Żelazny trip (2022) Adam Kaczorowski

Skłamałbym mówiąc, że jazda pociągiem nigdy nie była fascynująca. Dawno temu, jeszcze gdy wierzyłem w Świętego Mikołaja, a na chleb mówiłem „bep", ten środek transportu był dla mnie stworzony. Nie zliczę godzin, przez które jeden z policzków odparzał mi się, będąc przyklejony do szyby wagonu, tylko po to, żeby żaden szczegół za oknem nie umknął mojej uwadze. Od czasów wspomnianego chleba, aż do momentu, gdy moją twarz spowił dziewiczy wąs, miałem sporą przerwę od tego żelastwa. Nawet gdy dochodziło do wyjazdu wakacyjnego, to raczej samochodem albo autokarem. Jako że w życiu wszystko się zmienia, no może oprócz wiecznie młodych Rolling Stonesów, to poza nimi, całe moje młodzieńcze postrzeganie kolei odeszło w dal. Wstrząsnęło mną gdy zobaczyłem, jak po latach wygląda świat z perspektywy w miarę kumatej osoby, takiej, która jest w stanie ocenić czy przymusowe stykanie kolan z obcą osobą przez osiem godzin trasy nad morze, to coś, co „muszę mieć". Później było już tylko gorzej. Podróżowania pociągiem unikałem jak ognia. Ale zacznijmy w innym miejscu.

 

Pewnego popołudnia, gdy pragnąłem jedynie błogiej ciszy po męczącym dniu, mój telefon rozbrzmiał ustawionym przeze mnie dzwonkiem. Rebekah Teasdale, jak mnie pamięć nie myli. Dzwonił wtedy mój przyjaciel z czasów szkolnych i obecnych — Dominik.

 

— Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia! — rozpoczął energicznie.

 

— Nie wiem, czy uda mi się powstrzymać tę karuzelę ciekawości — odpowiedziałem z lekkim przekąsem, utrzymując konieczny dystans. Nie wiedziałem jeszcze, czego będzie ode mnie chciał.

 

— Pod koniec lutego w Filharmonii w Warszawie, zagra zespół Serwelo — powiedział reklamowym tonem — Wejściówki mam już kupione, bilety na jazdę też.

 

— Cieszę się, że spełniasz marzenia — skwitowałem, próbując znaleźć powód, dla którego naprawdę do mnie dzwoni.

 

— No-o-o — przeciągnął — tylko tyle, że ja nie mogę jechać.

 

— Dlaczego? — zapytałem.

 

— Wiesz... mamy z Łucją ciche dni — wymamrotał — Patrząc na sytuację obiektywnie, to ma trochę racji. Zawalałem wiele tematów. Ostatnio musiała samodzielnie przekopać nasz ogródek przed domem. Wtedy chyba był moment kulminacyjny tego konfliktu.

 

Czekałem wciąż na jakieś rozwinięcie sytuacji.

 

— Przykro mi — odpowiedziałem z żalem w głosie. — Jeśli chcesz o tym pogadać, to wpadnij na mecz jutro wieczorem. Napijemy się i coś wymyślimy.

 

— Dzięki, Artur, ale nie w tej sprawie dzwonię. Chciałbym oddać Ci moje bilety z nadzieją, że dobrze je wykorzystasz — wypalił nagle — Pojedź tam i zwyczajnie baw się dobrze.

 

— Ale zaraz. Jakie bilety? — odpowiedziałem — Skąd pewność, że w ogóle mam czas na takie wyjazdy — prychnąłem lekceważąco.

 

— Ha! Wyobraź sobie, że to też już załatwiłem! — Uświadomiłem sobie, że przeczułem to kilka sekund wcześniej. Bardzo zdeterminowana jednostka.

 

— Jak to, wszystko już załatwiłeś? — spytałem retorycznie.

 

— Rozmawiałem z Twoją Moniką i wiem, że 22 lutego, powinieneś siedzieć w domu i nie mieć zu-u-u-pełnie — przeciągnął — nic do roboty.

 

Na linii zapadła chwila ciszy.

 

Znamy się od wielu lat, a mimo to, nie spodziewałem się takich konspiracji z jego strony. Spojrzałem w stronę kuchni, gdzie krzątała się Monika i posłałem jej ostre spojrzenie, którego i tak nie widziała, bo szykowała kolację, tańcząc do muzyki z radia na lodówce.

 

— Muszę jechać pociągiem? — wycedziłem.

 

— Spokojnie, tylko w jedną stronę. Do Warszawy dojedziesz autokarem, na który też mam już bilet. Jeśli zwrócisz ten powrotny, część pieniędzy przepadnie. Znam Twoje podejście, ale może ten jeden, jedyny raz? Zgódź się! — zwolnił błagalnie na końcu zdania.

 

— Czy ja mogę jeszcze się jakoś wykręcić? — zapytałem, czując się postawiony pod ścianą.

 

— Szczerze?

 

— Tak.

 

— Nie sądzę! Zaraz wyślę Ci wszystko na maila.

 

Pożegnaliśmy się i odłożyłem telefon. Trafiony zatopiony albo jackpot, jak kto woli. W ciągu jednej chwili zdecydowano o wszystkim za mnie. Klamka zapadła. Na domiar złego, miałem w domu konspiratorkę.

 

Wolumin pierwszy

 

Koncert odbył się zgodnie z planem. Sala była prawie w całości zapełniona. Oprawa świetlna i akustyczna nieźle dawała radę, a na sam koniec zrobiłem sobie nawet zdjęcie z muzykami. Nawet jeśli wcześniej nie przypuszczałem, to było całkiem miło. Może nawet nabrałem ochoty, na pojawienie się jeszcze kiedyś w takim miejscu. Po wyjściu z Filharmonii, udałem się prosto na dworzec kolejowy. Przed jego mocno oświetlonym budynkiem, wyjąłem z kieszeni bilet, spojrzałem na duży napis „Warszawa Główna" nad głową i w głębi duszy poczułem znajome rozdrażnienie. Złudzenie stabilności utrzymywało się, dopóki nie usłyszałem przeciągającego się pisku hamulców, a widziane przez szyby głowy pasażerów, zakiwały się w odpowiedzi na siłę hamowania. Wziąłem głęboki oddech i lekko wilgotną od potu dłonią, chwyciłem za klamkę z zewnątrz. Znalazłem się na pokładzie, pustego w środku, wielkiego metalowego pudła. Stara nauka, przekazywana z pokolenia na pokolenie mówiła: „niezależnie od tego, jaki numer rezerwacji widnieje na blankiecie, szukaj wolnego przedziału, zasuń zasłonki i staraj się wyglądać niezachęcająco dla potencjalnych współpasażerów". Uświadomiłem sobie, że gdyby komuś to wyrecytować, brzmiałoby jak instrukcja przeciwbombowa, ale takie były fakty. Dla większości pasażerów wiedza ta nie była tajemna i dzięki niej, prawie każdy siadał na nieswoim miejscu. Kiedy numer pierwszy, ze świętej listy przetrwania został odhaczony, czekał na mnie już luksusowy, ośmiomiejscowy przedział, do którego wepchnięcie czterech osób byłoby konkretnym wyzwaniem. Żyję, oddycham, jadę. Jakoś to będzie, pomyślałem. W uszach słyszałem jedynie projektowane przez moją głowę, cykanie sekundnika odliczającego czas, który musiałem wytrzymać. Na zewnątrz było ciemno i ponuro. Zająłem miejsce przy oknie i okryłem się kurtką. W pociągach nocnych każdemu chce się spać i ludziom puszczają wszelkie hamulce. Chrapią, otwierają niesmacznie buzie kiedy przysypiają, albo puszki z konserwami i jednocześnie z każdą minutą czują się coraz swobodniej. Zawsze miałem wrażenie, że po całodniowej jeździe nad morze, gdzie spędziło się z obcymi osobami osiem lub dziesięć godzin, pewien społeczny dystans się skracał i wysiadając, czuło się utworzoną z nimi więź. Zamykając oczy, chwyciłem kurtkę dłońmi od środka. Zaraz po tym jak zaczęły przychodzić do mnie piękne, mieniące się obrazy i prawie usnąłem, drzwi do mojego przedziału otworzyły się. Był to dźwięk z samych piekieł.

 

— Dobry wieczór — powiedziała kobieta w długim płaszczu o niepolskim akcencie.

 

— Dobry — rzuciłem.

 

Pomyślałem, że nie ma przecież co panikować. Według moich obliczeń, we dwójkę nie byliśmy nawet połową zajętych miejsc w przedziale.

 

Pociąg szarpnął i potoczył się w mrok, opuszczając oświetlone perony.

 

— Ale dzisiaj była ładna pogoda — powiedziała kobieta po jakiejś minucie jazdy, wyrywając mnie z zamyślenia.

 

— Ah, tak — odpowiedziałem z grzecznym uśmiechem.

 

Spojrzałem na jej twarz, to w co była ubrana i bagaż na półce. Ponad naszymi głowami na lustrze naklejony był plakat kampanii społecznej: „Nigdy nie ufaj nieznajomym w podróży". Przeczytałem tekst trzy razy i lekkomyślnie przymknąłem oko, moszcząc głowę po wewnętrznej stronie kurtki. Nastał spokój, a jedyne co rozdzierało ciszę to niegroźny stukot kół wagonu. Z odpoczynku wytrącił mnie kobiecy płacz, a raczej poprzedzające go coraz głośniejsze pochlipywanie i pociąganie. Spojrzałem na współpasażerkę. W ręce swobodnie zwisającej na kolanie trzymała telefon z trwającym wciąż połączeniem. W pierwszej chwili byłem na tyle zaskoczony, że nie wiedziałem czy mam się odzywać. Za chwile jednak podjąłem.

 

— Czy coś się stało? — zapytałem.

 

Głupie pytanie. Nie znam nikogo, kto płakałby z nudów.

 

— Proszę Pani! Co się stało? — powiedziałem, przesuwając się po złączonych fotelach.

 

Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, a kobieta coraz bardziej się zanosiła. Postawiłem na bardziej radykalne kroki i zająłem miejsce naprzeciwko niej. Dotknąłem jej kolana i powtórzyłem ostatnie zdanie. Kobieta nawet przez chwilę nie spojrzała na mnie, skupiona będąc na oknie w korytarzu.

 

— Proszę się odezwać! Czy wszystko w porządku?!

 

Już po chwili, krzyk kobiety zmroził mi krew w żyłach.

 

— WOJNA!!! — wykrzyczała co sił w płucach, a jej głos rozbiegł się po wagonie z prędkością światła, tworząc przerażające echo. Gdy krzyczała, patrzała mi w oczy.

 

Odskoczyłem nagle, a ciarki przeszły mi po całym ciele. Sekundy później, gdy odzyskałem trzeźwość myślenia, pobiegłem do obsługi po pomoc. Nie dalej jak po dwóch minutach prowadziłem za sobą postawnego kierownika pociągu, bardzo przejętego moimi słowami. Przeciskaliśmy się pomiędzy innymi pasażerami i trzaskaliśmy drzwiami międzywagonowymi. Gdy znaleźliśmy się w przedziale, okazało się, że kobieta leży bez ruchu między fotelami. Kiedy do mojej głowy dochodziło co się dzieje, za sobą usłyszałem ciężki głos kierownika wzywającego służby medyczne na kolejną stację.

 

Akcja z pogotowiem trwała około godziny. Protokoły, opisy i telefony. Po opowiedzeniu wszystkiego ratownikom oraz strażnikom ochrony kolei, pociąg odjechał w dalszą drogę. Cudem uniknąłem sytuacji, gdzie ktoś w sprawie pogorszenia zdrowia pasażerki, mógłby mieć podejrzenia wobec mnie. „Nigdy nie ufaj nieznajomym w podróży", przeczytałem znów na przyklejonym plakacie, siedząc już w innym wolnym przedziale. W poprzednim czułbym się nieswojo. Cała sytuacja wywarła na mnie takie wrażenie, że nie czułem się najlepiej. Po twarzy wciąż przechodziło jej przenikające spojrzenie w chwili krzyku. Zegarek nie kłamał. Przed sobą miałem jeszcze pięć godzin jazdy. Za oknem widziałem jedynie czarne poświaty drzew i domów. Oświetlone światłem księżyca, szybko uciekały z pola widzenia. Emocje opadały i znów zamknąłem oczy.

 

Wolumin drugi

 

Kolorowe jawy swobodnie przepływały przez moją głowę, koncertowo współgrając z kojącym szumem żelaznych kół. Mijały kolejne długie minuty.Obudziłem się wraz z szarpnięciem, gdy zatrzymaliśmy się na jakiejś małej stacji. Ucieszyłem się, że nadal jadę sam w przedziale. Wyjrzałem przez okno by zobaczyć gdzie jestem, jednak napisy znajdowały się zbyt daleko ode mnie. W zaspane oczy raziły mnie dwie, wysokie lampy, górujące nad niskim i zniszczonym peronem. Daleko na horyzoncie, widać było zapalone światła w małych domostwach. Zastanawiałem się przez moment, co mogą robić inni ludzie w środku nocy.

 

Postanowiłem przejść się po pociągu. Z kurtką przewieszoną przez ramię, przechodziłem powoli wąskim korytarzem, zatrzymując się przy kolejnych oknach. Po prawej stronie mijałem przedziały z zasuniętymi zasłonkami, za którymi znajdowali się znawcy listy przetrwania. Od czasu do czasu w małych szczelinach pogiętego materiału, przedzierało się żółte światło ze środka. Gdzieś w połowie wagonu, minąłem się z ładną blondynką w czerwonym swetrze. Obejrzałem się za nią i odprowadziłem wzrokiem aż do momentu, gdy zniknęła w kolejnym za rogiem. Przez gapienie się na dziewczynę, wlazłem niechcący w drzwi na końcu korytarza. Zupełnie jakbym znów miał naście lat. Ocierając się ręką po obitym czole, wszedłem do toalety. W klaustrofobicznym pomieszczeniu, mogłem jedynie obracać się wokół swojej osi. Nachyliłem głowę do umywalki, spojrzałem w wiszące nad nią niszczejące lustro i wcisnąłem przycisk odpowiadający za wodę w kranie. Niestety ani jedna kropla nie wyleciała na moje ręce. W kolejnej i kolejnej toalecie było dokładnie tak samo. „Globalny" brak wody, pomyślałem.

 

Kiedy uświadomiłem sobie, że z przemycia twarzy nic nie wyjdzie, zacząłem znów przechodzić przez wagony do mojego przedziału. Zatrzymałem się dopiero gdy zobaczyłem sprzedawcę z wózkiem na kółkach.Czekając cierpliwie aż przejdzie, gdyż nie udałoby nam się wyminąć w wąskim korytarzyku, obserwowałem schemat powtarzalnych ruchów, które wykonywał. Z zaangażowaniem otwierał przedziały, lekko wsuwał głowę do każdego z nich i jednocześnie powoli przesuwał się do przodu. Nagle zobaczyłem coś, co utkwiło mój wzrok na kolejne minuty. Nie był to zwykły wózek na jedzenie. Był metalowy jak inne tego rodzaju „pojazdy", miał dwa kółka, to również bliźniacza cecha, lecz akurat ten, był w środku zupełnie pusty. Fakt ten zdawał się nie przeszkadzać mężczyźnie, który nim operował. Dla pewności zrobiłem krok w przód, przecierałem oczy kilkukrotnie, a z żadnym kolejnym metrem w moją stronę, nie pojawiało się na nim jedzenie. Mężczyzna, którego obserwowałem osłupiałym spojrzeniem minął mnie z uśmiechem, przejeżdżając do kolejnego wagonu.

 

Cały dzień byłem na nogach, do domu jeszcze kilka godzin nocnej jazdy i chyba zaczynałem mieć zwidy. Majaczenie było pewnie spowodowane stresem jaki przeżyłem z krzyczącą kobietą na samym początku. „Pusty wózek na jedzenie", prychnąłem do siebie pod nosem. „Globalny" brak jedzenia, przeszło mi przez głowę.

 

Wolumin trzeci

 

Otworzyłem drzwi do swojego przedziału, rozchyliłem zasłonkę i w środku, ku mojemu zaskoczeniu, siedział mężczyzna. Zasłonięty szalikiem, w czarnej kurtce zajął miejsce pod oknem. Niedopasowany do jego wzrostu fotel, nie pozwalał mu wygodnie siedzieć. Usiadłem na swoim miejscu i znów okryłem się kurtką. Zasunąłem drzwi i patrzałem raz na ciemność za oknem, a raz na odbicie twarzy nieznajomego w szybie. Z dużym spokojem spoglądał przed siebie, siedząc niemalże bez ruchu. Podejrzewałem, że kątem oka również na mnie patrzy. Tej nocy już nie miałem zamiaru drzemać, a do tego poczułem głęboką potrzebę kontrolowania sytuacji. Tyle słyszy się przecież o wariatach atakujących ludzi po nocy. Strach spać, bo tylko diabeł wie, kogo nosi w tych upiornych pociągach. „Globalne" przestraszenie, pomyślałem.

 

Wolumin czwarty

 

Do końca zostały trzy godziny. Wskazówki zegarka, którego miałem na ręce powoli, lecz nieubłaganie odliczały czas podróży. Ktoś otworzył okna w korytarzu, przez co zaczęło robić się chłodno. Wokół głowy świstało powietrze, rozpędzone szybką jazdą. Za oknem krajobraz się nie zmieniał. W dalszym ciągu można było obserwować zupełną nieprzejednaną ciemność albo malutkie żółte światełka w oddali migające w koronach mijanych drzew. W głowie pojawiła mi się myśl, że nigdy już nie wsiądę do takiego wehikułu. Niezbyt poważnie, wbijałem wymyślone w wyobraźni igły w postać Dominika, zupełnie tak jakby był magiczną lalką.

 

Poszedłem na kolejny tej nocy spacer, by rozprostować nogi. Na końcu ostatniego wagonu w szybie rozsuwanych drzwi zaryglowanych poprzecznym prętem, słupy i tory kolejowe bardzo szybko uciekały z pola widzenia. Wyjąłem telefon, żeby ponownie sprawdzić godzinę i przy okazji zobaczyłem totalny brak zasięgu. Nawet jeśli chciałbym do kogoś zadzwonić, nie było takiej możliwości. Machnąłem telefonem w lewo i w prawo by wskoczyła chociaż jedna marna kreska. Pobożne życzenie.

 

Zmęczenie wchodziło w głowę coraz bardziej, na tyle, że zacząłem mieć wrażenie bycia pod wpływem alkoholu albo innych substancji. Wokół mnie rozchodził się mocny szum stalowych kół pociągu, a oczy męczyły się coraz bardziej od jarzeniówek w niecodziennych barwach. Pomimo takiego stanu, powoli snułem się i co chwila zatrzymywałem na kilka sekund, by czytać ogłoszenia naklejone w wagonie. Plakat z treścią, którą znałem; „Nigdy nie ufaj nieznajomym w podróży"; wisiał na jednej z drewnianych ścianek działowych. Poczułem, że pociąg zwalnia i robi się jaśniej. Do świtu pozostało wciąż kilka godzin, jednak wtedy to sztuczne białe światło zaczęło migotać i odbijać się od szyb. Zbliżaliśmy się do jakiejś większej stacji kolejowej. Stanąłem blisko okna, oparłem się i obserwowałem powolnie przesuwający się krajobraz. Najpierw zobaczyłem wielką halę peronową z dużymi metalowymi łukami, pomiędzy którymi zostały umieszczone drewniane i szklane elementy, później perony w oddali, a na samym końcu zerknąłem na czerwony, neonowy napis z nazwą miejscowości. Gdy obok mnie przewijał się już peron, zauważyłem pierwsze osoby stojące na nim.

 

Moją uwagę zwróciło coś niecodziennego. Wszystkie osoby wyglądały dość dziwnie. Nie, nie chodziło o to jaka była ich postura, bo ta akurat zupełnie normalna, dziwne było to co nosili. Zobaczyłem kilkadziesiąt osób na peronie, stojących w bezruchu z założonymi na twarzy różnokolorowymi maseczkami, wcześniej widzianymi jedynie u chirurgów albo u pań kosmetyczek w salonach piękności. Wraz z niemymi, skierowanymi przed siebie spojrzeniami, na ułamki sekund łapali ze mną wzrokowy kontakt. Hamulce wagonów zagruchotały i zaczął im towarzyszyć znajomy pisk. Osoby stojące na peronach ruszyły się i zaczęły iść w kierunku jazdy. Śledziłem powolne ruchy zbliżające ich do mnie. Z zawieszenia wyciągnął mnie hałas przesuwnych drzwi za mną. Stanął w nich postawny mężczyzna, którego widziałem już tej nocy. Był to kierownik pociągu pomagający mi i spanikowanej pasażerce na początku podróży. Nie wyglądał już jak kilka godzin wcześniej. Na twarzy założoną miał czarną maseczkę przykrywającą szczelnie usta i nos. Nie minął mnie, a jedynie zatrzymał wzrok i stanął nieruchomo.

 

Skład pociągu szarpnął i zatrzymaliśmy się przy jednym z peronów. W tamtej chwili poczułem na swoim prawym ramieniu uderzenie i mocne ściśnięcie. Stojący przede mną mężczyzna w masce zaczął nerwowo mnie szarpać, wykrzykując niezrozumiałe zdania. Otworzyły się wąskie drzwi wyjściowe, za którymi dominowały podniesione okrzyki i wrzawa. Odruchowym gestem obronnym złapałem za rękę mężczyzny, chcąc odczepić ją od swojej kurtki, jednak okazało się to niemożliwe. Uścisk niemalże nie drgnął. Przez wąskie wejście, wpadły do wagonu jeszcze dwie osoby i rzuciły się agresywnie w moim kierunku. Rozpoczęła się nierówna walka z trzema, obcymi dla mnie osobami jednocześnie. Grupa skupiona na peronie skandowała niezrozumiałe dla mnie hasła. Najdalej minutę później zostałem wyszarpany siłą ze składu. Ludzi było tak dużo, że nie widziałem już ani neonowego napisu, ani metalowych łuków. Spojrzałem na kilkadziesiąt zamaskowanych, patrzących w moim kierunku twarzy. Pomiędzy nimi zobaczyłem piękną blondynkę w czerwonym swetrze. Z jej oczu zniknął dobrotliwy błysk widziany wcześniej. Próbując wyszarpać się z obcych uścisków, zebrałem się w sobie i co sił w płucach krzyknąłem.

 

*

 

Obudziłem się na kanapie w salonie. Słońce zachodziło i przeciskało przez szyby pomarańczowe poświaty, rzucając je na pokój.

 

Potrzebowałem kilku minut, by dojść do siebie. Sen, który właśnie się skończył spowodował spore skołowanie i zmęczenie. Chwilę po obudzeniu, nie byłem w stanie odróżnić ułudy od jawy. Wstając poczułem, że mam mocno spoconą koszulkę na plecach.

 

*

 

Po zimnym prysznicu przeszedłem do kuchni, by zrobić otrzeźwiającą kawę. Czekając na napój z ekspresu kręciłem się wokół stołu. Spojrzałem na ścianę, gdzie wisiał kalendarz.

 

17 listopada 2019

 

Na stoliku rozdzwonił się telefon. Rebekah Teasdale, jak mnie pamięć nie myli.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Dominik Wald dwa lata temu
    Dzięki za Rebekę. Ciekawy pomysł miałeś na całą tę opowieść. Jest mrok, jest pewna solidność, sporo się dzieje. Opowieść prowadzona całkiem nietypowo, inna struktura niż pozostałe Twoje prace. Czekam na kolejne eksperymenty. 5/5
  • AdamKaczorowski dwa lata temu
    Twój motyw stał się na zawsze częścią mojego motywu. Dziękuję ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania