Zbuntowany Bóg

W LO nr 3 był dzień wolny. Oznaczało to, że nauczyciele siedzieli w pokoju nauczycielskim i oglądali filmy ponieważ nie chciało im się robić lekcji. Uczniowie pozbawieni nadzoru ganiali po korytarzach i robili co im się żywnie podoba. Ta szkoła była szkołą dla trudnej młodzieży ale chyba wszyscy nauczyciele byli mniej normalni niż uczniowie. Czy ja jestem trudną młodzieżą? Można tak powiedzieć. W wieku trzech lat uciekłem na tydzień z domu tylko dlatego że rodzice chcieli mnie zapisać do przedszkola. Kiedy miałem siedem lat przypadkiem zepchnąłem koleżankę do rowu. Według mnie to bardzo silny podmuch wiatru to spowodował, ale ponieważ nasza wzajemna niechęć była powszechnie znana uznali, że jestem winny. Bo przecież to niemożliwe by pojedynczy podmuch spowodował coś takiego. W wieku dziesięciu lat kiedy zostałem sam w domu dom trafił piorun a ja wyszedłem z tego bez choćby lekkich poparzeń.

Wracając do szkoły, nie mając nic ciekawego do roboty ja i moja przyjaciółka Kasia włóczyliśmy się po szkole i wymyślaliśmy kawał na nauczyciela od poezji. Osobiście nie przepadałem za nią, choć trzeba przyznać, że potrafił znaleźć ciekawe tematy na zajęcia. On natomiast z nieznanych mi powodów uwielbiał mnie, ale zupełnie nie mógł znieść Kasi. Kasia była moją przyjaciółką jeszcze z czasów podstawówki. Jako najniżsi w klasie zawsze siedzieliśmy obok siebie, więc nasza przyjaźń powstała na przestrzeni lat. Jakoś tak wyszło, że poszliśmy do tego samego liceum i trafiliśmy do tej samej klasy. Miała przemiłego tatę i macochę, ale mało rodzeństwa. Czasami wpadałem do nich na noc i bawiliśmy się lub oglądaliśmy filmy. A potem zasypialiśmy wtuleni w siebie. Nasi rodziciele zawsze śmiali się, że kiedyś zostaniemy parą. Pozwalaliśmy im na te sny na jawie wiedząc, że nie mają racji. To co nas łączyło to była najczystsza przyjaźń. I na przestrzeni wielu lat nic się nie zmieniło. Kasia miała włosy w tym odcieniu który nazywa się "marchewką". Irytowało mnie jednak kiedy ktoś zwracał się do niej w ten sposób. To samo tyczyło się "rudej". Jej oczy były w trudnym do określenia kolorze. Nie były zielone, nie były błękitne, nie były brązowe. Trochę taka mieszanka. I na dokładkę fioletowy. Wyróżniała się ale nie na tyle by uznać to za dziwne. Poza tym w spojrzeniu mojej przyjaciółki zawsze kryły się niebezpieczne ogniki. Ludzie woleli nie patrzeć na nie zbyt długo. Wyjątkiem byłem ja. Potrafiłem zauważyć, że to złowieszcze spojrzenie kryje w sobie rozbawienie. To nie był wzrok Meduzy zdolny zamienić w kamień każdego. To było spojrzenie pełne psoty i przekory. To w połączeniu z psotnym uśmiechem potrafiło sprawić, że ludzie mijali ją z daleka bojąc się spadających znienacka bomb wodnych. Chodziliśmy więc po korytarzach wypełnionych większymi lub mniejszymi grupkami. W pewnym momencie natknęliśmy się na nowych uczniów. Skąd to wiedziałem? Nie widziałem ich nigdy wcześniej a pamięć do twarzy miałem całkiem niezłą. Gdy nas zobaczyli zaczęli iść w naszą stronę. Nie wiem czemu ale poczułem dziwny niepokój. Pachniało od nich czekoladą z karmelem. Tak wiem, dziwnie to brzmi ale tak właśnie było. Zakręciło mi się w nosie i zacząłem kichać. Miałem wrażenie że to przez dziewczynę która chodziła o kulach. Niepokój się nasilał. Przeczucie mówiło mi żeby uciekać. A ja miałem w zwyczaju słuchać instynktu. Czasami...

- Kasiu jestem głodna. Idziemy coś zjeść? - Zwróciłem się do swojej przyjaciółki z nadzieją na uniknięcie konfrontacji z nieznajomymi.

- Chcesz iść na wagary? - Na jej miejscu też byłbym zdziwiony. Nigdy, powtarzam nigdy nie byłem na wagarach. Miałem wzorową frekwencję i żadnych spóźnień, a skoro ja to i Kasia.

- Przecież i tak nikt nas nie pilnuje - powiedziałem modląc się po cichu by dała się przekonać - Proszę - Zrobiłem oczy kotka dla lepszego efektu. Zawsze powtarzała, że moja mimika twarzy jest w stanie stworzyć cuda. To nie był wyjątek.

- No dobra. - Westchnęła pokonana kierując swoje kroki w stronę wyjścia (cieszyłem się, że nie musimy nosić butów na zmianę, no chyba, że była zima). Czyli w przeciwnym kierunku niż była niepokojąca grupka. Miałem jednak dziwne wrażenie, że nowi uczniowie idą za nami. Instynktownie przyspieszyłem. Zanim się zorientowałem biegłem ile sił w nogach by oddalić się od nich jak najbardziej. Znacie to? Kiedy ktoś was goni, nawet nie wiecie czemu, ale uciekacie. Pierwotne instynkty. Kiedy weszliśmy do parku obok szkoły obejrzałem się za siebie. Troje nowych zbliżało się zdecydowanie za szybko. Troje? Przecież było ich czworo. Odwróciłem się i zobaczyłem tą dziewczynę z kulami. Teraz nie miała kul a tam gdzie powinny być nogi były nogi... kozła? Zauważyłem też małe różki na głowie. Satyr. Czytałem mitologię grecką. Znałem prawie każdy mit na pamięć. A teraz przede mną stała postać która nie miała prawa istnieć.

- Nikola, zabierz stąd dziewczynę - powiedziała morskooka brunetka - Tomek, z prawej. Oliwia z lewej.

Blondyn z szarymi oczami stanął po mojej lewej stronie trzymając w rękach sztylet. Dziewczyna wyglądająca jak świrnięty elf poszła w prawą stronę. Włożyła dłoń do kieszeni szerokiego pasa i wyciągnęła z niego wielki młotek. Nie miałem bladego pojęcia jak to zrobiła ale przypomniała mi młot Thototora. Tak w domu nazwaliśmy młot Thora. Wracając do świrniętego elfa po wyjęciu broni jakimś cudem rozpaliła ogień dookoła nas. Kiedy stwierdziłem, że już nic mnie nie zdziwi chłopak warknął:

- Na co czekasz potworze. Przemień się i walcz.

Potworze? Ja ci dam potwora. Poczułem rosnący we mnie gniew. To czego najbardziej nie znosiłem to niesłuszne oskarżenia. Chłopak nawet mnie nie znał a już wyzywał mnie od potworów. Gdzieś w górze zagrzmiało. Nie zwróciłem na to uwagi, tak samo jak nie zauważyłem że unoszę się metr nad ziemią i tryskają ze mnie iskry. W chwilach złości miałem w zwyczaju ignorować przyziemne sprawy. Warknąłem. Spojrzałem na nieznajomego i poddałem się złości.

To co się później działo było trochę jakby zamglone. Byłem w pełni świadomy tego co robię, ale czułem jakby to jakaś pradawna siła przejęła nade mną kontrolę. Podleciałem do niego i podmuchem rzuciłem nim przez barierę ognia. Wylądował po drugiej stronie trochę poparzony. I dobrze mu tak. Odwróciłem się do morskookiej, która trzymała wyciągnięty nie wiadomo skąd miecz. Nawet nie wiedząc jak zaczerpnąłem z ziemi wodę i posłałem ją na dziewczynę. O dziwo nawet nie była mokra. Zebrała wodę którą ją zaatakowałem i cisnęła ją z powrotem. Wyciągnąłem rękę przed siebie, a woda gwałtownie zatrzymała się tuż przede mną. Zebrałem ją ponownie i posłałem do niej, ale tym razem utworzyłem wokół niej wir. Poczułam jak walczyła ze mną o kontrolę ale, no cóż, byłem silniejszy. Uniósł wir w powietrze i posłałem go w ślad za chłopakiem. Nie sprawdzając co się z nią dzieje obejrzałem się w stronę ostatniego przeciwnika. Właśnie posłał w moją stronę kulę ognia. Odskoczyłem w bok niczym akrobaci z filmów, ale kula ciągle mnie goniła. Zacząłem uciekać. Potknąłem się o kamyk i poleciałem na ziemię. Zobaczyłem zbliżający się ogień i stwierdziłem że to bardzo ciekawa śmierć:

Umarł spalony jak kurczak. Pokój jego duszy.

Piękne zakończenie życia, nie ma co. Kula uderzyła we mnie i poleciałem kilka metrów w tył. Myślałem że będzie mnie boleć, szczypać czy coś. Ale nic się nie stało. Tylko w mojej bluzie ziała teraz wielka dziura. Spojrzałem na Oliwię i zobaczyłem że jest równie zdziwiony jak ja.

- Kim ty do cholery jesteś? Spotkałam wiele potworów ale takiego jak ty jeszcze nigdy. Latasz, panujesz nad wodą, ogień ci nic nie robi i to wszystko w ludzkiej formie. W dodatku wyglądasz na zagubionego jakby ciebie też to dziwiło - powiedziała jakby mnie winiła. Nie zrozumcie mnie źle, miała prawo. No a przynajmniej miałaby je gdyby wyjaśniła czemu mnie atakują. Popełniałem w życiu wiele błędów, ale nawet jeśli to ona nie miała jak o nich się dowiedzieć, ani nie miała prawa ich kwestionować. No i żadne nie było aż tak poważne by próbowali mnie zabić.

- Słuchaj laska. Nie wiem coś ty za jedna. Nie wiem czemu chcieliście mnie zabić. Nic wam nie zrobiłem nawet mnie nie znacie a już nazywacie potworem. Owszem, nie jestem idealny ale żeby tak mnie nazywać po kilku minutach? Nikt nie uczył cię szacunku do innych? A tak w ogóle ja też nie mam pojęcia co przed chwilą zrobiłem więc się ode mnie odczep! - wykrzyknąłem. I oczywiście jak to ja uciekłem... Chwila zażenowania... Tak byłem bardzo niestabilny emocjonalnie. Byłem w stanie powyżywać się psychicznie na człowieku by później zacząć go pocieszać. Jednak kiedy nie rozumiałem co się dzieje wszystko we mnie wariowało.

Pobiegłem w stronę lasu ale ona mnie nie goniła. Pewno zajmowała się przyjaciółmi. Nie wiem skąd miałem tyle siły. Biegłem zatrzymując się wieczorem by odpocząć. Drogę pokazywał mi dziwny symbol. Nie widziałem co dokładnie przedstawiał, ale czułem, że powinienem za nim podążać. Po kilku dniach dobiegłem do lasu. Szedłem uważnie, ponieważ należał on do tego rodzaju miejsc z filmów w których w ciemnościach kryją się różne groźne rzeczy. Powoli doszedłem do jakiegoś wzniesienia. Zobaczyłem tam Kasię i tego satyra. Już nie wiedziałem, czy to prawda, czy umysł płata mi figle. Wydawało mi się dziwne. że dotarli w to samo miejsce co ja. Stali przy olbrzymiej sośnie. Szybko pobiegłem w ich kierunku, ale kiedy chciałem przebiec obok sosny odbiłem się delikatnie jakby była tam jakaś błona. Zmarszczyłem brwi w wyrazie zdezorientowania. Nie miałem jednak czasu na rozmyślania. Usłyszałem z lasu jakiś hałas. Gdybym miał określić jak brzmiał to byłoby to połączenie warkotu, syku i czegoś jeszcze. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem biegnącego w moją stronę potwora. Wyglądał jak skrzyżowanie lwa, kozy i węża. Chimera. W momencie w którym miał na mnie wpaść odskoczyłem na bok. Nie wiedziałem skąd wzięła mi się ta nagła sprawność fizyczna, ale jeśli dzięki niej mogłem przeżyć to nie zamierzałem narzekać. Niestety bestia rozharatała mi prawą rękę. Poczułem jak jakaś ciecz spływa mi po ręce. Myślałem że to krew a le ta miała złotą barwę. Chwilę później rany już nie było. Mimo odległości zauważyłem że Nikola i Kasia przyglądały mi się w zdumieniu. O co im chodzi? W swoim życiu Nikola na pewno widziała rany z których płynęła złota krew i które zamykają się w mgnieniu oka. Szczerze mówiąc zawsze myślałem że krew jest czerwona i choć może wydawać się to dziwne, nigdy nie miałem żadnej rany. Naprawdę, nigdy się nie skaleczyłem, zaciąłem czy coś. Nigdy też nie widziałem krwi. Poczułem że robi mi się słabo i straciłem przytomność.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania