Zielony Frachtowiec

Bezsilnie ciągnął stopy jedna za drugą. Szedł po pustkowiu już kolejny dzień i na horyzoncie wciąż nie było znaków żadnej cywilizacji. Zapomniał już nawet po co i dokąd idzie. Chłopak przeciągnął się i usiadł zaglądając do swojego tobołka. Wyciągnął butelkę by napić się wody. Otaczająca go zieleń, małe pagórki i mijane od czasu do czasu niewielkie jeziora były przyjemne dla oka, lecz widziany przez tyle dni obraz był tak monotonny… że aż nudny.

 

Tymczasem coś właśnie się miało zdarzyć. Poznał to po ciarkach, które przeszły mu po plecach. Gdzieś zza pleców dotarł do niego niespokojny szum wiatru. Choć normalnie by go zignorował, tak tym razem się zaniepokoił. Czy miał się czego obawiać? Tuż za plecami dostrzegł niewielki kształt statku na tle rozleniwionych chmur. Zniżał lot i zdawało się, że za moment runie o ziemię. Runie dokładnie w niego.

 

„O nie…” wyszeptał czując, co go czeka.

 

„Z drogi!” usłyszał czyjś głos dochodzący ze statku.

 

Oczywiście miał na ucieczkę zadziwiająco wiele czasu, ale jak bywa w takich sytuacjach, odskoczył dopiero w ostatniej chwili. Jakby celowo chciał podnieść dramatyzm tej sceny.

 

Statek zarył o ziemię i szorując z piskiem wyginanego metalu i trzaskiem łamanych desek zatrzymał się w końcu parę metrów dalej. Westchnął, przewracając się na bok. Może trudno wyobrazić sobie wzdychający statek, ale on właśnie to zrobił. Westchnął.

 

„Wszystko w porządku?” krzyczał chłopak biegnąc na miejsce zdarzenia.

 

„Nie… raczej nie” odpowiedział zirytowany głos gdzieś z pokładu „wręcz beznadziejnie.”

 

Pilotująca statek dziewczyna zeskoczyła na ziemię panicznie obracając się w stronę wraku. Chłopak wybadał wzrokiem dziewczynę. Dopiero teraz dotarło do niego, że omal z jej rąk nie zginął. I że właściwie, to powinien się jej bać.

 

Drobnej postury dziewczyna o krótkich włosach stała przed nim w długich, luźnych spodniach i koszuli w kolorze trawy. Spodnie zdawały się być na nią o trzy numery za duże i trzymały się na niej tylko dzięki sznurkowi zawiązanemu wokół pasa. Koszulę natomiast przytrzymywał dość cienki choć solidny sznur, zawinięty przez prawe ramię i pod lewym bokiem. Wyglądał na część stroju, co tylko potęgowało wrażenie, że ogólnie wyglądała dość dziwnie.

 

Statek natomiast przypominał małą łódkę, jakich wiele można znaleźć na jeziorze. Koło sternicze miał gdzieś w jednej trzeciej swojej długości i trzy małe, cienkie maszty. Trzy maszty… jak w porządnych fregatach! A przecież nie mógł być dłuższy niż paręnaście metrów. Nie miał też żadnych kajut. Cały ekwipunek leżał na jego tyłach, przywiązany linami do statku.

 

Statek był naprawdę mały, choć taką konstrukcją zdawał się aspirować do wielkich czynów. No i miał jedną bardzo szczególną cechę. Jego żagle i kadłub przecinały delikatne, powykrzywiane we wszystkie strony zielone plamy. Zielone plamy na tle niebieskiego nieba… kto wpadł na pomysł by tak pomalować statek?

 

Nie chciał poddawać w wątpliwość, jak w ogóle coś takiego unosi się w powietrzu, ale nie wyobrażał sobie, by ten wrak był jeszcze zdolny do lotu. No… może nie był jeszcze w tak złym stanie, by nazwać go wrakiem, ale…

 

„Ach… nie jest tak źle” dziewczyna uspokoiła się oglądając straty.

 

„Nie jest?… T-To dobrze. Hmmm… dobrze…” prewencyjnie powstrzymał się od wyrażenia swoich myśli.

 

„A ty powinieneś bardziej uważać” skarciła go wzrokiem „prawie bym cię zmiażdżyła!”

 

„Przepraszam, zwykle nie zwracam uwagi na spadające z nieba statki.”

 

„A powinieneś!” tupnęła stanowczo „Ciesz się, że żyjesz!”

 

Chłopak siłą woli powstrzymał się od komentarza a pilot statku powrócił do oceny strat.

 

„Będzie wymagał naprawy… ach… poszedł zbiornik z wodą. Niedobrze…” mamrotała do siebie zupełnie ignorując jego obecność „Ty tam!” chyba właśnie sobie o nim przypomniała „Masz może ze sobą wodę?”

 

„Oczywiście. Nie wybieram się w podróż bez zapasu‑”

 

„Świetnie! Dawaj!” wcięła mu się w zdanie.

 

„Ale… nie!” desperacko złapał za swój tobołek „A co ja będę pił?”

 

„Potrzebna mi, by wystartować.”

 

„T-To nie mój problem.”

 

Wystawiła głowę zza kadłuba statku by zlustrować go wzrokiem. Oh-ho… chyba nie lubiła, gdy ktoś się jej sprzeciwia. Niemniej doskonale rozumiała, że takie sytuacje wymagają dyplomacji. Tyłek może mu skopać później.

 

„Słuchaj, podlecimy do najbliższego jeziora i uzupełnisz zapas. Inaczej będę musiała znaleźć jezioro na piechotę i iść tam i z powrotem.”

 

„Mhm…” zamyślił się chłopak. Miał z setkę pytań i sprzeciwów, zaczynając od tego, że statki nie mogą latać na samej wodzie, że nie wiadomo jak daleko jest to jezioro i że jak coś pójdzie nie tak, oboje umrą z pragnienia na środku pustkowia… ale perspektywa lotu tą bajeczną maszyną miała swoją własną, unikalną moc przebicia. „Zgoda. Ale lecę z tobą?”

 

„No… tak. Podrzucę cię do najbliższego jeziora.”

 

„W porządku.”

 

I wszystkie wątpliwości, jak ręką odjął, zniknęły. Dziewczyna pospiesznie załatała zbiornik i wlała wszystkie cztery butelki, jakie miał ze sobą chłopak. Patrzył ze strachem, jak statek pożera jego bezcenną wodę, ale było już trochę za późno, by się wycofać. Za poleceniem dziewczyny wdrapał się na pokład. Nie było łatwo na nim usiąść, zwarzywszy, że statek wykrzywił się pod niemałym kątem. Chłopak oparł się o poręcz przy burcie czekając, co będzie dalej.

 

A gdy w końcu na pokład weszła też dziewczyna, momentalnie rozwiała kolejną z jego wątpliwości. Najwyraźniej krzywizna statku nie robiła na niej wrażenia. Bez problemów przeszła na drugą burtę, jakby jej buty przyklejały się do podłoża, i tupnąwszy mocno o podłogę po drugiej stronie… wyprostowała przekrzywiony statek.

 

Dokładnie tak.

 

Bah – i statek przekrzywił się na bok.

 

Bah – i był już prawie prosty.

 

Bah – i nawet chyba trochę przesadziła, przez co wyglądała na podirytowaną. Nie chciało jej się już tego poprawiać.

 

Podeszła do steru rzucając okiem na wytrzeszczone oczy nowego pasażera. Oceniła, że nie ma co przypominać mu, by zapiął pasy, skoro i tak trzymał się już kurczowo burty i za nic nie chciał jej puścić.

 

Złapała za ster. Chłopak zastanawiał się, czy tupnięciem również będzie zmuszać statek do lotu, ale ta teoria upadła już po krótkiej chwili. Bowiem by się wznieść dziewczyna po prostu… przechyliła ster do przodu.

 

No tak… choć przypominał ster zwykłego statku, ten statek nie pływał, lecz latał po niebie. Reagując na tę komendę jęknięciem i skrzypnięciem statek trąc przez chwilę o ziemię powoli przyspieszył. Mocniejsze przechylenie steru pomogło mu wzbić się w powietrze. Żagle zatrzepotały. Wzmagający się wiatr pomógł nabrać im prędkości. Chłopak wyjrzał za burtę, żeby się upewnić.

 

Nie było żadnej wątpliwości. Lecieli!

 

Wprawdzie statek jęczał i wzdychał co chwilę sugerując, że oczekiwany czas lotu może być nieco krótki, ale spokojna mina kapitana okrętu oznaczała, że nie ma czego się obawiać. Tak sobie przynajmniej wmawiał.

 

„Twój pierwszy lot?” od niechcenia zagadała dziewczyna nie mając nic innego do roboty.

 

„T-Tak. B-Bardzo widać?” wyjąkał chłopak, jakby łudząc się, że objęcie barierki przy burcie obiema rękami i nogami wcale nie wyda jej się dziwne.

 

„Nie… wcale…” zaśmiała się dziewczyna „Bez obaw. Frachtowiec nie przekrzywi się sam z siebie, a jak będziemy skręcać, to dam ci znać.”

 

Chłopak uspokoił się nieco, rozluźniając uchwyt, jednak wraz z kolejnym jęknięciem dochodzącym gdzieś spod pokładu poddał tę decyzję w wątpliwość.

 

„Frachtowiec?” zapytał wreszcie, gdy uspokoił się już na tyle, by swobodnie spojrzeć na uciekający krajobraz za burtą.

 

„Hmm?… ach, tak. Frachtowiec.”

 

„A nie łódka?”

 

„Łódki pływają po wodzie, nie po niebie” spojrzała na niego, jak na głupka.

 

„No… ale frachtowiec to rodzaj łódki…”

 

„Czepiasz się” skarciła go dziewczyna „Jak mówię, że frachtowiec, to frachtowiec.”

 

„No dobrze…” zgodził się w końcu „Długo tak już nim latasz?”

 

„Od lat! Jestem wyśmienitym pilotem!” dumnie wypięła pierś.

 

„Widzę… dokąd lecisz?”

 

„Hmm?… A co cię to obchodzi?”

 

Najwyraźniej straciła cierpliwość do jego wścibskich pytań i karcąco zlustrowała go wzrokiem. Zbladł. Warga mu zadrżała i jednocześnie rozważył kilka wariantów, które mogłyby nastąpić, gdyby ją zdenerwował. Każdy kończył się bliskim kontaktem z ziemią, co z tej odległości nie wróżyło niczego dobrego. Przełknął ślinę i potulnie skulił się w sobie odwracając wzrok ku wolno sunącej pod nimi trawie.

 

„Szukam pewnego miasta” dodała po chwili już znacznie łagodniejszym tonem „wiem, że gdzieś tu jest. Lecę w dobrą stronę, to pewne, ale… nie mogę go znaleźć. A ty?”

 

„Ja?…”

 

Tak proste pytanie nie powinno było go zdziwić, ale właśnie przypomniał sobie, że przecież nie zna na nie odpowiedzi. Nie pamięta, po co szedł po tym pustkowiu. Dokąd zmierzał?…

 

„…też szukam pewnego miasta” rzucił nie chcąc być gorszym.

 

„Och? Może tego samego, co ja?” spojrzała na niego podejrzliwie.

 

„Może…” zamyślił się „…nie, jednak nie. Nie wiem dokąd lecisz, ale czuję, że nie w tę samą stronę co ja. Moje miasto leży gdzie indziej niż twoje.”

 

Pani kapitan była wyraźnie zdumiona. Pierwszy raz chłopak ją zaskoczył. Jeszcze przed chwilę wydawało się, jakby w ogóle nie miał własnej osobowości…

 

„Cóż… to i tak bez znaczenia. Zbliżamy się do jeziora. Złap się czegoś.”

 

Chłopak posłusznie chwycił się burty. Zakręt nie był tak bardzo przerażający, jak sobie to wyobrażał. W przeciwieństwie oczywiście do nagłej utraty wysokości, która momentalnie pozbawiła go równowagi. Nogi swobodnie oderwały się od pokładu, czemu zaradził chwytając się nimi drewnianej barierki przy burcie. Zdecydowanie – powrót do pozycji, w której rozpoczął lot, był najrozsądniejszy.

 

Zwłaszcza, że lot jak lot, ale lądowanie już z pewnością pilotowi nie wychodziło najlepiej. Statek stęknął, jęknął i potwornie sapnął pozbawiając korzeni szereg kwiatów i niezliczonej ilości źdźbeł trawy, zanim wreszcie stanął w miejscu. Tym razem pod zdecydowanie przyjemniejszym kątem.

 

Dziewczyna bez zastanowienia zeskoczyła z pokładu. Najwyraźniej te parę metrów wysokości nie stanowiło dla niej problemu. Stając nogami na trawie zadumała się, jakby czując, że o czymś zapomniała. A… tak… spojrzała w górę na przywiązanego nogami do poręczy burty chłopaka.

 

Ewidentnie nie chciał się z nią rozstać.

 

Wzruszyła rękami kopiąc w bok statku. Barierka nieoczekiwanie wyślizgnęła się chłopakowi z rąk (i nóg) i mimowolnie, w trybie ekspresowym, dołączył do dziewczyny na dole statku.

 

„Podobał się lot?” zapytała niewinnie.

 

„Strasznie…” skomentował wygrzebując się z ziemi uznając, że nie ma ochoty dochodzić, czy chodziło jej o ten dłuższy i znacznie przyjemniejszy, czy ten krótszy, który zakończył z zębami w ziemi.

 

Odsunęła drzwiczki w burcie statku i wyciągnęła z niego coś w rodzaju węża, jakich używają do gaszenia pożarów. Drzwiczki w burcie. Kto by pomyślał. Wrzuciła wąż do jeziora. Z mlaśnięciem połknął pierwszy haust wody i z przyjemnym mruczeniem spokojnie wypijał jezioro.

 

„Dzięki za pomoc” dziewczyna uznała w końcu, że warto byłoby podziękować „Możesz napełnić sobie butelki wodą z jeziora. Naprawię co się da i lecę dalej.”

 

Wyglądało na to, że w tym stwierdzeniu nie było dyskusji o innych możliwościach. Chłopak posłusznie zabrał się za napełnianie wody. Zupełnie nie rozumiał czemu odebrał to jako rozkaz.

 

Gdy butelki były już pełne usiadł na skraju jeziora ciesząc się jego widokiem. Stukająca młotkiem za plecami dziewczyna najwyraźniej mu nie przeszkadzała. Zastanawiał się, czy by jej nie pomóc, ale szybko uświadomił sobie, że tylko by przeszkadzał. Nie miał bladego pojęcia o naprawie statków. Zwłaszcza tych latających i tych z drzwiczkami z boku.

 

Tymczasem frachtowiec skończył pić. Zdawał się całkiem usatysfakcjonowany zwłaszcza, że jego rozdarty bok wyglądał już znacznie lepiej. Połamane deski spinały teraz metalowe klamry i poza jedną większą dziurą, której nie dało się załatać, kadłub wyglądał całkiem w porządku. Dziewczyna usiadła przy nim zasapana.

 

„Daleko nie polecę” przyznała, jakby mówiąc do siebie „Muszę naprawić tę dziurę” westchnęła wyraźnie zmęczona.

 

„Może… może mogę w czymś pomóc?” niepewnie spytał chłopak.

 

„Hmm?” spojrzała na niego zrezygnowana „Jeszcze tu jesteś?”

 

„No…” zmieszał się nie wiedząc, co odpowiedzieć.

 

Najwyraźniej była aż tak zapracowana, że nie zwróciła na niego uwagi. Albo to on był tak mało znaczący. Wręcz zlewał się z otoczeniem. Jakby był częścią tła. Jak sporadycznie rosnące w oddali drzewa.

 

„Możesz zwinąć wąż” rozwaliła się na trawie.

 

Chłopak niewiele myśląc posłusznie zwinął wąż i zasunął drzwiczki. Dopiero teraz dotarło do niego, że znów wykonał jej rozkaz. Wkurzył się. Miał ochotę otworzyć drzwiczki i wywalić węża z powrotem… ale właściwie to jego wina, nie statku. Nie miał się co na nim wyżywać.

 

„Gdzie jest to twoje miasto?” spytała od niechcenia wciąż leżąc na trawie.

 

„Gdzieś… tam” wskazał palcem w losowym kierunku, gdzieś za plecami. Nie… nie losowym. Chyba wiedział, gdzie naprawdę leży to miasto. Podświadomie wskazywał dobry kierunek, choć sam o tym nie wiedział. Podążył wzrokiem za palcem. Właśnie w tamtą stronę leciała przecież dziewczyna.

 

„Hmm?…” spojrzała na jego palec „To w sumie po drodze… albo bliżej… albo dalej… kto cię tam wie.”

 

„Acha…” przytaknął „…może… może…”

 

„Nie ma mowy. Będziesz tylko przeszkadzał” trafnie odczytała jego myśli.

 

„Nie będę…”

 

„Będziesz.”

 

„…no to wyrzucisz mnie za burtę.”

 

Zaskoczyła ją ta odpowiedź. Tak bardzo chciał z nią lecieć?

 

„Co dasz mi w zamian?”

 

Chłopak posmutniał. Nie miał zbyt wiele. Pospiesznie otworzył plecak. Poza wodą i jedzeniem nie znalazł w nim nic sensownego.

 

„Igłę i szpulkę czarnych nici, karton soku, nóż, tak na wszelki wypadek, i szalik, jakby miało zrobić się chłodniej.”

 

„Szalik?”

 

„Tak, szalik.”

 

„Ciepły ten szalik?”

 

„No… ciepły.”

 

„Niebieski?”

 

„…tak, niebieski” zdumiało go, że tak łatwo odgadła kolor. Już bardziej spodziewałby się, że strzeli ‘zielony’. Pasowałby do żagli statku.

 

„Dobra. Możesz ze mną lecieć” w końcu ustąpiła ku wielkiej uldze chłopaka „Ale dziś i tak nigdzie nie lecimy. Mam dość” przyznała.

 

„I tak robi się już późno” przytaknął chłopak przyglądając się czerwieniącym się chmurom.

 

„Spać!” dziewczyna z nieoczekiwaną werwą zerwała się z ziemi i jak nawiedzona, w kilka sekund wdrapała na statek po metalowych mocowaniach desek.

 

Choć noc zapadała tu bardzo szybko, to przecież nie było jeszcze aż tak późno. Nie było do czego się tak spieszyć. Zeskoczyła z pokładu z dużym tobołkiem w rękach. Chłopak był w podziwie. Było to dla niej tak naturalne, jak postawienie nogi na barierce i zrobienie kroku przed siebie, by dotarłszy do ziemi ugiąć lekko kolana.

 

Rzuciła tobołek na ziemię rozciągając zwijany materac na trawie. Wyjęła koc i trzymając go w rękach spojrzała podejrzliwie na chłopaka.

 

Spojrzała na koc.

 

Znów na chłopaka.

 

Na koc.

 

„Mam tylko jeden koc i jeden materac… więc będziemy się musieli nim podzielić.”

 

Chłopak uniósł brew.

 

„Tylko żadnych numerów!” skarciła go dziewczyna.

 

Nawet o tym nie myślał. Nawet nie próbował sobie wyobrażać, co mogłaby mu zrobić, gdyby tylko zaszło podejrzenie jakichkolwiek ‘numerów’! Przytaknął pospiesznie chowając się w sobie. Był w tym całkiem niezły, jak się okazuje. Gdyby się postarał, tak by się w sobie schował, że całkiem by zniknął. Całe szczęście, że aż tak bardzo się nie starał.

 

Noc zapadła szybko i zmęczeni podróżą ułożyli się na materacu. Przykryci kocem leżeli w milczeniu z głową opartą o niewygodny tobołek. Chłopak drżał, żeby tylko jakiś ‘numer’ mu niechcący nie wyszedł i obawiał się, że jak tak dalej pójdzie, nie będzie w stanie nawet zasnąć…

 

Niemniej przyjemne ciepło drugiej osoby było kojące…

 

Uspokajające…

 

Usypiające…

 

Nie mógł przypomnieć sobie jak minęła mu poprzednia noc, ale wiedział, że tym razem będzie spał jak dziecko.

 

***

 

„A-a-a-h—choo!” dziewczyna kichnęła tak, że aż zatrząsało całym statkiem. Dosłownie, bo trzymając ręce na sterze porządnie nim zachwiała. „To twoja wina!” dodała po namyśle „Tak się wierciłeś, że zrzuciłeś ze mnie koc!”

 

„Prze-przepraszam…” chłopak próbował dojść do siebie po tym nagłym zamachu na jego życie. Mogła przynajmniej ostrzec, że kicha. Przygotowałby się do tego psychicznie.

 

„Nie ‘przepraszam’, ‘przepraszam’, tylko zamiast przeszkadzać, weź się do czegoś w końcu przydaj!”

 

„Ale… do czego?” chłopak przeraził się temu nagłemu wzrostowi oczekiwań wobec niego.

 

„Czegokolwiek. Na początek nauczysz się podstawowych manewrów, które musi znać każdy lecący frachtowcem.”

 

„Ale…”

 

„Punkt pierwszy” bez wahania zignorowała sprzeciw „mam dość zrzucania ci liny na dół. Nauczysz się wdrapywać po burcie statku. Masz sprawdzić stan kadłuba po ostatnich naprawach. Raz, dwa i do wykonania zadania!”

 

„Ale przecież wciąż lecimy!”

 

„Tym lepiej! Manewry w ekstremalnych warunkach uczą dwa razy skuteczniej!”

 

„Ale… ale…”

 

„Boisz się, że spadniesz? Trudno! Nieposłuszeństwo wobec rozkazu kapitana grozi wyrzuceniem za pokład okrętu!”

 

Dziewczyna bezceremonialnie wyżywała się na chłopaku, który nie mógł znaleźć przekonujących słów sprzeciwu. Opuścił ręce zrezygnowany. Zawiesił wzrok, jak skazaniec w drodze na szubienicę. Ostatecznie, z rezygnacją, przywiązał linę do jednego z masztów drugi koniec mocno zawiązując wokół pasa. Przełknął ślinę zbliżając się do burty.

 

„Wieje…” zauważył.

 

„Marsz!” ponagliła.

 

„Wysoko…” zauważył.

 

„Marsz!!” ponagliła.

 

Ponownie przełknął ślinę i niepewnie przestawił nogę za poprzeczkę. Jeśli miał to być jego ostatni dzień, wolał odejść z honorem, niż stchórzyć i zostać na pokładzie. W końcu wiedział, że go nie wyrzuci ze statku choćby z tej prostej przyczyny, że nie może odejść od steru. A przynajmniej łudził się, że nie byłaby gotowa zostawić swego wspaniałego statku na pastwę wiatru.

 

Westchnął głęboko i zabrał za wykonanie powierzonego zadania. Kto wie, może lina się nie zerwie? A nawet jeśli… swobodny spadek z tej wysokości może być nawet przyjemny.

 

Nie licząc tej ostatniej chwili. Ta byłaby trochę nieprzyjemna.

 

Tego dnia nauczył się jeszcze wielu ciekawych rzeczy. Sprawdził między innymi, czy łopocząca na szczycie najwyższego z masztów jasnozielona flaga jest dobrze umocowana, jak bardzo boli, gdy manewr zejścia na linie i skoku na ziemię podczas lotu wykona się głową do przodu, zamiast nogami, oraz jak zawiązać dwa końce liny pod pokładem tak, by z jej pomocą można było łatwiej przejść pod pokładem statku z jednej burty na drugą.

 

Podobno ten ostatni manewr był bardzo ważny i z oczywistych przyczyn lina nie mogła przechodzić pod pokładem przez cały czas. Zerwałaby się podczas lądowania. No i podobno obecność liny pod pokładem do czegoś się przydaje. Podobno dziewczyna miała zaproponować podobne ćwiczenie z dziobu na rufę, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.

 

Westchnęła tylko przeciągle widząc, że chłopak robi postępy. Co więcej, wcale się nie sprzeciwiał. Padł tylko wycieńczony na pokładzie z nadzieją, że na dziś już wystarczy. Spojrzała na niego lekko podirytowanym wzrokiem.

 

Nie dał jej pretekstu, by mogła się go pozbyć.

 

Wiatr zdawał się tracić na sile. Westchnęła ponownie jedną ręką rozwiązując sznur zawiązany na jej piersi. Sprawnie odwinęła go jedną ręką wymachując nią nad głową i za plecami, po czym wciąż jedną tylko ręką unieruchomiła nim ster. Ster miał do tego celu wycięte z tyłu specjalne rowki. Sznur mieścił się w nich idealnie i zawiązany w ten sposób solidnie utwierdzał koło sterowe w swoim położeniu.

 

Upewniła się, że sznur dobrze trzyma i odeszła od steru. Rzuciła się na pokład niedaleko chłopaka rozkładając ręce na bok. Jej koszula, również ze dwa rozmiary na nią za duża, oswobodzona z liny delikatnie powiewała na wietrze.

 

„Słoń” wybełkotał chłopak.

 

„Hęęę?”

 

„No… słoń” potwierdził zupełnie naturalnym głosem.

 

„Chyba cię popsułam…” skomentowała dziewczyna.

 

„Nie… spójrz” wskazał palcem na jedną z chmur „Słoń.”

 

Uważnie przyjrzała się chmurze. Zmarszczyła czoło, pokręciła głową na bok, w końcu spojrzała na chłopaka trochę jakby zawiedziona…

 

Położyła się obok niego. Teraz wreszcie patrzyła pod odpowiednim kątem.

 

„Ta… przy odrobinie wysiłku można nazwać to słoniem.”

 

„A widzisz?” chłopak spróbował zebrać się na uśmiech, ale najwyraźniej mięśnie twarzy też go bolały.

 

„Słoń…” powtórzyła za nim jak w transie „kogut, hipopotam, kaczka, królik, koń…”

 

„A gdzie tam, tamto to bardziej zebra niż koń” machnął ręką chłopak.

 

Spojrzała na niego zdumiona. Zamachnęła się, jakby chciała go trzepnąć. Już zamknął oczy wyczekując tego właśnie trzepnięcia, bo nie miał kompletnie sił, by się bronić, gdy wybuchła nieoczekiwanym, histerycznym wręcz śmiechem.

 

„Ha, ha, ha! Zebra!” turlała się po pokładzie. Prawie, że od jednej burty do drugiej. Można by pomyśleć, że za chwilę spadnie, ale gdzie tam – daleko jej było do tego.

 

„Ha, ha… ha…” zmęczyła się w końcu tym ciągłym rechotem „wiesz co?” spojrzała na niego ze łzami w oczach od całego tego śmiechu „Zabawny jesteś…” dodała przybierając na twarzy niemrawy, choć miły uśmiech.

 

I leżąc tak na pokładzie zamknęła oczy miarowo oddając kolejny oddech.

 

Diagnoza była oczywista: zasnęła. Konsekwencje mniej oczywiste. Znaczy się: co ze statkiem? Co jak zacznie mocniej wiać? A jak nadejdzie burza? A jak zaatakują piraci?? Choć chłopak doskonale wiedział, że należałoby się tym wszystkim zainteresować, patrząc na jej spokojną twarz wraz z tym delikatnym uśmiechem, jedyne na co miał ochotę, to dołączyć do niej i zasnąć.

 

Więc i on zamknął oczy. A frachtowiec brnął dalej przez pogodnie niebo, ponad łąkami zieleni bez jednej nawet żywej duszy na nieboskłonie czy ziemi. Jakby tylko on istniał na całym tym świecie. Prawdę mówiąc, w jego głowie, równie dobrze tak właśnie mogłoby zostać. Nic więcej. Tylko ten jeden frachtowiec.

 

***

 

Choć te dni mogłyby trwać wiecznie, każda podróż nieuchronnie dąży do jakiegoś celu. Każda, bez wyjątków, kiedyś musi napotkać swój koniec. Chłopak wyjrzał z dziobu frachtowca na wprost, jak porządny kapitan okrętu wypatrujący lądu. I ten właśnie ląd odnalazł.

 

Na horyzoncie ukazał się kształt miasta. Chroniły go nad podziw wysokie mury. Lecieli dość nisko, więc niewiele mogli zza nich zobaczyć. Dostrzegli jedynie ogromną wierzę z szeregiem mostów, przy których cumować mogły latające statki. Port powietrzny wydawał się opuszczony. Chyba tam właśnie skierowała statek dziewczyna.

 

„Dotarliśmy” wyszeptała dziewczyna, trochę jakby niezadowolona ze znaczenia tego słowa.

 

„Aha…” przyznał chłopak „Wiesz…” spróbował coś powiedzieć.

 

Dziewczyna milczała. Zebrał się na odwagę.

 

„Może… może jednak polecę z tobą?” wydukał.

 

„Nie…” odparła niepewnie. To był chyba pierwszy raz, gdy okazała niepewność „Nie możesz” dodała już znacznie bardziej stanowczym głosem. „Zobacz” wystawiła dłoń w stronę miasta.

 

Chłopak podążył wzrokiem za dłonią. Niczego nie widział.

 

„Co–”

 

„Czekaj!” skarciła go nim skończył zdanie.

 

Wyglądała, na bardzo skupioną. Niemniej już po chwili nad murami miasta ukazał się czerwony pierścień. Obracając się zdawał się ustawiać tuż naprzeciw nadlatującego w jego stronę statku.

 

Dziewczyna odetchnęła. Jakby czuła ulgę na jego widok.

 

„To… brama. Nie przepuści nikogo, kto nie jest mieszkańcem miasta.”

 

„Acha… A ty nim jesteś…” dokończył jej myśl chłopak. „Musisz tam lecieć?”

 

„Muszę. Muszę dokończyć naprawy.”

 

Jej odpowiedź była dziwnie spokojna. Zwykle w reakcji na taką zuchwałość szykowałaby się, by trzepnąć chłopaka w głowę… widać było, że coś ukrywała. Chłopak najwyraźniej tego nie zauważył.

 

„Rozumiem” przytaknął ze smutkiem.

 

Dziewczyna zignorowała jego smutne spojrzenie i wychyliła za burtę rozglądając się po ziemi.

 

„Zostawię cię przy tamtym jeziorze” wskazała „Tak będzie najlepiej. Zresztą… ty też masz swoje miasto, do którego chcesz dotrzeć.”

 

„Tak…”

 

„Zatem postanowione” spojrzała mu w oczy zbierając się na uśmiech.

 

„Mhm… w końcu i ja muszę pójść w swoją stronę.”

 

Nie wiedział, czy w ten sposób chciał się usprawiedliwić czy po prostu nie umiał zebrać się na żadną sensowniejszą odpowiedź. Prawdę mówiąc, nie mógł się zebrać także na pożegnanie. Ona również, zatem ostatnie chwile spędzili wsłuchani w monotonny szelest silnika frachtowca.

 

Zniżyła lot zrzucając linę za burtę i chłopak przygotował się, by zeskoczyć na ziemię. Pomyślał, że przynajmniej ten jeden manewr na coś mu się przydał. Spojrzał na dziewczcynę z wyrzutem przypominając sobie wszystkie pozostałe manewry. Nie bardzo rozumiała czemu wwiercał w nią to sfrustrowane spojrzenie.

 

Zatrzymali się w ostatnim, dłuższym spojrzeniu. Czół, że chciał ją jeszcze spytać o tak wiele rzeczy… Nie wiedział, że i ona chciała podzielić się z nim wieloma opowieściami.

 

Ześlizgnął się na linie i będąc tuż nad ziemią puścił linę biegnąc jeszcze parę kroków po trawie. Uśmiechnęła się widząc, że tym razem nie miał żadnych problemów z lądowaniem. Rzucając mu ostatnie spojrzenie pomachała mu na pożegnanie i wróciła do sterów. Zielone żagle zatrzepotały na wietrze. Frachtowiec wrócił na swą poprzednią wysokość.

 

Chłopak przyglądał się mu tak długo, aż był na tyle mały, że prawie nie mógł go dostrzec. Przeleciał nad murami. Za parę minut z pewnością dotrze do portu. Dziewczyna dotrze do kolejnego celu swojej podróży. Rzucił się plecami na trawę upuszczając swój tobołek. Zapach jeziora był miły i kojący. Miał ruszyć w stronę swojego miasta, ale… prawdę mówiąc, nie miał ochoty nigdzie się stąd ruszać.

 

***

 

Zwinęła żagle powoli zbliżając frachtowiec do portu. Ten manewr miała opanowany znacznie lepiej niż lądowanie. Ominęła część transportową i wleciała do doku w którym mogła dokonać napraw. Tam osadziła statek w specjalnie przygotowanym zagłębieniu.

 

Wysunęła skrzynkę z narzędziami ukrytą pod pokładem i wyrzuciła ją za burtę wraz z kilkoma metalowymi zaczepami. Zeskoczyła z pokładu i odnajdując skrzynkę i zaczepy zabrała się za naprawy. Właściwie, przy odrobinie wysiłku, port nie był jej do tego wcale potrzebny…

 

Wiedziała o tym. Wiedziała to dobrze, ale… tak było dla niej wygodniej. Z więcej niż jednego powodu.

 

Zeszło jej krócej niż z poprzednimi naprawami. Było już dobrze po południu, gdy wrzuciła skrzynkę z powrotem na pokład statku. Odsapnęła zakończywszy w końcu naprawy. Dumnie obserwowała nową łatę frachtowca, co jak plaster na nodze odstawała od gładkiej powierzchni jego burty, wdrapała się z powrotem na pokład. Powolnym, precyzyjnym ruchem podniosła statek z doku i opuściła powietrzny port.

 

W dalszą drogę będzie musiała udać się sama. Przez moment zatęskniła za towarzystwem chłopaka.

 

Ach tak… właściwie… nie spytała go nawet, jak ma na imię.

 

„Ciekawe, dokąd poszedł?” pytała samą siebie zastanawiając się, czy mógł wciąż być przy tamtym jeziorze.

 

Westchnęła wiedząc, że to niemożliwe. Minęło dobrych kilka godzin. Nie miał powodów, by na nią tam czekać. Niemniej… nic nie kosztowało ją sprawdzić. Odlatując poza mury ruin miasta skierowała żagle ku jezioru.

 

***

 

Czyżby to był ten sam słoń? Nie… nie mógł być ten sam. Nawet chmury robiły sobie z niego żarty. Ale nie miał im tego za złe. W końcu przypominały mu chwile spędzone na tym małym, zielonym statku. Statek, i jej właścicielkę… No tak. Nawet nie wiedział przecież, jak ma na imię.

 

„Czy znalazła w mieście to czego szukała?” zastanawiał się.

 

Może w dalszą podróż uda się tą samą drogą? Może przeleci nad tym jeziorem? Może tylko niepotrzebnie łudził się na darmo… już miał odrzucić tę myśl, ale w tej samej chwili dostrzegł na niebie jakiś obiekt nadlatujący z okolic miasta.

 

Czy mógł to być?…

 

Nie mylił się. W końcu trudno znaleźć drugi taki statek o zielonych żaglach. Statek zdawał się lecieć wprost ku temu jezioru.

 

„Wróciła… po mnie?” zapytał nie wiedząc co myśleć.

 

Frachtowiec zatoczył koło nad jeziorem. Jedno i drugie. Usilnie starał się wypatrzeć dziewczynę ma jego pokładzie, ale był tuż nad nim a statek był dość wysoko. Nie widział, co dzieje się na pokładzie.

 

Tymczasem statek zniżył lot i po chwili z pokładu opadła lina sięgając prawie ku ziemi. Po linie natomiast, prawie na sam jej dół, ześlizgnęła się znajoma dziewczyna.

 

Zawinęła linę wokół nogi i zwisając do góry nogami przyglądała się chłopakowi. Zablokowała ster statku tak, że zataczał nad jeziorem pełne koła. Stojąc na jednym z jego brzegów chłopak przyglądał się, jak dyndając na końcu liny dziewczyna oddala się od niego i zbliża. W końcu była już całkiem blisko, a że statek leciał dość wolno przyglądali się sobie przez dłuższą chwilę.

 

Ona wisząc do góry nogami, on drapiąc się po głowie ze zdziwienia. Gapiła się na niego niewypowiedzianą miną, oddalając się powoli, jak gdyby nigdy nic.

 

Statek zataczał kolejne koło. Jezioro nie było zbyt duże; trwało to zaledwie chwilę. Znów wisząca na linie dziewczyna zbliżyła się do brzegu. Ostatecznie, po dłuższym namyśle uwolniła nogę i obracając się w locie upadła nogami na ziemię.

 

„Więc to jednak ty” stwierdziła ze zdumieniem.

 

„A to… ty” chłopak nie wiedział co odpowiedzieć „Ach… ten, tego… byłoby łatwiej, gdybym znał twoje imię.”

 

Jej twarz była nieodgadnięta. Zdziwiona, zakłopotana i zmieszana. Dlaczego targały nią te emocje?

 

„Ja… uh… ja mam na imię‑”

 

„Dlaczego wciąż tu jesteś?” przerwała mu nerwowym głosem.

 

Czy zrobił coś złego? Nie miał ochoty iść dalej. W końcu tak naprawdę nie miał w tej podróży konkretnego celu. Tylko wymówki…

 

Gdyby zechciała, wyruszyłby z nią dokądkolwiek dąży. Czy takiej odpowiedzi oczekiwała? Czy mógł jej to powiedzieć?

 

„Kłamałem” przyznał „Tak właściwie nie szukam żadnego miasta. Przepraszam. Tak naprawdę… nie mam dokąd iść. Błądzę bez celu. Właściwie… to czekałem. Czekałem, że może po mnie wrócisz. Idąc samemu, gdziekolwiek dojdę, wszędzie znajdę te same równiny.”

 

Dziewczyna spojrzała na niego karcąco. Jednak po chwili złagodniała. Opuściła głowę, jakby to ona miała za co przepraszać. Ciche obroty silnika i bezdźwięcznie przelatująca obok nich lina przypomniały im o obecności frachtowca. Nawet nie drgnęli. Lina poczuła się zignorowana. Przez chwilę przyglądała się im swoimi powyginanymi we wszystkie strony sznurkami, po czym bezczelnie odwróciła się na pięcie i odeszła zataczając kolejne koło.

 

„Nie mogę zabrać cię ze sobą” przerwała ciszę dziewczyna „To… jednoosobowy statek. W dodatku cel mojej podróży może ci się nie spodobać. Zresztą… będziesz się tylko nudził. Ciągle chmury i trawa lub chmury i piasek. W dodatku opowiadam same nudne dowcipy… no i statek leciałby wolniej i dwa razy częściej musielibyśmy zatrzymywać się po wodę…”

 

Niewątpliwie, tak długa lista tak poważnych wad musiała powstawać całe piętnaście sekund. Brzmiała przerażająco. Niemniej, jej przekaz był oczywisty.

 

„Rozumiem… będę dla ciebie tylko problemem” zauważył chłopak.

 

Dziewczyna zamyśliła się. Zamknęła oczy. Pod powiekami wyobraziła sobie dalszy lot nad równiną. Ten sam widok, jaki towarzyszył jej do tej pory. Te same chmury, te same pustkowia…

 

„Wiesz… to miasto…” odwróciła się w stronę wysokich murów, zza których wyłaniał się fragment portu lotniczego. Wskazała na nie wzrokiem „Tak naprawdę od lat nikt tu nie mieszka. Tę bramę i to wszystko… wymyśliłam, żeby się ciebie pozbyć.”

 

Jej słowa, wypowiedziane monotonnym, choć stanowczym tonem, wydawały się zimne i okrutne. Chłopak odwrócił głowę, jakby nie chciał słyszeć nic więcej.

 

„Ale… wróciłam. Wróciłam, bo też nie chcę podróżować sama. Przyzwyczaiłam się do twojego towarzystwa i wiesz co?… chyba nie dotrę do celu… bez ciebie” powiedziała całkiem ciepłym głosem. Zupełnie innym niż ten, którym raczyła go do tej pory. Zastanawiał się przez chwilę, czy to naprawdę ta sama osoba czy może klon, który mieszkał w tym mieście.

 

„Jedno jest pewne” kontynuował domniemany klon poprzednio spotkanej dziewczyny „Cel mojej wędrówki jest inny, niż twojej. Jeśli będziesz mi towarzyszył… prędzej czy później i tak będziemy musieli się rozstać. Tyle, że później… będzie to znacznie trudniejsze…” opuściła głowę zmartwiona. Pierwszy raz miał okazję zobaczyć jej smutek.

 

Te ostatnie słowa wypowiedziała z bardzo dużym wysiłkiem. Jakby waga tych słów była tak wielka, że ledwo potrafiła je podnieść. Podnieść i wypowiedzieć. Jedne z tych słów, które nie zdejmują ciężaru z duszy nie ważne ile razy się je wypowie. Ciężar pozostaje bez zmiennie.

 

„To wszystko twoja wina, wiesz?” spojrzała na niego z wyrzutem. Teraz poważnym wzrokiem patrzyła mu prosto w oczy.

 

„Nie mogę odlecieć bez ciebie,

ale nie możesz ze mną lecieć.

Jak rozwiążesz ten paradoks,

chłopcze?”

 

Chłopak otworzył oczy ze zdziwienia. Paradoks? Dwa sprzeczne ze sobą stwierdzenia. Każda odpowiedź… będzie błędna. Dlaczego w najważniejszych rzeczach w życiu nigdy nie ma rozwiązań dobrych i lepszych? Są tylko złe i gorsze… które z tych dwóch jest tym gorszym?

 

„Spróbujmy” odparł spokojnie „Zobaczmy, jak daleko poniesie nas twój zielony frachtowiec. A gdy okaże się, że nie możemy dalej lecieć, odejdę.”

 

„Jesteś pewien, że będziesz w stanie to zrobić?”

 

Dobre pytanie. Drocząca się wciąż na nich, zwisająca z frachtowca lina nie potrafiłaby na nie odpowiedzieć. Korzystając z zamieszania taktycznie wycofała się z ich towarzystwa i poszła zrelaksować się orzeźwiającą bryzą jeziora.

 

„Jeśli nie spróbujemy… nigdy się nie dowiemy.”

 

„Jeśli popełnimy błąd… są błędy, których nie wolno nam popełnić. Te, których cena jest dla nas zbyt wielka. Co zrobisz, jeśli zaryzykujesz takim właśnie błędem?”

 

Co zrobię?

 

Co zrobię?

 

Zorientował się, że nagle, tak całkiem z zaskoczenia dziewczyna stawia go w tej niebywale trudnej sytuacji. Każe mu podjąć tak ważną decyzję.

 

Taką, w której ocena strat i zysków przestaje grać rolę. Koszt błędu jest zbyt wielki, by można było pozwolić sobie go popełnić. Wobec tego nawet najmniejsze ryzyko jest nie do przyjęcia. Logika wyznacza jedyne możliwe rozwiązanie – zapłacić cenę od ręki, minimalizując straty.

 

Co zrobić, jeśli tego nie chcę?

 

„Nie powinniśmy byli w ogóle się spotkać” ponuro stwierdził chłopak.

 

Dziewczyna przytaknęła ze zrozumieniem. Na jej twarzy pojawił się niemrawy uśmiech. Tym razem przelatująca lina była przygotowana, by działać i raptownie pochwyciła rękę dziewczyny.

 

„Ale to nie oznacza, że nasze spotkanie było błędem” rzuciła dziewczyna unosząc się tuż nad ziemią. „W końcu każda podróż, nawet ze złym zakończeniem, zawsze jest nowym doświadczeniem” dodała oddalając się od chłopaka.

 

Jeszcze raz zatoczyła koło nad jeziorem i wisząc wciąż na linie ponownie się do niego zbliżyła. Lina nieubłaganie krążyła swoim stałym torem i zaczynała się już oddalać. Czy tak miała wyglądać ostatnia chwila, przed ich rozstaniem?

 

Chłopak w mgnieniu oka prześledził wszystkie myśli kłębiące się i narastające w jego głowie. Wśród nich odnalazł w końcu rozwiązanie, które niszczyło tę jakże trudną dla niego sytuację. Niszczyło bezwzględnie. Uśmiechnął się. Zaśmiał się wręcz z tego, że jego błyskotliwy umysł zdołał na tę myśl wpaść. Spojrzał na dziewczynę poważnym wzrokiem i przytaknął do siebie. Był pewien, że to właśnie jest najlepsze wyjście z tej sytuacji.

 

Złapał za linę nie pozwalając / Pozostał w miejscu,

dziewczynie odlecieć samej. / wodząc za nią

Przytulił ją szepcząc „nic / smutnym wzrokiem.

mnie to nie obchodzi. Choć- / Frachtowiec zatoczył jeszcze

bym miał żałować tego przez / jedno koło nad jeziorem.

całe życie, to chce spróbować.” / Chciał jeszcze coś jej powiedzieć,

Przytaknęła zapominając na / ale jego słowa już by do niej nie dotarły.

moment o konsekwencjach / Zagryzł wargi przyglądając się,

tej decyzji. Wdrapując się / jak w oddali dziewczyna

po linie niepewnie postawili / wspina się po linie i dotarłszy

stopy na jego pokładzie. / na pokład podciąga linę za sobą.

 

Złapał za ster i trzymając / Frachtowiec zmienił swój

dziewczynę mocno za rękę / kierunek i zaczął powoli

przekręcił koło wyznaczając / oddalać się, zostawiając

nowy kurs. / go daleko w tyle.

 

„Dokąd lecimy?” spytała uśmiechając się. / „Dokąd lecisz?” spytał ręką

Uśmiechnął się do niej uradowany, / chroniąc oczy przed słońcem.

że i na jej twarzy znalazł uśmiech. / A może słońce było tylko wymówką?

 

„Dokąd zechcemy” odparła odwracając / „Dokąd zechcę” przymknęła oczy,

wzrok, jakby wcale nie była pewna / odwracając wzrok, jakby starała się

swoich słów. / coś ukryć.

 

„W końcu tak jak i ty, też nie mam swojego celu” dziewczyna dodała smutniejszym tonem.

 

Odwrócili wzrok w dal nie chcąc nawet myśleć o konsekwencjach swojej decyzji. Choć nie mogli być pewni dokąd ich zaprowadzi, wierzyli w duchu, że podjęli tę słuszną.

 

Tę lepszą.

 

I nikt nie jest w stanie im zarzucić, że byli w błędzie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Castor 29.04.2021
    Jestem pod wrażeniem. Nie mam czasu by pisać ale nie mogę tego opowiadania zostawić bez choćby tego jednego zdania. 5
  • Dziękuję. Cieszę się, że Ci się podobało.
  • Trzy Cztery 30.04.2021
    Mnie też się podobało. Opowiadanie zaciekawia i trzyma przy sobie. Takie bujanie w obłokach na frachtowcu malowanym nadzieją. Fajne, oryginalne scenki, np. ta z tupaniem albo liną. Ale też - początkowe zdania można byłoby trochę dopracować, bo ten początek jest lekko niezgrabny. Ktoś może się zniechęcić i nie czytać dalej. Pierwsze słowo jakoś nie gra z drugim: "Bezsilnie ciągnął". może daj od razu "Ciągnął stopy jedna za drugą", albo jakoś inaczej to zapisz. Zrób też coś z powtórzeniami:

    "Bezsilnie CIĄGNĄŁ stopy jedna za drugą. Szedł po pustkowiu już kolejny dzień i na horyzoncie wciąż nie było znaków żadnej cywilizacji. Zapomniał już nawet po co i dokąd idzie. Chłopak PRZECIAGNĄŁ się i usiadł zaglądając do swojego tobołka. WYCIAGNĄŁ butelkę...".

    Są też ze dwa błędy ortograficzne (coś z "ó" i "rz").

    Ale poza tym - na 5.
  • Dzięki za cenne uwagi. Wiadomo, błędy się zdarzają, zwłaszcza gdy poprawia się ten sam tekst już dziesiąty raz. W pewnym momencie zdania tracą sens a pojedynczych wyrazów już się nie zauważa, bo "wiadomo co tam jest". No, a jak się patrzy na tekst paragrafami to łatwo przeoczyć podstawowe błędy.

    Tym niemniej, zawsze głupio, gdy zostaną.

    Cieszę się, że mimo tego opowiadanie się podobało.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania