Zamęt
Strop mi się wali na głowę, olbrzymie pęknięcie, obok pająk wije sieć. Żyrandol kryształowy, a raczej plastikowe kształtki, aspirujące do pozycji dóbr luksusowych, cudowne refleksy, srebrzyste motyle, latają wokół odpadającego tynku i pająka samotnika. Gwieździste namiotnice nie wplączą się w sieć, zajączki na ścianie, nikt ich nie złapie. Sklepienia trójdzielne w bocznych nawach, służki, witraże.
Wichura urywa balkony, framugi trzeszczą, szyby pękają, wszystko drży. Powietrze połyskuje, granatowe, wirują drobinki niecierpliwych myśli, chaotycznych zdarzeń. Wiatr gra na szczeblach stalowej balustrady, nerwowo, złowrogo, posępnie, boleśnie, cichnie by za moment się wzburzyć. Wzburzyć i uderzyć. Ileż w nim agresji, buntu, lekceważenia. Nie liczy się z nikim i niczym. Zna swoją wartość, moc i siłę, i bawi się, i bawi, i krąży, i krąży, i tak bardzo mnie niszczy. On zawsze obiecuje, że już będzie spokojnie, że już będzie błogo, a to tylko słowa rzucane przez wiatr.
Lgnę do ludzi, przylepiam się do nich, po czasie okazuje się, że jestem dla nich plastrem, plastrem na rany, które nigdy się nie zagoją.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania