Możemy razem spróbować ci pomóc.

– Jak? Próbowałam już wszystkiego.

– Na pewno jest coś, czego nie próbowałaś. A ja… Nie potrafię o tobie zapomnieć…

Podszedłem do szafy i wyciągnąłem dużą koszulkę i spodnie od piżamy. Z łazienki przyniosłem szlafrok. Położyłem na łóżku i wyszedłem do drugiego pokoju. Agnieszka ubrała się i wyszła boso z sypialni. Podałem jej kapcie.

– Może skoro tu jesteś, to zjesz ze mną śniadanie – zaproponowałem podchodząc do lodówki. Zajrzałem do środka. – O cholera, nic nie ma…

– To chodź do mnie – zaproponowała cicho.

– Jasne – odparłem.

Podczas śniadania przeglądałem Internet w poszukiwaniu wiadomości o Morach. Rzeczywiście, to co znalazłem nie napawało optymizmem. Nie dlatego, że była kim była, bo opisy zupełnie nie pasowały do tego, co miałem przed oczami, ale że to co robiła było bardzo ryzykowne. Najbardziej dziwiło mnie to, że ja sam w to uwierzyłem. Mój racjonalny umysł nie powinien zgadzać się na paranormalną rzeczywistość. Raczej powinienem sądzić, że zwariowałem i mam przywidzenia. W sumie wszystko co się ostatnio działo, mogło byś bardzo skomplikowanym, długim snem. A jednak obok mnie siedziała jak najbardziej prawdziwa dziewczyna.

– Uszczypnij mnie – poprosiłem.

– Co? – zapytała zdziwiona.

– No, uszczypnij. Tak, żeby został ślad. Chcę mieć pewność, że to dzieje się naprawdę. I że gdy cię pocałuję, to nie znikniesz…

– Chcesz mnie pocałować?! – nie mogła uwierzyć w to, co powiedziałem.

– Tak, bo się w tobie zakochałem. – brnąłem dalej. I to co mówiłem wcale nie wydawało mi się bardziej dziwaczne niż wszystko, co się wokół działo.

– Wiesz, co mówisz? – Agnieszka miała dość rozumu i doświadczenia, by nie popaść w hurraoptymizm, który mi się zaczął udzielać. – Związek ze mną to katorga, ogromne ryzyko. Szybko się zniechęcisz.

– Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję – odparłem. – Ale wiem, że jesteś cudowną dziewczyną, która potrafi dać z siebie mnóstwo dobroci i serca.

– Może najpierw zjedzmy śniadanie – ściągnęła mnie na ziemię. Była już rozluźniona, bo wyjawienie sekretu zdjęło jej z pleców ogromny ciężar.

– Masz rację, drobne kroki. Ale jeszcze dziś cię pocałuję – obiecałem.

– Zobaczymy, ale pracuję do późna – odparła i pierwszy raz tego dnia się uśmiechnęła. – Zadzwonię juto rano, będziesz miał czas, żeby to wszystko przemyśleć.

Po śniadaniu Agnieszka poszła wziąć pierwszy prysznic w nowym mieszkaniu, a ja wróciłem do siebie ogolić się, umyć i ubrać na spotkanie biznesowe.

Nic nie czułem wchodząc do firmy, żadnego sentymentu ani strachu. Jakbym wchodził do sklepu po zakupy. W gabinecie prezesa Gronkiewicza oprócz niego znajdowali się także pani wiceprezes Maria Kochańska i prawnik firmy, Leszek Malinowski. Przywitałem się z wszystkimi I usiadłem w fotelu przy niedużym stoliku. Malinowski podał mi projekt umowy, więc nie tracąc czasu zatopiłem się w lekturze. Kilka nie do końca jasnych sformułowań przedyskutowałem z prawnikiem I po ich poprawieniu i wydrukowaniu nowej wersji umowy – podpisałem ją. Oczywiście była próba dyskusji na temat stawki, ale gdy powiedziałem, że firma straciła wczoraj 30 milionów na giełdzie, oraz że szybko może zarobić na kontrakcie, dyskusja się skończyła. We czwórkę pojechaliśmy do Gdyni, gdzie już czekali ludzie z Molinexu. W miłej atmosferze ustaliliśmy szczegóły współpracy oraz uroczyście podpisaliśmy kontrakt.

Było już późno, gdy wróciłem do domu. Z parkingu spojrzałem w okna Agnieszki, ale były ciemne. Jeszcze nie wróciła z pracy. Pomyślałem, że zobaczymy się rano, więc chcąc, aby to rano jak najszybciej nadeszło, położyłem się spać.

Około pierwszej w nocy obudził mnie dzwonek do drzwi. Na szczęście nie zdążyłem się rozespać, więc szybko wstałem i poszedłem do drzwi. Agnieszka, ubrana w długi, letni płaszcz, wsunęła się do mieszkania bez słowa i zamknęła za sobą drzwi. Na moje pytające spojrzenie odpowiedziała przytulając się do mnie. Poczułem, że cienki płaszcz, to wszystko co ma na sobie. Ciepło jej ciała zadziałało na mnie jak kubeł kawy i poczułem się rześki jak nastolatek. Pociągnęła mnie w kierunku sypialni. Zrzuciła z siebie okrycie, a ja poczułem, że gdybym był emerytem z problemami sercowymi, to padłbym trupem na miejscu. Na szczęście nie byłem, więc wziąłem ją na ręce i delikatnie położyłem tam, gdzie znalazłem ją rano.

- Zakochałam się w tobie od pierwszego dnia, od momentu, gdy w windzie patrzyliśmy sobie w oczy. Nie miałam dużych nadziei, a właściwie to prawie żadnych, bo bałam się, że gdybyś dowiedział się kim jestem, odszedłbyś, jak inni. A jednak nie odszedłeś. Pragnę cię i tylko to się teraz liczy.

- Nic nie mów, kochaj... - odparłem zanurzając się pod kołdrę.

Trzy godziny później nasyceni sobą opadliśmy na poduszki.

- O cholera, jestem wściekle głodna - powiedziała nagle Aga.

- Zrobię ci kanapkę - zaproponowałem.

- Nie, nie tak głodna. Muszę się przespać i wiesz...

- Nasycić się? - upewniłem się.

- Tak, kochanie. Ale to nie jest miły widok.

- A może... Może mogłabyś na mnie? Wytrzymałbym przyduszanie wiedząc, że to ty.

- Nie ma mowy - odparła - potrzebuję tyle energii, że nie wiem, czy czterech ludzi wystarczy. Udusiłabym cię.

Spojrzałem na nią smutno.

- Widzisz - stwierdziła widząc moją minę, - właśnie o tym mówiłam. Boisz się o mnie, ale nie możesz mnie powstrzymać. Muszę nabrać energii. I chcę, żeby móc znowu się kochać. A ty będziesz cierpiał za każdym razem, gdy będę spała, bo będziesz się o mnie bał. Nie wytrzymasz tego na dłuższą metę.

- A krew? - zapytałem. - oddam ci, ile chcesz, mówiłaś, że daje dużo siły.

- Na pewno? Rzeczywiście, starczyłoby tylko trochę. Tylko...

- Nie zastanawiaj się. Do roboty. - ponagliłem ją.

- Ale oboje musimy zasnąć. Ty pierwszy. Nie chcę, żebyś widział, jak wyglądam w takiej chwili. Jeszcze nie teraz.

Położyłem się na plecach, ręce specjalnie zaplątałem w kołdrę, żeby przypadkiem nie uderzyć Agnieszki, gdyby organizm chciał się zbuntować. Zamknąłem oczy i uspokojony, że nie będzie ryzykować na mieście, odpłynąłem.

Gdy się obudziłem, Agnieszka spała normalnym snem, wtulona w moje ramię. Nie pamiętałem snu, jednak lekkie swędzenie na klatce piersiowej potwierdziło, że dziewczyna zrobiła to, co zaproponowałem. Nawet nakleiła plaster. Pogłaskałem ją delikatnie po włosach. Moja kochana, zakochana Mora.

 

New Ross 2022

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Piotrek71 dwa lata temu
    Czasami aż czuć klimat Kaszub. Fajne opowiadanko.
  • Tommyline dwa lata temu
    Dzięki, będzie ciąg dalszy. O wiele więcej Kaszub jest w "Magii Wód".
  • Piotrek71 dwa lata temu
    Tommyline Wiem, czytałem :)
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Nawet miło się czytało. Wszystko tutaj jest takie spokojne, poukładane, jak skarpetki w szufladzie Joli:)
    Akcję zapisujesz krok po kroku, i bardzo szczegółowo. I OK!
    Chociaż - gdy bohater wspomina w pierwszym akapicie, że pracuje w pobliżu lotniska i to bardzo pomoże mu w szybkim powrocie do domu, pomyślałam, że wróci samolotem. A jednak - nie... :)

    Ciekawie pokazałeś dwie kobiety. i tę męczącą, zołzę Jolę, i tę pełną wdzięku kocicę - nową sąsiadkę.
    Obie starały się coś zmienić w życiu Jana. Jedna chciała go zmienić stosując swoistą tresurę, druga - zmieniając mu "drogę" pozwoliła na samodzielne odkrycie w sobie siły.

    Masz trochę powtórzeń, już w pierwszym zdaniu. Warto je usunąć.
    I jeszcze taki drobiazg. Napisałeś:

    Poszedłem do kwiaciarni i kupiłem kilka Gerberów.

    Pomyślałam, że to nawet fajne, gdy ktoś, kupując kwiaty "w natchnieniu", pod wpływem serdecznego impulsu, nazywa je z takim szacunkiem, dodaje im godności poprzez użycie dużej litery.
    Ale to tylko taka moja dodatkowa, mała refleksja.
    Myślę, że jednak lepiej będzie jak zapiszesz nazwę kwiatów małą literą, a też - tu akurat - zmienisz rodzaj.
    Gerbery są rodzaju żeńskiego. Ta gerbera, nie ten gerber.
  • Tommyline dwa lata temu
    Dzięki za wskazówki, zaraz poprawię.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania