Zanim.
Gdzieś z tyłu głowy, tam gdzie rodzą się
i zanikają wszelkie więzi - jest ona.
Zieleni się do mnie, obrasta północny klif,
nie na zasadzie kierunku,
a czasu potrzebnego do zaśnięcia.
Pół nocy, jak przewracanie się na prostej drodze,
deptanie własnych sznurówek.
I tylko buty wciąż te same, cudze,
jak ta myśl, gdzieś z tyłu głowy,
że minus i minus, pomnożony kilkakrotnie...
Że być może, tym razem. Razą.
Jak uderzenia ciepła i zarumienione policzki,
kiedy zerkasz na mnie z wysokości poduszki,
palcami błądząc gdzieś z tyłu głowy,
tam gdzie kwitną osty, rzepy,
więc zrywasz cierpliwie każdy,
uśmiechając się przy tym jak drapieżnik.
A ja tracę wzrok.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania