Zblazowana

I

 

Zasiedziała się, zdecydowanie za długo posiedziała jako ostatnia z babskiego zlotu u Patrycji. Jak co roku urządzały go u kolejnej z kręgu wtajemniczonych, licealnych psiapsiółek. Było sporo po 23, Gośka, Agnieszka i Wiola już dawno wyszły tłumacząc się obowiązkami domowymi, jutrzejszymi planami lub zwykłym zmęczeniem. Tylko Kinga jak zwykle miała najwięcej czasu i najmniej zobowiązań. Z Patrycją od czasów szkolnych była najbardziej zżyta, co wynikało z pokrewieństwa dusz, wspólnych zainteresowań i zbliżonego postrzegania świata, dlatego pewnie nie czuła upływającego czasu no a Patrycja, jako że była u siebie, zupełnie o nim zapomniała. Obie mieszkały w tym samym powiatowym mieście, z tą tylko różnicą ze Patrycja w jego zabytkowej, najstarszej części, Kinga natomiast w typowym blokowisku w centrum.

- Może zadzwonię po taksówkę, Kinga? Zapytała z troską Patrycja.

- Nie, nie trzeba, wino szumi mi trochę w głowie, chętnie się przejdę, jak na marzec jest całkiem znośnie, akurat się przewietrzę.. – odparła Kinga i uściskała przyjaciółkę na odchodne.

Mimo późnej pory było przyjemnie (do czego akurat niewiele trzeba – po prostu żeby nie padało i nie wiało), ulice oświetlone, sporadycznie przejechał jakiś samochód. Po lewej widać było klasztor, pięknie podświetlony, przywołujący u Kingi wspomnienia z dzieciństwa, kiedy z tatą i rodzeństwem przychodziła tu na coroczne odpusty. Uśmiechnęła się do tych wspomnień. Teraz była jak zwykła z siebie żartować „przed50siątką”, która z wiekiem stawała się coraz bardziej elastyczna moralnie, szczególnie w doradzaniu innym, szkoda że nie sobie. Wynikało to ze średnio udanego małżeństwa, ale też z długoletniej pracy w pomocy społecznej i mnóstwa wysłuchanych historii życiowych dalekich od tych z cyklu „i żyli długo i szczęśliwie”. Kinga wzdrygnęła się, nie po to spędziła beztroski wieczór by teraz przywoływać niewesołe myśli. Miała większy problem, bo chociaż nie uszła daleko buty zaczęły niebezpiecznie uciskać stopy i ocierać pięty, czemu nie mogła się dziwić, przecież od 5 rano była na nogach. Miała do wyboru pójść wzdłuż głównej ulicy miasta albo też znacznie skrócić sobie drogę osiedlowymi uliczkami. Ta druga opcja wiązała się jednak z koniecznością przejścia przez cmentarz. Kinga nie lubiła cmentarzy za dnia, a co dopiero lubić je przed północą. Jednakże właśnie mijał rok od pojawienia się pandemii związanej z wirusem Covid – 19 i jego mutacjami, codziennie podawane były światowe i krajowe statystyki, które przedstawiały liczbę osób zakażonych, ale i liczbę zgonów. Człowiek przywykł do smutnych danych, śmierć przez lata wypierana ze świadomości społeczeństwa konsumpcyjnego, wiecznie pięknego i szczęśliwego, wróciła. Niekończące się obostrzenia nie tylko były uciążliwe, ale również depresyjnie wpływały na ludzi. Na Kingę również, chociaż ona nazywała to totalnym „zblazowaniem”, niewiele ją cieszyło, wiele drażniło, skala wartości poprzestawiała „zera” z „dziesiątkami” odwracając zupełnie wagę życiowych spraw, od których zależało ponoć ludzkie szczęście. A może po prostu zaczęła „przekwitać”, chociaż ona sama była święcie przekonana, że jeszcze na dobre nie rozkwitła. I może właśnie to buńczuczne przekonanie, a może i przenikające w jej arterie wino, spowodowało, że Kinga przekroczyła cmentarną bramę. Ku własnemu zdziwieniu nie przyśpieszyła kroku, wręcz przeciwnie, szła powoli, w świetle stojących wzdłuż alejek latarni zaczęła z zainteresowaniem przyglądać się nagrobkom, odczytując na nich nic nie mówiące jej nazwiska i mozolnie obliczać w głowie wiek pochowanych.

- Każdy grób to niepowtarzalna historia człowieka w nim spoczywającego, nie wydaje się Pani?

Męski głos wyrwał Kingę prawie że z butów, bo z kojącego wyciszenia wyrwał ją na pewno. Przed krzykiem przerażenia powstrzymał ją jedynie łagodny półuśmiech i zdawało się jej że szaroniebieskie oczy mężczyzny stojącego w narzuconej pandemiczną koniecznością bezpiecznej odległości dwóch metrów. Zdawała sobie sprawę, że ma pobladłą twarz z wyrazem zmieszanych zaskoczenia i bezmyślności, jakby rozum oderwał się od zmysłów, co nie mogło wyglądać dobrze, a na pewno nie mogło wyglądać atrakcyjnie. A Kinga nie znosiła wyglądać nieatrakcyjnie - jakby teraz miało to naprawdę jakiekolwiek znaczenie – skarciła się w myślach. Mężczyzna nie wyglądał jakby miał złe zamiary, (ba! - powiedz to tym skrzywdzonym kobietom, które po fakcie też tak mówiły o swoim oprawcy – znów się zganiła), był niewiele wyższy od Kingi o proporcjonalnej sylwetce.

- Zapewne ma Pan racje, tylko proszę nie prowokować dyskusji jak to zdają się mówić „memento mori” i napominają do ciągłej weryfikacji naszego ziemskiego życia – trochę niegrzecznie odpowiedziała Kinga, by dodać sobie odwagi i dać mu odczuć, że ani miejsce ani on sam nie wzbudzają w niej żadnych większych emocji.

Zaczęła powoli kierować się do wyjścia, miarowo stawiając kroki by nie dać po sobie poznać, że zaczyna wpadać w lekką panikę. Jej niespodziewany towarzysz zrobił to samo, chociaż jemu panika była zapewne obca.

- Pozwoli pani, że dotrzymam jej towarzystwa? Jakoś mi głupio tak dreptać za panią, bo to ani wyminąć ani wlec się po tyle, a zresztą pewnie jak każda kobieta boi się pani iść przez cmentarz o północy? Zgadłem? – uprzejmie zagadnął.

Kinga, wbrew temu co faktycznie czuła, odpowiedziała z uśmiechem:

-Nie, nie zgadł pan, zresztą jeśli myśli pan, że nabiorę się na koniec na pański tekst ze starego dowcipu <że wie pani, jak żyłem to tez się bałem iść w nocy przez cmentarz> to jest pan w błędzie. A zmęczenie i przyciasnawe buty powodują, że muszę zwolnić a tym samym i tak będziemy szli ramię w ramię - odpowiedziała Kinga i żeby nie być gołosłowną zwolniła by mężczyzna mógł się z nią zrównać.

- Intrygująca z pani kobieta, może zechce pani bym się przedstawił?

- Nie zechcę, miejsce nie nastraja do zawieranie znajomości, zresztą nie widzę takiej potrzeby – krótko ucięła Kinga, myśląc jedynie by jak najszybciej dotrzeć do bramy, potem do mieszkania a na koniec do łóżka, za którym w tej chwili tęskniła najbardziej. Mężczyzna nie odezwał się więcej, za bramą skinął tylko Kindze głową w geście pożegnania i odszedł w przeciwnym kierunku. Nie obejrzała się nawet, otuliła się mocniej szalem, przyśpieszyła kroku i ruszyła strzałką w kierunku swojego bloku.

 

II

 

Kolejny dzień w pracy, pracy która już od dawna nie dawała Kindze satysfakcji, o ile kiedykolwiek satysfakcję jej dawała. Cóż, nieprzemyślane decyzje mszczą się na człowieku, a przyzwyczajenie i zasiedzenie w tej mściwości skutecznie pomagają, Zupełnie jak w małżeństwie…. Kinga beznamiętnie zgarnęła pisma czekające odpowiedzi, przekładając od prawa do lewa i z lewa do prawa jakby miało to sprawić, że same odpowiedzą się na siebie. Z chwilowego znudzenia wyrwał ją dzwoniący telefon, spojrzała na wyświetlacz „dyrektor” – a-cha, nic tak nie pobudza pracownika niż telefon od przełożonego. Nim nacisnęła zieloną słuchawkę pomyślała jeszcze z niechęcią jakim to genialnym pomysłem podzieli się z nią tym razem.

- Kinga podejdź do mnie – krótko rzuciła pani dyrektor nie czekając nim Kinga powie zwyczajowe „halo”.

Kinga założyła maseczkę i posłusznie ruszyła do szefowej.

- Usiądź proszę, mam dla ciebie dodatkową fuchę, bo wszystkiego sama nie zrobię, a inni mają wystarczająco dużo pracy by dorzucać im kolejną – szefowa od razu dała Kindze do zrozumienia, że sprawa jest przesądzona i nikt o jej zdanie pytał nie będzie.

- TZN?! – nie rozwijając skrótu zapytała Kinga ze zniechęceniem patrząc na grubaśną teczkę, którą miała przed sobą na biurku szefowa.

- To znaczy, że od dzisiaj odpowiadasz za sprawy obronności w naszej jednostce związane z ewentualnym wybuchem wojny, tu masz materiały, wiesz, to nic strasznego, takie tam „pitu pitu”, poczytasz, a jak będą organizować próbne manewry czyli tzw. wojenkę na głównym, to się podepniesz, dla samego obiadku na zakończenie warto, (mrugnęła porozumiewawczo okiem) wierz mi, zobaczysz, dasz radę – zachęcająco ciągnęła szefowa – acha, zadzwoń i umów się na szkolenie, na główny, ten ich pełnomocnik nazywa się Artur Miniek, podałam mu twoje nazwisko, wszystko ci tam wytłumaczy, przeszkoli, pomoże w razie czego. Zobaczysz, że to nic czemu byś nie podołała.

powątpiewająco stwierdziła w myślach Kinga, wzięła teczkę i wróciła do siebie.

Zrobiła sobie drugą tego przedpołudnia kawę i zaczęła przeglądać materiały z teczki. Z obronnością miała tyle wspólnego co oglądanie w tv parady wojskowej z okazji świąt 3 Maja, Wojska Polskiego i Niepodległości, głównie po to by zobaczyć Podhalańczyków, których mundury z peleryną i jastrzębim piórem w otoku oficerskiego kapelusza były naprawdę niepowtarzalne no i lotników, tych natomiast za grafitowy kolor umundurowania i elegancje w jego prezentowaniu. Jak przeczuwała materiały dotyczyły procedur w razie wybuchu wojny lub innego konfliktu zbrojnego i chociaż pisane po polsku były dla Kingi zupełnie niezrozumiałe.

– pocieszała się w duchu a na stronie internetowej głównego urzędu zaczęła szukać numeru telefonu niejakiego pana Mińka, hmmm, odmiana nazwiska „Miniek” brzmiała cokolwiek zabawnie, pomyślała mimochodem.

- Miniek, słucham – chłodny męski głos wybrzmiał w słuchawce.

- Dzień dobry, nazywam się Bilska, Kinga Bilska, miałam się z panem kontaktować w sprawie szkolenia z zakresu obronności. Chciałam się z panem umówić….. eeee, znaczy się umówić się do pa-na słu-żbo-wo na przeszkolenie w tym temacie – tłumaczyła Kinga.

- Oczywiście, nie ma problemu, kiedy pani pasuje? Uprzedzam, że na szkolenie trzeba poświęcić jak nic trzy godzinki z porywem do czterech, musi się pani pofatygować do mnie na główny budynek, pokój 15, na piętrze no i skupić maksymalnie na temacie co ułatwi nam obojgu zadanie – mi w tłumaczeniu, pani w przyswajaniu – informował z manierą belfra.

- To może jutro, akurat piątek, zaliczę i będę miała z głowy, pan zresztą też, a jako że w godzinach pracy to przecież nigdzie mi się nie śpieszy i szybciej do weekendu zleci – próbowała być zabawna.

- Dobrze, dam pani czas na poranną kawę, załatwienie pilnych spraw i widzimy się o 10, choć w tych maseczkach to brzmi nie do końca prawdziwie – zakończył rozmowę i się rozłączył.

Raczej go nie polubię, pomyślała Kinga i poczuła lekki zawód, ponieważ uważała a i inni zawsze ją w tym utwierdzali, że umie dogadać się z każdym facetem, a informatyk Jędrek zawsze powtarzał, że z jej ponad stuprocentową kobiecością, poczuciem humoru i błyskotliwością mogłaby niejednego zawojować.

Kinga nigdy nie umiała przyjmować komplementów, była krytyczna w swojej ocenie i może przez to komplementy bardziej ją peszyły niż cieszyły. Zresztą skoro potrafiłaby przysłowiowo owijać sobie wokół palca każdego faceta, to czemu ta sztuczka od lat nie wychodziła jej z mężem?! Wspomniany Jędrek podpuszczał ją, że „jak to tak Kinga bez seksu tyle lat, no coś ty?!”, na co Kinga ripostowała, że „seks to najlepiej uprawiać z kimś kto cię kocha, a przynajmniej lubi, czyli mąż odpada! No chyba, że mu wyjdą zwapnienia w jądrach i uzna, że na ich zniwelowanie najlepszy będzie seks to wtedy „się przeprosi” a ja będę chodzić z nogami białymi jak jabłonka na wiosnę… Zresztą mniejsza o to, Kinga była radośniarą od urodzenia, lubiła inteligentnych facetów a jeśli mieli podobne do jej poczucie humoru to urastali bardzo, ale to bardzo w jej oczach. Chociaż skłamałaby mówiąc, że nie brakowało jej fizycznej bliskości mężczyzny….

 

III

 

Piątek zaczął się Kindze fatalnie, nie dość, że zaspała, mało, że resztą dobrej woli nie dała się sprowokować do sprzeczki mężowi co wyprało ją do reszty ze złudzeń, że z przysięgi małżeńskiej jeszcze coś w nich zostało, to jeszcze śpiesząc się na autobus zgubiła po drodze swój ulubiony szal. Musiał zsunąć się jej z ramion, gdy podbiegała do przystanku, miała śliski materiał kurtki, zdejmowała torebkę, pewnie nie zauważyła, że spadł. Niby nic wielkiego, ale jakoś tak żal…. Była naprawdę niepocieszona, w dodatku ze względu na pandemię połowa miejsc siedzących była wyłączona z użycia i znalezienie siedzącego miejsca w autobusie o 6.45 nie było łatwe. I tak codziennie… Kinga jeszcze tym razem znalazła, nareszcie coś pozytywnego, kokosząc się na siedzeniu nareszcie mogła pocieszyć się załączając pieczołowicie dobraną play-listą, otrzepać ze złych emocji poranka i odzyskać swoją pogodną aurę.

W takim też nastroju przywitała koleżanki w pracy, standardowo wykonała wszystkie codzienne czynności począwszy od włączenia kserokopiarki, podłączenia komputerów, drukarek i telefonów, podlania kwiatków i zaparzenia kawy, kończąc na wpisaniu poczty i przerzuceniu jej na biurko szefowej. Acha, to nie jest typowy piątek do upchania, to piątek wychodny, ze szkoleniem. Kinga skrzywiła się na samą myśl o nudach jaką ją czekały, pan Arturek pewnie pasjonat swojej pracy postara się o to, żeby szkolenie było fascynujące tylko dla niego, szybko jednak się pocieszyła, że to tylko trzy godzinki w porywach do czterech…Dopiła kawę, zostawiła pisma do podpisu, wypisała się w książce wyjść i bez entuzjazmu wyszła z biura. Po drodze zastanawiała się, czy aby tego Mińka już nie spotkała, głos wydawał się jej znajomy. W końcu dała sobie z tym spokój, przez pandemię wyjścia na główny były też okrojone i rzadko bywała tam w ostatnim czasie, mogła nie zauważyć zmian personalnych.

Grzecznie przywitała się z każdym napotkanym znajomym w głównym budynku, by w końcu stanąć u drzwi na numerem „15”. Od niechcenia zapukała i nie czekając odpowiedzi weszła do pokoju.

- Dzień dobry, Kinga Bilska, ja na szkolenie – rzuciła szybko.

- Dzień dobry – usłyszała w odpowiedzi.

Artur Miniek był niewiele wyższy od Kingi, miał proporcjonalną sylwetkę i na pewno szaroniebieskie oczy. W tym świetle Kinga była tego pewna, a głos wydał się jej dziwnie znajomy. Ale gdzie mogła słyszeć go wcześniej? Zresztą nieważne, nie czas na zastanawianie się nad tym.

- Proszę usiąść, szkolenie będzie w formie slajdów, każdy z nich dokładnie omówię, w razie gdyby było coś dla pani niezrozumiałego, proszę od razu to sygnalizować, wyjaśnię od razu i po sprawie, nie zamierzam inwestować w panią całego dnia – protekcjonalnie skwitował.

Kinga była życzliwa ludziom, ale potraktowanie jej w ten sposób spowodowało, że nie wytrzymała i zapytała:

- Myśli pan że mam zbyt niską inteligencje by zrozumieć to co pan świetnie zna a w podstawowym zakresie zamierza mi przekazać ?

- Z doświadczenia wiem, że niektóre kobiety mają wygórowane mniemanie o sobie a niewiele sobą reprezentują- jak dla Kingi nieadekwatnie odpowiedział.

- Ale mówimy o znajomości języków obcych, obeznaniu w sytuacji społeczno-gospodarczej świata czy umiejętności lepienia pierogów?- nie pozostała dłużna Kinga.

- Dobra, poddaję się, chciałem się tylko przekonać czy jest pani tak charakterna jak to odebrałem na cmentarzu, a właśnie takie miałem pierwsze wrażenie – dodał i uśmiechnął się pojednawczo. Przynajmniej tak jej się wydawało, bo maseczka lekko poruszyła się. Chociaż mógł to być równie dobrze uśmiech złośliwy. Teraz Kingę olśniło, to był nieznajomy z cmentarza, jakkolwiek ponuro to brzmiało.

- Wie pan, za mało czasu mamy na szkolenie a co dopiero na poznanie mojego charakteru, sama nie do końca potrafię go określić a co dopiero pan w te kilkaset minut. Przejdźmy może do szkolenia, w końcu nie zamierzam inwestować w pana całego dnia - szybko odparła Kinga by nie pokazać jaka jest zaskoczona. Otwarła notatnik, założyła okulary i z długopisem w dłoni, mając nadzieję, że z widocznym zainteresowaniem w oczach zaczęła wpatrywać się w Mińka czekając, aż zacznie. Najchętniej postawiła by klepsydrę, która po pierwsze odmierzała by czas i Kinga wiedziałaby, że czas się nie zatrzymał, a po drugie obserwowanie przesypującego się piasku byłoby stokrotnie ciekawsze niż szkolenie.

- W okularach wygląda pani jeszcze bardziej interesująco – rzucił od niechcenia i odwrócił się do planszy.

- Mnie się wydaje, czy ma pan obrączkę na palcu?!a brak obrączki na moim nie znaczy, że nie jestem mężatką tak więc proszę sobie darować takie teksty – powiedział Kinga, chociaż w myślach podobały jej się tego typu zaczepki. Może właśnie dlatego bardziej skupiła się na szkolącym niż na tym co ma jej do powiedzenia o obronności.

Artur nie przejął się słowami Kingi, był swobodny, rzeczowy, co jakiś czas pytająco patrzył na Kingę, upewniając się, że nadąża z przyswajaniem treści szkolenia, a jego oczy wydawały się wielce rozbawione widokiem Kingi. Przynajmniej ona odniosła takie wrażenie, chociaż nie wiedziała co też w jej wyglądzie mogło wzbudzać w nim rozbawienie. Pomyślała, że był raczej sympatyczny niż niesympatyczny, miał przyjemnie łagodny głos, który w sytuacji intymnej na pewno świetnie się sprawdzał, a barwa oczu zmieniała mu się w zależności od intensywności padającego światła z ciemnoniebieskiej przez szaroniebieską po gołębi. Tylko kobiety rozróżniały taką gamę odcieni jednego koloru, który dla mężczyzn był po prostu niebieskim.

Obserwowała jego płynne ruchy, chętnie gestykulował rękami, ale żaden gest nie był zbędny, a temat obronności zaczął naprawdę ją zajmować.

- Nie będzie pani przeszkadzało jeśli zdejmę maseczkę? Jesteśmy sami na sporym metrażu, myślę że przez to bezpieczni a mi ułatwi mówienie?!- zapytał.

- Spoko, ja tez już jestem zmęczona ich noszeniem – zdjęła maseczkę i zerkała ciekawie by w końcu zobaczyć jego twarz. Miał zmysłowo wykrojone wąskie usta, które w połączeniu z przeanalizowanymi już przez Kingę oczami, dawały… no właśnie, Kinga nigdy nie wiedziała jak to jest, że można być ładnym mężczyzną a nie być przystojnym i przystojnym a nie ładnym równocześnie. Pan Artur, jak zaczęła nazywać go w myślach, był połączeniem i męskiej ładności i przystojności co dawało zaskakujący efekt. Ku zdumieniu Kingi miał twarz, która mogła być dla niej bardzo, ale to bardzo pociągająca.

- Cały czas o pani myślę….- usłyszała – hmmm, to znaczy czy pani wszystko jak do tej pory zrozumiała… - zdawało się, że sam siebie poprawia.

- O! to jest nas dwoje, ja o sobie też ciągle myślę – śmiało odpowiedziała Kinga.

Chyba go rozbawiła, bo uśmiechnął się lekko i wrócił do omawianego tematu.

Kinga jednak nie zamierzała już zaprzątać sobie głowy kwestiami obronności. Naszła ją jakaś frywolność myśli, może pan Artur tak na nią podziałał? Był starszy od niej, to na pewno, miał w sobie coś ujmującego to na pewno też. Jakim byłby kochankiem? Kinga wirtualnie puknęła się w głowę, ty nie zastanawiaj się, jakim on byłby kochankiem, tylko jaką ty kochanką. No właśnie, wizualnie prezentowała się dość dobrze, wyglądała młodziej niż świadczył o tym jej PESEL, a pierwsze potknięcia zdrowotne spowodowały, że ponad rok temu odstawiła całkowicie z użycia sól, cukier, alkohol, słodycze, seks… A nie, seks to akurat sam ją odstawił. Wyszczuplała, to fakt, ale tylko tam gdzie było to wskazane. Piersiątka i pupa bynajmniej wychudzone nie były. Polubiła sukienki i wysokie buty, a co najważniejsze mniej przejmowała się życiem, bo i co to za życie, kiedy odmawiasz sobie tak wielu przyjemności. Niezły paradoks. Stała się bardziej asertywna, kiedy wymagała tego sytuacja, ale też zabawnie swobodna, kiedy ludzie wokół jej nie onieśmielali.

Ale wracając do pana Artura... Był całkiem interesujący, nie, nie, „całkiem’ mogłoby go urazić, chociaż dla Kingi znaczyło „bardzo”, czasami lubiła w swoim słowniku zmieniać znaczenie słów na własny użytek. Czyli był bardzo interesujący, zauważyła, że ma smukłe delikatne dłonie, ale nie wydelikacone, bo takich u mężczyzn nie lubiła. Wyobraziła sobie, jak tymi dłońmi odsuwa jej włosy na bok, delikatnie muska ustami jej kark,.. Czuje jego przyspieszony oddech, co ją samą wprawia w delikatne drżenie. Pożądanie wypiera jej niepokoje, które ostatecznie porzuca, gdy pośpiesznie zaczynają nawzajem pozbywać się ubrań, dążąc do jak najszybszego zespolenia. Hmmm, najszybszego zespolenia?! Mało romantycznie jak na Kingę, niech Artur wpierw nacieszy się słodyczą jej ust i gładkością jej skóry, a ona jego delikatnością i zachłannością na nią. Oczywiście w tak intymnej scenie Kinga najchętniej widziałaby jeszcze odrobinę figlarności i humorystycznych wstawek, ale czy byłoby to dobrze przez niego odebrane?! Bo to, że na koniec wtuliłaby się w niego i rozkosznie zrelaksowana poleżała przy nim, tak po prostu, to tego akurat była pewna. Ale pewnie nigdy się o tym nie przekona...

Kinga wróciła do rzeczywistości, przechyliła głowę w prawo co bardzo lubiła. Przypomniała sobie książkę Marqueza „Miłość w czasach zarazy”, skojarzenie sprawiło, że nieznacznie się uśmiechnęła. No cóż, zarazę już mamy, a miłość nawet gdyby się pojawiła, w dobie zamkniętych hoteli i pensjonatów dla niej i pana Artura jest niemożliwa.

- Mniemam, że wszystko jest dla pani zrozumiałe – głos Mińka miał wyczuwalną nutę zmęczenia.

- Aż nadto, dziękuję za poświęcony mi czas, żegnam pana – zbyt melodramatycznie może odpowiedziała Kinga, zabrała swoje rzeczy i skierowała się ku wyjściu.

- Ja mówię, „do zobaczenia” , bo na pewno jeszcze się spotkamy, świat jak to ustalono wbrew pozorom jest mały – wesoło zawołał.

Kinga nie mogła się z nim nie zgodzić, jednakże zasmucona odeszła nie reagując na jego ostatnie słowa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania