Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Zła Królowa

Znów się nadźwigałem w pracy, nie jakoś bardziej niż zwykle, choć ciało zdawało się mieć inne zdanie na ten temat. Nie potrafiłem unieść rąk. W uszach dzwoniło, a przez rozchylone powieki widziałem migotliwe ogniki, w niczym nie przypominające lamp. Byłem młody, a jednak czułem się stary i chory, skacowany do reszty, totalnie zmaltretowany! Nie pamiętam kiedy ostatnio czułem się tak.

Przebiegł mnie dreszcz. Pomyślałem, że się okryję, ale jedyne co zdołałem wykonać to poruszyć palcami. Znów rozległo się dzwonienie, lecz tym razem skutecznie przywróciło mnie realnemu światu. Rozbudziłem się. Otworzyłem oczy.

W pomieszczeniu panował półmrok, rozjaśniały go pochodnie zamocowane do wilgotnych ścian z kamienia. Przedziwne miejsce, zupełnie mi obce. Przyszło mi do głowy, że się uchlałem i któryś z kolegów, pewnie dla żartu, zostawił mnie w tej strasznej piwnicy, żebym sobie myślał o najgorszym. Przekręciłem głowę i przez chwilę oglądałem wnętrze pomieszczenia, mój wzrok zatrzymał się na narzędziach poukładanych na zakurzonych półkach. Coś podobnego widziałem w gablocie u weterynarza. Nie miałem pojęcia, co o tym myśleć. Powolutku wkradał się we mnie niepokój.

Co jest grane?, spytałem półszeptem, ale nie znalazł się nikt, kto mógłby to wyjaśnić. Zacisnąłem powieki i wziąłem kilka głębszych oddechów. Gdy znów popatrzyłem, nic nie uległo zmianie. W pewnym momencie uświadomiłem też sobie ból wokół nadgarstków. Pociągnąłem ręką, ruchem zawtórowało znajome dzwonienie. Byłem uwięziony. Ktoś unieruchomił mnie kajdanami, a dzwonienie okazało się grzechotem grubych łańcuchów. Podskoczył mi puls.

Natychmiast zacząłem się zastanawiać co się ze mną działo zanim się znalazłem w tak opłakanej sytuacji. I wtedy coś wydobyłem ze wspomnień, mroczne chmury zbierające się na niebie. Długo im się przyglądałem, czekając na autobus. Martwiłem się, że zanim do niego wsiądę, złapie mnie ulewa. To był ważny dzień, ale od początku wszystko szło nie po mojej myśli. Gdybym był przesądny, uznałbym, że to znaki podpowiadające żebym siedział na dupcu i zostawił wszystko tak jak jest. A jednak zdecydowałem się spotkać z kobietą, która chyba coś do mnie czuła i do której chyba ja coś czułem, choć nie byłem pewny, czy to na pewno to samo. Ostania rzecz jaką zapamiętałem to blask pioruna rozdzierającego niebo. Przestrzeń utonęła w elektryczności.

A teraz byłem tutaj. W surowym pomieszczeniu bez okien, którego masywne drzwi wykonano na wzór tych ze średniowiecza. Brakowało tylko szczurów biegnących po podłodze i poczułbym się jak podróżnik w czasie. Chciałem sobie wszystko logicznie wytłumaczyć, ale umysł nie współpracował. Spojrzałem bezradnie na uwięzione ręce. Nie miałem szans, aby sam się wydostać. Ktoś musiał mi pomóc. I jakby w odpowiedzi na moje nieme błaganie rozległ się stukot po drugiej stronie drzwi, a potem klekot w zamku. W tej napiętej chwili spłynęło na mnie ponure olśnienie, musiałem stracić przytomność na drodze i ktoś mnie znalazł, przejeżdżający tamtędy świr, a biorąc pod uwagę kolekcję narzędzi, pewnie lubił się bawić w ostre sado maso, niemal bratnia dusza! Gdy drzwi rozwierały się z okropnym zgrzytem, bo jakżeby inaczej, dużo mnie kosztowało, aby nie wrzasnąć. Dobrze, że się powstrzymałem, bo w progu stanęła okryta eleganckim płaszczem kobieta.

Nie da się opisać ulgi jaką poczułem w tamtym momencie. Kobieta, tylko kobieta, niemal się rozluźniłem. Patrzyliśmy na siebie, ona i ja. Spojrzenie nieznajomej było świdrujące. Zatrzasnęła drzwi i podeszła z wyprostowanymi plecami, jakby chciała zademonstrować władzę w tym kruchym ciele. Zaintrygowało mnie to. I wtedy zauważyłem, jak była dziwacznie ubrana. Pod rozpiętym płaszczem, który opuściła niedbale na krzesło, jakby miała zamiar trochę tu pobyć, miała długą ciemną suknię zapiętą pod samą szyję. Uwagę przykuwała ozdobna broszka z lśniącym, szkarłatnym kamieniem, wyglądała na kosztowną, a nie na element ubioru cosplayowca. Włosy skrywał czarny , przylegający do głowy materiał, ale domyśliłem się, że nieznajoma była brunetką, zdradzały to czarne, mocno zarysowane brwi. I wtedy ją rozpoznałem, to było jak porażenie prądem. Miałem przed sobą kobietę, z którą pisałem tyle czasu. Fizyczną, prawdziwą. To była Weronika.

– Co to za zabawa? – spytałem niepewnie, zachrypniętym głosem i pomyślałem, że musiało zdarzyć się coś później, po uderzeniu pioruna, coś znaczącego. Tylko z jakiegoś powodu wspomnienia przepadły. – Przypomnisz mi co robiliśmy kilka godzin wcześniej?

W reakcji na moje słowa wciągnęła raptownie oddech, jakbym ją czymś uraził, następnie wymierzyła mi cios w twarz, nie bawiąc się w delikatności. Pierścień na jej palcu rozorał mi policzek. Tak nie przebiegała miłosna gra wstępna, ale może ustaliliśmy inne zasady.

– To bolało...

Poprawiła cios, odbierając mi chęć do pytań.

W jej spojrzeniu szalał gniew, był całkiem realny. Przeleciało mi mimochodem przez głowę, że w zasadzie wolałem niebieskookie panienki, oczy w kolorze niewinności. Weronika takich nie miała. Jej były ciemnobrązowe i tajemnicze, a teraz nieco złowieszcze, gdy jej twarz dodatkowo szpeciła wrogość do mnie. Czułem się zdezorientowany.

– Będziesz mówił dopiero kiedy ja dam ci pozwolenie. Czy to zrozumiałe? – zabrzmiał jej mocny głos, zdawał się inny od tego, który usłyszałem przez messengera.

Pokiwałem głową, nie chcąc się już narażać.

Usta Weroniki wygięły się w pogardliwym uśmieszku. Sięgnęła po saszetkę przypiętą do sznura wokół bioder i wysunęła z niej szkatułkę. Trzymała ją przez chwilę w dłoni, w taki sposób, jakby ten przedmiot mógł mi cokolwiek wyjaśnić.

– Sądziłeś, że się nie domyślę?

Czekałem przygryzając język, aby przypadkiem czegoś nie powiedzieć.

– Uważałeś, że jesteś przebiegły? A ja głupia?

– Nigdy nie pomyślałem, że jesteś głupia – zaoponowałem, mając nadzieję, że to doceni, przeliczyłem się. Uderzyła szkatułką o moją pierś, wyciskając mi powietrze z płuc. Przedmiot był ciężki, nie wydawał się taki w jej drobnej dłoni.

Szarpnęła za wieko i zanim zrozumiałem, co znajdowało się w środku, poczułem obrzydliwy smród. Weronika bez grymasu obrzydzenia wyjęła ze szkatuły miękkie, jeszcze wilgotne od krwi mięso, po czym przysunęła je do mnie żebym się przypatrzył.

– To serce sarny, nie ludzkie.

– W porządku, możesz je już zabrać?

– Serce przeklętej sarny!

– Okey... – Szarpnąłem się w obawie, że zechce mnie nim nakarmić. Nie podobała mi się ta zabawa. – Czy teraz ja mogę być dominujący? Bo wyraźnie nie wiesz w czym rzecz...

Cisnęła sercem o ścianę, zostawiając na niej mokrą maź. Pomyślałem z obrzydzeniem, że na kolację nie będę mieć długo apetytu. Choć może była pora śniadania? Nie umiałem zgadnąć.

– Posłuchaj. Nie czuję się najlepiej. Wyleciały mi z głowy wspomnienia dotyczące naszego spotkania, coś mi musiało zaszkodzić. Rozwiąż mnie i opowiedz co się wydarzyło. A potem poprawimy nasz miłosny scenariusz.

Na jej twarzy zadrgały emocje, gniew, niedowierzanie i coś jeszcze...ale nie umiałem tego rozpoznać.

– Strach pomieszał ci zmysły? Boisz się? – Chwyciła mnie za szczękę i wbiła w nią mocno palce. W normalnych okolicznościach ekscytowałbym się tym kontaktem fizycznym, teraz niewiele o tym myślałem. – Czy zdajesz sobie sprawę, że mnie zdradziłeś w najgorszy z możliwych sposobów? Sprawiłeś, że Ci zaufałam, byłeś mi drogi, tymczasem wbiłeś mi nóż w plecy! Nie wykonałeś zadania i jeszcze perfidnie mnie okłamałeś. Pozwoliłeś j e j zbiec. – Odsunęła dłoń. – Jesteś taki jak reszta, podatny na urok Śnieżki. Spojrzy na ciebie sarnimi oczami i nawet ty mój wierny leśniczy nie możesz się jej oprzeć.

– Śnieżki... Masz na myśli – nie umiałem powstrzymać uśmiechu, który wypełzł na usta – królewny Śnieżki? Zaraz, zaraz... Odgrywamy scenę z bajki, a ty jesteś Złą Królową, tak? Doceniam, naprawdę, ale chyba za mocno wczułaś się w rolę. Proszę, pozwól mi ochłonąć. Dokończymy zabawę, jak mi odpowiesz na kilka ważnych pytań...

– Chyba dobrze Ci zrobi jeśli cię zaknebluję. Twój głos działa mi na nerwy.

– O, a ja myślałem, że ci się podoba. I co to w ogóle za pomysł? Mam prawo do hasła bezpieczeństwa, racja? Jak je wypowiem, jeśli mi to uniemożliwisz?

Zignorowała mnie, jakby jej myśli zaprzątało już coś innego. Zbliżyła do moich ust chustę z gładkiego materiału. Naprawdę zamierzała mnie uciszyć.

– Zaczekaj! Jakie jest hasło, przypomnij mi hasło!

Byłem poirytowany, że okazałem przed nią niepokój, ale jak inaczej miałem się czuć, skoro nic nie działo się po mojej myśli? Straciłem pamięć, a ona zdawała się zbyt zaprzątnięta własną fantazją, żeby w ogóle zatroszczyć się o mój komfort psychiczny, nie mówiąc o fizycznym. Miałem wrażenie, że w dłoniach nie czuję przepływu krwi. Mogłem mieć tylko nadzieję, że ta amatorka nie wyrządzi mi zbytniej krzywdy.

Gdy tylko pozbawiła mnie głosu, wyraźnie się odprężyła. Przysiadła obok i złożyła dłonie na kolanie. Jej spojrzenie było zimne, ale opanowane. Czułem delikatny zapach perfum. Gdzie się podziała słodka Weronika?, zapytywałem siebie. Nie przypominała mojej panienki ani trochę. Czy rzeczywiście miałem do czynienia z tą samą osobą? A jeśli tak, która z nich była bardziej prawdziwa? Pragnąłem ustalić to szybko, ale w tej kobiecie było coś takiego, co utrudniało mi ją rozgryźć.

– Jesteś myśliwym. Zabijasz z zimną krwią. Nie litujesz się nad krótkim życiem sarny, twojego spokoju nie zakłócają agonalne jęki zarzynanego zwierzęcia. A jednak moja pasierbica zdołała uruchomić w tobie jakąś czulszą strunę. A może chodziło o coś innego? – Dotknęła mojej piersi. Przez materiał czułem jej ciepłe, zakrwawione palce. – O coś, nad czym nie masz kontroli, co nie pozwala ci porządnie wykonać mojego polecenia? Zabierz Śnieżkę do lasu i ją zabij. Tak brzmiał rozkaz. – Nachyliła się. – Nie wykonałeś go.

Gdyby mi pozwoliła mówić, oznajmiłbym, że o wiele chętniej wcieliłbym się w rolę krasnoludka, który przekopuje kopalnię, aby znaleźć złoto dla swej królewny. Ale coś mi podpowiadało, że tą uwagą wykopałbym sobie tylko grób.

Dłoń Weroniki przysunęła się w dół i zatrzymała na pasku moich spodni. Uniosłem brwi. Czyżby zaczynała się przyjemniejsza część gry? Jeśli tak, gotowy byłem cierpliwie znosić dalszy ciąg obelg.

– Przez ten drobiazg tam na dole, zapomniałeś o swej naturze zabójcy. Okazałeś słabość.

O jakim drobiazgu ona mówiła? Pomyślałem, że najwidoczniej wysłałem jej zbyt mało wyraziste zdjęcie. Poruszyłem biodrami. Chwyciła mnie za krocze, momentalnie unieruchamiając. Zaskoczyła mnie jej śmiałość. Często opowiadała, że nie jest pewna siebie. Nie sprawiała takiego wrażenia.

– Lecz gdyby było na szali twoje życie – uścisk jej palców nasilił się – czy myślałbyś tą częścią ciała?

Myślę o niej teraz bardzo intensywnie, pragnąłem powiedzieć. Ale w tym wypadku słowa okazały się zbyteczne, bo moja anakonda, jak lubiłem określać moje potężne przyrodzenie, drgnęła.

Weronika zwęziła oczy. Wdrapała się na drewniany stół na którym leżałem i usiadła na mnie.

– A więc nie chodzi o królewnę Śnieżkę. Osłabia cię bliskość kobiecego ciała. – Jej głos ociekał słodyczą, zupełnie zmienił barwę. – Byłbyś idealnym sługą, gdyby nie ten szczegół. Zastanawiałam się jak cię ukarać za nieposłuszeństwo. Zasługujesz żeby cię ściąć. Sługa, który mnie zawodzi, nie jest mi do niczego potrzeby. Ale ty jesteś inny. W tobie jest potencjał.

Ledwie docierały do mnie jej słowa. Miałem świadomość, że od naszych intymności dzieli tylko materiał odzieży. Chciałem unieść biodra, z nią na nich, ale w tym samym momencie odsunęła się.

– Tylko popatrz na siebie – dwoma energicznymi ruchami pociągnęła za moje spodnie i obnażyła mnie. – Jestem twoją królową, a ty nie okazujesz mi respektu. Czy jestem tu po to, żeby ci dawać przyjemność? Czy daję ją komukolwiek? Nie bez powodu nazywają mnie Złą Królową.

Tak jest moja pani, odpowiedziałem jej w myślach.

Dotknęła moich ust uwięzionych pod materiałem, nie wiem co miał oznaczać ten gest, nic nie dało się wyczytać z jej twarzy. Nagle coś rozbłysło w jej dłoni, to był nóż, który wysunęła szybkim ruchem z długiego rękawa. Poczułem zimną stal na przyrodzeniu. Przez ułamek sekundy myślałem, że chce mnie trwale okaleczyć, ale ona tylko rozcięła mi naskórek. Lubiliśmy fantazjować, jednak nie sądziłem, że w realu mogłaby być zdolna do czegoś podobnego. Coś niebezpiecznego czaiło się w jej oczach. Łudziłem się, że to gra, w końcu chodziła kiedyś na warsztaty teatralne. Ale czy na pewno? Przełknąłem ślinę.

– Pomogę ci dotrzymać przysięgi jaką mi niegdyś złożyłeś. Okażę ci łaskę, tak jak ty okazałeś ją Śnieżce – zadrwiła.

Zacząłem trzeć knebel o ramię, aby go ściągnąć. Z gardła Weroniki dobył się chichot, bawiło ją, że się mocuję. Skontrolowałem, czy przymierza się do kolejnych cięć, ale ona znalazła nową zabawkę. Długą nić, którą niespiesznie odwijała z nadgarstka. Gdy to robiła, odsłaniały się różowe pręgi na jej jasnej skórze. Przez dłuższą chwilę nie umiałem odwrócić od nich wzroku. Weronika naciągnęła nić.

– Nie ruszaj się. Bo będzie bolało.

Ułożyła się między moimi nogami, skromnie złączając kolana. Wiedziałem, co zamierza. Do twarzy napłynęła mi krew. Pieczenie od ranki zbladło zagłuszone falą przyjemności, która uderzyła we mnie niespodziewanie, gdy tylko poczułem dotyk kobiecych palców i ocieranie się nici o najwrażliwszą część mojego ciała. Nagle Weronika pociągnęła za nie. Jęknąłem zaskoczony bólem.

– Nie robię tego by dawać ci przyjemność, ja chcę cię z niej wyleczyć.

Wpatrywałem się w nią z osłupieniem i rzeczywiście, po kilku brutalnych szarpnięciach za nici, które obwiązywały członek, moja dumna anakonda zwiotczała, wyraźnie odmawiając uczestnictwa w dalszej zabawie. Na ustach królowej pojawił się pełen uroku uśmiech.

– Czy tak nie jest lepiej? – spytała łagodnie.

Nie jest źle, pomyślałem, choć związała mnie chyba za mocno. O podnieceniu nie mogło być mowy. Zastanawiałem się jaki będzie jej kolejny ruch. Chyba miała wszystko zaplanowane, ani razu się nie zawahała.

– A teraz przekonamy się czy nie jesteś już zdolny mnie zdradzić. Czy będziesz całkowicie podporządkowany mej woli. To walka między rozumem, a popędem. Wszystko zależy od ciebie, wszystko jest w tobie.

Jej palce zaczęły sunąć po moim członku z brutalną łagodnością. Czułem, że anakonda się pręży, ale nici natychmiast ją przystopowywały. Utkwiłem wzrok w suficie i liczyłem na nim pęknięcia. Nie zamierzałem dać Weronice satysfakcji. Nie wiedziała, że potrafiłem się zupełnie wyłączyć i pobiec myślami w bezpieczne rejony. Wkrótce mój oddech zupełnie się wyrównał. Wyglądało na to, że byłem na dobrej ścieżce do zwycięstwa.

Jednak w pewnym momencie Weronika zmieniła pozycję, ten ruch spowodował, że znów skupiłem na niej uwagę. Przysunęła się. Jej dłoń zacisnęła się na moim gardle. Nachyliła do niego usta i musnęła mnie nimi. Poczułem ból. Lecz zanim zdołałem ochłonąć, naprowadziła anakondę na ciepłe miejsce między swoje uda. Odruchowo wierzgnąłem się, ale tylko tym sobie zaszkodziłem. Wcisnąłem się w nią i choćbym mi przystawiła nóż do gardła, nie umiałbym myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że właśnie penetruję ciasne wnętrze kobiecego ciała. Spojrzałem w ciemne oczy Weroniki. Były nieruchome, skupione. Wchodziłem w nią głębiej, a ona odbierała to na swój sposób, z myślami zupełnie przede mną skrytymi. Chciałem krzyknąć. Pot zrosił mi czoło.

Weronika wyprostowała się.

– Szesnaście ruchów. Jeśli je zniesiesz, postaram się na nowo ci zaufać. Dlaczego szesnaście? – spytała, jakby zaglądając w mój umysł. – To wiek Śnieżki. To przez nią znalazłeś się w tej sytuacji. Powinna być teraz z nami, nieprawdaż?

Potrząsnąłem głową i starałem się okazać swoje oburzenie. Weronika zignorowała te desperackie próby kontaktowania się z nią. Poruszyła się we mnie dwa razy, niespiesznie, starając się bym doskonale poczuł jak mocno jest wokół mnie zaciśnięta i już naprawdę nie wiedziałem, czy to nici, czy jej wnętrze mnie miażdży.

Przy piątym ruchu myślałem, że zemdleję. Byłem w piekle, albo niebie, granica między dwoma zacierała się. Przy siódmym spojrzałem błagalnie na swoją pannę. Jej opanowanie i niewzruszenie mnie dobiło. Czerpała przyjemność z mojego położenia, nie miałem co do tego wątpliwości, ale nie była to przyjemność fizyczna. Przy trzynastym ruchu doszedłem. W oczach rozbłysły fajerwerki. Zacisnąłem powieki i stałem się tylko uczuciem, tylko odbierającym ból i przyjemność ciałem. Łańcuchy zagrzechotały, gdy szarpnąłem nimi w spazmach.

– Trzynasty... – przywołał mnie do porządku zimny głos. – Pechowa cyfra. Również dla ciebie.

Weronika zeszła ze mnie raptownie i natychmiast owiał mnie nieprzyjemny chłód. Pragnąłem poskładać myśli, ustosunkować się do tego, co się właśnie wydarzyło. Królewskie palce zaczęły rozplątywać nici, a robiły to tak niezdarnie, że co chwilę pojękiwałem boleśnie i nabierałem pewności, że robi to specjalnie.

– Myślałam, że jesteśmy podobni, ale pomyliłam się. Szkoda.

Poprawiła suknię i zeszła ze stołu. Stała kilka chwil odwrócona do mnie plecami. Widziałem jak zaciska i rozprostowuje palce. W końcu podeszła do półki z narzędziami i chwyciła coś z głośnym brzdękiem. Gdy wróciła do mnie z nożycami ogrodowymi, miałem definitywnie dość tej zabawy.

– Bez obaw. Twoje życie zamierzam zachować, co nie zmienia faktu, że pewien problem trzema zlikwidować.

Problem? Zlikwidować? Te słowa obijały się w mojej czaszce jaki piłka. Zacząłem się szarpać i przeklinać w duchu swoją niemoc.

Mówisz o anakondzie, a ona nigdy nie była twoim problemem, prawda?, pragnąłem wykrzyczeć. Nożyce zawisły nad moim udręczonym penisem, niemal czułem ich gładki chłód, przenikał mnie na wskroś. I wtedy rozległ się znajomy zgrzyt otwieranych drzwi. Tym razem brzmiał jak wybawienie.

Do środka wszedł mężczyzna. Zlustrował całą sytuację obojętnym spojrzeniem, po czym skłonił się przed Weroniką, jakby rzeczywiście była królową i należał jej się respekt.

– Pani, znaleźliśmy trop Śnieżki. Jest całkiem niedaleko.

– Ach tak?

Wahała się być może zastanawiając kogo bardziej unieszczęśliwić, mnie czy ową królewnę. Wysunęła nożyce z dłoni, po czym ruszyła do wyjścia. Zanim zniknęła, rzuciła mi ostatnie spojrzenie, niemal je czułem fizycznie, było obietnicą, że jeszcze ze mną nie skończyła.

– Co ty tu robisz...? To nie jest twoje miejsce – zwrócił się do mnie ten mężczyzna. Patrzył na mnie tak, jakby mnie znał, ale ja widziałem go po raz pierwszy, byłem tego pewien.

Ściągnął mi knebel.

– Masz klucz do kajdan? – spytałem. – Uwolnij mnie. Szybko.

Koleś uśmiechnął się, ta sytuacja wyraźnie go bawiła. Miał w sobie coś, co budziło zaufanie i świetnie wyglądał. Byłem wściekły na Weronikę i czułem, że nie chcę jej już znać, ale nadal mi przeszkadzało, że taki mężczyzna kręci się wokół niej.

– Wpadłeś w niezłe tarapaty. Pomogę ci na ile zdołam, dla twojej kochanej, która czeka na ciebie w twoim świecie. Zła Królowa nie jest tobie przeznaczona, ma tu innego Patryka.

Nie miałem pojęcia o czym mówił i nie obchodziło mnie to w tej chwili. Kajdany opadły na stół, byłem wolny. Przygarnąłem dłonie. Niepokoiła mnie ich siność, palce były zupełnie zdrętwiałe, a skóra wokół nadgarstków rozdarta do krwi. Czy Weronika zdawała sobie sprawę, jak bardzo mnie okaleczyła? Z pewnością. Wezbrała we nie złość.

Stanąłem na nogi i zakręciło mi się w głowie. Wybawca podtrzymał mnie z głupawym uśmieszkiem wciąż tkwiącym na gładkiej twarzy i przez moment wydawało mi się, że jednak go znam.

– Pomogę ci dojść do wyjścia i na tym się kończy moja wielkoduszność. W tym świecie stoję po stronie Złej Królowej. Zakłócasz naszą historię. Musisz zniknąć.

– Z wielką ochotą.

Na zewnątrz powitał mnie chłód wieczoru. Rozejrzałem się. Przed sobą miałem zieloną przestrzeń i ścianę lasu na końcu. A za plecami ponure zamczysko. Gdzieś w tle słyszałem ujadanie psów. I wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że znajduję się w innym świecie. Musiało nastąpić jakieś zwarcie i przelazłem do równoległej rzeczywistości. Jeśli tak, miałem przejebane.

– Lepiej się pospiesz.

Odwróciłem się.

– Jak? Jak mam wrócić?

– Znajdziesz sposób.

Szczekanie psów stało się głośniejsze. Instynktownie postąpiłem w kierunku lasu. Może będę miał szczęście i znajdę drogę do chatki krasnoludków?, pomyślałem w przypływie wisielczego humoru. Biegnąc czułem ból w kroczu. Cieszyłem się, że jestem tam cały, mimo, że anakondzie nieźle się oberwało. Gdy wkroczyłem do lasu, musiałem uważać na kroki. Teren był nierówny, a gałęzie chłostały mnie po twarzy, jakby pragnęły wypchnąć z wnętrza lasu. Może czuły, że nie jestem stąd, że jestem tylko intruzem.

Nagle zahaczyłem stopą o korzeń i runąłem do przodu. Miałem pecha, teren schodził w dół, więc sturlałem się po nim, bez powodzenia starając się czegoś uchwycić. Przed oczami ujrzałem rozbłysk światła, a potem ciemność.

Gdy się ocknąłem na niebie wisiało słonko. Przez chwilę byłem zdezorientowany. Usiadłem i przetarłem oczy. Znajdowałem się na ścieżce, której kamienie poukładane były na wzór szachownicy. Podniosłem się i ruszyłem przed siebie. Po lesie nie zostało śladu, jakby się rozpłynął. Czy tamto mi się przyśniło?, zapytywałem siebie. Ścisnąłem anakondę. Zdawała się cała i zdrowa.

Niebawem dotarłem pod wysoką bramę, to do niej prowadziła droga. Była uchylona. Wśliznąłem się do środka i ruszyłem przez ogród, podziwiając rozmaitość kwiatów, jakie w nim rosły. Najpiękniejsze były róże. Pąki w pełnym rozkwicie, większe od mojej rozłożonej dłoni. Dotknąłem jednego z nich, aby sprawdzić czy jest prawdziwy. Zostawił na moim palcu szkarłatny ślad, a ja na jego płatku biały niczym śnieg odcisk mojego palca. Róże były pomalowane.

– Czego chcesz od moich kwiatów?

Odwróciłem się raptownie zdumiony, że komuś udało się podejść do mnie tak bezszelestnie.

– O ja pierdolę... – wymsknęło mi się przez ściśnięte gardło. – To znowu ty...

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Akwadar 29.01.2021
    " ...do chatki krasnoludków?, pomyślałem w przypływie..." - nie rozumiem, kilkakrotnie zastosowanej w ten sposób, interpunkcji...
    Tak poza tym niezły tekst.
  • Wilga 29.01.2021
    Dziękuję
    Z interpunkcją u mnie średnio, poprawię się :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania