Złamanego grosza wart

Mieczysław był z rodzaju tych ludzi, którzy gdy mają na to ochotę, to zwyczajnie lubią zrobić show. Kiedykolwiek był z siebie zadowolony, ponieważ akurat coś wydumał, i uważał, że było to dobre, to wprowadzał od razu w życie, a najczęściej wprowadzał w czyn. Jego wybitne osiągnięcia można było czasem określić z mocą i sentymentem dominujących smaczkiem rewelacji z Internetów typu:

"uh, ale urwał, oj, ale to było dobre"

albo lepiej:

"mi się wydaję, że wiesz to był taki odruch, on go kurwa kopał ze 3 razy, nie, i on kurwa wiesz, odruchowo machnął ręką, trafił go, kurwa wiesz, ten przyaktorzył".

No.

No właśnie...

Spytałbyś Mieczysława czy daną rzecz da się zrobić, to zawsze by ci odpowiedział, że możliwości są nieograniczone. Wszystko według niego zależało od tego ile byłbyś w stanie na to przeznaczyć lub jak wiele dla tej rzeczy byłbyś w stanie poświęcić. Mierzyć możliwości można było według Mieczysława również zwyczajnie budżetem, ale to dla bogatych, bo kto bogatemu zabroni? Mieczysław jednak wolał podchodzić do tematów w inny sposób, a na przykład zadając sobie pytania z czego innego mógłby zrezygnować, by zdobyć upatrzoną rzecz. Na koniec, to co zawsze miało największe znaczenie, było osiągniecie celu po swojemu, by nikomu nie być nic winnym, by nikomu niczego nie zawdzięczać, a dzięki temu być sobie panem i władcą, swym sterem i okrętem.

 

Zupełnie inaczej sprawy się miały u Agaty. Jej strategią była współpraca, kooperacja, umiejętność negocjacji i chodzenia na kompromisy. Była prymuską, ale sama przed sobą się do tego nie przyznawała. Cały czas coś ją pchało do przodu, była głodna życia, tych godzin, które tak szybko się kończą. Siebie i swoje niestandardowe działania w podejściu do zrównywania sobie ludzi, dzięki jej wiedzy, doświadczeniu, umiejętnościom i charyzmie określała jako eksperckość i tak też chciała być postrzegana przez innych, jako ekspert. Cały czas, nieważne co się działo, pozostawała wierna swoim wartościom i przekonaniom. Aż do tego pamiętnego dnia...

 

Agata stała na przejściu dla pieszych, spoglądając co chwilę na zegarek zwisający luźno na jej lewym nadgarstku. W prawej dłoni dzierżyła damski kwiecisty neseser skrywający najnowszy model appla i teczki pełne służbowych wydruków. Jak zwykle była z 15 minut przed czasem, więc zdecydowała się jeszcze zahaczyć o Cafe Hore, aby w przelocie nabyć Maxi Latte z odtłuszczonym mlekiem, oczywiście bez cukru. Przemyślenia przerwała jej zmiana świateł na zielone dla pieszych, nie rozejrzała się nawet na boki, ufając, że każdy inny uczestnik ruchu drogowego tego mroźnego listopadowego poranka również będzie przestrzegał zasad ustalonych na drodze, ale nie mogła się tym razem bardziej pomylić. Ledwo minęła 1/3 ulicy i tym samym wychyliła lewy obcas na wysokości stojącej na prawym pasie ciężarówki dostawczaka, poczuła tylko szybki jak błyskawica powiew wiatru i już leżała rozkraczona na samym środków jezdni, pomiędzy dwoma szerokimi pasami "zebry". Kwiecisty neseser powędrował parę metrów dalej, otworzył się i ukazał pokaźny pliczek zadrukowanych arkuszy A4, na szczęście dzień był chłodny ale wciąż suchy, więc papiery nie zostały pobrudzone przez błoto.

- Ty idioto, kto ci prawo jazdy dał, kto cię uczył jeździć!?! - wykrzyczał za motocyklistą jakiś starszy pan, podbiegając do Agaty, aby je pomóc wstać i pozbierać to co się rozsypało obok. Motocyklista niestety nie usłyszał ani wyzwisk, ani uwag, ani nawet nie zauważył w bocznym lusterku, że był sprawcą niedoszłej ludzkiej tragedii, poleciał dalej niczym pędzący wiatr. Agata oparwszy się o ramię nieznajomego, podniosła się z ulicy, przejechała dwa razy dłonią po garsonce, prostując spódnicę i strącając ewentualny bród i kurz z ubrania i zwróciła oczy do góry, chcąc podziękować starszemu panu za udzieloną pomoc. Gdy tylko ich wzrok spotkał się po raz pierwszy, oboje poczuli miłe łaskotanie za mostkiem. Zielony ludzik na sygnalizacji świetlnej zaczął mrugać, więc co prędzej podbiegli na drugi koniec przejścia i lekko zasapani oboje uśmiechnęli się do siebie.

- Dziękuję - zaczęła Agata - chyba pierwszy raz w życiu przydarzyła mi się taka niefortunna przygoda, dobrze, że był pan niedaleko - uśmiechnęła się lekko jeszcze raz.

- A, wie Pani, tych dawców organów to się powinno u... e, szkoda gadać - machnął ręką w powietrzu - nic się Pani nie stało? - zapytał Mieczysław, bo tak było na imię starszemu panu.

- Nie, nie, wszystko w porządku, jeszcze raz dziękuje, musze lecieć, bo się spóźnię na zebranie w pracy, o - spojrzała na lewą dłoń pokazując wiszący zegarek - już nawet jestem spóźniona. Agata uśmiechnęła się po raz trzeci, ale tym razem trochę niezręcznie i przepraszająco, ponieważ mimo, że spóźniona wcale nie była, to jednak poczuła potrzebę nie tylko na kawę ale i na odświeżenie się w łazience przed długim dniem pracy. Mieczysław ukłonił się lekko i rozeszli się oboje w swoje strony.

Agata zdążyła po Maxi Latte w Cafe Hore i nawet udało jej się zaryglować na 5 minut w biurowej łazience na pierwszym piętrze, zanim koleżanki z piętra przyszły się poprawiać przed pracą. Ułożyła rozwalone włosy, przypudrowała blada twarz i spojrzała z bliska, czy aby perfekcyjny makijaż nie ucierpiał podczas porannego wypadku. Spojrzała prosto w lustro i pomyślała, jak bardzo zaintrygował ją sposób w jaki nieznajomy starszy pan na nią patrzył. Nie wiadomo skąd, wyobraziła sobie spontaniczność uczuć jaka mogłaby ich połączyć, ciepło w pocałunkach, trzymanie za ręce i przytulanie długimi zimowymi wieczorami. Ktoś od zewnątrz mocno zapukał do łazienki, wyrywając Agatę z naiwnych marzeń. Wyszła i ruszyła do swojego gabinetu gotowa na wyzwania jakie miał dla niej ten dzień.

Mieczysław po ukłonie w stronę nowo poznanej młodej damy, powędrował jak co ranek, do piekarni Młyńskiej, po swoje ulubione kręcone bułeczki z makiem i kilka rogalików francuskich, a może nawet i po cynamonowe ślimaczki. Idąc, zastanawiał się, gdzie on widział już te oczy, tak czyste, błękitne, o głębokim przenikliwym spojrzeniu. Nie mógł sobie przypomnieć, a mogło to być równie dobrze i kilkadziesiąt lat temu. Po paru krokach jednak przypomniał sobie, że te oczy to oczy nikogo innego jak Zosieńki z jego liceum. Ah, powrócił wspomnieniami do najlepszych chwil w swoim życiu, te oczy, te dni spędzone razem z nią, to pamiętne lato. Po czym poczuł gorycz wspomnień. Pomyślał, jak to z diamentami trzeba postępować bardzo ostrożnie. Tylko ktoś kto jest cierpliwy jak wędkarz ma szansę na szczęśliwy połów. Otworzył drzwi piekarni i zaciągnął się słodkim ciepłym zapachem świeżo upieczonych bochenków. Od razu ślinianki zaczęły mu działać, i w jednej chwili zapomniał i o Zosieńce i o nieznajomej z ulicy. Mieczysław tym razem polował już tylko za pieniądze, pokazując pani zza lady, które przysmaki dzisiaj zabierze ze sobą do domu na królewskie śniadanie :)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bajkopisarz 24.10.2021
    był z rodzaju tych ludzi, którzy gdy mają na to ochotę, to zwyczajnie lubią zrobić show. Kiedykolwiek był z siebie zadowolony, ponieważ akurat coś wydumał, i uważał, że było to dobre, to
    powtórki być + zaimkoza ze szczególnym uwzględnieniem „to”
    Jak zwykle była z 15 minut
    Liczebnik słownie
    Agata oparwszy się o ramię
    Oparłszy
    A, wie Pani, tych dawców
    Czemu Pani wielką literą?

    Edytuj sobie ten tekst po gruntownych porządkach, bo jest niezły.

    Mieczysław jak prawdziwy zadaniowiec – był temat do zrobienia, czyli zakupy w piekarni, to się skupił na tym w 100% a nie na długim grzebaniu w przeszłości, która już nie wróci. Realne są te ślimaczki cynamonowe, zaś Zosieńka pozostanie już tylko coraz bardziej mglistym obrazem. Nic dwa razy się nie zdarza, więc chwytaj dzień i ciesz się chwilą na miarę możliwości.
  • D.E.M.O.N 31.10.2021
    Bardzo Ci dziękuję - popracuję nad tym tekstem :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania