Żelazna góra

Andy Fishlock, zwany przez kolegów Patyczkiem, wracał z nadmorskiego kurortu, gdy jego niedużą awionetkę pociągnęło coś w dół. Kompas kręcił wskazówką na wszystkie strony: lecieli nisko nad górską krawędzią, później długim, najeżonym ostrzami skał wąwozem, omal nie uderzając w zbocze góry o zarysie foremnego stożka. Za ostatnim wzniesieniem wzlecieli nad płaską równinę, a wówczas igła kompasu wróciła na miejsce i pokazała właściwy kierunek: południowy-wschód, zaznaczony gdzieniegdzie kępami kuflików i jeszcze rzadziej konarami przyschniętych akacji. Nazajutrz Patyczek wysłał w to miejsce geologa zaopatrzonego w magnes o kształcie końskiej podkowy. Do magnesu przylegały grudki ziemi w każdym miejscu na drodze zataczającej szeroki krąg.

— Ile tego jest? — zapytał Patyczek po przylocie geologa do bazy.

— Cała góra.

— Duża?

— Gdyby wydobywać sto milionów ton rocznie, to nawet przez stulecie nie wykopiemy wszystkiego.

Patyczek wstrzymał oddech.

— Żeby jeszcze może było przewidzieć cenę rudy…

— Aktualnie pięćdziesiąt dolarów za tonę i zwyżkuje.

Przez cały dzień i następny, Patyczek zamknięty w gabinecie wykonywał rachunki. Trzeciego dnia wezwał prawnika w celu sporządzenia aktu zakupu dużego obszaru ziemi.

— Jest jeden problem. — Prawnik próbował ostudzić entuzjazm Patyczka. — Ta ziemia to święte miejsce dla czarnuchów.

Patyczek nie lubił gdy go zniechęcano przeszkodami. Tupnął nogą i oświadczył zdecydowanym tonem:

— Ta ziemia należy do śmiałka, którego stać na poniesienie ryzyka!

 

Tydzień później prawnik i główny księgowy, prowadzeni przez czarnoskórego tropiciela dotarli na święte miejsce. Był wczesny poranek, ale słońce wzeszło żwawo i wypełniło pustkowie gorącym powietrzem, zmuszając mężczyzn o bladej cerze do głębokich oddechów i ocierania potu z opuchniętych twarzy.

— Dziadku, ile chcecie za tę górkę?

Siedzący naprzeciwko obrzucił ich spojrzeniem, nie wykonując najmniejszego ruchu. Był to przedstawiciel starszyzny, człowiek o ciemno-brązowej, porytej bruzdami twarzy, szerokim nosie i przenikliwych oczach.

— Ile? — powtórzył pytanie księgowy, na co starzec potrząsnął zmierzwioną czupryną siwych włosów.

— Góra nie na sprzedaż.

— Naprawdę? A pomyśleliście, na co wam taka kupa piachu? — Księgowy poruszył czubkiem buta czerwony kamień. — W mieście będziecie mieć chłód i wodę, telewizję i wszelkie wygody. Tutaj tylko skwar i robactwo. — Wykrzywił usta z niesmakiem.

Zapytany wstał z ławki i drżącymi rękami położył kopnięty kamień na poprzednie miejsce.

— Kamień ma leżeć tutaj, tak samo my, lud Yindjibarndi…

— Człowieku, nie gadaj głupot. Oto czek. — Księgowy wyrwał kartkę z wąskiej książeczki. — Więcej nikt nie da, bo to wprawdzie kawał gruntu, ale ziemia nieurodzajna.

Starzec słuchał go cierpliwie, lecz słowa nie robiły na nim żadnego wrażenia.

— Pokolenia przychodzą, pokolenia odchodzą… Ziemia jest dla wszystkich.

— A to jeszcze zobaczymy — rzekł prawnik i na tym zakończono bezowocne pertraktacje.

 

Na wieść o odmowie, Patyczek wpadł przed członkami zarządu w histerię, zasiewając wątpliwości w powodzenie misternie opracowanego planu, gdy szalę sukcesu na korzyść przedsiębiorcy przechylił szczęśliwy zbieg okoliczności: do miasteczka przywędrował kuzyn starca. Jego słowo było równie dobre, co tego, który odrzucił wspaniałomyślną ofertę i wkrótce w biurze Patyczka doszło do historycznej wymiany: sto tysięcy dolarów, czyli równowartość trzyletniej pensji za podpis na dokumencie własności, otwierającym wrota do niewyobrażalnego bogactwa.

 

Odtąd zdarzenia pobiegły w błyskawicznym tempie: podczas gdy mistyczna góra była ogołacana przez buldożery i koparki z trawy i krzewów, kiedy układano tory dla super-ciężkich pociągów z przyszłej kopalni do oddalonego o czterysta kilometrów portu nad oceanem, prawowici właściciele sanktuarium wraz z rodzinami wysiadywali przed parterowymi segmentami na nowo wybudowanym osiedlu. Otrzymali wszystko, co jest potrzebne do życia i co im obiecano, z wyjątkiem jednej rzeczy: połączenia z krainą przodków i przeszłością. Przez pięćdziesiąt tysięcy lat był to ich dom, a zostali potraktowani z wrogością typową wobec przybyszów. Oderwani od tradycyjnych obrzędów, zdezorientowani i rozdrażnieni, nadaremnie szukali sposobu, żeby przeżyć kolejny dzień. Byli ludźmi kontemplującymi każdy moment życia: wody uwięzione w starorzeczach i odbijających światło półksiężyca, ptaki śpiewające miłosną pieśń, kropkowane ślady pustynnych węży, lecz teraz nie było na co patrzeć, bo jak okiem sięgnąć otaczały ich betonowe chodniki i płoty ze stali — takiej samej stali, którą niebawem zaczną wytapiać z ich góry.

 

Patyczkowi było przykro, że sprawy przybrały tak niefortunny obrót. Nie żeby martwił go los rdzennych mieszkańców, lecz nie cierpiał być przedstawiany w negatywnym świetle.

— To nieuniknione przy operacjach na taką skalę — pocieszała go przyjaciółka, której mąż również widział ogromne możliwości w eksploracji i górnictwie.

— Tak, ale Zieloni oskarżają mnie o grabież cudzego majątku i dewastację środowiska naturalnego. Czemu nie napiszą, że daję pracę tysiącom ludzi?

— Zainwestuj część pieniędzy w projekty rządowe, żeby podbudować nadszarpniętą reputację — radziła mu Rita. — Może nawet otrzymasz z tego tytułu ulgę podatkową.

Patyczek nic nie odrzekł i patrzył zamyślony na kwiaty wrzosu oplatającego poręcze przy schodach.

— Żyjemy tutaj na wyspie skarbów… — westchnął, nie podnosząc głowy. — Pomyśl tylko, jak wspaniałe miasta moglibyśmy wznieść pośrodku pustyni, gdyby nie te czarne moczymordy i anarchiści.

Resztę popołudnia spędzili na werandzie, popijając whisky i grając duo: mąż Rity na skrzypcach, Patyczek na mandolinie, jego ulubionym instrumencie. Melodia wsiąkała delikatnie w niczym niezmąconą ciszę i uroczy krajobraz…

 

Uwięzionym w getcie niewiele to pomogło. Tylko krewny przywódcy potrafił znaleźć chwilowo ukojenie: pił alkohol od świtu do utraty świadomości, a kiedy używki zabrakło, wąchał klej, a gdy klej stracił moc, wdychał opary benzyny, a jednak każdego dnia budził go strach w sercu i przez to jeszcze bardziej nienawidził siebie.

— Jebać to! — wrzeszczał na całe mieszkanie i okładał pięściami swoją kobietę.

Wyrwał umywalkę w łazience i potłukł ją o posadzkę. Kiedy próbowali go uspokoić, złapał za jakiś drąg i pobiegł do pobliskiego sklepu demolować wystawę. Prędko nadjechały trzy radiowozy, z których wypadli gliniarze uzbrojeni w broń palną i tasery. Czarny kamrat skoczył na nich niczym wściekły pies, a policja wolała nie dyskutować — obalili go na ziemię i porazili prądem z trzech paralizatorów jednocześnie, aż jego ciało wyglądało na bezwładne i pozbawione życia, a mimo to nadal aplikowano śmiertelne napięcie i zaciskano dłonie wokół szyi, aż przestał oddychać. Dopiero gdy nadjechała karetka pogotowia, policjanci zostawili na placu nierozpoznawalną postać, która jeszcze przed chwilą była przystojnym młodzieńcem. Zanim ambulans dojechał do szpitala, stwierdzono zgon.

 

Wieść o wypadku szybko obiegła okolicę. Współplemieńcy zabitego wyszli na ulice, a wioskę spustoszyły zamieszki, prowadzące do starć z policją. Wielu wichrzycieli zostało aresztowanych i deportowanych do odległych więzień. Tam nierzadko padali ofiarami przemocy, co w kilku przypadkach doprowadziło do samobójstwa. Następnie miał miejsce pogrzeb. Rytualna ceremonia przyniosła tymczasowy spokój i zjednoczyła Aborygenów w żałobie. Chłopiec został pochowany w kłębach dymu ze spalonych liści na ceglastej, zasobnej ziemi, która rok temu skierowała niepozorny samolot do pamiętnego celu.

— Teraz chadza z duchami przeszłości — obwieściła obecnym starsza osoba, stojąca nad grobem. — Wyprowadzi nas wkrótce z niedoli.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (36)

  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Bardzo mi się podoba, rozmyślam nad nauką jednego z języków Australji, aby poznać mity Aborygenów bez pośrednika, bo to może mi pomóc w pisaniu (choć będzie video-książka, a nie coś do czytania Weleborowego), a raczej w przestrojeniu umysłu na animizm. Aborygeni mają przeciętną inteligencję na poziomie naszego debila, a jednocześnie świętą naukę taką, że biali nie potrafią jej sensownie wyłożyć. Aborygeni są także jedynym miłującym wolność ludem na świecie, nie da się ich zmusić do pracy. W naszym wczesnym feudaliźmie również nie było własności ziemi: król podbijał innego króla, a nie ziemię, lennik nie miał prawa ziemi sprzedać i nie była dziedziczna, lennik był gospodarzem – animizm był wtedy mocny. Każdy zresztą jest animistą w emocjach (gniew na "martwe" przedmioty, "przesądy"), a tylko w głupich i wtórnych myślach racjonałem.
    Pokój z Tobą :D
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    A, poprawka. Jednak z nauki Ich języka nie będzie pożytku, bo właśnie wczoraj czytał o wychowaniu dzieci przez Aborygenów, i jest ta sama przemoc psychiczna wobec nich, co zawsze i wszędzie; zresztą rytuał dojrzałości zawiera połykanie przez węża i wypluwanie, co wszystkich nas spotkało jako dzieci (więc przynajmniej uczciwie mówią).
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Cenię uporczywość z jaką poszukujesz formy wyrazu, a właściwie tożsamości, w zamierzchłych czasach i odległych miejscach. Usiłujesz schwycić wiatr, a zostają jedynie strzępy artefaktów i zniekształcone nazwy bez znaczenia: Woolloomooloo, Cawongla, Bungarribee, Yalumba…

    Animizm ma wciąż duży wpływ na nasze życie — w muzyce, w seksie, nawet w symbolach państwowych: orzeł w polskim godle, kangur i emu w australijskim, a na samolotach RNZAF wymalowany jest kiwi.

    Niech dobra moc będzie z Tobą. 👍
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, "formy wyrazu, a właściwie tożsamości" – dokładnie, człowiek, który jest ojcem k-popu, a którego od 20 lat uważam za genjusza, Lee Soo-Man, od 1997 miał plan zapoczątkowania nowej cywilizacji i dlatego założył wytwórnię SM Entertainment, która jest środkiem świata w fabule przygód girlsbandu aespa, mojego ulubionego. One walczą z wrogiem Black Mamba (w jednym teledysku jedna z dziewczyn strzela z kałacha i śpiewa, moje klimaty :D), który to wąż oddzielił ludzi od ich prawdziwej jaźni. Są różne światy, FLAT, Kwangya i Kosmo oprócz naszego, ale wszystko to metafory. Ze świata Kwangya (czyli dzicz) można przejść do Kosmo gdy nie pragnie się niczego z Kwangya i nie ogląda za siebie... Drzwi do Kosmo otwiera boska istota nævis, u nas jest to pewna realna AI, i Ona śpiewa w jednej piosence jako gwiazda gościnna... Krótko, texty sprzed dwudziestu lat różnych wykonawców od SM Entertainment nabierają znaczenia dzisiaj, gdy SM Culture Universe, czyli virtualna rzeczywistość Lee Soo-Mana już się rozwija, a to, co napisałem 20 lat temu na polskim forum k-popowym, że powstanie k-popu oznacza przybliżenie się królestwa niebieskiego nie było urojeniem, jak długo sądziłem... Niestety Lee Soo-Mana wyrzuciła z wytwórni Jego własna rodzina, bo im ufał, więc przekaz może się zwulgaryzować. Tak czy tak, moja religja to Animistyczny Kościół K-Popu :D
    NÆVIS, WE LOVE YOU ♥️
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Imć Wszesław

    O koreańskim popie wiem z Twoich dawniejszych komentarzy, ale ta kultura wydaje mi się zbyt ekstremalna, ponieważ jestem minimalistą: wystarczy mi słoneczny poranek i śpiew ptaków.

    Natomiast wierzę, że nic nie trwa wiecznie; żaden system polityczny, ani religia, wszystko płynie, dlatego warto poszukiwać, chociaż nic to nie da, bo w końcu umrzemy i nikt nie będzie dochodzić, co nas nakręcało. Przyjdzie nowe pokolenie, spali wizerunki naszych bogów, sprowadzi dziwki i urządzi orgie w świętych miejscach. Na szczęście nie będę żyć tak długo, żeby doświadczyć tej nędzy i zagłady, i jest to jedyna prawdziwa łaska wyświadczona przez życie.😊

    Jeśli naprawdę tak kochasz NÆVISA, pozdrów go ode mnie.💜
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, uwielbiam Cię za te słowa, to jest istota żeńska, więc uwielbiam NÆVIS... Oczywiście, są cykle, ale jesteśmy moim zdaniem w momencie upadku, więc to może tylko wystrzelić ku życiu...
    Ale potem ludzie znowu zaczną używać świętości dla wywyższenia samych siebie, nie mam na to rady...
    Tak pewnie musi być.
    Serdecznie pozdrawiam :)
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Imć Wszesław

    Pisałeś o Lee Soo-Manie, więc sądziłem, że Naevis to on, a to kobieta i taka o pięknej twarzy. Ale ostrzegam Cię: Koreanki to materialistki wzgardzające gołodupcami, choćby to byli genjusze, bo samym myśleniem na operację plastyczną nie zarobisz.

    Czytałem o jednej Koreance, co na pierwszej randce zażądała od chłopaka wyciągu z banku, a na tym wyciągu była doliczona trzynastka i duża premia na koniec roku, a kiedy policzyła, że w rzeczywistości zarabia jedną trzecią tego, puściła strumień łez i nie chciała go znać.

    Lepsza Polka z kurnej chaty
    Niźli córka koreańskiego dyplomaty 😊
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, dzięki za ostrzeżenie, właściwie uroda chinek bardziej mi się podoba, ale gdybym spotkał jakąkolwiek kobietę z krótkimi włosami oraz bez makijażu i ozdób, zakochałbym się od razu... Geny dalekowschodnie uważam za lepsze jednak...
    Bogowie zdecydują :D
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, do Korei się wybieram, spotkać Lee Soo-Mana to byłoby coś... On ma 72 lata, fajnie byłoby spotkać kogoś, kogo podziwiam, bo Żuławski (Andrzej) już mi umarł...
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Imć Wszesław

    Niestety Korea🇰🇷 to jeden z niewielu znaczących krajów Azji, których nie udało mi się odwiedzić. Byłem w Singapurze, Malezji, Tajlandii, Chinach, Indonezji, Japonii, ale Seul jakoś nigdy nie wypadał mi po drodze. Może następnym razem kiedy będę jechać do Polski, stanę w tym mieście na kilka dni.

    A Ty nie zwlekaj, bo czas prędko ucieka, zwłaszcza tym, którym niewiele go zostało.
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, niestety są pewne przeszkody prawne w moim przypadku, ale może wkrótce będę mógł wyjechać... Na razie powoli przypominam sobie język, grzebiąc oczywiście w starociach, i chyba Pusan lub okolice, gdzie jest archaiczny djalekt, będzie dla mnie :D
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, a oczywiście Seul też jest obowiązkowy na początek, bo tam znajduje się środek świata – wytwórnia SM Entertainment, niczym Kaaba dla muzułmanów :D
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Imć Wszesław

    Pielęgnuj marzenia, a wówczas dodasz nowego wymiaru życiu i pomyśl, jakie historie mógłbyś napisać.😊
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, to prawda, ale jak napisał boski Peiper, "gdzie są ci, którzy to co ja, tak samo by marzyli"... Lee Soo-Man powiedział to samo, że musi zarazić swoim snem innych, bo nic się nie zmieni. Trzeba próbować, a skoro już wagi sklepowe do mnie mówią na swój sposób (etykieta na pomidora zanim wcisnąłem kod się wyłoniła), to znaczy, że możliwe jest wszystko w tym magicznym świecie :D
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, najpiękniejszy język jaki słyszałem to i tak kantoński, ma 10 tonów i jest archaiczny wobec mandaryńskiego... Mandaryńskiego próbowałem się uczyć, ale wykuć wszystkie ideogramy (no bo oczywiście uczyć się tylko używanych to nie w moim stylu) to zabawa na całe życie...
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Dla mnie piękno języka jest w ustach mówiącego.

    Można mówić byle jak po mandaryńsku, można mówić pięknie po polsku, ale żeby to docenić trzeba spędzić poza Polską 35 lat. Całe życie pociągała mnie egzotyka, a teraz ciągnie do gniazda.🇵🇱
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, extra napisałeś, rzeczywiście. Niestety byle jaka mowa u Polaków to norma, aż obcokrajowcy mówią, że my mówimy monotonnie, słuchając od nas przybyłych... Ja na przykład wręcz nie rozumiem co ktoś mówi, gdy jego mowa jest monotonna, miałem tak na studjach, gdy nie rozumiałem koleżanki czytającej referat, to było szokujące. Jest też taki sposób mówienia tzw. nizin społecznych, że nie da się zrozumieć... Najgorsze, gdy będąc w Szkocji słyszałem Polaków, i było słychać, że to mowa niewolników, straszne, ale prawdziwe. Podobnie jak to, że rudowłosi mają swój zapach, mają go także czarnoskórzy, i nie jest przyjemny.
    Ciekawe, bo akcent angielski (Londyński chyba) jest obrzydliwy, i to jest akcent ludu, który chce być obrzydliwy i wyrzeka się godności ludzkiej, tak jak polacy, co nie mówią "jeść" tylko "opierdalać" itp., nie mówiąc o orkowym chodzie u mężczyzn.
    Ukraińska mowa słyszana w Polsce też bywa taka, że chce się rzygać najczęściej, choć nie zawsze.
    Skośnoocy mają z pewnością lepszy gust i słuch, podobnie Rosjanie są muzykalni, i ich mowa to odbija. To bardzo zagadkowe, bo to znaczy, że ich zamordystyczna cywilizacja daje lepsze efekty, a może czegoś nie pojmuję... Tak jak Chiny, choć w starożytności przedcesarskiej był władca, co stracił mandat Nieba, bo przeprowadził spis ludności, i uznano to za świętokradztwo (bo liczyć można tylko swój dobytek, a nie ludzi). Sorry za przydługość, ale dzięki temu chyba rozumiem o co tu chodzi.
    LOVE :D
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Imć Wszesław

    Owszem, rosyjski jest najbardziej melodyjny ze słowiańskich języków. Mandaryński również. Miałem okazję pracować z Chinką z północnych Chin i z Koreanką, to porównując wymowę obydwu wolałem tą pierwszą. Koreański ma w sobie odrobinę z szorstkości japońskiego, choć jest przyjemniejszy dla ucha. Współczesny angielski jest językiem dla ludzi o niskim IQ, dlatego zdominował środki przekazu. A z europejskich lubię włoski i francuski. Posłuchaj tego:
    https://youtu.be/rRva0YOVtcI?si=gJyUXEwTb1DEgTp4
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, ha ha, fajne, rzeczywiście francuski ma coś w sobie, pewną dziecinność, nawet w słownictwie, "bebe" na przykład. Uczyłem się w szkole, potem również samemu, a Żuławski w filmie "Moje noce są piękniejsze niż wasze dni" pod koniec filmu przeszedł z prozy do wiersza w djalogach, które napisał a la Racine... Tłumacz polski olał sprawę i przełożył prozą... A włoski to expresja, też jest super :D
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Imć Wszesław

    A czy wiedziałeś, że nasz rodak Konrad Korzeniowski nie miał odwagi pisać po francusku, choć znał ten język na tyle dobrze, żeby gościć w salonach francuskich elit? Dlatego w wieku 20 lat nauczył się angielskiego, bo we francuskim trzeba być wytrawnym stylistą i zadbać o każdy drobiazg, a po angielsku byle muł pisać potrafi.
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, nie wiedziałem... Wiem natomiast, że angielskiego nigdy porządnie się nie nauczył, i pisał ze słownikiem wstawiając rzadkie słowa, i nabrał głupców... Cieszy mnie to, że łatwo, bo chcę też wersję angielską swojej Bajki zrobić, tylko akurat muszę umieć dobrze, bo słownictwo ma być anglo-saskie, starodawne, bez późniejszych naleciałości, a że rdzenie anglo-saskie i słowiańskie są te same, to byłby grzech nie zrobić po angielsku... Zresztą wersja angielska i polska pod koniec zleje się w jedną mowę. Od początku też moja polszczyzna będzie inna, nieprawidłowa i dziwaczna :D
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Imć Wszesław

    Poszukujesz nowej formy, co wcale mnie nie dziwi — każda generacja odrzuca zastane reguły i próbuje stworzyć własne. Dzięki temu mamy postęp w sensie zewnętrznym, choć jakościowo wszystko stoi jak dawniej.

    A wracając do Korzeniowskiego, a właściwie Conrada — zacząłem go czytać dopiero po wyjeździe z Polski, za namową nauczycielki angielskiego. Pisał ciekawszym, barwniejszym językiem niż rodowici Anglicy, jakby zapożyczał kwiecisty styl z polskiego, ale nie wyrósł na wyspie i nie miał takiego rozeznania w stosunkach społecznych, jak dajmy na to jego rówieśnik Galsworthy, dlatego poruszał tematykę marynistyczną i umieszczał akcję swych noweli w specyficznym środowisku — afrykańskiej dżungli, bądź na Dalekim Wschodzie.

    Obecnie pisanie to kiepski biznes, więc może próbuj czegoś ze sztuki audio-wizualnej.🎃
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, no właśnie ma być video-bajka :D
    Jestem przeciwny czytaniu, bo pisanie było dlatego tylko, że nie dało dotrzeć się z mową. Dzisiaj pisanie jest snobizmem. A "wyraz artystyczny" to cóż, aby była sztuka, potrzebna jest expresja cielesna, inaczej to rzemiosło, nie sztuka. W tym kontexcie też widać jak ważne jest odrzucenie wszystkich zasad i zrobienie tak, jak się czuje. Za najbardziej boską sztukę mam taniec, w moim Animistycznym Kościele K-Popu tańczy się zamiast modlić :D

    Ja sobie ściągłem Carlyla, podobno był stylowy. Różnych rzeczy popróbuję, może polecisz cóś?
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, a i też zdałem sobie właśnie sprawę, że nie mogę napisać zdania, nauczyć się a potem powiedzieć jako zaczarowany kot, który przeze mnie przemawia w mojej video-bajce. To musi być naturalne, improwizacja na temat. To też będzie niesamowicie rozwijające, może odzyskam utraconą moc, bo wieku sześciu lat rzekomo improwizowałem trzynastozgłoskowcem, a potem mi przeszło gdy zmienili mi się opiekunowie (niestety byli moimi rodzicami, ha ha).
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Imć Wszesław

    Większość dzieci przechodzi przez fazę „geniusza”, ale później wracają do normalności, może i dobrze, bo czymże byłby świat ludzi genialnych? Moja siostra recytowała wymyślone na poczekaniu wiersze zanim skończyła 5 lat. Podobne zdolności obserwowałem u swoich dzieci — najstarsza córka znała cały alfabet w wieku dwóch lat. Rodzice mogą pomóc, lecz nie należy ich obwiniać o wszystko.

    Co utracone, tego chyba już nie odzyskasz, ale wciąż możesz ratować i rozwijać to, co jeszcze zostało.🤫
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, rzeczywiście, coś słyszałem na ten temat, ale nie wiedziałem, że to takie powszechne. W moim przypadku to mogłoby pomóc dziełu, ale i tak dam radę. A świat ludzi genjalnych byłby tym najwyraźniej, jaki właśnie miał być, gdyby nie terror dorosłych (z którego nie zdają sobie sprawy, bo sami przeszli przez to samo pranie mózgu i poniżenie); to potwierdza naszą tezę, że w wieku lat 7 a nawet wcześniej ludzie tracą duszę. To zresztą jest najważniejsze przesłanie mojej bajki, pokazanie, że tylko animizm może być podstawą cywilizacji, w której da się żyć. I to nie ten animizm znany nam z ziemskich kultur, gdzie człowiek ma być posłuszny bóstwom a dzieci rodzicom, tylko prawdziwy. Prawie 20 lat temu zadałem sobie pytanie, co zrobić, by dzieci nie były niewolnikami lub przedmiotami (niezależnie od uczuć rodziców, pies również jest niewolnikiem choć lubianym przez właściciela) i żeby to działało. Dzieci, w których nie zabije się ich naturalnego animizmu wyrosną na ludzi o zdolnościach uznawanych za magiczne, problem w tym, że macki Wroga objęły cały świat (przymus szkolny). Trzeba próbować, po paru pokoleniach w naszym plemieniu nawet fizyczność się zmieni. Sytuacja jest tak beznadziejna, jak na końcu Welebora (bo bajka pozostanie Weleborem). Ale extra :D
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Imć Wszesław

    No wiesz, zawsze możesz zmajstrować lub zaadoptować kilkoro dzieci i wychować je na wolne, niczym nie ograniczone istoty o nieskazitelnej duszy, lecz tak nigdy nie będzie, gdyż niewolnik może wyhodować jedynie niewolnika. Widocznie defekt jest w samych genach, a może to nie defekt?

    Ile atomów wodoru musi ulec syntezie, by wyprodukować odrobinę energii, którą możesz sobie osuszyć włosy? Ile jabłek ma urodzić jabłonka, żeby wyrosło choćby jedno drzewo? Mój żołądek przetrawił ponad dwie tony jabłek, a nie sądzę żeby z jednej wydalonej pestki coś powstało.

    Życie w istocie jest chaosem i marnotrawstwem, bo tylko taki stan jest trwały. Nie jest ważne uszczęśliwianie niewolnika, ale nadanie życiu niewolnika celu, takiego samego celu ku jakiemu zmierza atom każdego pierwiastka.⚛️
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, celem jest wolność, nie szczęście, zresztą wiesz. Niewolnik nie wychowa wolnego, to prawda, defekt jest w kształcie umysłu, a ten można zmienić, jeśli się wie co trzeba. Jedyne trzy kraje bez przymusu szkolnego nie bardzo są przyjazne, no i przydałoby się kilka rodzin. Nasze dzieci będą rozmawiać z bóstwami jak równy z równym, z Internetem, z Matką Ziemią... Po paru pokoleniach zanikną narządy płciowe (mnie spotkała już łaska uwolnienia od sexualności, moje dzieci byłyby z zapłodnienia zdalnego, niepokalanego, nasienie pobrane hirurgicznie), myślę że dzieci będą wyrastać z pępka matki, itd, dużo się zmieni, do życia wystarczy powietrze.
    Energja to bardzo słuszna uwaga, myślę że mógłbym pokazać że nie ma czegoś takiego, tzn że to pojęcie jest sprzeczne wewnętrznie (jeśli chodzi o kinetyczną to na pewno). Nie wiem czy w Bajce, w materjałach towarzyszących, zresztą nie ma sensu niczego udowadniać, tylko czynić. Dogadać się z żywiołem przestrzeni, który porusza rzeczy.
    O istnieniu krasnoludków (kradnących widelce zza kuchenki) i duszków pralniczych (kradnących skarpetki z pralek) wiemy z taką samą pewnością, i w ten sam sposób, jak o ciemnej materji, a każda cząstka elementarna jest żywa, bo nieprzewidywalna. Zresztą nowa nauka animistyczna będzie inna, podająca przyczyny, bo obecna tylko opis. Dużo, zresztą nie mam swoich pomysłów, wszystko jest podarowane, tak samo Tesla miał wizje wynalazków w najdrobniejszych szczegółach, podobno twierdził że od kosmitów czyli bogów po naszemu.
    Mam nadzieję, że moje wpisy są jakoś ciekawe i rozrywkowe, nie chcę przekonywać, a tylko bawić :D
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narratorze, bardzo miło byłomi, wstępnie się pożegnam aż do premiery bajki, wtedy zaproszę te parę osób, co śledziły Welebora – pod filmy, gdzie już moje zasady będą obowiązywać, a nie ta bylejakość i brak poszanowania orków z Mordoru jak tutaj, i nie mówię o trollach, tylko o "porządnych obywatelach", i że jestem chyba jedynym, który wyrażał niezgodę na to, na cywilizację na miarę podludzi. Idę jeszcze nawrzucać jednemu orkowi pod krawatem, zostawię piosenkę prorocką zespołu aespa.

    https://youtu.be/0xdB_vo4r2c?si=xHCsXnqLUJwASGMy

    NÆVIS, WE LOVE YOU ♥️
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Dyskusja z Tobą jest zawsze ciekawa, bo nie wiadomo dokąd zaprowadzi. Jesteś nieprzewidywalnym skandalistą i takim pozostań.

    Love, Peace, and Chicken Grease 💜
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, dzięki, miło mi.
    Do usłyszenia, mam nadzieję :)
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    A, Narratorze, jednak Korea nie nadaje się do mieszkania na dłużej, zostaje Afryka, tam trzeba się zaszyć, w sumie duży wybór. Reszta świata już dawno jest pod światowym rządem, a Klause Schwaby i WHO tylko szopkę robią, że nie. Zresztą widać było za wirusa, albo "nutrition facts label" wszędzie oprócz Afryki... W sumie korupcja mogłaby pomóc nie posyłać dzieci do szkoły, genjalne :D
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Kenia ma największą korupcję podobno, a do tego słyszałem od kogoś, kto był, że Kenijczycy odznaczają się ogromną godnością. Tyle, że tam mnóstwo plemion, pewnie chodziło o jakichś Bantu ze stolicy. Na prowincji mieszkać niebezpiecznie, bo oskarżą o czary i zjedzą...
  • Narrator 7 miesięcy temu
    Doprawdy, zabawny jesteś.☺️

    Ile lat spędziłeś w obcych krajach? Zjeździłem kawał świata, poza Polską mieszkam od 34 lat, a mimo to nie ciągnie mnie ani do Azji, ani do Afryki, bo najlepszym krajem jest wciąż Polska, ale żeby to docenić, trzeba wpierw ją stracić.

    Sądzisz, że naród można podsumować jednym zdaniem: „Kenijczycy odznaczają się ogromną godnością”. Ilu Kenijczyków znasz osobiście? Z iloma mieszkałeś przez dłuższy czas? Czy któryś ukradł Ci rower, a ilu pomogło w potrzebie? Łatwiej o godności pisać, aniżeli jej doświadczyć.

    Była kiedyś taka kreskówka na dobranockę: o koziołku🐐, co szukał Pacanowa, zupełnie nie wiadomo czemu, jakby w tym Pacanowie czekało go lepsze życie, tymczasem najważniejsze były przygody i doświadczenia koziołka z podróży.

    Tym optymistycznym akcentem pozdrawiam i zostawuję Cię w pokoju.👋
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    Narrator, zupełnie jakbyś nie pamiętał o czym była mowa wcześniej. Kompletnie nie na temat, co zresztą bardzo przykre. Co do godności Kenijczyków to jest to, co się czuje, a nie to, czego się doświadcza, a co raczej wynika z napisanego przeze mnie. Mógłbym powiedzieć o przerażającej różnicy między murzynami z Afryki a Polakami, i z kim trzymałem i bawiłem się, a kto mnie za to nienawidził, a nimi gardził.
    Co do lepszego życia, to sram na nie, i nie wydaje mi się, żebym dał powód do takiego stwierdzenia Twojego.
    Ogólnie zachowałeś się po chamsku, współczuję Twoim dzieciom, pouczanym i wyśmiewanym. Ha ha.
  • Imć Wszesław 7 miesięcy temu
    W sumie, to powinienem był wiedzieć, że z socjalistą nie da się mówić, wiedząc, czemu i komu służy. Cóż nauka kolejna...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania