Zamaskowany bohater nocną porą

Wyjęłam z lodówki sok, nucąc lecące właśnie w radiu Shape of You. Tego było mi trzeba, żeby zebrać się w sobie i pójść pobiegać – energetycznej muzyki oraz smaku pomarańczy. Wypiłam napój w kilku łykach, odłożyłam szklankę i się przeciągnęłam. Szłam właśnie w kierunku drzwi, kiedy muzyka ucichła i zaczął się serwis informacyjny.

„Dwudziestoośmioletnia kobieta została uprowadzona z piątku na sobotę spod swojego domu około godziny drugiej w nocy. Świadek widział biały, dostawczy samochód…”

Wyszłam, nie słuchając więcej. Wciąż gdzieś kogoś porywają; nie można dać się zwariować.

Chłodny, poranny wiatr muskał moje policzki, jednak bezchmurne niebo zwiastowało nadciągający skwar. Spojrzałam na zegarek; była już szósta rano. Trudno, czterdzieści minut będzie musiało mi wystarczyć.

Zanim ruszyłam, stanęłam jeszcze pod drzewem naprzeciwko domu Zygmunta i zaczęłam się rozciągać. Czarne, sportowe BMW nadal stało na podjeździe. A nóż znów na siebie wpadniemy?

Chwyciłam stopę i przyciągałam ją do pośladka, jednocześnie wypinając pierś. Po niedawnym powiększaniu miałam się czym pochwalić, a Zygmunt w końcu musi zwrócić na mnie uwagę. Mieszkał na naszej ulicy już prawie pół roku i oprócz okazjonalnie rzucanego „cześć” nie zwracał na mnie większej uwagi. Może jest gejem? Ta niepokojąca myśl co rusz kołatała się po głowie. Był wysportowany, przystojny, dobrze ubrany o wąskich, kształtnych ustach i wypielęgnowanych dłoniach. Mógłby być gejem. Jednak te oczy... W jego spojrzeniu czyhało coś drapieżnego – obiecującego ból i rozkosz jednocześnie. Gdy raz je ujrzałam, nie mogłam już pozostać obojętna. Mój wzrok błądził po jego oknach w długie samotne wieczory, a wspomnienie ciemnych oczu rozpalało ogień w żyłach.

Zarzuciłam włosami i wysunęłam nogę w przód. Znów wypięłam biust i wykonałam skłon. Zdobędę go! Prędzej, czy później go zdobędę. Nawet jeśli jest gejem.

– Witaj, sąsiadeczko.

Podskoczyłam, gdy głos Ferdynanda wyrwał mnie z coraz bardziej wyuzdanych fantazji. Sąsiad, jak zwykle w tym swoim dresie nie dość rozciągniętym, aby zasłonić wydatny brzuch i w laczkach z bazaru założonych na białe skarpety z frotte, wyprowadzał na spacer yorka – przeklętego, jazgoczącego upiora – na nasz wspólny trawnik. I jak zwykle nie wyglądał, jakby zamierzał po nim sprzątnąć.

– Witam – odparłam zimno.

Jak można się aż tak zapuścić? Ferdynand nie mógł mieć jeszcze pięćdziesiątki, ale obwisłe, nieogolone policzki, wiecznie przetłuszczone włosy i cienie pod oczami dodawały mu lat. Pewnie znów spędził noc na sofie, zaśmiewając się do głupich seriali i zapijając chipsy piwem. W ogóle jak ktoś taki trafił do domu na przedmieściach? Z tego, co wiedziałam, od roku nie pracował i wraz z żoną utrzymywali się tylko z jej pensji pielęgniarki. Dziwię się, że Halinka jeszcze nie pogoniła tego nieroba. Wyglądała na niezłą heterę.

Zresztą o czym ja myślę, czas na mnie, jeśli chcę pobiegać przed pracą. Ruszyłam w dół ulicy, śledzona wzrokiem Ferdynanda.

 

*

 

Na szczęście nie spóźniłam się do pracy, ale pierwszą kawę wypiłam już w biurze.

– Cześć, Agatka – zaświergotała Malina.

Nawet ją lubiłam, chociaż czasami była strasznie pusta. Typowa plastikowa blondynka. No i miała męża oraz większy biust ode mnie. Tego ostatniego nie potrafiłam jej wybaczyć, zwłaszcza, że był naturalny.

– Cześć, Malinka, co tam? – zapytałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

Po chwili już wiedziałam, kto w firmie się rozwodził, a kto miał romans; kto dostał awans, a kto zostanie zwolniony; kto wybierał się na egzotyczną wycieczkę, a kto szykował na randkę z tindera.

– …Tego tindera też powinnaś spróbować. Ponoć świetna sprawa, a lato to najlepszy moment na romans – powiedziała z przekonaniem nie bardzo pasującym do szczęśliwej mężatki.

– Myślałam, że to wiosna jest najlepsza na romans.

– No co ty, Agi! Lato to czas obcisłych mini i koszulek na ramiączkach, ciepłych wieczorów i romantycznych spacerów pod gwiazdami.

– Wy tak nadal z mężem?

– Z mężem? – Malina prychnęła i machnęła ręką. – Nie bądź głupia. Powiedz lepiej, jak tam ten twój tajemniczy Zygmunt?

– Nadal nic.

– Naprawdę? Niemożliwe. – Malina zmartwiła się szczerze. Za to ją właśnie lubiłam, za szczerość i prostolinijność. Zawsze mówiła co myśli i robiła, na co miała ochotę.

– Lato dopiero się zaczyna. – Mrugnęłam do niej i zabrałam z automatu przygotowane właśnie latte.

 

*

Tego dnia zasiedziałam się w biurze do późna. Zamykaliśmy duży projekt i każdy z nas dawał z siebie wszystko. Czuliśmy się wycieńczeni, ale zadowoleni; byliśmy jedną, wielką wspierającą się rodziną. Przynajmniej jeśli nie chodziło o awans, premię lub łóżko. Zatrzasnęłam klapę laptopa, podniosłam się i przeciągnęłam. Marzyłam już tylko o tym, żeby znaleźć się w domu i wyciągnąć na kanapie z kieliszkiem wina. Do tego świeczki, smooth jazz – tego mi było trzeba.

Zjechałam windą do podziemnego garażu. Pustka i betonowe korytarze niosły echem odgłos moich kroków. Gdzieś w dalszej części hali świetlówka zamigotała i zgasła. Zrobiło mi się jakoś tak dziwnie. Serce przyspieszyło, a senność zniknęła w jednej chwili. W filmach zawsze w takich momentach dzieje się coś strasznego. Po co ja w ogóle oglądam te filmy?

Przyspieszyłam, nerwowo szukając w torebce klucza. Mój kawowy Mini był już blisko, kiedy gdzieś z boku usłyszałam szuranie. Serce podeszło mi do gardła, a dłonie zwilgotniały. Nadusiłam przycisk kluczyka. Mini zapikało przyjaźnie, prawie zagłuszając odgłos kroków – odgłos wydawany przez ciężkie buty na betonie posadzki.

Podbiegłam do samochodu i szarpnęłam klamką w tej samej chwili, kiedy padł na mnie cień. Nie chciałam patrzeć. Tak bardzo nie chciałam oglądać się za siebie, ale to właśnie zrobiłam. Powoli i mechanicznie, jak bezwolna lalka, odwróciłam głowę. Stał tam, a jego twarz zakrywał cień. Moje oczy zaczęły się rozszerzać, a usta otwierać do krzyku, kiedy się odezwał:

– Pani się nie boi, pani kochanieńka. Świetlówkę przyszedłem wymienić.

Zrobił krok w bok i wtedy go poznałam. Nocny stróż. Uśmiechnął się przyjaźnie, odwrócił i odszedł. A ja stałam tak przez chwilę, z drżącymi kolanami, czując się jak skończona idiotka. Po co mi było te wszystkie filmy oglądać?

Wsiadłam, przekręciłam kluczyk i odpaliłam silnik. Wyjeżdżając, dostrzegłam jeszcze stróża, wyciągającego z kartonika nową świetlówkę. Idiotka!

Przez miasto przejechałam szybko. O tej porze ulice były wyludnione i puste. Zwłaszcza na przedmieściach. Wyminął mnie tylko jeden samochód i zniknął za zakrętem. Zmęczona jechałam na tyle wolno, że pozwoliłam wyprzedzić się jakiejś furgonetce. Pokręciłam głową. Jeszcze tylko dwie przecznice.

Widok mojej ulicy przegnał resztki wcześniejszego strachu i na powrót przygniótł zmęczeniem. Zaparkowałam przy chodniku, nie zaprzątając sobie głowy wjeżdżaniem do garażu. Chciałam być jak najszybciej w domu. Chciałam w końcu odpocząć.

Za późno usłyszałam tupot nóg. Ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął. Silną, śmierdzącą smarem dłonią zatkał mi usta.

– Dawaj ją tutaj. – Do mojego oszalałego z przerażenia umysłu wdarł się czyjś szept.

Szarpałam się, próbowałam walczyć, chciałam gryźć, drapać, kopać. Ramię napastnika oplotło moją szyję i ścisnęło, odbierając mi siły.

Świat zaczynał znikać, zafalował mrok na krawędzi wzroku. Jedynie biała furgonetka, która wcześniej mnie wyprzedziła, wciąż nie straciła swych kształtów. Śledzili mnie? Jak mogłam tego nie zauważyć?

Przerażenie dławiło równie mocno, jak zaciskające się ramię. Mrok podpełzał i falował. Nagle z tego mroku wyłoniła się biała maska. Trzask, urywany krzyk, łoskot upadającego ciała.

– Co jest, kurwa?! – Zadudnił głos tuż obok mojego ucha.

Nadzieja walczyła z niedowierzaniem, przerażenie z rozsądkiem. Wpatrywałam się w jasną plamę maski i wąskie szpary oczu jak umierający z pragnienia w majaczącą na horyzoncie oazę.

Takie rzeczy się nie zdarzają, to nie może być prawda. Podali mi jakiś narkotyk – odzywał się rozsądek.

Uratuje mnie! Mój tajemniczy, zamaskowany bohater – krzyczała nadzieja.

Maska rozmazała się i pojawiła tuż obok mnie. Otaczający ją mrok falował gniewem. Szarpnięcie. Upadek. Koło mnie odgłosy szamotaniny. W końcu cisza.

Bałam się drgnąć, bałam się spojrzeć w górę. Na krawędzi wzroku coś się poruszyło, ktoś dotknął delikatnie mojego ramienia. Ten dotyk był tak kojący i ciepły. Wlał się otuchą w moje serce, sprawił, że znalazłam siły, aby unieść się i popatrzeć. Biała maska nachylała się ku mojej twarzy, w szczelinach wpatrywały się we mnie czyjeś oczy.

– Nic pani nie jest?

Głos mojego wybawcy był stłumiony maską i lekko zachrypnięty. I taki seksi. Niechciana myśl sama wdarła mi się do skołatanej głowy. Kim on mógł być? Jak się tutaj znalazł? Czy jeszcze go zobaczę?

Patrzył na mnie wyczekująco i dopiero po chwili zrozumiałam, że wciąż czeka na odpowiedź.

– Tak… To znaczy nie, nic mi nie jest. – Otrzeźwiałam na tyle, żeby zalotnie przygryźć wargę i unieść brodę. – Dziękuję.

– To dobrze.

Wyciągnął do mnie dłoń, a ja ujęłam ją wręcz drapieżnym gestem. Była silna, twarda, męska. Pomógł mi wstać i zanim zdążyłam zaprosić go do domu, odwrócił się i zniknął. Tak po prostu rozpłynął się w powietrzu. Zamrugałam parę razy, nie mogąc zrozumieć, co właśnie się stało. Może rzeczywiście coś mi podali?

Jeszcze długo w nocy, dawno po tym, jak niedoszłych porywaczy zabrała policja, stałam w oknie, spoglądając w stronę domu Zygmunta. Byłam pewna, że to on. Że skrycie mnie kochał, lecz próbował ignorować, nie chcąc wplątywać w swoje podwójne życie superbohatera. Nie pozbędzie się mnie tak łatwo.

Zanim poszłam spać, spojrzałam jeszcze na miejsce, w którym mnie uratował; plamy krwi na chodniku zasychały w cieple letniej nocy.

 

***

 

Ferdynand, skryty za rogiem domu, wypuścił cień, który zawirował i na powrót ułożył się w ludzką sylwetkę rozciągniętą u jego stóp. Obok, na trawniku, leżały zrzucone w pośpiechu laczki.

Całe szczęście, że Gizmo nażarł się sera i męczyła go sraczka – pomyślał, drapiąc się po zarośniętym policzku.

Zanim wszedł do mieszkania, rzucił jeszcze mrocznym spojrzeniem w kierunku domu Zygmunta. Kiedy ten gnojek z mafii się tutaj wprowadził, Ferdynand, spowity w mrok, złożył mu wizytę i bardzo szczegółowo wyjaśnił, co się stanie, jeśli ten zacznie prowadzić swoje interesy na ich osiedlu. Jeśli okaże się, że to on próbował uprowadzić Agatkę, nie zawaha się wypuścić na niego cień, rozerwać na strzępy, zmienić w krwawą miazgę. Nawet jeśli Halinka będzie mu potem suszyć za to głowę.

Cholerny, wymuskany laluś!

Kiedy tylko wszedł do domu i zatrzasnął drzwi, z sypialni dobiegł go zaspany głos Halinki.

– Przynieś mi wody z kuchni, jak będziesz szedł do łóżka.

– Dobrze, kwiatuszku, już pędzę – odpowiedział, rzucając laczki w kąt.

Poszukał w lodówce wody mineralnej, sięgnął po szklankę i poszedł na górę. W ciepłym świetle lampki nocnej dostrzegł rozciągniętego na łóżku yorka i papiloty we włosach Halinki. Uśmiechnął się z czułością na poły do psa, na poły do żony. Nigdy nie żałował, że porzucił dawne życie.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • krajew34 dwa lata temu
    Powiem tak nietuzinkowe z zaskakującym zakończeniem. Wprawdzie pierwszą część jakoś trudno mi się czytało, tak reszta ok, problemów nie było. Zaskakujące, jak zauroczenie nakłada na nas różowe okulary, a powierzchowne spojrzenie zaciemnia osąd. Lubimy nie widzieć, stosując różne kolorowe, nawet czarne soczewki.
  • OsMiornicaDave dwa lata temu
    krajew34 bardzo mnie ucieszyło, że wyłapałeś z tego tekstu to, co chciałam pokazać :). Dziękuję za odwiedziny i komentarz.
  • zsrrknight dwa lata temu
    "Chwyciłam kostkę i przyciągałam ją do pośladka, jednocześnie wypinając pierś." - jaką kostkę?

    Całkiem spoko. Mogłoby być bardziej komediowe, ale i tak nie wyszło źle. Twist jako tako przewidziałem, choć i tak całkiem sprawnie to rozegrałaś.
  • OsMiornicaDave dwa lata temu
    Hej, kostka zamieniona na stopę, dzięki :)
  • MKP dwa lata temu
    Jak to pozory mylą :)
    Bardzo fajne, czyta się szybko i z zainteresowaniem
  • OsMiornicaDave dwa lata temu
    Dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania