Zanim.

Gdzieś z tyłu głowy, tam gdzie rodzą się

i zanikają wszelkie więzi - jest ona.

Zieleni się do mnie, obrasta północny klif,

nie na zasadzie kierunku,

a czasu potrzebnego do zaśnięcia.

Pół nocy, jak przewracanie się na prostej drodze,

deptanie własnych sznurówek.

I tylko buty wciąż te same, cudze,

jak ta myśl, gdzieś z tyłu głowy,

że minus i minus, pomnożony kilkakrotnie...

 

Że być może, tym razem. Razą.

 

Jak uderzenia ciepła i zarumienione policzki,

kiedy zerkasz na mnie z wysokości poduszki,

palcami błądząc gdzieś z tyłu głowy,

tam gdzie kwitną osty, rzepy,

więc zrywasz cierpliwie każdy,

uśmiechając się przy tym jak drapieżnik.

 

A ja tracę wzrok.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania