Zamek - nadmiar

[Stań spokojnie — tu nawet czas czeka na klucz. ]

 

Strażnik ma swój zegarek. Ja mam kratę w oknie.

Tam czas idzie po słońcu, tu w rytmie 2–2–4: dwa kroki cienia, dwa oddechy, cztery uderzenia serca, zanim klucz podejdzie pod zamek.

Rano wszystko idzie według rozkładu: pobudka, liczenie, wydawka. Ten sam głos, te same komendy. Tylko drzwi się zmieniają. Trzaski zasuw idą po kolei: najpierw czwórka, potem trójka, nasz odcinek na końcu. Korytarz zwęża się w głowie, im bliżej.

Dziś na spacerniaku ma być Wyrwa. Stary gryps, jeszcze z poprzedniej bidy. Wczoraj zatrzymał oko w wizjerze o sekundę za długo. Taki, co nie robi hałasu, tylko ustawia: kto stanie przy ścianie, kto przy środku, kto się nada na numer do obróbki.

Staję przy drzwiach za wcześnie. Prycza zostaje za plecami jak kreska. Dociskam plecy do blachy, ręce wsuwam w rękawy bluzy. Palce mają trzymać linię, nie drżeć. Słucham korytarza: najpierw głosy, same kroki, potem tylko buty klawisza.

Liczenie wraca samo: dwa oddechy, dwa mrugnięcia, cztery uderzenia serca. I znowu. Pot pod kołnierzem stygnie, koszulka przykleja się do łopatek. W środku cichnie, jak przed meldunkiem.

W celi od rana idzie gadka o „powietrzu” i „ruchu” — spacer brzmi tu jak nagroda. Dla mnie to trzy krótkie przejścia: prycza–drzwi, drzwi–spacerniak, spacerniak–drzwi. Za każdym razem ktoś patrzy, komu można wejść w chodnik, komu w głowę.

Po tamtej stronie coś lekko zazgrzyta. Metal o metal, poprawienie chwytu. Klawisz odetchnie raz, ja zdążę jeszcze dwa razy.

Zamek jeszcze stoi. Pod stopami robi się twardo, jakby linoleum już zamieniało się w spacerniak.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania