Zło nadchodzi z nienacka
1. Kobieta z radiowozu i straceniec
Klasztor był osadzony na wschodnim krańcu stromego wzgórza. Jego zachodnia strona otwierała się ku stromemu zboczu. Na jego szczycie, maleńka, ledwie widoczna wydeptana ścieżka wiodła do szerokiej, ciemnej bramy. Z jego wschodniej strony można było podziwiać piękną panoramę miasta położonego poniżej. Budowla z lotu ptaka przypominała zwaliste cielsko potwora, który legł w tym miejscu by po wieczne czasy podziwiać malowniczy widok. Ściany zewnętrzne, niczym mury średniowiecznego zamczyska, zbudowane były ze zwykłych polnych kamieni, co nadawało mu nieprzystępny i ponury charakter.
Wokół panowała niczym niezmącona cisza. Ciszę tę siostry wykorzystywały do modlitw, kontemplacji oraz chóralnych śpiewów. Pogrążony w ciszy klasztor stanowił przeciwwagę dla rozgorączkowanego, zagonionego i hałaśliwego miasta. Stał nad nim, niczym bastion chroniący nie tylko przebywające w nim siostry, ale także wszelkie chrześcijańskie wartości. Tutaj, w ciszy, w odosobnieniu i spokoju siostry mogły rozwijać wszelkie szlachetne cnoty, takie jak miłość bliźniego, wspólna modlitwa, czy kontemplacja dzieł Stwórcy.
Droga do jego jedynego wejścia wiodła środkiem stromej równiny na szczycie wzgórza. Nieostrożny lub nietrzeźwy podróżny z łatwością mógł z niej spaść w ogromną przepaść po jednej lub po drugiej stronie. Droga wychodząca z lasu, mimo iż szeroka, wygodna, była szutrowa, kręta i bardzo stroma. Latem opony i buty ślizgały się na żwirze, jesienią po błocie, a zimą po lodzie. Dlatego też, mimo iż klasztor był zabytkiem, a z tarasu wokół klasztoru rozlegał się piękny widok, nie był popularnym punktem wycieczek.
***
Był koniec sierpnia, kiedy siostra Agnes zdecydowała się pierwszy raz w tym roku wyjrzeć do klasztornego sadu, by sprawdzić, czy już pojawiły się w nim grzyby i jak dojrzałe są jabłka. Wyszła z klasztoru wieczorem, tuż po zachodzie słońca. Przyroda wokół już szykowała się do snu – po upalnym dniu trwała w ciszy i zastoju. Siostra podeszła do małego kawałka ziemi, ogrodzonej rdzewiejącą siatką. Przeszła przez niziutką furtkę do środka. Pomiędzy płatami wyschniętej, szarej ziemi wystawały pojedyncze kępki żółto zielonej trawy. Na gałązkach róży widać było delikatne, żółciutkie pączki, które lada chwila miały się rozwinąć. W części poświęconej dla warzyw ziemia była czarna i dobrze nawodniona, a spod zielonych liści wystawały ich małe, różnokolorowe kulki pomidorów. Na drzewach były duże, ale jeszcze całkiem zielone jabłka, a grzybów jeszcze nigdzie nie mogła znaleźć.
Siostra oceniła, że musi jeszcze poczekać, ale już planowała, jakie potrawy zrobi w tym roku z kurek, czy z maślaków, gdy nagle usłyszała słaby odgłos pukania do zewnętrznej bramy klasztornej. „Kto może pukać o tej porze?”— zdziwiła się – „Może jakiś bezdomny zabłąkał się w lesie? Trzeba będzie dać mu coś do jedzenia i nocleg.” Słabe pukanie nie ustawało. Ktoś wyraźnie chciał się tu dostać.
Otworzyła bramę i zobaczyła ubraną na sportowo kobietę. Ocierała mokrą od łez twarz i pociągała nosem. Dostrzegła też jak drogą w dół ostrożnie zjeżdża policyjny radiowóz. „Musieli ją tu przywieźć. Ale dlaczego akurat policja? – Nie dała jednak po sobie znać, że zauważyła cokolwiek dziwnego.
–Szczęść Boże, chciałam porozmawiać z matką przełożoną. – powiedziała kobieta, próbując opanować płacz.
–Szczęść Boże, Matka przełożona jest zajęta. Teraz nie może z nikim rozmawiać.
–Nie szkodzi, zaczekam ile będzie trzeba.
–W takim razie proszę za mną. – powiedziała siostra i ustąpiła miejsca młodej kobiecie. Weszła, a siostra Agnes zamknęła furtę i ruszyła przodem. Młoda kobieta szła za nią. Weszły do klasztoru. Agnes kazała kobiecie usiąść na wygodnym skórzanym fotelu.
–Proszę tu poczekać – powiedziała – zaraz wrócę.
Kobieta usiadła w fotelu i spoglądała na wnętrze klasztoru, by skupić na czymś uwagę. Pomyślała, że klasztor bardziej przypomina zamek. Wyglądał zupełnie inaczej niż jego zewnętrzna część. Sufit i ściany były pokryte bogato zdobionymi freskami, przedstawiającymi średniowiecznych panów podczas polowania i uczty, a na belkach na suficie wyrzeźbione były liście i kiście winogron. Tuż przed nią w murze było szerokie i długie na pół ściany przedsionka okno. Rozciągał się z niego piękny widok na poniższe lasy pokrywające zbocze góry, na której umiejscowiony był klasztor oraz panorama miasta w dole.
W ciszy i spokoju podziwiała widok, aż w pewnej chwili usnęła. Nie wiedziała jak długo spała, ale gdy zbudziło ją trącanie w ramię, było już ciemno, a w przedsionku paliły się światła. Gdy sprzed oczu zniknął sen, ujrzała przed sobą siostrę Agnes i jeszcze jedną zakonnicę. Natychmiast wstała.
–Szczęść Boże, zasnęłam i to chyba na długo. Przepraszam.
–Nie szkodzi, mam nadzieję, że się pani wyspała.
–Proszę, niech mi siostra pozwoli wyjaśnić, dlaczego tu przyszłam.
Siostra popatrzyła na kobietę:
–Dobrze, wysłucham pani teraz. Przejdźmy do kancelarii.
Kobieta ruszyła, ale po chwili zatrzymała się znów i powiedziała smutnym i cichym głosem:
–Nie chcę nic. Dostosuję się do wszystkiego. Mam tylko jedną prośbę. Proszę mnie stąd nie wyrzucać i nie pytać o nic z mojej przeszłości.
Siostra zatrzymała się, odwróciła się przodem do kobiety, uważnie się jej przyjrzała i zobaczyła ślady łez na policzkach. Odrzekła łagodnie, ale stanowczo :
–Jeśli przybyłaś tu, aby służyć naszemu Panu, jak my wszystkie, twoja przeszłość mnie nie interesuje.
Kobieta weszła w głąb klasztoru za siostrami. Nigdy nie myślała, że tak będzie, ale wiedziała, że tak musi być. Szerokie drewniane wrota klasztoru otworzyły się przed nią zamknęły po raz pierwszy i ostatni.
***
Przestępca siedział w pokoju przesłuchań. Był zmęczony, a jego myśli krążyły daleko. Wciąż na nowo przeżywał to, co się niedawno stało, a o czym opowiedział mu jego partner. Na przeciwko niego siedział sam prokurator. Zbrodnie, o które siedzący przed nim przestępca był oskarżany, były tak poważne i na taką skalę, że sam się tym zajął.
–No i co masz nam do powiedzenia? – zapytał prokurator. Tamten wzruszył obojętnie ramionami. – Przeglądałem twoje akta. Być może i ten człowiek zwariował, ale ty i twój partner macie też grube teczki. To, czego się dopuściliście woła o pomstę do nieba i kwalifikuje się bezpośrednio do kary śmierci. – nadal nie reagował – Słyszysz? Pójdziesz na krzesło.
Przestępca roześmiał się.
–Myśli pan, że po tym, co przeżyłem boję się jeszcze śmierci? – przestał się śmiać i znowu zobojętniał – Proszę bardzo, może pan mnie zastrzelić choćby tu na miejscu. Nie mam nic przeciwko.
Prokurator był zbity z tropu. Każdy zawsze broni swojego życia. Postanowił uderzyć w inny ton.
–A dlaczego tak bardzo nie zależy ci na życiu? Myślałem, że gdzieś tam w głębi serca jeszcze tli się w tobie jakaś iskra życia i dobroci. Przesłuchiwałem wielu przestępców i innych ludzi, którzy mieli z tobą styczność podczas dokonywania swoich zbrodni i wszyscy mówili, że dobry z ciebie człowiek, tylko nie na właściwym miejscu. Mówili, że wpadłeś w głębokie szambo. Wielu z nim uratowałeś zdrowie i życie. Są ci wdzięczni do grobowej deski. Dlatego myślałem, chcesz jednak żyć. Co takiego przeszedłeś, że chcesz umrzeć?
Przestępca ponuro wpatrywał się w blat stołu.
–Chce pan na pewno wiedzieć, przez co przeszedłem? – zapytał po chwili zastanowienia. Prokurator kiwnął głową. – To proszę przygotować dużo taśm i więcej papieru do pisania. To będzie bardzo długa opowieść.
2. Historia Jacka
Jack zbudził się krótko po świcie. Był zawodowym wojskowym, więc wczesne wstawanie miał we krwi i budził się niezależnie od dnia o tej samej porze. Wyśliznął się cicho z łóżka i poszedł do kuchni, by przygotować śniadanie dla swojej żony i córeczki. Uwielbiał przygotowywać im śniadania i patrzeć jak zajadają się przygotowanymi przysmakami. Każdego dnia była to inna niespodzianka. Również one nie mogły się doczekać, by odkryć, co takiego im przygotuje.
Dziś były to puszyste naleśniki z rodzynkami i syropem malinowym, kawa dla obojga rodziców, a dla małej kubek kakao. Był w trakcie zdejmowania ostatniego gorącego naleśnika z patelni, gdy usłyszał zamknięcie drzwi sypialni na górze i odgłos bosych stóp. Nie było wątpliwości – Monika schodziła na dół. Migiem rozłożył trzy podkładki na stole, rozłożył gotowe naleśniki na talerzach, wlał gotową kawę do kubków i odwrócił się, gdy Monika była tuż za nim. Dostrzegł, że oprócz szlafroka i długiej koszulki nie ma na sobie nic więcej.
–Dzień dobry kochanie, jak ci się spało? – zapytał.
Monika zarzuciła mu ręce na szyję:
–Gdybyś tak nie chrapał, spałoby się lepiej.
–Przepraszam, byłem zmęczony. Mam ostatnio sporo pracy. – mówił głaszcząc jej ciało pod uniesioną wysoko koszulką.
–Ej, gdzie z rękami? Zaraz może wejść Samantha. – śmiała się Monika.
–No i co z tego, niech wie, że ma szczęśliwych rodziców. – całował ją i pieścił jej piersi. Monika lekko westchnęła.
Wtedy Jack dostrzegł kępkę jasnych włosów, wynurzającą się zza schodów i kawałek uśmiechniętego oka. Puścił żonę i udał, że się skrada się do załomu ściany. Zbliżył się do niej maksymalnie i powoli wysunął zza niej głowę. Z drugiej strony z wesołym piskliwym chichotem prysnęła mała dziewczynka i co sił popędziła w górę schodów:
–Ejże, szeregowy, co to za pomysły żeby szpiegować swoich? – zawołał za nią Jack i wspinał się na górę; dogonił ją w jej pokoju.
–To ja tu jestem panem i władcą! I rozkazuję ci...– zawołał udając złego pirata, podpierając się pod boki i wypinając tors, ale gdy to mówił, córka wspięła się na swoje niskie łóżeczko i wskoczyła ojcu na ramiona. Złapał ją w locie i okręcając się opadł z nią na nie. – A teraz szeregowy Samantha, w ramach kary za szpiegostwo, idzie się umyć, ubrać i powkładać książki do szkoły na dziś do tornistra. Zrozumiano? – udawał groźnego dowódcę.
–Tak jest! – odkrzyknęła uśmiechnięta dziewczynka i zeszła ojcu z kolan.
–Do łazienki marsz! – rozkazał, ale nie musiał, bo Samantha już się w niej zamknęła.
Kiedy szedł na dół, Monika zjadła już pół naleśnika. Uśmiechnęła się na jego widok. On również się zabrał za swoje śniadanie.
–Dużo masz dziś pracy? Jest piątek, może wypadlibyśmy gdzieś dziś, na przykład do kina.
–Dobry pomysł, dawno nigdzie nie byliśmy. Ale najpierw mam ci coś ważnego do powiedzenia.
–To mów.
–Nie, to niespodzianka. Musisz poczekać. Ale myślę, że będziesz zadowolony.
–A nie możesz powiedzieć teraz?
–Nie, dopiero wieczorem, przy kolacji. Chcę, żeby Samantha też przy tym była. A potem pójdziemy do kina.
–No to, jeżeli Samantha ma to usłyszeć, to rzeczywiście coś ważnego.
Rozmawiali jeszcze tak dopóki nie przyszła na śniadanie Samantha. Pijąc spokojnie kawę czekali aż zje swoją porcję, po czym poszli się przygotować. Kiedy byli już gotowi do wyjścia, Monika pożegnała się z mężem, życząc mu dobrego dnia, wsiadła w samochód i odjechała do pracy. Jack wpuścił Samanthę do służbowego samochodu, żeby odwieźć ją do szkoły, wsiadł po stronie kierowcy i ruszył. Samantha czuła się dumna, kiedy mogła się pochwalić przed koleżankami wojskowym wozem ojca.
–Pasy – rzucił uwagę córce.
–Ale to nie wchodzi, tato, jest za ciężkie.
–Poczekaj, pomogę ci. – Jack pomógł córce zapiąć pasy, uruchomił samochód i ruszyli.
Jechali tą samą drogą, co zwykle, kolejny już raz słuchając ulubionej płyty Samanthy z największymi przebojami Beach Boysów. Jackowi puchły już od tego uszy, ale nie przyznawał się, widząc jak córka z uśmiechem powtarza niezdarnie niektóre fragmenty piosenek i kiwa głową i rękami do taktu. Podwiózł ja do szkoły, pocałował na pożegnanie, wypuścił z samochodu, wyłączył muzykę i patrzył, jak Samantha razem z koleżankami wbiegają do szkolnej bramy. Potem pojechał do pracy.
Dziś Jack miał dobry dzień. Było późno, kiedy wychodził. Był zmęczony, ale w dobrym nastroju. Pogwizdywał jakąś melodyjkę, idąc korytarzem do przebieralni. Usłyszeli ją koledzy Jacka i podjęli tę samą melodyjkę. Przerwał i uśmiechnął się.
–Coś ci dziś wesoło Jack – podjął jeden z nich.
–Tak, mam dziś dobry dzień. – mówił z uśmiechem. – Ostatnio w ogóle mam w sobie dużo pary.
–Wiem, mogłem to zobaczyć na ćwiczeniach. Goniłeś dziś chłopaków z treningiem tak, że popadali jak muchy.
–I tak ma być.
–Robisz coś dziś ważnego? Idziemy na piwo do baru. Jankesi dziś grają o półfinał.
–Dzięki za zaproszenie, ale nie. Monika ma mi coś ważnego do przekazania.
–A co to takiego?
–Nie wiem, mówiła, że to niespodzianka.
Koledzy popatrzyli najpierw na niego, potem po sobie i śmiali z niego.
–Ej, chłopaki, co jest?
–No, no , faktycznie ma w sobie dużo pary – śmiali się z niego dalej.
–O co chodzi, mówcie. – mówił uśmiechając się.
–Twoja kobita jest pewnie w ciąży.
Jack przestał się śmiać i spoważniał.
–One zawsze tak mówią, kiedy chcą to powiedzieć; ale tak uroczyście. Moja mnie też na kolację zaprosiła. – powiedział jeden z nich i zaczął się śmiać, a razem z nim inni.
Jack nie mógł uwierzyć własnym uszom. A jednak miał nadzieję, że przypuszczenia kolegów okażą się prawdziwe. To prawda, że jakiś czas temu bardzo starali się z Moniką o kolejne dziecko, ale nie wychodziło im. W końcu dali sobie z tym spokój. „Może tym razem poszło dobrze?” – myślał jadąc do domu.
Jack przyjechał do domu dopiero późnym wieczorem, kiedy zauważył, że spod domu wyjechał właśnie jakiś samochód. W świetle ulicznej latarni Jackowi mignęła twarz kierowcy. Zwrócił na nią uwagę, bo zauważył długą, czerwoną szramę przy oku, ale nie zawracał sobie tym więcej głowy, bo myślał nad tym, jak wytłumaczy żonie i córce swoje spóźnienie. Wjechał na podjazd i wyłączył silnik. Zauważył, że światła palą się w domu, ale panuje cisza. Było zdecydowanie za cicho. Zaniepokoiło go to. „Może było jakieś włamanie?” – pomyślał – „Ale co w takim razie z Samanthą i Moniką?” Postanowił być czujny.
Drzwi były otwarte, ale był zamek cały; nie było widać żadnych uszkodzeń. To wzbudziło w nim stan najwyższej gotowości. Sięgnął po pistolet z kabury, który zawsze przy sobie nosił w pracy, odbezpieczył go i skierował przed siebie. Otworzył drzwi na pełną szerokość i ostrożnie wszedł do środka z pistoletem przygotowanym do wystrzału.
Wszystko w porządku. Nie było żadnego bałaganu ani żadnych śladów włamań, a z salonu doszedł go cichy dźwięk włączonego telewizora. Wyglądało na to, że obie po prostu zapomniały zamknąć drzwi. Trochę wyluzował się, opuścił broń i podszedł do drzwi salonu. Dalej nie mógł wejść, bo wypuścił z ręki pistolet i zamarł z przerażenia, a nogi się pod nim ugięły tak, że musiał przytrzymać się futryny drzwi.
Na czerwonej od krwi kanapie, przed włączonym telewizorem leżały zakrwawione zwłoki jego córki i żony. Rzucił się po telefon, ale nie wiedział, gdzie zwykle stoi słuchawka. Sięgnął więc po służbową komórkę i natychmiast wezwał policję i pogotowie.
Czekając na nie, siadł roztrzęsiony i kompletnie załamany siedział przy kochanych ciałach, najbliżej jak się dało. Próbował nie dławić się, oddychać i opanować wydobywający się z gardła krzyk. Było jeszcze za wcześnie na żal i płacz – teraz był w szoku i drżał jak osika. Wiedział, że dopóki nie przyjedzie policja, nie wolno mu niczego dotykać. Dlatego się nie zbliżał. „Tak bardzo chciałbym was przytulić. Dlaczego to się stało właśnie mi?” – myślał.
Policja przyjechała błyskawicznie. Śledztwo prowadził detektyw John Sanchez. Inspektorzy przywitali się z Jackiem, zadali mu mnóstwo pytań, po czym zabrali się do pracy. Doktor stwierdził, że zgon nastąpił na kilka godzin przed przyjazdem Jacka do domu. Stwierdzono też pojedynczy strzał do każdej z nich z bliskiej odległości. Jednak dziwnym trafem brakowało jakichkolwiek odcisków palców, włosów, naskórka, a nawet odcisków butów na podłodze, czy dywanie – zero materiału do badania.
–Jak długo pracuję, nie widziałem czegoś takiego. – powiedział jeden z policjantów
–Wygląda na to, że pańską rodzinę zabił duch. – powiedział inny. Jack wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym rzucił się na niego z wściekłością, chwycił za kołnierz kurtki i wycedził przez zęby:
–Jeszcze raz powiesz, że to duch, a połamię ci żebra, bydlaku. To jest zbrodniarz, rozumiesz?! Masz go znaleźć i przyprowadzić tu! A ja się już z nim policzę! – mówił, gdy tymczasem reszta rzuciła się, by ratować oniemiałego policjanta.
–Panie Hammett, Proszę się opanować, grozi pan moim ludziom okaleczeniem, a za to może pan dostać wysoką grzywnę. – rzucił ostro detektyw Sanchez.
–Przepraszam. – uspokoił się i rozluźnił – Jestem teraz w okropnym stanie, a ta uwaga o duchu mnie rozsierdziła.
–Ja również przepraszam za swoich ludzi. Oni już tacy są, rozumie pan, stracili wrażliwość w tej robocie. – milczał przez chwilę, a potem powiedział – Mam dla pana propozycję. – poszedł do radiowozu i za chwilę wrócił – To coś dla pana. – podał mu karteczkę – Może się panu kiedyś przyda.
Jack spojrzał – było na niej imię i nazwisko psychologa, adres, numer telefonu i godziny przyjmowania. Jack chciał ją wyrzucić, ale powstrzymał się. Nie wypadało jej wyrzucać tak od razu. „Nie potrzebny mi teraz konował, tylko jakaś dobra spluwa.” – pomyślał, a do policjanta powiedział:
–Dziękuję panu bardzo. Na pewno skorzystam.
Na pytanie Sancheza, czy cokolwiek zauważył, bądź czy ma coś ważnego do powiedzenia, Jack poprosił o chwilę czasu, usiadł i wytężył myśli. Raz po raz analizował w głowie drogę do domu i na podjazd. I nic. W pewnym momencie drgnął – w ułamku sekundy, bowiem uświadomił sobie, że jednak coś mu utkwiło w pamięci.
Kątem oka ujrzał ów samochód ruszający sprzed domu. Nie zwrócił na niego większej uwagi, bo myślał wtedy o czymś zupełnie innym, ale samochód jednak się pojawił. Skupił się jeszcze bardziej. Powtarzał klatkę po klatce w głowie. „Może to był ten bandzior? Kto wie? Jak on wyglądał?” Z wolna zaczęła mu się ujawniać twarz kierowcy. Kierowca popatrzył na niego – teraz wiedział o tym. I nagle Jack ujrzał w pamięci to, co sprawiło, że zapamiętał ten wóz. Kierowca miał przy oku długą szramę. Patrzył na niego tym okiem!
Sanchez chrząknął.
–Czarny dodge i kierowca ze sporą szramą koło lewego oka; blondyn, z półdługimi włosami. – powiedział Jack.
–Co to ma być?
–Opis przestępcy, idioto. – odparł gniewnie Jacka.
–Proszę mnie nie nazywać idiotą! – wydusił poirytowany Sanchez.
–A jak mam pana nazywać? Skoro nie umie się pan zorientować, na jakie pytanie odpowiadam?
–Panie Hammett! – detektyw zaczął wysoko, ale się opanował – Po pierwsze, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy domniemany opis dotyczy przestępcy, czy nie, po drugie, opis samochodu jest zbyt niedokładny – czarnych dodge'ów jest tu na pęczki; zapamiętał pan choć część tablicy rejestracyjnej? A po trzecie, mam prawo teraz pana zaaresztować, jeśli jeszcze raz obrazi pan mnie, lub któregokolwiek z moich ludzi.
Jack ukrył twarz w dłoniach. Zapiekło go w nosie, załzawiły mu oczy, a gardło miał zatkane od powstrzymywanych emocji. Nadchodziła pierwsza fala żalu.
–Przepraszam, nie jestem sobą w tym momencie. – wyszeptał, gdy z oczu poleciały mu łzy. Policjant podszedł do niego.
–Rozumiem. Jest pan rozbity, wściekły i rozżalony. Ja prawdopodobnie też taki bym zareagował na pana miejscu. Spisałem już wszystkie pańskie uwagi, ale nic z tego jak na razie nie mam. Najlepsza jak do tej pory jest ta szrama pod okiem.
–Koło oka – poprawił go Jack – Szrama była koło... lewego oka – dodał.
A więc blondyn ze szramą koło lewego oka. — zrobił odpowiedni dopisek na marginesie i westchnął – No cóż, poszukamy w kartotekach i zobaczymy, co się da zrobić. Nic więcej nie ma pan do dodania? Jack pokręcił przecząco głową – A więc podziękuję już panu na dzisiaj. Oględziny jeszcze trochę potrwają; zaraz zabierzemy ciała. Chce się pan jeszcze… pożegnać z nimi?
Jack siedział i nie reagował.
–A więc do widzenia. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by go znaleźć.
Policjant odszedł bez słowa, a Jack dalej siedział nieruchomo. Dopadły go teraz wspomnienia, jak sfora dzikich psów i rozszarpywały jego ścianę samokontroli na strzępy. Rozpamiętywał teraz bolesne ostatnie chwile spędzone rano z żoną i córeczką. Ostatnie naleśniki, zabawę z córką przed szkołą, ostatni raz, kiedy ją zawiózł do szkoły przy dźwiękach znienawidzonych beachboysów, a z oczu ciekły mu łzy jedna za drugą i nie przejmował się, że wokół niego krążą jeszcze zbierający się powoli do wyjścia ludzie z dochodzeniówki.
Serce bolało, a ciśnienie rosło, rozsadzało czaszkę i ściskało gardło. Trzymał się, dopóki ludzie byli w mieszkaniu. Ale kiedy wyszli, wstał dusząc się i poszedł do kuchni. Szybko wyjął z szafki butelkę whisky, odkręcił korek i przystawił do ust. Wypił jednym haustem pół butelki, zadławił się, odkaszlnął i dopiero wtedy nabrał powietrza. Opuścił głowę i zapatrzył się w podłogę. Obrazy nadal toczyły się przed oczyma jak niechciany niemy film.
Upił kilka następnych łyków. Tym razem sięgał dalej wstecz – urodziny Samanthy i bujany kucyk, którego dostała w prezencie, zachwyt w jej oczach na jego widok, gładkość i miękkość ciała Moniki, które zawsze go uspokajały – to wszystko przyprawiało go teraz o drżenie mięśni. Jack zatoczył się i opadł na krzesło, które na szczęście stało tuż za nim.
Chciał wypić jeszcze trochę, ale świat zakręcił się wokół, a obrazy atakowały go ze zdwojoną siłą. Nie było już nikogo – ani Moniki, ani Samanthy, ale slajdy wirowały w jego głowie. Pociągnął kolejne parę łyków i wypuścił butelkę. Wypadła mu z ręki i rozbiła się na podłodze, a alkohol rozlał się wokół niego.
Oparł się łokciami o stół, płakał i zawodził: chwile spędzone na wyszukiwaniu popcornu w misce i leniwym wylegiwaniu się całej rodziny przed telewizorem, pieszczoty, którymi uwielbiał obdarzać żonę przez całe noce, godziny spędzone na zabawie z córką w ogrodzie i w domu – to wszystko uderzyło w niego ze zdwojoną siłą i dźgało jak sztylety. Chciał wstać, ale tylko spadł z krzesła i po chwili siedział już na podłodze, a jego spodnie nasiąkały rozlaną whisky. Po jakimś czasie przewrócił się i zasnął.
***
Minęło sporo czasu. Od śmierci żony i córki zamknął się na cały świat. Na zewnątrz pozostawał uprzejmy, spokojny i cichy, ale prawdziwy dramat rozgrywał się w środku. Zimny i zobojętniały na wszystko, po raz kolejny wyszedł w piątkowy wieczór z treningu w koszarach. Kilku kolegów rzuciło mu „na razie”. Odpowiedział skinieniem głowy, ale wyraz jego twarzy pozostał jak zwykle, kamienny. Wsiadł do samochodu i odjechał. Przez chwilę chciał jechać w stronę domu, ale potem zmienił zdanie i pojechał prosto do baru.
Zaparkował pod barem, ale wysiadając nie zadbał nawet o to, żeby zamknąć samochód. Wchodząc do niego, wpadł na nieznajomego faceta. Stanął przed nim niski, ostrzyżony na jeża brunet z zimnym, obojętnym spojrzeniem. Jack mruknął „przepraszam”, usunął mu się z drogi i powlókł się prosto do wysokiej lady. Nie uświadamiał sobie nawet, że zaraz po wyjściu brunet wyjął komórkę z kieszeni, zadzwonił pod wybrany numer i szepnął: „lokalizator na miejscu”, po czym wyłączył ją i wyrzucił.
Jack usiadł i rzucił na ladę stu-dolarowy banknot. Barman znał go bardzo dobrze, więc wziął zwitek bez słowa, wyciągnął kieliszek i nalał mu pierwszą kolejkę whisky. Jack czym prędzej podniósł kieliszek do ust i wychylił duszkiem, po czym stuknął mocno denkiem o ladę, co miało znaczyć, że chce następny. Potem sam przejmował butelkę i co rusz dolewał kolejkę.
Był sam. Otaczało go wprawdzie mnóstwo życzliwych ludzi, którzy chcieli mu pomóc, ale on tak naprawdę miał ich wszystkich gdzieś. Jeszcze po pogrzebie odwiedzała go rodzina Moniki, ale kiedy na każde pytanie o samopoczucie słyszeli odpowiedź „radzę sobie”, odsuwali się od niego stopniowo. Zamykał się ze swoim cierpieniem przed wszystkimi i nie dopuszczał nikogo do środka, a bariera między nim a nimi stale narastała.
Był zdania, że żadna z tych osób nie może go zrozumieć, bo żadna z nich nie straciła całej rodzin z rąk nieznanego mordercy, a tylko ktoś taki mógł zrozumieć to, co przeżył. To wszystko, na co pracował tyle lat, co tak długo planował i czego oczekiwał z taką niecierpliwością, legło w gruzach w czasie dwóch wystrzałów z broni niewiadomego pochodzenia i najprawdopodobniej z tłumikiem, skoro sąsiedzi niczego nie słyszeli. Co więcej, od detektywa wiedział, że kule nie pochodziły z żadnego znanego źródła. Poza tym, policja nie mogła nic wskórać po dziś dzień. Żadne nowe wieści z komisariatu nie nadchodziły, a to była dla niego jego jedyna deska ratunku. Jedyna oprócz pracy.
Robota nadal trzymała go przy życiu. Od czasu śmierci żony i córki nigdy nie brał wolnego – był jedynym pracownikiem, który miał wypełniony czas w stu procentach. Sumiennie wykonywał swoją pracę, ale robił to jak automat. Nie gwizdał już, nie żartował i nie rozmawiał z nikim. Kiedy pojawiał się w szatni, milkły wszelkie rozmowy i żarty.
Wszyscy wiedzieli dlaczego jest zawsze blady jak trup, dlaczego drżą mu ręce, dlaczego się chwieje i pracuje na okrągło. Kiedy szefostwo wysyłało go na przymusowy kilkudniowy urlop, zaszywał się w barze, pił na umór, a potem spał wśród kartonów w bocznej ulicy obok baru, wyrzucony przez barmana. A kiedy przychodziła pora powrotu do pracy, jechał powoli do domu, trzeźwiał i nazajutrz wychodził do pracy.
Ten sam schemat powtarzał się co weekend; na przemian upijał się w piątkowy wieczór w barze, by nie pamiętać o tym, co się stało i powracał do zdrowia w niedzielę, kiedy wiedział, że wzywały go nazajutrz obowiązki. W poniedziałek wstawał do pracy w tym samym mundurze, w którym w piątek przyszedł do domu. W ciągu tygodnia godzinami przesiadywał i zasypiał przed telewizorem, wpatrując się w niego jedynie po to, by zagłuszyć ciszę i wciąż niemilknące głosy w głowie, należące do córeczki i żony. Kiedy wychodził, nigdy nie zadbał o to, by zamknąć drzwi do domu, bo już nic cennego w nim nie posiadał. Sprzedał wszystko i zostawił sobie tylko materac na którym spał w sypialni.
Schudł, zbladł, nie obchodziło go nic ani nikt. Pił podwójnie, a kiedy jadł, jadł na mieście i bardzo rzadko. Chodził za to bardzo często na cmentarz. Tam mamrotał po pijanemu słowa, jakimi wycelowałby w mordercę, gdyby mógł. Wyobrażał sobie wciąż na nowo, jak strzela do niego i widział wielką czerwoną plamę pod leżącym nieruchomo ciałem; wyobrażał sobie także dawne życie, które utracił, a jednocześnie coraz bardziej zamykał się przed ludźmi w skorupie własnej bezlitosnej wyobraźni. Potem szedł prosto do domu i zamykał się w nim przed wszystkimi. Z czasem zamykał się nie tylko w nim, ale i we własnych myślach.
Oprócz pracy przez pewien czas jeszcze jedna myśl nie dawała mu utracić na stałe kontaktu z rzeczywistością – żył jeszcze nadzieją na jakikolwiek zwrot w śledztwie. Na początku miał jeszcze nadzieję że policja odszuka i wymierzy sprawiedliwość mordercy jego rodziny, której brak odczuwał wciąż tak samo, jak na początku, a nawet bardziej.
Z każdym kolejnym dniem, łykiem wódki i połykanym razem z nią spazmem cierpienia, nadzieja ta stopniowo przybierała zupełnie inny wymiar. Coraz mocniej i głośniej brzmiała bowiem w nim pewna natrętna, ale uporczywa nuta, która doprowadzała go do szaleństwa, ale wkrótce nie potrafił myśleć już o niczym innym. Nawet praca zaczęła mu przeszkadzać – nie mógł się już skupić na zwykłych czynnościach, jak do tej pory. Po roku chciał z niej nawet zrezygnować, by móc z upodobaniem pielęgnować nieustannie rosnącą w siłę, w oparach żalu, cierpienia, wewnętrznej izolacji i gniewu myśl: chciał dorwać tego sukinsyna, który zabił jego rodzinę i patrzeć, jak umiera w jękach bólu. I to na jego oczach.
***
Pewnego weekendu poczuł, jak ktoś usilnie szarpał go za ramiona, próbując go obudzić:
–Jack, – ktoś go wołał z drugiego końca tunelu – Jack, wstawaj.
Spróbował wstać, ale gdy tylko podniósł się na rękach, opadł z powrotem na podłogę, na której leżał od wczorajszego wieczoru. Ktoś z tyłu przewrócił go na plecy i szarpnął go za ubranie. Czyjeś ramiona podciągnęły go i zmusiły, aby oparł się o brzeg kanapy. Zaczęła go boleć głowa. Nie mógł nic powiedzieć, bo język stał mu kołkiem w ustach i nie mógł nim obrócić nawet raz. Ciężko łapał powietrze przez usta. Ktoś pochylił się nad nim. Jack zmusił się, by spojrzeć w górę. To był jego kolega z pracy – John.
–Jack – powiedział John – Wiem, co się stało. I strasznie mi cię żal, chłopie. Mogę się tylko domyślać, jak się w tej chwili czujesz, ale jest ci potrzebna pomoc, rozumiesz? – Jack coś wymamrotał pod nosem. Kolega go nie zrozumiał i poprosił, aby Jack powtórzył. Jack powtórzył, ale kolega nadal go nie rozumiał – Powoli, najpierw musisz wytrzeźwieć i umyć się, bo strasznie cuchniesz. Potem możesz planować tę swoją zemstę, na kim chcesz. – Jack znów coś burknął pod nosem. – Co ty mówisz?
–Żadnych konowałów. – powtórzył Jack.
–Jasne, stary, żadnych lekarzy. Ale najpierw muszę cię doprowadzić do jakiegoś porządku.
Kolega zawlókł kompletnie pijanego Jacka do łazienki za nogi. Tam rozciął na nim cuchnące i sztywne od brudu ubranie, wrzucił do wanny i zaczął zlewać go zimną wodą. To spowodowało, że Jack wywijał rękami i nogami, broniąc się przed zimnem. Do tego darł się i kazał zostawić siebie w spokoju. Kolega przerwał wtedy mycie i rzekł:
–Jak chcesz, ale nie myśl, że ktokolwiek inny pomoże ci wygrzebać się z tego bagna. Ludzie odsuwają się od ciebie, a ty siedzisz w nim po uszy i jesteś na najlepszej drodze do kompletnego zapicia się na śmierć. Tego chcesz? Bo jeśli tak, to ok – zostawię cię w spokoju. Ale jeśli naprawdę chcesz zrobić to, o czym mówiłeś, to niestety, ale będziesz musiał zacząć trzeźwo myśleć. Twój wybór.
–A co ja mówiłem?
–Że dopadniesz i zabijesz tego drania.
Już nie protestował – opadł na dno wanny i z zaciśniętymi szczękami pozwolił koledze robić ze sobą wszystko. Tamten wymył go, wyszorował twardą szczotką, aż skóra poczerwieniała, wytarł go, przebrał w czyste rzeczy i pomógł przejść do sypialni. Tam Jack natychmiast zagrzebał się w pościeli, niezmienianej od śmierci rodziny i zasnął.
Spał aż do wieczora następnego dnia, po czym obudził się. Było już prawie ciemno, kiedy wstał. Podniósł się powoli i niemal po omacku szukał kontaktu na ścianie. Natrafił na niego i zapalił światło, a oczy zalała mu jasność. Natychmiast zacisnął powieki i odwrócił głowę. Po kilku sekundach spróbował otworzyć oczy i tym razem było lepiej.
Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Na dole usłyszał muzykę. Ktoś na dole słuchał radia. Pachniało kawą, a Jack poczuł, że od dawna nie miał w nic ustach. Trzymając się mocno balustrady, z trudem zszedł na dół – był mocno osłabiony. Co chwila ciemniało mu przed oczyma i musiał kilka razy siadać na schodach, by się nie przewrócić. Wszedł do kuchni i zastał tam swojego kolegę z laptopem na stole i kubkiem kawy w ręku. Z radia sączyła się niezbyt głośna muzyka.
–Witaj wśród żywych. – powiedział kolega, widząc Jacka w kuchni. – Napiłbyś się kawy? A może zjadłbyś coś? – Jack przytaknął, usiadł przy stole i podparł brodę rękami. – Zrobię ci jajka na bekonie. Tylko to zresztą umiem. Jak nie chcesz, to coś zamówię.
Jack pokręcił głową:
–Może być. – znów chwilę milczał. – Bardzo źle ze mną było?
–Raczej kiepsko bracie. Myślałem, że wpadłeś po uszy w alkoholizm. Wszyscy w robocie czują od ciebie wódę, ale nic nie mówią. Sam szef też o tym wie, ale wyobraża sobie, przez co przechodzisz i trzyma gębę na kłódkę. Ale jeśli szybko nie weźmiesz się w garść, to góra wyleje cię za nietrzeźwość podczas wykonywania czynności zawodowych i nawet stary nic już nie zrobi. A ja jestem twoim przyjacielem i nie mogę ci na to pozwolić i nie mogę zostawić cię ot tak na pastwę losu. Zmuszę cię do tego, żebyś się dźwignął.
Jack, słuchając wywodów kolegi, zwrócił uwagę na kopertę leżącą na parapecie. Chciał po nią sięgnąć, ale gdy podniósł się z miejsca, razem z nim przesunął się cały stół. Kolega w tej samej chwili złapał przesuwający się stół i zatrzymał go:
–Przyszło przed kilkoma dniami. Nie otwierałem. – powiedział, widząc jak Jack zabiera z parapetu kopertę
Jack rozerwał kopertę i przeczytał wezwanie do komendy głównej policji.
–No to żeś mnie ładnie wyratował chłopie. Jak ja ci się odwdzięczę? Tu mam wezwanie do prokuratury w sprawie śledztwa. Może wreszcie się coś ruszyło?
***
Dzień później Jack siedział czysty i ogolony, ale nadal zdruzgotany w biurze detektyw Sancheza, który wcześniej przepraszał za niestosowne uwagi na temat jego rodziny i słuchał:
–Przykro mi. Niestety proszę pana, z powodu zerowej ilości śladów i dowodów, po roku od rozpoczęcia śledztwa, jesteśmy zmuszeni je umorzyć.
–Umorzyć?
–Podsumowując, dowiedzieliśmy się, że pańska żona była w pierwszym miesiącu ciąży, pańską rodzinę postrzelono z kul niewiadomego pochodzenia, a broni nadal nie odnaleźliśmy. Nie mamy żadnych śladów biologicznych – dna, naskórka, czy choćby włosa, żadnych odcisków palców, podeszew obuwia, ani żadnego najmniejszego nawet ziarenka kurzu, czy brudu, który mówiłby cokolwiek o przestępcy.
–Przecież podałem wam rysopis. – mówił prawie szeptem.
–To były skrawki opisu i pasuje do nich około czterdzieści procent wszystkich przestępców. Wszyscy oni mają jasne półdługie włosy i szramę nad lewym okiem, a do tej pory mógł zmienić wygląd. Mógł to być każdy z nich, a co do dodge'a, to każdy z nich mógł go ukraść.
–Mówiłem koło oka, a nie nad okiem.
–Przejrzeliśmy i sprawdziliśmy wszystkich z jakimkolwiek znakiem charakterystycznym w okolicach oczu, ale to żaden z nich. – mówił policjant, jakby go nie słyszał – Nie mamy na czym oprzeć śledztwa.
Sanchez już nieraz widział jak jego rozmówcy zaciskają pięści ze spokojem na twarzy i wzrokiem wbitym w jeden punkt, dlatego powiedział:
–Proszę pana, naprawdę próbowaliśmy wszystkiego, co w naszej mocy, ale z tych informacji, które nam pan podał i z tych, które mamy, nic się nie wygrzebie. Poza tym, pokazywaliśmy panu wszystkie katalogi przestępców i sam pan stwierdzał za każdym razem, że to żaden z nich. Uczestniczył pan w wielu rozpoznaniach i też pan nikogo nie znalazł. Jeżeli istnieje przestępca, o którego panu chodzi i jeżeli pan go rzeczywiście widział, to niezmiernie mi przykro, ale po prostu nic o nim nie wiemy. Będziemy go nadal szukać, ale nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo to potrwa...
Z chwilą, kiedy Sanchez powiedział „próbowaliśmy wszystkiego”, Jack nie wahał się już dłużej. Siedział nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w biurko i w ogóle nie słyszał, co mówił do niego detektyw. Głęboko w środku niego pękł wewnętrzny, pielęgnowany od roku i dojrzewający spokojnie wrzód i wyciekł, zatruwając i zabijając w nim wszystkie pozytywne myśli, jakie mu pozostały. Podjął ostateczną decyzję: będzie szukał mordercy, choćby miało to mu zająć resztę życia. Gdy go znajdzie, zapyta „dlaczego”. A gdy padnie odpowiedź, zabije go. I tak nic już nie miał do stracenia. Dlatego nagle, w czasie przemowy wstał i spokojnie powiedział:
–Rozumiem, pożegnam już pana. – nie czekając na odpowiedź, wyszedł z gabinetu.
Sanchez znał już ten rodzaj reakcji i wiedział dobrze, że Jack zamierza przejąć sprawę we własne ręce i na pewno nie pożegnał go w myślach aż tak uprzejmie. Mógł go śledzić, ale musiałby to czymś poprzeć. Podejrzenia co do chęci popełnienia przestępstwa nie wystarczą. Poza tym Jack zawsze zachowywał się poprawnie i nie mógł udowodnić, że zamierza dokonać zemsty. Poza tym, już dawno temu spisał tę sprawę na straty i odciął się od niej. Nic nie mógł zrobić i nie chciał.
***
Po ostatecznym zamknięciu sprawy sam zwolnił się z pracy i tak jak do tej pory zaszywał się w domu zaraz po przyjściu z pracy, tak tym razem przez następny miesiąc przychodził tam wyłącznie na nocleg. Przestał pić, ale nadal nie rozmawiał z nikim. Teraz wydawał wszystkie pieniądze na benzynę, jeździł do miasta i włóczył się po jego wszystkich ulicach. Śledził ludzi na ulicy i wypatrywał mężczyzny, którego obraz utkwił w jego pamięci na resztę życia. Wreszcie znalazł go.
Policja nie mogła tego zrobić, a on po miesiącu nieustannych poszukiwań znalazł mężczyznę, który w dniu morderstwa odjechał spod jego domu. Nie mógł się doczekać, by go dopaść i dowiedzieć się od niego całej prawdy: dlaczego właśnie jego żona i córka musiały zginąć i jak się to stało.
Nie dopadł go od razu. Śledził go przez cały dzień. Szedł za nim jak cień i aż dziwne było, że tamten dał się mu tak podejść i znaleźć. „Przecież musiał się do tej pory zorientować, że go śledzę.” – myślał – „Coś jest nie tak.” Późnym popołudniem mężczyzna ów wsiadł do samochodu nieopodal portu i odjechał. Jack pojechał za nim, oddalony o parę samochodów.
Wjechał na parking pod wysokim wieżowcem; Jack jechał za nim. Zatrzymał wóz koło windy, a Jack zatrzymał swój nieopodal. Mężczyzna wysiadł z samochodu, wszedł do niej i pojechał na górę. Jack w tym czasie również wysiadł z samochodu i podszedł do windy. Zaczaił się z boku i czekał. Po paru minutach facet ze szramą przy oku wysiadł z windy ponownie i skierował się w stronę samochodu.
Jack stanął tuż za nim. Tamten jednak zorientował się, że jest w niebezpieczeństwie, wyciągnął błyskawicznie pistolet z kieszeni i odbezpieczył. Było jednak za późno – Jack potraktował go przygotowanym wcześniej paralizatorem. Tamten szarpnął się mocno, upadł i stracił przytomność. Pistolet, który wypadł mu z ręki, Jack kopnął pod samochód.
Rozejrzał się dookoła, chwycił go za ramiona, przełożył przez ramię, podniósł i udał się w kierunku schodów. „O tej porze wszyscy powinni wracać z pracy.” – myślał; ale było dziwnie pusto. Zniósł go schodami przeciwpożarowymi najniżej jak się dało. Znalazł się w piwnicy i rzucił ofiarę na posadzkę. Położył go na brzuchu, związał mu ręce i nogi, a na szyję luźno założył cienką, stalową żyłkę. Potem pod nos podsunął mu sole trzeźwiące, a kiedy tamten zaczął się budzić i głośno jęczeć, powiedział:
–Stul pysk, albo nie żyjesz. Wystarczy, że to zacisnę. – poruszył lekko stalową żyłką, a tamten skinął głową. – To ty to zrobiłeś, prawda?
–Nic nie zrobiłem, człowieku! Mylisz mnie z kimś!
Jack przez chwilę walczył ze sobą, ale pulsujący gniew zwyciężył – przycisnął żyłkę tak, że tamten zaczął się dławić i poluzował:
–Łżesz jak pies, a ja mam bardzo dobrą pamięć. Aż za dobrą. Gadaj, dlaczego to zrobiłeś.
–Oszalałeś człowieku? Co ja miałem niby zrobić?! – rzęził. Nie chciał się przyznać – wkurzyło go to mocno, więc znowu zacisnął cienką żyłkę na szyi i delektował się dreszczykiem, jaki go przeszedł, gdy twarz oprawcy zrobiła się fioletowo sina, a z gardła przestał się wydobywać dźwięk. W końcu poluzował żyłkę, a on po chwili zaczął długimi, głośnymi oddechami łapać powietrze.
–Powiesz mi teraz, dlaczego zabiłeś moją żonę i córkę?
–Ach, więc to o to chodzi. Trzeba było tak od razu. – rzęził, jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniał. – To nic osobistego, takie dostałem zlecenie.
–Od kogo?
–Nie mogę wyznać. To tajemnica.
Kiedy Jack znów zaczął zaciskać żyłkę na gardle, odezwał się natychmiast:
–A zresztą za chwilę i tak mnie zabijesz, więc nie mam nic do stracenia. Nie dowiesz się tego ode mnie i już. – powiedział i milczał.
–Mów! Masz minutę, żeby mi to wszystko wyjaśnić. – mówił Jack spokojnym głosem.
–A więc za minutę będę już wolny.
Jack zamrugał. Nie zrozumiał tego, co tamten przed chwilą powiedział. Po chwili gość nalegał ponownie:
–Bądź tak dobry i pośpiesz się z tym zabijaniem, co?
–Chwila, najpierw nazwisko.
–Jeśli musisz już wiedzieć, nazywa się Edward Croucket. To on zlecił mi zabicie twojej rodziny. Nie miałem wyjścia. A teraz bądź tak dobry i wyręcz mnie w tym, co i tak miałem sam zrobić.
Jack zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Morderca sam pragnął śmierci! Jack postanowił to wykorzystać.
–Zaraz, zaraz, najpierw zaprowadzisz mnie do niego.
–Do nikogo cię nie będę prowadził. Widzę, że dobry w tym jesteś, więc on znajdzie cię sam.
–O czym ty mówisz?
–Wpadłeś człowieku, a raczej on cię już w to wciągnął.
–W co?
–Nie ważne, wyświadcz mi wreszcie przysługę i dobij mnie.
–Jesteś chory – pójdziesz siedzieć na resztę życia.
–Pójdę siedzieć, tak – przeciągał każdą sylabę – ale tylko na chwilę. Pójdę siedzieć na krześle elektrycznym. – przyspieszył – Więc albo ty mi w tym pomożesz, albo mnie usmażą. Ale wolałbym, żebyś ty to zrobił, bo to będzie krótsza męka.
–Ty naprawdę chcesz umrzeć!
–A ty naprawdę chcesz mnie dobić! Więc zrób to wreszcie! – krzyknął jak tylko mógł najgłośniej i zaczął się krztusić.
Mimo silnej wściekłości, Jack wciąż trzymał się jeszcze resztek rozsądku, więc tamten sięgnął po broń ostateczną:
–Wiesz, jak wybornie smakowała mi krew twojej żony zlizywana z jej ud, gdy umierała? A twoja córka wiła się jak piskorz, gdy ją ruchałem – zaśmiał się i próbował zawyć jak wilk, ale znowu się tylko zakrztusił.
To przepełniło czarę goryczy i szaleństwa. Z zaciśniętymi szczękami Jack zacisnął żyłkę z całej siły i trzymał tak, nawet, gdy już żaden dźwięk ani ruch nie wydobywał się już z ciała. Włożył w to całą swoją złość i nienawiść, jakie w tej chwili odczuwał. Obnażył zęby niczym wilk i z cichym warczeniem zaciskał żyłkę tak mocno i długo, że z jednocześnie z szyi i ust zaczęła lecieć krew. Wtedy puścił żyłkę i bezwładne ciało. Odzyskał częściowo kontrolę nad sobą i zorientował się, co zrobił. Szyja, mocno krwawiła z uszkodzonej arterii a sina twarz i wybałuszone oczy i język przedstawiały przerażający widok.
Wtedy usłyszał powolne, ale regularne oklaski z niedaleka. Szybko wyprostował się i rozglądnął wokół siebie, zaskoczony. Odgłos oklasków był wciąż głośniejszy, jednak panująca w krąg ciemność sprawiała, że nie mógł niczego ani nikogo dojrzeć. Mimo to, oklaski wciąż się zbliżały. Wytężył słuch i wzrok, ale wciąż nie mógł niczego dostrzec. Ów ktoś przestał klaskać, kiedy był tuż obok niego i znów zapanowała cisza.
–Świetne przedstawienie. – usłyszał z ciemności niski męski głos. – Jestem zauroczony twoim popisem. – Wciąż rozglądał się wokół siebie, próbując cokolwiek dostrzec. Głos wydobywał się jakby sam z siebie, bez udziału właściciela – Nie szukaj mnie, nie znajdziesz mnie tak łatwo.
Nagle wszystko wokół pociemniało tak mocno, jakby ktoś wyłączył wszystkie światła na świecie. Jack próbował wytężyć wzrok i pocierał oczy rękoma, ale to nic nie dało. Ciemność była nieprzenikniona. Powoli otwierał oczy i mrugał nimi, a po dłuższej chwili poddał się, opuścił ręce i otworzył oczy szeroko. Wokół roztaczała się jedynie wielka płachta czerni, spoza której wciąż próbował bezradnie dostrzec cokolwiek. Stopniowo jednak albo jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, albo wszystko nieco pojaśniało i ukazał się mu ludzki kształt. Zauważył ciemną sylwetkę z rękami w kieszeniach płaszcza, ale nie dostrzegł ani pełnego obrazu ani twarzy.
–Kim jesteś? – spytał
–Jestem kimś, kto mógłby cię teraz wsypać za morderstwo. – powiedziała postać. Głową wskazał leżące nieopodal ciało. Wyciągnął z kieszeni w kierunku Jacka telefon komórkowy i Jack zobaczył mały świetlisty prostokącik, na którym widział nagrane przed chwilą morderstwo. Nie było na nim nagranej wcześniejszej rozmowy, a jedynie sam jej skutek.
–No to już, na co czekasz? Zresztą i tak za chwilę zgłoszę się sam.
–Już się poddajesz? Szkoda; myślałem, że chcesz się jednak zemścić na tych, którzy ci zamordowali rodzinę.
–On to zrobił, sam się do tego przyznał.
–I jesteś tego tak bardzo pewien? A dlaczego?
–Słuchaj, nie znam cię i nie wiem, kim jesteś, więc albo mnie wsypiesz glinom, albo sam się zgłoszę.
–Tak się akurat składa, że znałem tego gościa. Jak to powiedział ten gliniarz? Nie on jeden jeździ dodgem, ma szramę przy oku i blond włosy, jak zdążyłeś to zapamiętać. Jest więcej gości, którzy tak wyglądają. I każdy jest identyczny. Nie odróżnisz ich.
–A ty skąd to wiesz?
–Mam swoje źródła. Wiem, że mogło ci to utkwić w pamięci. To był jedyny szczegół, którego mogłeś się uchwycić, ale to nie on zamordował twoją rodzinę.
–A więc kto?
–O widzisz, teraz zaczynamy rozmawiać. Człowiek, którego zamordowałeś jest członkiem pewnego towarzystwa, które musi i chce pozostać w tajemnicy. Znakiem charakterystycznym jego członków jest właśnie szrama koło lewego oka. I wszyscy je noszą.
–I co mnie to obchodzi?
–To, że zamordowałeś niewinnego człowieka, a ja mam na to dowód. Mógłbym zeznać w sądzie, że ów człowiek w dniu zabójstwa twojej rodziny spędził ze mną cały dzień, na co miałbym dowody. Wcale się nie zemściłeś za śmierć rodziny. – dodał po chwili milczenia – A do tego, gdy cię wsypię, to pójdziesz na krzesło ze świadomością, że dałeś się podejść, a twoja rodzina leży w ziemi, nadal nie pomszczona jak należy.
–Powiem to wszystko policji. Wyjaśnię im wszystko.
W odpowiedzi usłyszał głośny śmiech.
–Proszę, proszę, jeszcze się ciebie żarty trzymają. Czy nie pamiętasz już, jak dokładnie zajęli się twoją sprawą? Jak wykryli samochód i przestępcę? Jaki szacunek mieli do twojej żony?
Jack przypomniał sobie wszystko i stwierdził, że policja faktycznie nic nie wskórała, a jeszcze umorzyła śledztwo w sprawie śmierci rodziny z powodu braku śladów i na pewno zlikwiduje go bez dyskusji.
–To co mam robić? – zawołał.
–Chcesz dopaść tego gnoja, który zniszczył ci życie? – Jack przytaknął. – A więc musisz ze mną współpracować Jack. Proponuję ci pensję, utrzymanie, pracę, ochronę i milczenie w zamian za robotę dla mnie.
–Brudną robotę – uzupełnił
–Nie spodziewaj się, że będziesz sadził kwiatki w ogródku. No, możesz je ewentualnie sadzić na grobach swoich ofiar, jeśli zechcesz. – Jack milczał. – No dalej, mam tu dowód w sprawie morderstwa popełnionego przez ciebie w afekcie na niewinnym człowieku...
–On sam chciał śmierci! – wykrzyknął Jack.
–Myślisz, że sąd weźmie to pod uwagę? A czy w ogóle masz to wyznanie na taśmie? Poza tym, kto ci uwierzy? Myślisz, że te tępe policyjne pały uwzględnią to, że morderca owszem chciał zabić, ale nie tego, lecz innego gościa? Że pomyliłeś się, co do osoby? – po chwili dodał – Bądź rozsądny. Wiesz, że tam na zewnątrz jesteś spalony i nie masz już do czego wracać. Teraz jedyna życzliwa ci dusza na tym przeklętym łez padole, to ja. Dobrze cię rozumiem Jack i naprawdę chcę ci pomóc. Też chcę, abyś dostał w swoje ręce tego drania i zastrzelił go, tak jak on to zrobił twojej żonie i córce.
–Skąd o tym wiesz? – spytał Jack
–Powiedziałem ci, że mam swoje źródła i to wszędzie. Ale za to będziesz wykonywał zlecenia dla mnie. Twoja robota może ci nie odpowiadać, wiem, ale tylko wtedy będziesz miał okazję znaleźć i załatwić tego skurczybyka. To bardzo sprytny morderca. Spójrz jak już cię załatwił. Masz na sumieniu krew niewinnego człowieka, a za to czeka cię krzesło i to natychmiast. Ale jeśli przedtem chcesz go dopaść i załatwić, teraz masz szansę. I ja ci ją daję. Pomogę ci, chociaż nie za darmo. Nic nie ma za darmo.
Jack nadal milczał i zaciskał szczęki. Czuł gniew tłoczący teraz krew w jego żyłach, ale słuchał go. Przemowa go przekonała – przecież przysiągł już sobie raz, że dopadnie drania i zrobi to, choćby miała to być ostatnia rzecz w jego życiu. I obojętne mu było, czy zrobi to sam, czy z pomocą tego obcego faceta – zabije go.
–Muszę wrócić po swoje rzeczy z domu. – Nie mógł uwierzyć w to, co sam usłyszał z własnych ust, ale dla dobra sprawy tak należało teraz postąpić.
–Już nie masz domu. Zagazowałeś się w nim z rozpaczy, a potem spięcie w kontakcie spowodowało wybuch i bum! Już cię nie ma.
–Wszystko już za mnie zaplanowałeś?
–Teraz masz nowe życie, którego ja jestem panem.
Mąciło mu się w głowie od tego, co się przed chwilą wydarzyło. Ten paskudny, martwy gość wrobił go w śmierć niewinnego człowieka, a Jack, zszokowany sam sobą, nie mógł już nic zrobić. Był zgubiony. Na szczęście spotkał kogoś, kto go zrozumiał i pomoże mu znaleźć prawdziwego mordercę. Tylko to teraz trzymało go na granicy rozsądku.
–Co mam zrobić?
–Dobra decyzja. Z resztą i tak nie miałeś innego wyjścia.
–Pokażesz się choć na chwilę?
–Nie teraz. Tu masz adres, pod który się udasz. – w ciemności poczuł, jak jego ręki dotyka coś papierowego. Jack chwycił to i schował do kieszeni. – Tam będzie twoje mieszkanie i nowe życie. Pojedziesz jeepem, który stoi na parterze. Dziś się masz zadomowić i odpocząć, bo myślę, że teraz ci jest to najbardziej potrzebne. Jutro spotkamy się znowu.
Jack usłyszał oddalające się kroki tajemniczego człowieka, a wszystko wokół nagle się rozjaśniło. Teraz widział już wszystko wyraźnie: oto przez zaćmienie umysłu pragnieniem zemsty, złością i żalem, oddał swój los w ręce tego człowieka. Przez zaślepienie zamordował obcego mężczyznę i teraz ciąży nad nim ten czyn niczym głaz na krawędzi przepaści, pod którą on stoi. Jeden fałszywy ruch i po nim. Ale to jedyna szansa, żeby prowadzić jakiekolwiek śledztwo i w końcu dopaść tę gnidę, który uśmiercił jego rodzinę, a jego samego doprowadził do upadku – i tylko to się teraz liczyło.
Jack został sam. Powoli ruszył przed siebie. Ciało zamordowanego mężczyzny gdzieś zniknęło. „Skoro nie miał nic wspólnego z tym morderstwem, to dlaczego nalegał na śmierć? I skąd znał szczegóły morderstwa? Dlaczego nikt nie nadszedł w czasie morderstwa i kiedy niosłem ciało po schodach? Dlaczego nikt nie usłyszał jego krzyków? Co tu się dzieje?” Nie wiedział. Nie był już w stanie myśleć – był rozbity moralnie, psychicznie i fizycznie. I pozostawał w tym otępieniu przez następne dni.
Od tamtego wydarzenia na parkingu wszystko robił automatycznie i był zszokowany własnymi myślami oraz zachowaniem. Doszedł do windy i wjechał nią na parter. Na parkingu, o dziwo, nie było już żadnych samochodów oprócz jednego, szerokiego, ciemnozielonego Jeepa. To musiał być jego wóz. „A gdzie się podziały wszystkie pozostałe samochody?” Podszedł do niego i szarpnął za klamkę. Drzwi były otwarte. Był otumaniony niezagasłym do końca gniewem i przerażony własnym spokojem, z jakim przyjął to, co miał teraz robić – zupełnie, jakby tam w środku jego duszy zbudził się nagle ktoś, kto całe życie tylko czekał na odpowiedni moment i teraz przejął nad nim kontrolę.
Wszedł do środka, włączył silnik i po chwili usłyszał głos nawigacji. Wpisał w nią adres podany na kartce i ruszył za poleceniami. W mieście toczyło się normalne życie, ale on jechał przez ulice jak odurzony. Kiedy dotarł do wysokiego wieżowca, nawigacja oświadczyła, że dotarł do celu. Ze zdziwieniem spostrzegł, że znajduje się w okolicy portu, w której po raz pierwszy natrafił na swoją ofiarę. „Ofiarę. – powtórzył ze zdziwieniem – Już zaczynam myśleć jak przestępca.” – pomyślał i wszedł do holu wielkiego apartamentowca.
–Witaj w domu Jack. – odezwał się do niego portier. „Skąd on zna moje imię?” – myślał – „Może ten gość do niego już dzwonił?” – Dziesiąte piętro, apartament nr 12. Życzę spokojnej nocy.
Jack był zbyt oszołomiony, by zareagować. Czekał aż otworzy się winda. Wchodząc do niej, pomyślał jeszcze: „Spokojnej nocy; dobre sobie, na pewno dziś nie zasnę. Mam za dużo pytań bez odpowiedzi i w ogóle nie wiem, co się ze mną dzieje.”
–Właśnie dlatego musisz się dobrze wyspać. – powiedział portier.
Jack popatrzył w jego stronę: „To było do mnie?” ale było już za późno – drzwi windy zamknęły się. Pomyślał że tylko mu się wydawało, że portier coś do niego mówił. Winda pomknęła w górę i zatrzymała się na dziesiątym piętrze. Jack wysiadł i podążył w stronę apartamentu numer 12. W drzwiach tkwił klucz. Jack nacisnął klamkę, wyjął klucz i wszedł do mieszkania. Wszystko było już dla niego przygotowane. Nie miał już możliwości odwrotu – dla dobra sprawy musiał zostać płatnym zabójcą. Był gotów zapłacić tę cenę, by dostać w mordercę w swoje szpony.
3. Historia Jessiki
W latach 70tych Steve Ligher był tylko jednym z wielu księgowych w największym w regionie zakładzie metalurgicznym. Podobnie jak jego koledzy, nie był sentymentalny ani ckliwy, ale wiele poświęcił, by dostać się na to stanowisko – nawet rodzinne życie. Szybko jednak zaczął awansować i wkrótce został jednym z kierowników oddziału.
Jego młoda żona, która najpierw śmiertelnie się nudziła w czterech ścianach nowo wybudowanej willi, zajęła się wkrótce nowo narodzoną pierworodną córką i nie miała już wiele wolnego czasu. Jej mąż wciąż powtarzał jej, że stać ich na to, by wynająć opiekunkę do dziecka, jednak ona nie chciała o tym słyszeć. Zajmowała się dzieckiem sama i rzadko dopuszczała do córki gwałtownego i niedelikatnego ojca.
Zemściło się na niej za to kilka lat później, gdy zginęła w wypadku samochodowym. Jessika miała wtedy pięć lat i bardzo przeżyła śmierć matki. Zamykała się w pokoju i nie chciała wychodzić. Wspominała wspólnie przeżyte lata i bardzo tęskniła za mamą, jednak rzadko roniła łzy – stała się posłuszna, ale zamknięta i skryta. Całą miłość, złość i tęsknotę wyładowywała na przedstawieniach z lalkami, jakie potrafiła grać całymi dniami, nie wychodząc z pokoju. W ten sposób bawiła się w rodzinę, której nigdy nie miała.
Kiedy miała osiem lat już nie miała złudzeń co do tego, że nigdy nie zbliży się do ojca. Traktował ją jak obcą osobę z którą musi mieszkać. Nie rozmawiał z nią, jeśli nie musiał, nie pytał o nic, nie ganił, ale i nigdy nie chwalił. Nigdy jej nie przytulił ani nie pocałował. Jessika czuła się jak obcy gość w domu i że jest mu całkowicie obojętna i niepotrzebna. „Szkoda, że nie zginęłam razem z mamą wtedy.” – powtarzała często. Uczucie to przeobraziło się z czasem z żalu w pogardę, a potem w całkowitą obojętność wobec ojca.
To ostatnie uczucie spowodowane było pewnym dodatkowym wydarzeniem. Nastąpiło ono w dniu zakończenia przez Jessikę szkoły podstawowej. Jeszcze wtedy próbowała zaimponować ojcu chociażby zdobytymi ocenami na świadectwie z paskiem.
Tego dnia Steve Ligher zakończył pracę wcześniej niż zwykle. Pracy było mało i było tak duszno i gorąco, że nikt nie mógł się na niczym skupić. Dyrektor, mając to na uwadze, wypuścił wszystkich wcześniej do domu. „Dziś i tak nic już nie wskóramy, a wy idźcie z rodziną na basen i lody.” – mówił. Wdzięczni pracownicy w wesołych nastrojach rozeszli się do domów.
W wesołym nastroju był również Ligher. Wyszedł z budynku firmy, radośnie pogwizdując, skierował się w samochodu i odjechał, wciąż pogwizdując. Jednak nie skierował się do domu. Skręcił w jedną z uliczek pełną marginesu społecznego w rodzaju złodziei, narkomanów i oszustów gotowych zamordować za dolara. Przede wszystkim jednak, były one pełne prostytutek.
Ligher znał ten teren jak własną kieszeń. Na każdym rogu miał swoje ulubione i dobrze sprawdzone dziewczyny, które rozumiały o co chodzi i bez słowa wsiadały do samochodu. Tym razem wybrał Lilly. Popatrzył na nią z daleka, puścił do niej oko i za chwilę już uśmiechnięta od ucha do ucha platynowa blondynka siedziała na przednim siedzeniu zabawiając się jego kroczem.
Ligher jechał z górną dozwoloną prędkością, ale na tyle rozsądnie, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Zatrzymał się na podjeździe przy domu. Oboje wysiedli z wozu i czym prędzej udali się na górę do sypialni. Jessiki jeszcze nie było – nie wróciła z rozdania świadectw. Ligher zamknął się z nią na klucz w sypialni i z wprawą ściągnął z niej ubranie. Lilly nic nie mówiła. Wiedziała już, co jej wolno, a czego nie, jeśli chciała dostać dobrą zapłatę i przy okazji dobrze się zabawić.
Odwrócił ją tyłem do siebie. Twarz, ręce i klatkę piersiową oparła na drzwiach, a pośladki wypięła w jego kierunku. Rozpiął spodnie pod którymi nic nie miał i już miał się w nią wśliznąć, gdy nagle usłyszał pukanie do drzwi:
–Tato, czy możemy chwilę porozmawiać?
–Nie teraz, jestem zajęty.
–A co robisz? – Steve milczał . – Tato?
–Po prostu jestem zajęty. Idź do siebie i zrób coś innego.
–Ale ja chciałam ci pokazać coś, co ci się bardzo spodoba.
Sztywny do tej pory penis zaczął opadać.
–Jessiko, denerwujesz mnie, idź się pobawić gdzie indziej, ja mam tu ważną sprawę do załatwienia.
–Ale tato, to potrwa tylko chwilkę.
–Nie teraz, idź sobie stąd! – krzyknął z gniewem.
Jessika usłyszała kobiece westchnienie zniecierpliwienia zza drzwi i już wiedziała, co tak ważnego jej ojciec ma do zrobienia w sypialni. Jak w każdy piątek zresztą. Odeszła, a po chwili doszedł jej uszu miarowy, szybko łapany oddech i jęk, a w końcu uderzenia o ścianę. I wiedziała, że ojciec nie wyjdzie stamtąd przez najbliższe kilka godzin. Poszła do swojego pokoju i nastawiła głośno płytę. Świadectwo z paskiem, na które tak ciężko pracowała cały rok, wylądowało w koszu ze śmieciami. Później ojciec nawet nie wspomniał słowem o tym, że miała z nim porozmawiać o czymś ważnym. Zamknęła się przed nim całkowicie ze swoją pogardą i obojętnością w skorupie pozornego posłuszeństwa i uprzejmości i nie wychodziła stamtąd przez następne kilkanaście lat.
***
Owe kilkanaście lat później ojciec Jessiki miał już swoją własną, zbudowaną na własnych barkach firmę ubezpieczeniową. To było jego dziecko, o które dbał i chuchał na nie. O Jessice już dawno zapomniał – miała swoje życie gdzieś tam, obok niego. Siedział teraz w swoim gabinecie w jednym z największych drapaczy chmur na wschód od centrum Manhattanu, zamknięty na klucz. Story były zasunięte, a na wielkim plazmowym ekranie wyświetlał się ostry pornos z udziałem trzech mężczyzn i dwóch dziewczyn oblanych spermą od włosów aż po kostki. Głos jednak był wyłączony. Ligher siedział w fotelu z opuszczonymi do kolan spodniami i bokserkami i masturbował się przed nim. Od kiedy zrobił się stary, tylko tak mógł zaspokoić nieustające, chorobliwe pożądanie. Aż podskoczył, gdy rozległ się dzwonek telefonu. Po chwili, wycierając rękę w oparcie fotela i mrucząc groźby pod nosem, podniósł słuchawkę:
–Steve Ligher, słucham.
–Witam, moje nazwisko nic panu nie powie, ale moja oferta owszem. Dzwonię do pana, ponieważ wiem, że pańska firma zajmuje się ubezpieczeniami i wiem, jak ważną jest instytucją.
–Poważnie?
–Obejmujecie niemal 60 % regionalnego rynku.
–No i?
–Chciałbym się z panem spotkać osobiście i przedstawić swoją ofertę. W cztery oczy.
–Jeżeli dzwoni pan tylko po to, by...
–Co pan powie na wpływy z całego stanu?
Ligher milczał. Po chwili odezwał się:
–To jakaś lipa, żegnam.
–Mogę też sprawić, że pańska firma będzie przynosić zyski z całego kraju, to nie ma znaczenia...
Steve zastanowił się:
–A jak pan to niby zrobi?
–Mam swoje sposoby na biznes, ale pozostają one moją tajemnicą.
–Tajemnicą?
–Och, myślę, że pan doskonale rozumie, każdy biznesmen ma swoje zawodowe tajemnice na nakręcanie firmy. Podobnie ja. A co z tego będę miał, możemy omówić na spotkaniu; niezobowiązującym spotkaniu dodam.
–No dobrze, nie ukrywam, że zainteresował mnie pan swoją ofertą. Kiedy chce się pan spotkać?
–To zależy od pana – mogę się dostosować.
–No to zapraszam jutro o 11 rano do mojego domu na 183 Columbia Heights.
–Oczywiście, będę.
–A więc do zobaczenia.
–Do zobaczenia.
Ligher odłożył słuchawkę. Pożądanie całkowicie go opuściło, a zastąpiła je wizja przyszłych zysków, więc doprowadził się do porządku, wyłączył film, zapiął spodnie i zaczął przeglądać papiery na biurku, by znaleźć sobie cokolwiek do pracy.
***
Nazajutrz Ligher przyjął tajemniczego mężczyznę, który zadzwonił do drzwi wraz z ostatnim wybiciem jedenastej na zegarze w salonie.
–Witam – Ligher podał mu rękę i zaprosił do środka. Poprowadził gościa do salonu, zaproponował mu coś do picia i rozpoczęli rozmowę. Gość przedstawił się jako Edward Croucket.
–A więc słucham, co takiego ma mi pan do zaproponowania.
–Ogólnie mówiąc, współpracę.
–A dokładniej?
–Usługi akwizytorskie na wysokim poziomie. Będę bardzo skutecznie poszukiwał klientów dla pańskiej firmy za 50 % udziałów.
–Co takiego? – Ligher walnął szklanką whisky o stolik.
–Wyobrażałem sobie, że pan w taki sposób zareaguje, ale proszę się uspokoić. Kiedy przedstawię swoje wszystkie argumenty, będzie pan zachwycony.
–Wykluczone! Pan sobie za dużo pozwala! Proszę wyjść!
–Niech mnie pan najpierw wysłucha, a potem może mnie pan wyrzucać. – powiedział spokojnie Croucket
Ligher bez słowa oparł się na leżance i wpatrzył w Croucketa.
–Słucham.
–Dziękuję. Moim zamiarem, niech pan mi wierzy, nie jest okradzenie pana lub znieważenie. Gdybym chciał to zrobić, zrobiłbym to tak, by nawet pan nie wiedział, kto pana tak urządził. Przychodzę do pana z otwartą propozycją. Nie będę ukrywał, że przeprowadziłem już małe śledztwo i wiem co nieco o pańskich metodach pracy.
–Co to znaczy?
–To znaczy, że przycisnąłem kilka pańskich dziewczyn i powiedziały mi, w jaki sposób wymusza pan podpisy pod bardzo kosztownymi polisami ubezpieczeniowymi. – Ligher milczał zaszokowany – Niech pan jednak wcale nie myśli, że mi to przeszkadza; wręcz przeciwnie. Podziwiam pana za pomysłowość. Sam nie wpadłbym na lepszy pomysł. Nie chcę wcale niszczyć tego, co pan stworzył, o nie. Ja będę tylko cichym i skromnym wspólnikiem. Mam swoje kontakty na resztę stanu a nawet kilka pewnych miejsc w całych stanach. Niech pan pomyśli, jakie zyski pana czekają dzięki mnie, nawet przy 50% udziałach.
–Jaką mam gwarancję, że pan mnie nie wykiwa.
–Żadnej. Ja natomiast mogę pana wsypać w każdej chwili. Mam nagrania dziewczyn, które zeznają na pana niekorzyść. Nawet mam je tu ze sobą. – sięgnął pod połę marynarki, ale Ligher powstrzymał go gestem ręki. – Na wypadek, gdyby pan nie uwierzył. – dokończył i położył rękę z powrotem na oparciu fotela.
–Dobrze, dobrze. Rozumiem, że szantażuje mnie pan. Ale to tylko bzdury wygadywane przez kilka głupich blondynek z wydmuchanymi ustami.
–Uuu – Edward pokręcił głową z niezadowoleniem i cmoknął parę razy – popełnił pan duży błąd.
–Co? Jaki znowu błąd?
–Dziewczyny słyszą nas.
–Teraz?
–Tak, każde nasze słowo. Ciężko dla pana pracowały przez te wszystkie lata. Zniszczyły sobie opinię, życie, przyszłość. A teraz wiedzą, za kogo pan je uważa.
–To nieprawda.
–Nieprawda? A co to było w takim razie? – Ligher siedział jak wryty w fotel. – Teraz już nie tylko ja, ale i one mogą pana wsypać. Ja nie chcę tego robić, bo to zniszczy świetny interes, ale one... cóż, nad nimi nie zapanuję. Mają jeszcze swoją godność. – po chwili dodał – A więc jak? Zgadza się pan?
–Chyba nie mam wyjścia. Nie chcę iść do więzienia.
Przez chwilę było tak cicho, że dało się słyszeć kroki kogoś, kto szybko szedł po schodach na dół. Do salonu weszła młoda dziewczyna w śnieżnobiałym bezrękawniku i ciasno opiętych dżinsach.
–Dzień dobry – powiedziała widząc gościa. – Tato, potrzebuję samochodu. Biorę kluczyki.
–Tak, tak – powiedział Ligher półprzytomnie.
–Dzień dobry, my się nie znamy, Edward Croucket. – Wstał uśmiechnięty, podszedł do niej i uścisnął dłoń.
–Jessika Ligher, miło mi. – odwzajemniła uśmiech.
–Sądzę, że jest pani córką pana Lighera?
–Tak, to mój ojciec.
–Myślę, że mogę panią poinformować, że pani ojciec i ja właśnie dobiliśmy targu. Zostajemy wspólnikami. – oświadczył z uśmiechem.
–Tato, to prawda? – spojrzała na niego zdumiona.
–Prawda. – Ligher powiedział to tak, jakby sam nie mógł w to jeszcze uwierzyć.
–W takim razie, aby to uczcić, zapraszam państwa na uroczystą kolację poprzedzoną wyśmienitym przedstawieniem na Broadwayu. Powiem więcej – bilety mam już zarezerwowane.
–Tato, to świetnie. – Jessika znów uśmiechnęła się.
–Tak, tak. – Ligher powtarzał, wciąż siedząc na kanapie.
–A więc nie będę państwa dłużej męczył i zostawię was w spokoju. Proszę mnie nie odprowadzać. Trafię do wyjścia. – powiedział i wyszedł.
–Tato, to świetnie, że będziesz miał takiego miłego wspólnika. – powiedziała z uśmiechem.
–Nigdzie nie idziemy. – Ligher nagle oprzytomniał, wstał z kanapy i wyszedł z salonu.
–Jak to? Przecież zostaliśmy zaproszenie.
–Tak, ale nigdzie nie idziemy.
„Ty może nie pójdziesz, ale ja nie mam zamiaru się tu kisić w domu w piątkowy wieczór.” – powiedziała to sobie w duchu. Wiedziała, że gdyby wypowiedziała to na głos, ojciec zrobiłby wszystko, by ją przyłapać na gorącym uczynku, zatrzymać w domu i wymierzyć odpowiednią karę.
–Dobrze tato – powiedziała mu ze spuszczonymi oczyma i wyszła z domu.
***
Kilka miesięcy później, kiedy Jessika i Edward byli już oficjalnie parą, Jessika wciąż pamiętała tamto pierwsze spotkanie, na które poszła wbrew ojcu. Był na nią wściekły, gdy Edward odprowadził ją do drzwi domu późną nocą, całą i bezpieczną. Przekonał ją wtedy, że lepiej będzie, jeśli do wszystkiego się ojcu przyzna, bo i tak kiedyś będzie musiała to zrobić. Podszedł więc z nią do drzwi i nacisnął dzwonek. Chwilę to trwało zanim zaspany Ligher ukazał się w drzwiach.
–Jakie licho... – usłyszeli, gdy otwierał drzwi. Kiedy zobaczył za nimi Jessikę, na przemian czerwieniącą ze wstydu i blednącą ze strachu, otworzył szeroko oczy i zaczął krzyczeć – A ty co tu robisz, co? Powiedziałem, że nie idziemy nigdzie!
–Panie Ligher, zaproszenie było dla pana i dla córki. Proszę się nie gniewać na córkę za to, że postanowiła skorzystać z oferty, z której pan nie skorzystał. To była czysta przyjemność, nic więcej. Odprowadzam Jessikę całą i zdrową, jak pan widzi, więc proszę przestać panikować.
–Ja już ci pokażę, co to znaczy mi się sprzeciwiać. – powiedział Ligher do roztrzęsionej Jessiki i zacisnął mocno rękę na jej ramieniu.
–Przepraszam bardzo Jessiko, muszę porozmawiać z twoim ojcem w cztery oczy. –powiedział, rozluźnił uścisk ojca i zamknął się w nim za drzwiami domu. Jessika chwilę stała sama, słysząc próbującego wykrzykiwać ojca i szybko tłumaczącego mu coś Edwarda. Po kilku minutach słychać było tylko szepczącego Edwarda, natomiast ojciec milczał. Gdy drzwi się otworzyły, ojciec zaprosił Jessikę do domu i po raz pierwszy w życiu spytał się, czy się dobrze bawiła. Tak ją to zaskoczyło, że nie odpowiedziała, ale tylko patrzyła na ojca szerokimi ze zdziwienia oczami. Ciszę przerwał Edward.
–No, mam nadzieję, że teraz już się rozumiemy, panie Ligher. A więc dobranoc panu i tobie, Jessiko.
–Dobranoc. – odpowiedziała Jessika za ojca.
Jessika weszła do domu i zamknęła drzwi. Teraz ojciec już nie był tak miły, ale nie skrytykował jej po raz pierwszy w życiu za to, że zrobiła coś podług swojej woli. Kazał jej tylko iść na górę. Nie miała pojęcia, co takiego powiedział mu Edward, ale cokolwiek to było, wpłynęło pozytywnie na ojca. Miała tylko nadzieję, że go nie zastraszył czymś. Ale przecież ojciec nie należał do ludzi, którzy łatwo ulegają onieśmieleniu.
Rok później wspominała to z przyjemnością. Od tamtej pory ojciec nie sprzeciwiał się już niczemu, co robiła. Czuła się swobodnie jak nigdy, mimo iż on posmutniał jeszcze bardziej niż zwykle, zrobił się cichy i zgaszony. Jeszcze bardziej niż zwykle zobojętniał w stosunku do niej, ale na to nie zwracała najmniejszej uwagi. Była do tego przyzwyczajona już od bardzo wczesnego dzieciństwa.
Pewnego letniego dnia zadzwonił do niej Edward. Była akurat z koleżankami na mieście.
–Cześć. – usłyszała w słuchawce.
–Cześć – odparła przeciągle, a koleżanki zaśmiały się.
–Nie jesteś sama, jak słyszę.
–Nie, jestem w towarzystwie. Co tam słychać?
–W porządku. Słuchaj, Jessiko, nie chcę ci teraz przeszkadzać, więc zapytam tylko, czy zgodziłabyś się ze mną się dziś spotkać.
–Oczywiście, Edi, Kiedy tylko zechcesz
–Proszę cię, żebyś była w pełnej gali, ok? Załóż na siebie najlepszą suknię, jaką masz i zrób ekstra makijaż. Jedziemy dziś do opery.
–Wow! A na co?
–”Rigoletto”
–Wspaniale, o której mam być gotowa?
–Bądź gotowa na 20stą. Przyjadę po ciebie. A teraz już oddaję cię koleżankom. Pochwal się.
–A żebyś wiedział, że tak zrobię. – Uśmiechnęła się Jessika.
Za chwilę Jessika wzniosła dla żartu toast z koleżankami, kubkami kawy i dalej spędzały razem czas.
Jessika przygotowywała się do wyjścia z domu dość długo, ale o 20stej była gotowa. Edward przyjechał po nią i pojechał z nią do opery. Jessika do opery chadzała już wcześniej, ale po raz pierwszy nie poszła do niej z ojcem, tylko ze swoim narzeczonym. I była z tego dumna. Opera to był jej teatr z lalkami, w który bawiła się w dzieciństwie, tyle, że przeniesiony do rzeczywistych rozmiarów.
Weszli oboje na salę i zajęli zarezerwowane miejsca. Jessika uwielbiała wpatrywać się w błyszczące od licznych świateł kandelabry oraz barwne freski na suficie i ścianach – czuła się jak w zamku. Podczas gdy ona podziwiała salę, Edward rozmawiał jeszcze z kimś przez telefon. Nie była na niego zła – przyzwyczaiła się do tego. Jej ojciec także zawsze rozmawiał przez telefon tuż przed przedstawieniem. Wreszcie, kiedy wybrzmiał ostatni dzwonek wzywający na salę i Edward usiadł przy niej, zaczęło się.
Opera trwała w najlepsze, kiedy Jessika zmusiła się, by wyrwać się z transu, w jaki wprawiali ją śpiewacy, wykonujący arie i spojrzeć na Edwarda. Słuchał uważnie, albo sprawiał takie wrażenie. Mimo iż jego wzrok także wbijał się w ludzi na scenie, podskórnie czuła, że on ich wcale nie słucha, ale wykorzystuje ten czas na przemyślenia.
„A może nie lubi opery, a tylko wyświadcza mi grzeczność, ponieważ wie, że lubię operę?” – myślała. Nie podobało się jej to. To była rysa na szkle, fałszywy ton w idealnej melodii, jaką zdawał się być Edward. „Ale faceci zazwyczaj nie znoszą opery, daj spokój takim myślom.” – skarciła sama siebie.
Jeszcze podczas przerw Edward rzucał jakieś luźne uwagi dotyczące przedstawienia, ale kiedy opera się skończyła, nie miał już nic więcej do powiedzenia. I mimo iż Jessika podejmowała próby poruszenia tematu wrażeń na temat opery, zbywał je milczeniem, lub uwagą, że przedstawienie się już skończyło, a on nie lubi wracać do czegoś, co minęło.
–Przedstawienie było dobrze zrobione, owszem, treść też niczego sobie, ale uważam, nie obraź się kochanie, że Gilda to idiotka.
–Co?
–Tak. Moim zdaniem żadna kobieta nie powinna się poświęcać dla żadnego mężczyzny, nawet jeśli go kocha.
–Jak możesz tak mówić? A gdybyś to ty był w niebezpieczeństwie? Czy nie chciałbyś, żebym to ja cię ochroniła?
–Nie.
–Dlaczego?
–Bo to byłby wstyd dla mnie. To facet powinien zajmować się kobietą, a nie na odwrót. Poza tym, powinienem dać sobie radę sam w każdej sytuacji. Ale jeżeli nie, to będzie dla mnie porażka na całej linii i powód do wstydu.
–Wcale nieprawda.
–Jessika, no jak to? Znasz jakiegoś faceta, który prosił o pomoc kobietę? Albo, którego kobieta uratowałaby? – Jessika zastanawiała się przez chwilę i milczała. Tę przydługą chwilę wykorzystał Edward – No widzisz? Więc nie sprzeczaj się ze mną. A teraz jedziemy do restauracji.
–O świetnie, mam ochotę na żeberka w...
–Wybrałem dla nas Palace Royal na Ibiza Square.
–Tam jest strasznie drogo...– szepnęła Jessika.
–Nie przejmuj się, ja stawiam. – odszepnął uśmiechnięty Edward i zaprowadził pod ramię uśmiechniętą Jessikę do samochodu.
Wsiedli do samochodu i pojechali na Ibiza Square. Słońce już zaszło i atramentowe sklepienie szybko przeistoczyło się w czerń, rozjaśnioną latarniami i neonami miasta. Powietrze ochłodło po upalnym dniu i wreszcie można było głębiej odetchnąć.
Restauracja przerosła oczekiwania Jessiki. Był to iście królewski pałac z marmurowymi ścianami, złotymi kinkietami i kandelabrami, z perłowo białymi obrusami i kwartetem smyczkowym, dyskretnie wypełniającym muzyką czas posiłku i oczekiwania na niego. Jessika była oczarowana, a Edward zachowywał się, jakby dobrze znał to miejsce oraz jego pracowników. Kiwnął przyjaźnie głową do kelnera i do barmana.
–Widzę, że to miejsce jest ci już znajome. – powiedziała Jessika, kiedy siedli przy stoliku.
–Tak, to jedna z moich ulubionych restauracji. Dotychczas chodziliśmy tam, gdzie ty czułaś się dobrze. A teraz chciałbym, żebyś zobaczyła, gdzie ja się czuję jak u siebie.
–Masz niezły gust.
–Ty też, ale cóż, różnimy się pod względem... tolerancji jakości otoczenia.
–Czy to znaczy, że nie lubisz miejsc, gdzie ja czuję się świetnie?
–To znaczy, że – zastanawiał się chwilę – lubię dyskretne miejsca, a nie przepadam za takimi, gdzie mogę się dowiedzieć, jakie kotlety lubi facet z sąsiedniego stolika.
–Rozumiem, ale takie miejsca jak to kosztują i to sporo.
–Wiem, dlatego robię wszystko, by było mnie na nie stać.
–Czy chcesz mi coś przez to powiedzieć?
–Nie; pytałaś, więc odpowiadam.
–Dobrze, może powiesz mi w takim razie, jaka rozrywka cię interesuje, bo widzę, że na przedstawieniach operowych się nudzisz.
–Nie będę ukrywał, że trochę tak. Ale jest to dla mnie coś nowego, więc nie mam jeszcze opinii.
Dalej rozmawiali podczas oczekiwania na zamówione posiłki i podczas ich jedzenia. Jessika odniosła wrażenie, że rozmawia z zupełnie obcym człowiekiem. A ten Edward, który jeszcze rok temu wydawał się jej taki idealny, odchodzi w niepamięć, lub już odszedł. Edward, z którym siedziała przy stole, przyznał się do fascynacji walką; szczególnie zaciętą walką, kiedy jeden z przeciwników nie ma pozornie żadnych szans, ale zadziwia wszystkich nagłym zwycięstwem. A kiedy nadszedł czas deseru i nie zostało już wiele do roztrząsania, Jessika zapytała wprost:
–Jeżeli nie lubisz opery, to po co zaprosiłeś mnie do niej?
–Już ci powiedziałem, że to dla mnie nowość i chcę się przekonać, czy mi się spodoba.
–To zależy, jak odbierasz sztukę, bo opera to przede wszystkim sztuka.
–Sztuka – znów chwilę się zastanawiał – jest jak narkotyk.
–Narkotyk?
–Omamia oparami złudy jak on, zanosi nas w nierealne krainy, prawda?
–Krainy wyobraźni.
–To tak jak on. Sprawia, też jak on, że przejmujemy się jakimiś drobiazgami, na które w życiu codziennym nawet nie zwrócilibyśmy uwagi i porzuca nas na koniec, każąc powrócić do świata rzeczywistego, też jak on. Ale my już tego świata nie chcemy.
–Nieprawda – dzięki sztuce możemy zdać sobie sprawę, że nasze życie może wyglądać lepiej.
–A ilu już ludzi znasz ludzi, którzy się wyleczyli dzięki sztuce ze swego kalekiego życia? Hm? – Jessika nie odpowiedziała – Dzięki sztuce możemy się oszukiwać, że życie wygląda lepiej niż naprawdę. I nie jesteśmy w stanie już potem zaakceptować świata takiego, jakim go widzimy.
–Gdyby tak było, to ludzie przestaliby chodzić do kin i teatrów i opery, a tak nie jest. Ludzie wciąż chodzą na przedstawienia.
–Chodzą, bo pragną znowu się w niej, to znaczy w sztuce zagubić, jak w oparach narkotyków.
–Sztuka pomaga zrozumieć rzeczywistość.
–Wcale nie pomaga zrozumieć rzeczywistości, bo rzeczywistość to nudna i powszechna rutyna. Każdy ją zna, a to, co widzimy za pośrednictwem sztuki, jest jedyne i niepowtarzalne. Ale blednie w obliczu niepodzielnej rzeczywistości. Dlatego uważam, że sztuka działa tak, jak narkotyk. Ale ma tę zaletę, że nie niszczy zdrowia.
–Czyli, z tego, co mówisz wynika, że sztuka nie jest nam potrzebna.
–To znaczy, że mi nie jest potrzebna. – wzruszył ramionami – Ale mogę ją potraktować jako rozrywkę. W tej postaci mogę spróbować, czy przyniesie mi jakąś korzyść.
–Korzyść. Jesteś bezduszny. Są ludzie, którzy nie mogą żyć bez sztuki. Jest im potrzebna jak powietrze.
–A więc jest dla nich jak narkotyk. Nie mogą zaakceptować rzeczywistości, a więc potrzebują ubarwienia.
–Czy to ubarwienie jest złem?
–Wcale tak nie twierdzę. Powiedziałem tylko, że sztuka fałszuje rzeczywistość.
–Fałszowanie jest złem.
–Gdyby tak było, to każdy, kto zamawia kopię Mony Lisy lub Rembrandta do domu, byłby przestępcą skazanym na więzienie. A ludzie przecież tak postępują, prawda? I niech sobie kopiują, jeśli chcą, nic mi to tego. Ja osobiście nie lubię sztuki.
–A co takiego w rzeczywistości cię pociąga?
–Na przykład rodzina. Założyć rodzinę to prawdziwa sztuka. I utrzymać ją tak, by się nie rozpadła, nawet, jeśli zabraknie któregoś z członków. To jest prawdziwa sztuka, która nie każdemu się udaje, prawda, Jessiko? I taka sztuka zmienia rzeczywistość, prawda? – wyprostowała się, sprężyła i milczała – Coś, co jest tylko ułudą, która w żaden sposób nie wpływa na nasze życie, jest tylko nic nie wartym śmieciem. Myślę, że prawdziwa sztuka polega na tym, by zmienić życie człowieka, lub na nie wpłynąć. A założenie rodziny zmienia każdego człowieka, prawda? A przynajmniej powinno. Jessiko, może przerwiemy ten temat, widzę, jak się kurczysz i boisz tego tematu.
–Skąd wiesz...
–I po tym, co przeżyłaś, nie dziwię ci się. – mówił dalej – Ale jeżeli poważnie mówisz o tym, co masz na myśli, to sama możesz stworzyć prawdziwą sztukę i zmienić rzeczywistość, zamiast ją ciągle kolorować i patrzeć, jak barwy się ciągle rozmazują i blakną. – słuchała w milczeniu i z powagą. Patrzyła, jak Edward sięga pod połę marynarki i wyciąga stamtąd małe pudełko. Przeszedł jej dreszcz po karku. – Możesz stworzyć prawdziwą sztukę. To znaczy prawdziwą rodzinę. – podał jej pudełko. – I jeśli się zgodzisz, ja ci to umożliwię. Otworzyła pudełko a w tym momencie muzyka zamilkła, a wszyscy wokół odwrócili się do ich stolika z uśmiechami na twarzach. Jessika siedziała oniemiała, jak w transie. Edward odsunął swoje krzesło uklęknął:
–Jessiko, czy pozwolisz mi pomóc ci stworzyć nową, naszą własną prawdziwą sztukę? Czy zostaniesz moją żoną?
Była oszołomiona tym przedstawieniem. Chyba po raz pierwszy w życiu aż tylu ludzi poświęciło jej aż tyle uwagi. Po raz pierwszy w życiu w ogóle poświęcono uwagę jej i tylko jej. Po raz pierwszy w życiu ktoś wziął jej myśli na poważnie i zinterpretował je tak doskonale. Całe życie myślała o sztuce właśnie w ten sposób, ale nigdy w życiu się do tego nikomu nie przyznała. A Edward chyba czytał w jej myślach. A skoro tak, to...
–Tak. – odpowiedziała.
Po krótkiej chwili milczenia rozległa się burza oklasków i okrzyków uznania. Uśmiechnięty Edward podniósł się z kolan, podniósł oniemiałą Jessikę z krzesła, pocałował ją czule, włożył na palec pierścionek i świętowali dalej, aż do późnej nocy. Edward odprowadził ją nad ranem do domu i pożegnał czułym pocałunkiem. Czuła się jak w siódmym niebie.
O nowinie powiedziała ojcu dopiero podczas śniadania. On w ogóle się nie odezwał na wieść, że jego córka zostanie żoną znienawidzonego wspólnika. Skwitował tę informację jedynie skinieniem głowy. Gdyby Jessika była bardziej w nim związana uczuciowo, zraniłoby to ją głęboko. Ale chłód, jaki między nimi panował od lat, spowodował, że tylko wzruszyła ramionami i poszła do siebie. Teraz szczęśliwa była tylko z Edwardem.
***
W dniu ślubu wszystko było wymarzone. Przez cały dzień było ciepło, ale nie za gorąco. Na ciemnobłękitnym niebie przesuwały się tylko niewielkie obłoki, powiewał leciutki wietrzyk, a ptactwo od rana pomnażało swym śpiewem radość uczestników wesela.
Wesele przygotowane było na niewielkiej wyspie na środku jeziora. Był przygotowany już biały weselny namiot, przyjęcie, białe krzesła i stoły, całe w czerwonych różach i żółtych liliach, a miejsca dla gości uczestniczących w uroczystości ślubu przygotowane nieopodal przyjęcia. Goście przybywali już od popołudnia, ale do głównej uroczystości było jeszcze dużo czasu, bo sam ślub miał się odbyć podczas zachodu słońca.
Dlatego też wokół namiotu rozwieszono mnóstwo elektrycznych lamp, które raz po raz trzaskały spalając na popiół komary i muchy. Jessika chciała się temu sprzeciwić, ale Edward powiedział tylko: „Zmienisz zdanie wieczorem, kochanie.” I rzeczywiście, kiedy Jessika przybyła na wyspę koło szóstej wieczorem razem z przyjaciółkami, dziękowała Edwardowi za pomysłowość, ponieważ z powodu silnego zapachu perfum wciąż otaczała ją chmara insektów.
Ksiądz przybył jako ostatni – wszyscy czekali już tylko na niego. Kiedy stanął przy zaimprowizowanym ołtarzu i rozległy się dźwięki marsza, wszyscy umilkli. Jessika, wspierana przez milczącego i ponurego ojca ruszyła w jego takt ku ołtarzowi. Marsz umilkł, kiedy Jessika doszła do ołtarza. Ceremonia potoczyła się tak, jak została zaplanowana. Zachowano całą tradycję i obyczaje. Pod koniec Edward pocałował Jessikę, a w około błyskały flesze prasy.
Po uroczystości Edward poprowadził Jessikę prosto do namiotu przy dźwiękach wesołej muzyki granej przez wynajętą skrzypaczkę, a na państwa młodych posypały się monety i ryż. Oboje szli w utworzonym przez gości szpalerze jak w korytarzu. Jessika rzuciła okiem na daleki brzeg portu miejskiego – przed nią rysował się piękny, pomarańczowo–różowo–fioletowy zachód słońca z kilkoma szarymi chmurkami. Wszystko było idealne. „Aż za idealne” – przemknęło jej przez myśl.
W sali młoda para zasiadła na głównym miejscu, a Edward wygłosił mowę powitalną. Steve Ligher ograniczył się do podziękowania za zaproszenie go na wesele i życzeń dobrej zabawy dla gości. Za to Edward wygłosił przydługie, ale płomienne, pełne zapewnień o miłości przemówienie, po czym oboje stłukli po kieliszku na szczęście.
Wtedy zaczęła się też zabawa. Goście tańczyli, rozmawiali, wygłupiali się, śmiali się, wiwatowali, życzyli państwu młodym wielu lat wspólnego życia, śpiewali piosenki karaoke – panował wspaniały nastrój. W trakcie wesela para młoda zachowała tradycje i przechodziła różne obrzędy. Nie wszystkie obyczaje były Jessice znane i nie wszystkie akceptowała, ale zniosła je ze względu na dobrą zabawę, której nie chciała psuć. Pierwsi goście zaczęli wychodzić koło pierwszej w nocy, a zabawa trwała aż do szarego świtu, kiedy to wyszli ostatni goście.
Przez ten cały czas ojciec Jessiki nawet na chwilę nie ruszył się z miejsca i siedział jak martwy na swym krześle. Różni znajomi podchodzili do niego i próbowali go namówić na taniec, czy przekąskę, ale nic nie jadł i nic nie pił. Jessice nie tylko to wydawało się dziwne, ale także fakt, że nie wypił ani kieliszka alkoholu, nawet za zdrowie własnej córki.
Jessika najpierw obojętnie traktowała jego totalny brak zainteresowania, potem była zła, a pod koniec przyjęcia przyszło jej do głowy, że obojętność ojca może się brać nie z samej obojętności, ale z przerażenia i przymusu milczenia. Nie umknęło jej uwagi, że ojciec cały czas wodził za nią wzrokiem, jakby dyskretnie chciał jej dać coś do zrozumienia, ale nie miał odwagi się odezwać, a Edward wyraźnie to lekceważył.
Mimo to, ojciec Jessiki uparł się, by towarzyszyć państwu młodym w drodze do domu Edwarda. Najpierw w łódce, a potem w samochodzie. Nie padły między nimi żadne słowa, a jednak Jessika miała cały czas wrażenie, że ojciec zachowuje się tak, jakby chciał ją pożegnać. Myślała wtedy, że być może zrozumiał coś z tego, co się ostatnio w jej życiu działo, że chciał zaistnieć w jej życiu.
Kiedy wchodziła do domu Edwarda jako jego świeżo poślubiona małżonka, była najszczęśliwszą kobietą na świecie. Była przekonana, że teraz uda jej się stworzyć taką rodzinę, jaką zawsze chciała mieć. Dopiero pół roku później, kiedy po raz pierwszy dostała od Edwarda w twarz za to, że chciała wyjść z domu bez jego zezwolenia, zrozumiała, o co ojcu chodziło. Ale stała w weselnej sukni przed ojcem i zamknęły się za nią drzwi, nie wiedziała jeszcze, że znalazła się w złotej klatce.
4. Wilk i zaszczuty pies
Tak, jak obiecywał Croucket, współpraca szła wyśmienicie. Wkrótce w firmie Lighera zwiększyła się ilość zamówień, zasięg obsługiwanych obszarów, liczba pracowników, a co najważniejsze – dochody. Tak, jak obiecywał Croucket, na konto Lighera przybywała dwa razy wyższa kwota niż do tej pory z coraz dalszych rejonów, nawet, jeśli Croucket brał tylko połowę dochodów.
Ligher nadal przychodził do firmy, jako szef, ale stał się cichy i ponury. W pracy i w nim samym zaszły duże zmiany. Stał się jeszcze bardziej zobojętniały na innych niż przedtem. Przestał krzyczeć na pracowników i sprawdzać ich robotę na każdym kroku, co większości bardzo się podobało. Nie wrzeszczał już i nie pomiatał ludźmi.
Jednak robił tylko to, co wchodziło w zakres obowiązków i nic ponad to. Kiedyś krzyczał i poniżał pracowników, ale byli pewni, że mogą się do niego zwrócić z każdym problemem i miał na wszystko odpowiedź bądź rozwiązanie. Teraz cicho i obojętnie odpowiadał, że nie ma o niczym pojęcia. Zrezygnowani pracownicy powoli odchodzili z firmy, gdy tylko nadarzała się taka okazja, a ich miejsce zajmowali nowi, którzy o nic się nie upominali i dobrze wiedzieli, co mają zrobić oraz co należy do ich zakresu praw i obowiązków.
Ligher zaczął w końcu odpowiadać, że „on tu tylko sprząta”. Istotnie, wszystko w firmie działo się bez jego udziału. Jej koło zamachowe obracało się nadal, mimo iż Ligher dawno przestał nad nim czuwać. Kiedyś czuł się tu panem. Od początku do końca to była jego firma. I nie znosił nikogo, kto mu się sprzeciwiał. Poświęcił jej rodzinę i całe życie, a teraz patrzył jak „ten młokos” po kolei przejmuje jego wszystkie interesy i nie mógł nic zrobić, bo tkwił w sidłach niemocy i strachu przed prawdą. A tamten dobrze o tym wiedział i korzystał z tego prawa.
Czuł się jak wielki i okrutny, niezależny wilk, którego las nawiedził przeciwnik obeznany w jego własnej technice łowieckiej. Nie mógł już dłużej polować bezkarnie, bo przeciwnik mógł się go pozbyć jego własną metodą i zmuszony był do dzielenia z nim łupów. Jadła wprawdzie było dużo, ale w każdej chwili mogło się ono wyczerpać, a wtedy byłby zmuszony do walki o swoje miejsce. I bał się, że będzie musiał ustąpić miejsca młodszemu osobnikowi. W tej chwili czuł się nie jak wilk, ale jak zaszczuty pies. Uczucie to zmieniło się w gniew i bunt dzięki rozmowie, jaką pewnego dnia Ligher przeprowadził z Croucketem.
Pewnego ranka siedział w swoim biurze spędzając czas na niczym. Jeszcze kilka miesięcy temu jego komputer był rozgrzany od filmów pornograficznych, ale teraz siedział w ciszy, wpatrując się w wielkie okno przed biurkiem i rozmyślał o swojej porażce. Stracił ochotę na wszystko.
W pewnym momencie zadzwonił jego prywatny telefon. Ligher odebrał, ale nie odezwał się.
–Witam drogiego teścia, jak zdrówko?
–Czego chcesz, gnido?
–Oj, nieładnie, nieładnie. Ja tu grzecznie pytam o zdrowie, wykazuję troskę, a ty do mnie takim tonem...
–Nie truj mi tu o zdrowiu i gadaj, czego chcesz.
–Chciałem się dowiedzieć tego, o co przed chwilą pytałem – jak tam twoje zdrowie.
–W porządku.
–W porządku? Hm, coś mi to nie bardzo pasuje. Twoi byli pracownicy...
–Rozmawiasz z moimi byłymi pracownikami?
W słuchawce przez chwilę panowała cisza.
–Tak, a co? Masz coś przeciwko temu?
–Obowiązuje ich tajemnica miejsca pracy. Nie mogą rozmawiać o sprawach pracy z obcymi!
Ligher usłyszał śmiech w słuchawce.
–Steve, nie bądź dzieckiem, przecież wiesz równie dobrze jak ja, że praktycznie nie istnieje coś takiego jak tajemnica miejsca pracy. Przecież oni rozmawiają o tym ze swoimi rodzinami i znajomymi. I to jest na porządku dziennym. Każdy z tych znajomych mógłby cię zakapować lub donieść. Różnica między nimi i mną polega na tym, że ci znajomi nie wierzą w to, co opowiadają im owi pracownicy, a ja owszem. Powiem więcej, ja wiem, że to prawda.
–I co takiego powiedzieli ci owi pracownicy? I jakimi torturami ich do tego zmusiłeś?
–Nie żyjemy w średniowieczu, nie stosowałem żadnych tortur. Ale mam swoje sposoby. Powiedzieli mi, dlaczego odeszli z firmy i powody tego odejścia mocno mnie zaniepokoiły. Dlatego dzwonię do ciebie z pytaniem, czy się dobrze czujesz.
–Nawet jeśli się źle czuję, to nie twoja zasrana sprawa!
–To moja sprawa Steve. I jeszcze jak moja. Bo jeśli się źle czujesz, to oznacza, że jesteś zbyt zmęczony, by dalej prowadzić tę firmę i ktoś musi cię zastąpić.
–I tym kimś miałbyś miałbyś być pewnie ty.
–Jestem najlepszym kandydatem.
–Wal się, nie dostaniesz mojego stołka.
–Steve, spójrz prawdzie w oczy. To dzięki mnie ta firma zaczęła wreszcie iść do przodu, pełną parą; zarabiasz co najmniej dwa razy tyle ile na początku, a ty nawet nie jesteś w stanie doradzać swoim pracownikom w codziennych sprawach zawodowych ani decydować o sprawach kluczowych dla firmy. To co z ciebie za szef?
–Jestem dobrym szefem, a moi pracownicy mogą to potwierdzić.
–Nieprawda. Ludzie odchodzą, bo chcą szefa, który będzie umiał sobie radzić ze stresem i prowadzić firmę jednocześnie. Jeśli tego nie potrafisz, to cóż... trzeba będzie znaleźć kogoś na twoje miejsce. A swoją drogą – czy nie zauważyłeś, że nowi, młodsi pracownicy nie proszą cię już o pomoc, znają doskonale swoje zadania i nie skarżą się na twój brak zawodowego szefostwa?
–Grozisz mi ty bęcwale?!
–Nie grożę Steve, tylko stwierdzam fakty.
–Mówisz, że nie poradzę sobie ze stresem? Zjadłem zęby na takich jak ty! To tylko kwestia czasu kiedy wyprostuję tę sytuację. I wtedy ty polecisz na bruk a może i nawet pójdziesz siedzieć!
–Ja? A co ja niby zrobiłem?
–Co zrobiłeś? Wprowadziłeś moją firmę na szeroki rynek! A ja nigdy tego nie chciałem. Dopóki byłem na rynku lokalnym, mogłem się ukryć. Teraz grożą mi poważne kłopoty prawne. To ty kazałeś mi rozszerzyć działalność!
–Ja? Ja jestem tylko doradcą, współpracownikiem. – Edward wzruszył ramionami – To twoja firma korzysta z moich dobrowolnych usług i porad.
–Za to czeka cię paka!
–Za co? Za sugerowanie możliwości? Ja najwyżej dostanę pouczenie lub zawiasy. Ale to na tobie ciąży główna odpowiedzialność karna i to ty pójdziesz siedzieć za wykorzystanie tych porad i malwersacje.
Ligher milczał przez chwilę ciężko sapiąc, aż powiedział powoli:
–Posłuchaj, tumanie; to moja firma i to ja tu jestem szefem.
–Na razie tego nie zauważyłem.
–Nie dostaniesz nic, póki żyję.
–No no no, teraz jesteś dla mnie inspiracją.
–Co to miało znaczyć?!
–Dokładnie to, czego się domyślasz Steve, a poza tym, przecież jestem twoim zięciem. I wcześniej, czy później i tak dostanę twoją firmę na własność. Miłego dnia, Steve...– Croucket zdążył powiedzieć zanim Ligher tak mocno trzasnął słuchawką telefonu o biurko, że się złamała w pół. Po chwili wbiegła przestraszona sekretarka. A na jej pytanie „Czy coś się stało?” krzyczał:
–A ty co tak wytrzeszczasz gały?! Wyjazd stąd!
Wtedy jednak nastąpiło coś, czego Ligher nie doświadczył nigdy w czasie swojej zawodowej kariery – przestraszył się jej. Miała tak wykrzywioną odrazą twarz, jakby chciała przez to powiedzieć „Uważaj, jak mnie traktujesz, bo pożałujesz.” Zanim odeszła, w uszach zabrzęczały mu słowa: „Ludzie odchodzą, bo chcą szefa, który będzie umiał sobie poradzić ze stresem i prowadzić firmę jednocześnie. Jeśli tego nie potrafisz, to cóż... trzeba będzie znaleźć kogoś na twoje miejsce.” Pomyślał, że „ten szczeniak” ma faktycznie rację i że jeśli się szybko nie pozbiera, to będzie pozamiatany.
Nie przypomniał sobie jednak innych słów: „Teraz to ty jesteś dla mnie inspiracją.” Był tak skoncentrowany na przyszłości własnej firmy i potrzebie prowadzenia jej, że słowa te wypadły mu z głowy. Gdyby był w lepszym stanie psychicznym, połączyłby to, co powiedział Croucketowi i to co mu odpowiedział, ale tak nie zrobił i nawet nie pomyślał, jakie zagrożenie mu one niosą. Na razie zaczął, jak zwykle, przeglądać papiery na biurku, by skontrolować stan firmy.
***
Tymczasem Edward, po gwałtownym zakończeniu rozmowy przez Lighera, odłożył słuchawkę i podszedł do okna w swoim gabinecie. Myślał nad czymś intensywnie, wpatrując się w ulice miasta poniżej. Stał tak przez dwie minuty, po czy podszedł wolnym krokiem do biurka, ponownie wziął telefon, wystukał z pamięci numer i czekał na połączenie. Po kilku sekundach połączenie zostało nawiązane, ale nikt nie odezwał się z drugiej strony.
–Za pół godziny. – powiedział, po czym wyłączył się. Usiadł w fotelu i zamyślił się. Dokładnie za pół godziny do jego gabinetu wszedł młody, ostrzyżony na jeża brunet.
Na jego twarzy malowała się źle skrywana wrogość. Zatrzymał się tuż przed biurkiem. Założył ręce do tyłu i stał cały czas, wpatrując się w okno. Edward zachowywał się tak, jakby nikogo w gabinecie nie było: wziął kartkę i pisał coś na niej przez kilka minut w skupieniu. Często przerywał, wpatrywał się w sufit, w przeciwległą ścianę lub w okno, wodził rękami w powietrzu, jakby coś mierzył lub starał się coś wyjaśnić, po czym znów powracał do kartki i znowu kreślił na niej kilka zdań. W końcu oderwał się, wręczył kartkę brunetowi i rzekł:
–To jest twoje zadanie Simon. Masz to zrobić jeszcze dziś.
Simon nic nie odpowiedział, ale wziął karteczkę z rąk Croucketa i opuścił gabinet. Przeczytał wszystko po drodze do windy, czekając na nią i zjeżdżając nią na dół. Wychodząc z niej wiedział już, co ma zrobić i wyrzucił ją do kosza. Pojechał z powrotem do domu. Z magazynu broni wybrał odpowiednie narzędzia oraz broń, po czym wyszedł i z powrotem poszedł do samochodu. Wpakował wszystko do samochodu i pojechał pod wskazany adres. Zatrzymał się w wyznaczonym miejscu, wyłączył silnik i czekał.
***
Ligher zakończył pracę późnym wieczorem. Rozmowa ze znienawidzonym wspólnikiem dała mu impuls do działania. Zaczął przeglądać dokumenty i statystyki i rzeczywiście okazało się, że wszystko idzie pełną parą do przodu, ale tak jak się obawiał, wkrótce mogło zabraknąć klientów odpowiedniego kalibru, czyli strachliwych lubieżników. Co gorsza, mogło być ich tak dużo, że w końcu ktoś musiałby coś zauważyć i całe przedsięwzięcie mogłoby wziąć w łeb. Stara głowa ciążyła mu jednak coraz bardziej i postanowił się tym wszystkim zająć nazajutrz.
Przeciągnął się parę razy, oparł o biurko, przetarł zmęczone oczy i zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od ślubu córki przepracował uczciwie cały dzień. Tak go zdeprymowało to wszystko, co się z nim i z jego firmą działo dotychczas, że w ogóle przestał myśleć o sobie jak o szefie. „Muszę przyznać, że Edward dał mi porządnego kopa do działania. Tak – albo będę prawdziwym szefem, albo rzeczywiście będę musiał się pożegnać z firmą.” – myślał – „Prędzej umrę walcząc niż się poddam. To moja firma.” Z tymi myślami wstał od biurka i udał się do wyjścia. Tak jak dawniej, był ostatnim człowiekiem opuszczającym firmę. Przeszedł przez pusty hol, po raz pierwszy od dawna pozdrowił mile zaskoczonego nocnego stróża i wyszedł na parking.
Było już ciemno, kiedy zjechał windą do poziomu parteru i wyszedł. Postanowił więc nie iść do samochodu zwykłą, okrężną drogą, ale na skróty. Kiedy szedł do samotnie stojącego Mercedesa, przechodził maleńką uliczką utworzoną z dwóch niskich budynków. Na jej końcu czekał ukryty za wyłomem Simon. Ligher był tak zajęty rozgorączkowanym myśleniem o sprawach firmy, że nawet nie dostrzegł, że z tyłu ktoś się do niego zbliża.
To był Simon. Podkradł do niego i przytknął mu do szyi paralizator. W przeciągu sekundy Ligher zatrząsł się, wyprostował i padł jak długi. Simon rozglądnął się, czy nikt nie nadchodzi – nie było zagrożenia. Związał Ligherowi ramiona i nogi, zakneblował go, zarzucił go sobie na ramię i powlókł się wolno do swojego samochodu, zaparkowanego w pobliżu. Wrzucił ciało Lighera do bagażnika i zakneblował mu usta. Zamknął bagażnik i przypomniał sobie adres z karteczki. Wsiadł do samochodu i ruszył. Nie włączał nawigacji – wiedział, gdzie ma jechać.
Pojechał tam, gdzie zwykle – do wynajętych przez Simona doków na tyłach portu. Tam wyciągnął Lighera z bagażnika, zniósł skrępowanego betonowymi schodami do małego, niskiego schronu pod podłogą doku i posadził skrępowanego na krześle. Podszedł do włącznika i wkręcił w gwint na suficie żarówkę – jedyne źródło światła. Ciemność rozjaśniło słabe, żółtawe światełko tuż nad głową Lighera. Reszta tonęła w mroku. Po chwili poszedł do niego i ocucił go solami trzeźwiącymi.
Ligher otworzył oczy i gdy zorientował się, w jakiej jest w sytuacji. Szarpał się przez chwilę i próbował krzyczeć przez knebel. Simon zapalił papierosa i przez chwilę krążył wokół Lighera. Potem stanął naprzeciw niego i rzekł spokojnie z papierosem między zębami:
–Zdejmę ci teraz knebel. Jeden pisk i natychmiast pakuję ci kulę w łeb, jasne? – Ligher pokiwał głową na znak, że zrozumiał. Simon wsunął ostrożnie ostrze noża między knebel a skórę twarzy, pociągnął raz i po chwili brudny pasek materiału leżał na podłodze. Ligher sapał ciężko przez chwilę, po czym odezwał się:
–Czego ty ode mnie chcesz człowieku? Jesteś sługusem tego ćwoka? – Simon nic nie odpowiedział, ale Ligher ciągnął dalej – Robisz duży błąd, że dla niego pracujesz. Ale teraz już się pewnie nie możesz wycofać, bo przypuszczam, że usadził cię tak samo jak mnie. – Ligher oczekiwał jakiejś odpowiedzi, ale Simon milczał.
–Skąd ty to możesz wiedzieć? – padło nagle pytanie, kiedy już wypalił i wyrzucił papierosa na podłogę schronu.
–Dla takich gości jak Croucket nie pracuje się dobrowolnie. No chyba, że się jest niebezpiecznym świrem, takim jak on sam. Ale ty chyba nie jesteś świrem, co? – Simon milczał – Pewnie też miał na ciebie jakiegoś haka i na tym jedzie do dziś. A ty nie chciałeś iść siedzieć albo umrzeć za wcześnie, jak przypuszczam, więc... pracujesz dla niego. – w dalszym ciągu trwała cisza. – Nie będziesz ze mną rozmawiał? Rozumiem, jesteś od innej roboty. Ale ci dobrze z oczu patrzy, wiesz? A wiesz dlaczego? Pewnie ci to wisi, ale i tak ci powiem.
–Chętnie się dowiem.
–Bo masz w tej chwili w oczach pogardę i nienawiść.
–I dlatego dobrze mi patrzy z oczu? – zaśmiał się.
–To jest zdrowy objaw, wierz mi. To znaczy, że masz jeszcze w sobie uczucia. Możesz nienawidzić tej roboty, albo i mnie, ale to widać. A wiesz, że kiedy spotkałem po raz pierwszy Edwarda, nie było po nim nic widać? On się ani nie cieszył, ani mi nie groził, ani nawet nie był zły. Po prostu poinformował mnie o tym, co zamierza ze mną zrobić. Mówił mi o tym, że świadomie ukradnie mi pracę mojego życia, mój cały dorobek i to w biały dzień, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Zamykał mnie w klatce z miną urzędnika, który nie ma na nic wpływu.
–Cały szef – skomentował Simon. Zorientował się natychmiast, że popełnił błąd i zamilkł, ale wiedział, że jest za późno. Croucket mógł tu mieć podsłuch, a wtedy nic mu już nie pomoże – zginie, jak wielu innych. „A może to i lepiej, w końcu się od niego uwolnię. – myślał – A w takim razie mogę coś jeszcze zrobić dla tego człowieka. Nie znam go. Może z niego też brudne chamisko, ale nie jest w ciemię bity. I też jest człowiekiem. Croucket na pewno nim nie jest.”
–Nikt mu się nie może przeciwstawić, bo jest nieobliczalny. – kontynuował Ligher – On jest szalony. I ty to wiesz tak samo dobrze jak ja. Ty też nie możesz mu się przeciwstawić, nie? Jesteś w tym samym położeniu, co ja. No, powiesz coś? Nie? No dobrze, to posiedzimy sobie tu w milczeniu. – Ligher opuścił głowę i zamilknął.
W pewnej chwili zadzwoniła komórka Simona. Odebrał ją bez słowa i po kilku sekundach wyłączył również bez słowa. Podszedł do krzesła, na którym siedział związany Ligher i odbezpieczył spluwę. W tym momencie Ligher zaczął głośno błagać o życie.
***
Było już ciemno, kiedy Simon zawlókł Lighera do warsztatu i zamknął go. Pod drzwi owego warsztatu podjechał czarny van i zatrzymał się. Kierowca jednak nie wysiadał z niego i nie zgasił światła w samochodzie. To Edward przyjechał, by sprawdzić poczynania Simona. Simon być może domyślał się, że on może tu być, ale nie wiedział tego na pewno. Włączył odbiornik i czekał. Chciał usłyszeć, co skazaniec powie przed śmiercią.
I usłyszał to, co ojciec Jessiki powiedział do Simona. Usłyszał komentarz, którego spodziewałby się usłyszeć od psychologa bądź od własnego brata, ale nie od zapatrzonego w siebie i swoją firmę tchórzliwego egoisty, który nawet nie próbował zaprotestować przeciwko ślubowi jego i Jessiki. A przecież musiał się domyślać, jakie będą tego konsekwencje.
Nie przejął się komentarzem Simona. Simon nigdy nie umiał ukryć własnych uczuć. I dlatego już od dawna był na przegranej pozycji. Ale przynajmniej sumiennie wykonywał swoje zadania i bez mrugnięcia okiem oszukiwał, zabijał i okradał wszystkich, których Edward mu podsunął. To był jego atut.
Przyzwyczaił się już do tego chłopaka. „Ale nawet taki dziadyga jak Ligher umiał się domyśleć, co czuje w danym momencie Simon” – myślał. Nie mógł pozwolić sobie na to, by którykolwiek z jego ludzi żywił jakiekolwiek uczucia przy skazanym. To było nie tylko niebezpieczne dla niego samego, ale mogło zagrozić istnieniu jego firmy, gdyby na torturach złamali go. A Simon był właśnie kimś takim.
Na razie jednak Simon nie wiedział, co planuje zrobić z nim szef. „A może się już domyśla? To w końcu inteligentny chłopak.” – myślał Croucket. – „Podoba mi się sposób jego pracy, ale nie to, że wykazuje zbyt dużo uczuć. Albo raczej, że w ogóle jeszcze wykazuje jakiekolwiek uczucia” To był główny powód, dla którego Simon naraził się Croucketowi.
Croucket wyciągnął komórkę z kieszeni marynarki, wyszukał numer i zadzwonił. Z drugiej strony ktoś odebrał telefon, ale się nie odezwał. „Teraz” powiedział Croucket i wyłączył się. Po chwili słychać było coraz głośniejsze błagania skazańca i pojedynczy strzał, po czym nastała cisza.
Croucket nie odjeżdżał. Wciąż czekał na Simona, który miał wyjść z warsztatu, tak jak mu polecił i pojechać do siebie. Ale Simona nie było o wiele za długo. Brał udział wiele razy w tego typu akcjach tego typu i wiedział dokładnie, ile czasu potrzeba na sprzątniecie zwłok, przebranie się, wyjście i wyjazd z miejsca zbrodni. Simon wciąż nie wychodził. „Co on tam jeszcze robi?”
Nagle przerażony Croucket usłyszał głośny sygnał karetki i zobaczył błyskowe czerwono – niebieskie światła. Wcisnął się na siedzenie jak mógł najgłębiej i przeczekał przejazd karetki. Karetka przejechała obok niego i zatrzymała się nieopodal. Skorzystał z zamieszania i powoli wyjechał spod warsztatu, niezauważony przez uwijających się ratowników. Potem jechał już do domu tak szybko, jak pozwalały na to przepisy.
Po drodze poskładał sobie tę sytuację w jedną całość: Simon, zaskoczony rozpoznaniem go przez Lighera i świadomy błędu, jaki popełnił, uznał że nie ma szans u Croucketa. Dlatego przestało mu zależeć na czymkolwiek. Sądził, że i tak zginie i po strzale oddanym do Lighera postanowił być jeszcze raz człowiekiem i zadzwonił po pogotowie, po czym zwiał drugim wyjściem, albo oknem. „Szkoda, że tak uznał, bo byłem mu to gotów darować. W końcu ma rację.” – myślał Croucket. – „Ale to on wybrał inne wyjście.”
5. Odkrycia
Edward wszedł wściekły do domu, ale ze względu na Jessikę postanowił tego nie okazywać. Twarz miał spokojną, chociaż gotował się w środku ze złości. Kiedy szedł korytarzem, minął się z nią. Była ubrana wyjściowo. Miała piękną garsonkę i torebkę przewieszoną przez ramię. Do złości, która jeszcze nie minęła, dołączyła jeszcze zazdrość. To go zbulwersowało:
–Wychodzę – rzuciła spokojnie i dotknęła już klamki, gdy Edward powstrzymał ją mocnym chwytem za rękaw. Popatrzyła na niego zaniepokojona.
–Dokąd? – spytał spokojnie.
–Chciałam się spotkać z koleżanką.
–O tej porze? – mówił wciąż trzymając ją za rękaw.
Jessika popatrzyła na zegar w holu.
–Nie przesadzaj Edi, przecież jest dopiero ósma. – próbowała się uśmiechnąć. Edward sam popatrzył na zegar. Istotnie, była dopiero ósma wieczorem, ale on czuł się jakby była dziesiąta.
–Nigdzie nie idziesz.
–Proszę? – zapytała zaskoczona. Złapał ją mocniej za nadgarstek – Puść mnie! – zawołała przestraszona i spróbowała się wyszarpać.
–Nie puszczę cię, a ty mnie grzecznie posłuchasz i wrócisz do siebie. – mówił wolno z zaciśniętymi zębami.
–Edi, co ty robisz? Nie jestem małym dzieckiem! – wołała przerażona.
–Pójdziesz na górę do siebie, zamkniesz się w pokoju i będziesz tam siedzieć, dopóki cię nie wypuszczę, zrozumiano? – mówił, wlokąc przerażoną Jessikę za wykręcony łokieć na górę do pokoju.
–Edward! Oszalałeś?! Co się z tobą stało?! – wrzeszczała osłupiała. Nikt jej dotąd tak nie potraktował, nawet ojciec. Edward musiał sięgnąć po klucz do kieszeni i w tym momencie poluzował uścisk. Jessika skorzystała z tej okazji, wydostała się i popędziła w dół, by uciec z domu.
Pędziła na oślep po schodach. Kiedy zbiegła, tak bardzo chciała dopaść drzwi, że nawet nie zauważyła, że stoi w nich już jakiś mężczyzna. Odbiła się od niego i przewróciła się. Stał i patrzył na nią obojętnym, otępiałym wzrokiem. Nie pomógł jej wstać, więc sama się podniosła. Ze łzami w oczach patrzyła zaskoczona na przybysza. Edward zdążył wtedy zbiec już na dół i dopaść ją. Chwycił ją mocno za ramię i nie zwracając uwagi na gościa, uderzył ją mocno w twarz, aż krzyknęła i pociekła jej krew. Powlókł ją z powrotem na górę. Wykręcał jej przy tym boleśnie ramię. Jęczała z bólu i płakała: „Edward, co się z tobą stało? Nie poznaję cię!”
On nie wypowiedział ani słowa. Stanął przy drzwiach pokoju Jessiki, otworzył drzwi, spoliczkował ją jeszcze mocno parę razy, wrzucił do pokoju. Spadła na podłogę jak worek kamieni, a on zamknął drzwi na klucz. Zza drzwi dochodziło łomotanie w drzwi, okrzyki, wyzwiska i głośny płacz. Gość wciąż stał w drzwiach – mimo iż był świadkiem całej sceny, ani na jego twarzy ani na ciele nie drgnął żaden mięsień. Stał w drzwiach jak kłoda, dopóki Edward nie zszedł do niego na dół.
–Witaj Jack, przepraszam, mała sprzeczka. – uśmiechnął się z zakłopotaniem, ale po chwili już był poważny – Witam, Jestem Edward Croucket. Będziesz dla mnie pracował. Przejdźmy do salonu. Omówimy warunki twojej pracy. Napijesz się czegoś?
–Nie, dziękuję.
–Dobrze, zatem przystąpmy od razu do rzeczy.
***
Zaraz po odjeździe z miejsca strzelaniny, Lighera przewieziono do najlepszego szpitala w mieście. Lekarze uwijali się jak w ukropie, ponieważ jego życie wisiało na włosku. Minuty dzieliły go od rozstania się z tym światem, jednak ciężka praca lekarzy opłaciła się. Nazajutrz w ciężkim stanie, lecz już bez zagrożenia życia, Ligher leżał na oddziale intensywnej terapii, ale po kilku dniach przeniesiono go na zwykły oddział.
Przez cały czas zdrowienia odwiedzała go wyłącznie jego sekretarka. Nie czyniła tego z dobroci serca, ale dlatego, że był to jedyny sposób, by Ligher mógł zawiadywać firmą i by przekazywać jego decyzje radzie nadzorczej.
–Przynajmniej na ciebie mogę liczyć, moja droga Evito. – mówił do niej pewnego dnia, kiedy jak zwykle przyszła, by przekazać mu informacje od zarządu firmy. – Moja córka już całkiem o mnie zapomniała. Nie pamięta o starym ojcu.
–To bardzo nieładnie z jej strony. – powiedziała chłodno sekretarka.
–Na szczęście mam ciebie.
–Panie Ligher, przypominam panu, że umówiliśmy się, iż będziemy sobie mówić po nazwisku. – powiedziała z przesadnie miłym uśmiechem.
–Tak tak, zapomniałem, przepraszam. Ale jest pani dla mnie jak córka. Naprawdę chciałbym mieć panią za córkę... a może… może nawet za... kogoś innego. – powiedział cicho, uśmiechając się do niej lubieżnie.
Sekretarka pozostawała niewzruszona:
–Może skupimy się na sprawach firmy dobrze?
–Dobra, dawaj… to znaczy proszę o szczegóły. – westchnął rezygnując z podboju.
Evita rozłożyła teczki z dokumentami na stoliku i na łóżku, wyciągnęła notatnik z pytaniami i zadawała ich mnóstwo. Ligher cierpliwie słuchał i odpowiadał. Po półtorej godzinie Ligher poprosił o przerwę.
–Przepraszam cię... to znaczy panią... jeszcze nie jestem w pełni zdrowy. Zmęczyłem się; muszę odpocząć. – sapał
–Rozumiem, dam panu już spokój, przyjdę jutro. – powiedziała składając papiery.
Ligher patrzył jak składa papiery i wodził za nią wzrokiem.
–A na pewno nie mogłabyś...to znaczy pani... dać mi...podotykać...no...– głową wskazał na jej biust – albo chociaż pokazać? Zapłacę ci...yyy pani...–szeptał.
Evita patrzyła na niego chłodno i z politowaniem:
–Do widzenia, panie Ligher – przerwała mu.
–Do widzenia, do widzenia.
Evita wyszła nie odwracając się. W pierwszych dniach, kiedy Ligher jeszcze leżał bezwładnie i mógł poruszać jedynie oczami i ustami, było to do zniesienia. Jednak w miarę zdrowienia Ligher odzyskiwał stopniowo siły i kiedy mógł już usiąść i poruszać ramionami i rękami, stał się na powrót „starym łasuchem.” Tak go nazywała wcześniej i tak nazywała go teraz.
***
Było już późno, kiedy Edward przypomniał sobie o Jessice i wypuścił ją z pokoju.
–Teraz możesz iść się umyć. – powiedział
Sam był już gotowy do snu, więc udał się do sypialni, a ona wyszła powoli, skurczona we dwoje i potruchtała do łazienki. Kiedy już się wykąpała i przebrała w piżamę, poszła z powrotem do swojego pokoju. Edward zasnął tymczasem i wcale nie dbał o to, gdzie się prześpi Jessika.
Nazajutrz przy śniadaniu pojawił się tylko on sam. Jadł kanapkę, kiedy weszła Jessika.
–Chcę odwiedzić ojca. – powiedziała sucho – Dawno go nie widziałam.
–Nie.
–Co? Co znaczy nie? Jak możesz mi mówić nie? – powiedziała głośniej
–Nie, po prostu nie.
–I tak się wybiorę. – próbowała się opanować – Nie będziesz mi mówił, co mam robić, nie jesteś moim ojcem!
–Owszem, nie jestem twoim ojcem. Bo twój ojciec zlekceważyłby sprawę i w ogóle się nie przejął tym, co robisz. Ale ja taki łagodny nie będę. I przy mnie będziesz robić dokładnie to, co ci każę, jasne? Inaczej czeka cię kara.
Była w szoku. Nie wiedziała już, kim jest ten facet i w jakiej sytuacji się znalazła.
–Nie poznaję cię, kim ty jesteś? Dlaczego tak mówisz?
–Od dziś już nie będę już taki miły jak wczoraj.
–Miły? Człowieku, ty mnie pobiłeś! – krzyczała – Masz mnie przeprosić i to natychmiast!
Edward roześmiał się cicho, przełknął kęs kanapki i popatrzył na nią uważnie
–Jessico, skończmy z tym. Czy do ciebie nie dociera, że mogę wymyślić ci o wiele gorsze kary? Teraz ja będę ci wyznaczał godziny wyjścia i wejścia. I będę mówił, czy możesz wyjść, czy nie, dokąd masz iść i w jakim kierunku, a dokąd nie możesz. Do ojca pójdziesz, owszem, ale wtedy, kiedy ja ci powiem, że możesz pójść, zrozumiałaś?
Jessika stała jak oniemiała, drżąca, zamrugała oczami pełnymi łez.
–Nie poznaję cię, kim ty jesteś? – powtórzyła Jessika
–Przestań, bo to się zaczyna robić nudne. – otarł palce o chusteczkę.
Jessika objęła się, oparła się o futrynę i zaczęła płakać.
–Przy tobie mój ojciec był wielkoduszny. – powiedziała, kiedy dwie wielkie łzy spadły na bluzkę; Edward spojrzał na nią zdziwiony – Tak! Przy tobie on jest wielkoduszny, choć nadal uważam, że jest draniem. – szlochała – Nie potrafiłam docenić tego, co miałam. Teraz wiem, że pomyliłam się wychodząc za ciebie. Nie powinnam była nigdy za ciebie wychodzić.
Edward zmarszczył brwi, ale pozostał spokojny:
–Zamilcz. I przestań ryczeć, bo mogę ci zrobić coś, co wcale nie będzie ani przyjemne ani pożyteczne.
Uspokoiła się i przestała płakać, ale płacz natychmiast zastąpiła złość.
–Grozisz mi? Jeśli tylko mnie tkniesz, z miejsca idę na policję. Jutro mnie tu już nie będzie. I postaram się o natychmiastowy rozwód.
Próbowała odejść, ale zatrzymała się, kiedy usłyszała, jak Edward znów się cicho roześmiał się.
–Proszę bardzo, idź. Nie będę cię powstrzymywał. Ale jeśli odejdziesz, to któryś z moich ludzi i tak przyprowadzi cię tu z powrotem. A wtedy twoja twarzyczka już nigdy nie będzie już tak piękna jak teraz.
Oznaczało to, że Jessika nie mogła na nic liczyć. Co więcej, musiała na siebie uważać. Była wściekła ale i przerażona.
–Po co mnie tu trzymasz? Do czego ja ci jestem potrzebna?! Co?! Mam być twoją żywą laleczką, którą będziesz dmuchał, kiedy ci się zachce?! Bo tobie na pewno nie chodzi o miłość! A ja chcę być z kimś, kto będzie potrafił docenić moją miłość!
–Ależ ja ją doceniam kochana, doceniam jak nikt inny. – odezwał się z sztuczną afektacją – Nawet nie wiesz jak bardzo. I dlatego chcę, żebyś ją zachowała tylko dla mnie.
–Co masz na myśli?
–Chcę, żebyś należała wyłącznie do mnie i do nikogo innego.
–I tylko o to ci chodzi?
–Hm, wygląda no to, że tak. – mówiąc to wstał żeby wyjść do przedpokoju.
–W takim razie w ogóle nie znasz się na miłości. Jeśli myślisz, że możesz komuś narzucić miłość, albo zatrzymać kogoś dla siebie jak jakąś rzecz, to się mylisz. I co do mnie też się mylisz.
Zatrzymał się w pół drogi, odwrócił się wolno podszedł do niej.
–Co to znaczy?
–To znaczy, że nie kocham cię już. Nigdy nie pokocham i możesz mieć tylko moje ciało, bo duszy nigdy nie zdobędziesz.
Milczał, ale widziała, jak zaciska szczęki i zgrzyta zębami.
–Uważaj, bo stąpasz po cienkim lodzie.
–Może nie jestem w stanie się domyśleć tych twoich pogrywań ze mną i nie wiem, co jesteś mi w stanie zrobić, ale nawet jeśli mnie zgwałcisz, albo skrzywdzisz, albo nawet jeśli mnie zabijesz, to nie będziesz w stanie zmusić mnie do tego, żebym była twoja. Nigdy się nie poddam.
Edward stracił cierpliwość i uderzył Jessikę w twarz tak, że aż się zatoczyła, straciła równowagę i upadła. Nie pomógł jej wstać, tylko wyszedł do przedpokoju ze słowami:
–Ostrzegam cię, nie igraj ze mną, bo gorzko tego pożałujesz.
Gdy wyszedł, Jessika wcisnęła się w kąt kuchni i gorzko się rozpłakała. W pewnym momencie usłyszała kroki. Ktoś do niej podszedł i zobaczyła wyciągniętą w swoim kierunku rękę. Spojrzała w górę. Przed sobą miała tego samego mężczyznę, który wczoraj wpatrywał się w nią z taką obojętnością, mimo iż była poniżana i poniewierana. Nie zareagował wtedy na jej rozpaczliwą sytuację, ale dziś podał jej rękę. Z początku wahała się, ale on wciąż czekał cierpliwie. Nie miała tu nikogo, więc nie chciała gardzić zaoferowanym jej gestem i skorzystała z pomocy.
–Hej, już w porządku. – powiedział obcy. Jessika wciąż się kuliła i chowała głowę w ramionach – Spokojnie, ja cię nie będę bił, nie od tego tu jestem. Na razie mam za zadanie jedynie chronić cię i pilnować, żebyś się mi nie wymknęła. Pomogę ci. – wolno odsłonił jej siniejące oko. – A to drań, chodź, mam na to pewien sposób.
Jessika umilkła, a mężczyzna zabrał Jessikę do kuchni i posadził przy stole.
–Poczekaj tu, a ja zaraz coś przyniosę.
Jessika czekała pochlipując, a on tymczasem włożył trochę lodu z zamrażarki do plastikowego worka i przyniósł to Jessice.
–Masz – powiedział – przyłóż to do oka, to nie będzie siniało tak intensywnie. – Jessika posłusznie przyłożyła worek do oka. – lepiej?
–Tak, trochę lepiej. – powiedziała cicho.
–Jestem Jack. – podał jej rękę.
–Jessika – uścisnęła jego dłoń wolną ręką.
–Dziś jestem twoim ochroniarzem. Mam pilnować, żebyś miała wszystko, czego zapragniesz i żebyś się stąd nie wyrwała.
–A ja właśnie chcę stąd wyjść.
–Przykro mi, ale nie możesz.
–To przynajmniej przejdźmy do salonu.
–Dobra, chodźmy.
Kiedy przeszli do salonu, Jessika niemal położyła się w szerokim fotelu i poprosiła o szklankę whisky.
–Ej, jest dopiero dziewiąta. Nie przesadzasz?
–Masz spełniać moje życzenia, czy je kwestionować?
–No dobra, poczekaj.
Jack wyciągnął z barku szklankę, nalał na jej dno whisky, podał Jessice i rozsiadł się wygodnie na fotelu.
–Sobie też nalej, jak chcesz.
–Nie mogę, jestem na służbie.
–Na służbie? Z policji jesteś?
–Z policji, nie z policji, nie spijesz mnie i nie uciekniesz stąd.
–Skąd wiesz, że chciałam cię spić?
–Żartowałem.
–Skąd się tutaj wziąłeś? Nie widziałam cię tu wcześniej.
–Zostałem niedawno... zatrudniony przez Croucketa. A ty? Kim jesteś i co tu robisz?
–A, to dlatego cię nie znam. Ja? Ja tu mieszkam. Jestem żoną Edwarda.
Jack poprawił się na siedzeniu i spoważniał:
–Żoną? – zawołał zaskoczony – Cóż, nie wiedziałem, że... że on ma żonę. Proszę mi wybaczyć.
–Co mam ci wybaczyć?
Zakłopotany Jack milczał chwilę
–Chociażby to, że wczoraj pani nie pomogłem.
–Czemu się nagle zrobiłeś taki oficjalny? Mówiłam ci, że jestem Jessika. – Jack nadal nic nie mówił – Wczoraj? – przypominała sobie wolno – Ach tak, to o ciebie obiłam się w drzwiach. Pozwoliłeś, by ta kreatura mnie dopadła, nieomal połamała i zamknęła. – podniosła się z fotela.
–Jeszcze raz przepraszam, myślałem wtedy o pani… o tobie… inaczej; niezbyt przychylnie.
Jessika myślała dłuższą chwilę, zanim podniosła głowę z oparcia fotela:
–A co takiego? Myślałeś może, że jestem jakąś pierwszą lepszą dziwką?!
–Tak. I przepraszam za to. – przyznał ze wstydem Jack.
Jessika z powrotem opadła na fotel.
–Może i masz rację? On sprawia, że tak się czuję. Sam widziałeś, jak mnie potraktował. Idź zmienić lód, bo ten worek jest już cały mokry. – podała mu lód i wstała, by nalać kolejną porcję alkoholu. Jack wrócił z nowym lodem. Kiedy podawał go Jessice, ona podała mu z kolei kieliszek whisky; on jednak odmówił.
–Dziękuję pani, już mówiłem...
–Jak chcesz. – opróżniła szklankę kilkoma łykami i odłożyła na stół.
–On wyczuje ode mnie alkohol.
–No i?
–Nie chcę mieć kłopotów, proszę pani.
–Daj już spokój z tą panią! Zaczynasz mnie wkurzać! – głośno odłożyła lód i pustą szklankę z powrotem na stół. Ostrożnie zaczęła przecierać twarz. – Spać mi się chce, idę na górę.
Wstała i wyszła z salonu, a Jack ruszył za nią.
–I co? Będziesz mnie tak niańczył cały dzień?
–Takie mam zadanie, proszę pani.
Jessika pokiwała głową z niedowierzaniem i dalej szła na górę. Jack kroczył tuż za nią, dopóki nie zniknęła w drzwiach pokoju. Gdy zatrzasnęła je mocno, z powrotem zszedł na dół. Na wszelki wypadek uruchomił alarm antywłamaniowy. „Zadziała, jeśli będzie chciała wyjść.” – powiedział do siebie i udał się na swoje miejsce przy drzwiach w przedpokoju.
***
Tego samego dnia Evita wychodziła z szybko pustoszejącego biura Lighera późnym wieczorem. Spieszyła się – zależało jej na czasie. Odkąd szef z powrotem odzyskał rozum i zdrowie, wszystko powróciło do poprzedniego, szalonego tempa. Musiała tu jeszcze wrócić, a już była zmęczona i chciała iść do domu. Wsiadła do windy i zjechała na sam dół na parking. Za chwilę wyjeżdżał z niego czarny leksus, prowadzony przez właścicielkę.
Dojechała do rogu White Plains Road i Tremont Avenue, zaparkowała na poboczu i czekała, niecierpliwie rozglądając się dokoła i bębniąc palcami w kierownicę. Co chwila spoglądała też na zegarek. Po kilku minutach usłyszała stukot wysokich obcasów, zbliżających się do samochodu. Czyjaś dłoń zastukała w szybę. Evita otworzyła ją i do środka wsunęła się teczka z dokumentami.
–Co tak długo?
–Klient mnie nie chciał puścić, paniusiu.
–Następny raz odstrzel mu tę jego durną pałę.
–Którą?
Evita ucichła na kilka sekund.
–Najlepiej obie. – odpowiedziała, gdy zrozumiała, o co pyta kobieta.
Obie śmiały się krótko, po czym Evita wręczyła jej zwitek banknotów, zamknęła okno i odjechała. Kobieta na zewnątrz schowała zwitek pod bluzką i odeszła szybko z powrotem tam, skąd przyszła. Po kilkunastu minutach Evita przyjechała ponownie pod biuro. Tym razem jednak nie wjeżdżała na parking, tylko zatrzymała wóz tuż pod głównym wejściem. Udała się do gabinetu koleżanki, zamknęła teczkę w pierwszej szufladzie i wyszła z powrotem do samochodu na dole.
Przez całą drogę do domu nie mogła przestać myśleć o nowo poznanym znajomym na służbowym czacie: „Pierwszy gość, z którym można normalnie pogadać – myślała – nie jest ani wulgarny, ani nachalny. Ma mało do powiedzenia, ale nie opowiada przynajmniej głupot. Dodatku nie jest taki stary i mogę go jeszcze wykorzystać.”
Kiedy dotarła do domu, wykąpała się, ubrała w szlafrok, zrobiła sobie kubek mocnej herbaty i kilka kanapek i z tym wszystkim usiadła przy włączonym laptopie. Włączyła czat na stronie firmy i spojrzała na statuty klientów firmy. Ucieszyła się, gdy okazało się że statut z imieniem „Nathan” jest aktywny.
6. Zbliżenia
Nathan po drugiej stronie czatu również ucieszył się, gdy zobaczył, że statut „Evita” zmienił się na aktywny.
EVITA: Witaj, co słychać?
Nathan: Nic specjalnego, dzień jak co dzień
EVITA: No i jak? Decydujesz się na tę ofertę?
Nathan: Daj spokój
EVITA: Czemu?
Nathan: Przecież już od dawna nie chodzi o żadną ofertę
EVITA: To po co rozmawiamy? To czat służbowy
Nathan: Racja. Gdybyś chciała, już dawno zakończyłabyś znajomość. Tymczasem zagadujesz mnie cały czas.
EVITA: Ja? A po co niby miałabym to robić?
Nathan: Nie udawaj idiotki – dobrze wiem, że szukasz jakiejś przygody
EVITA: Nie podoba ci się to?
Nathan: Tego nie powiedziałem
EVITA: No to o co chodzi?
Nathan: To jest czat służbowy. Nie sądzisz, że to niebezpieczne? Co zrobisz, jeśli szef odkryje, że urządzasz sobie prywatne pogaduszki w pracy?
EVITA: To co proponujesz?
Nathan: Najlepiej przenieśmy dyskusję na jakiś inny portal.
EVITA: A chciałbyś?
Nathan: A czy powiedziałem, że nie chcę?
EVITA: To świetnie. Spotkajmy się na przykład na myspace
Nathan: Wiesz co, mam lepszy pomysł – spotkajmy się.
EVITA: ???????
Nathan: Proponuję ci randkę.
EVITA: Czemu nie, możemy się spotkać.
Nathan: Chciałbym ci zrobić niespodziankę – Zaprowadzę cię w swoje ulubione miejsce.
EVITA: Gdzie?
Nathan: To niespodzianka, pójdziemy tam raz, a jeśli ci się nie spodoba – już nigdy więcej.
EVITA: Brzmi zachęcająco, kiedy i gdzie?
Nathan: Czekaj pod biurem firmy – Odbiorę cię stamtąd – Mam granatowego opla astrę z czerwoną naklejką na przednim prawym reflektorze, łatwo rozpoznasz.
EVITA: A więc ustalone – Jutro?
Nathan: Jutro koło 16stej.
EVITA: Będę czekać – A teraz pozwól, że zajmę się sobą.
Nathan: Nie ma sprawy, do jutra.
Evita rozłożyła się wygodnie na kanapie i zaczęła oglądać film. Nie mogła się jednak skupić na akcji z powodu nerwów i podniecenia, jakie wywołał w niej fakt, że znowu zgodziła się lekkomyślnie na randkę w ciemno. Dotarło do niej, że nawet nie zna gościa z drugiej strony czatu. Nigdy go nie widziała ani nie słyszała.
„Co ja najlepszego narobiłam?” Mogło się okazać, że to jakiś przestępca, włamywacz albo co gorsza – gwałciciel. „Ale przecież on sam zadeklarował, że jeśli coś nam nie wyjdzie, to nie spotkamy się więcej i już. No właśnie – zrobi swoje, zostawi mnie i tyle będę go wiedzieć. Z drugiej strony, znam siebie i wiem, że z tego też potrafiłabym zrobić niezłą zabawę.” – pomyślała i natychmiast poczerwieniała ze wstydu i podniecenia. „I tak się z nim spotkam – kto nie ryzykuje, ten nie ma.”
Evita i Nathan zakończyli rozmowę na czacie i zaczęli myśleć o czekającej ich jutro randce. Nie wiedzieli, że ich rozmowę obserwował na ekranie swojego komputera w swoim gabinecie ktoś jeszcze. Nie był to odcięty od świata Ligher ani żaden ze współpracowników ani dyrektorów. Był to ktoś o wiele groźniejszy. Zakończył pracę w momencie ich wyłączenia się z czatu, zamknął komputer i wstał, by opuścić gabinet i wrócić do domu.
***
Jessika spędziła w pokoju resztę dnia surfując i rozmawiając ze znajomymi w internecie. Powiedziała, że nagle zachorowała i nie mogła wyjść. Jack spędził dzień na swoim krześle w przedpokoju, czytając jedną z książek z bogato wyposażonej biblioteki. W tym czasie weszła i wyszła kucharka i sprzątaczka, a Jessika schodziła do kuchni i wchodziła do pokoju z powrotem, ale w żadnym wypadku nie odezwała się do niego czy do tamtych kobiet.
Jack zatopił się w świecie autora i dopiero kiedy się ściemniło przypomniał sobie, co tak naprawdę tu robi. Odłożył książkę, wstał i uznał, że warto pójść na obchód domu i obejścia. Kiedy chodził po ogrodzie, uświadomił sobie, że jak na razie, jego zadanie było wręcz nieprzyzwoicie łatwe i przyjemne. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że za chwilę może się zrobić gorąco i paskudnie.
Jack wszedł z obchodu po ogrodzie do domu. Po kilku godzinach sprawdził jeszcze raz, czy Jessika jest na górze – na szczęście była. Rozmawiała z kimś przez telefon, więc pożegnała go słowami „spadaj stąd” i Jack zszedł na dół. Przy drzwiach zastał już Croucketa. Croucket zaczął:
–Pozwoliłem ci wychodzić z domu, Jack?
–Nie.
–Masz pilnować tę dziwkę na górze, a nie sprawdzać, jakie mam kwiaty w ogrodzie.
–Jasne. Jeszcze jedno. Proszę się nie martwić, pana żona jest w swoim pokoju.
Edward spojrzał na niego zdziwiony:
–A skąd wiesz, czy się o nią martwię, czy nie? Lepiej martw się o siebie. Odstawisz jeszcze jeden taki numer jak dziś, a każę ci rozwalić ten twój głupi łeb i nikt po tobie nie zapłacze, jasne?
Jack zacisnął szczęki ze złości. „Nie dość, że robię, co do mnie należy, to jeszcze spotyka mnie za to potwarz.” – myślał.
–Jasne – powiedział spokojnie.
–A skąd w ogóle wiesz, że to moja żona?
–Pani Crouket sama mi o tym powiedziała.
–Ta bladź z tobą rozmawiała? – Edward popatrzył z nienawiścią na górę. – Dobra... dobra, idź stąd, już, nie mogę na ciebie patrzeć.
Jack natychmiast pozbierał się i wyszedł. Kiedy tak jechał swoim jeepem przez ulice, pełne świętujących nadejście wieczoru ludzi, znów oplotły go wspomnienia niedawno utraconego życia rodzinnego. Chciał o tym zapomnieć i natychmiast musiał zrobić coś, by to zagłuszyć. Poszukał stacji z odpowiednią do nastroju muzyką. Znalazł stację z ostrą rockową muzyką i włączył radio niemal na cały regulator. Musiał tak zrobić, nie tylko po to by zagłuszyć bolesny dźwięk wspomnień w głowie, ale także, by odreagować to, co go spotkało przez cały dzień. Jechał i uszy mu pękały od głośnej muzyki gitar, perkusji i ostrych głosów wokalistów, ale to właśnie zderzało się z jego własnym gniewem. Obie fale – ta, pełna rockowej muzyki i ta pełna wściekłości i bólu – zderzały się i powoli niwelowały.
Kiedy dojechał już do domu, uspokoił się całkowicie, a wspomnienia odeszły w niepamięć. Siedział, głośno i głęboko oddychał. Wtedy prezenter, w ramach złagodzenia nastroju po niedawnej dawce hardrockowej muzyki, puścił jeden z najbardziej znanych przebojów Beachboysów, a Jack, obok głosów słonecznych chłopców, usłyszał jeszcze jeden, cieniutki, dziewczęcy, fałszujący głosik. Dziewczynka usiłowała śpiewać razem z nimi, ale jej to nie wychodziło. Popatrzył na siedzenie obok – było puste. Wtedy załamał się, położył ramiona na kierownicę i rozpłakał się. Kiedy uspokoił się na tyle, by móc spokojnie wyjść z samochodu, wszedł na górę nie niepokojony przez nikogo – nawet samego portiera.
***
Jessika nie rozmawiała z Edwardem tego wieczoru – zrobiła to dopiero następnego rana. Tak, jak poprzednio – weszła do kuchni, tylko po to, by porozmawiać z nim przy jego śniadaniu i nie usiadła przy stole.
–Ed, chcę z tobą poważnie porozmawiać. – zaczęła suchym tonem
–Mów. – rzekł z pełnymi ustami, wzruszając ramionami.
–Edward, po co to ciągnąć? Ty się męczysz ze mną, ja się męczę z tobą, zupełnie do siebie nie pasujemy. Dlaczego nie przygruchasz sobie jakiejś lepszej laski niż ja?
–Bo chcę, żebyś to ty była moją żoną i kropka.
–Ale to jest niepoważne. Zachowujesz się jak małolat.
–Czemu?
–Bo więzisz mnie tu i traktujesz jak swoją zabawkę. A ja nie jestem zabawką.
Edward przełknął kęs kanapki i uśmiechnął się:
–Udowodnij to. Widzisz, sęk w tym, że masz rację co do mnie. Jesteś moją zabawką. Ale ja mam słabość do swoich rzeczy i nie pozbędę się tak łatwo tego, co już raz zdobyłem.
–Jesteś chamem. I tyranem.
Wziął do ust kolejny kęs kanapki i dalej mówił z pełnymi ustami:
–Na razie nie powiedziałaś niczego, o czym bym nie wiedział. A skoro się tego domyśliłaś dopiero teraz, a nie przed ślubem, to jesteś idiotką.
–Jesteś bezczelny.
Wzruszył ramionami:
–Musisz sobie z tym poradzić.
–Nie mogę… nie wiem, co powiedzieć, brak mi słów.
Skończył gryźć i mówił dalej:
–Poza tym, jesteś niewdzięcznicą.
–Co?!
–Nie doceniasz tego, co masz. Zobacz, masz piękny dom, bogatego męża, możesz robić zakupy przez internet, zapraszać do domu kogo chcesz, masz własnego ochroniarza... – ugryzł kolejny kęs kanapki – niejedna chciałaby mieć to, co ty.
–Zapraszać? Przecież mi na nic nie pozwalasz!
–Powiedziałem, że nie możesz wychodzić... ale nie, że nie możesz zapraszać ludzi do siebie.
–Jeśli myślisz, że to wszystko mnie zadowoli i zastąpi mi wolność i miłość, to się mylisz. Gardzę tym wszystkim.
–Jesteś niemożliwa – westchnął – Nie rozumiem, czego ci jeszcze brakuje? – wypił łyk herbaty.
–Wolę żyć pod mostem i bez pieniędzy, ale wolna i z kimś, komu na mnie zależy. A jeśli nie jesteś tego w stanie pojąć, to nie będę z tobą nigdy szczęśliwa. Wiesz co?Żałuję, że za ciebie wyszłam. Mogłam być bardziej uważna.
–Uważaj na to, co mówisz, bo dostaniesz karę.
–Już mnie ukarałeś. Co ty mi jeszcze możesz zrobić?
–Może niekoniecznie tobie, ale mogę coś zrobić komuś, kto pomimo oddalenia jest ci wciąż najbliższy. – wypił kolejny łyk.
–Mówisz o moim ojcu? – zgadła po dłuższej chwili – Nie, nie odważysz się, to stary drań, ale wciąż reprezentuje firmę.
–Już niedługo będzie ją reprezentował, bo jest stary, schorowany i zniechęcony do życia. W każdej chwili może spróbować zrobić sobie coś złego.
–Rób sobie, co chcesz, ale mojego ojca zostaw w spokoju.
–Ha, – uniósł brwi i uśmiechnął się – wiedziałem, że nie jesteś taka oziębła w stosunku do niego. – i spoważniał – A on o tobie nawet słowem nie wspomniał, kiedy rozmawiałem z nim o ewentualnym przejęciu firmy.
–Przejęciu?!
Wziął kolejną kanapkę, ale zatrzymał się w pół drogi.
–Jessico, z księżyca spadłaś, czy jak? Przecież jestem twoim mężem, a ty moją żoną i córką właściciela firmy. Hm, obecnego właściciela.
Jessika ucichła, a jej oczach znowu pojawiły się łzy i niedowierzanie.
–To dlatego się ze mną ożeniłeś? Żeby dobrać się do firmy ojca? – mówiła nieprzytomnym głosem.
–Bingo! – z uśmiechem zawołał Edward i ugryzł spory kęs chleba.
–Jesteś aż tak podły?
–Tak. – mówił znów z pełnymi ustami – Nie martw się, firmę twojego ojca przejmę, kiedy się da i rozwinę ją w przepiękny kwiat z tego pączka, którym teraz jest.
Jessika płakała bezgłośnie, a on w spokoju dojadł resztę.
–Chcę rozwodu. I to natychmiast. – powiedziała głucho.
Powycierał ręce w chustkę i powiedział:
–Teraz? Teraz nic nie zrobisz. – wstał od stołu – A gdybyś próbowała zwiać, nie masz się dokąd udać. Wszędzie znajdą cię moi ludzie i odprowadzą cię do mnie.
–Oszczędź przynajmniej mojego ojca! Co mu zamierzasz zrobić, ty morderco?
–Ja? Nic. Umrze w szpitalu; po prostu. Będzie słaby, schorowany… i odejdzie w otoczeniu najbliższych pracowników... jak na szefa przystało. W pobliżu nie będzie tylko jego zimnej, samolubnej córki.
Jessika nie wytrzymała tego. Rzuciła się na Edwarda z pięściami, okładając go, gdzie popadło. Edward chwycił ją mocno za nadgarstki, po czym pchnął Jessikę na ścianę z taką siłą, że odbiła się od niej z hukiem. Za chwilę pociemniało jej w oczach i opadła na podłogę jak szmaciana lalka. Edward poprawił marynarkę i wyszedł z domu, zostawiając Jessikę na podłodze.
Kiedy Jessika ocknęła się, leżała na kanapie przykryta kocem. Na głowie miała zimny okład. Próbowała poruszyć się, ale zaraz zakręciło jej się w głowie i opadła z powrotem na kanapę. Usłyszała zbliżające się kroki.
–Hej, bałem się, że już się nie obudzisz – poznała ten głos. Należał do Jacka.
–To ty mnie tu przyniosłeś? – zapytała słabym głosem, nie otwierając oczu.
–Tak. Znalazłem cię nieprzytomną na podłodze w salonie i wezwałem pogotowie.
–Która jest godzina?
–Dochodzi czternasta.
–Cały czas jesteś tu przy mnie?
–Tak.
–I nie ocknęłam się ani na moment przez ten cały czas?
–Nie.
– Jak się tu znalazłam?
–Sanitariusze cię tu zanieśli. Lekarz powiedział, że masz lekkie wstrząśnienie mózgu i że musisz leżeć i nie ruszać się. Najlepiej przez cały dzień.
–Boże, jak on mnie upokorzył! – zawołała żałośnie – Aua! Moja głowa! – zasyczała, łapiąc za nią rękami.
–Leż spokojnie i nie ruszaj się. Przy mnie nic ci nie grozi. Nie dam mu cię już tknąć.
–Mówisz mi po imieniu? Co ci się nagle stało?
–Zastanowiłem się nad tym, co powiedziałaś i stwierdziłem, że to rzeczywiście było głupie z mojej strony. I jeśli się nadal zgadzasz, to będę ci mówił po imieniu.
–Nie ma sprawy. Pić mi się chce. Nalej mi whisky.
–Niestety, nie mogę.
–Jak to?
–Lekarz powiedział, że możesz pić co najwyżej wodę. Niegazowaną.
–Co ten konował może o mnie wiedzieć?
–Powiedział, że będziesz miała zawroty głowy i masz, tak? – potwierdziła – Powiedział też, że będzie ci niedobrze i nie będziesz w stanie niczego przełknąć, bo będziesz zwracać. Chcesz się przekonać, czy ma rację?
–Dobra, to przynieś mi już tej wody.
Wstał i wyszedł do kuchni. Po chwili wrócił ze szklanką wody i podał ją Jessice. Pomógł jej się odrobinę wyprostować, by mogła się napić, po czym położył ją natychmiast z powrotem na łóżku. Już szykował się do odejścia, gdy usłyszał:
–Hej, a gdzie ty idziesz?
–Na swoje miejsce.
–Nie zostawiaj mnie tu samej. Nie chcę znowu spędzić samotnie całego dnia.
–Ok, to na co masz ochotę?
–Włącz telewizor, może jest coś ciekawego.
Jack włączył telewizor, usiadł na fotelu obok kanapy na której leżała Jessika i przeskakiwał z kanału na kanał.
–Zatrzymaj – zawołała nagle Jessika – Nie zmieniaj już, lubię ten film.
Jack odłożył pilot i oglądał razem z Jessicą „Zieloną Milę”. Widział już raz ten film razem Moniką. Oglądali jego premierę w kinie. W pamięć zapadła mu mała myszka tocząca naparstek i policjant, który nadzorował Johna. Oglądając film tym razem, patrzył przede wszystkim na zachowanie samego Johna i bardziej rozumiał jego decyzję o poddaniu się karze śmierci. Przypominał mu on jego pierwszą ofiarę – mężczyznę, który niemal go błagał o zamordowanie. Jack nadal nie mógł zrozumieć, co nim powodowało, ale zdawał sobie sprawę z tego, że musiał być psychicznie wykończony niemal tak samo jak John.
Kiedy film się skończył, Jessika poprosiła Jacka, by wyszedł. Chciała się przespać. Jack więc wyszedł i zabrał się z powrotem za książkę. Kiedy przyszła kucharka, powiadomił ją o wypadku i poprosił, by zrobiła jedynie coś lekkiego, a sprzątaczkę o niehałasowanie i nieużywanie odkurzacza. Obie były zdziwione, ale gdy zajrzały do salonu i zobaczyły śpiącą Jessikę z obandażowaną głową, pokiwały głowami ze zrozumieniem i zachowywały się cicho. Jack nadal czytał książkę, a na pytania obu kobiet odpowiadał półsłówkami albo gestami.
Jessika zbudziła się późnym wieczorem. Była roztrzęsiona, słaba i głodna. Jack odgrzał obiad zostawiony przez kucharkę na kuchence i przyniósł do salonu. Chciał ją nakarmić, ale nie zgodziła się na to. Nie miała jednak za wiele sił i po chwili poddała się. Jack usiadł koło niej, położył jej głowę na swojej nodze i karmił ją łyżka po łyżce.
–Miałeś być ochroniarzem, a zamieniłeś się w nianię.
–Wolę być nianią niż ganiać swoje ofiary po mieście.
–Czy mogę być z tobą szczera?
–Proszę bardzo.
–Mój mąż to kawał chama. Myślałam, że dla niego pracują sami łajdacy. Ale ty nie wydajesz się być zabijaką.
–Bo nim nie jestem.
–Co w takim razie robisz?
–To skomplikowane. – powiedział po chwili – Na razie mam zlecenie, by dbać o ciebie i upewnić się, że nigdzie nie stąd nie wyjdziesz.
–Nie mam zamiaru nawet opuszczać tej kanapy.
–To zrozumiałe – uśmiechnął się.
–A w jaki sposób trafiłeś do tej roboty?
–Nie mogę ci nic powiedzieć. Ale nie bój się, nie jestem ukrytym agentem FBI. – znów się uśmiechnął, ale zaraz jego uśmiech zbladł – ale może kiedyś się dowiesz.
–Szkoda. Wnioskuję z tego, że albo musiałeś być zdesperowany, albo ci czymś zagroził. – Jack milczał – A może oszukał cię tak jak mnie.
Jack nadal milczał, więc Jessika zmieniła temat. Rozmawiali teraz o „Zielonej mili” i o innych lubianych filmach.
–A czy mogę spytać, co taka kobieta jak ty tutaj robi? – spytał nagle.
Tym razem Jessika milczała, wpatrując się w niego.
–Dobra, powiem ci o sobie, mimo iż ty mi o sobie nic nie powiedziałeś. Opowiem ci tylko dlatego, że domyślam się, że nie możesz mi nic opowiedzieć, a nie dlatego, że nie chcesz. – Jack potwierdził skinieniem głowy.
Jessika opowiedziała Jackowi wszystko. Długo mówiła, a Jack jej nie przerywał. Opowiadała o swoim nieszczęśliwym dzieciństwie, o wypadku, w którym zginęła jej matka, o ojcu, który nigdy jej nie chciał i traktował jak zło konieczne, o pierwszym spotkaniu z Edwardem, o tym, jak wydawało się jej, że tym razem znalazła kogoś, kto ją zrozumiał i spełnił jej marzenia o rodzinie, o nocy, kiedy jej się oświadczył, o dziwnych reakcjach ojca na ten stan rzeczy, o pięknym weselu .
–Nigdy się mną nie przejmował. Więc na początku myślałam, że to u niego normalne. Ale gdy zażądał kategorycznie, żeby płynąć z nami do hotelu, gdzie mieliśmy spędzić noc poślubną, domyśliłam się, że on coś wie. Nie wiedziałam wtedy jeszcze co. To było dziwne, bo on nigdy tak się wobec mnie nie zachowywał. Mówił, że chce mnie jeszcze raz zobaczyć, jakby miał mnie więcej nie widzieć. To do niego nie podobne; on zawsze robił wszystko, bym mu zeszła z oczu. To był dla mnie jakiś alarm, ale kompletnie nie wiedziałam, na co mam uważać. Ale życie toczyło się dalej i było spokojnie, aż do tamtego razu, kiedy Edward po raz pierwszy nie pozwolił mi wyjść z domu. Chciałam wtedy uciec, ale wpadłam na ciebie i on mnie dopadł.
–Gdybym tylko wiedział.
–Ale nie wiedziałeś. Od tej pory zorientowałam się, w jakim jestem niebezpieczeństwie i na jakie niebezpieczeństwo naraziłam ojca i jego firmę. I to wszystko tylko dlatego, że chciałam się zbuntować przeciw temu staremu zboczeńcowi i pokazać mu, że jak chcę, to mogę mieć swoje własne życie, faceta i własną, szczęśliwą rodzinę. A tak naprawdę wpadłam z deszczu pod rynnę. On mnie nie kocha; on mnie nawet nie lubi. Poślubił mnie tylko dlatego, że jestem córką właściciela firmy i poprzez ślub ze mną bez przeszkód przejmie firmę i jej kapitał. I to dlatego ojciec nigdy nie był zadowolony w jego obecności. Mało tego, on się go boi. A ojciec nikogo się nigdy nie bał.
–Takich facetów zawsze się każdy boi. Nigdy nie wiadomo, co zrobią, albo w co cię wpakują.
–Ciebie też w coś wpakował? – na pytanie Jessiki Jack zmarszczył brwi i zacisnął usta – Ok, jeśli nie chcesz, nie mów. Poczekam. Może kiedyś przyjdzie na to czas. Późno się już zrobiło. – dodała po chwili. – Pójdę się położyć na górę. Głowa nadal mnie boli i niedobrze mi.
–Czekaj, pomogę ci.
Wziął ją pod ramię, pomógł jej usiąść, wstać i wejść na górę. Otworzył drzwi, podszedł z nią do łóżka i ostrożnie ją na nim położył. Mimo iż nie była to daleka wyprawa, opadła na łóżko ciężko dysząc. Po chwili zagrzebała się pod kołdrą w ubraniu, wystawiając tylko nos. Jack chciał już odejść, gdy usłyszał:
–Zostań tu ze mną jeszcze chwilkę, dopóki nie zasnę.
–Jasne, nie ma sprawy – usiadł tuż przy niej. Zaczął ją głaskać po głowie i śpiewać cicho kołysankę. Śpiewał tak przez chwilę, dopóki nie usłyszał spokojnego oddechu śpiącej Jessiki. Potem zgasił światło i wyszedł cicho zamykając drzwi.
7. Niespodzianki
Evita czekała na Nathana w umówionym miejscu pod biurem. Wieczór był zimny, wietrzny i pochmurny, więc była zmuszona założyć ciepły sweter i dżinsy zamiast delikatnej i zwiewnej sukienki, jak początkowo planowała. Była trochę zła z tego powodu, bo facetowi mogło się to nie spodobać. Spacerowała szybkim krokiem wzdłuż chodnika w obie strony.
Zatrzymała się dopiero, kiedy granatowy opel zatrzymał się tuż przed nią. Na reflektorze miał, jak mówił Nathan, czerwoną naklejkę. Kierowca wychylił się, otworzył lekko drzwi po przeciwnej stronie i kiwnął na Evitę, by wsiadła. Uśmiechnęła się i wsiadła. Spodobało jej się takie zachowanie. Nienawidziła sztucznej dżentelmeńskości u mężczyzn. Miała nadzieję, że Nathan taki nie będzie i okazało się, że miała rację.
Evita wsiadła i spojrzała na Nathana. Przyglądała mu się uważnie i powoli. Był wysoki, miał siwy, przystrzyżony zarost na twarzy, siwe włosy zaczesane do tyłu, wyraźne, krzaczaste brwi, ostro zarysowaną szczękę i przenikliwe spojrzenie. Sprawiał wrażenie luzackiego macho. Na sobie miał prostą dżinsową kurtkę, czarną koszulkę i dżinsy. On również oceniał Evitę dość długo, po czym stwierdził:
–Hej, nieźle wyglądasz. A już myślałem, że jesteś jedną z tych laleczek, co to noszą zwiewne ciuszki i poduszki zamiast cycków. Ale widzę, że masz czym oddychać. – wzrok opuścił na jej sweter.
–Ty też jesteś niczego sobie. Bałam się, że przyjedzie po mnie jakiś niski, łysiejący grubasek.
–Wiesz, dokąd cię dziś zabieram? – Nathan ruszył.
–Nie i jestem bardzo ciekawa.
–Na wrestling, kochana; – uśmiechnął się – cieszysz się?
–Nie sądzisz, że to trochę zbyt brutalne, jak na pierwszą randkę?
–Jak ci się nie podoba, możesz wysiadać.
–Nie powiedziałam, że mi się nie podoba, powiedziałam tylko, że to trochę za mocne dla dwojga ludzi, którzy w ogóle się nie znają.
–Mylisz się, przekonasz się o tym. Jestem pewien, że ci się spodoba. Zamówiłem już najlepsze miejsca, będziesz widzieć wszystko jak na dłoni.
„Dobrze, że nie wzięłam tej głupiej kiecki – wygłupiłabym się tylko” – pomyślała Evita. Rozmawiali o różnych sprawach przez całą drogę. Kiedy byli już na miejscu, Nathan podszedł do niej:
–Słuchaj, myślałem nad tym, co powiedziałaś i chcę cię przeprosić. Masz rację, dopiero co poznaliśmy się i jeszcze o sobie nic nie wiemy. Dlatego nie łudzę się, by cokolwiek z tego wyszło. Ale chcę się dziś dobrze zabawić, a mam nadzieję że ty też. Ten jeden dzień możemy się wspólnie zabawić tak, jak mamy na to ochotę. Ale jeżeli cokolwiek nie odpowiadałoby ci, bądź ze mną szczera. Powiedz jedno słowo, jedno zdanie i odwiozę cię do domu. Nie będę ci odpowiadać, nie ma sprawy, zrozumiem. Ale błagam cię – nie proś po kryjomu obcych ludzi, by odwieźli cię do miasta, nie znikaj gdzieś nagle. Nie zniosę tego.
–Spokojnie, potrafię być szczera. Jeśli coś będzie nie tak, na pewno się o tym dowiesz. Na razie wszystko jest ok. To gdzie ten wrestling?
Nathan uspokoił się. Wziął Evitę pod rękę i zaprowadził do sali, gdzie miały się odbywać walki. Zaprowadził ją do eleganckiego, małego pomieszczenia z wszelkimi wygodami. Była to loża dla VIP–ów. Roztaczał się stąd doskonały widok na arenę i na publiczność.
–Jestem tu stałym klientem. Mam u nich specjalne względy. – wyjaśnił.
Wokoło było już pełno innych ludzi. Evita z zaskoczeniem stwierdziła, że wśród publiczności jest też dużo nastolatków, a nawet kobiet.
Zawody trwały dość długo – trzy godziny, ale Evita nawet tego nie zauważyła. Razem z Nathanem piła piwo i z zapartym tchem śledziła walki. Dopingowała zawodników; skakała na swoim siedzeniu i wymachiwała rękami, kiedy zdobyli punkt lub byli bliscy pokonania przeciwnika; buczała razem z pozostałymi, kiedy ulubieńcy publiczności ponosili porażkę. Nathan również nie pozostawał obojętny, a od czasu do czasu również krzyczał coś dopingującego w stronę zawodnika w ringu. Po trzech godzinach nastąpiła ceremonia nagród zwycięzcom i zakończenie zawodów.
–Zgłodniałam od tego wszystkiego. – powiedziała Evita przy wyjściu. – Znasz knajpę, gdzie podają jakieś dobre steki?
–Nie wpłynie to na twoją figurę, albo coś? – zapytał Nathan z niedowierzaniem.
–Dziś się o to nie martwię. Mam ochotę na jakieś dobre, tłuste mięsko. – powiedziała uśmiechnięta.
–W takim razie zapraszam do wozu. Znam świetne miejsce.
Zawiózł Evitę w zaciszne miejsce w pobliżu rzeki. Knajpka była drewniana i prosto urządzona, ale przewiewna i oświetlona małymi lampkami, dającymi nikłe światło i romantyczny nastrój. Z kąta sączyła się cicha, powolna jazzowa muzyka. Usiedli przy oknie wychodzącym na taflę rzeki i nabrzeże, jasno oświetlone reflektorami z portu. Evita pokochała to miejsce natychmiast.
–Skąd wytrzasnąłeś to miejsce? Jest świetne. – pytała zachwycona.
–Ta kafejka powstała niedawno. Przypadkiem tędy przejeżdżałem i akurat wszedłem tu, żeby zapytać o drogę. Spodobało mi się i od paru miesięcy tu zaglądam. Mają tu świetne żeberka, steki i inne specjały.
Evita i Nathan zabrali się do wyboru dań. Czekając, rozmawiali o sobie. Evita dowiedziała się, że Nathan ma własny salon, z którego wypożycza luksusowe samochody i że zamierza zamknąć interes z powodu nierentowności. Nathan dowiedział się, że Evita jest osobistą asystentką słynnego Steve'a Lighera i że nigdy nie planowała zostać w firmie na stałe, ale „jakoś tak wyszło.” Rozmawiali też o wrestlingu.
–Zauważyłem, że podobały ci się zawody. Lubisz wrestling?
–Lubię. Mój ojciec zabierał na takie zawody mnie i moją siostrę, kiedy byłyśmy małe.
–I co? Podobało się wam to?
–Jasne. Byłyśmy zachwycone. A ojciec był z nas dumny. Zawsze chciał mieć synów. Ale skoro urodziły się mu dwie córki, to stwierdził, że nie pozwoli, byśmy wyrosły na mięczaki i damulki. A więc kiedy powiedziałeś, że jedziemy na wrestling, to od razu przypomniało mi się dzieciństwo.
Nathan milczał przez chwilę, jedząc i namyślając się.
–Żeby lubić ten sport, trzeba mieć zacięcie. Lubisz walki? – Evita przerwała na chwilę i popatrzyła uważnie na Nathana. On poczerwieniał mimo woli – Nie, ja nie chcę niczego sugerować. Tylko pytam tak ogólnie.
–Owszem, chodziłam na kurs samoobrony i znam parę chwytów, jeśli o to pytasz.
–Hm, pytam, czy sama praktykujesz jakieś sporty tego typu.
–Lubię oglądać walki, ale żebym sama miała brać w nich udział... o tym nigdy nie myślałam.
–Zbyt brutalne?
–Nie boję się brutalności. To mnie kręci. Poza tym nie lubię cackania się i umizgów. Ale boję się dostać siniaka pod okiem.
–Ja tam się nie boję siniaków. – Powiedział z uśmiechem. – A co lubisz poza walkami? No wie wiem; podróże? – zapytał po chwili.
–Mam dość wyczerpującą pracę i niewiele dni wolnych. W weekend albo na urlopie wolę więc poleniuchować w domu. – Nathan chciał coś powiedzieć, ale nie zauważyła tego i mówiła dalej – Chociaż parę lat temu był taki ktoś, kto zabrał mnie do Paryża na randkę. Myślał, że będzie bardzo romantycznie, tymczasem ja wdałam się w bójkę z kilkoma gangami ulicznymi i musieliśmy stamtąd wiać czym prędzej na lotnisko w eskorcie policji.
–No to niezła łobuziara z ciebie.
–Lubię szukać przygód, a nie kłopotów. Ale tak to już bywa, że gdzie jedno, tam i drugie.
–Jesteś jeszcze z tamtym gościem?
–Rzucił mnie zaraz po tym, jak wsiedliśmy do samolotu. Powiedział, że jestem zbyt dzika jak dla niego. A ty? Jesteś z kimś?
Pokręcił głową.
–Jestem sam.
Popatrzyła na niego zdziwiona:
–I nie masz żony, ani dzieci?
–Nie.
–Ej, nie kręcisz? Jesteś dojrzałym facetem.
–Miałem różne kobiety, ale z żadną się nie związałem. Żeniaczka nie jest dla mnie. – mówił ze wzrokiem wbitym w talerz.
–No to witaj w klubie.
Nastąpiła chwila milczenia.
–A ty? Lubisz podróże? – spytała Evita.
–Nie, do tej pory nie miałem na to czasu, nie licząc paru służbowych wyjazdów. Też spędzam czas w domu. Ale jeśli mam więcej czasu, powiedzmy ze dwa tygodnie, to czemu nie.
–Dla mnie dwa tygodnie to za krótko. Muszę mieć co najmniej z miesiąc, żeby się dobrze zabawić.
–Kiedy byłem w twoim wieku, też tak mówiłem. Teraz ucieszyłbym się nawet z tych dwóch tygodni.
Milczeli przez chwilę jedząc.
–Lubisz czytać? – spytał Nathan.
–Nie, książki nie są dla mnie. Praca mi na to nie pozwala. Po całym dniu filtrowania dokumentów w poszukiwaniu drobnych kruczków mam tak zmęczone oczy, że dodatkowe czytanie książek, to zabójstwo.
–A filmy?
–Również. Poza tym, mam kino domowe; mogę obejrzeć każdy film, jaki chcę u siebie w domu. Ale ostatnio prawie nie mam na to czasu.
–Rozumiem, że muzyki też nie słuchasz.
–Zgadza się. Wolę pojechać do lasu, żeby posłuchać ptaków i ciszy. Odpocząć od tego zgiełku w mieście, niż dobijać się jeszcze decybelami z głośników.
–Ta muzyka też ci przeszkadza?
–Ta muzyka jest ok. Można przy niej normalnie mówić i nie przeszkadza nam w rozmowie. A ty? Powiedz co lubisz.
Wzruszył ramionami:
–Ja jestem prostym facetem. Prostym, ale uczciwym; i lubię uczciwość. Lubię walki, lubię czytać gazety sportowe i pracować przy cicho włączonym radiu. Tak całkiem w ciszy nie potrafię siedzieć.
–Można się przyzwyczaić do ciszy, wierz mi.
–Generalnie niewiele rzeczy lubisz.
–Już taka jestem. Siostra się ze mnie śmieje, że skończę jako stara zrzęda na samotnej wyspie. Ale ta knajpka mi odpowiada.
–Naprawdę?
Evita skończyła jeść i oparła się na krześle:
–Tak, jest nie za duża, ale ma przestrzeń, jest uroczo położona nad rzeką, oświetlenie jest dyskretne, ale na tyle, żeby nie męczyć oczu, muzyka na tyle cicho, żeby nie przeszkadzać, jest prosta, ale ma swój klimat. No i mają tu naprawdę świetne mięso.
–Nic dodać, nic ująć; to jest to, co sam chciałem o niej powiedzieć.
Evita zerknęła na zegarek.
–Słuchaj jest już po północy, może wsiedlibyśmy już do samochodu i odjechali?
Nathan zerknął na zegarek i pokiwał głową:
–Masz rację, jest już bardzo późno, zasiedzieliśmy się.
–Fajnie się z tobą rozmawia.
–Cieszę się, z tobą też.
Nathan zawołał kelnerkę i uregulował rachunek. Powoli wstali od stołu i leniwie poszli do samochodu, po czym wsiedli i odjechali. Evita powiedziała mu, gdzie mieszka, by mógł ją odwieźć do domu i mówiła w które ulice ma skręcić; poza tym milczeli. Opierała łokieć o szybę, a głowę na ramieniu i przecierała zmęczone oczy. Kiedy dojechali na miejsce, wysiadła z samochodu, ale nie odeszła. Nathan otworzył szybę i chciał się pożegnać:
–No to co, miło było, ale...
–Zimno jest, a ty masz na sobie tylko tę nędzną kurcinę. – powiedziała, opierając ramiona na szybie – Choć do mnie, ogrzejesz się i dokończymy rozmowę.
–Nie, muszę jechać...
–No chodź, co ci zależy?
–No nie wiem, jest późno, sama mówiłaś...
–Napijesz się herbaty, a może i czegoś mocniejszego...
–Evita, muszę jechać do domu...
–Mam cię wyciągać za fraki z samochodu?
–Nie powinniśmy...
–Ok, to marznij tu sam. Ja cię zapraszałam. – odepchnęła się od drzwi samochodu, odwróciła się i zaczęła iść w kierunku domu.
–Czekaj. – zawołał, kiedy otwierała drzwi. Zatrzymała się w pół kroku. – Faktycznie, jest zimno. Herbaty mógłbym się napić. – Odwróciła się do niego i uśmiechnęła.
Wyłączył silnik, wysiadł z samochodu, zamknął go i podszedł do Evity, która stała już w otwartych drzwiach. Gestem zaprosiła go do środka. Wszedł, a Evita za nim. Zapaliła światło, zdjęli kurtki i buty i weszli do mieszkania.
–Rozgość się, zaraz do ciebie przyjdę. – powiedziała i poszła do kuchni.
–Ładne mieszkanie. – mówił, oglądając pokój – Mieszkasz sama?
–Tak, nie licząc wróbli na parapecie! Ale teraz jest jeszcze chłodno i jestem tu całkiem sama! – wołała z kuchni. Nathan obejrzał małe mieszkanko i po chwili był już w kuchni obok niej. Odwróciła się i wpadła na niego – O! Ty tu? – przez chwilę patrzyli sobie w oczy, po czym Nathan odwrócił wzrok.
–To dziwne, że taka fajna, młoda, dobrze zarabiająca dziewczyna mieszka sama. Takie dziewczyny jak ty powinny mieć adoratorów na pęczki.
–A może ja nie chcę żadnych adoratorów? – nadal stała bardzo blisko niego – Wygląd może mylić. Nie ma we mnie nic kobiecego; jestem zrzędliwą, wymagającą samotnicą. Nie boję się przygód ani kłopotów i nudzi mnie pusta kokieteria. – podsumowała, podając mu kubek gorącej herbaty. Upił łyk i odkaszlnął. Dopiero teraz zauważył odkręconą butelkę wódki i z powrotem popatrzył na kubek herbaty:
–Herbatka z niespodzianką?
–Masz coś przeciwko?
–Nie, w żadnym wypadku. Tylko że to pachnie.
–Pachnie?
–Kłopotami.
–Nie, kłopotami nie. – odstawiła swój kubek, zbliżyła się do Nathana, odstawiła jego kubek i patrząc mu w oczy, rozpięła mu spodnie. Z zadowoleniem stwierdziła, że nie ma nic pod spodem. Oparła go mocno o blat kuchenny i nie spuszczając wzroku, pocierała ręką szybko sztywniejącego penisa. – Raczej przygodą. Nocną przygodą. Teraz ja będę się bawić tak jak ja chcę.
–Ty naprawdę jesteś niebezpieczna. Nie wiadomo, czego się po tobie spodziewać. – mówił odważnie oddając spojrzenie.
–Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza, bo potrwa to całą noc. – zniżyła się i wzięła go w usta.
Nathan pozwalał robić Evicie z sobą wszystko, co chciała. Nie protestował, kiedy wgniatała go w łóżko z różnych stron, okładała pięściami, czy przyduszała aż robił się siny. On również nie był delikatny wobec niej: ciągnął ją za włosy, wykręcał ramiona i nogi, wbijał pazury w jej delikatną skórę i drapał ją. Oboje byli zachwyceni.
–O takie walki ci chodziło? – zapytała Evita w trakcie tych zabaw.
–Tak, ale większość kobiet uważa mnie za brutala z tego powodu, więc nie śmiałem zapytać wprost. Jesteś w tym dobra.
–Tylko dobra? – otrzymał kolejny cios w twarz.
–Jesteś niesamowita. Jeszcze raz.
Po tamtej nocy rozstali się. Potem jednak jeszcze wielokrotnie przekonali się, że na darmo szukali kogoś innego, kto pozwoliłby im zrobić ze sobą w łóżku tyle, co oni sobie nawzajem. Gdy nie chodzili na oglądanie kolejnych walk lub nie spali ze sobą, spotykali się od czasu do czasu na mieście, by pogawędzić przez kilka minut i zjeść coś dobrego, po czym każde z nich wracało do swoich zajęć.
Pewnego dnia Evita dowiedziała się przypadkiem, że firmowe samochody, mimo solidnych zabezpieczeń, znowu zostały okradzione. Nadzorca opowiadał, że rano pomieszczenia znów zastano otwarte, zamki wyłamane. Przy rozmowie byli obecni Ligher i Croucket. Evita przypomniała sobie o Nathanie i zaproponowała, by zamiast utrzymywać okradane samochody i ponosić wciąż straty, można wynajmować luksusowe samochody z wypożyczalni.
–Całkiem niezły pomysł. – pochwalił ją Edward – Zamiast wciąż dokupywać bardzo drogi sprzęt, zawrzyjmy układ z jakąś dobrą wypożyczalnią i wynajmujmy samochody od nich. Oni będą mieć zysk, a my nie będziemy musieli się martwić o sprzęt. No i nocny stróż będzie miał mniej pracy. Co ty na to, Steve?
–Muszę przyznać, że nie wpadło mi to do głowy. – Ligher mówił to bez przekonania, niemal jak automat – Możemy tak zrobić na próbę. Evito... przepraszam, niech pani poczyni wszelkie niezbędne czynności, by ten proceder wcielić w życie.
Evita zajęła się tym natychmiast. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do Nathana, by przekazać mu wiadomość. Nathan bardzo się ucieszył, bo następnego dnia miał podpisać umowę likwidacyjną, a Evita zadzwoniła w ostatnim momencie. Natychmiast zmienił decyzję i zgodził się na współpracę. Następnego dnia, zamiast egzekutora, Nathan gościł u siebie człowieka z firmy „Ligher&Croucket”, który miał ocenić stan firmy i samochodów. Ocenił wszystko pozytywnie i skomentował:
–Wydaje mi się, że wyciągnęliśmy pana z niezłych kłopotów.
–Zgadza się. I wydaje mi się, że ja państwa też od nich wybawiłem.
–No cóż, okradanie samochodów to plaga w tym kraju; sam pan wie. – Nathan pokiwał głową na znak, że się zgadza.
–Wie, pan, to całkiem nowa inicjatywa. Szefowie chcieliby z panem chwilę pogadać, poznać pana.
–Ze mną? Obaj? – Nathan aż uniósł brwi do góry ze zdziwienia.
–Tak, chcieliby się spotkać z panem na chwilę. Szczególnie pan Croucket. Lubi wszystkiego osobiście dopilnować. Miałby pan chwilkę czasu, powiedzmy jutro o jedenastej?
–Oczywiście.
–W takim razie zapraszam do gabinetu szefa jutro na jedenastą.
–Będę na pewno.
Urzędnik pożegnał się i wrócił do firmy. Nazajutrz Nathan zjawił się w firmie wystrojony w odświętny garnitur. Recepcjonistka kazała mu udać się do konkretnego pokoju i zgłosić się do osobistej asystentki Lighera, co też zrobił. Evita była tak pogrążona w pracy, że nie zauważyła go.
–Ej, kotku – mruknął cicho nad jej biurkiem.
Evita natychmiast podniosła głowę i spojrzała na niego wesoło. Zaraz jednak mruknęła do niego okiem, spochmurniała i odchrząknęła.
–Witam, pan Ligher i pan Croucket pana oczekują – nie zabrzmiało to miło, ale Nathan od razu zrozumiał, że Evita była przecież teraz w pracy, a on miał z nimi współpracować i gdyby ktokolwiek się domyślił, że mają ze sobą coś wspólnego, nie byłoby to korzystne ani dla niego, ani dla niej. Podziękował więc i podszedł do drzwi gabinetu. Zatrzymał się na chwilkę, odetchnął głęboko, zapukał, nacisnął klamkę i wszedł.
W środku obaj prezesi siedzieli w wygodnych skórzanych fotelach naprzeciwko siebie. Wyglądali jak własne przeciwieństwa. Ten starszy miał pochmurną i zamyśloną minę, siedział nieruchomo w fotelu nawet gdy Nathan się do niego zbliżył. Ręce miał złożone na kolanach, zaciśnięte usta i wpatrywał się w Nathana nieprzyjemnym, pytającym wzrokiem, jakby chciał mu powiedzieć: „Co ty tu robisz. Człowieku?”
Natomiast na widok tego drugiego Nathana coś tknęło. Drgnęła w nim jakaś dawno nie ruszana nuta. Nagle poczuł, że młodszy z mężczyzn jest mu w jakiś nieokreślony sposób bliski. „Ale co on do cholery może mieć ze mną wspólnego? Pierwszy raz faceta na oczy widzę!” – tą myślą powstrzymał nagły przypływ niewytłumaczalnego, sentymentalnego uczucia i zachował profesjonalny dystans. Młodszy mężczyzna był o wiele ruchliwszy i swobodniejszy od tego starszego. Nathan brał to na karb wieku obu mężczyzn.
–Witam, jestem Edward Croucket – podał mu rękę, a Nathan uścisnął ją. Croucket zaprosił Nathana na fotel. Usiedli obaj, a Nathan słuchał – Chcieliśmy się z panem spotkać, bo to, co teraz nastąpiło, to dla nas zupełnie nowa sytuacja. Jeszcze nie było w firmie takiej potrzeby, byśmy musieli szukać kogoś z zewnątrz do takiej drobnej sprawy, prawda Steve? – drugi mężczyzna jednak milczał w bezruchu, a Croucket kontynuował – Nie ukrywam, że będzie to dla nas pewien rodzaj eksperymentu i nie jestem w stanie określić, jak długo będziemy pana usług potrzebować.
–Świadczę profesjonalne usługi i mogę zapewnić, że zrobię co mojej mocy, by Państwa nie zawieść.
–Jestem przekonany, że tak będzie. Widzi pan, taką już mam naturę, że lubię osobiście wszystkiego doglądać. – wstał, podszedł do biurka, wziął z niego notatnik i z wrócił na fotel – Mam tu spisanych parę spraw, które chciałbym z panem omówić.
Nathan zachowywał dystans aż do samego końca. Wciąż jednak nie mógł się pozbyć wrażenia, że skądś zna tego człowieka. „Tylko skąd?” Poruszył ten wątek pod koniec rozmowy.
–Cieszę się, że się w pełni rozumiemy – powiedział uśmiechnięty Edward.
–Cały czas mam wrażenie, że skądś pana znam.
–Możliwe, że widział mnie pan na ulicy.
–Być może, ale to… sprawa przeszłości. Mam wrażenie, że znaliśmy się dawniej. Musiałem to panu powiedzieć, bo cały czas nie daje mi to spokoju.
Edward wzruszył ramionami:
–Może kiedyś i ja sobie coś przypomnę, bo na razie pańska twarz mi nic nie mówi.
–Cóż, myślę, że zająłem panom dość czasu. – powiedział, patrząc na starszego, zamyślonego i rozpartego w fotelu mężczyznę – Pożegnam się już. – uścisnął rękę młodszego mężczyzny. Chciał podać rękę starszemu, ale tamten nawet nie spojrzał w jego stronę. „Hej, coś jest nie tak z tym starszym gościem. Co tu w ogóle jest grane?” – myślał wychodząc.
***
Później współpraca między Nathanem i Edwardem szła w najlepsze, a znajomość między nimi zacieśniała się. Nathan posiadał teraz sieć wypożyczalni w kilku stanach, a suma pieniędzy na jego koncie rosła z miesiąca na miesiąc. Zaczął lepiej żyć i nosił się na tyle bogato, na ile było go stać. Nadal nie był w stanie przypomnieć sobie, skąd pamięta Edwarda, ale to już nie było ważne. Ważne było to, że szczęście nareszcie szczęście uśmiechnęło się do niego.
Edward i Nathan zostali przyjaciółmi. W zapomnienie poszedł ponury Ligher, który i tak zawsze stronił od towarzystwa niechcianego wspólnika. Edward przesiadywał teraz często w towarzystwie Nathana i obydwoje przekomarzali się na temat różnych spraw. Nathan czuł się tak swobodnie w towarzystwie Edwarda, że pewnego dnia pozwolił sobie na odkrycie przed nim swoich planów. Był gorący słoneczny dzień, a oni oboje siedzieli na tarasie hotelowej restauracji sącząc lekkie drinki z lodem. Wokoło było pusto, a atmosfera między nimi była nieformalna i pełna życzliwości.
–Zdradzę ci pewien sekret Edward.
–Strzelaj. – uśmiechnął się.
–W firmie jest pewna osoba, na której mi bardzo zależy.
–Evita.
–Skąd wiesz? – Nathan spojrzał zaskoczony.
–Daj spokój stary, wystarczy, że widzę, jak na siebie patrzycie i wiem, że łączy was coś więcej niż przyjaźń. – Nathan z uśmiechem i lekkim zażenowaniem spuścił głowę – Ej, nie ma się czego wstydzić, w końcu oboje jesteście dorośli. No i ładna z was para.
–Rozmawialiśmy ostatnio poważnie. Na początku niczego nie planowaliśmy, ale spotykamy się już na tyle długo, że chcemy iść dalej.
–Małżeństwo, rodzina, tak? – zgadywał Edward.
–Małżeństwo, tak.– znowu uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem.
–I co? Chcesz mieć moje błogosławieństwo?
–Nie aż tyle, ale zapewnienie, że nie wyrzucisz mnie albo jej z pracy.
–Z powodu zawarcia małżeństwa?
–Tak.
Croucket przez chwilę miał poważną i srogą minę, ale po chwili wybuchnął śmiechem i powiedział:
–Nie bój się, macie moje słowo, że u mnie oboje będziecie bezpieczni. Ona jest niezawodną asystentką, a ty zapewniasz nam wszystkim mobilność. Nie mam powodu zwalniać ani ciebie, ani jej. Nic wam nie grozi stary, naprawdę.
–Dzięki, to chciałem usłyszeć.
–Życzę szczęścia w przyszłym życiu. – uniósł swój kieliszek w geście toastu, a Nathan stuknął się z nim swoim kieliszkiem. Obaj trochę upili i postawili je z powrotem – A czy mógłbym zadać niedyskretne pytanie?
–Strzelaj.
–Dobra jest w tych sprawach? – zapytał ściszonym tonem. Teraz Nathan spoważniał i poprawił się na krześle – Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz, rozumiem.
Nathan zbliżył się do Edwarda i szeptem odparł:
–Jest fantastyczna.
–Nie gadaj. – uśmiechnął się Edward.
–To prawdziwa lwica. – powiedział już normalnie Nathan. – Lubi niegrzeczne gierki. To dziewczyna w sam raz dla mnie. – dodał z dumą
–No to gratulacje. – powiedział Edward.
„Szkoda że Jessika to nie Evita” pomyślał i powoli zaczął zamykać się sobie, jak zwykle, kiedy nachodził go jakiś pomysł, który miał zamiar później zrealizować.
8. Pierwsze zadanie
Od wyjścia ze szpitala zdrowie Lighera pogorszyło się znacznie. Przebywał w firmie, ale pełnił już jedynie funkcję reprezentacyjną. Nie był w stanie podjąć żadnej, nawet najbłahszej decyzji, a o wszystkim za niego coraz częściej decydował Edward. Ligher bardzo często siedział otępiały w swoim fotelu za biurkiem i cały dzień gapił się w ścianę. Pewnego dnia Edward zwołał cały zarząd firmy do swojego gabinetu i z poważną i zatroskaną miną poinformował:
–Pan Ligher uległ dziś rano poważnemu zatruciu pokarmowemu. – przez krótką chwilę słychać było wzdychania i jęki – Co gorsza, nie wiem, kiedy i czy pan Ligher wróci do zdrowia. Lekarze raczej nie dają szans na jego wyzdrowienie. I w związku z tym, zebrałem tutaj Państwa. Chciałem poinformować o bardzo ważnym fakcie. Mam w rękach dokument, w którym pan Ligher zapisał, że w wypadku jego śmierci postanawia oddać firmę i wszystko, co posiada, w moje ręce.
Teraz zarząd był wstrząśnięty. Panowała cisza. Nikt nie wypowiedział ani słowa. Wśród nich była też Evita. Zastanawiała się nad tym, co powiedział Croucket. Nie poznawała zachowania Lighera: „Jeszcze kiedy po raz pierwszy wszedł do firmy po pobycie w szpitalu, wydawał się zupełnie innym człowiekiem. – myślała – Chciał rządzić i wyraźnie wykazywał więcej inicjatywy niż Croucket. Dopiero potem stał się otępiały i leniwy. Czyżby cierpiał aż na tak dużą depresję? Do diabła! Przecież pracuję z nim od kilku ładnych lat i widziałam, że ten człowiek był już nie raz w nie lada kłopotach, ale zawsze panował nad strachem i własnym biznesem. Może to wina wieku? Ale to nie mogło aż tak bardzo wpłynąć na jego charakter”
Nie tylko Evicie nie pasowało to wszystko. Jessika była także była zaskoczona zachowaniem ojca. Był nieobecny i osowiały. Kiedy z nim rozmawiała, miała wrażenie, że mówi wyłącznie ona, a co gorsza, że mówi jak do ściany. Ojciec w ogóle nie odpowiadał, lub odzywał się półsłówkami. Często narzekał, że nie ma tyle siły, co kiedyś i że musi się położyć. Nigdy nie rozmawiał z nią więcej niż dziesięć minut. Ale przynajmniej chciał ją regularnie widywać.
Od kiedy jednak ojciec oddał firmę w ręce Edwarda, została właściwie sama. Ojciec był jedyną bliską Jessice osobą, ale teraz się nie widywali. Edward, z którym wiązała tyle nadziei nie sprawdził się kompletnie ani jako mąż ani jako kochanek. Od samego początku rzadko z nią sypiał – a od kiedy ją po raz pierwszy uderzył, spała sama w swoim pokoju, codziennie pogrążona we łzach, jakby znów była małą dziewczynką. Przyjaciółki od ślubu odsunęły się od niej.
„Jestem sama. – myślała – Wszyscy mnie opuścili. No, nie licząc Jacka. On jest zawsze koło mnie. Cieszę, się, że chociaż jemu mogę się wyżalić i że mogę na nim zawsze polegać. Ale on tylko wykonuje swoją pracę. Jestem pewna, że gdybym tylko próbowała zwiać, schwytałby mnie i stłukł. Jest miły, ale przecież jest tylko jednym z ludzi Edwarda. Muszę na niego uważać” – to myśląc popijała kolejnego drinka z oczyma lepionymi w telewizor.
Tymczasem Edward wszedł do domu. Jack podniósł się ze swego krzesła w przedpokoju i przywitał go. Edward pozwolił mu odejść do domu. Miał zamiar iść do kuchni, by odgrzać sobie obiad, ale jeszcze przed tym wszedł do salonu, skąd dochodziły dźwięki telewizora. Jessika leżała na kanapie i oglądała film. Chwycił pilot z niskiej ławy i zatrzymał film.
–Czego znowu chcesz? – podniosła się na łokciu.
–Nie masz dla mnie należnego mi szacunku. Jack przynajmniej podniósł się i powiedział „Dobry wieczór panu”, a ty? Nic. Masz szczęście, że w tej chwili jestem zbyt głodny i mam to gdzieś. Chciałem ci tylko powiedzieć, że jutro wieczorem masz być odstawiona na bóstwo. Idziemy na przyjęcie i masz mnie godnie reprezentować.
–Wsadź sobie gdzieś to twoje przyjęcie. Nigdzie nie idę. – położyła się z powrotem.
Edward zmarszczył brwi, dziwiąc się jej:
–To dziwne, a tak bardzo chciałaś wyjść z domu, do ludzi, do świata. I wreszcie masz okazję. I chcesz zostać w domu?
–Nie wyjdę z tobą nigdzie, nie ma mowy. – Jessika upierała się przy swoim, ale powoli zaczynała się bać.
–Pójdziesz i będziesz tam ze mną, bo jak nie, to wezwę wszystkich swoich chłopaków i ukarzą cię tak, że przez tydzień nie będziesz w stanie usiąść. – cedził spokojnie przez zęby.
Zadrżała i teraz z przerażeniem spojrzała na Edwarda:
–Nie zrobisz mi tego. Nie pozwolę...
–A co ty możesz? Zrobię tak, jeśli będę miał na to ochotę i jeszcze sobie popatrzę. Więc albo będziesz mnie słuchać, albo spotka cię kara. – rzucił pilot na kanapę obok niej – Teraz możesz sobie dalej oglądać ten swój film. A jutro wieczorem masz być gotowa, kiedy przyjdę. – wyszedł z pokoju i więcej się tego dnia z nią nie spotkał.
***
Croucket wypatrzył firmę Cravena wśród setek małych przedsiębiorstw. To, co zwróciło jego uwagę, to powolność i ostrożność działania firmy. Nie dość, że firma ta działała na bardzo niewielką skalę, to jeszcze wśród ograniczonego grona stałych klientów. Zysk od lat nie podniósł się, ale stale pozostawał na tym samym poziomie. Pozwalało jej to przetrwać, ale w żaden sposób nie wpływało na jej rozwój.
Obecnie przeżywała kryzys, w czasie którego szefostwo coraz częściej sięgało po dodatkowe oszczędności i pieniądze zarezerwowane na „czarną godzinę”. „Pełznie zamiast biec, a teraz zaczyna się dusić” – ocenił jej sytuację Croucket zanim dobrał się do niej. Zamierzał sprawić, by firma Cravena poszybowała niczym orzeł pod jego dowództwem. Na początku Craven, podobnie jak Ligher, nie przestawałby kierować firmą, ale jej właścicielem byłby Croucket. Potem on dyktowałby warunki.
Spotkanie wstępne, którego celem było omówienie warunków współpracy dobiegło końca późną nocą. Ci, którzy dotrwali do jego końca, żegnali się teraz, zamawiali taksówki, bądź rozchodzili się do samochodów pozostawionych na parkingu. Wśród tej grupy był Craven. Pożegnał się już z Croucketem i zjechał windą na sam dół.
Kiedy wyszedł z niej, z nieoświetlonego zakamarka wyciągnęły się ku niemu ręce, chwyciły za kołnierz, wciągnęły go siłą w nieoświetlony kąt i przycisnęły go do ściany. Walter nie miał pojęcia, kto tak postąpił. Dreszcz przerażenia sparaliżował go. Stał drżąc i słuchał dziwnych słów:
–Słuchaj, ten facet to porąbaniec. – szeptał głos – Wiej, póki możesz, bo znalazłeś się w wielkim niebezpieczeństwie.
–Kim ty jesteś człowieku? – pytał drżącym głosem.
–Nie ważne, kim jestem. Chcę cię ostrzec. On zniszczy ciebie, a twoją firmę zabierze dla siebie.
–Nie wierzę w ani jedno słowo, puść mnie!
–Nie daj się mu zastraszyć i nie zgadzaj się na współpracę. Takich gnojków jak ty Croucket połyka na śniadanie. Ma pod sobą setki takich firm w całym mieście. Odmów mu współpracy, póki jeszcze możesz. On cię wykorzysta do cna i wyrzuci, a potem zabije.
W Cravenie zebrał się gniew, który przerodził się w energię. Wyrwał się z rąk oprawcy, chwycił go za barki i mocował się z nim, dopóki nie wyciągnął go na światło dzienne. „Pokaż się, gadzie!” – syczał do niego przez zęby. Zdołał wyciągnąć oprawcę w oświetlone miejsce. Tam zobaczył, że walczy z jednym z ochroniarzy, którego wielokrotnie widział tuż przy Crouckecie. Puścił go wtedy, i przewrócił się na betonową podłogę. Sapiąc jeszcze raz zapytał:
–Kim ty jesteś, człowieku?
–Nie ważne. Kiedyś zostałem zmuszony do pracy dla Croucketa, tak jak teraz ty. A teraz mam w gdzieś, czy mnie słyszy, czy nie! – krzyczał, kierując wzrok ku sufitowi. – I tak wiem, że niedługo dopadnie mnie i załatwi! – Craven wstał, ale zastygł w bezruchu i wciąż dyszał, wlepiając w niego wzrok. – Nie wiesz, w co wdepnąłeś, człowieku. – kontynuował – Nie znam cię, ale ostrzegam: nie pakuj się we współpracę z nim, bo skończysz jak ja. Ja już jestem trupem. – powiedział i odszedł. Zniknął w najbliższej bramie.
***
Jessika była gotowa. Mimo iż dawno już nie była poza domem, to tym razem bała się z niego wyjść. Nie tylko ze strachu przed Edwardem, ale też przed ludźmi, których w ogóle nie znała. Nawet nie wiedziała, czego dotyczyło to przyjęcie. Na pytanie o cel przyjęcia Edward warknął tylko: „A co cię to obchodzi? Nie twój interes.” Przez resztę drogi milczeli i siedzieli osobno, niczym dwoje obcych ludzi. Przy wyjściu z samochodu nie uśmiechnęła się do gości – miała stężałą od strachu twarz.
Edward poprowadził ją do wejścia na salę, przedstawił kilku swoim znajomym i zaraz został oderwany dalej do innych spraw. Przy milczącej Jessice pokręciło się jeszcze kilka osób, po czym każda z nich odeszła w swoją stronę i została sama. Rozejrzała się po sali. Było w niej wiele pięknych kobiet, ale każda zdawała się swobodniej i lepiej ubrana od niej.
Jessika uczestniczyła już w wielu przyjęciach, towarzysząc swojemu ojcu, jednak zawsze zapraszała na nie swoich przyjaciół, żeby mieć z kim pogadać i nie czuć się samotną. Teraz nie miała takich możliwości. Nie znała tu nikogo oprócz Jacka, który stał na piętrze wśród innych ochroniarzy i czuwał, by całe przyjęcie przebiegało bez przeszkód. Chciałaby, żeby znalazł się tuż przy niej i porwał ją stąd gdzieś daleko, ale wiedziała, że to było nierealne. Czuła się sama jak palec.
Tymczasem Edward pełnił swoje obowiązki na przyjęciu. Stał na podwyższeniu w głównym punkcie sali, a tuż obok niego stał Walter Craven – szef firmy, którą przejmowała firma Ligher&Croucket. Zachowanie Waltera z pozoru było swobodne. Był wyluzowany i uśmiechnięty, ale oczy miał cały czas poważne. Croucket również. Lighera, ze względu na zły stan zdrowia, nie było. Na przyjęcie zaproszeni zostali członkowie obu zarządów firm. Stali teraz we wszystkich zakątkach sali z kieliszkami szampana w ręku i zapoznawali się.
–Witaj Walter, jak samopoczucie?
–Uwielbiam przyjęcia, a to jest jedno z najlepszych, na jakich byłem. – powiedział, ale mało przekonująco. Edward to dostrzegł.
–Cieszę się, że ci się u nas podoba. Wiesz, zwłaszcza ze względu na to, czego mamy dziś dokonać. – Walter spuścił oczy – Wiem jak się czujesz stary. Myślisz, że mojej firmy nigdy nie przejmowano w ten sposób? Ale robiłem to tylko po żeby się ratować. A teraz spójrz na mnie. Przejęcie to mimo wszystko dobra rzecz. Przede wszystkim nie umierasz, ale łączysz siły z większą firmą, która cię chroni i kontynuujesz swoją działalność. A poza tym, u mnie nie musisz posyłać setek ludzi na bruk.
–Wiem, zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, ale mimo wszystko...– zamyślił się na moment – swoje to swoje.
–Wiem, stary – Edward poklepał go po ramieniu – rozumiem cię doskonale. Ale sam wiesz, że bywają takie sytuacje w życiu, że lepiej jest mieć czegoś połowę, niż w ogóle tego nie mieć. – Craven pokiwał głową – I to jest jedna z tych sytuacji. Chodź, pora na wygłoszenie przemowy.
Croucket wygłosił przemowę, która trwała około pół godziny. Krótko narysował obecną sytuację firmy Craven'a, przedstawił ogólnie analizy sprzedaży i popytu oraz historię nawiązania współpracy między oboma firmami i oznajmił wszem i wobec, że od dziś obie firmy dzielą się wszystkim. Zapewnił, że będzie dbał o dynamiczny rozwój firmy Waltera. Zakończył uwagą, że będzie się starał traktować ten rodzaj współpracy jak bardziej partnerstwo niż zarządzanie mniejszą firmą. Jednym zdaniem, przedstawił całą sprawę z perspektywy dyrektora większej firmy przejmującej mniejszą.
Następnie przemawiał Craven. Wskazał na kryzys panujący na rynku i potrzebę przetrwania nawet kosztem poddania się większej firmie. Podkreślił fakt, że firma nie przestaje istnieć, a zmienia się tylko jej dotychczasowy wizerunek i rodzaj produktu, jaki sprzedaje. Dodał też, że dzięki tej współpracy nie wzrośnie poziom bezrobocia w kraju. Na koniec stwierdził, że w dzisiejszych czasach trzeba mieć rękę na pulsie i często dostosowywać produkt do klienta. I że to z kolei wiąże się z ryzykiem takim, jak nawiązanie współpracy, która jest powodem tej uroczystości.
Starał się jak mógł, aby brzmieć przyjaźnie, ale pracownicy zarządu firmy Craven'a i tak słyszeli tylko jedno: „Cieszcie się, że on ratuje nam tyłki – bez niego wszyscy zginiemy.” Przy podpisywaniu umów panowało milczenie. Wymuszone brawa rozległy się dopiero kiedy obaj złożyli umowy i podali sobie ręce.
***
Dzień po przyjęciu Edward kazał Jackowi przyjechać do siebie do biura już po zakończeniu służby u Jessiki. Do jej pilnowania został przydzielony ktoś inny, a Jack miał stawić się najszybciej jak mógł, co też uczynił. Wiedział już, jak się ma zachować, bo został wcześniej uprzedzony o tym przez Simona. Wszedł i nie odezwawszy się nawet słowem, stanął i czekał. Edward siedział przy biurku i czytał uważnie jakąś kartkę.
Wstał, podszedł do Jacka i zmierzył go uważnym wzrokiem. Wręczył mu zapisaną kartkę i powiedział:
–To twoje pierwsze poważne zadanie, Jack. Masz wykonać wszystko dokładnie tak, jak zaplanowałem, inaczej nie oszczędzę twojego życia i wylądujesz w pace na resztę lat. A tam będą prawdziwi mordercy i kaci i nie dasz sobie z nimi rady. Przynajmniej na razie. Tak więc nie schrzań tego. – powiedział, po czym wrócił na swój fotel.
Jack wyszedł bez słowa, czy gestu pożegnania. Przeczytał w holu kartkę. W wyobraźni widział już sposób wykonania poszczególnych zadań i zadrżał. Uświadomił sobie bowiem, że już planuje jak popełni tę zbrodnię i to bez żadnych oporów – tak jakby robił to już tysiące razy.
Poszedł do samochodu, by pojechać do domu. Kiedy znalazł się w mieszkaniu, wybrał z magazynu broń, którą polecił mu zabrać Croucket i z powrotem wsiadł do samochodu. Zapalając silnik spojrzał jeszcze raz na kartkę i pojechał pod wyznaczony adres. Była to wąska, brudna, śmierdząca i ślepa uliczka. Zaparkował na niej i wysiadł. Rozejrzał się. Ściany były obłożone stertami cuchnących, pustych kartonowych pudeł, a z kątów zionęło zwierzęcymi szczynami.
Nie było w niej nic szczególnego oprócz maleńkich drzwiczek w ścianie, naprędce skleconych z krzywych, starych desek. Tak właśnie Croucket opisał te drzwi na kartce. Jack podszedł do nich i otworzył je ostrożnie. Wszedł przez nie do wąskiego, nieoświetlonego korytarza zakończonego schodami prowadzącymi w górę. Wszedł po nich na górę aż na sam strych i omijał wszystkie inne drzwi – tak jak miał zrobić.
Znalazł się na obszernym strychu, pełnym starych zakurzonych rupieci. Jedynym źródłem światła było światło nielicznych latarni na ulicy. Wpadało tu przez dwa rzędy okien po obu stronach strychu, ale ograniczały je sterty mebli, przez co było ciemniej niż na zewnątrz. W mglistym, zakurzonym powietrzu dostrzegł postać przy przeciwległej ścianie. Jakiś człowiek stał przy jednym z okien i wpatrywał się w widok za nim. Jack zgadywał, że stoi tak już od dłuższego czasu. Rozpoznał Simona i zamarł w milczeniu.
Poczuł mieszaninę sympatii i żalu. Simon był jedynym człowiekiem Croucketa, który chciał z nim rozmawiać. To właśnie od Simona Jack dowiedział się, że Croucket ma więcej ludzi takich jak on. Simon był jednym z nich. Był pierwszą osobą z nowego środowiska, z którą Jack podzielił się swoim dawnym życiem. A teraz spojrzał jeszcze raz na kartkę i przeczytał ostatni zapisek: „Wyeliminować cel.” „Mam go ot tak po prostu zastrzelić? Jak jakiegoś szczura?” – wkurzyło go takie myślenie; chciał postąpić inaczej. Pogniótł kartkę i wyrzucił.
–Simon! – krzyknął, a Simon odwrócił się. Na widok Jacka uśmiechnął się. Jednak zobaczył, że Jack wcale nie odwzajemnia uśmiechu i że w ręku trzyma broń. – Chyba wiesz, po co tu jestem. – mówił podchodząc do niego. Simon spoważniał, spuścił wzrok na podłogę i kiwnął parę razy głową ze zrozumieniem. Włożył ręce do kieszeni i oparł się o ścianę.
–No dalej, zrób to. – powiedział obojętnym tonem, wpatrując się w podłogę. – To twoje pierwsze zadanie.
–Mam dla ciebie propozycję. Powiem Croucketowi, że cię zabiłem, ale ciebie puszczę wolno. Zmienisz nazwisko, dokumenty, wygląd, stan, może nawet kraj; stać cię na to, ale uciekniesz przed nim.
Roześmiał się i spojrzał na Jacka:
–Żartujesz? Przed nim nie można się nigdzie schować. – spoważniał z powrotem –Pracuję z nim tyle lat i wiem. On ma swoje uszy i oczy wszędzie. Znajdzie mnie i zamorduje osobiście.
–Jeśli wyjedziesz do Europy...
–Myślisz, że inni nie uciekali do Europy? Że nie zmieniali nazwisk, wyglądu, życia i tak dalej? Myślisz, że ja jestem pierwszym, którego kazał wyeliminować w ten sposób?
–O czym ty mówisz?
–On tu jest panem i władcą. On wie o wszystkim i wszystko planuje. Także twoje i moje życie. – teraz mówił już gorączkowo – A ja mam tego dość i dlatego teraz powiem ci wszystko, co wiem. Popatrz, jak sprytnie obmyślił eliminację faceta, którym się zająłeś. Myślisz, że to ty go znalazłeś, łażąc po całym mieście jak opętany?
–Co? – Jackowi głos wiązł w gardle – A ty skąd o tym wiesz?
–To on doprowadził tego gościa do takiego stanu. Przestał się ukrywać i dbać o siebie. Chciał, żebyś go znalazł.
–Ale przecież to nie on zabił moją rodzinę. To była jakaś sekta.
–Croucket ci to powiedział? To największy kłamca jakiego znam, nie wierz w ani jedno jego słowo. Facet ze szramą pod okiem, którego zabiłeś, zabił twoją rodzinę.
–Ale takich gości jest ponoć więcej.
–Kłamstwo; ten gość to był twój poprzednik.
Jack milczał przypominając sobie rozmowę z tamtym mężczyzną. Nie wiedział już, komu wierzyć.
–Jeżeli było tak jak mówisz, to był potwór. Wyznał mi, że zgwałcił moją córkę i żonę przed śmiercią, że pławił się w ich krwi...
–To nieprawda. Ja znałem tego gościa. Widzisz, wszystko to robota Croucketa. Obliczył to tak, że w momencie, gdy go złapałeś, zadziałały odpowiednie emocje i u niego i u ciebie. – Jack widział w myślach siebie, jak z pasją zaciska cienką stalową żyłkę na szyi wyjącego mordercy, a Simon kontynuował – Pod koniec życia ten facet cierpiał na silną depresję. Nie byłby w stanie zrobić tego, o czym mówiłeś. Chciał umrzeć i pewnie dlatego musiał powiedzieć ci coś, co podziała na ciebie jak płachta na byka. Croucket wiedział o tym, że on się wkrótce zabije. Nie miał za dużo czasu i potrzebował nowego człowieka. Rozumiesz? Stara bateria już się wyczerpała i czas był, by poszukać nowej. I znalazł ciebie. – Simon wymierzył w niego palcem wskazującym. Jack dokładał nowe niespodziewane informacje do tych które miał.
–Śmierć mojej rodziny, to jego robota?
–Właśnie. – odparł Simon. – Jestem pewien, że Croucket kazał mu to zrobić, bo był zbyt słaby do tej roboty. Jeśli chciał przeżyć, musiał wykonać zadanie – nie miał wyjścia. Potem doszedł do wniosku, że znajdziesz go prędzej, czy później i że i tak nie będzie miał szans na przeżycie. Może dlatego chciał się zabić. A może i miał wyrzuty sumienia. Na początku każdy je ma.
–A potem?
–Potem zapominasz o wszystkim.
Jack milczał przez chwilę, zanim znów się odezwał.
–To wszystko jest dla mnie bardzo ważne. Jak ja ci się odwdzięczę?
–Zabij mnie, tak jak ci kazał zrobić.
–Zabić? Ciebie? Nie, nie zrobię tego, jesteś moim jedynym przyjacielem.
–W tym świecie nie ma przyjaciół. Ty mnie puścisz wolno, a ja wydam cię Croucketowi jeszcze dziś.
–Zrobiłbyś to?
–Tak, tak samo, jak ty. On kontroluje nas wszystkich i robi z nami co chce.
–Nie zależy ci na życiu?
–Ja nie mam życia. I nie miałbym go nawet po tym, gdyby udało mi się zwiać. Tylko umierając uda się uciec przed tym popaprańcem.
–Przecież twoje życie należy tylko wyłącznie do ciebie. On jest tylko człowiekiem i nie może nikim sterować.
–Co to za głodne kawałki, co? Popatrz, co zrobił już z twoim życiem. Przerobił cię na maszynę do zabijania i okradania,nawet jeśli jeszcze o tym nie wiesz. I nawet jeśli tego nie chcesz, będziesz wykonywał jego polecenia jak maszyna.
Zapanował moment ciszy
–Nie jestem mordercą, nie myślę w ten sposób. Mógł wybrać do tego kogoś, kto się bardziej nadaje.
–Wiedział, że będziesz w tym dobry. Musiał to wiedzieć. – Simon mówił spokojnie – On doskonale wie, co robi i z kim ma współpracować. To dotyczy także partnerów biznesowych. Pamiętasz przyjęcie dla Cravena? Myślisz, że nagle stał się miłosierny i że pokaże facetowi, jak się prowadzi firmę? Nie, on najpierw włączy jego pracowników do swojej firmy, wycycka Cravena do gołego i sprawi, że facet ze wstydu popełni samobójstwo. Potem przerobi jego firmę na swoją filię. Tak, wiele razy już to przerabiałem. Tak właśnie zrobił z Ligherem. Nigdy go nie poznałem, ale z tego, co słyszałem, to niezły hulaka i worek energii. Nie kochał nic ponad swoją firmę. A teraz? Ciężko powiedzieć, że to ten sam człowiek. Leży i nie chce się ruszać. Oddał w ręce Croucketa całą swoją firmę i z Walterem zrobi to samo. Na początku Ligher się jeszcze stawiał, odgrażał. Myślałem, że miał szanse, by przetrwać. A teraz zobacz, jak pokornie wręczył mu pakt oddania firmy.
–To samo robi z nami, tak?
–On jest jak złośliwy wirus; zawsze zwycięży. I czy chcesz, czy nie chcesz, oddasz mu w ręce władzę nad sobą, choć nie będziesz tego chciał.
–To Croucket zasługuje na śmierć, a nie ty.
–Uważaj, bo tu ściany mają uszy. Nie tylko uszy, ale życie wewnętrzne. On wie o wszystkim, co tu się dzieje i wykorzystuje to do swoich celów. A ja nie zamierzam mu tego dłużej ułatwiać, więc zrób mi tę przysługę i pociągnij za spust.
–Jeszcze jedno, dlaczego akurat mi o tym wszystkim powiedziałeś?
–Bo jesteś jeszcze w porządku i szkoda mi cię. Nie jesteś jeszcze zepsuty do szpiku kości jak reszta nas. On i tak wie o tym, co tu się dzieje, ale nie zależy mi już na życiu. Musiałem ci to wszystko wytłumaczyć. Być może zamierza się już także i na ciebie. Być może jutro to ty zginiesz od kuli jakiegoś desperata.
–Musi być jakiś sposób, żeby przed nim uciec...
–Nie ma takiego sposobu. Służę mu od dziesięciu lat i widziałem rzeczy, których nie mogę sobie w żaden sposób wytłumaczyć. Nigdy nie pytałem, jak to się stało, ale wiem jedno – dopadnie zawsze i każdego.
–Jak mogę ci pomóc?
–Ja jestem wrakiem. Nie możesz mi pomóc.
–Ale chcę.
–Robisz błąd. – Simon wyprostował się nagle, stanął naprzeciw Jacka, chwycił lufę jego broni i przystawił sobie do brzucha – Za parę lat ty też zrobisz to samo, co ja. Pamiętaj; parę lat i ty też pójdziesz do piachu. A teraz rozwal mnie wreszcie.
–Jak sobie życzysz. – Jack pociągnął za spust.
Huk wystrzału rozszedł się po całym strychu. Simon odbił się od ściany i runął na podłogę jak ciężki manekin. Na jego twarzy malował się spokój, z ciała buchnęła krew, a wokół rozbryznęły się drobne kawałeczki ciała na ścianach i podłodze. Szybko rosła pod nim kałuża krwi, która teraz sięgała butów Jacka. Natychmiast odsunął się, zostawił ciało i zbiegł schodami na dół.
Rozglądnął się szybko – wokół nie było nikogo. Kamienica była stara, opuszczona i przeznaczona do rozbiórki. Jack podejrzewał, że odwiedzali ją już tylko bezdomni. A i oni, nawet jeśli znajdą ciało Simona, ograbią go ze wszystkiego i pozostawią, nie chcąc mieć do czynienia z władzami. Poza tym, pozostawią pewnie mnóstwo odcisków, podczas gdy on zadbał przynajmniej o to, by założyć do tej roboty rękawiczki.
Korzystając z adrenaliny, zbiegł szybko do samochodu, zdjął pochlapane skrawkami ciała i krwią ubranie, wrzucił do plastikowego worka, który wrzucił do bagażnika, a potem na tylne siedzenie. Przebrał się w przygotowane wcześniej nowe ubrania, uruchomił jeepa i pojechał natychmiast do domu.
Po drodze zauważył swojego dawnego przyjaciela z wojska – tego, który wyratował go z weekendowego picia na umór. John nie zauważył Jacka, który przez chwilę przyglądał się, jak ów idzie z żoną na wieczorny seans w kinie. To przypomniało mu ostatnią rozmowę z żoną. „Oddałbym teraz wszystko, żeby wrócić do tamtego dnia.”
Dojechał do domu, wziął ze sobą plastikowy worek i szybko wszedł do windy. Nawet nie przyszło mu do głowy, by odpowiedzieć na uprzejme „dzień dobry” rzucone ze strony recepcjonisty. Usłyszał jednak jego uwagę: „Ma pan brudne buty, proszę pana.” Jack spojrzał na niego ze zdziwieniem, a potem na swoje buty. Faktycznie, czubki butów miał ubrudzone zaschniętą krwią. Kiwnął głową, by podziękować za uwagę i czym prędzej wsiadł do windy. Schylił się i zdjął buty.
W drodze na górę inni goście ze dziwieniem obserwowali, jak z windy wysiada mężczyzna w skarpetkach z butami w ręku. Po drodze jeszcze tylko zastanowiło go, w jaki sposób portier dostrzegł zza wysokiego kontuaru plamy zaschniętej krwi na czarnych butach szybko idącego człowieka i to z odległości koło pięciu metrów?
9. Odprężenie
Kiedy Jack znalazł się w apartamencie, pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było zamknięcie drzwi na klucz i zasunięcie wszystkich żaluzji i zasłon. Potem dopiero dotarł po omacku do kontaktu i włączył małą lampkę nocną. Rozpalił ogień w kominku i wrzucił w płomienie plastikowy worek oraz buty.
Następnie wziął długi, gorący prysznic. Ubrał się w szlafrok i wszedł do salonu. Cały czas paliła się tylko mała nocna lampka. Nie potrzeba mu było więcej świateł. Rozsunął zasłonę. Widok z okna, sięgającego podłogi, wychodził na jedną z głównych arterii miasta. Podziwiał przez chwilę widok migotliwych świateł na dole, po czym podszedł do stolika z alkoholem. Ku swojemu zdziwieniu, bezwiednie wybrał whisky. Nalał trochę do szklanki, przysunął fotel bliżej okna, usiadł w nim ciężko i wypił łyk.
Wokół było cicho i spokojnie, choć z dołu dochodził szum samochodów. W takiej ciszy łatwiej mu było się skoncentrować i pomyśleć nad tym, co dziś zrobił i jak się z tym czuł. W głowie raz po raz widział obrazy, które powoli składały się jak układanka z puzzli. Zaskoczony był tym, jak spokojnie przyjął do wiadomości to, że przed chwilą zastrzelił drugiego człowieka. I to jedynego człowieka, który odnosił się do niego życzliwie. Był teraz kompletnie sam. Był zdany tylko na siebie i tego łajdaka Croucketa.
Sączył whisky powoli – nie spieszył się. Kolejny łyk whisky przypomniał mu Jessikę. „Ona też jest pewnie teraz sama.” Nagle zapragnął, by przyszła tutaj i napiła się razem z nim. Na pewno nie odmówiłaby mu, gdyby ją o to poprosił. Wiedział jednak, że to nie możliwe. Jej mąż zabiłby ją na miejscu, gdyby się dowiedział, że wystawiła choćby nos z domu.
Chciałby jej opowiedzieć o tym, co zrobił, co usłyszał od Simona i o tym, że Simon to już druga osoba z otoczenia Croucketa, która błagała go o śmierć. Skóra ścierpła mu na karku, kiedy pomyślał o swojej śmierci: „Czy ja też będę tak błagał o śmierć z rąk następnego siepacza? Czy za kilka lat ta robota zniszczy mnie tak samo jak Simona i jego poprzedników?” Do tej pory jeszcze widział pełną żalu, ale i spokojną twarz Simona; słyszał jego słowa w pamięci: „A teraz rozwal mnie wreszcie.”
Mijały kolejne minuty, a myśli napływały powolnym strumieniem: „Simon dorastał w domu dziecka, tak jak ja. Właśnie dlatego miałem do niego zaufanie. On do mnie chyba też; inaczej nie opowiedziałby mi o sobie tego wszystkiego.” Simon opowiadał, że jako mała sierota, okradał sklepy ze sprzętu elektronicznego, a potem go sprzedawał, żeby przeżyć.
Na jednej z kradzieży przyłapał go strażnik nocny. Zaprowadził go do swojego biura i zadzwonił na policję. Zamierzał oddać go w ręce policji. Chcąc uciec, Simon wykorzystał chwilę nieuwagi strażnika, chwycił z biurka ciężką, kryształową kulę do przyciskania papieru i uderzył strażnika w głowę, kiedy ten odłożył słuchawkę. Patrzył, jak strażnik osuwa się na krzesło, jak jego głowa opada na biurko i cieknie z niej struga gęstej krwi; wtedy uciekł. Nie chciał go zabijać, tylko obezwładnić.
Potem z lokalnej gazety dowiedział się, że strażnik zmarł w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności, a policja znalazła jego odciski palców na resztkach rozbitej kuli i szuka go. Zaczął się ukrywać; rozważał ucieczkę z miasta. Niedługo potem znalazł go jednak Croucket. Nie był jeszcze tak potężnym biznesmenem jak dziś, ale już wtedy zaproponował mu służbę i pracę u siebie w zamian za ochronę i milczenie o przestępstwie. „I co ja miałem odpowiedzieć? Sierota bez grosza przy duszy? I jeszcze z wiszącym nade mną wyrokiem za ciężkie okaleczenie ze skutkiem śmiertelnym?” Jack rozumiał Simona doskonale. W rewanżu opowiedział mu swoją historię.
Znów powrócił obraz ciemnej topornej sylwetki w świetle reflektora i nagranie na komórce: „Tam na parkingu czułem się tak jak Simon – wszystko wydawało się takie prawdziwe. Dopiero teraz widzę to inaczej. Nawet nie spytałem, skąd on w ogóle zna tego gościa i czy może mnie zaprowadzić do tej sekty. Musiały mnie wtedy zamroczyć strach i złość. A to wszystko zostało ukartowane. Może nawet samo nagranie. Simon zresztą mówił, że Croucket to kłamca. Teraz dopiero widzę, że ten pomysł z sektą to bzdura. Chyba żadna sekta nie każe wycinać wszystkim uczestnikom szram koło oka – to byłoby głupie, bo to łatwo zapamiętać, a ludzie z sekty chcą być raczej niezauważalni. Musiałem chyba w takim szoku, że wszystko można było mi wmówić. Pewnie wymyślił to wszystko na poczekaniu, a ja nie czułem nic, tylko wściekłość, szok i rozpacz. I dlatego dałem się nabrać. Ale faktem jest, że naprawdę zabiłem tego człowieka, a on o tym wie. Teraz nie mam innego wyjścia niż służyć temu psycholowi, tak jak Simon.”
Znów upił łyk, snując rozważania i analizując zdarzenia: „Dlaczego nie poszedłem na policję? Przecież sam chciałem oddać się w ich ręce zaraz po tym, jak go zabiję.” – usiadł z powrotem – „To strach? Nie, nie bałem się policji. A może jednak? Nie, to nie był strach przed więzieniem, czy przed śmiercią. Bałem się, że zabiłem niewinnego człowieka, tak jak Simon. Nie bałem się, że pójdę siedzieć, tylko że prawdziwy morderca będzie nadal na wolności. A on z tego skorzystał: 'pójdziesz na krzesło ze świadomością, że dałeś się podejść, a twoja rodzina leży w ziemi, nadal nie pomszczona, jak należy.' To faktycznie niebezpieczny psychol. W jakiś dziwny sposób wiedział wszystko. W jaki sposób na przykład dowiedział się, jak potraktowali mnie policjanci po zabójstwie? I skąd wiedział, że byłem w ogrodzie, kiedy pierwszy raz pilnowałem Jessiki?”
Upił łyk i dalsze obrazy zajmowały mu umysł: rozmowa z Sanchezem, decyzja o podjęciu własnego śledztwa za wszelką cenę i to potworne uczucie zadowolenia, kiedy wreszcie znalazł go i dusił. „Wtedy miałem dopaść tego gościa, wypruć mu flaki i pójść na komisariat. Zamiast tego, chciałem koniecznie odnaleźć i zabić prawdziwego zabójcę. 'A Croucket o tym wiedział i potrzebował nowego człowieka, rozumiesz? – słyszał w głowie głos Simona – 'Stara bateria już się wyczerpała i czas był, by poszukać nowej, czyli ciebie.' I to był mój błąd! Dałem sobie wmówić, że tamten człowiek nie był mordercą mojej rodziny, a przecież sam rozpoznałem go! Byłem totalnie skołowany!”
Znów upłynęło kilka łyków whisky i minut wypełnionych obrazami i wspomnieniami odczuć dawnych wydarzeń. „Simon powiedział, że Croucket musiał wiedzieć, że będę dobry w tej robocie. Musiał też wiedzieć, że w końcu się zawezmę i zacznę szukać mordercy. Albo zna się tak dobrze na psychologii, albo ma świetnego doradcę.”
Po kilku kolejnych łykach i minutach gapienia się w wielkie okno i niekończący się na dole sznur samochodów, znów powrócił do rozważań: „A więc teraz dla Croucketta jestem więc tylko nową baterią, czyli podstępnie znalezionym i złowionym specem do wykonywania za niego brudnej roboty. I co gorsza, to nie wina mojego poprzednika, ani nawet Croucketa, tylko moja. Moja, bo dałem się złapać. Moja, bo chciałem koniecznie dorwać i zabić tego, kto mi wybił rodzinę, a Croucket o tym wiedział i tylko to wykorzystał. Pozwoliłem na to, by eksterminacja mojej rodziny, rozpacz, pijaństwo i ślepa chęć zemsty zasłoniły mi prawdziwy obraz tego, co się działo, a teraz za to płacę.”
Upił kolejny łyk i pomyślał teraz o tym, którego zabił na parkingu:. „Simon dużo mówił o gościu, który poprzednio pracował dla Croucketa: 'Myślisz, że to ty go znalazłeś, łażąc po całym mieście jak opętany?' Musiał coś sprawdzać, bo skąd niby wiedział, że to właśnie ja spędzałem cały czas w mieście i szukałem go? Skąd wiedział, że, szukałem kogoś, kogo pamiętałem tylko dzięki jedynej zapamiętanej rzeczy? Śledził mnie? A może to Croucket mu o tym powiedział i kazał mnie śledzić? A skąd Croucket o tym wiedział? Może kazał mnie śledzić i informować o każdym moim posunięciu? Kto wie, może nawet Simon był blisko mojego domu albo i nawet widział mnie, jak leżałem spity na podłodze? Ale po co to wszystko? Po co to było? Dlaczego nie znalazł nikogo innego?” – myślał.
Upił parę łyków i odstawił szkło na stolik, odchylił głowę do tyłu, oparł na zagłówku fotela i zamknął oczy. Trwało to następne kilka minut, zanim spłynęły na niego kolejne myśli: „Mój poprzednik był ponoć w depresji: 'To on doprowadził tego gościa do takiego stanu.' Najprawdopodobniej Croucket wiedział, jak zadziałać i co powiedzieć, żeby w pewnym momencie puściły mu nerwy. Dlatego zaczął popełniać błędy. A po pewnym czasie przestało mu zależeć nawet na życiu. Dlatego: 'chciał, żebyś go znalazł.'”
Pamiętam, że chciał umrzeć i nawet prowokował mnie do zabicia. Ale nie wiedziałem, że był taki zdołowany: 'Nie byłby w stanie zrobić tego, o czym mówiłeś. Chciał umrzeć i pewnie dlatego musiał powiedzieć ci coś, co podziała na ciebie jak płachta na byka'.” Znów obraźliwe słowa, wycie i ochrypłe wołanie o zmiłowanie i dobicie tego człowieka oraz Simona. „Do głowy mi wtedy nie przyszło, że zbrodnie mogły tak zniszczyć tego człowieka. Czuję się jak świnia.”
Mijały minuty, następne kilka łyków i chwila gapienia się w nocne życie miasta. „A co będzie teraz? Teraz, kiedy już wiem, że pomściłem rodzinę i zabiłem tego,o kogo mi chodziło? Chyba nie mam innego wyjścia, jak tylko popełnić samobójstwo, albo dać się zabić przy okazji najbliższej akcji: 'Być może jutro to ty zginiesz od kuli jakiegoś desperata.'” – Nagle ta pokusa stała się niezwykle silna – „I dobrze, bardzo dobrze; może jeszcze w tamtej chwili bałem się o siebie i swoje życie, ale teraz już nie mam nic do stracenia i mi na niczym nie zależy, a wszystko to, czego chcę jest już po drugiej stronie życia.”
Wziął szklankę do ręki, ale była pusta. Z niechęcią powoli wstał, podszedł do stolika i ponownie napełnił szklankę. „'Mogę cię wydać na torturach następnego dnia w obawie przed okropnym bólem.' – przyszło mu jeszcze do głowy, kiedy ponownie usiadł – A może z bólu sam zgodziłbym się na wykonywanie jakichś innych draństw? Chyba nie zgrywałbym bohatera.” Przed oczyma jednak ukazała mu się krwawa, rosnąca plama krwi, ale i spokój na twarzy Simona – spokój, jakiego doświadczył po znienawidzonym, pełnym cierpienia życiu.
I znów chęć śmierci walczyła z życiem. „'Ja jestem wrakiem. Nie możesz mi pomóc.' A może jednak mogłem uwolnić Simona, a samemu próbować uciec? Cóż, nawet gdyby się wygadał i złapaliby mnie i zabili, to i tak cieszyłbym się. Przede wszystkim, udałoby mi się nie zabić po raz kolejny. No i może wreszcie trafiłbym do Moniki i Samathy. Wtedy dopiero odzyskałbym życie. Bo teraz nie mam własnego życia –bezmyślnie oddałem je w ręce wroga. 'Od kiedy mnie znalazł nie mam życia', 'Tylko umierając uda się uciec przed tym popaprańcem'. Cóż a może to i prawda.”
Zauważył, że ludzi z otoczenia Croucketa z czasem pochłania pragnienie śmierci i niechęć do życia; jego już zaczynało pochłaniać. Przypomniał sobie teraz przykład Lighera, rzucony przez Simona. „Nigdy go nie poznałem, ale z tego, co słyszałem, to niezły hulaka i worek energii. Nie kochał nic ponad swoją firmę. A teraz? Ciężko powiedzieć, że to ten sam człowiek. Leży i nie chce się ruszać. Oddał w ręce Croucketa całą swoją firmę, a z Walterem zrobi to samo.”
Nagle wpadło mu do głowy: „A co ze mną? Ze mnie też wyciągnie wszystkie siły i pozbędzie się mnie tak jak Simona? W pewnym momencie stwierdzę, że nie ma odwrotnej drogi, niż dać się zabić lub samemu to zrobić. Czy będę jeszcze kiedyś wolny? A dlaczego nie mogę być wolny tu i teraz, jeśli tego będę chciał? Chcę się od niego uwolnić!”
Ogarnął go rosnący opór wobec więzów, jakie zaciskały się wokół niego: „To przecież nie może tak trwać w nieskończoność. Chcę się uwolnić! A jeśli muszę zapłacić życiem za swoją wolność, to trudno, zrobię tak. Nie ważne, jak długo miałbym umierać i cierpieć, w końcu i tak będę martwy. 'Być może zamierza już zlikwidować także i ciebie.' Może spotka mnie ten sam los, co moich poprzedników – trudno. Ułatwię mu to, ale w końcu będę wolny. A jeśli nie, to dam mu znać, że nade mną już nie panuje i sam się zabiję. A więc postanowione.”
Było bardzo późno i korek na drodze powoli kurczył się. Chciał zakończyć te myśli i podnieść się, by iść spać. Już myślał, jak jutro oświadczyć, że nie będzie dla niego pracował, nawet pod karą śmierci albo tortur, kiedy w oko wpadła mu niedopita resztka whisky w szklance. Spojrzał na nią i znów przypomniała mu się Jessika.
„No ale przecież ona też jest w takim samym potrzasku jak ja. Może też popełniła jakiś błąd, który Croucket wykorzystał. Ją przecież tak samo oszukał. Podsunął jej myśl stworzenia szczęśliwej rodziny, której nigdy nie miała; rozumiem ją doskonale. Na jej miejscu ja też dałbym się oszukać. A teraz traktuje ją jak prywatną dziwkę, mimo iż jest nieporównywalnie lepsza niż on”.
Naszły go wątpliwości. „Przecież oboje jesteśmy w tej samej sytuacji. Ona przecież też jest całkowicie sama, tak jak ja. Jak mogę teraz zginąć i zostawić ją całkiem samą?” Sprawy się skomplikowały. Nie miał siły, by myśleć ani pójść do łóżka. Kiedy tak siedział w fotelu, przyszło mu jeszcze na myśl, że ona podzieliła się już z nim swoją historią, a on nie. „Muszę to jutro nadrobić” – pomyślał. Czuł się już tak senny, że zasnął w fotelu.
Spał, dopóki nie zbudził go dźwięk budzika. Choć miał mieć wolny dzień, poprosił telefonicznie o coś do roboty. Dostał więc zwyczajowo dzień ochrony Jessiki. Bardzo się z tego ucieszył. Wstał, ubrał się i bez śniadania pojechał pod dom szefa. Jeszcze przed wyjściem z domu Edward pochwalił Jacka za „dobrą robotę” i poinformował, że wyjeżdża na tydzień. Jack ma się tu przenieść i pełnić swoje obowiązki jak zwykle, tyle że w dzień i w nocy. „Jeśli od kogokolwiek dowiem się, że widziano ją w mieście, albo choćby na ulicy pod domem, zabiję cię.”
Mówiąc to spojrzał w oczy Jackowi, ale odkrył coś niespodziewanego: Nie było w nich strachu, a jedynie wyzwanie. Dodał więc w myślach: „Przestałeś się już bać śmierci? Coś za szybko ci to poszło. Hm, to pomyślimy nad tym, co tu zrobić, żebyś zaczął błagać o życie.” W tym momencie na schodach pojawiła się Jessika. Jack spojrzał na nią odruchowo i przyjaźnie. Edward to zauważył i dodał w myślach: „Niekoniecznie o swoje życie.” Teraz Edward popatrzył na Jessikę przeciągłym wzrokiem i bez słowa wyszedł.
–Hej, widziałam cię na przyjęciu. – mówiła schodząc – Nalej mi...
–Whisky, wiem. – dokończył za nią Jack i podszedł do stolika.
–Proszę, już wiesz, co dla mnie dobre. – zeszła na dół i usiadła w salonie na kanapie. Podczas, gdy Jack nalewał alkohol do szklanek, Jessika włączyła telewizor i przeglądała kanały. Po chwili jednak wyłączyła – Nic nie ma. – powiedziała i nagle rzuciła pilotem o ścianę. Trzask sprawił, że Jack aż przykurczył ramiona, a kawałki pilota rozpadły się po całej podłodze – Oszaleję niedługo w tym domu! – krzyknęła i ukryła twarz w dłoniach.
Jack podszedł do niej. Wręczył jej jedną szklankę, a z drugą usiadł tuż przy niej i upił łyk. Jessika spojrzała na niego ze zdziwieniem.
–Dzisiaj ja potrzebuję się napić. – odpowiedział na jej spojrzenie.
Rozluźniła się, opadła na oparcie kanapy i upiła spory łyk.
–Poszłam na to przyjęcie, chociaż wcale nie chciałam. On mi groził. A wiesz czym? Groził, że odda mnie w ręce swoich zbirów. Rozumiesz, o czym mówię?
–Domyślam się. – kiwnął głową. – I nie wiem, co powiedzieć.
–Zanim wyszłam z domu, nawet nie wiedziałam, czego dotyczyło to przyjęcie. Nie wiem, co się dzieje z moim ojcem i dlaczego jest taki załamany, a on nie pozwala mi się z nim spotykać. Ale jak już go widzę, to nie poznaję go. Nie rozumiem, dlaczego Edward nie chce, żebym się z nim spotykała; nie rozumiem, dlaczego ojcu nie chce się żyć; Zawsze był z niego kawał chama, ale był uosobieniem energii. – Jessika mówiła to samo, co Simon – A teraz nawet nie chce mu się z łóżka podnieść. I dlaczego Edward zawarł pakt z nową firmą? Czy firma mojego ojca już mu nie wystarczy? Nic nie rozumiem i nie wiem, co się wokół mnie dzieje.
–Stara bateria się wyczerpała, trzeba poszukać nowej – Jack rzucił słowa Simona.
–Co takiego? – spytała zdziwiona Jessika.
–Posłuchaj Jessico, byłaś wobec mnie szczera. Opowiedziałaś mi całą swoją historię. – odwrócił się do niej – Teraz, jeśli zechcesz, ja będę wobec ciebie szczery. Wtedy wszystko zrozumiesz.
–Oczywiście, Jack, zamieniam się w słuch. – Jessika poprawiła się na siedzeniu tak, by mieć przed sobą Jacka i słuchać.
Jack zaczął od szczęśliwego życia z Moniką i Samantą, a skończył na przemyśleniach z wczorajszej nocy. Szklanki po whisky dawno wyschły i stały teraz puste na stoliku. Jessika słuchała go cały czas z uwagą.
–Widzisz, Simon dał mi do zrozumienia, że Croucket postępuje ze wszystkimi tak samo jak ze mną. Jeżeli ktoś mu już nie wystarcza, jeśli zobaczy, że zabraknie mu energii i woli życia, zawsze znajdzie kogoś, kto ją ma i będzie mógł zastąpić poprzednika. I będzie go wykorzystywał aż do końca. I tak samo zrobi z tobą i ze mną i z twoim ojcem. I teraz w zamian za tamtego faceta znalazł mnie, a na miejsce twojego ojca znalazł Cravena.
–To straszne. – chwyciła się za głowę obiema rękami i po chwili je opuściła – Myślałam, że tylko z nami tak postąpił, a teraz nawet nie wiem ilu ludzi cierpi przez niego lub cierpiało tak samo jak my. I bardzo mi przykro z powodu śmierci twojej żony i córki. – wzięła jego dłoń w swoją
–Przynajmniej one są teraz szczęśliwe.
–Nie byłabym szczęśliwa, wiedząc, że mąż, którego kocham jest w niewoli. – puściła jego rękę i oparła się o kanapę
–Ona teraz nic już nie czuje.
–Tego nigdy nie wiadomo. – pokręciła głową
–Myślisz, że gdzieś tam nas obserwuje?
–Nie wiem, może tak. Ale co ja mam teraz zrobić? Z tego, co mówisz wynika, że dostałam się w pułapkę tak samo jak ty. I że Edward to niebezpieczny świr.
–Cicho bądź, nie mów tak.
–Dlaczego?
–Tu może być podsłuch; on cię może usłyszeć.
–Nie obchodzi mnie to. Niech słyszy, że ja to wiem. Masz nasrane w głowie Ed! Słyszysz mnie?! – wydarła się Jessika.
Jack obrócił się do niej i zatkał jej usta ręką. Chciał już powiedzieć: „cicho bądź, bo nas obojga zabije” ale nie zrobił tego, gdyż poczuł, że Jessika całuje i liże jego palce. Zrobiło mu się gorąco. Tak przyjemnie, jak teraz, już od dawna się nie czuł, więc pozwolił jej na to. Chciał, żeby to trwało. Wypita whisky zaszumiała im obojgu w głowach, a emocje, które długi czas trzymali na wodzy, wybuchnęły i zapomnieli się: Jessika przyciągnęła go do siebie za spodnie, a on zaczął ją całować. Po chwili zdejmowali z siebie ubranie i taniec się rozpoczął.
Edward miał nie wracać, ale oboje nie wierzyli już w ani jedno jego słowo. Dlatego też, zamiast leżeć nago we własnych objęciach na dywanie w salonie, natychmiast się ubrali, by wyglądało na to, że nic się nie stało. Pozbierali kawałki połamanego pilota, Jack je posklejał i włączył znowu telewizor. Rozparli się teraz na kanapie, oparli o siebie i w ciszy szukali czegoś interesującego. Nagle Jessika powiedziała:
–Jack, nie chcę, żebyś myślał, że zakochałam się w tobie, bo tak nie jest.
–Spokojnie, ja też cię nagle nie pokochałem. – uśmiechnął się.
–Tak bardzo tego potrzebowałam. – westchnęła
–Ja też. Mam nadzieję, że żona mi to wybaczy.
–Tam w zaświatach? A może to jej sprawka?
–Nie wiem, nie sądzę. – odparł z lekkim uśmiechem
–Tak, czy inaczej, nie żałuję tego, co zrobiliśmy. Czuję się cudownie. – Spojrzała z uśmiechem na zasypiającego Jacka – I widzę, że ty też.
–Nie śpię, zamknąłem na chwilę oczy. – powiedział Jack przeciągając się i ziewając.
–Zgłodniałam, zrobić ci coś do jedzenia? – zapytała podnosząc się. Jack potwierdził skinieniem. Dalej oglądał telewizor, czekając aż wyjdzie z kuchni.
Jessika odgrzała jedzenie pozostawione wczoraj w piekarniku przez kucharkę i jedli oboje przed telewizorem, oglądając film i komentowali poczynania bohaterów. Kiedy film się skończył, poskładali naczynia w zmywarce i znów wrócili do salonu.
Jack stanął przy oknie. Dawno już nie przeżył czegoś tak uspokajającego. To przypominało normalny dzień, jaki przeżywał codziennie jako zwykły facet w swoim domu z własną rodziną. Było to niezwykle pokrzepiające i odprężające. I nagle umysł roziskrzyła mu jedna myśl: „Cholera, dlaczego by nie kontynuować tego? Takiego zwykłego życia? To jest naturalne i potrzebne każdemu, także mi i Jessice. Dlaczego mielibyśmy się dołować w samotności i pragnąć śmierci, skoro mamy siebie nawzajem?” – odeszły od niego myśli o śmierci – „To nie prawda, że chcę umrzeć, chce mi się nadal żyć! I to właśnie w taki sposób jak teraz i nie będę się okłamywać! Nie będę więcej ograniczać swoich potrzeb i tłamsić uczuć, tylko dlatego, że jakiś palant tak mi każe.” Zauważył, że wciąż jest trochę światła na zewnątrz. Obok stanęła Jessika.
–Dziękuję ci za dzisiejszy dzień. To był najpiękniejszy dzień od mojego ślubu. Było tak... normalnie. No i wreszcie nie bałam się o siebie.
–Wyjdziesz ze mną na spacer?
Jessika przestraszyła się.
–Oszalałeś? On nas zabije.
–Edwarda nie ma. A nawet, gdyby tu był, nie boję się go. Przestałem przed nim drżeć. Ty też powinnaś.
–On mi groził! Może mnie potwornie skrzywdzić!
–Mi też groził. Ale będziesz się go tak bać całe życie? To w końcu nasze życie, nawet jeśli on próbuje nam wmówić, że jest inaczej.
–On nas kontroluje, wie o wszystkim, co robimy.
–Mówisz to samo, co Simon przed śmiercią. No i co z tego? Czy to sprawia że nie chce ci się żyć? Chcesz mu pozwolić na tę kontrolę? Bo ja nie. I widzę że ty nie. To prawda, że jesteśmy przerażeni, bo nie wiemy, co się wokół nas dzieje i dlaczego. I to prawda, że jesteśmy sobie obcy i nie mamy ze sobą nic wspólnego, a on korzysta z tego. Ale jesteśmy oboje wrzuceni do tej samej klatki. I siedzimy w niej razem. A poza tym, chce nam się żyć, nie? Więc bądźmy razem tak długo jak się da i korzystajmy z życia, bo to jest nasza jedyna broń przed nim. I nawet jeśli jesteśmy sobie obcy, to musimy działać razem. I to tak, jak nam rozsądek podpowiada, a nie jak chce Croucket.
–Czyli?
–Musimy starać się robić to, na co mamy ochotę, czyli żyć, normalnie żyć; tak jak teraz – inaczej ty zwariujesz, a ja się zabiję.
–A jednak się go boisz?
–Boję się tego, co może mi zrobić, ale nie chcę żyć w takim strachu jak Simon. Żałuję, że przeze mnie musiał zginąć. I pluję na Edwarda. Nie będę się opierał przed tym, czego chcę właśnie teraz.
–Na razie chodzi tylko o spacer. – uśmiechnęła się Jessika.
–To idziesz?
–Czekaj, wezmę tylko sweter.
Jessika przekroczyła próg domu samowolnie po raz pierwszy odkąd pobił ją Edward. Było to typowe osiedle za miastem dla bogaczy. Sąsiedzi mieli wille, równie wspaniałe jak oni. Było tam jednak pusto i cicho. Oprócz świerszczy nie było słychać nic więcej. Dotychczas nie zdążyła nawet zorientować się w pełni, w jakim miejscu mieszka. Nie poznała jeszcze sąsiadów, ludzi ani dzielnicy.
Wiedziała że naraża się na okrutną karę. Nogi jej się trzęsły, kiedy wkraczała na pusty chodnik. Kurczowo trzymała się ramienia Jacka. Ale kiedy poczuła zapach świeżo skoszonej trawy i usłyszała wieczorne cykady świerszczy, puściła jego rękę i zaczęła się rozglądać dookoła, a potem wirowała po pustych ulicach jak mała dziewczynka. Czuła się fantastycznie – była lekka i radosna. Zrozumiała, że Jack miał rację – Chciało jej się żyć i musiała korzystać z życia. Musiała wyrywać jego kawałki kiedy tylko mogła.
10. Brudna robota
Tak jak się tego oboje spodziewali, Croucket blefował. Przyszedł do domu wieczorem o zwykłej porze. Odprawił Jacka do siebie i zajął się swoimi sprawami. Rano wezwał go do siebie. Kiedy Jack wszedł do biura, przed gabinetem zastał Joego. Był to dotychczasowy partner Simona. Do tej pory znał go jedynie z widzenia. Teraz najwyraźniej czekało ich wspólne zadanie.
Obaj siedzieli przed gabinetem Croucketa i czekali aż ich wezwie. Nie odzywali się do siebie, ale postawa Joego wiele mówiła. Tylko raz rzucił na Jacka gniewnym okiem i więcej na niego nie patrzył. Był spięty. Skrzyżował ramiona i nogi, a twarz wyrażała ponure skupienie.
W końcu sekretarka odebrała dzwoniący telefon i po odłożeniu słuchawki poprosiła ich do gabinetu. Weszli i zamarli w bezruchu. Croucket, jak zwykle, nawet nie zwrócił na nich uwagi. Siedział przy biurku, czytał i poprawiał coś na dwóch dużych kartkach. Czekali, nie przeszkadzając mu. „Robię to tylko dla Jessiki.” – pomyślał Jack – „Nie zostawię jej teraz samej.” Croucket wreszcie skończył czytać obie kartki, westchnął, wstał i podszedł do nich obu.
–To jest zadanie, jak zwykle, na tip top. Jack, sprawdziłeś się w pierwszym zadaniu, więc pozwalam ci uczestniczyć w tym. Joe, miej na niego oko. Wiem, że ty będziesz wykonywał tę akcję po raz enty z kolei, ale Jack jest jeszcze świeży w tej robocie, więc pilnuj go. Wiesz, że wasze życie zależy od tego, czy wam obu uda się wyjść z tego bez szwanku. Macie tam być punkt jedenasta, zrozumiano? – Joe kiwnął głową na znak, że rozumie – No dobra, a teraz wyjazd stąd.
Odwrócił się od nich i z powrotem usiadł przy biurku. Obaj wyszli z biura bez słowa i weszli do windy. Joe w międzyczasie schował swoją kartkę do kieszeni. Jack czytał swoje zadanie, kiedy Joe warknął do niego:
– Słyszałeś? Masz zrobić wszystko jak należy. Inaczej nas obu czeka śmierć na miejscu.
–Boisz się śmierci? – spokojnie spytał Jack, nie odrywając wzroku od kartki – Szkoda, bo ze mną możesz zginąć, a ja nie dbam o życie.
Joe wyrwał mu kartkę z ręki, chwycił za kołnierz kurtki i przycisnął go do ściany windy.
–Masz zrobić wszystko jak należy, bo zanim umrzesz osobiście wypruję ci flaki, ty gnido, dotarło?
–Czemu jesteś taki cięty na mnie, co? Co ja ci zrobiłem?
–Jeszcze się pytasz? Dobrze wiem, że śmierć Simona to twoja robota!
–Proszę proszę, zależało ci na nim. A mi mówił, że nie ma przyjaciół w tej robocie. – Joe popatrzył zdziwiony na Jacka. – Lepiej mnie pilnuj, bo jeśli coś pójdzie nie tak...
–Zamknij się! – warknął znów wściekle – Po prostu zamknij się. Punkt jedenasta masz być przed bankiem.
Drzwi windy się otworzyły, a Joe puścił Jacka w obecności zaskoczonych ludzi na dole, czekających na windę i odszedł wściekły w swoją stronę. Jack pojechał do domu sam. Miał pół godziny na przygotowanie wszystkiego. W domu jeszcze raz dokładnie przeczytał długą instrukcję i starał się ją powtarzać z pamięci. Wziął z magazynu odpowiednie narzędzia, broń i strój strażnika. Po namyśle dołączył na wszelki wypadek jeszcze garnitur, którego nie było na liście.
Mimo iż po drodze był duży korek, udało mu się dojechać pod bank tuż przed wybiciem jedenastej. Przebrał się w mundur strażnika w samochodzie. Joe akurat nadchodził z drugiej strony parkingu. Jack poznał go po gniewnym wzroku wycelowanym prosto w niego. Podszedł do niego i dołączył. Obaj mieli na sobie ciemne mundury, duże ciemne okulary przykrywające pół twarzy i czapki z daszkiem – wyglądali jak zwyczajni strażnicy i nikt nie zwracał na nich uwagi. Szli razem bez zamieniania zbędnych słów w stronę skarbca.
Przy zewnętrznych drzwiach Jack wybrał na klawiaturze odpowiedni kod otwierający. Joe wszedł do środka, by wykonać swoje zadanie na laptopie, który miał w torbie, a Jack został na zewnątrz, by pilnować, aby nikt nie wszedł do środka. Joe wyciągnął laptop, by wykonać swoje zadanie. Na każdą akcję otrzymywał nowy, a stary niszczył natychmiast po wykonaniu zadania.
W skarbcu znajdowały się kamery i alarmy. Musiał za jego pomocą włamać się do systemu ochrony banku, wyłączyć wszystkie alarmy, a na kamerach zatrzymać obraz na 30 minut. Joe miał także spowodować, by sygnał ogłaszający 30 minutową przerwę o 11:30 zadźwięczał 15 minut wcześniej. Robił te rzeczy setki razy w oparciu o dane, które zawsze otrzymywał na kartce od Croucketa, a więc szybko poradził sobie i z tym zadaniem. Jack nie był tak odważny, jak mu się wcześniej wydawało i modlił się, by nikt nie przyplątał się w okolice skarbca: „Jeśli ktoś tu nas zapamięta, będziemy skończeni. To oznacza pakę na resztę życia.”
Dokładnie o 11:15 rozległ się alarm ogłaszający przerwę. Wszyscy pracownicy banku najpierw mocno się zdziwili, ale w końcu zaczęli schodzić się ze wszystkich stron na przerwę. Jack usłyszał, jak strażnicy skarbca idą na przerwę. Rozmawiali głośno i wesoło. Chciał schować się za drzwiami skarbca, gdzie pracował Joe. Szarpnął więc za klamkę, ale drzwi były zablokowane. „Niech cię diabli, Joe!” – zaklął w myślach. Miał kilka sekund na znalezienie schronienia.
Zobaczył wielki kontener na pocięty papier, i niewiele myśląc, otworzył duże wieko, wdrapał się na niego i wskoczył do środka, w ostatniej chwili zamykając je. Strażnicy nie zwrócili na nic uwagi i przeszli obok niego, nawet nie domyślając się, że ktoś może być w środku. Wyszli ze skarbca, zabezpieczając drzwi tym samym kodem, którego przedtem użył Jack. Jack i Joe zostali sami. Mieli niewiele ponad dwadzieścia minut na wykonanie zadania.
Jack wyszedł z kontenera i ponownie szarpnął drzwi. Tym razem otworzyły się bez trudu. W środku Joe pracował nad kodem rozszyfrowującym zabezpieczenia głównego komputera.
-Co ty robisz, do jasnej cholery? – wycedził przez zęby Jack. – Koniecznie chcesz dostać kulę w łeb?
–Teraz ty się czepiasz. O co ci chodzi? – pytał spokojnie Joe.
–Dlaczego zablokowałeś te drzwi? Omal nas nie wydałeś!
–Wydaje ci się, niczego nie blokowałem.
–Dobrze wiem, że to ty. Koniecznie chcesz, żebym poszedł do paki? A jak się tam znajdę wydam ciebie i tę całą resztę! – Jack uświadomił sobie, że Simon miał rację twierdząc, że prędzej, czy później będzie w stanie wydać współpracowników
–Właśnie dlatego nie pójdziesz do więzienia. Croucket nigdy by na to nie pozwolił.
–Jeśli nie do więzienia, to gdzie?
–Lepiej, żebyś nie wiedział.
Program rozszyfrowujący, który uruchomił Joe, pracował przez kilka minut. Podczas tego czasu siedzieli na podłodze i panowała między nimi pełna wrogości cisza. Wreszcie, kiedy sygnał z laptopa obwieścił otwarcie drzwi, obaj wstali i czym prędzej weszli do głównego pomieszczenia. Tu był olbrzymi komputer kontrolujący finanse całego banku. Joe podłączył laptop do głównego komputera.
Jack zobaczył, jak Joe wybiera konto firmy Waltera i rozpoczyna akcję przelewu całej zawartości wszystkich kont firmy na konto firmy Croucketa. 'Najpierw włączy jego pracowników do swojej firmy, wycycka Cravena do gołego i sprawi, że facet ze wstydu popełni samobójstwo.' - odezwał się w głowie Jacka Simon. A Jack miał się do tego przyczynić. Oto okrada jednego z uczciwie zarabiających biznesmenów, a jedyny dowód na popełnienie tego przestępstwa ma w rękach Joe. „Jestem człowiekiem do brudnej roboty. Jestem skończoną świnią.”
Przelew trwał następne kilka minut. Ich czas kończył się powoli, ale wciąż mieli szansę uciec niezauważeni. Podczas jego trwania nie odzywali się do siebie. Jack nudził się, więc przeglądał papiery pozostawione na biurkach przez strażników. Zainteresował go pewien plik dokumentów. Dotyczyły kontroli i inspekcji. W tabeli były wypisane firmy kontrolujące i daty wizyt. Dokument zawierał kilka stron i był jedynym, który Jack w pełni zrozumiał.
„Zrobione” – powiedział Joe – „Zmywamy się stąd.” – Zaczął składać sprzęt, kiedy usłyszeli odgłos zbliżających się kroków. Joe natychmiast schował się za biurkiem. Jack natomiast zauważył drzwiczki w ścianie. Szybko zwinął torbę, dopadł ich, otworzył, wszedł i czym prędzej zamknął. W tej samej chwili do pomieszczenia wszedł strażnik. Zaczął się rozglądać i chodzić po pomieszczeniu.
Jack przypomniał sobie, że ma w torbie jeszcze garnitur. „Nie widzieli mnie jako strażnika. Mam więc szansę wyjść stąd jako jakiś urzędnik.” Kończył się przebierać, kiedy usłyszał:
–Hej, co ty tu robisz? – To musiał być głos strażnika. Musiał znaleźć Joego za biurkiem – No?
–Zabłądziłem. – to był głos Joe'go.
–Zabłądziłeś? Do skarbca?
–Tak, jestem tu nowy.
–Przecież, żeby tu wejść, trzeba znać kod, skąd go znasz? Poza tym, nie przypominam sobie, żebyśmy zatrudniali ostatnio nikogo nowego. Więc co tu robisz? A może chciałeś okraść bank, co? – Jack usłyszał szczęk odbezpieczanego pistoletu. To też musiał zrobić strażnik. Joe nie mógł go teraz postrzelić, bo jedyna droga stąd prowadzi do banku i nigdzie indziej. Gdyby ktoś usłyszał wystrzał, byłby spalony. – Wzywam gliny, nie ruszaj się nigdzie. – Strażnik sięgnął po telefon.
W czasie tej rozmowy Jack myślał gorączkowo, co zrobić. Nagle przypomniał sobie przeglądane dokumenty. „Inspekcja! Niezapowiedziana inspekcja! To jest to!” Miał już na sobie garnitur, a w schowku znalazło się parę luźnych kartek. „Wyglądam jak inspektor!” Chciał już wyjść. „Tylko co z Joem?” Coś mówiło do niego, żeby zostawić Joego na pastwę losu. „Kawał chama – omal mnie nie wydał strażnikom. Teraz mu pokażę, co potrafię. Wyjdę i udam, że nakryłem go jako złodzieja. On zdechnie, a ja sam wyjdę z tego bez szwanku.”
Założył wielkie ciemne okulary, wyszedł ze schowka i zawołał:
–Przepraszam; – strażnik i Joe popatrzyli na Jacka oszołomieni. Zmarszczyli brwi ze zdziwienia. Jack zawziął się w sobie, by nie okazać, jak bardzo się poci ze strachu – Schowałem się tu, bo...
I wtedy stanął jak wryty. Znalazł się nagle w jakiejś głębokiej otchłani psychicznej. Chciał powiedzieć: „bo nakryłem tu tego złodzieja i przestraszyłem się, że coś mi zrobi”, ale nie mógł wykrztusić ani słowa. Stał tak i w duszy mielił to, co przed chwilą miał powiedzieć: „Już zabiłem dwie osoby i uczestniczyłem w kradzieży, a teraz gładko przechodzę do oszustwa. Co się ze mną stało? Zbyt łatwo mi to wszystko wychodzi. Czyżbym rzeczywiście był urodzonym przestępcą? Co jeszcze mi się przytrafi? Przecież Simon mówił, że ta robota zniszczyła mu psychikę. Czy ja też chcę mieć zniszczoną psychikę? Tak jak on? Nie. Nie chcę być zły. Wybieram życie.”
-Bo... – powtórzył za Jackiem strażnik.
-Jestem inspektorem z firmy „Storch&Cove”, Bart Manson. – Jack zmyślał na poczekaniu.
–Czy mogę spytać, jak się pan tu znalazł? – spytał zaskoczony strażnik, a Joe nadal stał jak wryty, z rękami w górze.
–Wszedłem tu bez trudu, tuż po jedenastej.
–Pan tu wszedł? Jakim cudem? Przecież drzwi skarbca są stale zamknięte.
Jack przybrał oschły, wojskowy ton:
–Skoro tu wszedłem, to były otwarte. To wasza wina. Poza tym, widzę, że trzymacie wszystkie dokumenty na wierzchu. – podniósł kartki do góry i rozrzucił je demonstracyjnie po pomieszczeniu. Mimo iż Jack miał założone ciemne okulary, strażnik patrzył na niego przestraszonym wzrokiem; Jack stał teraz w lekkim rozkroku z rękami założonymi na plecy – Każdy może tu przyjść i zobaczyć wszystkie wasze ściśle tajne i poufne informacje. Poza tym, skarbiec można łatwo okraść, co udowodnił wam mój współpracownik.
–Współpracownik? – zaskoczony strażnik popatrzył na Joe'go pytającym wzrokiem.
–Jestem współpracownikiem pana Mansona. – wykrztusił Joe, samemu nie wierząc w to, co mówi i powoli opuścił ręce.
–Dalej. – Jack wpadł w rolę – Udowodniliśmy, że do waszego głównego komputera można się bardzo łatwo podłączyć i ściągnąć różne dane i nie tylko. – podszedł do najbliższego biurka i oparł na nim ramiona. Patrzył strażnikowi w oczy i mówił dalej – Zacząłem przeglądać wasze akta i widziałem, że odwiedza was wielu inspektorów. Ale daty ich wizyt zapisujecie w aktach. Do takich wizyt zawsze się można przygotować, prawda? A nasza firma działa z zaskoczenia i taka kontrola jest, jak widać najlepsza. – odbił się od biurka, założył ręce ponownie z tyłu i zaczął się przechadzać tam i z powrotem – Podsumowując; nasza kontrola wykazała, że bez każdy trudu może wejść do waszego skarbca, podłączyć odpowiedni sprzęt do głównego komputera, ściągnąć co tylko zechce i przeglądnąć wszystkie wasze dokumenty. – stanął teraz na wprost strażnika i patrzył prosto na niego – W sumie, ochrona zerowa. – podkreślił ostatnie dwa słowa.
–Ale my tu mamy kamery... – bronił się poczerwieniały ze wstydu strażnik.
–Kamery i alarmy też wyłączyliśmy. – przekrzywił głowę – Słyszeliście jakiś alarm?
–Nie, ale... może to przez jakieś zakłócenia w elektronice? Dziś nawet sygnał na przerwę był o 15 minut wcześniej niż zwykle...
–Nie wiem, jakie noty macie u innych kontrolerów, ale u nas macie kompletne zero. Joe, idziemy stąd. – Joe powoli podniósł swój cały sprzęt i powlókł się za Jackiem do wyjścia.
Wyszli ze skarbca naturalnym krokiem, ale gdy tylko znaleźli się na parkingu, natychmiast zaczęli dyszeć i rozpinać przepocone ubrania. Joe odezwał się pierwszy:
–Ale się spociłem. Takiej akcji jeszcze w życiu nie miałem. Co cię napadło, Jack?
–Nie wiem, musiałem nas jakoś ratować. Inaczej obaj mielibyśmy duże kłopoty.
Doszli do samochodu i wsiedli do auta Jacka. Obaj dyszeli i trzęśli się.
–Mogłeś mnie spokojnie wsypać i wydać, jako złodzieja. – odezwał się Joe.
–Mogłem, ale tego nie zrobiłem.
–Dlaczego?
–Koniecznie chcesz wiedzieć?
–Tak.
–Bo nie chciałem skończyć jak Simon... – Na dźwięk tego imienia Joe rzucił się na siedzeniu i walnął pięścią w schowek – Wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia, czy nie?! – krzyknął Jack. Joe oparł głowę na zagłówku i śmiejąc się gorzko zaprosił Jacka do zwierzeń:
–Ależ mów, proszę.
Jack opowiedział Joe'mu całe zajście na strychu ze szczegółami. Mówił o tym, jak dostał zlecenie na Simona od Croucketa, o tym, jak znalazł go na strychu, jak próbował odwieść go od śmierci, o tym, co mówił do niego Simon i co zrobił pod koniec. Joe siedział zaskoczony i milczał. Już się nie śmiał. Nie był już wściekły na Jacka. Myślał intensywnie. Słuchał go nawet wtedy, gdy opowiadał, do jakich wniosków doprowadziła go postawa Simona.
–Dlatego powiedziałem, że nie chcę być taki jak Simon. Próbowałem go ratować. Naprawdę; ale on już nie chciał żyć. Chciał umrzeć; błagał mnie, bym go zabił i uwolnił od Croucketa.
–Croucket wydał sam zlecenie na Simona? – Jack potwierdził skinieniem głowy – Przecież to niemożliwe. Simon to jeden z jego najlepszych ludzi.
–Jestem od niego o pięć lat starszy. Byłem zawodowym żołnierzem, ale w tamtej chwili to ja czułem się przed nim jak smarkacz. On wiedział o życiu o wiele więcej niż ja. Był starszy ode mnie o wieki. I psychicznie i w doświadczeniu.
–Jesteś żołnierzem? – spytał Joe. Już nie był wrogo nastawiony. – To dlatego tak łatwo obezwładniłeś tego strażnika. Sikał przed tobą w gacie jak panienka. Co tu w ogóle robisz? Przecież to robota dla przestępców.
–Sam nie wiem. Croucket użył podstępu, by mnie zdobyć i udało mu się. Pytanie tylko, dlaczego ja.
–Jak znam życie, popełniłeś jakieś przestępstwo, które Croucket wykorzystał dla siebie. – zapanowała chwila milczenia. – Naprawdę chciałeś go puścić wolno?
–Zaproponowałem mu, żeby uciekał, ale on mówił, że nie ucieknie przed Croucketem.
–Simon chciał umrzeć? – Joe wciąż nie mógł w to uwierzyć – Miał rację, że przed Croucketem nie ucieknie, ale śmierć? To nie w jego stylu; on zawsze trzymał się życia.
–Mówił mi, że jest wrakiem i że nie można mu już pomóc.
–To nie do wiary, przecież on pracował tu chyba najdłużej z nas wszystkich. Był nie do zdarcia. On był moim najlepszym przyjacielem i myślałem, że go znam.
–Joe, musimy jechać, bo zaczynają się zbierać ludzie.
–Jasne, jedź. – powiedział Joe po chwili – podrzucisz mnie do firmy? Złożę raport.
–Nie musisz, przecież Croucket o wszystkim już wie.
–Ale zabije mnie, jeśli tego nie zrobię. – Joe nie żartował. Mówił poważnie i Jack wiedział o tym.
–Co w nim napiszesz?
–Prawdę, tak jak było. Nie będę temu gościowi wstawiał kitu, bo i tak domyśli się, że kłamię. O tym, co dla mnie zrobiłeś też mu doniosę. Uratowałeś mi życie stary. Masz u mnie dług. Widzę, że spoko z ciebie gość; nie jesteś złośliwy. Tylko że trafiłeś w bagno.
–I robię wszystko, żeby w nim nie utonąć. – Jack pokiwał głową.
–Jako człowiek życzę ci tego. Ale jako przestępca powiem ci, że nie jesteś tam, gdzie powinieneś być.
–Wiem o tym. – przez chwilę w myślach Jack zobaczył uśmiechy Moniki i Samathy – dobrze o tym wiem. Jedziemy. – ruszył.
***
Walter przez pewien czas był przybity faktem, że od czasu podpisania umowy musi podporządkować się Croucketowi i porzucić swoją dotychczasową działalność. Przestały go interesować sprawy firmy i stracił panowanie nad nią, ale dzięki szybko napływającym sprawom, szybko się z tym faktem oswoił i przeszedł do porządku dziennego. Tak jak obiecywał Croucket, wkrótce ilość klientów firmy znacznie wzrosła, a pracownicy i sam Walter mieli kilkakrotnie więcej zysków, ale i więcej pracy.
Walter przyjmował właśnie u siebie potencjalnych nowych partnerów, kiedy do drzwi gabinetu rozległo się pukanie. Walter zamilkł. Drzwi otworzyły się, a za nimi ukazała się sekretarka.
–Przepraszam, że przeszkadzam panu w spotkaniu, ale muszę natychmiast pana o czymś poinformować.
–Zrobisz to później...
–Bardzo mi przykro, ale to nie może czekać.
Walter spojrzał na swoich gości:
–Bardzo przepraszam, ale wygląda na to, że sprawa jest bardzo pilna. Zaraz do państwa wrócę. – wyszedł z pokoju i poszedł za sekretarką. Zaprowadziła go do jego gabinetu, podeszła z nim do komputera.
–O co chodzi?
–Mamy ogromy problem. To po prostu katastrofa. – mówiła, pokazując ekran – Sprawdzałam stan naszych finansów i proszę zobaczyć, co odkryłam.
Na ekranie widniał obraz konta firmy i jego zerowy stan. Walter usiadł i z wrażenia otworzył usta. Łapał powietrze dużymi haustami.
–A pozostałe konta? – wydusił
–Wyczyszczone do zera. Nie ma nic.
–Nawet na koncie oszczędnościowym?
–Nawet na tym.
–Kto mógł tego dokonać? – szeptał
–Nie mam pojęcia, proszę pana.
–Wezwij policję. Niech sprawdzą wszystkie meliny w całym kraju i uruchomią wszystkie siły, by znaleźć tego, kto ukradł te pieniądze.
–Jasne, proszę pana.
–A ty morda w kubeł i ani pary z ust.
–Oczywiście, proszę pana.
–I jeszcze jedno.
–Słucham, proszę pana.
–Połącz mnie bezpośrednio z Croucketem.
–W tej chwili, proszę pana. – sekretarka podniosła telefon i zerknęła na kartkę z niezbędnymi numerami telefonów, a Craven, cały drżący i bliski paniki udał się do gości, by powiadomić ich, że spotkanie musi przełożyć na czas nieokreślony. Z głowy nie mogła mu wyjść jedna, błyskająca jak światło alarmu, myśl: „Jesteśmy bankrutami.”
11. Trening
W policyjnym pokoju przesłuchań siedział strażnik, który prawdopodobnie jako jedyny widział przestępców dokonujących kradzieży w banku, z którego wykradziono wszystkie oszczędności Waltera Cravena. Mężczyzna siedział niespokojnie; spięty i rozkojarzony. Detektyw jeszcze nie wszedł do pokoju, więc starał się sobie przypomnieć każdy szczegół rozmowy, choć nie było tego zbyt wiele.
Po pierwsze, przed tamtą rozmową udało mu się wygrać partię pokera z kumplami podczas dłuższej niż zwykle przerwy i miał wtedy w głowie jeszcze przebieg swojej gry; po drugie podczas rozmowy był zbyt zdezorientowany niezwykłością sytuacji, bo żadna firma kontrolująca nie wycięła im jeszcze takiego numeru, a po trzecie, tamci mężczyźni byli zbyt dobrze zamaskowani, by ich zapamiętać no i zbyt krótko ich widział.
Kiedy tak siedział i powtarzał w pamięci każdą ze scen po raz setny, usłyszał naciśnięcie klamki i hałas dobiegający z korytarza, a po chwili zobaczył detektywa, który wszedł szybko i głośno zamknął drzwi. Strażnik poprawił się na siedzeniu, jakby przyszedł na egzamin, a nie na przesłuchanie. Detektyw odsunął krzesło po drugiej stronie stołu i usiadł. Rozłożył na stole jakąś teczkę, wyjął z niej kartkę, zapisał coś i zaczął:
–Witam. Detektyw John Sanchez, przydzielono mi sprawę kradzieży pieniędzy z jednego z kont banku, w którym pan pracuje. – zerknął do papierów – Ponoć widział pan przestępców. Może pan coś bliżej o tym opowiedzieć?
–Właśnie staram się sobie cokolwiek przypomnieć. Widzi pan, to nie jest łatwe. Faktycznie ich widziałem, ale nic nie mogę o nich powiedzieć.
–Jak to?
–Byli tak dobrze ukryci, że niewiele pamiętam. No i wszystko działo się tak szybko i niespodziewanie...
–Niech pan powie, co może.
–Szedłem właśnie z przerwy z powrotem do skarbca. Wtedy coś się stało z elektroniką, bo dzwonek na przerwę zadzwonił o 15 minut wcześniej niż zwykle. Pomyśleliśmy, że to może jakiś specjalny dzień, czy coś i wyszliśmy na przerwę. Potem graliśmy w pokera i ja akurat wygrałem, no to chciałem zrobić sobie zdjęcie pamiątkowe z wygraną kasą i poszedłem po komórkę. Zostawiłem ją w kurtce w naszym pokoju. No i kiedy wszedłem, wyciągnąłem komórkę z kieszeni, i już chciałem iść, ale coś było nie tak.
–Co takiego?
–No, drzwi od skarbca były otwarte. A to nie możliwe, bo zawsze drzwi zamykamy, kiedy wychodzimy. I tylko my znamy kod.
–Czy to jakiś stały kod, czy zmienia się go co jakiś czas?
–Od początku używamy tego samego kodu. Przekazujemy go tylko i wyłącznie nowym strażnikom.
–To bardzo źle; takie kody często krążą po internecie; są dostępne na różnych stronach i każdy może sobie je ściągnąć i bez problemu wejść do skarbca. – strażnik wahał się przez chwilę – Proszę mówić dalej. – zachęcał go Sanchez.
–W każdym razie, kiedy już wiedziałem, że drzwi są otwarte, zacząłem się rozglądać. No i dopadłem tamtego gościa za biurkiem. Był ubrany w taki sam mundur, jak my wszyscy, więc spytałem kim jest i co tu robi.
–I co odpowiedział?
–Że jest tu nowy i że zabłądził.
–A wylegitymował pan go jakoś? Pokazał panu jakiś dokument?
–Nie. A powinienem był tak zrobić. – skarcił siebie.
–Co było dalej?
–Nie przychodziło mi do głowy, byśmy zatrudniali nowego strażnika, a więc domyśliłem się, że jest złodziejem.
–Jak on wyglądał?
–No już mówiłem, miał mundur, czapkę...
–Chodzi mi o wygląd fizyczny.
–A, z tym to raczej kiepsko będzie. Miał na twarzy ogromne okulary, takie oczy muchy, wie pan, na połowę twarzy...
–A poprosił go pan chociaż o zdjęcie okularów?
–Wie pan, tak mnie zamotał, że nie wiedziałem, gdzie stoję.
–A szczęka?
–Zwyczajna, kwadratowa.
–No, to nam nic nie pomoże.
–Za to ten drugi...
–Jaki drugi? – Sanchez ożywił się.
–No, było ich dwóch, przecież o tym mówiłem.
Sanchez zerknął do dokumentów.
–A no tak, przepraszam. Może pan go opisać? Tego drugiego.
–Ten drugi był ubrany w garnitur.
–W garnitur?
–Tak. Taki zwykły, szary garnitur. I też miał ciemne, wielkie okulary.
Sanchez westchnął.
–A nie zdziwiło pana to, że człowiek w garniturze ma takie wielkie, ciemne okulary?
–Panie, ja codziennie widzę różnych klientów i ten akurat też mnie nie zdziwił.
–Co jeszcze może pan o nim opowiedzieć?
–No, nic, ponadto, że miał garnitur i wrobił mnie w firmę kontrolującą.
–Niech pan opowie, jak to było.
–Wyszedł ze schowka na szczotki. Powiedział... nie, najpierw chwilę się wahał, a potem poszło mu jak z płatka.
–Przedstawił się jakoś?
–Powiedział, że jest z firmy Storch and Cove i że nazywa się Bart Manson.
Sanchez spojrzał uważnie na strażnika. Na daszku czapki miał narysowanego bociana lecącego na małą kałużą, bądź zatoczką. Już wiedział, że imię i nazwisko pochodzi od Barta Simpsona i Charlesa Mansona. „Jak pech, to pech.” – pomyślał.
–Proszę spojrzeć na czapkę – powiedział, a strażnik zdjął czapkę i popatrzył na nią. – Storch – pokazał strażnikowi bociana – and cove – pokazał mu zatoczkę.
–Aha, ale ze mnie dureń. A imię i nazwisko, może one coś dadzą?
–Nie, wziął dwie postacie z popkultury i połączył razem.
–Czyli...
Sanchez popatrzył na strażnika wzrokiem niemal litościwym:
–Bart Simpson i Charles Manson.
–Aha, to taki spryciarz… przepraszam.
–Powie pan nam coś więcej?
–Raczej nie. Ponarzekał, ponarzekał i poszedł razem z tamtym.
–No to dziękujemy panu... – Sanchez westchnął i wstał.
–Chwilka, coś sobie przypomniałem.
–Co takiego? – Sanchez zatrzymał się
–Nie wiem, czy to panu pomoże, czy nie...
–Proszę mówić.
–Ten drugi, no ten w garniturze, poruszał się jak żołnierz.
–Jak żołnierz?
–Tak, wie pan – strażnik szukał w obrazach z pamięci – kiedy mówił, ręce miał założone do tyłu, o tak, a nogi ustawione w rozkroku, o tak; – wstał i pokazał, po czym usiadł – a usta wygięte w podkówkę. Potem podszedł do biurka, położył na nim ręce, o tak – znowu wstał i pokazał i usiadł – i patrzył mi w oczy; nawet zza tych wielkich okularów. Potem przechadzał się po pokoju, też z rękami za plecami. Robił takie powolne, równe kroki. I ten głos; powolny, dokładny, rozkazujący. I mówił głośno, żebym go dokładnie słyszał. To był głos jakiegoś dowódcy. Mówię panu, czułem się jak rekrut, który spartolił jakąś sprawę w koszarach, a teraz dostaję po łbie od zwierzchnika.
Tym razem Sanchez siedział i notował jak szalony wszystko, co tamten powiedział. Podczas pisania głowę miał zajętą myślami i sprawami, które porzucił już dawno temu i odłożył na stos przegranych spraw. „Wojskowy tryb, wojskowy ton; cholera, skąd ja to znam?” – myślał gorączkowo – „Nie, to nie możliwe, przecież tamten facet już od dawna nie żyje.” Spytał jeszcze strażnika, czy ma coś nowego do powiedzenia, podziękował mu, oświadczył, żeby nie wyjeżdżał z miasta i że pozostaną z nim w kontakcie i czy prędzej pognał do swojego zwierzchnika z nowymi informacjami.
***
Dzięki rozwadze Jack zyskał nowego, wiernego przyjaciela, który wprowadził go w głębsze struktury gangu. Przekonał się, że ludzie pracujący dla Croucketa potrafią być nie tylko zimnymi kanaliami, ale też zwyczajnymi, normalnymi ludźmi. Dopiero tam dowiedział się, że ludzie, z którymi będzie pracował są znani w środowisku przestępczym i policyjnym jako „duchy”, bo robią swoje i nie pozostawiają żadnych śladów. Wszyscy o nich wiedzą, wiedzą, że istnieją, ale nikt ich nie widział i nie wiedział jak wyglądają. Zrozumiał wtedy, że policjant wcale nie obrażał wtedy jego żony, ale po prostu posługiwał się żargonem.
Opowiedział im wtedy całą swoją historię, od historii śmierci żony i córki zaczynając, a kończąc na pierwszym zabójstwie, dokonanym pod wpływem gniewu. Przez kolejne wieczory słuchał, jak błędy popełnione przez innych ze strachu, w szale, żałości, czy przez złośliwość spowodowały, że zwykli mężczyźni stawali się przymusowymi przestępcami, tak jak on. Byli wśród nich między innymi policjanci, senatorowie, lekarze, czy inni żołnierze, jak Jack.
Tak jak przedtem Jessika, Jack zdał sobie sprawę z tego, że nie jest jedynym potraktowanym przez Croucketa w tak okrutny sposób. Historie były różne, ale zawsze był ten sam schemat – najpierw tym ludziom stała się straszna krzywda, potem szukali sprawiedliwości na własną rękę, a w końcu, gdy dopadali tego, kto im tę krzywdę zrobił, okazywało się, że to pułapka i nie mogli już wyjść z potrzasku. Ci, którzy mieli rodzinę, zapomnieli już o nich; wielu stoczyło się na dno, ale wciąż byli użyteczni jako przynęty, bądź eksperci w swojej dziedzinie.
Jednak wszyscy mieli naruszoną psychikę. Jack był nowy, więc widział, jak wolnym strumieniem wycieka z nich resztka życia. Każdy z nich żył w osobnym i wyizolowanym świecie. Razem potrafili współpracować jedynie podczas akcji – musieli, ponieważ inaczej czekała ich śmierć bądź więzienie. Wszyscy byli samotni i wyobcowani jak Jack. On również czuł się samotny w tym towarzystwie. Powtarzał sobie jednak: „lepsza taka rodzina niż żadna.”
Tymczasem rozpoczął ciężki i bezlitosny trening pod kierunkiem Joe'go. Uczył się od niego okradać kolejne banki i bogatych znajomych Croucketa, a także najskuteczniejszych, najcichszych i najszybszych sposobów zabójstwa, oszustwa i szantażu. Trenował na ludziach – zabijał wszystkich wrogów Croucketa, bez względu na wiek i płeć; okradał najznamienitsze rody z najcenniejszych pamiątek rodzinnych; oszukiwał i szantażował jego przyjaciół oraz porywał dla okupu niewinnych i uczciwych ludzi, a czasem też pozbawiał ich życia.
Obojętnie przyjmował pochwały od Edwarda za dobrze wykonaną robotę. Tonął w bagnie, ale wciąż nie popełniał zbrodni sam z własnej woli – wykonywał swoje polecenia z obrzydzeniem i niechęcią. Starał się być dobrym człowiekiem kiedy tylko mógł. Dzięki temu wielu ludzi uznało, że „Jack to równy gość” i że może na nich liczyć, choć wcale tego nie oczekiwał i szybko o tym zapominał.
W pewnym momencie zwierzył się Joe'mu ze swego romansu z Jessiką i z faktu, że żyje jeszcze tylko dla niej. Joe przyjął to i obiecał, że nikomu tego nie zdradzi. Jack wciąż powtarzał sobie w myślach, że musi się trzymać przy życiu dla Jessiki. Ale modlił się w duszy, by trafiła go wreszcie jakaś zabłąkana kula.
Tymczasem bagienny brud rósł wokół niego i dawał o sobie znać. Po tym, czego się dopuszczał, znajdowanie w sobie śladów życia z dnia na dzień z wolna traciło sens. W końcu, tak jak reszta niewolników Croucketa, znienawidził siebie i to, co robił. Przestał dbać o wygląd; miał teraz długie włosy i zarost; zazwyczaj nosił powycierane spodnie, powyciągane swetry, w których wykonywał swoją pracę. Tak jak pozostali, zaczął regularnie pić i palić.
By nie dopuścić do siebie obrazów dokonanych przez siebie zbrodni i wyrzutów sumienia, zamykał się w świecie głośnej ostrej rockowej muzyki, której słuchał przez słuchawki przed pogrążeniem się w zaświatach opilstwa: wyglądał i czuł się jak niegdyś Simon – jak zmięty i zniszczony wrak człowieka.
Z czasem stwierdził, że walka z własnym złem, którego jego dusza wydawała się pełna, jest cięższa niż mu się wydawało. Wydawało mu się, że zło znalazło do niego dostęp i umieściło w nim odpowiednią dla siebie siedzibę, bo szło mu to wszystko zaskakująco łatwo i dobrze. I chociaż tego wcale nie chciał, zdobywał kolejne laury od Croucketa. Zło rozporządzało w nim dowolnie, a on nic nie mógł na to poradzić. Czuł, tak jak inni pracujący dla Croucketa, że jest przeklęty przez Boga wśród innych, podobnych mu typów.
Pewnego dnia zjawił się jak zwykle w biurze Croucketa, by odebrać instrukcję dotyczącą kolejnego zadania. Wszedł bez pytania z papierosem w ustach i rozparł się nie pytany na najbliższym krześle.
–Nie pal się u mnie w biurze. – powiedział Croucket, pochylony nad instrukcją.
Zaciągnął się, wyciągnął papierosa z ust i wypuścił dym na środek gabinetu
–Bo co? Zabijesz mnie? – zapytał, po czym z powrotem włożył papierosa z powrotem między zęby.
–Wiem, że o niczym innym bardziej nie marzysz, ale daleko mi do tego. Jednak znajdę dla ciebie odpowiednią karę.
–Już bardziej ukarać mnie nie możesz.
–Gdzieś już to od kogoś słyszałem. – powiedział bardziej do siebie niż do Jacka. – Ależ mogę, mogę. Tyle, że na razie jesteś świetny w tym, co robisz, a prymusom przysługują pewne przywileje. Dlatego pal sobie, mnie to nie przeszkadza. – podszedł do Jacka i wręczył mu kartkę z zadaniem – Jak zwykle – masz to wykonać jeszcze dziś.
Jack zmiął kartkę, podniósł się leniwie z krzesła i wyszedł bez słowa, a Croucket powrócił na miejsce. Jack usiadł w korytarzu i przestudiował w skupieniu pomiętą instrukcję. Przeczytał ją obojętnie, schował kartkę do kieszeni i zgasił papierosa w najbliższej doniczce. Wyszedł z biura i pojechał do siebie.
Z magazynu wyciągnął odpowiednią broń, po czym wyszedł z mieszkania i poszedł z powrotem do wozu. W samochodzie jeszcze raz przeczytał, gdzie ma się udać. Uruchomił silnik i ruszył w znane już mu okolice opuszczonych ruin, gdzie rzadko kiedy można było spotkać zwykłych ludzi. To był teren przestępców, a tylko od czasu do czasu krążyli tu przerażeni bezdomni w poszukiwaniu resztek ich łupów.
Przyjechał w wyznaczone miejsce, bardzo dokładnie opisane mimo braku konkretnego adresu. Wysiadł z samochodu i rozglądnął się. Był otoczony murami wysokich budynków. Żaden mur nie miał ani jednego okna, a wszystkie zamykały się, tworząc rodzaj olbrzymiego dołu, na dnie którego tkwił Jack. Patrząc na te mury, powiedział do siebie: „Tak, to jest moja sytuacja w tej chwili. Jestem na dnie i nie widzę żadnej drogi wyjścia.”
Po chwili jednak dostrzegł w głębi cienia maleńkie czarne drzwiczki w jednej ze ścian. Podszedł do nich, kopnął z całej siły, aż się rozpadły i wszedł, garbiąc się. Korytarz był tak mały i wąski, że Jack musiał się przeciskać przez niego na siłę. W końcu doszedł do innego, szerszego przejścia. Przejście to prowadziło do schodów. Wyciągnął kartkę z kieszeni spodni i znów spojrzał na nią. Miał iść po tych schodach na samą górę.
Wspiął się na sam strych i znów rozglądnął się po pomieszczeniu. Strych był tym razem całkowicie pusty i bardzo niski. Jedynymi schronieniami były grube kolumny podtrzymujące dach. „Niedobrze” – pomyślał, szukając czegoś większego. Wypatrzył dwa wyjścia: jedno, którym wszedł, wąskie, poboczne i drugie, oficjalne i szerokie. Nie słyszał nikogo ani nie widział, więc schował się za jedną z kolumn i czekał.
Po minucie usłyszał odgłos kroków na schodach. Ktoś wspinał się powoli głównym szerokim wejściem i dyszał. „Co to za przeklęte miejsce?” – dyszał jakiś męski głos – „I on się chciał ze mną akurat tu spotkać? To jakiś żart.” Na strych wszedł wysoki mężczyzna w czarnej koszulce i dżinsach. Miał siwe włosy, wąsy i brodę, ale mimo to wydawał się młodszy dzięki temu, że był wysoki i muskularnej budowy. „Edward! – zawołał mężczyzna – Gdzie ty jesteś? Nie ukrywaj się!”
Jack miał go zabić. Zastanawiał się, jak go najlepiej sprzątnąć, ale nie było to łatwe. Nie wiedział, jak się przemieścić z miejsca na miejsce, a poza tym mężczyzna stał za blisko schodów. „W każdej chwili może mi zwiać.” Próbował sobie przypomnieć, co Joe mówił o takich sytuacjach. Nie miał się gdzie ukryć, a więc najlepiej będzie, jeśli będzie strzelać stąd, gdzie stoi. Nie będzie podchodził do ofiary, bo go zauważy i ucieknie. „Nie mam wyjścia, muszę strzelać stąd, gdzie jestem.”
Wymierzył do stojącego przy schodach mężczyzny i zobaczył, jak tamten odwraca się ku niemu z przerażeniem z oczach i błyskawicznie znika w drzwiach wyjściowych. Jack nie zauważył, że jego broń błysnęła w słabym świetle promieni dochodzących tu z brudnego świetlika w dachu. „Szlag by to!” – zaklął i wybiegł z ukrycia za ofiarą.
Tamten uciekał dalej. Suche deski schodów zaczęły skrzypieć i Jack dokładnie słyszał, jak tamten oddala się od niego. Popędził za nim. Próbował strzelać za nim z góry, ale chybił. Dopadł schodów i runął w dół najszybciej jak mógł. Pędem mknął w jego stronę. Doganiał go. Kiedy tamten zorientował się, że dogania go facet z bronią, w gorączce pomylił schody, potknął się i wylądował jak długi na półpiętrze. Wtedy Jack strzelił ze schodów i tym razem trafił. Tamten zawył z bólu, ale podniósł się i kuśtykał do wyjścia najszybciej jak mógł. Jack był już na dole i strzelił kolejny raz, ale karabin się zaciął. Popatrzył na swoją broń: „Co jest do zasranej cholery? Jeszcze nigdy tak nie było!”
Mężczyzna, wściekły jak zraniony byk, wykorzystał ten moment. Był dużo wyższy i silniejszy od niego. Podszedł do Jacka i podniósł go za kołnierz. Jack domyślił, się, co go czeka, ale nie stawiał już żadnego oporu. Tamten przycisnął go mocno do ściany i paroma silnymi ciosami sprawił, że głowa Jacka odbiła się kilka razy od grubych ścian. Na szyi Jacka i rękach mężczyzny pojawiła się struga gęstej krwi. Wtedy mężczyzna wypuścił go na brudną podłogę i wybiegł z budynku jak najszybciej mógł. Jack myślał, że umiera i mruknął tylko: „No, wreszcie.”
***
Na biurku Croucketa zadzwonił telefon. Akurat był sam w biurze, więc wcisnął przycisk głośnomówiący.
–Tak, co jest? – spytał, przeglądając papiery.
–Mam na linii pana Waltera Cravena. Czy połączyć?
„Czego znowu chce ten dureń” – pomyślał.
–Tak, dawaj go.
Usłyszał odgłos kliknięcia i za chwilę odezwał się głos Cravena:
–Witaj Walter, miło cię słyszeć.
–Edward, jestem w potwornych tarapatach.
–Co się stało?
–Ktoś obrabował moje wszystkie konta. – Edward westchnął, udając przerażenie. – Do zera; jestem bankrutem. Ponoć widziano złodziei wychodzących z banku; ktoś nawet z nimi rozmawiał, ale nikt nie umie ich opisać ani rozpoznać. Nawet w policyjnej bazie ich nie ma.
–To straszne. – mówił, podpisując kolejny dokument. – I co teraz zrobisz?
–Już powiadomiłem policję.
–Niepotrzebnie.
–Na głowę upadłeś? Przecież to podstawa.
–Myślę, że już nie odzyskasz tych pieniędzy.
–Ale jak? Dlaczego?
–Walter, jesteś biznesmenem równie długo jak ja i chyba dobrze wiesz, że z takimi stratami trzeba się liczyć. Ty masz pieniądze, inni nie, więc każdy będzie chciał ci je odebrać.
–To co? Mam się poddać i machnąć na to ręką? To wszystkie moje oszczędności! A gdyby tobie ktoś wszystko zabrał?
–Walter, jest jeszcze ubezpieczenie. Masz?
–Pytanie; oczywiście, że mam.
–No to, czym się martwisz? Zwrócą ci 90% sumy i po kłopocie. Poza tym, to wina banku. Jestem pewien, że ochrona nie dopilnowała wszystkiego jak należy, więc to bank będzie ci musiał zwrócić pieniądze na konto z własnych rezerwuarów.
–Edward, nie rozumiesz, tu chodzi o zasady. Co mi po tym, że uszczuplę zasoby banku? Ja chcę odzyskać swoje pieniądze!
–A co ja mam do tego?
–Myślałem, że mi pomożesz.
–I co mam zrobić? Zaczarować policję, żeby lepiej działała? Jak znajdą te pieniądze, to ci zwrócą, jak nie, to nie. Już zrobiłeś, co mogłeś.
–Czyli nie pomożesz mi.
–Nie mam jak. Mogę ci co najwyżej udzielić pożyczki z własnych zasobów. Ale wtedy procent będzie wysoki. – nastąpiła długa chwila ciszy – Walt? Jesteś tam?
–Poradzę sobie inaczej. – za chwilę w telefonie słychać było tylko sygnał odkładanej słuchawki. Croucket wyłączył telefon.
–I jesteś pozamiatany Walt. Odliczam tylko dni do twojego pogrzebu. – powiedział do siebie Croucket i otworzył kolejną teczkę z dokumentami.
***
Przy głównym wejściu do izby przyjęć Szpitala Miłosierdzia panował jak zwykle chaos i pośpiech. Jedni ludzie przechodzili pędem w różne strony, inni przechadzali się powoli szpitalnym korytarzem. Słychać było dźwięk karetek i różnych maszyn podtrzymujących życie. Przy drzwiach umieszczona była recepcja.
Przy kontuarze stała recepcjonistka i głośno kłóciła się z dyżurnym lekarzem, koło którego stały duże nosze z nieprzytomnym pacjentem. Kłótnia była na tyle głośna, że zwróciła uwagę kilku osób, w tym młodego chłopaka, który przyszedł tutaj, by rozmienić pieniądze. Pacjent był cały schowany pod prześcieradłem. Spod niego wystawała tylko obandażowana głowa.
–Nie przyjmiemy go i kropka.– mówiła recepcjonistka ostrym tonem – Nie wiem, kto to jest, jak się nazywa i czy ma ubezpieczenie.
–Ale on musi tu być.
–Nie, nie musi. Niech idzie do innego szpitala. Dla mnie to bezdomny.
–Nie mogę go tak zostawić, on ma rozwaloną całą czaszkę.
–Nie ma mowy, najpierw muszę dostać dowód, że jest ubezpieczony. Inaczej kto zapłaci za jego leczenie i kurację?
–Ja. – usłyszeli męski głos. Oboje odwrócili się w jego stronę. Podszedł do nich straszy, łysiejący doktor.
–Czy pan wie, kto to jest, doktorze? – spytała recepcjonistka.
–Tak. Niech pan jedzie za mną. – powiedział do lekarza dyżurnego.
–Chwilka, doktorze Shean, kto to jest? Coś muszę wpisać do kartoteki.
–Ten pacjent nie potrzebuje kartoteki. Proszę za mną. – dyżurny lekarz wzruszył ramionami i kazał ratownikom wieźć go za doktorem Sheanem.
***
Jack ocknął się i zobaczył, że leży w ciasnym pomieszczeniu obok wielkiego pieca. Jego łóżko ledwo się w nim mieściło. Najprawdopodobniej była to kotłownia. Była nieczynna o tej porze roku – dlatego tu leżał. Był sam. Naokoło było cicho. Podniósł ręce i dotknął głowy. Miał ją prawie całą zabandażowaną nie licząc twarzy. Próbował rozejrzeć się i ruszyć głową, jednak natychmiast poczuł silny ból i syknął.
–Nie ruszaj głową, to nie będzie boleć. – usłyszał.
Kątem oka zobaczył siedzącego koło siebie Joe'go.
–Joe? Uratowałeś mi życie?
–Odwdzięczyłem się za tamten bank sprzed dwóch lat. Teraz jesteśmy kwita. Przepraszam za warunki, w jakich musisz tu leżeć, ale w twojej sytuacji... – westchnął – myślę, że sam rozumiesz.
–Psiakrew, myślałem, że to się już skończyło.
–Myślisz, że Croucket pozwoli ci tak łatwo zdechnąć? O nie stary, ty jesteś oczkiem w jego głowie. Jesteś lepszy niż Simon.
–To Simon był o sto razy lepszy ode mnie.
–Przewyższasz go o głowę. Kiedy on był na twoim poziomie, nie potrafił zabić nawet psa bez wyrzutów sumienia, a co dopiero człowieka. To twój pierwszy skrewiony strzał na treningu i to po tak długim czasie. Masz tyle zasług, że stary ci daruje. Nie martw się, każdy z nas kiedyś dał plamę.
–A następnym razem też mi daruje?
–Następnym razem nie będzie tak różowo. To był twój pierwszy i ostatni raz.
–Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
–Bylem tam z tobą.
–Gdzie? Nie zauważyłem cię.
–Bo to jeszcze nie twój poziom. Ale kiedyś do niego dojdziesz.
–Mam nadzieję, że do tego czasu odwalę kitę.
–Mówisz, jak Simon.
Zapanowała długa cisza, którą przerwał Jack:
–Zaczynam rozumieć, co czuł, kiedy przystawił sobie do brzucha moją spluwę.
–I co czuł?
–Nadzieję.
–Nadzieję? Na co?
–Na wolność.
Joe kiwnął głową; obaj spuścili głowy i zamilkli w smutnym, milczącym porozumieniu.
–Dlatego też nie podziękuję ci za to, że mnie uratowałeś.
–Ależ proszę bardzo.
–Ale chciałbym, żebyś zrobił dla mnie coś jeszcze.
–Zależy, co. Nie myśl nawet o tym, żebym cię zabił.
–Nie, o tym nie myślałem. Chciałbym, żebyś kogoś do mnie przyprowadził. W tajemnicy przed nim.
–W tajemnicy... – Joe zrozumiał o kim Jack mówi – Wiesz, że to praktycznie nie możliwe.
–Nie ważne, stań na głowie. Muszę się z nią zobaczyć. Choćby na dziesięć minut.
–Wiem, wiem stary. – Joe zastanawiał się przez chwilę ze spuszczoną głową – No dobra, zobaczę, co da się zrobić. Szef wysłał ją akurat na wakacje, ale mam cały miesiąc, by coś wykombinować. A ty leż i zdrowiej. Musisz się wyleczyć jak najszybciej; szef cię bardzo potrzebuje.
–Niech się buja. Nie mam zamiaru się spieszyć na jego życzenie.
–Zazdroszczę ci odwagi. Ale doskonale cię rozumiem. No, dobra, muszę lecieć, na razie.
12. Obcy ludzie
Od tamtego wieczoru, kiedy Jack wyszedł z domu po raz ostatni, w życiu Jessiki również nadszedł ciężki czas. Na próżno starała się o odrobinę szacunku ze strony Edwarda, czy wolności. Płakała i krzyczała, błagała go, by pozwolił jej pochodzić chociaż po ogrodzie, ale trzymał ją pod kluczem i strażą w domu i się nie zgadzał się na żadne wyjście. Uciekać próbowała tylko raz i skończyło się to nie tylko schwytaniem, ale i ciężkim pobiciem oraz chłostą, po których przez tydzień leżała w łóżku na brzuchu i wyła z bólu w całkowitej samotności – była więźniem własnego domu.
Zaczęła pić i to podwójnie: za siebie i za Jacka. Nie dlatego, że go pokochała, ale dlatego, że dotychczas był jedyną osobą, która była jej bliska i mogła ją zrozumieć. To on okazał jej serce i opiekował się nią, kiedy była sama i całkowicie bezradna. Teraz, bez niego czuła się podwójnie pusta i podwójnie samotna. Potem przestała pić i przez pewien czas trzymała się w trzeźwości. Czasem śpiewała sobie pewną kołysankę, ale zazwyczaj leżała w bezruchu w swoim pokoju; czasem płakała. Potem znowu zaczęła pić.
Jej pokój przypominał chlew; ona sama była zaniedbana, brudna i zobojętniała na wszystko. „Gdyby tu był Jack.” – powtarzała – Muszę się pozbierać i trzymać dla niego”, ale nie było to łatwe, kiedy go przy niej nie było. Całymi tygodniami leżała spita i umazana własnymi wydzielinami na podłodze cuchnącego i lepiącego się od brudu pokoju; wszystko przestało się dla niej liczyć, ale wciąż trzymała się tego, co powiedział jej Jack: „korzystajmy z życia, bo to jest nasza jedyna broń przed nim.”
W czasie, kiedy trwała jej niewola, groźba Edwarda spełniła się: dowiedziała się od jednego ze strażników, że w szpitalu umiera jej ojciec. Żądała wtedy od męża, by pozwolił jej choć pożegnać się z ojcem, jednak nie zgodził się na to. Od tego czasu jadła coraz mniej, aż w końcu zaczęła oddawać całe, nietknięte posiłki. Kiedy strażnik jak zwykle sprawdzał stan spitej do nieprzytomności Jessiki i stwierdził, że nie może jej obudzić, wezwał karetkę. Natychmiast zabrano ją do szpitala. Okazało się, że głód i alkohol zrobiły swoje. Ledwo wyratowano wtedy wątłe ciało Jessiki od śmierci.
Po tym wypadku Edward poinformował Jessikę, że w czasie, gdy leżała nieprzytomna w szpitalu, jej ojciec umarł bez jej obecności. Zgodził się, by poszła na pogrzeb ojca. Poprosił sekretarkę, by towarzyszyła Jessice. Myślał, że skoro Evita jest kobietą, to lepiej będzie wiedziała, jak ją pocieszyć.
Evita zgodziła się, jednak, ze swoim twardym usposobieniem nie bardzo wiedziała, co robić, gdy Jessika raz po raz zanosiła się od płaczu tak, że siadała na podłodze i łkała jak dziecko. Przez całe życie Jessika nie uroniła tyle łez nad ojcem, ile na pogrzebie. Cała miłość, jaką miała schowaną dla ojca do tej pory, wybuchła teraz z podwójną siłą i to powodowało, że cały czas czuła fizyczny ból serca. Wydawało jej się, że zaraz pęknie. „Gdyby tu był Jack.” – myślała – „On by mnie zrozumiał.” Po pogrzebie zamknęła się sama w swoim pokoju i nie chciała już stamtąd wychodzić, a Edward jej w tym nie przeszkadzał.
Po roku od pogrzebu po raz kolejny przyjechała do domu karetka wezwana przez strażnika. Odkrył, że jest nieprzytomna i że znowu nie może jej dobudzić. Edward miał tego dość. Uznał, że Jessika musi się pozbierać, odpocząć gdzieś nad morzem i nabrać pozytywnej energii. Źródło owej najbardziej pozytywnej energii widział w spokojnej nadmorskiej plaży, a nie w mężczyźnie, za którym od dwóch lat tęskniła całym swoim ciałem i duszą.
Wysłał ją na wakacje, razem z Nathanem i Evitą. Zafundował im relaksujący płatny miesięczny urlop wypoczynkowy ze wszystkimi wygodami. Mieli do dyspozycji jego samolot i mogli lecieć gdzie tylko im się podobało. Edward postąpił tak, kiedy poszkodowany Nathan przyszedł do firmy i opowiedział, co mu się przydarzyło w starym, opuszczonym domu. Przestraszył się, że Nathan może go połączyć z tą sprawą i postanowił odwrócić jego uwagę.
Nathan i Evita na wyraźną prośbę Edwarda, zgodzili się wziąć ze sobą Jessikę w podróż. Nie było to dla nich wygodne, ale obawiali się, że odmowa może kosztować ich utratę pracy. A że oboje zadomowili się już w firmie Edwarda, nie chcieli się mu sprzeciwiać. Jessica również pojechała z nimi niechętnie – byli dla niej zupełnie obcy.
Na lotnisku przywitali się więc taktownie z trupio bladą Jessiką, na co ona odpowiedziała jedynie skinieniem głowy. Przez cały lot nie zdejmowała ciemnych okularów. Siedziała przy oknie i nie odzywała się. Piła jeden kieliszek wódki za drugim. Evita i Nathan nie chcieli jej przeszkadzać; milczeli i zajmowali się sobą, ale patrzyli na jej zachowanie z niepokojem. Kiedy podczas turbulencji wypadł jej kiliszek z ręki, a głową uderzyła w ścianę samolotu, Nathan podszedł do niej i wyrwał jej butelkę z rąk. Jessika głośno zaprotestowała, ale Nathan uznał, że wypiła już dość i nie pozwolił jej więcej pić.
–Słuchaj Jessika, wiem, co przeżywasz. Zmarł twój ojciec i nie możesz się z tym pogodzić.
–So tyym weszsz, zosaam sama – zasepleniła pijana – cakm sama – i rzuciła się w ramiona Nathana z płaczem.
–Wiem co czujesz, wierz mi – przekonywał.
Evita tylko westchnęła i wzruszyła ramionami. Nie rozumiała zachowania Jessiki. Nathan natomiast pozwalał się jej przytulać tak długo, jak miała na to ochotę. Dobrze wiedział, co czuła Jessika. Czuł tę samą pustkę i strach dawno temu, kiedy okazało się, że jego młodszy brat Bryan gdzieś zniknął i więcej się nie pojawił. Czuł się za to zniknięcie odpowiedzialny.
Ich rodzice byli pijakami. Bili ich, tyranizowali i zmuszali do kradzieży. Zawsze jednak bracia trzymali się razem i tylko dzięki temu przeżyli trudne dzieciństwo. Kiedy Bryan zniknął, Nathan powtarzał sobie: „Zostawiłeś mnie samego przeciwko nim obojgu.” Czuł się tak, jakby jego brat umarł, choć nigdy do końca nie był tego pewien.
Zaprowadził Jessikę do osobnej kabiny, gdzie mogła się położyć i przespać. W tym czasie Nathan i Evita w głównej kabinie na fotelu zajmowali się sobą nawzajem. Skończyli dopiero gdy usłyszeli komunikat ogłaszający lądowanie. Nathan obudził Jessikę, zaprowadził ją na wpół śpiącą do fotela i przypiął jej pasy.
Kiedy samolot wylądował, Nathan i Evita prowadzili pijaną Jessikę przez lotnisko, wsadzili ją do czekającej na nich limuzyny, a sami usiedli naprzeciwko niej. Pojechali do hotelu, zameldowali się za nią w nim i wprowadzili ją z trudem do wspólnego apartamentu. To zniecierpliwiło Evitę:
–Będziemy musieli się nią tak zajmować cały czas? Jak małym dzieckiem?
–Evito, zrozum...
–Nie! Przyjechałam tu dla ciebie, a nie po to, żeby się zajmować tą pijaczką!
–Nie musicie się mną zajmować. – usłyszeli – Nie przyjechałam tu z własnej woli. – Wystarczy, że zostawicie mnie samą w pokoju ze skrzynką whisky.
–Załatwione, nie ma sprawy. – pospiesznie powiedziała Evita.
–Evita, nie możemy tak postępować. Ona potrzebuje teraz naszej pomocy.
–Dlaczego akurat naszej? Ma Edwarda!
–Widzisz, że z nim jest coś nie tak. Zamiast pomóc żonie, zostawił ją obcym ludziom.
–Obcy ludzie; – odezwała się Jessika – wiecznie tylko obcy ludzie; całe życie obcy. Najpierw ojciec mnie wyrzucał do obcych, a teraz Edward mnie wyrzuca ze swojego życia, też do obcych. Wszędzie jestem obca. – poprawiła się i usiadła na łóżku. Dla was też jestem obca, więc nie martwcie się o mnie. Lećcie sobie dalej i zostawcie mnie w spokoju tu na tej wyspie. Sama się o siebie zatroszczę.
Evita poczuła się głupio, kiedy usłyszała te słowa. Postanowiła więc to naprawić:
–Musisz przechodzić przez naprawdę ciężki okres, skoro tak się czujesz.
–Owszem, przechodzę. – odpowiedziała twardo Jessika. – Ale na pewno nie z powodu śmierci ojca, nie. U niego zawsze miałam wszystkiego pod dostatkiem; wszystkiego oprócz miłości. Dawał mi wszystko, czego chciałam, żebym się tylko od niego odczepiła. A Edward odebrał mi wszystko, co miałam: miłość, wolność, godność, zaufanie… wszystko. A jedyny facet, który okazał mi odrobinę czułości, jest człowiekiem do brudnej roboty Edwarda.
–Nikt cię nigdy nie kochał? – spytała zawstydzona Evita, a Jessika potwierdziła – Współczuję ci. Nie wiedziałam, że jest aż tak źle. A kim jest ten gość, o którym wspomniałaś?
Jessika przez chwilę zastanawiała się, czy opowiedzieć im obojgu o Jacku.
–Nic wam nie powiem. – zadecydowała – Jesteście przecież obcy, a obcym nie będę się zwierzać. Nie czekajcie na mnie z kolacją. – powiedziała, po czym powlokła się do wyjścia, otworzyła drzwi i zatrzasnęła je za sobą. Postanowiła samotnie pójść do miasta, zostawiając parę zaskoczoną i zmartwioną. Chciała odetchnąć świeżym powietrzem – powietrzem w którym nie było czuć Edwarda.
Weszła do pokoju po drodze i zabrała podręczną torebkę spośród bagaży, które stały nierozpakowane. Windą zjechała na dół i wyszła z hotelu na zalaną słońcem ulicę. Wiał leciutki wietrzyk. Miała na sobie przewiewną długą białą bluzkę, która poruszała się za jego każdym podmuchem jak żagiel. „Wolność, wreszcie wolność.” – Stała przez chwilę, delektując się tym uczuciem, ciepłem południowego słońca na swojej skórze i dotykiem wiatru i ruszyła w jedną ze stron.
Nie spieszyła się. „Musimy starać się robić to, na co mamy ochotę, czyli żyć, normalnie żyć.” – zadźwięczało jej w głowie. „Dobra, Jack, będę normalnie żyć.” – powiedziała do siebie i wmieszała się w tłum turystów. Robiła to, co zrobiłaby na każdej wycieczce, jakiej fundował jej już w przeszłości ojciec.
Przez cały dzień chodziła krętymi uliczkami, obserwowała ludzi, budynki i pomniki, zanurzała ręce w zimnej wodzie fontann, słuchała ulicznych grajków, klaskała, tańczyła do ich muzyki, rzucała im do kapeluszy monety, obserwowała ulicznych artystów i akrobatów, zaglądała do różnych restauracji i próbowała zagadywać nieznajomych, delektowała się słońcem, światłem i ciepłem, których brakowało jej od dwóch, długich lat.
Fascynowało ją to pulsujące życiem miejsce. Wszędzie było pełno tryskających życiem i energią młodych i starszych ludzi, tu i tam biegały dzieci, kręcili się patrolujący ulice policjanci i pracownicy miejscy i na szczęście nie było tego, czego nienawidziła przez całe swoje życie: białych koszul, garniturów, krawatów, teczek i okularów w cienkich złotych oprawkach.
Przestała się źle czuć. Powoli zaczęła ją ogarniać euforia, jaką wypełnione było to miasto. Ulice wypełnione kolorowym tłumem, latynoską muzyką, do której tańczyła na ulicy, a życzliwi ludzie i słońce sprawiło, że znowu zaczęła jej powracać chęć do życia. „Jack, przetrwałam! Po tym, co przeszłam, dalej chce mi się żyć!” – mówiła do siebie co jakiś czas. Uśmiechała się do wszystkich, śmiała i bawiła jak zwierzę wypuszczone z klatki na wolność, której długo nie zaznało. Wszystko to było cudowne i piękne, ale nadal, jak ziarenko grochu przeszkadzały jej dwa istotne fakty: znowu była sama i wśród obcych.
Kiedy późną nocą wróciła do hotelu, chciała wejść do swojego pokoju, ale zorientowała się, że zapomniała, który pokój należy do niej. Wszystkie drzwi wyglądały tak samo. Jak przez mgłę przypomniała sobie, że kiedy wyszła po południu, trafiła zaraz do windy. „A więc mój pokój jest obok windy.” Poszła w jej kierunku. W pamięci jeszcze raz zobaczyła, że wychodzi z jej prawej strony. Poszła więc tam i nacisnęła klamkę.
Drzwi były otwarte. Otworzyła je więc i zobaczyła Nathana i Evitę. Spali. Nie zbudzili się, kiedy stanęła w progu. Nathan obejmował ramieniem Evitę, a ona spała wtulona w jego klatkę piersiową. Byli przykryci cienką atłasową kołdrą, jednak widać było, że oboje są nadzy. Wyglądało na to, że w ogóle nie wyszli z hotelu. Jessika stała tak w drzwiach, oparła się o framugę i przyglądała się tej obcej parze z mieszaniną wesołości, zazdrości i żalu. Gdy z oczu popłynęły jej łzy, otarła je rękawem bluzki i wyszła, cicho zamknąwszy drzwi. Dopiero wtedy Evita otworzyła przymknięte oczy.
Jessika otarła oczy, zamrugała, popatrzyła na sufit i udało jej się opanować nadchodzącą falę płaczu. Ruszyła z powrotem do windy. Zjechała na dół i spytała o swój pokój. Recepcjonista powiedział jej i wjechała z powrotem na górę. Jej pokój znajdował się dokładnie naprzeciw drzwi obcej pary.
Weszła, zamknęła się, rozebrała się i weszła pod prysznic. I tym razem Jack był z nią również jedynie w wyobraźni. Skończyła się myć, wytarła, otworzyła okno, by do pokoju wpadało świeże powietrze i naga położyła się spać. Zasnęła natychmiast.
Nazajutrz chciała się ubrać w tę samą białą bluzkę, którą miała na sobie wczoraj, ale stwierdziła, że nie odpowiada jej już biel. Tak, jak wszyscy wokół, chciała czegoś kolorowego. Założyła więc sukienkę na ramiączkach w mieniącą się kolorami tęczy panterkę i złote sandały. Wyszła z pokoju, by zjechać do jadalni na śniadanie. Gdy szła korytarzem, otworzyły się drzwi do pokoju naprzeciwko i wyjrzała z nich Evita.
–Hej, mogę ci mówić po imieniu?
Jessika przystanęła zdziwiona:
–Jasne. O co chodzi?
Evita stała w drzwiach z niewyraźną miną.
–Chcę przeprosić cię za moje wczorajsze zachowanie; głupia byłam i powiedziałam o parę słów za dużo. Chcę cię zaprosić na naszą poranną ucztę. Zjesz z nami?
Jessika zastanawiała się przez moment: oni byli razem i nie chciała wkraczać w ich prywatny świat, ale miała dość samotności no i niegrzecznie było odmawiać takiemu zaproszeniu:
–Jasne, dzięki.
Jessika weszła do pokoju. W przeciwieństwie do jej nierozpakowanych walizek, po pokoju Evity i Nathana wszędzie walały się porozrzucane ubrania, sprzęt elektroniczny, kable, na szafach wisiały sukienki, koszulki i spodnie, a z łazienki dochodził szum prysznica i głośny śpiew Nathana. Roześmiała się, gdy to usłyszała.
–Zawsze śpiewa, jak mu wesoło. – powiedziała Evita. – Przepraszam za bałagan, nie zdążyliśmy wczoraj posprzątać. – powiedziała Evita i zaczęła składać rzeczy.
–Spokojnie, nie przeszkadza mi to. – Rozejrzała się za krzesłem. Sprzątnęła z jednego stertę ubrań i usiadła. – Podoba mi się tu.
–Naprawdę?
–Mam na myśli i pokój i wyspę. Tu jest życie. Mój dom to jednocześnie idealny porządek i idealny grób.
Evita westchnęła głęboko:
–Wiesz co, jeszcze nie zdążyliśmy nic zwiedzić wczoraj. Może poszłabyś z nami po śniadaniu do centrum? Pokażesz nam, co odkryłaś.
–Nie ma sprawy. – Jessika była zachwycona.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. „Obsługa” – usłyszały. Evita oderwała się od składania, podeszła do drzwi i otworzyła szeroko. Pokojówka wprowadziła do pokoju wózek z dwiema dużymi tacami. Evita sprzątnęła ze stołu kable, laptopy i aparaty, pokojówka położyła na nim olbrzymią tacę, wyprowadziła wózek i wyszła. Evita wróciła do sprzątania.
–Nie jesteś ciekawa, co przynieśli? – spytała Jessika.
–Sprawdzę, jak Nathan wyjdzie. Na razie muszę ogarnąć to wszystko. – wskazała ręką pokój.
–Pomóc ci?
–Spokojnie, dam sobie radę.
–Dla mnie to żaden problem. – wzięła jedną z bluzek, położyła na łóżku i zaczęła składać. Evita oderwała się od swoich czynności i patrzyła zakłopotana na Jessikę. – To mi sprawia radość, naprawdę. Wreszcie jestem komuś potrzebna. – mówiła z uśmiechem. – Evita odwzajemniła zakłopotany uśmiech i wróciła do składania.
Obie skupiły się na składaniu, kiedy drzwi od łazienki otworzyły się i ze śpiewem na ustach wkroczył do pokoju nagi Nathan. Kiedy zobaczył Jessikę przestał śpiewać i cofnął się. Jednak stała tyłem do niego i nic nie zauważyła.
–Przepraszam!
–Mówiłam ci, żebyś założył gacie, jak wychodzisz z łazienki! – krzyknęła z uśmiechem Evita. – Masz za swoje!
Jessika też się uśmiechnęła. Kiedy Nathan wyszedł z łazienki, był już w pełni ubrany.
–Przepraszam jeszcze raz. – powiedział.
–Spokojnie, jestem dorosła. – z uśmiechem powiedziała Jessika.
–Co dobrego na śniadanie? – zapytał.
–Zaraz wystygnie, jeśli się nie pośpieszysz.
–To ty się pośpiesz, ja jestem gotowy.
–Rusz tyłek i składaj. – Evita rzuciła z uśmiechem w Nathana koszulą, którą podniósł, westchnął i zaczął składać.
Jessika z zazdrością patrzyła na te sceny. Czuła się jak w teatrze. Oto prawdziwe życie, które teraz rozgrywało się na jej oczach, a którego nigdy w swoim życiu nie zaznała. Czuła, że Jack, chociaż wychowywał się w domu dziecka, a także Evita i Nathan są o wiele bogatsi od niej. Oni doświadczyli w swoim życiu rodziny – ona nigdy. Była teraz tylko widzem, który ogląda coś obcego.
Poskładali razem rzeczy i zabrali się za śniadanie: parujący omlet z zatopionym w nim żółtym serem, chrupiące pieczywo czosnkowe, pachnącą szynkę prosciutto i aromatyczną kawę. Do kawy dostali małe rogaliki. Jessika żartowała i śmiała się z nimi, jadła z nimi śniadanie i cieszyła się, że wreszcie w pełni rozumie, co mówił Jack, kiedy powiedział, że trzeba normalnie żyć. Takie życie było cudowne.
Po śniadaniu zdecydowali, że pójdą jednak na plażę, a nie do miasta. Czuli się pełni, było gorąco i nie chciało im się za bardzo ruszać. Leżeli więc pół dnia na plaży. Jessika zauważyła, że Nathan pozostał w koszulce, pod którą kryło się jakieś zgrubienie, ale nie pytała, co to jest. Dała im obojgu trochę czasu i spacerowała tu i tam wzdłuż brzegu, zbierała muszle i pióra mew. Trochę się kąpali, długo się opalali, a to wszystko bez zamiany słów.
Kiedy nadszedł czas, pozbierali się i wrócili do hotelu. Zjedli obiad, odpoczęli, przebrali się w swoich pokojach, wzięli aparaty i poszli zwiedzać wyspę. Evita i Nathan, dzięki Jessice trafili do miejsc, do których w ogóle nie weszliby, gdyby byli sami. Pokazała im dziwaczne kramy, pełne egzotycznych przysmaków, kwiatów i amuletów, trafili na ulicznych artystów śpiewających słodkie, hipnotyzujące ballady i cyrkowców, pokazujących karkołomne sztuczki, poszli do wesołego miasteczka, a na koniec trafili do dyskoteki, z której wyszli tuż nad ranem.
Podczas tej wyprawy Jessika ani razu nie zauważyła, że Nathan i Evita cały czas przypatrują się jej uważnie i szepczą coś do siebie. Z resztą zbyt wiele się działo dookoła i nie było czasu, by skupić się dłużej na czymkolwiek. Wszyscy troje zbyt wiele wypili i w pewnym momencie rzeczywistość zaczęła się rozmywać, jak farby na świeżo namalowanym obrazie. Wszyscy byli w błogim stanie upojenia, który powoduje, że ludzie są oddzieleni delikatną ścianką od otoczenia. Jessika czuła się wyśmienicie. Kiedy przyszli do hotelu, powiedziała:
–Słuchajcie, dziękuje wam, było świetnie! Nie bawiłam się tak od kiedy... – zamilkła; Evita czekała, by dokończyła, ale Jessika straciła już świetny nastrój. Brakowało jej w tym wszystkim jednej osoby, która powinna tu z nią być. – Dziękuję wam bardzo za wszystko... dzięki... muszę iść.
Odwróciła się i weszła do swojego pokoju. Usłyszała, jak para zamyka drzwi własnego pokoju. Oparła się o ścianę i zsunęła po niej na dół. Usiadła na podłodze i ukryła twarz w dłoniach. Spektakl się skończył, wyszła z teatru. „Edward miał chyba jednak rację. Tylko szara rzeczywistość nie jest sztucznie pokolorowana. Dlatego lepiej będzie, jeśli zostanę sama.” A rzeczywistość była taka, że znów była sama i wśród obcych. Znowu był tylko wielki pokój, ona sama w nim i kochający się obcy ludzie za ścianą. Samotność znów wdzierała się do niej jak nagła zima do rozgrzanego latem świata.
Raptem usłyszała otwierane drzwi do swojego pokoju. Podniosła głowę i zobaczyła Evitę. Bez słów wzięła Jessikę za ramiona i pomogła jej wstać z podłogi.
–Co ty robisz? – spytała, kiedy ta prowadziła ją za ręce do ich pokoju.
–Chodź, od dziś nie będziesz sama.
–Nie, Evita, to nie ma sensu.
–Dlaczego?
–Dziś jesteście parą. Jutro będziecie rodziną, a ja będę z tego wyłączona. Nie chcę się oszukiwać.
Było już jednak za późno. Evita wciągnęła Jessikę do pokoju i zamknęła za nią drzwi.
–Teraz my jesteśmy twoją rodziną. Pokochaliśmy cię i już cię nie zostawimy.
Jessika była pijana – wszystko mieszało się jej w głowie. Powtarzane wciąż dwa słowa„kochamy cię” raz męskim, raz żeńskim głosem, kolorowe obrazy z całego dnia w głowie i rzeczywistość stopiły się w jedno. Wszystko wirowało i tańczyło. Poczuła usta na swoich ustach, na swojej szyi, sukienka i bielizna zsunęły się, albo ktoś je zsunął, ręce ze wszystkich stron powędrowały po jej całym ciele. Włączyły się wspomnienia sprzed dwóch lat, wyobraźnia, ukryte wielkie pożądanie – to wszystko się wymieszało. Jessika chciała w tym wszystkim utonąć i postanowiła już tego nie ukrywać:
–Jack, tak mi ciebie brakuje. –szepnęła ze łzami w oczach– Dlaczego cię tu nie ma?
–Wyobraź sobie, że Jack to my. – usłyszała z daleka szept Evity.
Wyobraźnia i pożądanie zrobiły swoje – tej nocy Evita i Nathan zastępowali jej Jacka do białego rana.
***
Było już przedpołudnie, kiedy wszyscy troje zbudzili się w zmiętej pościeli. Jessika zbudziła się pierwsza. Otworzyła oczy i z powrotem je zamknęła. Miała nadzieję, że ta bajka, którą wczoraj przeżyła nie pryśnie – chciała w niej pozostać. „Chcę, by ten obraz stał się rzeczywistością. Czy to możliwe? Czy kiedy oni się obudzą, będę dla nich znowu obca, czy... będę mogła mieć rodzinę? Bo przecież ci ludzie to teraz moja jedyna rodzina. Ani ojciec ani Edward mi jej nie dali. Lepsza taka rodzina niż żadna.” Kiedy zaraz po Jessice obudziła się Evita, złożyła głęboki pocałunek na jej ustach, by rozwiać jej wątpliwości.
–Dzień dobry, kochanie. – powiedziała – Mam nadzieję, że będziesz z nami chciała zostać przez resztę naszego długiego urlopu.
–To sen; to nie może być rzeczywistość.
–To jest rzeczywistość.
–Nabieracie mnie.
–Jesteśmy jak najbardziej poważni. – odezwał się obudzony Nathan. – Czuj się przez nas adoptowana.
–Naprawdę? Chcecie być moją rodziną?
–Wiem, że to brzmi idiotycznie i jest kopnięte, ale chyba nie masz innego wyboru, kochana. – odpowiedziała uśmiechnięta Evita. – Zakochaliśmy się w tobie oboje po uszy i już jesteś nasza.
–Jeżeli to iluzja, to niech trwa.
–To nie iluzja, to prawda. Nie jesteśmy już dla ciebie obcy. A więc musimy sobie wszystko o sobie opowiedzieć.
–Na początek powiedz nam, kim jest ten twój Jack. – powiedział Nathan.
Jessika uznała, że zaryzykuje – opowie im wszystko, co wie. Ale jeszcze nie w tym momencie.
–Na początek zjedzmy dobre śniadanie. – uśmiechnęła się i rzuciła w niego poduszką. Oddał jej, a Evita się dołączyła do zabawy. Bawili się tak dopóki nie zabrakło im wszystkim sił i opadli z powrotem na łóżko. Wtedy Jessika przyjrzała się dokładniej Nathanowi. Dopiero teraz zauważyła, że jest zraniony i ma wielką dziurę w prawym boku.
–Co ci się stało?
–To historia na inny raz.
–Chcę, żebyś mi ją opowiedział.
–Masz rację, musimy się dzielić wszystkim. Ale najpierw śniadanie.
13. Obraz i rzeczywistość
Śniadanie upłynęło im w wesołej i nieformalnej atmosferze. Oprócz jedzenia i żartów były także istotne pytania. Jessika w pewnym momencie zapytała, kim są i jak się spotkali. Evita opowiedziała historię z czatem i randką w ciemno na wrestlingu oraz uroczą knajpką. Pominęła tylko ostatnią część – zaproszenie do domu i to, co się potem stało. Potem dopiero powiedziała, że przedtem była sekretarką jej ojca, po czym przeszła pod nadzór Croucketa.
–A ty? Kim ty jesteś? – zapytała zdenerowanaNathana
–Ja dostarczam do firmy luksusowe samochody. – na tę wiadomość zatrzęsła się z przerażenia
–Coś się stało? – zapytała zaniepokojona Evita.
–Słuchajcie, muszę wam o czymś opowiedzieć. Jeszcze przed pogrzebem ojca byłam w strasznym stanie. Edward zamknął mnie w domu na klucz i nie wypuszczał przez bardzo długi czas. Zabronił mi wychodzić i postawił przy mnie strażnika. Prośby nic nie dały, a moja jedyna próba ucieczki skończyła się nieomal szpitalem. Dlatego poddałam się, a żeby nie zwariować, zaczęłam pić. I to dużo. Piłam na umór, żeby się odciąć wreszcie od tych murów, od mojego życia i od gorzkich wspomnień. Kiedy byłam zbyt pijana, żeby wejść po schodach na górę, strażnik brał mnie na ramiona, wrzucał mnie do pokoju i zamykał drzwi na klucz. Leżałam tak na podłodze, spałam i płakałam na przemian. Pewnego dnia, już nie pamiętam kiedy, byłam w takim samym stanie co zwykle, kiedy usłyszałam Edwarda, jak mówi coś niewyraźnie. Nie rozumiałam, o czym mówi, ale wydawało mi się, że prowadzi rozmowę z kimś przez komórkę. Myślałam, że kompletnie oszalał, bo wygadywał straszne rzeczy; pytał się kogoś, co ma zrobić, a potem obrażał kogoś, w tym mnie.
–Croucket pytał, co ma zrobić? – zdziwiła się Evita.
–Dziwne, nie? – potwierdziła Jessika – Edward to ostatni człowiek, który by pytał kogokolwiek o zdanie. Opowiadam wam to dlatego, że pamiętam, jak wymieniał w pewnym momencie dostawcę samochodów i sekretarkę mojego ojca. Nie zmyślam. To prawda. Powiedział, że jesteś dzika w łóżku.
–A to skurwiel – zaklął Nathan.
–Co?! Opowiadałeś mu o mnie takie rzeczy? – zdenerwowała się Evita.
–Wspomniałem mu o tobie, bo się pytał, jaka jesteś w łóżku... – Nathan dostał w twarz. – Przepraszam cię. Postąpiłem jak cienias... – dostał jeszcze jeden raz i następny raz, aż końcu złapał Evitę za nadgarstek i patrząc jej w oczy powiedział spokojnie – Przestań w tej chwili, proszę.
Evita usiadła na swoim miejscu. Zapadło milczenie, a Evita i Nathan wpatrywali się z ponurymi minami w stół. Jessika zaczęła się domyślać, dlaczego Edward chciałby mieć przy sobie właśnie Evitę, a nie ją.
–Zanim się przeze mnie pokłócicie, chciałabym jeszcze dokończyć. Najważniejsze jest to, że usłyszałam, że ciebie ma wyeliminować; – wskazała na Nathana – a ciebie chce mieć dla siebie. – zwróciła się do Evity.
–Co? – Evita wściekła się tak, że wstała, oparła się na stole i popatrzyła wrogo na Jessikę. Jessika instynktownie skuliła się, odsunęła się na koniec krzesła i ukryła się za podniesionymi ramionami.
–Hej, ja tylko mówię, co usłyszałam. Nie mam z tym nic wspólnego.
Evita dyszała przez chwilę z wściekłości zanim znów usiadła. Milczeli. Atmosfera zrobiła się napięta.
–Co teraz zrobimy? – spytała Evita.
–To proste. Odejdziemy z firmy. – powiedział Nathan.
–Myślisz, że to takie proste?
–A co w tym trudnego?
–Dla ciebie może tak, ale nie dla mnie. Ja siedzę w tym bagnie po szyję.
–Co? Co ty mówisz?
–Wiesz, czym się naprawdę zajmował Ligher? – zwróciła się do Jessiki.
–Ojciec miał firmę ubezpieczeniową.
–I co? Myślisz, że to wszystko, co miał kupił z ubezpieczeń?
–No, a z czegóż by innego? Ojciec sprzedawał ubezpieczenia. I był w tym dobry.
–Tak, sprzedawał, ale nie wiesz, w jaki sposób. – Jessika i Nathan patrzyli na Evitę nierozumiejącym wzrokiem – O ludzie, wy naprawdę nic nie wiecie.
–Powiedz nam, o co tu chodzi.
Evita zastanawiała się przez chwilę, po czym powiedziała
–Ligher wymuszał sprzedaż bardzo drogich polis na życie bogatym klientom poprzez szantaż. Groził, że wyda żonom materiały, które stanowiły dowód ich wielokrotnych zdrad. Wybierał specjalnie takich, którzy trzęśli portkami przed małżonkami i takich, których tylko żony miały prawo do dziedziczenia majątku. Podpisywali te polisy dla świętego spokoju i płacili za nie co miesiąc grube pieniądze.
–A ty co robiłaś?
–Prowadziłam całą dokumentację i odbierałam polisy z podpisami klientów, od dziewczyn z burdeli, które zgodziły się z nami współpracować. A Croucket ciągnął to dalej, tylko, że na szerszą skalę niż twój ojciec.
–A ja myślałem, że ty jesteś tylko niewinną sekretarką. – powiedział Nathan
–Mówiłam ci, że lubię wyzwania.
–To nie było wyzwanie, to głupota z twojej strony.
–A co miałam zrobić? Taka posada nie trafia się na co dzień.
–Wolałbym ziemniaki sadzić, niż uczestniczyć w czymś takim.
–Łatwo ci mówić. A przecież ty też nie stroniłeś od tej roboty. Myślałeś, że złapałeś Pana Boga za nogi!
–Evito, ty mnie w to wciągnęłaś...
–Bo zrobiłam to dla ciebie! Nie chciałam, żebyś zamykał salon. A ty się jeszcze na tym wzbogaciłeś!
–Ale to są brudne pieniądze! Nie chcę ich! A poza tym powiedzieliśmy sobie, że będziemy mówić sobie o wszystkim i całą prawdę! A ty mnie świadomie oszukałaś!
Evita wstała ze łzami w oczach:
–Zrobiłam to wyłącznie dla ciebie. Chciałam, żebyśmy byli razem. Wiedziałam, że nigdy w życiu nie wziąłbyś tej roboty, gdybyś wiedział, co się dzieje.
–I miałaś rację. Gdybym wiedział, w co się pakuję, też nigdy bym ci nie zaufał. – wstał, wyszedł z pokoju i trzasnął drzwiami.
Evita stała tak przy stole, roztrzęsiona. Nie wiedziała, co ma robić. Podeszła do niej Jessika, chciała ją objąć, ale Evita wyrwała się jej z objęć i również wybiegła z pokoju. Jessika została sama w ich pokoju. Zszokowana informacjami na temat ojca, łączyła fakty. I nagle przypomniało się jej: „stara bateria się wyczerpała i trzeba było poszukać nowej” i wtedy zrozumiała, co miał na myśli Jack:
„To dlatego ojciec był taki wystraszony wycofany, odkąd Edward zjawił się w naszym domu. Nie chciał, żeby rozniosło się, w jaki sposób zdobywa pieniądze, a Edward musiał ojca szantażować przez ten cały czas, że wyda wszystko policji i powoli przejmował firmę. Ojciec tak to przeżył, że zaczął podupadać na zdrowiu. A kiedy Edward przejął jego firmę całkowicie i zaczął kontynuować proceder na skalę krajową... jeśli nie światową… A potem było to przejęcie firmy Cravena... ile jeszcze firm przejął? Ilu jeszcze ludziom zniszczył życie? Facet nie ma umiaru!”
Urwała, ponieważ drzwi do pokoju otworzyły się i weszła Evita, a zaraz za nią Nathan. Podeszli do łóżka i usiedli po jego przeciwnych stronach tyłem do siebie. Nie odzywali się do siebie. Jedno patrzyło się w okno, drugie w ścianę.
–Nie potrafię ci wybaczyć. – odezwał się Nathan.
–Jak chcesz, przeżyję to. – powiedziała niskim głosem Evita i zacisnęła usta.
Siedzieli w milczeniu do momentu, aż Evita kucnęła i sięgnęła po walizkę spod łóżka. Jessika poczuła się winna temu wszystkiemu. Jej piękny obraz rozmazywał się, a farby blakły i nie wiedziała, co zrobić, by szara rzeczywistość nie zaczęła psuć tego pięknego obrazu. Najpierw było jej przykro, ale zaraz poczuła złość.
–Nie mogę na was patrzeć! – zawołała, a oni popatrzyli na nią – Co takiego przeżyliście, że się rozstajecie? Nathan, co ona jest winna, że miała taką, a nie inną pracę? Wiesz, że dobrą pracę ciężko jest dostać, a jeszcze ciężej utrzymać. I jeszcze dała ci zarobić. Słyszałam, że bez niej nie dałbyś sobie rady. Czy to prawda?
–Jessiko, to nasza sprawa.
–Nie, to moja sprawa; odkąd staliście się moją rodziną, to również moja sprawa. Traktuję to poważnie i nie pozwolę wam zepsuć mi tak pięknego... urlopu. – chciała powiedzieć 'obrazu' – Poza tym, widzę, że nie potraficie godzić się z faktami, które już zaistniały i nie da się ich zmienić. Ja również dowiedziałam się dopiero teraz, co robił mój ojciec przez całe życie. I co? Mam to nieść ze sobą przez resztę życia? Wybaczam mu to.
–Dlaczego? – zainteresowała się Evita, zwracają się w jej stronę
–A choćby dlatego, że to przecież to on jest za to odpowiedzialny, a nie ja. On będzie ponosił tego konsekwencje, jeśli jest tam w górze, czy na dole. No i chcę to zostawić za sobą i... robić to, co mi podpowiada rozsądek.
–Czyli...
–Czyli nie niszczyć tego, co udało nam się właśnie zbudować. Chcę żyć, normalnie żyć, tak jak wczoraj i nie poddawać się. Normalne życie, to wszystko, co nam zostało; wszystko, o co możemy jeszcze walczyć.
–Potrafisz przejść do porządku dziennego po tym, co ci zrobił? Po tym, jak cię oszukał i nie powiedział, skąd te wszystkie pieniądze?
–Tak. Bo po części ja też jestem za to odpowiedzialna.
–Ty?
–Jestem, bo korzystałam ze wszystkich dóbr, jakie mi zafundował, nie pytając, skąd pochodzą. Za wcześnie zobojętniałam w stosunku do niego. – nastąpiła mała przerwa, po której spytała Nathana – A ty nigdy nie popełniłeś takiego błędu? Nigdy nie było tak, że żałowałeś tego, co komuś robiłeś? Nie prosiłeś o przebaczenie? – Jessika uderzyła w odpowiednią nutę. Nathan spuścił wzrok z okna, wpatrzył się w podłogę.
–Było tak. Raz tak było, że chciałem do kogoś wielokrotnie podejść. Chciałem prosić o przebaczenie, ale nigdy nie miałem odwagi.
–Evita miała odwagę się przyznać do błędu. I jeśli dobrze rozumiem, poprosiła cię o przebaczenie. Jeżeli wiesz, jak to jest, prosić o przebaczenie i mieć nadzieję na to, że je dostaniesz, to wiesz, co powinieneś powiedzieć.
Ethan wstał, podszedł do płaczącej Evity, podniósł ją z podłogi i wziął ją w ramiona.
–Dobra, przebaczam ci. I proszę cię, żebyś mi też przebaczyła tamtą rozmowę z tym idiotą. Nie powinienem był mu mówić o tobie w taki sposób. Obiecuję ci, że będę już milczał. A ty już więcej nie kryj przede mną, z kim i co robisz, ok? Zniosę wszystko, ale nie zniosę kłamstwa.
–Nie będę kłamać ani kręcić. Przyrzekam ci to. – Evita płakała, a Nathan ją przytulał, aż przestała.
–Uratowałaś nas, dziękuję ci. – powiedział Nathan. Jessika uśmiechała się do nich. Właśnie udało się jej wcielić w życie jej pierwszy prawdziwy szczęśliwy obraz. A to prawdziwa sztuka.
***
Kiedy Jessika wspomniała o rozmowie, którą usłyszała ze swojego pokoju, nie wiedziała, że Croucket nie rozmawiał z nikim przez komórkę, ale z tym, co od dawna usadowiło się w jego głowie i korzystało z niego jak pasożyt. Miała miejsce tuż po tym, jak Jessikę drugi raz przywieziono ze szpitala do domu, a Croucket sądził, że jest nieprzytomna i go nie słyszy. To dzięki niej Jessika pojechała na długi urlop. A wyglądała tak:
–No? I co ja mam teraz z nimi zrobić?
–Po prostu pozwól im teraz pożyć. Starałeś się bardzo utrudnić im obojgu życie, ale schrzaniłeś sprawę.
–Jak to, schrzaniłem? Przecież traktowałem ich jak wszystkich innych.
–Oni nie są 'wszystkimi'. Zrobiłeś z nich naszych wielkich wrogów, nie rozumiesz? Zacząłeś bardzo dobrze: Jessika weszłaby w swoją rolę, a Jack poddałby się w końcu...
–Ale...
–Ale ty odizolowałeś ich od wszystkich, tylko nie od siebie nawzajem. Teraz, dzięki twojej ignorancji wspólnie odkryli to, co może im pomóc przeżyć.
–Czyli...
–Czyli jedność i życie. Jak tego nie rozumiesz, to rzeczywiście, jesteś palantem.
–Nie mogę uwierzyć! Przecież Jack to kawał gnidy; wszystko jest mu obojętne. I dlatego przydzieliłem go do Jessiki.
–Jest bezduszny, owszem, ale nie z wyrachowania, ale z powodu tej części swojej natury, o której nic nie wie. A żyje jeszcze z powodu miłości, idioto. Przecież on trzyma się w całości tylko dla niej. Jak mogłeś tego nie zauważyć? Tyle razy przerabiałeś to samo.
–Głupi bałwan ze mnie!
–Istotnie.
–I co ja mam teraz zrobić? Wiem, pozbędę się ich obojga.
–Zdurniałeś doszczętnie? Takiego daru?
–Daru?
–Przecież Jack to twoja przyszła kasa. Tak jak posłużyłeś się wcześniej Simonem, tak teraz przy jego pomocy możesz zdobyć następne góry szmalu. Ale jeśli chcesz wyrzucić pieniądze w błoto, twoja sprawa.
–Nie chcę!
–Poza tym, Craven przestał się przed tobą trząść; czuje pismo nosem.
–To znaczy...
–Jak każdy dobry biznesmen, potrafi wyciągać wnioski z przedstawionych mu faktów. Przedstawionych głównie przez Simona. Na razie się tylko domyśla się, że to ty mogłeś załatwić Lighera i ukradłeś jego kasę, ale nie wie, jak to udowodnić.
–On nie ma nic do powiedzenia.
–Nie bądź tego taki pewien. To ostrożny, ale twardy zawodnik. Jak się uprze przy swoim... widzisz; ty nie masz szacunku do swoich ofiar i to jest twój mankament. A przecież nawet łagodne zwierzę, które się ciebie boi, a jest zbytnio karcone, w końcu cię ugryzie.
–Nie rozumiem, o czym mówisz.
–No tak, ty nie wiesz, co to znaczy czuć. Przez to niewłaściwie rozkładasz siły i zaczynasz przegrywać.
–Przecież idzie mi tak dobrze, jak nigdy.
–Na razie tak, ale nie wiadomo, jak to będzie w przyszłości. Powinieneś był poczekać dłużej i okazać więcej szacunku Cravenowi. A i Jessice też. Po co ją tak tłamsisz w tym domu?
–Muszę ją trzymać w zamknięciu; to zdradliwa suka.
–To, że cię zdradziła, to twoja wina. Dałem ci najpiękniejszą i najbogatszą dziewczynę w całym mieście, a ty nawet nie chcesz z niej skorzystać. Nie chciałeś, to skorzystał ktoś inny. To nie jest porcelanowa figurka; to żywa kobieta. A teraz, przez twoją głupotę, przestało jej zależeć na życiu, tak jak Jackowi. Musisz jej pozwolić odstresować się i wyszaleć.
– Po co?
–Żebyś się pytał, durniu. Jeśli ona się teraz zabije, to on nie będzie miał już po co żyć i stracisz ten cenny dar, który ci dałem. Musisz pozwolić jej na spotkanie się z Jackiem.
–Chcę ich odizolować.
–Odizolować ich miałeś już na samym początku. A w ogóle to mieli się wcale nie spotykać, radziłem ci to, a teraz jest za późno. Trzymają się życia tylko ze względu na siebie nawzajem.
–A gdyby było inaczej?
–Wszystko szłoby jak z płatka. Jack byłby, tak samo opuszczony i zdołowany jak reszta naszych pracowników, zobaczyłby, że jest sam i albo wykończyłby się szybko, albo w końcu zmieniłby front. A może nawet zaczęłoby mu się podobać zło.
–A ona?
–A Jessika byłaby w końcu tak zdesperowana i żądna tej oddania i wzięcia tej swojej miłości, że bez problemów stałaby się maskotką dla twoich chłopaków, tak jak chciałeś tego od początku.
–I wykończyłbym dostawcę samochodów, i zabrałbym do łóżka tą dziką sekretarkę, którą zostawił mi Ligher...
–Hm, marzenia, marzenia. Tak by było, ale tak już nie będzie. Sknociłeś sprawę.
–Że jak?
–Sknociłeś podstawową sprawę, bo pozwoliłeś im się spotkać. Pozwoliłeś, by żyli wzajemną miłością i dlatego teraz chroni ich światłość. Ja nie mogę nic zrobić, a ty jesteś na spalonej pozycji. Jeden ruch i jesteś stracony.
–To co mam robić.
–Na początek spróbuj zrobić to, co sobie wymyśliłeś, gdy Jack do ciebie przyszedł po wykonaniu pierwszego zadania; to było bardzo dobre. Wykorzystaj go jeszcze tak, jak możesz, a potem spowoduj, by błagał o darowanie jej życia w zamian za swoje. Najpierw zabijesz jego na jej oczach, a potem ją. Przedtem możesz ją jeszcze porządnie posunąć.
–Muszę?
–O ludzie, co cię tak w niej odstręcza? Dobra, wiem, że musisz mieć koniecznie tę sekretarkę, która cię stłucze na kwaśne jabłko, no nie? No dobra, ok, jak nie chcesz Jessiki, to oddaj ją przynajmniej do zabawy swoim chłopakom, nie się zabawią raz a dobrze.
–Muszę ich teraz odizolować...
–Czy ty jesteś aż tak głupi, czy do ciebie nie dociera to, co powiedziałem?
–O co ci znowu chodzi?
–Jesteś człowiekiem, ale widzę, że kompletnie nie znasz się na uczuciach. Już ci mówiłem, że teraz musisz dać im odetchnąć i pożyć.
–Jak to... pożyć?
–No dobra, może inaczej. Przycisnąłeś ich obojga tak mocno, że nie boją się już nie tylko bólu, ale nawet samej śmierci. A skoro tak, to nie masz na nich nic. Musisz dać im czas i poczekać, aż się w sobie zakochają do tego stopnia, że będą w stanie oddać za siebie życie.
–To ryzykowny interes.
–Bardzo ryzykowny, ale wtedy dopiero przypomną sobie, co stracą umierając. Wtedy dopiero zemścisz się za wszystko, co ci zrobili. Ale musisz przeczekać ten czas.
–Ok, w takim razie umowa stoi.
14. Sprawy rodzinne
Sanchez siedział w swoim biurze. Było gorąco i chciało mu się pić, ale nie chciało mu się wychodzić.
–Ej, Danny! – zwrócił się do swojego pomocnika – idź po jakąś lemoniadę do tego kiosku na dole, dam ci dychę!
–Hm, aż dychę? To sporo jak na butelkę mineralnej.
–Mówiłem, lemoniadę, a nie jakieś szczyny bez smaku.
–Lekarz panu zabronił, szefie.
–A ty co, bawisz się w moją żonę? Idź po lemoniadę i nie marudź – rzucił Danniemu portfel. Złapał go, westchnął i poszedł. Danny był homoseksualistą i nie krył się z tym, a Sanchez nie lubił go z tego powodu. Drażnił go jego kobiecy styl poruszania się i mówienia. Trzymał go tu tylko dlatego, że chłopak zgodził się na bezpłatne praktyki, chodził tam, dokąd Sanchezowi się nie chciało i świetnie wypełniał wszystkie dokumenty oraz raporty.
Minęło ponad piętnaście minut, a Danny wciąż nie wracał. Sanchez spojrzał na zegarek. „Co jest? Ile czasu trzeba stać w kolejce po głupią lemoniadę?” Naraz usłyszał odgłos kroków na schodach. Danny wszedł do pokoju. Sanchez już miał mu nawciskać, kiedy Danny zaczął mówić z przejęciem:
–Ej, szefie, nie uwierzysz, co się stało, chyba przywieźli jakiegoś VIP-a do tego szpitala naprzeciwko.
–Co ty nie powiesz, dawaj mi moją colę.
–A skąd szef wie, że akurat to kupiłem?
–Bo zawsze mi to kupujesz.
–Wiem, co szef lubi. – Danny powiedział to z uśmiechem, którego Sanchez nie odwzajemnił. Danny usiadł, wciągnął głośno powietrze i ciągnął dalej. – Akurat nie mieli wydać reszty na dole, więc musiałem gdzieś pójść, żeby mi tę dychę rozmienili, no i tak trafiłem do szpitala. A tam słyszę, jak recepcjonistka krzyczy do jakiegoś doktora: „Nie, nie przyjmiemy go, a skąd ja wiem, kto to jest, nie ma dowodu, nie ma ubezpieczenia, niech sobie idzie gdzie indziej.” A on do niej, że ona musi go tu przyjąć, bo ten gość ma rozwaloną czaszkę i nie może czekać. A ona do niego, że kto im zapłaci za jego leczenie. A wtedy przyszedł jakiś inny doktor i powiedział głośno „ja” i kazał go wieźć do sali. A ona za tym doktorem: „Chwileczkę, a kto to jest? Muszę coś do kartoteki wpisać”, a on do niej, że ten pacjent nie potrzebuje kartoteki i poszedł. To musi być jakaś grubsza sprawa.
W tym czasie Sanchez wstał, nalał colę do dwóch szklanek, jedną podał Danniemu, który kiwnął głową w podzięce, usiadł z powrotem i mówił dalej.
–Tu? Do Szpitala Miłosierdzia? To faktycznie dziwne. A widziałeś tego gościa?
–Widziałem tylko jego głowę, a właściwie bandaże na jego głowie. Facet musiał się nieźle poobijać, bo był przykryty aż po czoło, nawet twarzy nie było widać.
Sanchez milczał przez chwilę.
–I ten doktor powiedział, że za niego zapłaci? – Danny akurat pił kolejny łyk, więc tylko kiwnął głową – Cóż, może był mu za coś wdzięczny, może jest jego fanem, nie wiem.
–Szefie, czy szef wie, ile kosztuje leczenie szpitalne?
–A ty wiesz?
–Moja matka od lat chodzi po różnych szpitalach i klinikach, to wiem. Nie, żeby była chora; ona jest tylko hipochondryczką... – przerwał, widząc brak zainteresowania ze strony detektywa. – No więc taki przypadek jak on, z rozwaloną czaszką, to będzie gdzieś miesiąc leczenia jak nic. Czyli dwa, trzy tysiące. Który doktor jest gotowy zapłacić taką sumę? Nawet za fana. Nie wiem, czy szef pamięta, jak sprzątnęliśmy tego handlarza narkotyków, Sidneya.
–Pamiętam – rzucił Sanchez.
–Konkurent rozwalił mu łeb kolbą karabinu. Sidney przeżył, ale potrzebował miesięcznej kuracji, żeby w ogóle wstać z łóżka, bo miał uszkodzoną czaszkę i nie mógł złapać równowagi...
–A skąd ty to wszystko wiesz? – Sanchez przerwał chłopakowi nie, żeby się dowiedzieć, tylko po to, by przerwać jego gadatliwość.
–Nudziłem się, to poczytałem sobie raporty innych detektywów.
Sanchez parsknął śmiechem:
–Tylko ty możesz z nudów czytać raporty. Nikt tego nie robi.
–Nudzę się szefie. Tu w biurze już nie ma co robić.
–Nie ma co robić? – Sanchez poprawił się na krześle – No to pójdziesz do tego szpitala i wybadasz sprawę tego twojego VIP-a. Zobaczysz, kto to jest.
–Sam? – chłopak ożywił się i poprawił na krześle.
–Po coś w końcu studiujesz tę kryminologię. Idź i dowiedz się jak najwięcej, a wyniki przynieś do mnie.
Chłopak był zachwycony. Skakał po pokoju jak panienka w poszukiwaniu tego, co mógł wziąć ze sobą i co mu się przyda. Sanchez podśmiewał się z niego dyskretnie i nalał sobie kolejny kubek coli. Kiedy chłopak uznał, że jest gotowy, podszedł do biurka szefa:
–Ucałowałbym szefa za to, ale... – znów wciągnął powietrze, bo Sanchez spojrzał na niego z ukosa – dobra, nie było sprawy. – i wyszedł.
***
Po tym, co się stało między Evitą i Nathanem, cała trójka wyszła do miasta. Zafundowali sobie obiad na mieście. Musieli wyjść, żeby ochłonąć. Rozmawiali podczas obiadu w miejscowej restauracji:
–To powiesz nam wreszcie, kim jest ten Jack?
–Ok, obiecałam, to powiem. Ale, żeby to wyjaśnić, muszę zacząć od początku.
Opowiedziała o ojcu, który w ogóle się nią nie interesował, o początku spotkań z Edwardem, który przed ślubem wtedy był zupełnie inny, o tym jak pół roku po ślubie po raz pierwszy dostała od niego w twarz, jak ją tyranizował i czym jej groził, jak próbowała z nim rozmawiać, o strażniku, który jej pilnował, jak stopniowo zmieniało się wszystko między nimi, o tym, czego dowiedziała się o nim, o jego życiu i o tym, do do czego doszło między nimi.
–Potem nie wiem, co się stało z nim stało; Edward dowiedział się w jakiś sposób, że spaliśmy ze sobą i oddzielił nas od siebie. Wtedy też oddzielił mnie od świata. Nie mogłam odwiedzić nawet chorego ojca w szpitalu.
–Ojciec był na ciebie zły, za to, że go nie odwiedzasz. Teraz wiem, czemu tego nie robiłaś. Współczuję ci dziewczyno, życie cię naprawdę źle potraktowało. – powiedziała Evita.
–Ale bez tego wszystkiego, co przeżyłam, nie spotkałabym Jacka.
–Mówiłaś, że to człowiek Croucketa do brudnej roboty. – przypomniał jej Nathan.
–Tak, ale nie myśl, że to jego decyzja. Został przez niego oszukany. I zmuszony do tego, co robi.
–Mamy uwierzyć, że Croucket go do tego zmusił? – spytała Evita.
–Już opowiadałam wam jego historię. Edward oszukał go i skrzywdził tak samo jak mnie. Poza tym, nie wiem, co jeszcze Edward przede mną kryje, ale wydaje się, że jest tego sporo.
–Jeśli Jack zgadza się, by pracować dla Croucketa, to dla mnie jest bandytą.
–Jack nie jest bandytą. Przynajmniej jeszcze nim nie był, jak się z nim ostatni raz widziałam.
–To nie zmienia faktu, że jest przestępcą. – spostrzegł Nathan.
–Powtarzam wam jeszcze raz; jest przestępcą, ale nigdy nie chciał nim być.
–Ale zabił już przynajmniej raz, tak? – spytała Evita.
–Tak, przynajmniej raz. Ale pamiętam, jak mówił, że ten chłopak, którego zastrzelił, sam o to prosił.
–Niemożliwe, – zaprotestowała – nikt nie chce być naprawdę zabitym.
–Ale tamten chciał. Ponoć służył Edwardowi jeszcze na długo zanim przyszedł Jack. Mówił, że był tak zniszczony psychicznie, że nie mógłby już sobie ułożyć życia na nowo i i dlatego prosił Jacka, by go zabił.
–To jak bardzo trzeba być zniszczonym psychicznie, żeby prosić o zabójstwo? – spytał Nathan po chwili milczenia.
–Jessika, mówiłaś, że Nathan miał również zginąć.
Jessika miała coś powiedzieć, ale Nathan wybuchnął pierwszy:
–O cholera, teraz już wszystko rozumiem, to dlatego Croucket mnie wysłał do tej ruiny!
–Jakiej ruiny? – spytała Jessika.
–Pytałaś o tę ranę, którą mam na boku. No, to teraz ja ci opowiem, co mi się przytrafiło.
Nathan opowiedział Jessice o tym, jak dostał od Croucketa wiadomość o świetnym nowym miejscu na założenie nowej filii salonu. Miał tam pojechać i się z nim spotkać. Dalej opowiadał, jak wszedł na górę starej rudery i uciekał przed szaleńcem z bronią, który koniecznie chciał go postrzelić, o tym, że tamten raz zdołał go postrzelić, zbiegając za nim po schodach, ale na szczęście broń mu się zacięła i nie mógł już wystrzelić drugi raz. Potem mówił, że wściekł się, podniósł go za kołnierz do góry i walnął jego głową porządne kilka razy o ścianę, aż tamtemu zamroczyło się w oczach i pociekła krew; Wtedy rzucił go na ziemię i uciekł.
–Nie chciałem go zabijać, ale przynajmniej go porządnie obtłukłem. Nie wiedziałem, dlaczego on mnie miał zabić i nic z tego nie zrozumiałem, ale zwiewałem stamtąd w podskokach. Jeszcze w życiu się tak nie bałem.
–Przeżył? – spytała nerwowo Jessika.
–Nie wiem.
–A jak on wyglądał?
Nathan wytężył pamięć:
–Niższy ode mnie o głowę, dużo młodszy ode mnie, ale miał długie ciemne włosy i czarną zwichrzoną brodę, czarny, zniszczony sweter i takie spodnie. A co?
–Zastanawiam się, czy to mógłby być Jack.
–To ten obszarpaniec, który próbował mnie zastrzelić? Mierzył do mnie zza kolumny na strychu tej rudery! Gdybym tego nie zauważył, byłoby po mnie.
–Powiedziałam, że to mógłby być on, ale z twojego opisu wynika, że to ktoś zupełnie inny. Jack wygląda inaczej. A przynajmniej wyglądał, kiedy się rozstaliśmy.
–I za tym gnojem tak tęsknisz? – wypaliła Evita.
–Jack nie jest gnojem. Może teraz się zmienił, nie wiem tego do końca. Ale wiem, że kiedy go widziałam po raz ostatni, ani w sercu ani w duszy nie był zły. Wiem to na pewno.
–Mówisz, jakbyś się sama chciała do tego przekonać. – kontynuowała.
–To Edward zmusił go do tego, by stał się tym, kim jest. Może jest więcej takich ludzi jak Jack. Może oni wszyscy są zmuszeni do tego, co robią. Jestem pewna, że strzelił do ciebie, bo musiał, a nie dlatego, że chciał.
–Jeżeli tak było, to chcę się z nim zobaczyć. Chcę, żeby mi to powiedział osobiście prosto w oczy.
–Może kiedyś go zobaczysz. Kto wie, może i ja będę miała to szczęście. Nie mogę wam nic obiecać; z Edwardem niczego nie można być pewnym. Chciałabym, żebyście poznali tego Jacka, którego ja poznałam. To człowiek, któremu można zaufać.
–Nie sądzę. – odparł Nathan
–Nie widzieliście go, nie rozmawialiście z nim.
–Jessiko, nawet jeśli tak było, to było jakiś czas temu. Popełnianie zbrodni wpływa na każdego. Teraz to już pewnie twardy i bezwzględny zbir.
–Nie wierzę; ja go znam z zupełnie innej strony. A jeżeli jest tak jak mówisz, to on musi być teraz bardzo nieszczęśliwy.
Nathan zamyślił się.
–Chyba jednak jest coś w tym, co mówisz. Bo pamiętam, że zanim go dorwałem, stał tam na schodach on w ogóle się nie ruszył, a mógł spokojnie zwiać. Musiał się przecież domyśleć, po co do niego idę. A jednak stał tam spokojnie i czekał, aż go podniosę i rozwalę mu łeb. Upadł na podłogę, a jak starałem się wykaraskać jakoś z tego budynku, usłyszałem jeszcze jak powiedział: „wreszcie”.
–Wreszcie? – powtórzyła zdziwiona Jessika.
–Tak, upadł, leżał tam i powiedział „wreszcie”. I już się nie ruszył. To wszystko wyglądało tak, jak, jakby czekał na śmierć.
Jessika umilkła, potrząsnęła głową i spuściła wzrok.
–W takim razie mam nadzieję, że to nie był Jack. Bo jeśli on nie przeżył, to ja też nie mam już po co żyć. Spotkałam go zaledwie parę razy, ale nie miałam nikogo bliższego mi w całym moim życiu.
–Jak to nie masz po co żyć? – zaprotestowała Evita. – A my?
Jessika spojrzała na nich i blado się uśmiechnęła:
–Dziękuję wam, że się zjawiliście. Teraz będę wiem, że jest przynajmniej dwoje ludzi na całym świecie, którym jestem potrzebna. – Evita wstała, podeszła do niej, usiadła obok i przytuliła ją.
–Skoro tak to odbierasz, to faktycznie musiał ci być bliski. Może tylko przy tobie zachowuje się inaczej.
–Muszę wam opowiedzieć o moim bracie. – odezwał się po chwili Nathan i opowiedział im historię swoją i jego zaginionego brata, Bryana. – Bryan nigdy nie był zbyt mądrym chłopakiem, ale był bardzo ambitny. I wiele potrafił osiągnąć, jeśli się uparł. Owszem, bywał arogancki i okrutny, ale kiedy trzeba było, zawsze był opanowany i negatywne emocje zawsze starał się trzymać na wodzy.
–To tak jak Edward. – rzuciła Jessika.
–Nie wiedziałem wtedy i nie wiem do dziś, dlaczego zwiał. Możliwe, że uznał, że skoro ma już piętnaście lat, to da sobie radę sam.
–Ale dlaczego nie powiedział nic tobie? – spytała Jessika.
–Nie wiem. Ale wiele razy się nad tym zastanawiałem. Chciałem go szukać, ale nigdy go nie znalazłem.
–A potem?
–Potem sam wyjechałem jesienią tego samego roku i już nigdy nie wróciłem.
–Miałeś jakieś wieści o nim od tamtego czasu?
–Nie, nie wiem, co się z nim stało. Poza tym, sam postanowiłem wyjechać i nie wracać do tego zapchlonego, wiecznie brudnego domu, w którym mieszkaliśmy bez chleba, za to wiecznie pełnego piwa, wódy i kradzionych rzeczy. I potem zrozumiałem, ze Bryan po prostu miał tego dość i zrozumiał, że musi stamtąd uciec szybciej niż ja; inaczej zostałby kimś takim, jak nasz ojciec. Rodzice nawet po nim nie tęsknili, ale ja byłem bardzo zdołowany przez resztę tego lata. Zostawił mnie całkiem samego i odszedł bez pożegnania, bez powiedzenia prawdy, nieuczciwie; tak jak twój ojciec. Dlatego cię rozumiem.
–Teraz rozumiem, skąd u ciebie ta obsesja na punkcie szczerości. – powiedziała Evita. – A może… może zwiał z kimś? Może ktoś mu pomógł?
–Nie, Bryan nie miał przyjaciół; jestem pewien, że pojechał sam do miasta, a mnie zostawił samego.
–Ale przecież piętnastolatek bez żadnej opieki byłby natychmiast wynotowany i odstawiony do poprawczaka. Musiał mu ktoś pomagać.– rzuciła Evita.
–Hm, o tym nie pomyślałem. Może już wcześniej planował zwiać z kimś innym, a potem miał wyrzuty sumienia, że mi nie powiedział, bo wiedział, że nigdy nie wypuściłbym go samego? Teraz to tylko domysły. Chyba nigdy nie dowiemy się prawdy.
Znów chwila milczenia:
–Nathan, a co będzie z nami? – spytała Evita.
–A co ma być? Będziemy razem.
–Nie o to pytam. Pytam o pracę.
–Ja tam nie wracam. To wykluczone.
–Ja również. Wypisuję się z tego.
–I jak tylko się znajdę w domu, dzwonię na policję. – dodał.
–I co im powiesz?
–Że mój szef nasłał na mnie ludzi.
–I myślisz, że to wystarczy, jak powiesz, że znany wszystkim, uczciwy biznesmen nasłał na ciebie swoich zbirów? To tak samo, jakbyś im powiedział, że spotkałeś Yeti – wyśmieją cię; a jak będziesz miał szczęście, to cię spytają, jakie masz na to dowody.
–A to, co to jest? – wskazał ręką na ranę.
–Mogłeś się pośliznąć na szpadlu podczas kopania rowów.
–Jakich rowów? – Nathan parsknął śmiechem.
–Ktoś mógł cię uderzyć siekierą podczas rąbania drewna, to równie dobre wytłumaczenie. – Nathan zamilkł – Masz jakieś inne dowody?
–Widziałem przestępcę.
–Oni na pewno nie mają go w kartotekach.
–Ale przynajmniej roześlą list gończy.
–Mógł zmienić wygląd.
Evita spojrzała na smutną Jessikę.
–Wiem, że to trudny temat dla ciebie, ale musisz sobie zdać sprawę że prędzej, czy później Jack wyląduje w więzieniu za swoje czyny.
–Nawet gorzej; skończy na elektrycznym krześle. – dodał Nathan.
–Ale on tego nie zrobił umyślnie, został do tego podstępnie zmuszony. Przecież sąd musi to wziąć pod uwagę.
–Zbrodnia jest zbrodnią i musi za nią zapłacić. – skomentował
– Ale najpierw muszą go schwytać. – powiedziała Evita.
–Wracając do sprawy pracy... – poprawił się na krześle – Myślę, że będzie najlepiej, jeśli wyniesiemy się z miasta i ukryjemy gdzieś w jakimś odludnym miejscu.
–Co? Co ci strzeliło do głowy? – zapytała Evita.
–Musimy się gdzieś ukryć, bo tobie też grozi więzienie.
–Tak, masz rację. – westchnęła – Też odpowiadam za to. Brałam udział w tych brudnych interesach i wiedziałam, co się dzieje. – Evita upiła łyk kawy i zastanowiła się. – Jeśli Jack żyje, to muszę się z nim jakoś spotkać. Zapytam go, czy będzie ze mną zeznawał w sprawach firmy. Jeśli będzie chciał, to ja też zgłoszę się na policję.
–A jeśli nie? – spytał Nathan.
–Sama się tam nie zgłoszę, nie ma mowy.
–Tchórz cię obleciał?
–A ciebie by nie obleciał tchórz? A poza tym, wtedy okaże się, czy Jack jest rzeczywiście taki, jak mówiła Jessika. Czy to czasem nie jest tchórz i nic nie warta kanalia.
–Mam nadzieję że jeszcze się aż tak nie zmienił. – powiedziała Jessika
–W takim razie wszyscy mamy do niego jakąś sprawę. –podsumował Nathan
–A co będzie potem? – zapytała Evita. – Jeśli mnie aresztują i zamkną?
–Cóż, mam trochę oszczędności, to przeżyję jakoś ten czas. – odparł Nathan.
–Mam nadzieję, że znajdziesz sobie kogoś lepszego niż ja. – powiedziała Evita ze wzrokiem wbitym w stolik
–A czy ja powiedziałem, że chcę się z tobą rozstawać, sekutnico?
poweselała i spojrzała z powrotem na niego.
–Będziesz na mnie czekał?
–Mam z tobą same problemy, ale nie poddam się tak łatwo. Rozejrzę się dokładnie i za oszczędności zakupię miejsce na jakiejś cichej, bezludnej, małej, zielonej wysepce na środku jeziora i... będę sadził ziemniaki. – roześmieli się oboje
–Będziesz chciał żyć z taką zrzędą jak ja? Na samotnej wyspie? – mówiła z uśmiechem
–Tylko wtedy, jeśli ty zechcesz być ze mną. – pocałował ją.
–Ja nawet znam taką wysepkę. – dodała Jessika z uśmiechem.
Reszta urlopu schodziła Jessice i jej nowej rodzinie na maksymalnym wykorzystywaniu samolotu i możliwości konta. Uznali, że należy im się to za to, co zrobił im Croucket. Nazajutrz wylecieli z wyspy w inne, wybrane losowo miejsce, a potem w inne. Krążyli tak przez cały miesiąc. Robili mnóstwo zdjęć i zwiedzili setki ciekawych, pięknych i godnych zapamiętania miejsc.
Para jeszcze nie raz się kłóciła się i walczyła ze sobą w czasie podróży, ale Jessika niejednokrotnie przekonała się, że to tylko ich swoista gra wstępna. Z czasem pozbyła się też całkowicie wstydu i także przystępowała do ich zabaw seksualnych, ale dopiero wtedy, gdy się już rozgrzali. Stała z boku, gdy dla żartu okładali się nawzajem pięściami. Ale pamiętali o tym, że Jessika jest delikatna i ani jedno z nich nie zadało jej nigdy bólu.
Nadszedł czas powrotu i rozstania. To był najpiękniejszy miesiąc, jaki Jessika przeżyła w całym swoim dotychczasowym życiu. Czuła się, jakby wracała z wakacji spędzonych w towarzystwie dwojga szalonych hipisów. Wreszcie czuła się kochana, akceptowana i cieszyła się, że może obdarzać miłością te dwie szalone istoty. Teraz wiedziała na pewno, że zawsze będzie ktoś, do kogo może uciec przed Edwardem.
Kiedy samolot przylatywał na lotnisko, wszyscy troje byli jeszcze zachwyceni podróżą. W głowach mieli kolor letniego nieba, ciszę gór i łąk, zapach i strukturę miejskich i pałacowych murów oraz wzajemnych skór, dzielili się pocałunkami, przemyśleniami i przeżyciami. Nie wiedzieli, że przylecieli w sam środek toczącej się wojny między Edwardem a jego ludźmi i policją o to, co jeszcze pozostało z jego imperium.
15. Początek rozpadu
Danny bardzo porządnie przygotował się do pierwszego w swoim życiu śledztwa. Wziął aparat, by zrobić zdjęcie VIP-owi, notatnik policyjny, żeby mieć ewentualny autograf, dyktafon, żeby nagrać z nim rozmowę, policyjny pistolet na wszelki wypadek, odznakę, żeby w razie czego zgrywać policjanta i pozwolenie na dochodzenie, wydane przez Sancheza.
„Jeśli mam udowodnić, że potrafię zdobyć potrzebne informacje w postaci autografu, to szef ma to jak w banku.” – myślał. Spakował wszystko do podręcznej torby i wyszedł z biura pełen zapału i nadziei. Ufał, że szybko uda mu się wypełnić pierwsze w życiu zadanie. Chociaż było trywialnie proste, zlecił mu je jednak prawdziwy detektyw. A on zamierzał mu pokazać, że poradzi sobie z tym samodzielnie.
Wszedł do szpitala i zorientował się z rozczarowaniem, że nie może tak po prostu podejść do recepcji i spytać o tajemniczą osobę, która leży prawdopodobnie w izolatce. Przypomniał sobie, że nawet sama recepcjonistka nie wiedziała, kim jest ten osobnik na noszach. To zresztą też było dziwne, bo zazwyczaj szpital sam ogłasza, jeśli jest w nim ktoś znamienity. Jest wtedy pełno gapiów i fanów, a szpital ma okazję zrobić sobie darmową reklamę, a tu nie widział żadnego szału.
Zastanowił się, gdzie może leżeć ów osobnik. W pamięci zobaczył, jak lekarze wiozą go do prawego skrzydła szpitala. Wszedł więc tam i zaczął się rozglądać po salach.
–Hej, na co ty sobie pozwalasz, co? – zawołał z daleka jakiś pielęgniarz – To zamknięty oddział.
–Przepraszam, czy to chirurgia plastyczna? – zapytał Danny.
–Nie, chirurgia plastyczna jest na trzecim piętrze. – mówił wyprowadzając Danniego.
–Dziękuję – Danny ukłonił się i wyszedł.
„Oddział zamknięty, hm; ciekawe, kogo trzymają na takim oddziale.” – myślał – „I jak się teraz tu dostać.” Wtedy popatrzył jeszcze raz na pielęgniarza i dotarło do niego: „To jest to!” Poszukał przebieralni dla lekarzy, rozglądnął się, czy nikt go nie widzi i wszedł do środka. Tam błyskawicznie przebrał się w przypadkowo znaleziony strój pielęgniarza, wziął ze sobą teczkę i bez problemu wszedł do prawego skrzydła szpitalnego.
Był na parterze i rozglądał się za obandażowaną głową. Przeszedł kilka sal, ale na żadnej z nich nie było nikogo, kto na głowie miał chociażby chustkę. Już miał zrezygnować i iść dalej, kiedy stuknął się ręką w głowę i przypomniał sobie „Izolatki!No przecież VIP-y nie leżą na salach ze zwykłymi ludźmi. Oni muszą mieć osobne izolatki.”
Poszedł do końca korytarza, gdzie były izolatki, ale także nic nie znalazł. „Nic; no niestety, nie udało mi się, idę stąd.” – myślał, kiedy zauważył, że schody na końcu korytarza prowadzą w dół. „No chyba nie położyli go w piwnicy!” Na wszelki wypadek jednak postanowił jeszcze tam sprawdzić. Podszedł do schodów i zszedł po nich na dół.
Na dole było tylko jedno pomieszczenie, a jedynym źródłem światła była świetlówka z półpiętra. „Nie to nie możliwe, żeby tu kogoś położyli. Szczególnie VIP-a, przecież to kotłownia.” – zobaczył szyld na drzwiach. A jednak usłyszał zza drzwi kotłowni jakieś kaszlnięcie i niewyraźne mruczenie.
Pchnął drzwi powoli i ostrożnie i aż zadrżał. Obok wielkiego, wyłączonego o tej porze pieca stało łóżko, a na nim pacjent z głową obandażowaną na biało. „To on, ale co on tutaj robi? Na górze na pewno jest o wiele więcej miejsca.” Wydawało się, że śpi. „Co tu jest grane?” Zbliżył się do łóżka. Już miał wyciągnąć aparat i skupił się na otwieraniu torby, gdy spod kołdry wyskoczyła mocna ręka, złapała go za kołnierz i przyciągnęła do błyskawicznie obandażowanej twarzy.
–Co ty tu robisz? – wyszeptał ostrym tonem obudzony mężczyzna.
Danny odruchowo podniósł obie ręce do góry.
–Spokojnie, ja jestem tylko praktykantem w biurze detektywa Sancheza... – szeptał przerażony Danny
–Pod łóżko! – przerwał mu szeptem pacjent. Danniego zatkało. – Szoruj tam, jak chcesz żyć! Już!
Danny posłusznie zanurkował pod łóżko. W tym samym momencie otworzyły się drzwi i ktoś wszedł do pokoju. Danny zobaczył tylko czarne ciężkie buciory obwiązane sznurówkami dookoła w kostkach i czarne spodnie wepchnięte w nie. Zatrzymały się przed łóżkiem i Danny usłyszał pytanie:
–W porządku Jack?
–Tak, kręcę się, bo łeb mnie boli i nie wiem, jak się wygodniej ułożyć.
–To się przyzwyczaj. To jeszcze trochę potrwa. Przyjdę do ciebie później. Na razie.
Buty oddaliły się, wyszły z pomieszczenia i ten ktoś zamknął drzwi.
–W porządku, możesz wyjść. – Danny wyszedł spod łóżka. Spojrzał na obandażowaną głowę. Gdy uważniej się przyjrzał umieszczonej w bandażach twarzy, uprzytomnił sobie, dlaczego ów mężczyzna nie mógł być zapisany w kartotece i dlaczego musi się ukrywać w kotłowni. Zrozumiał wtedy, że to wcale nie jest żaden VIP. Ogarnęła go zgroza. Pacjent mówił już normalnie, ale wciąż ostrym tonem. – Masz coś do pisania?
–Tak.
–Dawaj. – drżącymi rękoma zaczął szukać w torbie notatnika – No szybciej, co się tak grzebiesz?
Nie mógł nic znaleźć, więc wysypał wszystko z torby na podłogę. Wziął notatnik i ołówek i czym prędzej podał je człowiekowi na łóżku. Tamten wziął notatnik i ołówek i coś zapisywał. Danny o nic nie pytał. Wokoło było tak cicho, że słyszał swój przyspieszony puls i skrobanie ołówka po kartce. Był oniemiały ze strachu. „Cholera, w co ja się wplątałem?” – myślał. Człowiek na łóżku podał mu notatnik z powrotem. Danny wziął go i zobaczył jakieś pismo. Nie miał czasu teraz na czytanie, bo musiał jeszcze sprzątnąć wszystko z podłogi do torby. Kiedy więc schował ostatnią rzecz i podniósł się, człowiek w bandażach powiedział:
–To jest wiadomość dla detektywa Sancheza. Wydostań się stąd i przekaż mu to. Tylko nie schrzań sprawy, bo zginiesz. To nie jest żadna metafora; mówię jak najbardziej poważnie, rozumiesz? Śmiertelnie poważnie. – mówił gość z obandażowaną głową, a Danny potrząsał nerwowo swoją, by potwierdzić, że rozumie i to aż nazbyt dobrze. – Teraz możesz wyjść. Ruszaj! No już! – szepnął pacjent, a Danny podszedł do drzwi i wyjrzał ostrożnie na zewnątrz. Obejrzał kilka razy każdą stronę korytarza, ale na szczęście nikogo nie napotkał.
„Jeden fałszywy krok i po mnie.” – drżał na całym ciele i pocił się ze strachu. Wyszedł, cicho zamknął drzwi i co sił popędził na górę. Teraz, kiedy był w pełnym świetle, widział dokładnie swoje trzęsące się ze strachu ręce i czuł, że ma watę zamiast nóg. Ale musiał stąd wyjść. Poszedł korytarzem tak jak wszedł, aż do wyjścia. Wyszedł, nie zaczepiany przez nikogo, z oddziału i udał się prosto do przebieralni. Tam długo się przebierał, ale w końcu wyszedł. Już nie było mu wesoło.
Kiedy wychodził ze szpitala odniósł wrażenie, że przypatruje mu się jakiś gość w czarnych dżinsach i czarnym swetrze. Oprócz tego, Danny spostrzegł u niego czarne ciężkie, obwiązane w kostkach buciory, które widział spod łóżka. Ale ten facet go nie gonił; spokojnie siedział i pił kawę z automatu. Danny jednak pocił się przed nim ze strachu. „Jeżeli mnie teraz zatrzyma, to już po mnie.” Ale nie zatrzymał go. Odprowadził go tylko wzrokiem do drzwi wyjściowych. Danny teraz pomknął jak strzała do biura detektywa.
Kiedy Danny zjawił się w biurze, Sanchez spytał wesoło:
–Ej, Danny, no i co? Wiesz już kto to jest? A dostałeś autograf? – ale spoważniał widząc, w jakim stanie jest Danny. – Ej, co się stało? – wstał i podszedł do chłopaka. Danny trząsł się i dyszał głośno
–Mam tu coś dla pana, szefie – mówił roztrzęsionym głosem. – To coś cenniejszego niż autograf. – podał szefowi notatnik. Torba spadła mu z ramienia. Oparł się plecami o ścianę, zsunął po niej w dół i usiadł na podłodze. Uspokoił trochę oddech, ale nadal dyszał.
Sanchez zaczął czytać i także usiadł tam, gdzie stał:
Pracuję dla Edwarda Croucketta przymusowo jako płatny zabójca. Być może mnie tu dziś nie będzie. Być może dostanę kulkę w łeb za ten list. Wiem o nim wszystko i chcę złożyć zeznania. Proszę działać bardzo ostrożnie. Ten facet wie o wszystkim, co tu się dzieje. Jest pan w wielkim niebezpieczeństwie.
–O matko, o matko – jęczał chłopak po przeczytaniu – Miałem kontakt z prawdziwym zabójcą. Dobrze, że mnie nie sprzątnął; mógł mieć jakąś giwerę pod tą pierzyną...
–Jak ty to zdobyłeś? – chłopak oddychał głęboko – Danny, co masz do powiedzenia, mów.
Danny opowiedział historię zajścia od wejścia do szpitala do faceta wodzącego za nim wzrokiem.
–On tam ciągle jest?
–Myślę, że tak. Byłem tam przecież ledwie jakieś pół godziny temu.
–Idziemy tam natychmiast. – Sanchez zerwał się i zaczął chodzić po pokoju, szukając czegoś. – Gdzie jest moja odznaka i pistolet? – spytał Danniego, ale ten nie reagował. – Danny rusz się z tej podłogi!
–Szefie, zaczekaj! – zawołał Danny. Sanchez odwrócił się. – Przecież to przestępca. Oni o nas już wiedzą, a my jesteśmy niegotowi. Być może on tam leży poobijany, ale na pewno na warcie jest z nim przynajmniej jeden z nich. Jak nas spostrzeże, obaj leżymy.
–Faktycznie, masz rację. Mój błąd. Musimy się do tego porządnie przygotować.
Dopiero teraz Danny wziął kartkę od Sancheza i przeczytał, co napisał człowiek ze szpitala.
–Mówisz, że kazał ci się schować pod łóżkiem? – spytał Sanchez.
–Tak. I mówił jak jakiś żołnierz
–Żołnierz... znowu ten żołnierz. – mruknął Sanchez.
–Co takiego?
–Nic, nic. Jeżeli kazał ci się schować i przekazał ci tę kartkę i nawet zapamiętał, jak się nazywam...
–Zapamiętał? Szef miał z nim kiedyś do czynienia?
–Tak, to stara i smutna historia.
–Mamy czas. – Danny zerknął na zegarek – Przynajmniej trochę go mamy.
Sanchez opowiedział Danniemu pokrótce historię śledztwa wszczętego z powodu zabójstwa córki i żony Jacka, które prowadził kilka lat temu.
–Zostało wszczęte, ale zaraz musiałem je zamknąć. Brakowało jakichkolwiek śladów. Nie miałem nic, dosłownie nic. To było nieprawdopodobne: żadnych śladów biologicznych, żadnych odcisków, włókien, zarysowań, pęknięć...
–A kule?
–Kule zwyczajne; takie jakie można dostać w każdym markecie.
–Sprawdził szef, kto je kupił?
–Oczywiście, przepytaliśmy wszystkich. Ale żadnemu klientowi nie mogliśmy udowodnić, że używał ich do strzelania do ludzi. Takie naboje zazwyczaj leżą na półce na wypadek włamania albo obrony życia.
–Hm, więc skąd te kule pochodziły?
–Z żadnego znanego nam źródła.
–A spluwa?
–Nie znaleźliśmy. Sprawdziliśmy wszystkie rusznikarnie w mieście. Żaden rusznikarz się nie przyznał do sprzedaży pasującej broni.
–Nie dziwię się. Jeśli kule były ze sklepu, to i broń była ze sklepu. I jak znam życie, to pewnie była kradziona i to w taki sposób, że się nikt nie połapał, kto to zrobił. A ten facet się pewnie załamał.
–Słyszałem, że przez rok, kiedy my robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, on chodził do pracy jak trup. I dużo pił. Kiedy mu powiedziałem, że muszę zamknąć śledztwo w sprawie jego rodziny z zerowym wynikiem, udawał, że rozumie i że da sobie radę. Ale to były tylko pozory. Widziałem to po jego minie. Miał na twarzy takie zacięcie...
–Poprzysiągł sobie zemstę. – dokończył Danny, a Sanchez kiwnął tylko głową
–A potem, po miesiącu od naszego spotkania dowiedziałem się, że jego dom wyleciał w powietrze, a on razem z nim. I mimo iż nie znaleziono żadnych szczątków, więcej tego faceta nie spotkałem. Myślałem, że szukał zabójcy, ale nic nie znalazł, tak jak my i dlatego popełnił samobójstwo.
–Aż do dzisiaj.
–Nie. Rok temu spotkałem pewnego strażnika z banku. Ktoś okradł ich bank, a facet powiedział, że widział przestępców. Ale tak naprawdę nic nie widział, bo byli tak dokładnie ukryci, że nic nie można było o nich powiedzieć. Powiedział jednak to, co ty.
–Tak?
–Że jeden z nich zachowywał się jak żołnierz. To było niemal rok temu. Coś mi wtedy zaświtało w głowie, ale to zignorowałem. A teraz ty mi przyniosłeś tę kartkę. Jak ją przeczytałem, myślałem, że śnię. Nie chciało mi się wierzyć. Juz dawno temu spisałem go na straty.
Zapanowała chwila milczenia.
–Tak się składa szefie, że on wie, kim jestem.
–Co takiego? – Sanchez spojrzał uważnie na Danniego
–Powiedziałem mu, że pracuję w pana biurze detektywistycznym jako praktykant, a on sobie pana przypomniał i pewnie dlatego napisał tę kartkę. – Sanchez patrzył jednak na Danniego z dezaprobatą – Musiałem mu powiedzieć prawdę; kłamstwo mogłoby się dla mnie źle skończyć. Szef wie, że z takimi ludźmi nie ma żartów. Nie wydał mnie i wypuścił. I jeszcze chronił mnie przed wspólnikiem. A to wszystko i fakt, że dał mi tę kartkę dla pana, może oznaczać, że szuka kontaktu i pomocy; jakiejkolwiek pomocy.
–Tak, tak też tak pomyślałem. Dlatego chciałem tam iść natychmiast. Ale być może bylibyśmy już trupami. Ty masz jednak głowę na karku, chłopie.
–Dzięki, szefie – Danny był dumny z siebie.
–Kto jeszcze wie o tej kartce?
–Przypuszczam, że Croucket.
–Croucket? Ten biznesmen tam był?
–Nie, ale on przecież napisał, że Croucket wie wszystko. I że jego może tam już nie być.
–Musimy zacząć działać; teraz nie mogę tego tak zostawić. Jeżeli facet po tylu latach wyciągnął do mnie rękę, to muszę mu pomóc.
–To, co robimy?
Sanchez myślał chwilę.
–Musimy powiadomić prokuratora, że facet jednak żyje i zacząć śledztwo w jego sprawie. Aha, i zaznaczyć, że ta sprawa wymaga szczególnej dyskrecji.
–Jak się Croucket dowie...
–Mówiłeś, że on wszystko wie.
–Racja. – przez chwilę panowało milczenie – Hm, nie możemy iść tam bezpośrednio do nich, ale możemy przecież przesłuchać tego doktora, który umieścił tam tego gościa.
–To na co jeszcze czekamy?
Wstali, Sanchez wziął odznakę i spluwę i wyszli do szpitala. W szpitalu Sanchez odszukał doktora Sheana i poprosił go na rozmowę. Kiedy Shean zobaczył Sancheza, od razu poprowadził go do swojego gabinetu.
–Detektyw Sanchez...
–Słuchajcie, wiem, po co tu jesteście. Pan i ten kamikadze. – wskazał na Danniego – Pewnie chcecie się spytać o tego tajemniczego pacjenta, którego przywieziono dziś rano, a na którego pański człowiek trafił tak nieostrożnie. – zamilkł i zamyślił się.
–Co może pan o nim powiedzieć? Kto to jest?
–To ścisła tajemnica. Nic nie powiem.
–Mogę pana oskarżyć o utrudnianie śledztwa, ukrywanie informacji i...
–Nie ma pan na mnie nic. To ten typek wtargnął tu bezprawnie i to ja mogę go o to oskarżyć. O zakłócanie spokoju pacjentów też.
–Mój pomocnik miał pozwolenie. Po za tym, nie może pan nas o nic oskarżyć, bo ten człowiek nie był pacjentem.
–A skąd...
–Może mi pan przedstawić jego dane? – kontynuował Sanchez – Imię, nazwisko, numer identyfikacyjny? Tylko człowiek z takimi danymi jest pacjentem. Inaczej, przebywa w szpitalu bezprawnie, a to jest z kolei podstawa do oskarżenia pana. Dlaczego schował go pan w kotłowni?
–Nie potrzebnie zrobili dziś tę szopkę przed recepcją. – doktor powiedział to bardziej do siebie niż do obu mężczyzn.
–A więc...
–To skomplikowane... – Lekarz urwał, westchnął i odwrócił się do okna, a tyłem do nich. – Mam dość. Nie chcę tego dłużej ciągnąć. Powiem wam więc co wiem. Wczoraj otrzymałem telefon od człowieka, który potrzebował pomocy dla jednego ze swoich zbirów. Przyjąłem go poza kolejnością, bo... bo jego szef ma na mnie dowody zdrady mojej żony. – domyślił się, że przecież Sanchez o niczym nie wie – Ale teraz mam to wszystko gdzieś. Żona i tak mnie niedługo rzuci; między nami jest źle. To zaszło już za daleko. A ten wariat, którego pan przyprowadził, dziś ryzykował życie, żeby się do niego dostać.
–Przysięgam, że nie wiedziałem...
–Zamknij się, durniu! – zawołał doktor i odwrócił się zagniewany do Danniego. – Naraziłeś siebie i moje życie!
–Proszę nie obrażać... – Sanchez próbował bronić Danniego.
–Myślisz, że byłeś niewidzialny?! – krzyknął – Od razu się domyślili, że wszedłeś do szpitala! Zaraz jak tylko stąd wyszedłeś, zabrali się stąd!
–Dokąd?
–Nie mam pojęcia. Ja miałem mu tylko zapewnić warunki do wyzdrowienia. Miał pękniętą czaszkę i gdyby się nim nikt nie zajął, zdechłby jak pies.
–Jeżeli to wszystko...
–Chwileczkę, z kim rozmawiał pan przez telefon? – spytał nagle Danny.
–Nie twoja sprawa, szczylu! Won stąd! – wykrzyknął nagle doktor.
–Doktorze!
–Wyjazd! – krzyczał, otwierając drzwi – I tak wam za dużo już powiedziałem!
–Musimy wszystko wiedzieć, inaczej będzie pan ponosił konsekwencje...
–Mam gdzieś wasze prawo, ja chcę żyć. – powiedział ciszej.
–Czy tym człowiekiem jest Edward Croucket? – wypalił Danny.
Doktor zamilkł w przerażeniu. Zacisnął usta i otworzył szeroko oczy. Kiwnął twierdząco głową i wykonał gest zapięcia ust na zamek, który miał oznaczać „Milczcie”.
–Zabiją mnie jak mnie wydacie. – dodał szeptem doktor.
–Dziękujemy doktorze. Gdyby szukał pan pomocy, albo miął jakieś jeszcze informacje, tu jest moja wizytówka – powiedział Sanchez podał mu kartonik. Doktor jednak nie wziął go.
–Idźcie stąd, ja i tak już nie żyję. – wyprosił ich, a gdy wyszli zatrzasnął za nimi drzwi.
–Natychmiast idziemy do prokuratora Danny. – zadecydował Sanchez – Trzeba opowiedzieć o tym, co wiemy i załatwić ochronę dla doktora.
***
Joe stał obok automatu z kawą i obserwował wychodzącego młodego chłopaka, który dostał się do kotłowni, gdzie leżał Jack. Poprzedniej nocy znowu poszedł z kimś na robotę i w szpitalu na warcie starał się choć trochę ją odespać. Ale chłopak na pewno nie dostałby się tam, gdyby Joe mu na to nie pozwolił. Joe oczywiście, usłyszał kroki nieostrożnego małolata. Kiedy zszedł całkiem na dół, Joe przyjrzał mu się dokładnie z ukrycia. Sam był w całości ubrany na czarno i siedział bezszelestnie w ciemnym, otwartym pomieszczeniu, więc widział go, ale tamten nie mógł dostrzec Joego.
Myślał o tym, że mógłby założyć teraz rękawiczki, wciągnąć go do siebie do schowka, przystawić do niego broń z tłumikiem i strzelić przez jakąś szmatę w brzuch, poderżnąć gardło albo po prostu skręcić mu kark – byłoby po sprawie. Schowałby ciało za gratami i znaleźliby je dopiero po kilku dniach. A w tym czasie przeniósłby Jacka gdzie indziej, spalił wszystkie swoje ciuchy i ślad by po nich nie został – szef kazał chronić Jacka w każdej sytuacji. Ale gdy spojrzał na jego młodą, niewinną twarz i szczere zaciekawienie, przypomniał sobie siebie samego, jak dawno temu także wszedł jak głupia owca między wilki.
W pamięci zobaczył młodego, samotnego frajera, próbującego zaimponować dziewczynom i kumplom uczestnictwem w gangu. Było fajnie, kiedy mógł szpanować bronią i skórzaną kurtką. Ale kiedy przyszło do zabicia pierwszego człowieka, trząsł się jak mały chłopiec przed swym katorżniczym ojcem. Pamiętał do dziś, jak otoczyła go zgraja prawdziwych, jak mu się wtedy wydawało, gangsterów. Wszyscy stali nad nim i dopingowali: „Zabij! Zabij!” Strzelił do klęczącego przed nim staruszka, błagającego go ze łzami w oczach o życie. I zdrętwiał. Nie mógł się ruszyć.
Ktoś się powoli zbliżał. Zgraja pierzchła natychmiast, a on został sam. Wyraźnie słyszał zbliżające się kroki, jednak nogi wrosły mu w ziemię, a ciało odmówiło posłuszeństwa. Ten ktoś podszedł do niego na tyle blisko, żeby mógł go usłyszeć, ale nie zobaczył go w ciemnościach wieczornej szarówki.
–Witaj Joe. – usłyszał.
–Skąd zna pan moje...
–Pierwsze zabójstwo jest zawsze trudne do zniesienia. – powiedział spokojnie. – Dopiero potem się do tego przyzwyczajasz.
–Pan przyszedł mnie aresztować? – zapytał drżącym głosem.
–Przyszedłem cię chronić przed tymi, którzy teraz będą cię chcieli aresztować. Choć ze mną, to ci się nic nie stanie. Teraz już nikt nie będzie z ciebie drwił. To ty zadrwisz sobie z innych i pokażesz im, na co cię stać. Masz moją gwarancję.
I tak to się zaczęło. Od tamtego czynu upłynął szmat czasu, a Joe wciąż pamiętał tę niewinną twarz staruszka i słyszał, jak błaga go o życie. A teraz miało się to powtórzyć z tym małolatem? Joe rozmawiał z Jackiem o tym, co zrobił sam i o tym, co zrobił on. Jack to właściwie jedyny facet, który próbował z nim normalnie rozmawiać i żyć jak człowiek. Jack zemścił się za śmierć rodziny – dla Joego było to naturalne. Ale on sam czuł się jak głupia szmata, jak naiwniak złapany w sieć. Nie. Popatrzył jeszcze raz na przemykającego się chłopaka. Nie chciał go zabijać. On właściwie nic jeszcze nie zrobił. Ale może zrobić.
Jack mówił, że co się stało już się nie odstanie. Że trzeba żyć normalnym życiem i tym, dla czego naprawdę warto żyć. A jak sam teraz żył? Zrobił z siebie śmiecia. Ale był to śmiertelnie niebezpieczny śmieć. Ale Joe wiedział, że trzyma się teraz przy życiu wyłącznie dla Jessiki. Z resztą z tego, co doświadczył, było widać, że ją także tylko Jack trzyma go przy życiu – inaczej już dawno nie byłoby ich na tym łez padole.
Mimo tego, co się z nimi działo, Joe zazdrościł im obu. „A co mnie trzyma przy życiu? Po co ja jeszcze żyję? Jeszcze dwa lata temu żyłem dla Simona, bo myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Mówiłem sobie, że jeśli on potrafi żyć z tym, co robi, to ja też. A teraz? Jak mam sobie wytłumaczyć, że trzeba nadal żyć? I po co?”
W tym czasie małolat wszedł już do pokoju Jacka. Słyszał, jak szepczą obaj do siebie. Ruszył się, bo musiał. Szedł powoli, by dać małemu czas na schowanie się pod łóżko. Wszedł i zapytał: „W porządku, Jack?” Jack odpowiedział, że głowa go boli i oczami wskazał podłogę. Joe zobaczył wystające spod łóżka ręce. Mógł teraz bez problemu wyciągnąć chłopaka, wpakować mu na łeb foliowy worek i zadusić na oczach Jacka albo rozpruć flaki skalpelem – metod było wiele. Spojrzał na partnera pytająco, ale on zaprzeczył ruchem głowy. Joe potwierdził kiwnięciem głowy, że się zgadza. Odpowiedział, że przyjdzie później i ruszył do głównego holu po kawę – dał Jackowi czas na działanie.
Kiedy tak siedział przy automacie i pił kawę, obserwował ludzi. Wszyscy byli tacy nieostrożni i swobodni, ale także kolorowi, pełni życia, uczuć i wzajemnej ufności. To wszystko było mu obce. On już się przyzwyczaił do tego, że trzeba być cichym, czujnym, ostrożnym i zawsze przygotowanym do ataku bądź ucieczki. Niedawno jednak wydarzyło się coś, co zakłóciło to wszystko.
Obaj z Jackiem mieli wolny dzień. Wolny dzień w takiej robocie jak ta to święto, ale i męka, bo nie bardzo wiadomo, co z tymczasem robić – za mało, by odpocząć i za dużo, by przespać cały dzień. Jack zaproponował spędzenie go na zwykłej łazędze po mieście. „Czemu nie, już dawno nie byłem na zewnątrz.” – pomyślał Joe. Łazili bez celu tam, gdzie im się podobało, czasem poleżeli, czasem wstąpili do monopolowego po dwa następne piwa, słońce świeciło, wiatr delikatnie powiewał, a oni albo rozmawiali o czymkolwiek albo milczeli i obserwowali ludzi i otoczenie.
Kiedy nadszedł wieczór i zrobiło się chłodniej, weszli do pierwszego lepszego baru z głośną muzyką i striptizem. Obaj już dawno się tak nie wyluzowali. Mieli jednak za dużo w czubie i kiedy Joe zaczął się dobierać do striptizerki, ochroniarz wyrzucił ich obu za drzwi. Na chwiejących się nogach, ale wciąż weseli, potoczyli się do parku.
Była już ciemna noc, a park był prawie pusty o tej porze. Nieliczni ludzie pierzchali na ich widok. Jako normalni ludzie, baliby się tego mroku i ciemności tak samo jak reszta. Woleliby zwiać do światła, do centrum miasta. Ale jako przestępcy czuli się w tej ciemności jak domu. Śmiało wchodzili w ciemne, nieoświetlone aleje, śmiali się, żartowali i wygłupiali.
Joe, mimo iż był wtedy pijany i pamiętał jedynie skrawki tamtego dnia, wciąż przeżywał przyjemny dreszcz na jego wspomnienie. To był jeden z nielicznych normalnych dni od wielu, wielu lat. Znowu poczuł się jak za dawnych czasów, kiedy łaził po ciemku z kumplami po parku, jeszcze jako naiwny i głupi szczeniak. Jack, zawsze powtarzał mu, że trzeba próbować żyć normalnie, ale on już dawno temu przestał rozumieć, co to znaczy – normalnie.
W pewnym momencie Jack zachwiał się i łapiąc równowagę potrącił coś, co zaskrzypiało. Wyciągnął z kieszeni komórkę, zapalił w niej latarkę i rozejrzał się. Strumień światła natrafił na niewielką, drewnianą, chwiejącą się altankę. Była ładna i pokrywała ją biała farba, jednak skrzypiała jak stara szopa. Jacka to ubawiło i poruszył nią parę razy, słuchając z uśmiechem, jak skrzypi.
Zajrzał latarką do środka i skierował ją ku górze. „Wow Joe, musisz to koniecznie zobaczyć.” Joe podszedł do Jacka i popatrzył w górę. Sufit altany aż roił się od długonogich cieniutkich pająków, łażących po sobie nawzajem. Naraz usłyszeli jakieś chrobotanie na dole. Jack skierował strumień latarki w dół. Duży skrzeczący szczur uciekł w kąt altanki na widok światła. Obaj roześmieli się w głos.
Jack jeszcze raz skierował latarkę na sufit.
–Widzisz Joe, ta altanka przypomina mi firmę Croucketa. Wszystko jest ładnie pomalowane, ale chwieje się. I trzeszczy w posadach. My jesteśmy tu. – wskazał latarką na pająki, a potem skierował światło jeszcze raz na szczura – A on jest tam. – Szczur zapiszczał jeszcze raz i skrył się, uciekając przed światłem latarki. – Lubi ciemność; a jak mu zaświecić w oczy, będzie uciekał.
–Mówisz teraz o Crouckecie, czy o szczurze? – spytał Joe.
–O... – Jack zastanowił się – Sam już nie wiem; chyba o jednym i drugim. Ale wiem jedno; trzeba rozwalić tę budę.
–No, albo jeszcze lepiej podpalić. – rzucił Joe.
Jack wyciągnął zapalniczkę z kieszeni, a Joe zrobił to samo. Obaj podłożyli ogień, a suche drewno natychmiast zajęło się ogniem. Czerwony blask i gorąco ognia ogarnęły ich twarze. Stali i patrzyli, jak altanka płonie, a czarny dym unosił się w powietrze. Słychać było piski palonych szczurów, widać było palące się, spadające w dół drobne ciała pająków i suchych szczap drewna, czuć było gorzki swąd spalenizny ich ciał. Kiedy ogień już dogasał Jack znowu się odezwał:
–Trzeba to spalić.
Joe spojrzał na Jacka ze zdziwieniem:
–Przecież właśnie to zrobiliśmy.
–Nie mówię o altance.
Joe myślał chwilę, ale potem kiwnął głową, bo bez wyjaśnień zrozumiał, o czym mówił Jack. Potem zwiali stamtąd.
Minęło jakieś piętnaście minut, kiedy Joe, spokojnie popijający kawę, zobaczył przerażonego małolata, jak wychodzi ze szpitala trzęsąc się jak galareta. Właśnie pozwolił, by rozpętała się wojna między prawem a bezprawiem, jakie się działo w tym burdelu zwanym „Croucket&Ligher”. Joe wiedział, że pozwolił się wydostać iskrze zapalnej, która podpali firmę, ale także ich samych. „I dobrze, może wreszcie się to wszystko skończy.”
Kiedy małolat wyszedł, Joe spokojnie wypił kawę i powoli wrócił do kotłowni. Usiadł na łóżku Jacka:
–Zrobiliśmy to. – Jack spojrzał na niego pytająco – Podpaliliśmy firmę.
–Ktoś to w końcu musiał zrobić.
–Croucket nam tego nie daruje.
–Mam to gdzieś.
–My też w tym siedzimy. Może to nas kosztować życie.
–Nie chcę żyć, jeśli mam nadal odbierać życie innym.
–Zazdroszczę ci odwagi, Jack. Ja nie potrafiłbym tak.
–Ależ masz odwagę. Właśnie zrobiłeś coś dobrego.
–Co?
–Wypuściłeś stąd naszego anioła zemsty.
Joe uśmiechnął się i westchnął:
–Ty i te twoje powiedzonka. Muszę cię stąd zabrać. Idę powiadomić doktora Sheana, że wychodzisz.
16. Dochodzenie
Sanchez poinformował prokuratora o swoich odkryciach, pokazał list i zaznaczył, że konieczna jest dyskrecja w tej sprawie. Powiedział także o samodzielnej wyprawie Danniego do szpitala, o tym, że na początku miało to wyglądać inaczej, ale potoczyło się w innym, niespodziewanym kierunku.
–Croucket? A co ma Croucket do tego? Ktoś chyba sobie z was jakieś żarty robi. – Prokurator nie uwierzył ani w to, co przeczytał, ani w żadne ich słowo.
–Trzeba sprawdzić, czy to żart, czy jednak ktoś nas ostrzega przed jakimś grubym przekrętem. – powiedział Sanchez.
–Albo ich całą serią. – Dodał Danny.
Prokurator pocierał spocony kark i zastanawiał się, co ma z tym zrobić.
–No dobra, a więc co mamy na tego Croucketa? – dopytywał się – I skąd pewność, że to nie jest jakiś fałszywy wybryk?
–Żeby wiedzieć, czy to nie wybryk, najpierw trzeba sprawdzić tego biznesmena. Potrzebny mi będzie jakiś dobry informatyk, który wszystko sprawdzi. Jego profil, pocztę, billingi, SMS-y, a także konta bankowe.
–Konta też?
–Z ich stanu i źródeł dowiemy się, czy facet nie wyciągał jakiejś forsy na lewo.
–Do poczty i do informacji telefonicznych będziecie mieć dostęp bez problemu. Ale jeśli chodzi o konta, musimy uzyskać zgodę banku no i ich właściciela.
–Jeśli nie ma nic na sumieniu, spokojnie je nam pokaże. No i trzeba sprawdzić, w jaki sposób kontaktuje się ze swoimi ludźmi.
–Jeśli w ogóle ich ma. Wiecie co, to mi naprawdę wygląda na jakiś podstęp. Przecież Croucket to szanowany i ogólnie lubiany przedsiębiorca. Już tyle firm wziął pod swoje skrzydła i rozwijają się u niego znakomicie.
–Dlatego też proszę o kogoś, kto będzie w stanie sprawdzić wszystko, co pan Croucket wysyłał, bądź wydzwonił.
–Dobra, macie to jak w banku. Ale nad dostępem do kont trzeba będzie popracować. Co poza tym?
–Trzeba dać ochronę doktorowi Sheanowi. Boi się o swoje życie.
–Mówię jeszcze raz – to mi pachnie podstępem. Nie ma dowodów na to, że grozi mu cokolwiek. Mogę najwyżej wysłać patrol, który będzie go sprawdzał, ale na nic więcej na razie nie może liczyć.
–Przepraszam, czy mogę? – zapytał grzecznie Danny, a prokurator gestem zachęcił go do mówienia – Czy to, co przeżyłem się nie liczy? Przecież drżałem o swoje życie, tak jak doktor Shean. Spotkałem prawdziwego zabójcę.
–Po pierwsze – wyliczał prokurator – nie wiemy, czy to nie jest jakaś podpucha. Może ktoś stroi sobie z was żarty. Po drugie, jeśli był to zabójca, to dlaczego wciąż żyjesz? Przecież wiesz, że prawdziwy zabójca nie zostawiłby żadnych świadków. Gdyby to byli prawdziwi zabójcy, nie daliby ci żadnych szans, nie byłoby cię tutaj. Po trzecie, z twoich zeznań wynika, że jest ich przynajmniej dwóch. Widziałeś jednego z nich. I to całego w bandażach. Kiedy mu te bandaże ściągną, będzie wyglądał zupełnie inaczej i nie rozpoznasz go, a on ciebie na pewno. – Danny zacisnął usta w geście frustracji – A co z tym drugim?
–Widziałem tylko tego na łóżku. Nie, widziałem tego drugiego… chociaż... –wahał się
–No, co jest, mów! – zachęcał go Sanchez.
–Widziałem kogoś w holu… hm, tak mi się przynajmniej wydawało, że to facet, który pilnował tamtego gościa w kotłowni... – urwał.
–Ale nie jesteś tego pewien, tak? – dokończył prokurator, a Danny potwierdził. – W każdym razie, możemy być pewni, że jeśli wiedzą o was, to już w tej chwili ich tam nie ma. Ukryli się pewnie gdzieś, gdzie nie będzie ich można znaleźć, jeśli to prawdziwi przestępcy. Ale jeżeli to wszystko to jakiś jeden wielki szwindel, to obaj dostaniecie po łbach.
–Ale jego twarz mogę opisać. – dodał Danny.
–I zrobisz to. – potwierdził prokurator – Jeśli znajdziemy go w systemie informacji i okaże się, że ten facet żyje to... to dopiero wtedy zacznę działać. – zakończył niemal mrucząc
–Skoro wysłał tę kartkę, to może prosi o pomoc, pani prokuratorze. Możliwe, że szuka wyjścia, by się z tego wyplątać. – kontynuował Danny.
–Naiwny jesteś jeszcze chłopcze. Nie wiesz, do czego potrafią się posunąć, by zdobyć to, czego chcą. Na razie nie mamy nic na potwierdzenie tego, że Croucket ma w ogóle jakichkolwiek ludzi. Nie chce mi się w to wierzyć; taki człowiek? Macie zdobyć wszelkie istotne informacje o Crouckecie i przynieść je do mnie. Sprawdzimy go. Aha, wyślę też agentów, którzy będą go śledzić. To wszystko.
–Jeszcze chwilkę, jeśli można; – Danny nie dawał za wygraną – A co z tą informacją o dowodach na zdradę żony
–Że to miał być niby powód do wyświadczenia bezpłatnej usługi dla jednego z ludzi Croucketa? – prokurator śmiał się przez chwilę. – Gdyby tak było, to pół tego kraju musiałoby w ten sposób pracować dla Croucketa.
–Skąd pan wie, że tak nie jest? – poważnie zapytał Danny.
–Danny, przestań! – skarcił go Sanchez. – To jest prokurator!
–Spokojnie Sanchez, chłopak się dopiero uczy i nie ma jeszcze ogłady, rozumiem. Jesteś bardzo ciekawski. – zwrócił się do Danniego. – Ale to dobrze. To cecha dobrego gliny. Ale najpierw musicie znaleźć cokolwiek na Croucketa. Bez tego nie pozwolę pójść wam dalej, bo się ośmieszymy. Nie oskarżę niewinnego człowieka.
–Na razie to nam wystarczy. – powiedział Sanchez wstając – Ruszamy do pracy.
Kiedy wyszli z gabinetu prokuratora, Sanchez skrytykował zachowanie Danniego.
–Co ci strzeliło do głowy? To jest prokurator! Z nim trzeba ostrożnie, bo jak coś pójdzie nie tak, zamknie śledztwo albo przekaże komuś innemu i tyle będziemy z tego mieli.
–Jeżeli będziemy mieli dostęp wyłącznie do oficjalnych danych Croucketa, to my zamkniemy śledztwo z powodu braku dowodów w sprawie. Jestem przekonany, że oficjalnie Croucket jest czysty jak łza
–Danny spokojnie, czemu się tak uwziąłeś na tego biznesmena? Może to faktycznie jakaś pułapka. Może cię ktoś nabrał, a ty się przejmujesz.
–Tak? to dlaczego doktor Shean był tak przerażony, kiedy z nim rozmawialiśmy? Dlaczego prokurator nie wziął pod uwagę współpracy Croucketa z domami publicznymi, co? I dlaczego przeoczył fakt, że po zdjęciu bandaży może być cały łysy, ale twarz pozostanie taka sama?
–Danny... – Sanchez próbował go powstrzymać, ale Danny już się rozpędził.
–I dlaczego sugeruje, że to wszystko jakaś szopka odstawiona dla nas, ha? W jakim celu?
–A może odwracają naszą uwagę od jakiegoś handlu bronią albo narkotykami?
–Ale w taki sposób?
–Nie wiem, musimy najpierw zrobić to, co do nas należy. Ja idę pogadać z informatykami, a ty idź i umów się z rysownikami, żeby zrobili jego portret.
–Zrobię to jutro z samego rana, szefie.
–Aleś się zawziął.
–Bo coś tu jest nie tak, szefie. – Danny pokręcił głową w zamyśleniu – I to bardzo nie tak.
–Za bardzo się nagrzałeś do tej roboty. Idź do siebie, wypocznij, a jutro przyjdziesz i zaczniemy działać.
–Dobra, to do jutra, szefie. – rozeszli się już w różne strony, ale Danny odwrócił się jeszcze na moment. – Aha, można jeszcze jedną uwagę? – Sanchez zatrzymał się, westchnął głęboko i odwrócił się do Danniego.
–No, mów.
–Ten portret pamięciowy też nie ma żadnego sensu, bo przed tym, co mu się stało na pewno miał jakieś włosy. A być może i brodę też. A teraz nie będzie miał ani tego, ani tego i nawet jak go ktoś widział, to teraz może go nie rozpoznać.
–Przestań już o tym myśleć i idź do domu! – ostro rozkazał mu Sanchez.
Danny i Sanchez rozdzielili się. Danny posłusznie poszedł do rysowników i umówił się nazajutrz, by wykonali portret pamięciowy według jego opisu i wyszedł z komendy. Jednak nie poszedł do akademika, tylko chodził po pierwszych napotkanych domach publicznych i jako tajny agent policyjny, pytał, czy nawiązały współpracę z firmą Croucketa. Żadna agencja się nie przyznała, nawet gdy próbował im grozić sankcjami karnymi.
Po godzinie poddał się i wrócił do akademika. Zjadł kolację, wziął kąpiel i usiadł przed laptopem, by obejrzeć film. Jednak twarz w bandażach nie dawała mu spokoju. Postanowił sam coś znaleźć na temat Croucketa i obandażowanej głowy. Kumpel z pokoju obok, geek komputerowy, mógł się dla niego włamać do systemu komputerowego i wyszukać na ich temat wszystko, czego nie dowie się od policji.
Wstał i poszedł do pokoju obok. W całkowicie ciemnym pokoju, przy komputerze siedział ostrzyżony na jeża okularnik ze wzrokiem wlepionym w ekran komputera. Co chwila na wystukiwał coś na klawiaturze. A jednak zapytał pierwszy:
–Hej Danny, co tam słychać?
–Wszystko dobrze. Właśnie wychodzę do sklepu po jakieś bułki, nie chcesz czegoś?
Kolega nie odpowiedział od razu, ale w końcu przemówił:
–Lepiej powiedz z czym przyszedłeś i co mam dla ciebie zrobić. – odparł, nie odrywając oczu od komputera.
–Jimmy, czemu zaraz z czymś mam do ciebie przychodzić? Nie mogę po prostu zapytać, czy nie chcesz czegoś przy okazji ze sklepu?
–O północy raczej się nie chodzi po bułki; no chyba, że do monopolowego. Mów, czego chcesz.
–Dobra, potrzebuję, żebyś się gdzieś włamał. Potrzebne mi są wszystkie informacje na temat Edwarda Croucketa.
–Wow, zatrudnił cię w firmie? – Jimmy popatrzył na niego przez moment z kpiącą miną, po czym znów wrócił do ekranu. – Czy dopiero starasz się o posadę?
–Tak, właśnie tak. – do tej pory nie wiedział, jak ma to przedstawić Jimowi – Staram się o posadę. I potrzebuję informacji o tym facecie. Wiesz, co lubi, gdzie chodzi, gdzie się urodził i takie tam.
Jim westchnął i znowu milczał przez chwilę
–Nie umiesz kłamać, Danny. Powiedz, o co ci naprawdę chodzi.
–No dobra, razem z szefem prowadzimy pewną sprawę. I prawdopodobnie zamieszany jest w to Croucket.
–Croucket? – zdziwił się Jim. – Ten biznesmen? To nie możliwe, przecież to za duża figura, żeby popełniać jakiekolwiek przestępstwa. Ledwie kichnie, a już wszyscy lecą mu chusteczkę podawać. Taki człowiek nie narażał by na zgubę tego, co już zdobył.
–Dlatego chcę się upewnić na 100%, że nic na niego nie znajdę.
Jim znów był cicho przez moment.
–No dobra, znam pewien bank danych. Tam może coś być. Na początek sprawdzimy to, a potem zobaczymy.
Jim zabrał się do pracy, a Danny przysiadł się do niego i również wpatrzył się w monitor. W pewnym momencie Jim przerwał, zdjął ręce z klawiatury, zamrugał oczami i spojrzał w dół.
–Danny, sapiesz mi nad uchem, a to mi przeszkadza. Mógłbyś się odsunąć kawałek?
–Przepraszam – zmieszał się i oparł na poręczy krzesła najdalej jak mógł.
Jim powrócił do pracy. Po kilku minutach zawołał:
–Jesteśmy. No to co? Wpisywać?
–Wpisz.
Jim wpisał imię i nazwisko.
–Jest. Edward Croucket. – Danny ponownie zbliżył się do komputera. – Ej, to nie ten gość, co ty mi tu... Aha. – Na ekranie była zupełnie inna twarz niż ta, której spodziewał się ujrzeć Danny. Była na niej otyła, nalana twarz młodego człowieka. Miał zimne, okrutne spojrzenie, a podbródek wylewał się na szyję, która szerokością odpowiadała twarzy. Dopiero po chwili spostrzegł pod spodem wizerunek Edwarda Croucketa – biznesmena.
–Podałem ci wszystkich Edwardów Croucketów, jacy występowali kiedykolwiek w Stanach. To jest wszystko. Imię i nazwisko można wpisać osobno, ale wyjdzie całkowicie inna osoba.
–Patrz na ich dane osobowe. – Danny dotknął palcem ekranu – Nie dziwi cię to, że obaj mają taką samą datę urodzenia?
–I miejscowość urodzenia. – zauważył Jim.
–Przypadek?
–Nie wiem. Na to wygląda.
–Gdzie to jest? – Danny wskazał palcem na miejscowość
Jim włączył nową stronę i wyszukał położenia miejscowości na mapie.
–To jakieś dwadzieścia kilometrów stąd. Można tam dojechać nawet podmiejscówką. Zamówić ci bilet od razu? – Danny spojrzał na Jima ze zdziwieniem – No co, przecież to oczywiste, że tam jutro pojedziesz i sprawdzisz, czy znają obu Crouckettów, czy tylko jednego.
–Czytasz mi w myślach. Dobra, zamów i wydrukuj potwierdzenie. Pojadę tam, jak tylko wyjdę z komendy. Strasznie ci dziękuję. – wstał i wyszedł z pokoju. Dopiero wtedy Jim odetchnął, opadł zemdlony na oparcie krzesła i zamknął oczy. Jednak zaraz je otworzył i krzyknął:
–Danny! A co z jutrzejszymi wykładami? Dawno cię nie było na uczelni!
–Zrób mi notatki! – odkrzyknął Danny ze swojego pokoju
–Nie ma sprawy. – odpowiedział już do siebie samego, dalej leżąc na oparciu
Nazajutrz Danny wstał wcześnie, zjadł pośpiesznie śniadanie i jak najszybciej poszedł do rysowników. Po drodze spotkał Sancheza idącego do pracowni informatycznej. Powiedział, że dziś nie będzie miał dla niego czasu i że spotka się z nim dopiero jutro. Sanchez nie rozumiał postępowania Danniego, ale chłopak już dawno zniknął za zakrętem. Sanchez był zły na Danniego.
Przy tworzeniu portretu spędził koło półtora godziny. Zaraz potem wrzucono portret do bazy, by sprawdzić, czy człowiek taki istnieje. Rezultat był jednoznaczny: człowiekiem, którego rysopis podał Danny był nikt inny jak Jack Hammett. W jego notce biograficznej była wzmianka o śmierci we własnym domu w wyniku wybuchu gazu. I fakt, że był zawodowym żołnierzem. Nic więcej. Z tą notatką Danny poszedł do prokuratora. Prokurator stwierdził, że skoro Hammet nie żyje, nie mógł to być on, a osoba, która napisała kartkę pozostaje nadal nieznana i nic więcej nie można zrobić.
–Prokuratorze, podałem dokładny opis przestępcy, który ze mną rozmawiał, dlaczego to nie może być on?
Prokurator wskazał na kartkę:
–Tu pisze wyraźnie, że gość nie żyje, nie umiesz czytać? A skoro nie żyje, to musiałeś źle zapamiętać twarz tego, kogo widziałeś.
–A co z kartką? Może rozpoznamy go po charakterze pisma?
–Najpierw musiałbym mieć pewność, że ten, którego zapamiętałeś żyje. Jeśli w dane wskazują na to, że nie, to nie mam podstaw do wszczynania śledztwa w tej sprawie.
–Prokuratorze...
–Koniec i kropka, chłopcze.
Danny wyszedł z gabinetu zdenerwowany. Wiedział, że nic tu już nie wskóra. „Przecież widziałem tego faceta na własne oczy! Dlaczego nikt mi nie chce uwierzyć? A może widziałem ducha?” Jedyne, co mu teraz pozostało do zrobienia, to pojechać do miasta, w którym ponoć mieszkało dwóch Edwardów Crouckettów. „Bilet!” – przypomniał sobie, że przecież nie wziął wydruku potwierdzenia na rezerwację biletu od Jima. Pojechał z powrotem do domu.
Ale zanim jeszcze wysiadł z autobusu, zobaczył zgromadzony wokół domu tłum ludzi, policyjny radiowóz i karetkę. Na noszach leżał plastikowy czarny worek. Był wypełniony zwłokami, ale był zamknięty. Danniego przepełniła zgroza i straszne przeczucie. Kiedy wysiadł z autobusu, natychmiast pobiegł do policjantów.
–Przepraszam, mieszkam tu z moim kolegą, czy nic mu się nie stało?
–Wręcz przeciwnie. – powiedział policjant i wskazał worek ze zwłokami
–O nie, to Jim? Co mu się stało?
–Wypadek. Pośliznął się na schodach i skręcił sobie kark.
Danny stał w bezruchu i głośno dyszał, a w myślach wciąż powtarzał: „Nie, nie, nie, tylko nie Jim.”
–Kto was wezwał?
–Sąsiedzi usłyszeli hałas i krzyk. Wezwali też natychmiast karetkę, ale jak przyjechała, było już za późno.
–Mieszkam tu, czy mogę wejść?
–Jeszcze nie. Dopiero wtedy, gdy zbadamy wszystko do końca.
Danny nie miał wyjścia – musiał czekać. Ale postanowił nie siedzieć bezczynnie i pojechał z powrotem na komendę. Czuł się przybity nagłym ciężarem, jaki na niego spadł. W myślach wciąż widział Jima ślęczącego nad komputerem i słyszał ich ostatnią rozmowę. Wiedział, że Jim był bałaganiarzem, a ostatnio zbyt często chodził z głową w chmurach. A to, że potknął się na schodach było do niego podobne.
Po wyjściu z autobusu pociągnął się niemrawo do biura Sancheza. Biuro było puste, ale otwarte. Danny siadł ciężko na krześle i zapatrzył się w okno. Tak było mu dobrze. Chciałby stąd już nigdy nie wstawać. Nie ruszył się nawet, gdy usłyszał kroki na schodach, a zaraz potem Sancheza wchodzącego do pokoju.
–Dzień dobry Danny. – powiedział, ale nie usłyszał odpowiedzi. – Coś się stało? – nadal milczał. – Danny, dlaczego z ciebie tak trzeba zawsze wszystko wyciągać?
–Dziś rano zginął mój kolega z pokoju obok. – powiedział ściszonym głosem, że wzrokiem nadal utkwionym w szybę. – Pojechałem na policję do rysowników, a potem do domu. A tam na miejscu już było pełno glin i śledczych. Policjant powiedział mi, że pośliznął się na schodach i skręcił kark.
–No tak. – mruknął Sanchez – Strasznie mi przykro. Jak pech, to pech.
–Najdziwniejsze jest to, szefie, że to do niego pasowało.
–Pasowało? Jak to?
–Tak, pasowało. – odwrócił się do Sancheza – Był ostatnio strasznie roztargniony. Kiedykolwiek przechodziłem obok, przewracał się na mnie, potykał się, zapominał różnych rzeczy, które mu musiałem podawać... chodził strasznie zamyślony i ciągle tylko siedział przy komputerze. Nikt go nie odwiedzał, ale jak już do niego wpadałem, to nawet na mnie nie patrzył. Nic, tylko ten komputer. Czułem się, jakbym gadał do ściany...
–No tak – mruknął zniecierpliwiony Sanchez – A jak portret?
–Tak jak się tego spodziewałem, prokurator stwierdził, że gość z portretu nie żyje, więc nie ma podstaw, by wierzyć temu, co zostało napisane na kartce.
–Może ma rację. Trzeba by sprowadzić grafologa, może poznałby po piśmie.
Danny pokręcił przecząco głową:
–Uznałby, że skoro gość nie żyje, to ktoś podrobił jego pismo.
–Widzę, że już rozgryzłeś prokuratora. Ostrożność w każdym calu, to jego dewiza.
–Mogłoby i tak być. Pytanie tylko, w jakim celu to wszystko?
–Po kiego licha miałby ktoś zastawiać pułapkę w szpitalu, udawać i podrabiać pismo człowieka, który nie żyje, nie? – dokończył Sanchez – Też tego nie rozumiem. To wszystko nie ma sensu na razie, ale może wkrótce się dowiemy. – Zapadła chwila milczenia – Danny, zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś w kompletnej rozsypce po śmierci przyjaciela, ale musimy napisać raporty i wypełnić papiery. Zebrało się trochę papierkowej roboty.
–Niech pan to zrobi dziś, szefie, ja nie mam dziś do tego głowy. Mam coś ważnego do załatwienia. Do widzenia.
Sanchez zdębiał.
–Danny! Dokąd idziesz? Jesteś u mnie na praktyce, mogę cię stąd wyrzucić! Słyszysz mnie?
Nie bacząc już na wołającego za nim Sancheza, udał się prosto do domu. Kiedy do niego dotarł, policja już zakończyła badania.
–Jestem praktykantem w biurze detektywa Sancheza. Czy mógłby mi pan coś powiedzieć o tym, co tu się stało?
–Powiedzieć mogę tylko tyle, że nie mam nic do powiedzenia.
–Jak to?
–Twój kolega był po prostu nieostrożny, potknął się i spadł.
–Ale dlaczego?
–A skąd mam to wiedzieć? Może było ciemno, może zapomniał okularów? Z resztą badamy jeszcze sprawę.
–Mogę przynajmniej już wejść?
–Tak, teraz możesz wejść.
Danny wszedł do pokoju Jima. Wszystko zostało tak, jak poprzedniej nocy. Nic się nie zmieniło. Nawet okulary zostały na szafce, tam, gdzie Jim je kładł przed zaśnięciem. Często mu się zdarzało, że chodził po domu bez okularów, mimo iż miał bardzo słaby wzrok. Raz nawet wpadł na Danniego idącego z gorącą herbatą, bo go nie dostrzegł.
Danny podszedł do komputera i usiadł na miejscu Jima. Pochylił się do przodu i oparł łokcie na biurku. W tym momencie przesunęła się klawiatura i zauważył złożony pod nią na czworo gruby plik białych kartek. Wyjął ją, rozłożył i zobaczył wydrukowane profile obu Edwardów na dwóch osobnych kartkach oraz potwierdzenie rezerwacji biletu. Zdał sobie sprawę, że nawet nie pomyślał, żeby to wszystko wydrukować. „Zawsze pamiętałeś o takich drobiazgach. Musiałeś umierać? Co ja teraz bez ciebie zrobię?” – pomyślał smutno. Nie mogąc tu dłużej przebywać, wyszedł z domu i udał się na dworzec.
Do miasteczka nie było daleko. Przybył tam po zaledwie pół godzinnej jeździe. Było ostatnim miejscem, do którego dojeżdżała kolej. Potem pociąg znów odjeżdżał w stronę miasta. Danny przyjechał koło południa, więc ulice były opustoszałe. Na maleńkim rynku kręciły się tylko wróble i gołębie. Danny miał zamiar przepytać przechodniów w sprawie obu Edwardów, ale musiałby czekać, aż się ktokolwiek zjawi.
Długo nikt nie przychodził, więc postanowił nie marnować dłużej czasu i poszukać miejscowego komisariatu policji. „Na pewno ktoś będzie w barze.” – pomyślał – „Tam się dowiem, gdzie jest komisariat.” Rozejrzał się. Na rogu widniał szyld: „Pod dzikim kogutem.” Danny ruszył więc w tę stronę. Wszedł do baru. Był pusty, ale w górnym rogu baru był włączony telewizor, a barman siedział za ladą, tyłem do niego i wpatrywał się w ekran. Nie zareagował na wejście Danniego, więc sam zawołał:
–Dzień dobry!
Barman odwrócił się zaskoczony i wyjął papierosa z ust.
–Dzień dobry, słucham.
–Szukam miejscowego komisariatu policji. Może mi pan powiedzieć, gdzie to jest? – Barman spojrzał na Danniego nieufnie, co ten zauważył – Spokojnie, mam tylko jedno pytanie do miejscowego szeryfa, to wszystko. – po namyśle jednak powiedział – A… a może pan mi pomoże. Mam tu zdjęcia dwóch ludzi o tym samym imieniu i nazwisku, którzy urodzili się w jednym roku, w tej samej miejscowości. A to właśnie tu. – Podszedł do barmana, wyjął obie kartki i pokazał mu zdjęcia. – Chcę się czegoś dowiedzieć o tych ludziach.
Barman spoglądał to na jedno, to na drugie zdjęcie, zastanawiał się, a w końcu powiedział:
–Nie znam ani jednego, ani drugiego. Nigdy ich tu nie widziałem. – Barman umilkł, pociągnął papierosa i wypuszczając dym wpatrzył się w okno. Danny chciał już odejść, gdy, tamten dodał – Ale jest tu pewien człowiek, który może ci coś więcej powiedzieć. Czekaj.
Barman wziął z powrotem papierosa do ust, odwrócił się i powoli wyszedł. Wrócił po chwili z rozłożoną mapą. Położył ją na ladzie i wskazał palcem jedno miejsce. Danny zbliżył się.
–Patrz, tu jesteśmy. Z rynku musisz iść tą ulicą; cały czas prosto. Potem skręcisz tu. Będzie tam takie małe drzewko po lewej stronie, to będziesz wiedział gdzie. Potem cały czas pod górę, dopóki nie zobaczysz takiej małej drewnianej chatki. Tam mieszka najstarszy mieszkaniec tego miasta i on zna tu tych, co żyją i tych, co już odeszli.
–A policja?
–Policja gówno wie, nic ci nie powiedzą, a jeszcze dostaniesz po łbie. Więc odradzam.
–Bardzo panu dziękuję. – Danny ukłonił się i wyszedł. Poszedł tą trasą, którą wyznaczył mu barman. „Mam nadzieję że mnie nie zrobił w bambuko i że nie stracę tu czasu.”
Trochę to trwało, zanim Danny dotarł do starej, chwiejącej się chaty na skraju lasu. Był miejski stworzeniem, a więc nie miał kondycji. Ciężko dysząc, dobrnął do chaty i zastukał w drzwi. Nikt nie odpowiedział ani nie przyszedł. Danny zastukał jeszcze raz.
–Halo! Jest tu kto? – usłyszał odgłos powolnych, szurających po podłodze stóp. Powoli otworzyły się drzwi i wyjrzał z nich niski staruszek z długimi włosami i brodą.
–Dzień dobry panie, czego sobie życzycie? – odezwał się
–Dzień dobry... jestem z policji i prowadzę... – dyszał i dochodził do siebie i nie miał cierpliwości, by wyjaśniać, kim jest, więc poszedł na skróty – Mam tu portrety dwóch ludzi o tym samym... – wyjmując kartkę nadal dyszał co drugie słowo, więc staruszek mu przerwał:
–Chodźcie panie do środka; odpoczniecie nieco, dam wam dobrego soku do wypicia, a potem mi wszystko opowiecie.
Danny wszedł za nim do środka, usadowił się przy stole stojącym na środku głównej izby, która wydawał się być sypialnią, salonem i kuchnią w jednym. Było ubogo, ale czysto. Starzec nalał zimnego soku do dwóch szklanek, wrócił do stołu i jedną z nich podał Danniemu, który natychmiast wypił wszystko i podziękował.
–No, a teraz mówicie panie, z czym do mnie przyszliście.
–Jestem z biura detektywistycznego i prowadzę pewną sprawę. – podkoloryzował fakty – Pozwoli pan, że będę wszystko nagrywał? – staruszek wzruszył ramionami, ale się zgodził. Danny sięgnął do torby, wyjął dyktafon, włączył i postawił go na stole. – Sprawa dotyczy tych obu mężczyzn. – Danny wyciągnął portrety obu mężczyzn i pokazał staruszkowi. Ten wziął je powoli i przyjrzał się dokładnie, a Danny mówił – Obaj pochodzą ponoć z tego miasteczka. Obaj urodzili się w tym samym roku i tak samo się nazywają. Może pan coś o nich mi powiedzieć?
–Tego kiedyś znałem. – wskazał głową na grubego mężczyznę. – To był zły człowiek.
–To jest Edward Croucket?
–Tak. – staruszek pokiwał głową – Edward szalony. Tak go tu nazywali. Ale on nie był zły sam z siebie, tylko opętany.
–Opętany?
–Tak, zło się do niego przyczepiło. Jako małe dziecko był jeszcze normalny, biegał i bawił się jak inne dzieci. Ale gdy dorósł i zadźgał własnego psa na oczach rodziców. Złapali go, zamknęli w piwnicy, żeby wywieźć do jakiejś ochronki, panie. Ale on się wydostał i uciekł.
–Szukali go?
–A jakże, z psami, z latarkami po całym lesie łazili, ale on zwiał i tyleśmy go widzieli. Od tamtej pory każdy się go bał. Ludzie drżeli ze strachu o swoje życie.
–Co się z nim stało?
–Umarł.
–Kiedy?
–Jak miał piętnaście lat.
–A co robił zanim umarł?
–Mieszkał w tym lesie, jeszcze dalej niż ja, tam daleko w lesie. Sam sobie zbudował tam chatę, jako małe dziecko, żeby się od ludzi odsunąć.
–Małe dziecko?
–A jak; sam to widziałem z daleka. Jak po lesie jeszcze, chodziłem, to do niego czasem też zajrzałem. Samotność nie jest dobra dla nikogo, wie pan. Był strasznie silny. Miał siłę dziesięciu wołów. Raz widziałem, jak gołymi rękami chwycił jelenia w biegu i jednym ruchem złamał mu kark. Potem rozdarł mu pazurami skórę na grzbiecie, jak niedźwiedź i gryzł surowe mięso, pełne krwi.
Danniego przeszył dreszcz i poczuł nudności:
–Brrr, jelenie, dziecko budujące sobie chatę… nie wierzę.
–A ja wiem panie, jak to brzmi. Niewiarygodna bajeczka, nie? – Starzec kiwnął głową – Nikt mi nie wierzy, a ja jeden wiem, co widziałem.
–Co się potem z nim stało?
–Nic; pewnego dnia znalazłem go martwego na podłodze chaty.
–Wie pan, na co umarł?
Staruszek wzruszył ramionami i zaprzeczył ruchem głowy.
–Ja nie jestem z policji. Wykopałem mu po prostu grób i zaciągnąłem go tam. Chata już się dawno zawaliła, ale grób wciąż tam jest. Poprosiłem nawet księdza, żeby poświęcił ziemię na grobie, ale odmówił. Twierdził, że to wcielony diabeł. I może miał rację.
–A tego pan zna? – Danny zmienił temat.
Staruszek przyjrzał się uważnie drugiemu zdjęciu:
–Nie, tego tu nigdy nie było. To jakiś obcy.
–Znalazłem informację, że on tu również mieszkał i pochodzi stąd. – powtórzył.
–Nie, jak długo tu mieszkam i widziałem różnych ludzi, tego nie znam. Ale widziałem, że na krótko zanim znalazłem tamtego na podłodze chaty, przyszedł do niego jakiś młody chłopak. Był w tym samym wieku, co Edward.
–A potem?
–Poszedł sobie i więcej go nie widziałem. Może zło przeniosło się do jego duszy. Pewnie był jeszcze silniejszy od tamtego. – Danny pomyślał w tej chwili o tym samym, ale wydało mu się to bardzo mało wiarygodne.
–Cóż, dziękuję panu bardzo, muszę już iść.
–Nie zostanie pan na dłużej?
–Przykro mi, ale nie mogę. Przede mną jeszcze długa droga do domu.
–No cóż, zapraszam w przyszłości, jeśli jeszcze tutaj będę.
Danny spakował wszystkie rzeczy, a starzec odprowadził Danniego do drzwi i pożegnał się. Danny wyszedł i ruszył z powrotem do dworca. Nie bardzo wiedział, jak ma przyjąć te zupełnie nowe informacje. To wszystko, czego się dowiedział sprawiało, że miął gęsią skórkę na całym ciele.
Kiedy przybył do miasta, była już szósta wieczorem, ale Danny poszedł prosto na komendę, w nadziei, że spotka tam jeszcze Sancheza. Pytał się o niego, ale Sanchez wyszedł już do domu, a komórki nie odbierał, co oznaczało, że jest zły na Dannego i nie ma zamiaru zamienić z nim ani słowa przynajmniej do jutra rana. Danny zrezygnował z poszukiwań i wrócił do domu.
17. Edward Szalony
Niedługo po rozmowie za Sanchezem i Dannym, prokurator musiał przeprowadzić nieprzyjemną rozmowę:
–Witam prokuratorze, jak przebiegła rozmowa i jaki ma pan dla mnie wynik?
–Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy. Wszystkie istotne informacje są utajone, a pańscy ludzie bezpieczni.
–Tak? Dlaczego więc te dwa gagatki odkryły drugiego mnie, hm? – prokurator trząsł się i pocił, a rozmówca ciągnął dalej – No, prokuratorze, czekam na odpowiedź.
–Strasznie mi przykro, to nasze niedopatrzenie. Nie wzięliśmy tego pod uwagę.
–Ostatni raz się wam coś takiego zdarzyło.
–Oczywiście.
–Bo jeżeli się to powtórzy, to nie tylko nie doczeka się pan awansu, ale i następnego poranka.
–Rozumiem.
–Natychmiast pozbądźcie się tych informacji. A my zajmiemy się resztą.
–Jasne.
–Aha, przyciśnijcie też wszystkie dziwki. Ani słowa, bo one też mogą stracić narzędzie pracy albo i gorzej.
–Natychmiast.
–No i ostatnia sprawa.
–Słucham, proszę pana.
–Ten dzieciak od Sancheza... ma być zdjęty ze sprawy. Sanchez również.
–Sanchez będzie posłuszny, ale z tym chłopakiem mogą być problemy. On nie jest jeszcze policjantem i nie ma żadnych praw ani obowiązków. Poza tym działa sam na własną rękę i nie jesteśmy w stanie go kontrolować.
–W takim razie zostawcie go mi. Ja już wiem, co z nim zrobić.
–Jak pan sobie życzy. – prokurator odłożył słuchawkę bez pożegnania; ta rozmowa popsuła mu cały dzień.
***
Ponieważ dzień po samodzielnej wyprawie Danny chciał nadrobić swoje nieposłuszeństwo, przyszedł do biura Sancheza punktualnie, co mu się nigdy nie zdarzało. Na jego widok Sanchez zatrzasnął otwartą szufladę biurka ze złości i krzyczał:
–Co ty sobie wyobrażasz, co?! Że będziesz tak wychodził, kiedy ci się podoba?!
–Przepraszam szefie.
–Jeśli mi się nie spodoba twoja praca, szybko stąd wylecisz! Jesteś u mnie na praktyce, to masz siedzieć w biurze i robić, co ci każę, a jak ci się nie podoba, to spadaj!
–Jeszcze raz przepraszam, ale na pewno padnie pan z wrażenia, jak się pan dowie, co wczoraj odkryłem...
–Jeszcze raz zrobisz coś takiego jak wczoraj i możesz się pożegnać z zaliczeniem studiów na zawsze!
–Wysłucha mnie pan wreszcie, czy nie?! – krzyknął Danny
Tym razem Sanchez zamilkł. „Proszę, proszę, a jednak ta panienka potrafi się postawić.”
–No proszę, mów.
Danny usiadł na krześle przodem do oparcia i oparł na nim łokcie.
–Nie poszedłem się nikomu wypłakiwać w rękaw ani obijać się, jak pan myśli, tylko wziąłem tyłek w troki i pojechałem do pewnej małej miejscowości.
–Do jakiej znowu miejscowości?
–Zaraz, wszystko wyjaśnię. – Danny opowiedział detektywowi o wszystkich swoich działaniach i ich wynikach, po czym wyjął z torby portrety obu Edwardów, dyktafon i zaprezentował osłupiałemu Sanchezowi nagranie rozmowy ze staruszkiem. Sanchez wysłuchał nagrania, siedział w bezruchu i mrugał oczami przez chwilę.
–Czy ja dobrze rozumiem, że Croucket to nie Croucket, tylko ktoś zupełnie inny? – powiedział zdziwiony.
–Na to wygląda szefie.
Sanchez spojrzał jeszcze raz na profile.
–Mogę pokazać to naszym informatykom? Niech mi pokażą profil tego grubasa w bazie. Muszę to zobaczyć na własne oczy.
–Oczywiście.
Zapanowała chwila ciszy.
–Dobra robota Danny. Cholernie dobra robota.
–Dziękuję szefie.
–Tylko musisz mnie informować o wszystkim, co masz zamiar zrobić i gdzie idziesz, bo odpowiadam za ciebie, rozumiesz?
–Będę się pilnował szefie, obiecuję.
–Ja też muszę ci powiedzieć, że przycisnąłem jedną taką panienkę z agencji towarzyskiej.
–W sprawie...
–Wyjaśnienia szantażu zdradami małżeńskimi.
–Ale jak?
–Obiecałem jej ochronę w razie kłopotów. Że nie musi się niczego bać i takie tam bzdety.
–Ale zamierza szef dotrzymać słowa?
–A gdzie tam.
–To nieuczciwe.
–Gdybym postępował tak do końca uczciwie z każdą z nich, to wylądowałbym na bruku wyśmiany i bez ani jednej odpowiedzi na pytania.
Danny przemilczał fakt, że w jego przypadku właśnie tak było. Nie wiedział, jak Sanchez to robi, że zmusza wykolejeńców do powiedzenia prawdy i jak wyciąga z nich to, czego chce. Ale kiedy poznał jego metodę, nie ufał mu już w takim stopniu jak przedtem i stracił do niego szacunek.
–No i? Co powiedziała?
–Powiedziała mi, że chodzi o szantaż dotyczący podpisywania bardzo kosztownych polis na życie. Szukają takich, którzy boją się swoich żon. Zanim ona pójdzie do łóżka z klientem, każe mu podpisać umowę na uregulowanie rachunku za usługę. W rzeczywistości to jest polisa, ale żaden z tych cymbałów jej nie czyta i podpisują jak leci. A za miesiąc zgłaszają się do niego po pieniądze; bardzo grube pieniądze. Jeśli nie zapłaci, to żona dowie się, gdzie spędza każdy wieczór. I rozwód gotowy, a przynajmniej na to wygląda. Dostaje dwadzieścia procent od klienta. Aha, no i zeznała, że łącznikiem między dziewczynami a biurem jest była sekretarka Steve'a Lighera. Ją też musimy znaleźć i zgarnąć.
–Ma pan to na piśmie?
–Będzie zeznawać jako świadek. Damy jej wtedy statut świadka koronnego i dostanie ochronę.
–Detektywie, przecież ten gość napisał, że jest pan w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
–Ty jeszcze w to wierzysz?
–Przecież Croucket może kazać ją sprzątnąć. Nie wiem, może też kazał sprzątnąć mojego kumpla.
–Nie chce mi się w to wierzyć. Malwersacje tak, ale zabójstwa? Przecież narażałby wtedy swoją reputację na szwank.
–Jeśli ta dziwka przeżyje, to znaczy, że nie miałem racji. Ale jeśli wkrótce umrze, to... to będzie oznaczać, że Croucket maczał w tym palce.
–Mógł maczać Danny; najpierw musisz mieć na to dowody. Może jej się przytrafić jakiś wypadek.
–Tak, czy siak, jeżeli pan jej nie ochroni, a ona zginie, to nie będzie miał pan nic. Tamten facet napisał, że on o wszystkim wie, to może już ma na nią oko, a… może...– Danny urwał – Może wiedział też o tym, co zrobił Jim.
–A co on ma do tego Jima? Nie sądź pochopnie.
–Odrobina ostrożności nie zawadzi. Jestem prawie pewien, że jego śmierć to sprawka Croucketa.
Sanchez parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem. Nagle zadzwonił telefon. Sanchez podniósł się i odebrał. Słuchał przez chwilę, po czym podziękował i odłożył słuchawkę.
–Kto to?
–Dzwonili z komendy. Doktor Shean nie żyje.
–Jak to? Dlaczego?
–Udusił się dziś w nocy. Właśnie weszli do jego mieszkania.
–Udusił się?
–Dowiemy się wszystkiego, kiedy przyjedziemy na miejsce.
–I co? Najpierw Jim, teraz doktor. I kolejny świadek nie żyje. Musi pan uważać na tę panienkę, bo ona także panu niczego nie dostarczy.
–Na razie muszę przesłuchać jeszcze jednego zbira i jeszcze jednego cywila. Obaj twierdzą, że widzieli tego gościa na własne oczy. No i musimy obaj jechać sprawdzić te dwa profile.
***
W pokoju przesłuchań siedział rozwalony na krześle więzień. Naprzeciwko niego był detektyw Sanchez. Mając na uwadze rozwój ostatnich wypadków, wyciągnął kartkę i dyktafon z teczki. Dyktafon włączył i ustawił na stole, a na kartce napisał coś i zaczął:
–Chcę, żebyś powiedział mi wszystko, co wiesz na temat tego faceta – pokazał mu portret informatyków – Zgłosiłeś się, twierdząc, że widziałeś go. Wiesz, jak się nazywa?
–Nie wiedziałem, jak się nazywa. A widziałem go tylko jeden raz.
–Czy to ten człowiek?
Mężczyzna wyprostował się i popatrzył.
–Tak, to on. Jak go widziałem, miał długie włosy i brodę, ale po oczach poznaję. To on.
–I twierdzisz, że widziałeś go żywego?
–No pewnie, jak tu siedzę.
–Potwierdzisz to podczas procesu?
–No, mogę, a o co chodzi?
–Ten mężczyzna, to Jack Hammett; jest uznany za zmarłego.
–Że jak? – przestępca był zaskoczony. – To jakaś bzdura, widziałem go na własne oczy! Mogę potwierdzić, że żyje. A przynajmniej żył, kiedy go widziałem.
–Powiedz, co o nim wiesz.
–On należy do gangu duchów. Tak ich nazywamy, bo są diabelsko dobrzy w tym, co robią i nie zostawiają chyba za sobą żadnych śladów.
–Zdążyłem zauważyć. Czy wiesz, kto może być ich dowódcą?
–Nie wiem, kto nimi steruje. Na pewno mają jakiegoś szefa.
–Czy można ich jakoś odnaleźć? Mają gdzieś jakąś siedzibę?
–Nie wiem. Może mają.
–Co ci o nich wiadomo?
–Wiem, że jedyne, co po nich pozostaje, to trupy, puste konta bankowe i puste półki po majątkach i wartościowych rzeczach. A nawet, jak się gdzieś pokażą, to w taki sposób, że ciężko jest ich później rozpoznać. – Sanchez przypomniał sobie zeznania strażnika. – Temu najwyraźniej nie zależało wcale na zachowaniu tajemnicy.
–A co możesz powiedzieć o nim?
–To równy gość. Uratował mi życie.
–Jak to było? Opowiesz?
Mężczyzna zawahał się.
–A nie wpłynie to na moją karę?
–Zależy, czy jest to coś, za co już siedzisz, czy coś, o czy mnie wiemy. – Mężczyzna nadal się wahał. – Ale za zeznania mogę poprosić prokuratora o złagodzenie wyroku.
–Dobra, w takim razie powiem. A więc to było jakieś kilka miesięcy temu temu, kiedy miałem dokonać włamu do Dream Jewel. Chciałem zwinąć parę diamentowych naszyjników i opchnąć je na czarnym rynku za podwójną kasę.
–O tym nie wiemy.
–Ale to mi się nie udało. Nic nie zwinąłem. Cieszyłem się wtedy, że w ogóle przeżyłem. A więc kiedy włamałem się do tego sklepu i już miałem dać stamtąd dyla z towarem, wyrósł przede mną ni stąd ni zowąd Goliat.
–Znałem go. Potężne bydlę.
–To wie pan też Goliat pracował w gangu. A ja pracuję sam. No i on dostał akurat tam też robotę. Nie mógł zostawić świadka, więc postanowił się mnie pozbyć. A przedtem jeszcze się mną trochę pobawić. Wie pan, on lubił podręczyć swoje ofiary, zanim kogoś zabił.
–Wiem.
–Związał mnie, zakneblował, wyniósł na zaplecze sklepu za uszy, jak jakiegoś gówniarza a ja posikałem się wtedy ze strachu, bo wiedziałem co mnie czeka. Już miał mi wyrwać pierwszą nogę ze stawu, kiedy usłyszeliśmy obaj: „puść go.” Goliat obrócił się, ze mną pod pachą, jak z jakąś zabawką i wtedy zobaczyłem wtedy tego gościa. Stał spokojnie w drzwiach z naładowanym karabinem w rękach. Goliat puścił mnie na podłogę, podniósł swoją broń i chciał do niego strzelić, ale tamten był o wiele szybszy i pierwszy do niego wypalił. Zrobił mu straszną dziurę w ramieniu. Goliat puścił swój karabin, zacisnął zęby i żeby nie krzyknąć rzęził. Zaczął do niego podchodzić, kiedy tamten znowu błyskawicznie do niego strzelił i przebił mu z kolei udo. Goliat upadł na podłogę, zaciskał zęby i podrygiwał z bólu i nie wstawał już. Wkrótce jednak krzyczał na całego. Ciary mi przeszły po plecach, bo krew mu leciała z nogi i z ręki jak z butelki, a tamten stał i gapił się na nas spokojnie. Goliat podczołgał się jeszcze do karabinu i już mierzył do niego, kiedy tamten wypalił mu prosto w czaszkę. I Goliat padł na podłogę. Leżał, a on podszedł do mnie. Już żegnałem się z życie, kiedy zorientowałem się, że on mnie rozwiązuje. Wie pan, ja jestem włamywaczem, a nie mordercą. Nie zabijam. Dlatego byłem taki zestrachany, że trząsłem się jak galareta, a tamten nic, zimna krew. Zacząłem do niego mówić, że mu dziękuję, że mu nie zapomnę i że kiedyś się odwdzięczę, a on do mnie tylko tyle, żebym spadał stąd, bo i ja zarobię kulkę. Nic nie ukradłem wtedy, ale wie pan, jak ja się cieszyłem? Jak nigdy. Nie dość, że mnie uratował od tego potwora, to jeszcze darował mi życie i go rozwalił.
–A więc to tak zginął Goliat. Wszyscy się zastanawiali, kto go sprzątnął i kto go tak zmasakrował. Dlaczego o tym nigdy nie powiedziałeś?
–No co pan? Nie wydaje się gościa, który ci uratował zdrowie i życie, wie pan o tym.
Sanchez kazał przestępcy spisać swoje zeznania i podpisać je. Po wszystkim wziął dokument do teczki, wiedząc, że nikt mu już tego nie zabierze i wyszedł. Oczywiście nie zamierzał pomagać temu przestępcy, a oskarżyć go o włam do sklepu jubilerskiego i zatajenie informacji przed policją.
***
Następny przesłuchiwany siedział już w pokoju obok i czekał na detektywa z rękami na stole. Kiedy Sanchez wszedł do pokoju, w którym tamten siedział, odniósł wrażenie, że facet jest lekko podpity. Ale to w tej chwili nie miało dla niego znaczenia. Siadł, wyciągnął dyktafon, przygotował kartki i przedstawił się.
–Wydaje mi się, czy przyszedł pan nietrzeźwy na przesłuchanie?
Mężczyzna parsknął śmiechem.
–Ja nietrzeźwy? Pan mnie jeszcze nie widział nietrzeźwego. – powiedział z obleśnym uśmieszkiem.
–Zaraz mogę panu wlepić wysoką grzywnę za przychodzenie na przesłuchanie w stanie nietrzeźwości, więc proszę o więcej szacunku. – mężczyzna poprawił się na siedzeniu i mruknął
–Przepraszam. – mruknął, a tym razem Sanchez rozsiadł się wygodnie
–No to niech pan spojrzy i odpowiada. – podsunął mu zdjęcie mężczyzny. Widział pan go już?
Mężczyzna spojrzał uważnie na portret, chwilę milczał, skupiając się i zaczął:
–Tak, tak, widziałem tę twarz. A właściwie tylko po oczach rozpoznaję, bo facet miał wtedy brodę i długie czarne włosy. – pokazywał rękami.
–I co ma pan do powiedzenia? – dopytywał się Sanchez.
–Wie pan, ja jestem grabarzem. I czasem chodzę w nocy po swoim cmentarzu, żeby sprawdzać, czy mi ktoś grobów nie okrada. No i jednej nocy idę, patrzę, a tam się ktoś kręci przy jakichś grobach i popija z butelki. Więc już chciałem podejść do niego, wytargać za kołnierz poza cmentarz i tam go porządnie obić, ale tak patrzę, że gość właściwie nic nie robi. Tylko się chwieje na wszystkie strony, popija i patrzy na jakieś dwa nagrobki. Mówię sobie, że „pewnie chce je okraść, skubany”, więc podszedłem bliżej. Ale patrzę, że gość schyla się i składa dwa bukiety kwiatów na tych dwóch grobach. To sobie myślę: „Co jest, do licha?” Potem upadł, wstał, jeszcze chwilę popatrzył, potem poturlał się do mnie, spojrzał, dał mi tę butelkę z której pił i wytoczył się stamtąd. I to tyle.
Sanchez drgnął i poprawił się na krześle.
–Ma pan jeszcze tę butelkę?
–Nie, no co pan? Rozbiłem. Jakbym wszystkie butelki tak trzymał, to założyłbym szklarnię, albo ja wiem co. – Sanchez z powrotem opał na krzesło – Była w połowie pusta, ale to była dobra whisky. Bardzo dobra. Takiej się w markecie nie kupi. – mówił uśmiechając się.
–Sprawdził pan może, co to za groby?
–Tak, jak poszedł, to sprawdziłem.
–I kto tam leżał?
–Jakieś dwie damulki. Samatha Hammet i Monika Hammet. – wzruszył ramionami – Może to siostry, albo coś.
Sanchez milczał przez dłuższą chwilę. Pomyślał tylko „Mam cię Jack.” Potem zapytał grabarza o dane, o spisanie zeznań i podpisanie ich, po czym podziękował mu i wyszedł z pokoju.
Danny czekał przed pokojem przesłuchań na Sancheza. Mimo iż jedno i drugie przesłuchanie trwały nie dłużej niż pół godziny, dla niego wydawało się to wiecznością; chciał już iść do pokoju informatyków, by dowiedzieć się, czy znaleźli cokolwiek na Croucketa i pokazać w bazie profil tego drugiego Croucketa, który Jim przezornie wydrukował dla niego wcześniej – właśnie z tego powodu zginął Jim.
Zabawa się skończyła właśnie w momencie jego śmierci. Chciał jak najszybciej ją pomścić. Jeszcze nie wiedział, jak to udowodni, ale gdzieś w głębi duszy wiedział, że to Croucket ponosi za nią odpowiedzialność. Niecierpliwie przebierał nogami, ale obiecał detektywowi, że się poprawi i będzie się go słuchać. Przynajmniej będzie się starał, bo to mu nigdy nie wychodziło.
Kiedy tylko Sanchez pokazał się w drzwiach, wstał i poszedł za nim posłusznie. Poszli prosto do pracowni informatycznej. Po drodze Sanchez powiedział mu, że przestępca, który potwierdził tożsamość Jacka, potwierdził swoje zeznania, spisał je i opisał w jakich okolicznościach się z nim spotkał. Opowiedział mu także o zeznaniach grabarza i o tym, co przytrafiło mu się w nocy. Danny jednocześnie się ucieszył, że aż dwóch mężczyzn potwierdziło, że jednak nie zwariował i nie widział ducha, ale jednocześnie bardzo współczuł Jackowi tego, co przeżywał codziennie, wiedząc o tym, co musi robić i wciąż przeżywając śmierć rodziny.
W pokoju informatyków pokazano im wszystkie wyniki. Informacje, tak jak się tego spodziewał Danny, były całkowicie nieprzydatne. Dotyczyły w większości korespondencji między szefem a pracownikami, przekazywania istotnych dla biznesu informacji, korespondencji prywatnej i koleżeńskiej, ale nic z tego nie nadawało się do oskarżenia Croucketa.
Ponadto, podana przez Danniego baza danych, sprawdzona przez informatyków, wykazała, że nie ma drugiego Edwarda Croucketa, a istnieje w niej jedynie Edward Croucket – biznesmen. Informatycy nie wiedzieli, skąd Danny ma informacje na kartce o drugim Edwardzie; stwierdzili, że to falsyfikat. Po Edwardzie szalonym zostało już tylko zdjęcie na kartce wydrukowanej przezornie przez Jima. Sanchez był zawiedziony i nie wiedział, co o tym myśleć. Danny natomiast powziął decyzję, że musi się spotkać z samym Croucketem i poważnie z nim porozmawiać.
***
Danny nie powiedział Sanchezowi, dokąd idzie. Powiedział mu, że idzie do domu, żeby odpocząć i przemyśleć wszystko. Wiedział, że dostanie za to po głowie od Sancheza, ale już o to nie dbał. Tu chodziło o śmierć niewinnego kolegi i doktora, który mógłby być cennym świadkiem w sprawie polis ubezpieczeniowych. Dobrze, że chociaż mają zeznania tego przestępcy i nagrania staruszka.
Udał się prosto do firmy Croucketa. Stanął przy głównym wyjściu na parking i czekał. Potem siedział, ale wciąż czekał. Musiał udowodnić mu, że wie, iż Croucket jest kimś innym, niż tym, za kogo się podaje. W końcu, kiedy na parking nie przyszła już ani jedna osoba więcej i zrobiło się bardzo późno, całkowicie pusto i cicho, kiedy wyłączono większość świateł i paliły się już tylko zewnętrzne latarnie, chciał już zrezygnować i iść do domu. Wstał i zaczął iść w stronę wyjścia.
–A dokąd to? – usłyszał głęboki, chrapliwy głos z oddali – Myślałem, że chcesz ze mną porozmawiać.
Danny odwrócił się z obawą. Ujrzał ciemną, niewyraźną sylwetkę w głębi ciemnego korytarza.
–Pan Croucket? Czy mam pana inaczej nazywać?
–Prokurator miał rację; będzie z ciebie dobry policjant.
–Skąd pan wie...
–Danny, – zawołał rozczarowany głos – myślałem, że już do ciebie dotarło, że ja wiem wszystko. Jack ci to przecież napisał na kartce. – Danny przeraził się nie na żarty
–W takim razie, co się stało z Edwardem Szalonym? Dlaczego umarł i dlaczego jego profil został usunięty z bazy danych?
–Dlaczego doktor musiał zginąć? I co się stanie panienką, która skusiła się na piękną, choć fałszywą ideę ochrony? Kim jest ten Jack i dlaczego napisał, że służy z przymusu? Dlaczego jego kumpel cię nie zamordował, kiedy cię zobaczył, tylko wypuścił? Dlaczego w ogóle Jack tam leżał? Poza tym, dlaczego musiał zginąć twój kumpel, zakochany w tobie po uszy, a czego ty, ślepoto nie widziałeś? – Danny był wstrząśnięty. Nie mógł wymówić ani słowa. – No, masz jeszcze wiele innych pytań do mnie, ale teraz mam czas, by odpowiedzieć tylko na najważniejsze. – Edward zginął bo... bo był za słaby. Był chory i nie mógł już dłużej żyć. Nie chciał żyć. Musiałem mu więc pomóc. Pomóc odejść w lepsze miejsce, gdzie nie musiał się już ukrywać i mógł szarpać dalej te swoje jelenie spokojnie na strzępy. Jego profil zniknął z bazy danych, bo chciałem oszczędzić mu cierpień i wytykania palcami nawet po śmierci. Doktor zginął, bo za bardzo przejmował się sobą samym, a nie żoną, która już dawno wiedząc o tym, co robi, w końcu znienawidziła go tak, że podłożyła mu fałszywe lekarstwa i teraz to ją będzie ścigać policja. Panienka na razie się jeszcze trzyma… parapetu, przez który w tej chwili jej właściciele wywieszają ją nad główną arterią miasta za to, że wydała mnie. No i wreszcie twój kumpel, który dla ciebie poświęcił swoje życie i wszedł do bazy, której w ogóle nie powinien był nawet ruszać. Był bardzo nieostrożny i jak sam zauważyłeś, bezmyślny. Gdyby miał na nosie okulary, zauważyłby, że przed schodami coś leży, a tak, pośliznął się i bach.
–To wszystko twoja wina! – krzyknął Danny ze łzami w oczach. Dopiero teraz dotarły do niego wszystkie sygnały, wysyłane wcześniej przez Jima. „Gdybym tylko nie był tak ślepy na szczegóły.”– Bądź mężczyzną i pokaż się w pełnym świetle!
–Moja wina? Moja wina, że nie zauważyłeś swojego najbliższego kolegi? Że nie widziałeś, jak dla ciebie naraża się na niebezpieczeństwo? Że nie umiałeś skłamać, tak jak to zrobił Sanchez? Moja wina, że Edward nie był dłużej w stanie znieść tego, co się z nim stało? – teraz głos się powoli zmieniał. Przedtem był głęboki, jakby wychodził ze studni. Teraz coraz bardziej przypominał głos ludzki. Może to dlatego, że Croucket był coraz bliżej roztrzęsionego Danniego. – Nie, to twoja wina. Twoja wina, że nie zostawiłeś tych spraw sprzed lat w spokoju, tylko musiałeś się nimi zająć, obudzić je i wyjaśnić. – Croucket, albo cokolwiek to było, zbliżył się do Danniego na odległość koło kilkunastu centymetrów. Znieruchomiały ze strachu, Danny wydobywał z siebie tylko krótkie, urywane oddechy – Więc to ty bądź mężczyzną, na tyle ile możesz nim być i zdaj sobie sprawę, że musisz za to wszystko odpowiedzieć. – cienkie ostrze noża przejechało po skórze jego szyi. Po chwili niespodziewanie odskoczył od Croucketa; a raczej czyjaś inna ręka odciągnęła go do tyłu.
–Nie musisz za nic odpowiadać. – usłyszał z bliska i zemdlał.
18. Normalne życie
Kiedy Jessika, Nathan i Evita wysiadali w słoneczne południe z prywatnego samolotu na pobocznej stronie wielkiego lotniska, spodziewali się, że będzie na nich czekał ktoś, kto weźmie ich bagaże, odwiezie do domów, a życie powróci do normy. Już w samolocie wszyscy troje rozmawiali o tym, co zrobią w przyszłości i kiedy spotkają się w najbliższym czasie.
Jessika otrzymała pomoc właśnie wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowała, a teraz chciała dać ją innym. Dzięki Jackowi przestała się bać Edwarda, a dzięki Evicie i Nathanowi odzyskała równowagę i zyskała rodzinę. Pomogła im również nauczyć się przebaczać i zrozumieć, że chcą żyć dla siebie i spełniać nawzajem swoje pragnienia.
Spodobało jej się to i tak jak pomogła Nathanowi i Evicie, tak teraz postanowiła pomagać innym ludziom, którzy pogubili się w życiu, lub nie wiedzą, jak dać sobie z nim radę. Evita i Nathan nie traktowali poważnie pomysłu zamieszkania na wyspie, ale naprawdę chcieli znaleźć jakąś oazę, gdzie będą mogli się czuć bezpieczni, akceptowani i całkowicie swobodni.
Te wszystkie plany, wzajemne życzenia, by się spełniły oraz radosna i natchniona atmosfera zostały przerwane przez świadomość, że plac na lotnisku pozostał pusty i nikt się nie zjawił, by ich odebrać. Zaniepokojeni weszli do holu lotniska. Jessika próbowała dodzwonić się do domu, by sprawdzić, co się dzieje, ale nikt nie odbierał. „No tak, Edward jest pewnie w pracy, a kucharka ma wolne – to jasne. Ale dlaczego nie ma tam żadnego strażnika? Przecież ktoś z nich powinien być na miejscu. Może gdzieś po drodze są korki?” – myślała, ale była naprawdę zmartwiona.
Siedzieli i czekali, ale już dłuższy czas nikt nie nadchodził. W końcu Evita i Nathan uznali, że najlepiej będzie, jeśli zaproszą Jessikę do siebie. Już mieli się zbierać, kiedy zobaczyli, że jakiś mężczyzna wyraźnie zmierza w ich stronę. Po wyglądzie Jessika poznała, że to jeden z ludzi Edwarda. Nie znała go zbyt dobrze, ale przypomniała sobie, że widziała go nieraz na przyjęciach przez niego organizowanych i jak przez mgłę przypominała go sobie ze swojego domu. Kiedy mężczyzna podszedł, spytała:
–Przyszedłeś tu, żeby nas odebrać z lotniska i rozwieźć do domów, tak?
–Słuchajcie… wszystko się skomplikowało. Nie możecie pojechać do domu. Musicie się ukryć. Wszyscy.
–Ukryć? Jak to ukryć? Co się stało? A kim ty w ogóle jesteś? – zaniepokoiła się Evita.
–Jak ze mną pojedziecie, to wam wszystko wyjaśnię.
–Najpierw powiesz nam, o co tu chodzi. – nalegała Jessika
–Wszystko wyjaśnię w samochodzie. Bierzcie graty i spadamy.
–Jak mamy ci zaufać, skoro nawet nie chcesz powiedzieć, kim jesteś? Skąd mamy wiedzieć, że nas nie nabierasz? – zapytał Nathan.
Mężczyzna westchnął i przestąpił z nogi na nogę.
–Chcecie przeżyć, czy nie? Jak tak, to chodźcie ze mną. Jesteście w niebezpieczeństwie, a ja chcę was ocalić. – nadal patrzyli na niego podejrzliwie, więc użył ostatecznego argumentu – Jack mnie o o to poprosił.
–Jack? Skąd go znasz? – ożywiła się Jessika
–Jest ze mną. Jak chcesz się z nim spotkać, to bierz bagaże.
Jessika wzięła torby i walizki i posłusznie stanęła obok tajemniczego mężczyzny. Evita i Nathan nie mieli więc wyjścia; wzięli swoje bagaże i poszli za nimi. Mężczyzna doprowadził ich do parkingu. Kiedy wreszcie dotarli do wielkiego jeepa, poznała, że to samochód Jacka: wiele razy podjeżdżał nim pod dom. „Ale dlaczego teraz jeździ nim ten facet?”
–To przecież samochód Jacka. Gdzie on jest? O co tu chodzi?
–To długa historia, wyjaśnię wam wszystko w drodze. A teraz wsiadajcie, jedziemy.
Mężczyzna pomógł im spakować walizki, a potem Jessika siadła obok kierowcy, a Nathan i Evita z tyłu.
–A jak ty się w ogóle nazywasz? – spytał Nathan.
–Joe.
–Nathan. – powiedział Nathan i podał mu z tylnego siedzenia rękę. Joe uścisnął ją i poczuł przypływ obcej mu, pozytywnej energii. To było zwykłe podanie ręki, a jednak ten przyjazny gest, wykonany przez całkiem obcego człowieka, wystąpił w jego życiu chyba po raz pierwszy. Nie był przygotowany do tego, co poczuł – przypływ zaufania i sympatii od kogoś innego niż Jack lub Simon – od kogoś o innym pokroju niż on sam. Już nie musiał ukrywać się przed ludźmi i otwarcie z nimi rozmawiał; dziwnie się czuł.
–Muszę wam opowiedzieć, dlaczego tu jestem akurat ja i co się stało przez ten miesiąc.
Prowadząc, wyjaśnił Evicie i Nathanowi kim jest Jack i on. Opowiadał im o tym, jak Jack został ukryty w szpitalu po urazie czaszki, o tym, jak pewien nieostrożny chłopak, student kryminologii przyszedł do Jacka, myśląc, że w szpitalu ukrywają jakąś gwiazdę, o tym, jak wykorzystał to Jack i jak obaj podjęli decyzję zbuntowania się przeciwko Croucketowi, wykorzystując chłopaka, który zajął się ich sprawą razem z Sanchezem. Dalej opowiadał o tym, jak po tamtej wpadce w szpitalu zabrał Jacka do swojej kryjówki i jak śledził dalsze poczynania tego studenta, o tym, czego był świadkiem na parkingu, o tym jak uratował życie temu dzieciakowi i zakończył tym, czego obaj z Jackiem dowiedzieli się od Danniego.
–Tak się nazywa. Na początku był tak samo skołowany i przestraszony jak wy. Nie chciał nam zaufać, też tak jak wy, ale teraz już wie, że nie mamy wobec niego żadnych złych zamiarów. Skończyliśmy z tym.
–Naprawdę podjęliście walkę przeciwko Edwardowi? – spytała Jessika.
–Tak, Jack i ja; uświadomiliśmy sobie pewnego dnia, że to musi się skończyć. – mówił, wspominając płonące pająki na suficie altanki – Nawet kosztem naszego życia.
–To niesamowite; nigdy nie spodziewałabym się takiego obrotu spraw. Jest was tylko dwóch?
–Tak. Byli jeszcze inni, mnóstwo innych; ale jak zobaczyli, że nie ma już nad nimi bata, rozpierzchli się gdzieś. Są dobrzy w tym, co robią, więc dadzą sobie radę.
–Jak to nie ma bata?
–Croucket był naszym batem. Naszym szefem. Teraz gdzieś zniknął. Uciekł i zostawił wszystko. Zarząd firmy jeszcze działa, ale już nie panuje nad coraz większym chaosem i ludzie zaczynają się zwalniać. Poza tym, nie musisz już mówić niego Edward. Danny odkrył, że podał się za kogoś innego niż jest. Prawdziwy Edward Croucket nie żyje.
–Ciężko mi w to uwierzyć. – I ten student odkrył to? Sam?
–Wow, najpierw dowiedziałem się, że ten facet chce mnie załatwić, a teraz, że nie mogę nawet wrócić do domu i że nawet nie wiadomo, kim on jest. – powiedział Nathan – Masz rację, strasznie to pokręcone.
–To Jack miał cię załatwić na jego zlecenie.– powiedział Joe.
–Wiedziałam, wiedziałam, że to on. – zawołała Jessika.
–Niech mnie diabli! I do niego właśnie jedziemy? – zapytał Nathan.
–Tak. Ale nie musisz się bać. On do ciebie nic nie ma i nigdy nie miał. Musiał to zrobić... zresztą niedługo dojeżdżamy, to sam ci to powie.
Jessika już wiele powiedziała Nathanowi o Jacku, ale fakt, że miał się spotkać oko w oko z własnym, niedoszłym wprawdzie, ale jednak zabójcą, spowodował, że postanowił się mieć na baczności. Tymczasem wjechali na teren wsi i na podwórko otoczone drewnianym płotem. Za nim rozciągał się zaniedbany, porośnięty dzikimi trawami i chwastami ogródek. W samym środku stała stara, rozklekotana drewniana chata, a z komina unosił się dym.
–Co to za Chata? – zapytała Jessika.
–To stary dom moich dziadków. Byłem tu bardzo dawno temu, więc mnie tu nikt nie rozpozna. Chodźcie do środka. – zawołał Joe – Bagaże wypakujemy później. Czujecie? – wciągnął w nozdrza zapach gotowanego mięsa – To Jack pewnie coś już szykuje.
–On gotuje? – spytał Nathan.
–I to jeszcze jak – odparł Joe.
Otworzyły się drzwi. W chacie była tylko jedna izba, po której roznosił się zapach. Przy piecu stał Jack i mieszał coś w ogromnym garnku. Na jego widok Jessika stanęła jak wryta. Jej z ręki wypadła jej torba, a on upuścił chochlę. Natychmiast podeszli do siebie i objęli się bez słów. Joe skorzystał z tego, że Evita i Nathan stali jeszcze przed drzwiami i zamknął je przed nimi.
–Dajcie im chwilę sam na sam. Kilka lat się nie widzieli.
–Płatny zabójca gotuje nam obiad? Fajnie. – powtórzył Nathan, który nie mógł wciąż uwierzyć w to, co widzi i przeżywa.
–Prawda jest taka, że Jack trafił do tej roboty przez pomyłkę. Popełnił straszny błąd, jak my wszyscy. Ale w głębi serca wcale nie jest zabójcą. Jest nim ten, kto o sobie tak myśli, a Jack od początku chciał się z tego wykaraskać. Chodźcie, poznacie Danniego. Pewnie jest w szopie.
Evita i Nathan posłusznie poszli za nim, choć jeszcze czuli się wytrąceni z rytmu. Teraz powinni wypakowywać z kufrów stertę rzeczy i pamiątek w swoim mieszkaniu, robić kawę i brać prysznic po podróży, a oto stali na środku jakiegoś nieznanego podwórka na wsi, w zupełnie nieznanym im rejonie i rozmawiali z człowiekiem, którego widzieli po raz pierwszy w życiu. I co gorsza, zupełnie nie wiedzieli, jak potoczy się ich życie w najbliższej przyszłości.
–Dlaczego? – spytała Evita – Dlaczego nie możemy wrócić do siebie?
–Jak się spotkasz z Dannym, to ci wyjaśni. Chodźcie.
Poszli za Joem. Wprowadził ich do małej szopy obok domu. Danniego usłyszeli już z daleka. Rąbał drzewo na opał. Co chwila słychać było głośny huk siekiery uderzającej o pniak.
–Danny, przerwij na chwilę. – powiedział Joe, kiedy podeszli wszyscy do niego.
–Co? – zapytał, bo przez huk nie dosłyszał, co mówi Joe, ale kiedy zauważył nowo przybyłych, uśmiechnął się – Witajcie. – Podszedł do nich obojga i podał rękę Evicie i Nathanowi. Joe wyszedł z szopy do swoich spraw. – Jestem Danny. Pewnie Joe już wam o mnie opowiadał. Myślicie, że jesteście w jakimś śnie, albo koszmarze, co?Tak, wiem; moje życie od niedawna też wywróciło się do góry nogami, ale nie martwcie się, po paru dniach przywykniecie.
–Joe powiedział, że wyjaśnisz nam, co tu robimy. Więc czekamy na odpowiedź. – powiedział Nathan
–A, to zależy od tego, kim jesteście, albo raczej kim byliście w świecie dawnego Edwarda Croucketa. – kiedy Evita i Nathan wyjawili swoje funkcje, Danny wyjaśnił, po co tu są. Zaczął od Nathana. – Croucket wie, że dowiedziałeś się, że chciał cię zlikwidować. A teraz chce tego jeszcze bardziej, bo jesteś dla niego niewygodnym świadkiem.
–Zamierzam zgłosić to wszystko na policję.
–Policja już o tym wszystkim wie i rozpoczęła działania w kierunku wyjaśnienia tej sprawy; i innych także. To wtedy zniknął Croucket.
–A ty skąd o tym wiesz?
–Kontaktuję się z kimś, kto przekazuje mi wszystkie najnowsze informacje o ich działaniach.
–Ale nie wie, gdzie jesteś?
–Oczywiście, że nie; inaczej nie byłoby mnie tutaj. Wracając do twojej sprawy, możesz go oskarżyć o narażenie twojego życia. Jack ci w tym pomoże; już z nim rozmawiałem. A ty – zwrócił się do Evity. – jesteś oskarżona o udział w wymuszaniu sprzedaży polis na życie i udział w ich nielegalnym rozprowadzaniu.
–Wiem, spodziewałam się tego.
–Ale nie bój się; rozmawiałem już z kumplami z prawa i powiedzieli, że jeśli pójdziesz na współpracę z policją i wydasz wszystkie sprawy firmy, agencje, z którymi podpisaliście umowy i zdradzisz, komu te polisy sprzedawaliście, to dostaniesz najwyżej dwa lata, a wyjdziesz za rok. To naprawdę niewiele za tyle lat brudnej roboty.
–Jeśli Jack pójdzie na współpracę, to ja też.
–I ja. – dodał Nathan.
W chacie otworzyły się drzwi i usłyszeli głos Joego:
–Obiad gotowy! Chodźcie!
–O to możecie być spokojni, Jack i Joe chcą zeznawać. – dokończył Danny
Przerwali rozmowę i poszli do chaty. Na stole stały już zupełnie niepasujące do wnętrza chaty piękne, złocone porcelanowe talerze, pełne przyjemnie pachnącej potrawy.
–Smacznie pachnie, co to jest? – powiedział Nathan, podając Jackowi rękę na powitanie
–Wołowina z warzywami. – odparł Jack. – Pół dnia się gotowała, ale w końcu jest miękka.
Wszyscy zasiedli do stołu, wzięli do rąk rzeźbione złote sztućce i zaczęli jeść. Apetyty dopisywały, więc przez pewien czas wszyscy jedli i nic nie mówili.
–Skąd wzięliście takie cudeńka? – zapytała Evita
–Z kradzieży. – bez ogródek wyjaśnił Jack
–Kradliście takie rzeczy dla... jak go teraz nazywacie? – spytał Nathan.
–Do tej pory nie mówiliśmy o nim inaczej jak 'on'. – powiedział Joe.
–Morderstwa, kradzieże, co jeszcze robiliście dla niego?
–Wszystko; szantaże, oszustwa, porwania dla okupu, haracze, wymuszenia, tortury, łapówki...
–I siedzę tutaj teraz i rozmawiam z wami osobiście. I nie mogę wrócić do domu i prawdopodobnie wkrótce będę sama aresztowana za swoje oszustwa. – wyliczała Evita.
–Nie chyba, tylko na pewno. – wyjaśnił Danny – I nie zapomnij dodać, że będziesz skazana.
–Ja chyba naprawdę śnię.
–Ale żyjesz i to się liczy. Gdybyście wcześniej wpadli w ręce Croucketa... – zawahał się – to na pewno już nie dotarłabyś ani do domu ani do nas, tylko do kostnicy. Słuchajcie, ja wiem, że to wszystko wygląda kosmicznie i nierealnie. Ale musimy się do tego przyzwyczaić. To jest nasze jedyne schronienie przed nim.
–Jak to się stało, że dotychczas jeszcze was nie znalazł? – spytała Jessika.
–Nie wiem. – odparł Jack. – Na pewno, gdyby chciał, już by tu był.
–Teraz to on sam musi się ukrywać. – powiedział Danny – Dziś rano już z kimś rozmawiałem w tej sprawie. Powiedział, że informatycy odkryli jego tajne konta, a na nich miliardy w różnych walutach pochodzące z różnych źródeł na całym świecie.
– Na całym świecie? – powtórzyła zaskoczona Jessika.
–Wśród nich były pieniądze skradzione z konta Cravena. – kontynuował Danny – Craven powiedział policji o tym, że na parkingu jeden z jego ludzi próbował go ostrzec przed podpisywaniem umowy z Croucketem. Mówił, że to zniszczy mu życie i doprowadzi do samobójstwa. I że to właśnie spowodowało jego późniejsze podejrzenia co do kradzieży pieniędzy, ale nie wiedział, jak je ma udowodnić.
–Jak się nazywał ten człowiek? – spytał Jack.
–Nie wiem, nie powiedział, jak się nazywa. Wiem tylko, że Craven mówił, że ostrzega go przed nim, bo Croucket to bardzo zły człowiek i że sam niedługo skończy martwy. – odparł Danny.
Jack i Joe popatrzyli na siebie.
–A jednak nas wyprzedził.– powiedział Jack, a Joe tylko przytaknął
–Ale kto?
–Simon.
–Kim on jest?
–Teraz już nikim. Jest martwy. – odparł Jack i dalej wszyscy jedli w ciszy.
Po obiedzie wszyscy się rozeszli. Jessika zaproponowała Danniemu, że pomoże mu przy rąbaniu i składaniu drzewa. Jack natychmiast zaprotestował, ale ona powiedziała, że ma ochotę zrobić coś konkretnego, żeby wczuć się w nową sytuację. Poszli więc do stodoły; Nathan i Jack usiedli przed chatą, by porozmawiać, a Joe przygotował szaflik z gorącą wodą i mył naczynia.
–Chce ci się myć naczynia? – spytała go Evita.
–Tak. Chwilowo nie mamy na czym jeść, więc musimy używać tych. Ale muszą być w jak najlepszym stanie.
–O takie talerze trzeba dbać.
–Chodzi o to, że chcemy zwrócić to wszystko co mamy prawowitym właścicielom. A poza tym, to przynosi mi przyjemność.
–Mycie talerzy?
–Tak. Widzisz; dotychczas miałem zupełnie inne życie, a to wszystko tutaj – dłonią pokazał wszystko dookoła – jest mi obce. Prawie całe życie albo kradłem albo zabijałem. Nie potrafię robić nic innego. Ale Jack mówi mi, że muszę się zacząć przyzwyczajać do normalnego życia i że powinienem się tego nauczyć.
–Na razie nie ma tu dla mnie nic normalnego.
–Myślisz, że tylko wy jesteście oszołomieni tym, co się tu dzieje? My też przyzwyczajamy się do nowej sytuacji; tak jak Danny. Dla mnie, to, co się tu dzieje, to coś zupełnie nowego.
–Opowiedz mi, jak trafiłeś w ręce tego szaleńca.
Joe mył i opowiadał, a Evita wyjęła czysty ręcznik z torby i pomagała je wycierać. Jack z Nathanem siedzieli przed chatą. Obaj palili papierosy i rozmawiali.
–Słuchaj, muszę z tobą porozmawiać. – zaczął Nathan. – Jestem tutaj wyłącznie z powodu Evity. Nigdy nie wplątałbym się w to, gdyby nie ona. Od początku widziałem, że związek z tą kobietą to kłopoty, ale nie przypuszczałem nigdy, że dojdzie do tego, co teraz. Jestem tu tylko dla niej i bez niej nigdzie nie wyjadę. Nie będę też ukrywał, że ile razy na ciebie spojrzę, wciąż widzę cię, jak gnasz za mną po tamtych schodach w dół, z karabinem w ręku. – Jack palił papierosa i nie przerywał mu. Kiwnął tylko głową, że rozumie. – Wyglądałeś wtedy inaczej, ale wciąż cię poznaję. Niepotrzebnie ogoliłeś się dla niepoznaki.
–Nie ogoliłem się; nie zależy mi na ukrywaniu się przed ludźmi ani na wyglądzie. Ogolili mnie w szpitalu, kiedy do niego trafiłem. Tak mocno stuknąłeś mną o ścianę, że pękła mi czaszka z tyłu. Szczerze mówiąc, to miałem nadzieję, że mnie zabijesz, a ja już nie będę musiał zabijać nikogo na zlecenie. Ale mnie wyratowali, jak widzisz, opatrzyli, a resztę już znasz od Joego.
–Naprawdę, nie chciałeś mnie zabić?
–Naprawdę. Takie dostałem zlecenie.
Milczeli obaj przez chwilę, po czym Nathan spytał:
–Jak długo się leczyłeś?
–Przez pierwszy miesiąc w ogóle nie mogłem wstać z łóżka. Miałem tak potworny ból głowy, że kiedy Joe i lekarz mnie podtrzymywali, żeby mnie wyprowadzić ze szpitala i doprowadzić do samochodu na dół, poprosiłem Joego, żeby mnie znowu huknął w łeb i pozbawił przytomności. Ale lekarz się nie zgodził. Powiedział, że to niebezpieczne i nie po to mnie teraz ratuje, żebym teraz dał za wygraną i nie dał porządnej nauczki temu draniowi. No i dał mi zastrzyk znieczulający.
–Doktor wiedział, co planujecie?
–Tak, powiedzieliśmy mu. A on nam powiedział, że Sanchez i Danny byli w szpitalu i że zajęli się już tą sprawą. Wyjechaliśmy na długo przed tym, zanim oni przyszli. Doktor też miał dość strachu. Ani jeden z nas nie chciał już dłużej żyć w ten sposób.
–W jaki sposób?
–Cały czas czujesz pogardę dla siebie samego za to, że nie jesteś w stanie kiwnąć palcem bez jego wiedzy. I wszystko musisz robić pod jego dyktando.
–Bałeś się?
–Nie, dawno temu przestałem się bać; zwłaszcza bólu i śmierci. Powiedziałem ci, że chciałem umrzeć.
–Jeżeli nie bałeś się go, to dlaczego robiłeś to wszystko dla niego?
Jack nic nie powiedział, tylko ponownie zaciągnął się głęboko papierosem i wskazał głową Jessikę rozmawiającą z Dannym. Wypuścił dym i powiedział:
–Ty jesteś tu dla Evity, a ja dla niej. Gdyby nie ona, dawno nie byłoby mnie na tym świecie.
Nathan nic nie odpowiedział. W spokoju przyjrzał się Jackowi. Patrzył na jego głowę. Pokrywały ją teraz krótkie, czarne, odrastające włosy. Wciąż było widać przez nie sporej wielkości zabliźniającą się szramę z tyłu. Trójkątna szczęka, śniady kolor skóry, ciemne brwi i ciemno–orzechowe, migdałowe oczy: to wszystko było mu już w jakiś sposób znajome; ten profil przypominał mu... „Nie, to niemożliwe, to jakaś bujda.” – pomyślał – „A może jednak?”
–Chcesz piwa? – nagle zawołał Jack.
–Jak masz, to dawaj.
Jack wziął papierosa w usta, wstał i wszedł do izby. Po chwili wyszedł z dwoma puszkami piwa. Jedną wręczył Nathanowi, a drugą otworzył, wypluł resztkę papierosa usiadł z powrotem i łyknął trochę piwa .
–Skąd macie to piwo? – spytał Nathan.
–Ukradliśmy.
–To już wam chyba weszło w krew.
–Nie, po prostu nie mamy już kasy. Ostatnią kasę Joe wydał na benzynę, żeby pojechać po was na lotnisko.
–Mogę wam dać kasę.
Jack popatrzył na Nathana:
–Masz gotówkę?
–Nie, ale mogę wyciągnąć kasę z automatu...
Jack śmiał się krótko.
–Jak tylko użyjesz karty, to cię namierzy policja. A mnie przy okazji też. A ja jeszcze tego nie chcę. – przeciągnął się
–No to możecie sprzedać parę tych świecidełek, którymi jedliśmy.
Jack zaprzeczył.
–To są rodowe pamiątki. Ukradliśmy je z narodowego muzeum i tam zamierzamy je odnieść. A przynajmniej to, co udało nam się ukraść Croucketowi.
–Hm, no to faktycznie nie macie wyboru. Nam się też kasa skończyła. – powiedział i pociągnął kolejny łyk piwa.
Danny i Jessika składali porąbane drewno. Rozmawiali na temat Croucketa. Chciała, żeby Danny powtórzył jej wszystko, czego się dowiedział na jego temat. Danny opowiedział jej więc o drugim, fałszywym Edwardzie i o tym, jak dowiedział się, że przywłaszczył sobie jego dane. Jessikę zainteresowała część opowieści z opętaniem.
–On mówił, że zło przeszło na tamtego chłopaka?
–E tam, takie wiejskie, zabobonne gadanie.
–A może faktycznie tak było? Może po prostu najpierw zło opętało tego nieszczęsnego chłopca, a potem, kiedy stwierdziło, że jest już bezużyteczny, zabiło go i przeszło na kogoś innego, kogoś silniejszego.
Danny zastanowił się nad tym, co powiedziała.
–To może mieć sens. Zwłaszcza po tym, co przeżyłem tam na parkingu.
–Joe opowiadał nam o tym w samochodzie, ale połowa wyleciała mu przez prowadzenie samochodu, a myśmy byli zbyt oszołomieni, żeby cokolwiek z tego zrozumieć. Opowiedz mi o tym sam, własnymi słowami.
Danny opowiedział o tym, co poprzedziło jego decyzję o rozmowie z Croucketem, o ciemnej postaci idącej do niego przez korytarz, o tym, jak głos zmieniał się z niskiego i ponurego powoli w głos Edwarda Croucketa. Opowiedział jej o tym, o czym poinformował go ten głos. Jessika była także oszołomiona stanem wiedzy tego czegoś, bo wiedziało nawet o tym, czego nie wiedział nikt z nich.
–To co powiedziałaś, może mieć sens. Może to coś nim steruje od środka, a on myśli, że jest Edwardem Croucketem i już zapomniał, że jest kimś zupełnie innym.
–Ale kim?
–Tego nie wiem.
–Myślisz, że to zło może teraz mieszkać w nim?
–Nie wiem, może i tak, a może nie. Nie, na pewno nie. To wszystko brzmi jak jakiś dreszczowiec, to nie możliwe. Na pewno jest jakieś racjonalne wytłumaczenie.
–Zastanawia mnie też inna rzecz. Dlaczego on uciekł, kiedy zjawił się Joe? Dlaczego nie walczył, by dokończyć tego co chciał z tobą zrobić?
–Dlaczego nie poderżnął mi gardła? – Jessika przytaknęła – Rozmawiałem o tym z Joem. On mówi, że nie widział żadnego cienia ani ciemnej sylwetki. Widział tylko, jak Croucket milczał i zbliżał się do mnie. Nie słyszał ani jednego słowa, z tego, co tamten do mnie powiedział. A kiedy zbliżył się, powiedział tylko: „Ty musisz za to odpowiedzieć.” Wtedy wyciągnął nóż i przystawił mi do gardła, a Joe wyszedł i odciągnął mnie od niego. Joe mówi, że wtedy Croucket po prostu uciekł od niego w popłochu.
–A więc możemy przypuszczać, że być może coś przemawiało z niego z wewnątrz.
Danny potwierdził.
–Jak inaczej wytłumaczyć to wszystko, co słyszałem? A słyszałem takie rzeczy... – kiedy wspomniał to, co mówił mu o Jimie, łzy zakręciły mu się w oczach i popłynęły po policzkach, ale Jessika nie dopytywała się, co takiego słyszał. Otarł je rękoma. – Przepraszam, to było zbyt osobiste. – Kolejne łzy spłynęły w dół i pociągnął nosem, ale się opanował. Jessika pogładziła go po głowie.
–Jeżeli Joe tego nie słyszał, to znaczy, że było to przeznaczone tylko dla ciebie.
19. Godziny śmiechu, płaczu i szczerości
Do samego wieczora wszyscy byli pogrążeni w pracy. Jack i Joe nie mieli kos, a więc noże, którymi wcześniej odebrali życie wielu niewinnym ludziom, służyły im teraz do ścinania trawy na łące koło domu, a ukradzionymi motykami przygotowywali w ziemi dół. Nathan i Danny chodzili po pobliskim lesie i zbierali drewno, a Evita uczyła Jessikę kroić wołowinę na kotlety i steki, a potem obie szukały na łące i na polach ziół do przyprawienia mięsa. Wszystko to po to, by zrobić olbrzymie wspólne ognisko.
Kiedy się ściemniło, podpalili słomę pod szczapami drewna. Najpierw buchnął ogromny ogień, a potem stopniowo zmalał, rozgrzał drewno i wszystkich skupionych wokół. Kiedy przestał lecieć gęsty dym, wszyscy rozsiedli się wygodnie dookoła i włożyli w płomienie mięso zatknięte na patykach wbitych w ziemię. Pozostałe mięso rozłożone było na rozgrzanych kamieniach dookoła ogniska. Przez chwilę odpoczywali w ciszy, ciesząc się ciepłem ogniska, jego barwami i patrząc na skaczące płomienie.
–Z tym ogniskiem, to jak z miłością; – odezwała się Evita. – Najpierw wybucha wielkim żarem, potem stopniowo maleje, ale jak się ją umiejętnie podsyca, to potrafi się palić jeszcze przez wiele, wiele lat.
–I jest źródłem radości dla innych. – dodała Jessika. – Taka jest wasza miłość. – zwróciła się do Nathana i Evity.
–Ciekaw jestem, jak się podsyca taką miłość. – powiedział Joe.
–Każda para musi odkryć sama swoje sposoby. – odparł Nathan.
–A wy już swoje odkryliście? – spytał Joe.
–Owszem, – potwierdziła Evita. – ale wciąż szukamy nowych.
–Oni są naprawdę niebezpieczni w łóżku... – powiedziała Jessika.
–Ho, ho, a ty skąd o tym wiesz? – zainteresował Jack.
Jessika poczerwieniała, zacisnęła usta i upuściła wzrok.
–Spokojnie, ja też nie byłem święty.
–Święty? – Joe parsknął śmiechem – Nie święty nie byłeś, ty byłeś śnięty. Jeszcze w życiu nie widziałem, żeby komuś wszystko tak bardzo wisiało jak tobie.
–A co ci to przeszkadzało?
–Wiesz ile razy cię prosiłem, żebyś zmienił ubranie, umył się albo chociaż wziął dezodorant, bo cuchniesz jak stara skarpeta?
–Nawet teraz od ciebie zalatuje. – dodał Nathan, a wszyscy roześmiali się; Jack również.
–Dobra, ktoś ma do mnie coś jeszcze? – powiedział z uśmiechem. Na widok tego uśmiechu Nathan zmarszczył brwi i myślał nad czymś intensywnie, ale nikt tego nie zauważył.
–Tak mam prośbę – podjęła Evita. – pójdziesz po piwo?
Jack wstał i poszedł do chaty, a Evita położyła się, a głowę ułożyła na udzie Nathana.
–Słuchajcie, fajnie jest, – odezwał się Danny – ale musimy się zastanowić, co zrobimy dalej. Przecież każdy z nas ma własne życie i to, że obecnie musimy się ukrywać przed tym szaleńcem...
–I przed policją – dodał Joe.
–I przed policją, – powtórzył – nie oznacza, że będziemy tkwić w tej chacie do końca życia. Trzeba się zastanowić, co zrobić, żeby móc to miejsce opuścić.
–A co ci się tu nie podoba? – spytała Evita. – Ja mogłabym tu zamieszkać.
–Proszę bardzo, ja ci nie bronię, ale jestem pewien, że pozostali mają inne zdanie.
–Masz rację. – powiedział Joe. – Co innego odzyskanie życia, a co innego ułożenie go sobie na nowo.
–To niech każdy powie, jakie ma propozycje. – powiedział Jack, który właśnie nadszedł ze zgrzewką piwa. Postawił ją, wziął jedno i przekazał dalej. Nikt się nie odzywał. Zapanowała cisza, przerywana szuraniem przesuwanej po ziemi zgrzewki i sykiem otwieranych puszek.
–Może by rzucić mu wyzwanie. – zaproponowała w końcu Jessika. – Może on czeka, żeby je podjąć.
–To niech tu przyjdzie i sam stanie do walki, a ja się już z nim policzę. – poważnie powiedział Jack
–Nie wywołuj wilka z lasu, bo jeszcze naprawdę tu przyjdzie. – ostrzegł go Joe
–A co, boisz się go?
–Boję się. Już raz nas schwytał w sidła i sam dobrze wiesz, jak diabelsko jest skuteczny. Każdy z nas dał się nabrać. Pamiętasz ciemną sylwetkę w czarnym płaszczu? Pamiętasz, co do ciebie mówił? Może zrobić to znowu.
–Nigdy tego nie zapomnę.
–Ja też go widziałem. – odezwał się Danny – Wiem, o czym mówicie.
–Do dziś nie wiem, kto to był, ale porządnie mnie wtedy skołował. – powiedział Jack.
–A ja wiem,kto to był. – powiedział Danny, a wszyscy popatrzyli na niego. – To był Croucket.
Niektórzy parsknęli śmiechem
–Ale Amerykę odkryłeś. – powiedziała Evita
–No dobra, w każdym razie ten facet, który podaje się za Croucketa, wasz były szef . – tu zwrócił się do Joego – Joe, ty byłeś ukryty obok mnie i mówiłeś, że to on się do mnie zbliża, nie? – Joe potwierdził – Ale kiedy jeszcze był daleko ode mnie, widziałem w tym korytarzu ciemną postać w czarnym płaszczu, dokładnie tak jak mówicie.
–Chyba coś jest w tym, co mówisz, bo wykrzykiwałeś jakieś słowa, jakieś zdania, zacząłeś płakać w pewnym momencie i zawołałeś, że to jego wina, a on cały czas milczał. Pamiętam, że byłeś nieziemsko przerażony. Ale nie było ciemnej postaci. Widziałem jego.
–A ja widziałem właśnie tę ciemną postać .
–Dziś rozmawiałam z Dannym o tym – powiedziała Jessika – i doszliśmy do wniosku, że być może w tym człowieku siedzi coś złego, a on sam o tym nie wie. Jeszcze nie wiem co, ale wygląda na to, że coś trzyma go w garści. Może to, co ja słyszałam, to też nie była rozmowa przez komórkę, ale może... rozmawiał na głos z tym czymś... w swojej głowie.
–Słyszałaś go? – zapytał Jack.
–Jessika opowiedziała mu o tym, co usłyszała, kiedy leżała w łóżku po powrocie ze szpitala, kiedy uratowano jej życie po raz drugi.
–Tak, ja też to słyszałem na dole. I też myślałem, że rozmawia z kimś przez komórkę. – potwierdził Joe.
–Słyszałeś, jak mówił, że ma załatwić Nathana?
–Tak.
–To dlaczego nie zareagowałeś?
–Wtedy byłem w zupełnie innej sytuacji. Robiłem to, co on mi kazał, a reszta mnie nie obchodziła. Nawet jak planował kolejne zabójstwo, to nie była moja sprawa.
–Chwila, chwila, jaki szpital? Jakie ratowanie życia? – spytał Jack – O co tu chodzi?
Jessika znów spuściła wzrok i umilkła, a więc Joe podjął opowieść za nią. Opowiedział Jackowi o wszystkim, co działo się z Jessiką, bez kłamstw i kolorowania faktów.
–Po tym, jak oddzielił ciebie i Jessikę, zamykał ją w domu i całymi miesiącami nie wypuszczał na zewnątrz, nawet do ogrodu. Ja miałem najczęściej za zadanie siedzieć w domu i pilnować, żeby nigdzie nie wyszła i nie kontaktowała się z nikim. Nie byłem tak zobojętniały na życie jak ty, więc go słuchałem i robiłem, co kazał. Jessika, żeby nie dostać szału, piła. Z czasem piła coraz więcej, aż w końcu spijała się do nieprzytomności, a wtedy ja wlokłem ją na górę do pokoju, kładłem na łóżku i zostawiałem w bezpiecznej pozycji. Kiedy zwymiotowała, albo się posikała, wymieniałem po nią prześcieradło, ale nie robiłem nic więcej. I Croucket też zakazał komukolwiek wchodzić do jej pokoju. Kiedy dowiedziałem się, co się dzieje między tobą a Jessiką, próbowałem z nią rozmawiać. Mówiłem, żeby się trzymała dla ciebie, bo żyjesz nadal tylko i wyłącznie z jej powodu. Kiedy się o tym dowiedziała, przez pewien czas nawet próbowała nie pić i cały czas powtarzała sobie, że musi się trzymać dla ciebie. Jednak wtedy okazało się że Ligher powoli umiera, a on nawet wtedy nie chciał jej wypuścić z domu. Jessika przestała jeść, a potem znowu wlewała w siebie litry alkoholu. Wypuścił ją dopiero na pogrzeb jej ojca.
–Poszła tam razem ze mną. – odezwała się Evita – Teraz dopiero rozumiem, jak bardzo potrzebowałaś pomocy i co się z tobą działo. – powiedziała do Jessiki – Wybaczysz mi?
–Nie mam ci czego wybaczać. – odparła Jessika – Dzięki tobie jakoś to w ogóle przeszłam.
Zapadła cisza, którą przerwał Joe.
–Kiedy Jessika wróciła, znowu została zamknięta. Nic nie jadła i tylko piła. Pewnego dnia, wyczerpany organizm nie wytrzymał, a ja nie mogłem jej dobudzić. Musiałem wezwać karetkę. Potem wróciła ze szpitala po kilku dniach, trzeźwa i odżywiona. Szybko znów zaczęły się problemy. Jessika odmawiała tym razem nie tylko jedzenia, ale też alkoholu. Nie jadła nic, nie piła i schła w oczach, a ja nie wiedziałem, co robić. Próbowałem ją namawiać na walkę o siebie, ale tym razem nic nie działało. Potem znowu musiałem wezwać karetkę, bo umarłaby w ciągu następnych kilku dni. I to wtedy, gdy wróciła ze szpitala i leżała nieprzytomna, jak myślałem, usłyszała tę samą rozmowę, co ja. A potem on wysłał ją na wakacje z wami.
Wszyscy milczeli spięci i wstrząśnięci. Nawet Evita usiadła, by wsłuchać się w opowieść Joego. Słychać było tylko szum i trzask palących się szczap i szlochającą Jessikę, którą Jack objął. Całował i gładził jej twarz i włosy. Jemu też spływały po twarzy łzy. Danny również ocierał mokre oczy.
–Gdybym tylko wiedział... – zaczął Jack – Dlaczego mi nigdy nie mówiłeś, w jakim ona jest stanie?
–Bo ty też byłeś nieosiągalny. Tobą też musiałem się opiekować, a co myślałeś? Czasami byłeś tak spity i śmierdzący, że przypominałeś mi mojego pijanego ojca. Tyle, że ty mnie nie tłukłeś ani nie kopałeś we mnie jak w piłkę. Czasami myślałem, że już po tobie. Czasem było tak, że wołałeś coś, albo kogoś, żeby ci pomógł. Wtedy przychodziłem, żeby zobaczyć, czy wszystko z tobą w porządku, a ty przekręcałeś się na drugi bok i dalej spałeś. W miarę trzeźwy byłeś chyba tylko wtedy, kiedy nadchodził termin roboty, ale tak do końca nigdy nie wytrzeźwiałeś. I jak ja miałem ci powiedzieć o Jessice? Milczałem, bo gdybym ci cokolwiek powiedział, to na bank odebrałbyś sobie życie, a ja… – głos uwiązł mu w gardle – A ja nie chciałem cię stracić, bo... bo straciłbym naprawdę wartościowego człowieka i jedynego przyjaciela, jakiego miałem; oprócz Simona oczywiście.
Nathan dopiero teraz połączył to, co powiedziała na urlopie Jessika z tym, co teraz usłyszał teraz od Joego i co zobaczył na własne oczy i zrozumiał całą sytuację. Cały obraz w jego myślach dramatycznie się zmienił, bo poznał prawdę o tych dwojgu okrutnie potraktowanych przez los ludziach. Teraz wiedział, dlaczego wszystko tak bardzo im zobojętniało i jak bardzo tęsknili za sobą. Było mu ich żal.
–Dzięki Joe. Dziękuję ci za wszystko. – szeptał Jack, opanowując łzy. – Jesteś prawdziwym przyjacielem.
–Ja ci też dziękuję. – dodała Jessika. – Powinieneś być aniołem stróżem, a nie mordercą i złodziejem.
–Zgadzam się z Jessiką – dodał Danny. – Przecież mnie też uratowałeś.
Joe uśmiechnął się skromnie do wszystkich. Nigdy jeszcze się nie czuł tak swobodnie, tak przyjemnie i tak... rodzinnie. Po tylu latach ukrywania się, zachowywania ciszy, stałej ostrożności i braku zaufania, wreszcie mógł się bez problemu otworzyć się i powiedzieć co myśli. I był akceptowany. Nikt go nie skrzywdził ani nie wyśmiał za to, co powiedział. Wciąż było to obce uczucie, ale podobało mu się to. Chciałby, żeby taka atmosfera jak teraz wypełniała jego życie już na zawsze. „Ale czy to możliwe?” – Tego sam nie był w stanie przewidzieć.
–To chyba najdłuższa wypowiedź w całym twoim życiu. – dodał Jack, próbując się uśmiechnąć.
–Chyba tak. – odparł Joe.
–Słuchajcie, wiem, że teraz nie pora na to, – powiedziała smutno Evita – ale mięso już się powoli dopieka. Może byśmy coś zjedli?
Joe poczuł się winny wprowadzenia grupy w tak bardzo poważny stan i teraz próbował go rozładować:
–Słuchajcie, co było, to było. Najważniejsze jest teraz to, że nic się wam nie stało i że możecie być już razem. Tylko pilnujcie się, żeby nigdy w życiu już nie doprowadzić się do takiej ruiny jak wtedy. Bo może nie być w pobliżu ani mnie ani żadnego anioła. Dostaliście drugą szansę i nie zmarnujcie jej. – Jack i Jessika przyrzekli, że więcej się to nie powtórzy. – No dobra, dość tego gadania. Dawajcie to mięso. – zbliżył się do ogniska i już miął wziąć do ręki kawałek mięsa, gdy spostrzegł: – Brakuje chleba. Idę po chleb.
–Nie mamy chleba. – powiedziała Evita.
–Zaraz będzie. – powiedział Joe odchodząc.
–Co on... aha! – chciała zapytać, ale domyśliła się, dlaczego Joe odszedł od ogniska
–To złodziejstwo chyba wam długo nie wyjdzie z krwi. – westchnęła Jessika. Nadał była smutna, ale już uspokojona.
–Nie wiem, jak wy ale ja jem bez chleba. – powiedziała Evita, przysuwając się do ognia i łapiąc kawałek wołowiny. Wtedy Nathan uszczypnął ją dla żartu w udo. – Ej! – zawołała przeciągle i odwróciła się do niego. Klęknęła tuż przed nim. – Szukasz kłopotów? Co? – droczyła się z nim, aż w końcu zbliżyła się do niego i pocałowała go w czoło.
–Ja już je mam. – odparł uśmiechnięty Nathan.
–Tak, a gdzie?
–Tutaj. – przyciągnął ją do siebie i pocałował mocno w usta. Zrobiło się znowu przyjemnie i wszyscy się uśmiechali. Wtedy też przyszedł zasapany Joe z chlebem.
–Macie. – usiadł, rzucił plastikowy worek, rozdarł go ostrożnie i zaczął rozdzielać kromki chleba. Potem każdy wziął po sporym kawałku wołowiny i po kromce chleba. Jedli w milczeniu, a potem każdy dostał po następnej puszce piwa. Było ciepło, miło, a atmosfera smutku i żalu całkowicie się ulotniła. Żartowali, śmiali się śpiewali, a Evita nawet zaczęła tańczyć do piosenek. Nikomu już nie przeszkadzał przykry zapach Jacka ani fakt, że Joe musiał ukraść chleb od sąsiada. Wszyscy śmiali się, kiedy opowiadał, jak musiał uciekać przed goniącym go psem.
–Mogłem go w każdej chwili złapać i przekręcić mu łeb i byłoby po nim, ale naprawdę nie chciałem tego zrobić. Po raz pierwszy w życiu nie chciałem zabić.
–I jakie to uczucie? – spytała Jessika
–Wspaniałe. Będę miał co wspominać na stare lata.
–No i już zaczyna przez ciebie przemawiać rozsądek. – skomentował Jack
–Tak, tylko że jak wraca rozsądek, to życie zaczyna cię gryźć w tyłek.
–To musisz go sobie ubezpieczyć. – powiedziała Evita, a wszyscy oprócz Danniego roześmiali się głośno, bo natychmiast skojarzyło im się to z bankrutującą firmą Croucketa.
–Musisz się po prostu na to uodpornić. – powiedziała Jessika. – Wielu ludzi przeżywa codziennie takie ugryzienia i jakoś idą dalej. Zabić i upić się z żalu i bólu jest bardzo łatwo.
–To przynosi ulgę, ale krótkotrwałą i niszczy życie. – dodał Jack
–Ona ma rację – potwierdziła Evita. – Sam stwierdziłeś, że po tym wszystkim, co zrobiłeś, musisz się nauczyć żyć od nowa.
–Ale nie wiem, czy mi to wyjdzie. Do tej pory nauczyłem się tylko atakować znienacka, kryć się i obserwować.
–Słuchaj – zagadnął go Jack. – A' propos ukrywania się, zawsze się chciałem ciebie spytać, jak i gdzie się ukryłeś na tamtym strychu, kiedy miałem załatwić Nathana. Przepraszam, że to mówię przy tobie, ale muszę się to wiedzieć. – zwrócił się w stronę Nathana.
–Jeśli nie zamierzasz tego powtarzać, to nie ma sprawy. – mruknął Nathan.
–Nie zamierzam. – odparł – Przecież tam nie było jak się ukryć, wszystko było na wierzchu.
–Specjalnie ci wybrałem to właśnie miejsce.
–Ty to wybrałeś? – Jack był zaskoczony.
–Tak. Croucket wyznaczył inne miejsce, ale wyjaśniłem mu, o co mi chodziło i zgodził się.
–A o co ci chodziło?
–Chciałem sprawdzić, czy możesz już sięgnąć mojego poziomu, czy nie.
–Mów dalej.
–Nie wiem, czy pamiętasz, ale tam był niski sufit z desek.
–Tak był, no i co?
–Trzeba było puknąć w jakąś deskę, a przekonałbyś się, że prawie wszystkie z nich są luźne.
–Aha.
–Potem tylko musiałbyś wypatrzyć taką, która się przesuwa, wleźć na górę do środka i znalazłbyś tam mnie. I miałbyś wspaniałe miejsce do obserwacji i ukrycia się.
–I do zabicia mojego faceta. – trochę zbyt ostro zareagowała Evita.
–Właśnie; dlatego dobrze się stało, że nie znalazłem się na twoim poziomie. – powiedział Jack. – W przenośni i dosłownie.
–Teraz też się cieszę. – dodał Joe.
–Dziwna rzecz się wtedy stała. Kiedy mierzyłem na samym dole do Nathana, zaciął mi się karabin. Parę razy naciskałem, ale nie chciał wystrzelić. Nigdy mi się to nie zdarzyło.
–To nie możliwe, jego karabiny się nigdy nie zacinają. – odparł Joe.
–Ale mój się zaciął.
–Może jakiś anioł to sprawił? – zażartowała Jessika
–Jeżeli to był anioł, to dobrze wiedział, co robi, bo inaczej nie trzasnąłbym tobą o ścianę i nie spotkalibyśmy się tu teraz. – skomentował Nathan. – Jeszcze kawałek mięsa?
–Ja też chciałam zapytać cię o coś Joe. – powiedziała Jessika.
–Wal śmiało. – odparł Joe.
–W jaki sposób dowiedziałeś się, kiedy i gdzie przylecimy z powrotem do kraju?
Joe uśmiechnął się.
–Zanim jeszcze wsiadłaś do samolotu, Croucket powiedział mi, kiedy macie przylecieć z powrotem i gdzie, a ja miałem was odwieźć. A ja powtórzyłem ci, że będę na ciebie czekał właśnie tam, gdzie dziś wysiadłaś.
–Aha.
–Ale ty byłaś wtedy tak zalana, że w pewnie w ogóle nic nie pamiętasz.
Jessika znów spłonęła rumieńcem wstydu, a Jack zaśmiał się cicho.
–Zmienię temat. – powiedziała Evita – Macie coś innego oprócz wołowiny? Trochę tego za dużo.
–Nie chcę narzekać, ale mi już wołowina uszami wychodzi. – zawołał zasypiający Danny.
–Mi też. – dodał Jack – Ale musi się nam najpierw skończyć krowa.
–Że co? – krzyknęła Jessika.
–To, co słyszałaś. Jakiś tydzień temu ustrzeliliśmy u sąsiada wielką krowę i zawlekliśmy ją do siebie. – odpowiedział Jack. – Ciężka była jak cholera.
–Poderżnąłem jej gardło, żeby się szybko wykrwawiła. – dodał Joe.
–Straciłam apetyt. – powiedziała Evita i odłożyła mięso na kamień przy ognisku.
–Ale soczysty i mięciutki stek lubisz, nie?
–Po za tym, to tylko jedna krowa. I wykorzystujemy ją w całości. – bronił się Jack.
–Nie martwcie się, następny będzie jeleń. – dodał Joe.
–Jesteście okrutni. – zaczęła nagle krytykować Jessika – Nie dość, że okradacie sąsiadów, to jeszcze zabijacie ich zwierzęta. I jak wy macie się wyleczyć?
–O właśnie! I nie jesteście delikatni! – poparła ją Evita.
–Nie macie racji. – zaprotestował Joe – Z krówką obeszliśmy się delikatnie.
–Nie cierpiała. Umarła natychmiast. – dodał Jack.
–I myślisz, że możesz być z siebie dumny?! – była naprawdę zła na Jacka. – Trzeba żyć nie tylko normalnie, ale i uczciwie! A jeżeli nadal tak, tak ma być, jak było do tej pory, to nie zniosę tego dłużej! Idę stąd! – wstała i chwiejąc się odeszła w ciemność.
–Ej, Jessika! – krzyczał za nią Jack – Gdzie idziesz?!
–Przed siebie! – krzyknęła gniewnie Jessika – Muszę się przejść!
Jack chciał wstać, ale nie zagojona do końca rana i alkohol zrobiły swoje. Wstawał, kołysał się i upadał kilka razy, dopóki nie podszedł Joe i postawił go porządnie na nogi.
–Poczekaj, przepraszam! Jessika! – krzycząc tak raz po raz, potoczył się za nią w ciemności.
–Pierwsza kłótnia? – zapytał Joe, kiedy Jack zniknął z pola wiedzenia.
–Jaka tam kłótnia. – odpowiedziała uśmiechnięta Evita. – Po prostu nie widzieli się ładnych parę lat. Joe wzruszył ramionami. Nic nie zrozumiał.
–Szybko się nauczyła. Dobra z ciebie nauczycielka. – Mruknął Nathan na ucho Evicie.
–Miałam pojętną uczennicę. – odszepnęła mu.
Jack odszedł daleko od ogniska, które było teraz już tylko małą plamką na horyzoncie. Cały czas przywoływał Jessikę. Zdziwił się, kiedy usłyszał jej przyśpieszony oddech i cichy śmiech w pobliżu. W końcu natrafili na siebie. Tak jak w życiu, odnaleźli się w kompletnych ciemnościach. Kiedy zaczęła go całować i zdejmować z niego ubranie, domyślił się, o co jej tak naprawdę chodziło. „Ty diablico” mruknął i ściągnął z niej zręcznie sukienkę i bieliznę. Wkrótce kochali się wśród pachnącej ziołami i kwiatami łąki.
***
W pobliskim lesie, zza gęstych drzew obserwował ich ukrywający się przed wszystkimi, upokorzony, zmuszony do ucieczki cień dawnego szefa olbrzymiego koncernu. Stał tam i dyszał ze złości.
–Dlaczego nie mogę teraz tam do nich podejść? Dlaczego nie mogę ich wszystkich rozszarpać na strzępy?
–Cierpliwości, mówiłem ci, że chroni ich wszystkich światłość. Musisz poczekać, aż on będzie w stanie za nią oddać duszę. Wtedy ruszymy do ataku. A do tego czasu ani się waż ich ruszyć.
20. Decyzja
Ognisko skończyło się późną nocą. Nathan wygasił je, kiedy drewno wypaliło się na popiół, a Joe zbudził śpiącego Danniego i poszli do chaty. Wsunęli się w śpiwory na podłodze i zasnęli od razu. Jack i Jessika wrócili kiedy wszyscy już spali, również wśliznęli się do jednego śpiworai zasnęli. Wczesnym rankiem Jessikę zbudził zapach kawy.
–Dzień dobry, – powiedziała, wciągając w nozdrza pobudzający zapach – A kto tu robi kawę?
–Ja; – usłyszała Danniego. Siedział przy stole, z włączonym laptopem i pił kawę.
–Mogłabym też trochę dostać?
–Jasne, nie ma sprawy. Zrobić ci?
–Jeśli to nie problem, to tak. – usiadła i wydostała się ze śpiwora. Wtedy zobaczyła, że Jacka nie ma. – A gdzie jest Jack?
Danny nabrał trochę świeżej wody z butelki do czajnika i postawił na rozgrzanej kuchni.
–Kosi trawę w ogródku u sąsiada. On sądzi, że jesteśmy grupą studentów, która wybrała się tu na wakacje. Jack z nim porozmawiał, a on zgodził się nam pomagać za drobne prace w gospodarstwie. Stąd ta kawa.
Jessika była zadowolona, że Jack potraktował ją poważnie, mimo iż nie brała na serio tej awantury o krowę. Czekając aż się zagotuje, wyszła, by popatrzeć na Jacka. Wyglądał bardzo zwyczajnie w czarnej koszulce i czarnych dżinsach. Pomachał do niej ręką i uśmiechnął się. „Kto by pomyślał, że taki facet może być płatnym mordercą.” – pomyślała. Nadal patrzyła na Jacka, kiedy podszedł do niej Danny z kubkiem kawy w ręku
–Kawa gotowa. – podał jej go.
Jessika podziękowała i upiła łyk. Weszła teraz do domu. Nathan i Evita nadal spali, więc postanowiła sprawdzić, co robi Danny.
–Można się przysiąść?
–Jasne, siadaj.
–Co robisz? – zapytała siadając.
–Nadrabiam wykłady. – powiedział Danny. – Dawno nie było mnie na uczelni, więc muszę wszystko pozaliczać w trybie eksternistycznym.
–Będziesz miał przez to kłopoty?
–Nie, szef już napisał odpowiednie pismo.
–Kim jest twój szef?
–To detektyw Sanchez. Mam u niego praktyki w biurze.
–Ten, który pracował nad sprawą Jacka, tak?
–Tak.
–On wie, że tu jesteśmy?
–Nie, nie ufam mu. Mógłby oszukać Jacka i nas wszystkich; mógłby nas zamknąć i nie wypuszczać. – Na słowa „zamknąć” i „nie wypuszczać” przebiegł jej zimny dreszcz po plecach i wzdrygnęła się.– Przepraszam, zapomniałem, przez co przeszłaś.
–Spokojnie, jestem pewna, że przy Jacku mi nic nie grozi.
–Nie byłbym tego taki pewien. To coś może nas dorwać w każdej chwili.
–Gdyby chciało, już byłoby po nas. – Na ekranie komputera włączył się jakiś program. –Co to takiego?
–Program do postarzania lub odmładzania twarzy. Wykorzystywany jest w celu identyfikacji osób porwanych, zaginiony bądź poszukiwanych listem gończym.
–A ty pewnie musisz się nauczyć go obsługiwać?
Danny kiwnął tylko głową, bo był zaczytany w instrukcji. Jessika nie chciała mu przeszkadzać, więc chciała wstać i wyjść. Wtedy wszedł Joe z nowym pakunkiem drewna do pod kuchnię. Położył je koło kuchni, otworzył drzwiczki pieca i zaczął do niego dokładać.
–Hej, Jess, zrobić ci coś na śniadanie?
–Jeśłi będzie ci się chciało, to serdeczne dzięki; je potrafię robić tylko kanapki.
–Co tam robicie?
–Ja nic; patrzę, jak Danny rozpracowuje jakiś program do identyfikacji.
Joe podszedł do niego.
–Co to za program?
–Program do identyfikacji osób zaginionych bądź poszukiwanych przez policję. Mam się nauczyć go obsługiwać.
–Nic prostszego, pomogę ci, jak chcesz.
–Znasz się na tym?
–Chłopie, nie takie rzeczy robiłem dla... może wymyślimy mu wreszcie jakieś imię.
Przez chwilę panowała cisza.
–Facet w czarnym płaszczu. – zaproponowała Jessika.
–Za długie, ale póki co może być. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. – powiedział Joe. – A teraz pokaż ten program. – Danny ustąpił mu miejsca przed komputerem i siadł na miejscu Jessiki, która teraz wyszła na zewnątrz. Jack już skończył kosić i siedział teraz na werandzie przed chatą. Jessika siadła tuż obok niego i podzieliła się z nim kubkiem kawy a on przywitał ją pocałunkiem.
–Witaj, złotko.
–Widzę, że poważnie potraktowałeś wczoraj moje słowa. Ale ja nie brałam tego na poważnie. To był tylko pretekst.
Uśmiechnął się.
–Teraz wiem, że to był pretekst. Ale miałaś rację. Jeśli mamy razem z Joem powrócić do normalnego życia, to musimy zacząć uczciwie zarabiać na chleb. Na początek będziemy współpracować z sąsiadami.
–Ten akurat wydaje się miły.
–Być może i tak, ale może nas podkablować na policję, jeśli zauważy, że z nami coś nie tak.
–Dlaczego każdy z was jest taki podejrzliwy?
–Może właśnie dlatego jeszcze tu jesteśmy i żyjemy.
W pewnym momencie usłyszeli głos Danniego:
–Hej! Chodźcie to zobaczyć! – wołał.
Oboje wstali powoli, weszli do izby i podeszli do Joego i Danniego.
–Musicie to zobaczyć – pokazał im zdjęcie bardzo pomarszczonego staruszka z ponurym wyrazem twarzy. – To jest Joe, jak będzie miał 80 lat. – Wszyscy się roześmiali, Joe również.
–Wyglądasz jak suszona wołowina. – zażartował Jack
–Ha ha! Bardzo śmieszne, zaraz zobaczymy, jak ty będziesz wyglądał. – odparł wesoło Joe. Danny wrzucił zdjęcie Jacka do programu i wpisał liczbę lat. Na zdjęciu pokazała się pociągła twarz z zapadniętymi oczodołami, policzkami i ostro zarysowanym czołem i podbródkiem. – O proszę, ogryzek po jabłku.
–Wołowina i jabłko, fajne połączenie. – powiedziała Jessika, a reszta zachichotała.
–A co wam tak wesoło? – ziewnął zbudzony Nathan.
–Właśnie, spać nie dacie. – mruknęła Evita i odwróciła się na drugi bok.
–Musicie zobaczyć to cudo. To jest fantastyczne. – powiedziała Jessika.
Nathan już wstał i podszedł do nich.
–A co jest takie fantastyczne? – spytał.
–Ten program. Możesz zobaczyć, jak będziesz wyglądał za 20 lat.
–Dziękuję, ale nie skorzystam. Wystarczy mi, że widzę siebie co dzień w lustrze.
–A kiedy ty widziałeś lustro ostatni raz, kochanie? – krzyknęła schowana w śpiworze Evita.
Znowu wybuchnęła wesoła salwa śmiechu.
–To i tak nie możliwe, bo pracujemy teraz w bazie poszukiwanych przez policję. – powiedział uśmiechnięty Danny.
Poczerwieniały, ale uśmiechnięty Nathan założył koszulkę i powiedział:
–No to wrzućcie też jego zdjęcie. – Nikt nie zrozumiał, o co mu chodziło. – No, dawnego Croucketa.
–Dawaj, zobaczymy, co wyjdzie. – powiedział Danny.
–Ale tym razem, dla ćwiczeń, zrób coś innego. – odparł Joe – Odmłodzimy go.
Danny wrzucił z bazy zdjęcie Croucketa i zastanawiał się nad liczbą lat.
–Ile chcecie? – pytał.
–Dwadzieścia, trzydzieści – padały odpowiedzi.
–Jak było osiemdziesiąt, to teraz niech będzie 8 lat – powiedziała Evita, która dopiero co przyszła i dała całusa Nathanowi.
–Dobra, daję osiem. – Danny wpisał odpowiednią liczbę i za chwilę na miejscu mężczyzny widać było twarz małego chłopczyka.
–Jaka miła twarzyczka – powiedziała Jessika, ale Nathan był przerażony. Wpatrywał się w ekran i szukał oparcia. – Co ci jest? Nathan?
Wszyscy na niego spojrzeli. On nic nie powiedział. Wykonał tylko gest „zaraz wracam” i zniknął z głową w walizce. Wszyscy popatrzyli po sobie z niepokojem i czekali. Danny też. Nathan wrócił z portfelem w ręku. Otworzył go i pokazał wszystkim zdjęcie małego chłopca. Twarze, ta w portfelu i na ekranie były identyczne.
–To mój brat, Bryan, jak miał osiem lat.
–To ten sam, który... – zaczęła Evita, ale nie skończyła. – O matko...
–To jest twój brat? – dopytywał się Danny. – Miałeś brata pod nosem i nie rozpoznałeś go?
–Nie znacie całej historii. – powiedział Nathan – Najlepiej będzie jak opowiem wam wszystko od początku.
Nathan usiadł, a razem z nim reszta domowników. Opowiedział historię swoją i swojego brata: Mówił o zniszczonym dzieciństwie, o tym, jak to wpłynęło na na nich obu, o wypadzie na dyskotekę i o tym, co się potem stało, o dziewczynie, którą oskarżył o zdradę i o tym, jak Bryan uciekł z domu w tydzień po tamtym wypadku na dyskotece.
–Kiedy zobaczyłem Croucketa po raz pierwszy, coś mnie tknęło. Poczułem taką dziwną radość, chciałem go uściskać, ale nie widziałem powodu, by to zrobić. Tyle lat go nie widziałem i zdusiłem to w sobie. Została mi po nim tylko ta fotografia. Nie widziałem go przez trzydzieści lat no i nie rozpoznałem go. – zakończył
–Czy on zdaje sobie z tego sprawę, że jesteście braćmi? – spytał Jack.
–Chyba nie, bo przecież tyle razy się widzieliśmy i nigdy nie widziałem, by dał mi jakiś znak, że o tym wie.
–No i próbował cię zabić. – dodała Evita.
–Poza tym, w czasie tej rozmowy, którą słyszeliśmy razem z Joe, on mówił, że zlikwiduje dostawcę samochodów, a nie brata. – powiedziała Jessika.
–Tyle lat go szukałem! – Nathan nie mógł się otrząsnąć. – Szukałem go wszędzie, po wszystkich krajach i zaułkach tej części świata! Kiedy go poznałem, nie wiedziałem, że to on, ale poczułem, że to on, ale on nawet mnie nie poznał, więc uznałem, że to fałszywy znak. Chciałbym go teraz odnaleźć i uświadomić mu, że jesteśmy braćmi.
–To niemożliwe, on cię nie rozpozna i jeszcze osobiście cię zabije. – powiedział Danny – Poza tym, teraz zaczyna się wszystko układać w całość. – tłumaczył – Patrzcie; najpierw Bryan rzekomo zgwałcił dziewczynę Nathana.
–Dlaczego tylko rzekomo? – spytał Joe
–Nie wiemy, czy zrobił to naprawdę. A poza tym, powiedział, że nie wiedział, co się z nią stało.
–Ale dlaczego mnie zostawił samego? – spytał Nathan – Wyszedł z domu i z nikim się nie pożegnał? Dlaczego miałby tak zrobić?
–Pewnie bał się być głównym podejrzanym, albo miał wyrzuty sumienia. – odparł Jack
–Właśnie; może zrobił tak, by nie patrzeć na ciebie. – dodał Danny – Może go to męczyło, albo się bał twojej reakcji na to co zrobił, a może mu na niczym już nie zależało, nie wiem.
–Kto wie, może macie rację. Mów dalej.
–Pamiętacie, co powiedział mi staruszek? Powiedział mi, że jakiś młody chłopak przyszedł do tego prawdziwego Edwarda i poszedł sobie dalej. A tamten zaraz potem umarł. I być może, powtarzam, być może wezwało go do prawdziwego Edwarda to zło, które w nim siedziało.
–Albo jego część. – dodała Jessica
–A kiedy już spotkał Edwarda, być może go zabił, a to zło połączyło się w jedno i wydawało mu się, że staje się nim, albo że jest nim. Zaczął swoją podróż już nie jako Bryan, ale jako Edward Croucket. No i dziś mamy to, co mamy.
–To jest naprawdę wariackie i pokręcone. Nie wierzę w ani jedno słowo z tego, co tu opowiadacie.– skomentowała Evita.
–Rozumiem cię i też tak na to spoglądam, ale z tego, czego się dowiedziałem od tego staruszka, wynika taka właśnie historia; inaczej nie potrafię jej wyjaśnić. Bo skąd niby piętnastolatek miałby mieć tyle siły, żeby zgwałcić i ogłuszyć o trzy lata starszą dziewczynę? I po co miałby iść tam, gdzie nigdy nie był i nie potrzebował iść? Po co miałby wyruszać, nie pożegnawszy się z rodzonym bratem ani słowem?
–A wiadomo, co się stało z tamtą dziewczyną? – spytał Jack.
–Nie wiem. – odpowiedział Nathan. – Wyjechałem stamtąd jeszcze tamtego lata, kiedy przepadł Bryan i więcej tam nie wróciłem; nie miałem powodu.
–Więc nawet nie wiesz, czy miała dziecko? – spytał Jack
–Przykro mi, ale nie mogę nic powiedzieć. – ponuro stwierdził Nathan
Zapanowała chwila ciszy, którą przerwał Joe, pytając Danniego:
–Mówisz, że jesteśmy na liście poszukiwanych przez policję?
–Tak, ty, Jack i... i Bryan. Jesteście na liście najbardziej poszukiwanych w kraju. I daję głowę, że gdybym was nie poznał bliżej, to na pewno siedziałbym teraz z moim szefem przed komputerem i ścigał was.
–A czy jeśli nas schwytają...- zaczął Jack.
–Schwytają was na pewno. – przerwał mu Danny. – To tylko kwestia czasu.
–No to, kiedy nas już schwytają, a my przekażemy im wszystkie informacje na temat naszej pracy, ludzi, z którymi współpracowaliśmy i wszystko to, co zdołaliśmy wynieść ze skarbca to… wezmą to wszystko pod uwagę, czy nie?
–Stary, ja jestem tylko studentem, musisz zapytać prokuratora, który o tym decyduje. A ten, z którym rozmawiałem, trząsł portkami ze strachu przed... Bryanem...
–Mój brat! Mój własny brat trząsł połową kraju! – mówił oszołomiony Nathan.
–A teraz będzie się trząsł przed ręką prawa. – skomentował Danny.
–Stara bateria się wyczerpała i trzeba poszukać nowej. – powiedziała nagle Jessika
–O co ci chodzi? – spytał Joe.
–Nie rozumiesz? Najpierw ten szalony Edward, potem Bryan a przedtem nie wiadomo kto. I tak samo z moim ojcem. Zastąpił go Craven. A kto będzie następny? –Jeżeli jest tak, jak mówisz – odezwał się Jack – i Bryan teraz jest skazany na porażkę, to zło będzie poszukiwało kogoś, na kogo mogłoby przejść dalej, bo on okazał się już za słaby. Teraz może szukać następnej ofiary. Kogoś nowego, kogo ciało mogłoby mu służyć przez następne lata, przez wiele lat.
–Co wy bredzicie? – skomentowała Evita.
–Zobacz, to co mówi Jessika ma sens; ja też zastąpiłem swojego poprzednika, który nie był dość silny, by znieść to wszystko, co miał robić. Tak mi to tłumaczył Simon. Wtedy tego nie rozumiałem, ale teraz pojmuję.
–Hm, a może on został też tak samo oszukany jak my? – zasugerował Joe.
–I zgodził się pod przymusem? – zastanowił się Jack
–Wszystko to pięknie da się wytłumaczyć. Pytanie tylko, dlaczego nas jeszcze nie dorwał. – zapytał Danny.
Nikt nie potrafił na to odpowiedzieć. Przez te rozmowy zrobiło się późno. Jessika, Nathan i Evita byli jeszcze nie rozpakowani, nie było gotowego obiadu, a w izbie panował straszny bałagan. A więc każdy miał teraz coś do zrobienia. Rozdzielono poszczególne zadania i izba opustoszała. Wtedy Nathan zamknął drzwi chaty i podszedł do Joego.
–Słuchaj, chcę, żebyś dla mnie coś zrobił. – powiedział cicho
–Nie ma sprawy, mów. – odszepnął Joe
–Ale proszę cię... nie, żądam, żebyś nikomu niczego nie mówił. A zwłaszcza Jackowi.
–Nie martw się, jak trzeba potrafię milczeć.
Nathan wyjaśnił Joemu całą sprawę, a Joe przyrzekł, że zrobi, co w jego mocy, by spełnić jego prośbę.
***
Tak jak wczorajszego wieczoru wszyscy hałasowali i byli w doskonałym nastroju, tak przy obiedzie tego dnia panowało ponure milczenie, a każdy pogrążony był we własnych myślach. Joe zrobił się markotny, a Jack posępniał. Milczał również zamyślony Nathan, a razem z nimi Jessika i Evita. Danny wiedział, co wszystkim popsuło humor, ale dostosował się do reszty.
Po obiedzie Jack zaproponował Jessice przejście się do lasu na spacer, a ona zgodziła się. Podczas drogi Jack milczał i ponuro wpatrywał się w horyzont, więc Jessika dała za wygraną i przestała go zagadywać. Przeszli spory szmat drogi w ciszy. Gdy doszli do lasu, Jack zaproponował, by usiedli na korzeniach wielkiego dębu, by odpocząć. Jack wciąż się nie odzywał, więc Jessika się niepokoiła.
–Co ci się stało? – zaczęła – Chcesz mi coś powiedzieć?
–Tak. I zastanawiam się, jak to zrobić.
Jessika poczuła niepokój, ale postanowiła znieść nawet najsilniejszy cios:
–Pamiętaj, że możesz mi wszystko powiedzieć.
Jack patrzył w dal i zaczął:
–Słuchaj, do niedawna miałem status martwego, a teraz jestem jednym z najbardziej poszukiwanych bandytów w kraju. Dawno temu straciłem wszystko, co miałem: rodzinę i pracę, które kochałem i nie mogę do nich wrócić. Teraz nie mogę się nawet pokazać na cmentarzu. Nie mam pieniędzy, domu ani szans na przyszłość i nie mogę nawet pokazać się u jakiegokolwiek lekarza, żeby sprawdzić, czy z moją głową wszystko w porządku. – przerwał na chwilę, po czym ciągnął dalej – Danny mówił że musimy pomyśleć, co zrobimy dalej. A ja nie wiem nawet, co będzie jutro, a co dopiero za ileś tam lat. – to wszystko brzmiało bardzo poważnie. Jessika przygotowała się na najgorsze. – Ale jednego jestem pewien. Kocham cię nad życie i chcę z tobą być. – zamilkł. Jessika również milczała. Nie tego się spodziewała. Jej umysł potknął się na szczęściu i nie mógł wstać. – Wiem, że nie jestem żadnym księciem z bajki i taka kobieta jak ty zasługuje na kogoś znacznie lepszego niż ja. Nie mogę ci zapewnić przyszłości ani pięknego zamku...
–Nie chcę pięknego zamku. Siedziałam w nim o wiele za długo. Kiedyś powiedziałam Edwardowi... że wolę żyć pod mostem i bez pieniędzy, ale za to z kimś, kto mnie pokocha i kogo ja będę mogła kochać. Nie chcę życia jak z bajki, chcę mieć normalne, uczciwe życie. Chcę być potrzebna i kochana.
Teraz Jack odwrócił się do niej i wziął jej ręce w swoje:
–Jesteś mi bardzo potrzebna. Nie jestem ci w stanie niczego zapewnić. Być może pójdę do więzienia na resztę życia, a może mnie powieszą i znajdziesz kogoś lepszego niż ja, ale zanim się to stanie, muszę to od ciebie wiedzieć. Czy ty też chcesz być ze mną tak długo, jak się da?
–Oczywiście, że chcę. – oczy jaśniały im obojgu nieprzytomnym szczęściem. Objął ją i pocałował.
21. Ciemność nadchodzi cicho
Bryan, ukryty w krzakach obserwował tę całą scenę i słyszał każde słowo. Nie czuł nic oprócz przemożnej chęci uśmiercenia każdego z nich.
–Teraz – zawołał.
–Powiedziałem ci, czekaj, ty niecierpliwy durniu!
–Na co jeszcze mam czekać?! Czekałem już odpowiednio długo! – wycedził przez zęby.
–Chcesz dorwać tylko ich dwoje, czy wszystkich razem?
–Wszystkich.
–No to słuchaj mnie! Pójdziesz teraz za nimi, aż do chaty. Ale po cichu. Nie mogą cię spostrzec, rozumiesz? Bo będziemy obaj zgubieni.
–Mogę? Naprawdę mogę tam teraz pójść?
–Ty głuchy jesteś, czy co?
–To idę.
–Idź i narozrabiaj tam tak, żeby każda deska pachniała krwią.
***
Jack i Jessica ruszyli do domu. Byli niebiańsko szczęśliwi, pomimo iż zdawali sobie sprawę z tego, że nie mają pojęcia, co teraz z tym szczęściem się stanie. Jednego byli pewni – kochali się, chcieli być ze sobą razem i zrobiliby wszystko, żeby tak zostało. Szli powoli, bo do wieczora było jeszcze daleko. Co chwila przystawali, by przytulić się do siebie lub pocałować. Jack cały czas się uśmiechał i mówił o tym, jak postara się ułożyć ich wspólną przyszłość, a Jessica tuliła się do niego. Nie zauważyli nawet, że ciemna noc nadciąga szybciej niż zwykle i idzie tuż za ich plecami.
Byli cały czas uśmiechnięci i szło im się lekko i szybko, ale kiedy dotarli do domu, przywitały ich poważne miny wszystkich domowników.
–Hej, co się stało? – zapytał uśmiechnięty Jack – Dlaczego macie tak poważne miny?
–Muszę ci o czymś powiedzieć. – powiedział Nathan. – I usiądź, bo upadniesz. – Jack natychmiast spoważniał i usiadł, Jessika również.
–Co się stało? – spytała zaniepokojona
–Słuchaj... pewnie już zauważyłeś, że cały czas cię obserwuję, od kiedy tu przyjechałem. – Jack skinął głową – Obserwuję cię, bo przypominasz mi kogoś. I nie do tej pory nie mogłem się pozbyć wrażenia, że ten ktoś to... ktoś mi bliski; bardzo bliski. Od Jessiki dowiedziałem się, że dorastałeś w domu dziecka.
–Tak, rodzice mnie tam zostawili, jak się urodziłem.
–Czy wiesz coś na ich temat? Cokolwiek.
–Jak dorastałem, chciałem wiedzieć cokolwiek o nich, ale mnie nie informowano o niczym. Ale kiedyś byłem tak natarczywy, że dyrektorka w końcu pokazała mi dokument, w którym moja matka stwierdza, że zrzeka się do mnie wszelkich praw.
–Nie było podpisu ojca?
–Nie. O co ci chodzi, Nathan?
–Pamiętasz, jak ona się nazywała? – kontynuował.
–Tak. Zapamiętam to na całe życie bo tylko tyle mi zostało po moich rodzicach. Moja matka nazywa się Elisa Corson. – wszyscy jęknęli. – O co wam chodzi? Co tu się dzieje?
–Chciałem to usłyszeć od ciebie osobiście.
–Bo...
–Bo Eliza Corson… jest moją dawną dziewczyną z dyskoteki. – Jack złapał mocno krzesło na którym siedział, a Jessika ścisnęła jego rękę.
–Co?!
–Eliza Corson była moją dziewczyną, zanim została zgwałcona. – po chwili dodał – Przez lata myślałem, że mnie zdradziła i byłem na nią wściekły. Dopiero po latach zmądrzałem i byłem gotów jej przebaczyć. Jednak nie miałem odwagi ani, by jej to powiedzieć ani, by błagać ją o przebaczenie.
–No i w związku z tym, na 90% twoim ojcem jest Bryan. – dodał cicho Danny
–Co?! – ryknął Jack – Ten potwór ma być moim ojcem?! Żartujecie sobie ze mnie?! To on kazał zabić Monikę i Samanthę! Oszukał i skrzywdził tylu ludzi! Zabrał mi życie! Zabrał nam wszystkim życie! Zrobił z nas zbirów! Zrobił ze mnie bestię! To... to nie możliwe! Ja chyba śnię! – Jack ryczał jak lew i rzucał wszystkim, co mu wpadło w ręce. Nigdy jeszcze nikt nie widział go w takim gniewie. Nawet Evita schowała się za Nathana, a Danny szukał czegoś do samoobrony. Jack był oszołomiony i rozjuszony. Złapał za pierwszą broń, jaką zauważył i ruszył do drzwi, by szukać Bryana. – Gdzie jesteś skurwielu?! Zabiję cię! Ale zanim cię zabiję, wypruję ci wszystkie flaki! Pokaż się! Stań do walki gnido!
Joe pochwycił go w momencie nieuwagi, wyrwał mu broń z ręki, przewrócił siłą na podłogę i wykręcił ręce do tyłu. Wtedy podeszła do niego Jessika.
–Jack; Jack, spójrz na mnie, proszę. – prosiła go; złapała go za ramiona. Mimo iż szarpał się i był wściekły jak nigdy w życiu, nie śmiał jej skrzywdzić. Wykorzystała to, podniosła go i przytuliła go na siłę i dopiero wtedy się opanował – Pamiętasz, co mi mówiłeś, kiedy po raz pierwszy się kochaliśmy? – mówiła, tuląc go do siebie – Mówiłeś, że jeśli on się zorientuje że boimy się go, to zrozumie, że ma nas w garści. I że musimy mu udowodnić, że nie będzie nad nami panował, nawet za cenę życia, czy krzywdy. Chcesz mu pokazać, że jesteś jego idealnym odbiciem? Proszę cię, nie pozwól mu teraz zwyciężyć. Pamiętaj, że to coś trzyma twojego ojca w garści od długich lat. Nawet, jeśli on cię nie poznaje i zrobił straszną krzywdę tobie, twojej rodzinie, twojej matce i uczynił cię zabójcą, to proszę cię – wybacz mu z całego serca i udowodnij mu, że jesteś ponadto wszystko. Udowodnij mu, że jesteś dobrym człowiekiem i że stać cię na dobro, na które nie stać jego. Joe mówił, że zawsze powtarzasz, że zawsze trzeba wybierać życie. Więc pokaż mu, że i tym razem wybierasz życie, że stać cię na to, żeby nie być złym. Bo jego na to nie stać i nie już umie być dobry. Wiem, że przepełnia cię teraz słuszna złość i gniew, ale jeśli będziesz zwalczał ogień ogniem, to zostanie po tobie pustka i jałowa ziemia, tak jak po nim. A przecież nie tego chcesz. Musisz ten pożar ugasić wodą, czyli uczuciem. Zrób to, czego ja nie zrobiłam przez całe swoje życie, a czego teraz bardzo żałuję: wylej uczucie na swojego ojca i gaś nim każdy, największy nawet pożar. Wtedy dopiero masz szansę nad nim zapanować. Pamiętaj, że już raz żałowałeś swojego gniewu i tego, w co on cię wciągnął.
W Jacku nadal żyła chęć zabicia Bryana, ale pojął, co do niego mówi Jessika. Przypomniał sobie swoje wszystkie decyzje: zabicie poprzednika w gniewie przyniosło mu zły skutek. Ślepa chęć zemsty na niewiadomym mordercy rodziny przyniosła mu zły skutek. Zabicie Simona przyniosło mu żal i wyrzuty sumienia. Dopiero uratowanie Joego, wbrew podszeptom złego, przyniosło mu prawdziwego przyjaciela. Nienawiść do samego siebie spowodowała, że niemal zapił się na śmierć, ale dopiero miłość do Jessiki spowodowała, że został przy życiu i mógł cieszyć się teraz ciepłem jej ramion. To, że nie zdołał zabić Nathana przyniosło mu grono wiernych przyjaciół.
W końcu dotarło do niego, że i on nie był w porządku. Tyle ludzi zginęło z jego ręki w mękach i we łzach. I jakie miał w tej chwili prawo do rewanżu na bezlitosnym ojcu, skoro tak samo tysiące ludzi mogłoby teraz żądać dla niego słusznej kary śmierci za śmierć swoich bliskich? Postanowił spytać chociaż tych dwojga:
–Nathan, wybaczysz mi, że strzelałem do ciebie?
–Już dawno ci wybaczyłem.
–A ty, Evito?
–Ja też ci wybaczyłam. – dodała Evita.
Westchnął i powiedział do Jessiki:
–Masz rację. Nie będzie nade mną panował. Gniew przynosi tylko coraz więcej więcej zła, a ja nie chcę być taki jak on. – westchnął ponownie i mimo iż było mu ciężko na duszy, powiedział – wybieram dobro i życie. Wybaczam ci tato.
–Patrzcie, ktoś do nas idzie. – powiedziała Evita stając przy oknie. Wszyscy zwrócili wzrok w tę stronę – To facet w czarnym płaszczu.
Wtedy zapadła kompletna ciemność i zniknęło wszystko i wszyscy. Zapanowała głucha cisza. Jack przestał widzieć cokolwiek. Nie mógł dostrzec nawet swojego ciała, ale je wyczuwał. Usłyszał natomiast ogłuszający ryk wściekłości, po czym odezwał się ten sam aksamitny i niski głos, który słyszał na samym początku:
–Jack, czemu zawsze musisz być takim durniem? Zawsze wybierałeś niewłaściwie.
–Pokaż się, nie boję się ciebie!
–Czyżby? – Jack poczuł w piersiach tak wielkie gorąco, jakby był przypiekany gorącym żelazem. Wrzasnął z bólu, a po chwili przypiekanie ustało. – Nadal się mnie nie boisz?
–Nie boję się bólu. – rzęził – Już się przyzwyczaiłem.
–Naprawdę? No to teraz trochę sobie pocierpisz.
Przypalano go na całym ciele. Czuł się, jakby podłożono pod jego ciało ogień, a wszystko działo się w kompletnych ciemnościach. Cierpiał straszliwie. Miał wrażenie, że płonie żywcem.
–Możesz mnie spalić! – wrzeszczał – I tak nie będziesz mnie mieć dla siebie! – palenie ustało. Jack wymacywał całe swoje ciało, żeby sprawdzić, jak bardzo ucierpiał, ale wszystko było na swoim miejscu i pozostało nietknięte.
–Nie, nie zdobędę cię dla siebie w ten sposób, masz rację. Pamiętasz tę chińską bajkę z dzieciństwa? Zimnym wiatrem nie ściągniesz z nikogo ubrania. To prawda, że na ludzi działają bardziej uczucia niż zimne wymagania. Z twoim ojcem było akurat odwrotnie, ale to osobna historia.
–Jak go w to wciągnąłeś? – krzyczał w ciemność.
–Ja? – głos zaśmiał się – On sam się w to wciągnął. Patrz.
Jack zobaczył następujący film:
Był zwykły sobotni wieczór – po długim upalnym wakacyjnym dniu młodzież z pobliskiego liceum i gimnazjum wyległa na ulicę, by zażyć chłodu wieczornego powietrza i udać się na jedyną w okolicy dyskotekę, oddaloną o 10 km od miasteczka.
Nathan i jego młodszy brat Bryan, także wybierali się na dyskotekę. Wypachnieni i wystrojeni wsiedli w wykradzionego od ojca mustanga i wyruszyli drogę. Była to pierwsza podróż Nathana po otrzymaniu prawa jazdy. Obaj byli podekscytowani i w świetnych humorach. Po drodze Nathan powiedział, że zatrzymają się i zabiorą spod jego nową dziewczynę.
–No proszę – skomentował Bryan – jeszcze dobrze nie nauczyłeś się jeździć, a już masz dziewczynę. To prawda, że dziewczyny lecą na gości z samochodami; a raczej bogatych gości z samochodami.
–Zamknij się Bryan – z uśmiechem odparł Nathan.
–Kiedyś będę tak obrzydliwie bogaty, że będę miał najpiękniejszy wóz i najpiękniejszą i najbogatszą dziewczynę w mieście.
–Dobra, ale najpierw musisz jakąś dziewczynę… hmm… zachęcić do siebie – zażartował Nathan.
–Teraz to ty się zamknij – z uśmiechem odparł Bryan.
Jechali żartując i śmiejąc się dopóki Nathan nie zatrzymał się na poboczu drogi.
–Dobra Bryan, pakuj się do tyłu. Musisz zrobić miejsce mojej królowej.
–Bez sensu, pozwalasz się wodzić za nos jakiejś lasce. Ja nie pozwolę, żeby mną kierowała jakaś baba.
–Dobra, nikt cię nie pyta o zdanie. A teraz jazda.
Bryan przesiadł się na tylne siedzenie. Po chwili zjawiła się wysoka, długonoga, delikatna latynoska. Nathan wysiadł z samochodu, pocałował dziewczynę na powitanie, podszedł z nią do samochodu, otworzył jej drzwi i dziewczyna wsiadła.
–Cześć, jestem Bryan – podał jej rękę z tyłu.
–O cześć, jestem Elisa. Jesteś młodszym bratem Nathana?
–Tak, wyrwaliśmy się na trochę domu. A ty?
–Ja mam randkę z Nathanem.
–Fajnie, robię za przyzwoitkę.
–Nie marudź i tak jesteś nieletni. – skomentował Nathan, wsiadając do samochodu i ruszając.
–Jeszcze tylko trzy lata i będę mógł robić, co mi się żywnie podoba. Poczekaj aż dorosnę i stanę się samodzielny. To zobaczysz...
Nathan zatrzymał nagle samochód i odwrócił się twarzą do Bryana
–Grozisz mi? Uważaj,bo zaraz wysiądziesz i będziesz wracał na piechotę.
–Przestańcie się kłócić. Nie przyszłam tu słuchać kłótni. – przerwała im Eliza
–Tym razem ci się upiecze, ale jeszcze jeden taki numer i spuszczę ci takie manto, że nawet w szpitalu cię nie uratują.
–Sorry, trochę się zagalopowałem. Jedźmy już. – odparł zawstydzony Bryan.
Nathan ruszył z impetem z miejsca i jechał dalej. W samochodzie panowała cisza. Bryanowi bardzo to odpowiadało, dlatego, że siedział na tylnym siedzeniu, pogrążony niemal w kompletnej ciemności – uruchomił wyobraźnię i już nie czuł się taki samotny.
W końcu przyjechali na miejsce. Weszli do ogłuszająco głośnego, zadymionego, skąpanego w kolorowym świetle lamp stroboskopowych baraku. Usiedli przy zarezerwowanym stoliku i zamówili drinki. Eliza podrygiwała na krześle i wyciągnęła ramiona do Nathana na znak, że chce zatańczyć. Chłopak nie dał się długo prosić. Wstał z uśmiechem, podszedł do niej, podał ramię i poszli oboje na parkiet. Bryan siedział przy stoliku, pił swojego drinka i spokojnie patrzył na tańczących. A w środku gotował się ze złości.
Gdy skończyli tańczyć i usiedli przy stoliku, Bryan zaproponował, że kupi im coś do picia. Nathan odparł, że to on zaprosił Bryana na dyskotekę i on stawia wszystkim kolejkę. Tłum był jednak zbyt duży, by prosić kelnerki o drinki. Nathan zaproponował więc, że sam podejdzie do baru, zamówi trzy kufle piwa i przyjdzie z nimi do stolika. Bryan i Eliza przystali na to.
–I jak się bawisz? – odezwał się Bryan do Elizy, podczas gdy Nathana nie było.
–Jest świetnie. Dawno już nie byłam na dyskotece.
–Wiesz co, muszę ci coś wyznać – zaczął – nikomu tego nie mówiłem jeszcze, ale zbieram na samochód. Już wybrałem.
–A jak zbierasz?
–Pracuję tu i tam, gdzie mogę. Już drugi rok oszczędzam. Nawet Nathan o tym nie wie.
–To świetnie.
–Chcesz wiedzieć jaki to samochód? Gość, który ma mi go odsprzedać jest tutaj.
–Gdzie? – Eliza zaczęła się rozglądać wokół.
–Widziałem go tylko przez chwilkę, mignął mi gdzieś przy wejściu. Ale jak chcesz, to pokażę ci, który to samochód.
–Ok, nie ma sprawy. Mogę się przejść. – zeszła z krzesła
–Mówię ci, to nieźle wypasiona bryka.
Oboje wyszli z klubu. Zrobiło się cicho, ciemno i chłodno. Bryan zniknął na chwilkę i zaraz pojawił się znowu. Mówił i mówił o swoim samochodzie. Szli coraz dalej jego poszukiwaniu. Gdy znaleźli się już bardzo daleko, dziewczyna zorientowała się, że Bryan gdzieś zniknął, a ona została sama. Czekała na niego, ale trwało to już trochę za długo, więc zaczęła się niecierpliwić i zawołała Bryana – chciała wracać.
Potem czerń wypełniła wszystko ponownie, a po chwili znów pokazał się obraz. Tym razem zobaczył parking, a na nim piękną dziewczynę idącą między rzędami samochodów. Wołała Briana, ale on się nie pokazywał. Dopiero całkiem z tyłu widać było młodego chłopaka. „No, pomóż mi. – szeptał – Wejdź we mnie i daj mi siłę. Chcę, żeby była moja. Chcę ją mieć tylko dla siebie. Jestem pewien, dawaj, wchodź.” Zobaczył ciemną smugę dymu wsączającą się w jego ciało.
Dziewczyna nadal wołała Briana. Kiedy cały dym wsiąknął w jego ciało, jego twarz straciła wyraz złości, a od teraz była na niej tylko zimna i czysta obojętność. Chłopak obojętnie podszedł do dziewczyny z tyłu. Podniósł kamień i uderzył ją mocno w głowę – dziewczyna natychmiast upadła. Chłopak wybił łokciem szybę w samochodzie, wyciągnął ze schowka linę do holowania i umiejętnie związał jej ręce i nogi.
Potem zadarł jej spódnicę, ściągnął majtki, rozdarł i zakneblował nimi usta. Rozpiął spodnie, położył się na niej i wszedł w nią od tyłu. Kiedy dziewczyna poczuła szturchanie i ostry, piekący ból, ocknęła się i zaczęła krzyczeć i płakać, ale nikt jej nie słyszał. Po wszystkim pozostawił Elisę na parkingu i odszedł. Po długich próbach wyswobodziła się samodzielnie i nie wiedząc, co robić, poszła do domu na piechotę – upokorzona, samotna, obolała, rozpłakana i przerażona.
Bryan tym czasem siedział przy stoliku. Po długiej chwili podszedł do niego Nathan.
–Hej, gdzie Elisa?
–Nie wiem, powiedziała, że na chwilę wyjdzie się przewietrzyć i nie wróciła do tej pory. Proponowałem jej, że pójdę z nią. Zgodziła się, ale za chwilę gdzieś zniknęła. Szukałem jej, ale nie znalazłem.
–No i co?
–Co, co, wróciłem i jestem.
Nathan, niewiele myśląc, odstawił piwo i popędził na zewnątrz. Tam już panowała tylko ciemność i cisza. Szukał jej długo. Przerwał dopiero o świtaniu. Bryan szukał w krzakach, a Nathan na parkingu. Nie znaleźli jej.
–Daj spokój Nathan, pewnie odjechała z jakimś kolesiem z lepszą bryką, a ty się niepotrzebnie martwisz.
–Spadaj, to moja dziewczyna.
–Tak? Taka to dziewczyna, co wypatruje na parkiecie lepszego towaru, a potem zmywa się z kimś, kto szybciej ją…
Nathan chwycił za Bryana kołnierz i wymierzył dwa sążniste policzki. Bryan wyszarpnął się i skulił, masując twarz.
–Ja tylko chciałem powiedzieć, że pewnie zabrała się z kimś, kto miał lepszy wóz. – mówił Bryan.
–Ona taka nie jest.
–Nic teraz nie zrobisz. Musimy wracać, zanim wrócimy, zrobi się jasno i ojciec nas spierze za samochód. Poza tym, musimy odespać tę noc, zanim zaczniemy robotę na nowo. No chodź, jedźmy stąd.
–Masz rację, sprawdzimy później, co się stało.
Nastąpiła czerń, po której ukazał się szpitalny pokój. Elisa leżała w łóżku i rozmawiała z Nathanem. Twierdziła że Bryan ją zwabił na parking, pozbawił przytomności a potem zgwałcił. Nathan połączył wersję Elizy z opowiadaniem Bryana.
–Bujasz, Bryan jest za mały na takie rzeczy. Dlaczego nie wróciłaś do dyskoteki? Ktoś na pewno wezwałby gliny.
–Nathan, ja byłam półprzytomna, ledwo wiedziałam, gdzie idę. Poza tym, spójrz, jestem latynoską. Co powiedziałby biały gliniarz? Że zasłużyłam sobie na to i że jeszcze poprawiłby po Bryanie
–Przestań tak mówić. Nie wierzę, że to Bryan.
–Ale ja to wiem.
–Bryan mówił, że wyszłaś sama, chociaż proponował ci, że wyjdzie z tobą.
–Nie prawda. Chciał mi pokazać swój nowy samochód. Mówił, że jest lepszy od twojego.
–Bryan? Jaki wóz? On ma dopiero piętnaście lat. I nawet nie ma jeszcze prawa jazdy. Co ty kręcisz?
–Nie kłamię Nathan, znasz mnie.
–Znam też Bryana. Dlaczego nie miałbym wierzyć swojemu bratu?
–Bo to on kręci. Nathan, dlaczego miałabym cię okłamywać? Czy nie widzisz, co mi się stało? On mnie zgwałcił! – powiedziała ze łzami w oczach.
–Tak, widzę i współczuję. Ale czemu wyszłaś na zewnątrz nie czekając na mnie? Powiem ci szczerze, jak to dla mnie wygląda: Bryan mówił, że lecisz na wypasione samochody z bogatymi gośćmi.
–To nieprawda!
–Z początku też tak myślałem, ale teraz zaczynam wątpić. Wyszłaś sama; nie zaczekałaś na mnie; zostawiłaś Bryana samego. Może faktycznie szukałaś kogoś lepszego, a kiedy już znalazłaś, to odjechałaś z nim i dostałaś to, na co zasłużyłaś… – Eliza uderzyła Nathana w twarz. Natychmiast wstał.
–Teraz już wiem, że mam rację. Oburzyło cię to, że powiedziałem ci to prosto w twarz.
–Nie, oburzyło mnie to, że śmiesz wierzyć temu kłamliwemu gnojkowi, a nie mnie.
–To koniec. Między nami wszystko skończone, słyszysz? – Powiedział Nathan odchodząc.
–Proszę bardzo, nie chcę się zadawać z takim dupkiem jak ty! – Rzuciła w niego bukietem, który jej przyniósł. Nathan wyszedł nie oglądając się za siebie, a Eliza wpadła w rozpacz.
Film się skończył, a Jack płakał. Po raz pierwszy w życiu widział swoją matkę. Wiedział, że to była ona. I to w takiej sytuacji! Nie dziwił się teraz, że Nathan mu się przyglądał. Wiedział teraz, jak bardzo był do niej bardzo podobny. I bardzo było mu jej żal.
–Widzisz więc, że on sam mnie przywołał. I z tobą byłoby tak samo, gdyby nie ta głupia Jessika. Powinna wyrosnąć na rozkapryszoną panienkę! Nie powinna być przerażona tym, co przyniósł jej Bryan, tylko go porządnie za to obtłuc! Z dnia na dzień zrobiłby się z niego posłuszny piesek, a tym czasem to on obtłukiwał ją. No i wybrała ciebie, a teraz jest ci oddana jak wierna suka. I przez to nic nie mogę wam obojgu zrobić. – znowu usłyszał potworny hałas, który zaraz ustał.
–Nie licz na mnie, ja cię nie przywołam.
–Wiem, stać cię na dobro i takie inne bzdury. Ale jeśli stać cię na dobro, to co powiesz na to?
W mgnieniu oka zobaczył Jessikę i wszystkich swoich przyjaciół, których zdobył. Byli związani i wisieli w powietrzu nad morzem płomieni. Byli przerażeni. Szarpali się i krzyczeli, ale ich nie słyszał.
–Zostaw ich! – krzyknął Jack – Co oni ci zrobili?
–Oni nic, ale mogę przeniknąć ich dusze i rozdzielić się osobno do każdej z nich. I wtedy będziesz miał swoją wolność; tyle, że zapłacą za nią oni.
–Nie, oni ciebie nigdy nie będą chcieli. Nie możesz ich zdobyć. – zawołał.
–Ależ mogę; wystarczy, że utrudnię im życie na tyle, żeby zaczęli krzywdzić siebie nawzajem, jak twój ojciec. Co powiesz na to, żeby na przykład Evita zaczęła zdradzać Nathana z Joem? Hm? Wiesz, jak Nathan potrafi się wściekać, sam tego doświadczyłeś. A kiedy on będzie chciał zatłuc twojego kumpla, wtedy ja będę w pobliżu. – Jack patrzył na swoich przyjaciół i nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. „Czy miałbym im pozwolić na zgubę?” próbował przypomnieć sobie, ile dobra, ciepła i radości wnieśli wszyscy w jego życie. – Nie, nie, żadnych wspomnień, masz to – Jack zobaczył następny film. Jessika naga w łóżku z Nathanem i Evitą. Ukłuło go coś w serce – Tak, to jest to. – zawyła ciemność. Naraz zdał sobie sprawę, że Jessika przecież się uśmiecha. „Skoro się uśmiecha, to znaczy, że jest szczęśliwa. Chcę, żeby była szczęśliwa.” Film się naraz skończył. – Jesteś niemożliwy, wszystko cię cieszy, dla wszystkich chcesz dobrze. A miej sobie litość, jak chcesz, bądź dobry ile wlezie. Tylko wezmę twoich przyjaciół za ciebie...
–Nie! – ostro zawołał Jack – Nikogo z nich już nie skrzywdzisz! – Milczał chwilę. – Dobra, zgadzam się. – powiedział cicho – Weź mnie, ale nic im nie rób. Mają być wolni, rozumiesz?
–Dobra, umowa stoi.
–Jaką mogę mieć gwarancję, że ich uwolnisz?
–Żadnej, czekałem tylko na twoją zgodę. – Jack skamieniał ze strachu. Otaczająca go ciemność powoli zamieniała się w dym i wsączała w niego. „Czy to samo widział mój ojciec, zanim zmienił się w poczwarę? Czy czuł, że robi mu się zimno? Czy stygł z sekundy na sekundę coraz bardziej, aż wreszcie miał wrażenie, że zamarza na kamień?” – myślał – Z ojca na syna, to się nazywa dynastia. – odezwał się głos.
Jack dotknął swojego ciała. Nie było mu wcale zimno. Miał tylko takie wrażenie, ale to nie ważne. Teraz już nic nie było ważne. Wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Zapadła ciemność i głucha cisza.
***
Z drugiej strony obserwowali to całe przedstawienie przyjaciele Jacka. Nie byli wcale uwiązani, ale nie mogli się ruszyć z miejsca. Stali przed chatą, z głowami zadartymi ku górze, wymachiwali rękoma i krzyczeli do niego, ale on ich nie słyszał ani nie widział. Próbowali się do niego dostać, ale odgradzała ich od niego niewidzialna ściana. Natomiast słyszeli każde słowo wypowiadane przez niego oraz tajemniczy głos z ciemności. Krzyczeli do niego ale on zdawał się nie słyszeć ani nie dostrzegać żadnego z nich.
–On nas nie słyszy; nie ma sensu krzyczeć. – powiedziała Evita.
–To ten sam głos, który słyszałem na parkingu. – zawołał Danny.
–Ja go słyszałem po swoim pierwszym zabójstwie. – przyznał Joe.
–Przecież my wcale nie jesteśmy zagrożeni! Jak mamy mu to wytłumaczyć? – wołała Jessika.
–Jesteśmy. – powiedział Nathan, patrząc na Joego i Evitę i zobaczył, jak oboje czerwienieją mimo woli. – I nic nie poradzimy na to. Wszyscy wiecie, że jeśli nas najdzie ochota na popełnienie złego, nic nas od tego nie odwiedzie. Dopadnie nas w jednej chwili, dokładnie tak, jak powiedział.
Jessika zobaczyła, jak w Jacka wlewa się ciemność, a on sam blednie i obojętnieje.
–Nie, Jack, nie rób tego! – krzyknęła, ale było już za późno. Jego twarz zmieniła się w zimną, pozbawioną wyrazu maskę. Chciała coś zrobić, ale nie wiedziała co. Nagle wpadło jej do głowy: „Ciemność! Przecież to ciemność! A czego nienawidzi ciemność? Światłości!” Padła na kolana i postanowiła się do niej zwrócić:
–Boże, jeśli tam jesteś, ratuj go! – wołała głośno, a pozostali zastygli zaszokowani, wpatrzeni w nią. – Proszę cię! Błagam, nie zabieraj mi go! Przysięgam ci, że oddam ci swoje życie, jeśli go uratujesz!
W mgnieniu oka błysnęło tak oślepiające światło, że wszystko w nim zniknęło. Towarzyszyła temu ogłuszająca cisza. Potem znów pojawił się świat, a cisza ustała. Pojawiły się dźwięki syren policyjnych, ktoś rozmawiał przez krótkofalówkę. Dookoła chaty było pełno policjantów, a Jessika i pozostali, oniemiali, stali już nie w chacie, ale przy furgonetce policyjnej.
Obok niej stali Nathan Evita i Danny. Jessika zauważyła też Jacka. Policjant prowadził go do furgonetki razem z Joem. Joe mówił coś do niego cały czas, a Jack uważnie go słuchał, więc żył i nadal był normalny. Miała nadzieję, że jej prośba została wysłuchana. I uśmiechnęła się do Jacka. On wtedy zauważył ją, popatrzył na nią i blado się uśmiechnął. Była pewna, że Joe mu wszystko opowiedział.
„Boże, dzięki ci! Może i nie będziemy razem, ale przynajmniej wiem, że jest bezpieczny.” – po twarzy popłynęły jej łzy. Kiedy Jack wchodził do furgonetki, popatrzył jeszcze raz na nią. Też miał mokre oczy. Policjanci wprowadzili całą czwórkę do drugiej furgonetki, zatrzasnęli za nimi drzwi i po chwili podwórko Joego było już puste.
–Nigdy nie zapomnę tego, co widziałem i słyszałem. – powiedział szeptem Danny. Cały się trząsł.
–Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam. – powiedziała szeptem Evita.
–Czy też widzieliście tę światłość? – zapytała Jessika. Chciała się upewnić, że nie zwariowała.
–Tak, to było niesamowite. Jessiko, to co zrobiłaś było... nie mam słów, żeby to opisać; właściwie dałaś mu wszystko, co mogłaś mu dać. – mówił Nathan.
–Uratowałaś go. No i uratowałaś świat przed następnym następnym Croucketem. – powiedział Danny.
Jessika nie myślała o tym w ten sposób. Przypomniało jej to rozmowę z Edwardem o poświęcaniu się kobiety dla mężczyzny.
–A co z Edwar… przepraszam, z Bryanem? Co się z nim stanie? – dopytywała się.
–Zawieźli go już do szpitala dla obłąkanych. – mówił Nathan. – Próbowałem do niego mówić, rozmawiać z nim, ale on nic nie widzi ani nic nie słyszy. Tylko mruczy coś cicho do siebie cały czas. Zachowuje się, jakby żył we własnym świecie.
–Danny, rozmawiałeś z policjantami? Co teraz się z nami stanie?
–Pewnie to, czego się tego spodziewałem; wymierzą nam maksymalne kary. Ale to wszystko jeszcze zależy od sędziego. Dowiemy się dokładnie po przyjeździe na komendę, co się stało, jak myśmy byli wyłączeni ze świata.
Wszyscy zamilkli. Byli zamyśleni i potwornie zmęczeni.
Epilog
Jack i Joe przyznali się do wszystkich zarzucanych im czynów i złożyli zeznania na temat wszystkiego i wszystkich, o których wiedzieli. Jack opowiedział o śmierci swojej rodziny, o tym, jak to na niego wpłynęło, o pierwszym zabójstwie, o tym, jak został wciągnięty w pracę dla ówczesnego Croucketa, o tym, co on robił ze swoją żoną, jak się zbuntował i jak się to skończyło.
O ile prokurator mógł uwierzyć w zemstę na mordercy rodziny, o tyle nie mógł pojąć, o jakiej postaci w czarnym płaszczu mówił. Ale musiał jakoś to umieścić w raporcie, zwłaszcza, że inni opowiadali o tej samej postaci w dokładnie taki sam sposób. Końcówka opowiadania Jacka pokrywała się idealnie w każdym szczególe z opowiadaniem innych przebywających wówczas w drewnianej chacie.
Prokurator powiedział Jackowi, jak to wyglądało ze strony policjantów: Policjanci, którzy przyjechali na miejsce jako pierwsi, zawiadomieni przez sąsiada o jakichś krzykach i hałasach dochodzących sprzed chaty, zeznawali, że kiedy weszli do zagrody, żeby wszystkich aresztować, nikt z obecnych tam się nawet nie poruszył i nie zauważył nawet policjantów. Wszyscy stali tyłem do nich, nieruchomo, z głową zadartą ku niebu. Jedynie Croucket siedział na ziemi, oparty o ścianę domu i coś do siebie cicho mamrotał. Policjanci próbowali z nim porozmawiać, ale nie było z nim żadnego kontaktu.
W chacie nic nie było, ale policjanci musieli na siłę ich wyprowadzać, bo żadne z uczestników nawet się nie drgnęło, kiedy kazali im wsiadać do furgonetek. Słyszeli ich rozmowę. Słyszeli, jak mówili o jakimś głosie, który słyszeli już wcześniej, o tym, że nic im już nie pomoże, a w pewnym momencie jedna z kobiet padła na kolana i głośno modliła się o pomoc od Boga. Wtedy oniemieli nie tylko policjanci, ale i jej towarzysze. Dopiero wtedy znikąd pojawił się Jack, a wszyscy obudzili się z letargu. Policjanci byli tak oszołomieni, że nawet nie pytali, co się z nimi działo.
Prokurator w tej sprawie był bezsilny, więc wezwał do siebie ekspertów od egzorcyzmów i znawców spraw teologicznych. Przedstawił im zeznania wszystkich świadków, raporty policjantów i poprosił o opinię. Eksperci rozmawiali ze wszystkimi świadkami po kolei, zapoznali się z aktami, w tym z zeznaniami i materiałami zebranymi przez Danniego i orzekli, że istotnie, uczestniczyło w tym czyste zło, które szukało godnego następcy Bryana i znalazło go w osobie Jacka – jest tak samo silny jak ojciec i że to nie koniec polowań – zło będzie na niego czyhało przy następnej okazji.
Uczestnicy wydarzeń przed chatą dowiedzieli się, że to zło od pokoleń niszczyło ludzkie życie. W końcu natrafiło na Bryana, potem na jego syna, który chciał bronić przyjaciół i dlatego zgodził się oddać swoją duszę za ich uwolnienie. Orzekli, że gdyby Jessika nie uratowała Jacka przez oddanie duszy i życia Bogu, zło poprzez Jacka opanowałoby resztę kraju, a może i cały świat. Oświadczyli też, że skoro Jessika podjęła decyzję o takim poświęceniu, to musi dotrzymać obietnicy i policja musi jej na to pozwolić. Inaczej to zło zapanuje ponownie na całym świecie.
To było nie do pojęcia przez prokuratora. Słuchał i miał wrażenie, że znajduje się wśród nawiedzonych wariatów. Jednak bez względu na wszystko, wziął te opinie, materiały i dowody pod uwagę, zwłaszcza, że podane zostały przez wielu świadków różnych a prawdziwość opinii potwierdzona przez ekspertów. W dodatku, kiedy schwytano pozostałych członków „gangu duchów”, oni również potwierdzili istnienie i osobisty kontakt z tajemniczą ciemną istotą w czarnym płaszczu. Teraz dreszcz zgrozy przeszedł nawet po plecach prokuratora.
Podczas wykonywania swoich czynności, prokurator, który prowadził sprawę i wielokrotnie miał do czynienia zarówno z Jackiem jak i z Joem, podziwiał ich za dokładność, precyzję, obeznanie i profesjonalizm, mimo iż byli przestępcami. W końcu postanowił zrobić eksperyment i dać im drugą szansę; również za to, że wydali wszystkich i powiedzieli o wszystkim, co mogło się przydać policji w śledztwie,czym dostarczyli bogatych dowodów w różnych, nierozwiązanych dotąd sprawach, okazali skruchę i żal wobec rodzin zamordowanych i zwrócili wszystko, co byli w stanie odkryć w olbrzymich skarbcach Bryana. Dlatego skontaktował się z najwyższymi władzami i podzielił się z nimi jednym ze swoich szalonych pomysłów.
Sanchez został ukarany wysoką grzywną za nieuczciwe potraktowanie swoich informatorów i wprowadzanie ich w błąd. Danny miał za dużo zaległości i został usunięty z uczelni, jednak za swoje zasługi w śledztwie, dostał się bez problemu do akademii policyjnej. Chce zostać detektywem. Nadal kontaktuje się ze wszystkimi swoimi nowymi przyjaciółmi, ale nie kontaktuje się już z Sanchezem.
Nathana wypuszczono z aresztu, ale Evicie postawiono zarzut świadomego uczestnictwa w nielegalnych interesach. Za współpracę z policją i wydanie wszystkich spraw, dostała, tak jak się spodziewał Danny, dwa lata. Nathan porzucił dotychczasowe życie w mieście i za zgodą Joego, zamieszkał w chacie jego dziadków oraz czeka na wyjście Evity. Żyje ze sprzedaży upraw rolnych, mięsa i nabiału.
Bryan nie doszedł do siebie. Leżał w swojej izolatce bez ruchu i tylko mamrotał do siebie. Jack i Nathan próbowali z nim rozmawiać, ale nigdy nie doszło do jakiegokolwiek kontaktu.
***
Kiedy Jack był jeszcze w areszcie, prokurator zgodził się na przepustkę dla niego, by ostatni raz mógł się zobaczyć z Jessiką. Początkowo był bezwzględny dla obu przestępców. Traktował ich jak każdych innych, ale gdy bliżej się im przyjrzał, spostrzegł, że większość ludzi, z którymi rozmawiał, a którzy mieli kontakt z Jackiem lub z Joem oraz student, który rozpoczął tę całą sprawę, mieli rację – nie byli źli. Po prostu trafili w niewłaściwe miejsce.
To, czego doświadczył poprzez kontakt z nimi, utwierdziło go w przekonaniu, że może im zaufać i dlatego zgodził się na odprowadzenie Jessiki przez Jacka do klasztoru. Już jako wolny człowiek, Jack przemierzał pieszo długą tę długą i niewygodną drogę do klasztoru, tylko po to, by zobaczyć się z nią na dziesięć minut, raz w tygodniu. Na tyle mu pozwolono.
Jednak zanim to nastąpiło, Jack ostatni raz pojechał z Jessiką w radiowozie, by odwieźć ją na samą górę. Jechali przytuleni i milczący. Nie chcieli stracić ani jednej chwili z tych minut, które im pozostały. Wóz w końcu stanął na szczycie wzgórza i oboje wysiedli.
–No i koniec. – powiedział Jack, biorąc jej ręce w swoje.
–Nie, to dopiero początek mojej misji. – powiedziała Jessika. – Odkryłam w sobie powołanie, Jack.
–Kocham cię. Będzie mi cię bardzo brakować. – objęli się
–Też cię kocham Jack. Zawsze będę tylko twoja, a ty tylko mój. Ale teraz oboje mamy misję do spełnienia. Jest tyle innych dusz do uratowania przed tym złem. Wiesz, że ono nie zniknęło, tylko się ukryło. I póki żyję, będę z nim walczyć. I ciebie też o to proszę.
–Wiem o czym mówisz. Ja też będę z nim walczyć. Znajdę je, gdziekolwiek się ukrywa.
Pocałowali się po raz ostatni. Gorący pocałunek trwał długo. W końcu policjant z radiowozie chrząknął. Oznaczało to, że muszą jechać z powrotem. Jack miał ją jeszcze wiele razy zobaczyć, ale już nigdy nie mógł jej dotknąć – dlatego ich ręce trzymały się w uścisku i nie chciały rozłączyć. Jack odwrócił się, puścił dłoń Jessiki, wsiadł do radiowozu i nie odwracał się więcej. Nie chciał, żeby widziała, jak płacze, ale ona i tak o tym wiedziała. Sama także miała w oczach łzy. Czym prędzej podeszła do klasztornej furty i zapukała w drzwi.
KONIEC
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania