Zjednoczony
Wędrowałem. Samotny, zmącony własnymi myślami. Światło nie istniało, bo i istnieć nie mogło. Gdzieś u góry, poza horyzontem poznania, majaczyły głosy.
Szept o odpocznieniu.
Wędrowałem. Samotny, zraniony od góry do dołu. Wymęczony własnym sumieniem, potykałem się o belki, mizernie utkane z nici własnego życia. Gdzieś u góry, poza ludzkim poznaniem, majaczyły demony.
Szept o odwadze.
Wędrowałem. Samotny, z odwagą idący na zatracenie. W dłoni dzierżyłem pochodnię, jedyną przyjaciółkę ostatnich dni. Gdzieś u góry, poza ludzkim poznaniem, majaczyły cienie.
Szept o nadziei.
Przybity do belki.
Zbroczony krwią.
Wciąż powracam do chwili, kiedy nie byłem samotny.
Przybity do belki.
Oddychający pustką.
Wciąż powracam do chwili, kiedy istniało słońce.
Przybity do belki.
Płonąc na stosie.
Wciąż powracam do chwili, kiedy istniało jutro.
Komentarze (9)
Przejmujący ma wydźwięk ten tekst.
I stare słowo "odpocznieniu", przypięte do przemijania, długiej przebytej drogi.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania