Złodziej snów - rozdział II
ROZDZIAŁ II
Pewien mądry człowiek powiedział kiedyś, że ci, którzy kochają, sami sobie kształtują sny. Sara wprawdzie nie potrafiła kochać, ale na swoje sny miała wpływ niezwykły.
- Miałeś kiedyś sen tak realny, że nie chciałeś się obudzić? - zapytała Ethana.
- Nie. Potrafię odróżnić rzeczywistość od snu.
Ludzie jednak bywają dziwni. Czasem mają jakąś możliwość, ale jej nie wykorzystują. Każdy chce być panem swego świata.
Sara nigdy nie osiągała swoich marzeń. Zawsze znalazł się ktoś lub coś, co ją od tego odwiodło. A może tak musiało być?
- Boże, nie rozumiem cię. Dlaczego stworzyłeś mnie taką wybrakowaną?
Modliła się często o piękne sny. Mama twierdziła, że Bóg umie mówić, ale jakoś nigdy jej nie odpowiedział. Smuciło ją to bardzo, czuła się ignorowana.
Pewnego dnia, gdy rozpakowywała już całkowicie swój bagaż, odnalazła schowaną uprzednio książkę. Okładka nie miała na sobie żadnych znaków specjalnych, była po prostu zielona. Otworzyła ją na pierwszej stronie, a jej uwagę przykuł brak tytułu. Nie było go nigdzie – na żadnej stronie. Mimo to coś kazało Sarze do niej zajrzeć. Przekartkowała ją w szybki tempie. I znalazła rysunek. Rysunek anioła.
- Nie wiedziałam, że mama miała taki talent – powiedziała do siebie.
Anioł siedział smutny w ciemnym lesie, jakby nie mógł znaleźć swego człowieka.
Jeszcze chwilę patrzyła na niego, po czym zaczęła czytać. Jednak nie od samego początku, ale w miejscu, gdzie była ów zakładka.
„Stoi teraz przede mną i czeka na odpowiedź. A gdy oświadczam, że chcę wrócić, widzę na jego twarzy złość.”
Sara jeszcze raz zerka na stronę tytułową, ale przypomina sobie, że nazwy nie było.
„Spoglądam w jego wielkie oczy i czuję zimno w sobie. Zimno z serca, które zaczyna mnie zabijać. Każe mi zostać. A gdy go nie słucham rzuca się za mną w pościg.”
- Dokąd uciekłeś, mój stróżu? Czy słyszysz mój głos?
Był, ale go nie ma. I nie będzie.”
Nie doczytuje jednak do końca, bo nagle w drzwiach zauważa Ethana.
- Idziemy na kolację? - pyta.
- Zejdź beze mnie. Za chwilę do ciebie dołączę.
- Za chwilę nic dla nas nie zostanie, Saro.
- Trudno.
- Trudno? - dziwi się. - Musisz coś zjeść. Wyglądasz jak ostatnie nieszczęście.
Faktycznie, od śmierci mamy wyglądała trochę gorzej. Ciągle była blada i smutna. Zauważyła, że Ethan się o nią niepokoi.
- Nie martw się o mnie – odpowiada. - Mówiłam, że do ciebie dołączę.
Ten usłyszawszy jej słowa, westchnął i zszedł na dół. Ona zaś siedziała jeszcze chwilę nad książką i znów zatopiła w niej swój wzrok.
„Anioł był tuż obok, ale go nie poznałam. Skarciłam go, odrzuciłam, a on mimo wszystko trwał przy mnie. Wspierał mnie. Będzie już zawsze, będzie strzegł mych dróg tak długo, aż ja stanę się aniołem. Aż wypełnię dane mi przeznaczenie. Wtedy nasze drogi się rozejdą. Po raz pierwszy i ostatni.”
- Saro – usłyszała głos Ethana, który ponownie stanął w progu jej pokoju – Ciągle czytasz?
Jednak zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, on dodał:
- Przyniosłem ci kromkę chleba. To niewiele, ale zawsze coś.
Popatrzyła na niego swoimi wielkimi oczyma i uśmiechnęła się.
- Dziękuję – odpowiedziała.
On wychodząc, dodał:
- Śpij dobrze, rudowłosa.
Przezwisko to nie było jednak bezpodstawne. Sara była dumną posiadaczką naturalnie rudych włosów, które opadały na ramiona prostymi strumieniami. Rosły bardzo wolno, bowiem ścięła je prawie całkowicie po śmierci taty w geście zadośćuczynienia za to, że jej miłość stała się dla niego zgubą. Miała wtedy prawie jedenaście lat, a na głowie poszarpane strzępki.
W ciągu tych czterech wiosen zmieniła się niezwykle. Im doroślejsza była, tym większy smutek można było dostrzec w jej oczach. Nie była wysoka, ale lubiła swój wzrost.
Ubierała się raczej skromnie. Nie dla niej były piękne i szykowne sukienki. Uwielbiała jednak swoją niedługą, czarną spódnicę, którą dostała niegdyś od mamy. Do niej zakładała często jasnożółtą bluzkę z długim rękawem, która kontrastując z jej włosami, wyglądała jeszcze ładniej. A na nogach miała kasztanowe, wiązane sztyblety. Innych butów nie posiadała.
Spać jednak szybko nie poszła. Ciągle siedziała nad „odziedziczoną” książką.
„A gdy słońce zaszło, tak również zaszło dla mnie życie, bo przecież nie można żyć bez żadnych uczuć. Nie ma mego odbicia w lustrze, nie ma go w świecie. Ja już nie istnieję.”
Rozgląda się, jakby patrząc, czy nikt jej nie obserwuje.
„Tak złodziej snów zabiera wszystko. Zabiera szczęście. Stawia ci ultimatum, na które nie jesteś w stanie odpowiedzieć i – nim się obejrzysz – nie ma nikogo, złodzieja już nie ma. Nie ma go wraz z twoimi snami.”
Podnosi głowę z niedowierzaniem.
- Złodziej snów – w ciszy wypowiada te słowa. - To jest tytuł tej książki.
Tylko dlaczego nie widnieje on na okładce? Nie miała pojęcia, ale mimo wszystko chciała poznać pochodzenie tego dzieła. A także jego autora.
Nie powiedziała o tym Ethanowi, bo stwierdziła, że dobrze będzie mieć jakąś tajemnicę. W całym ośrodku znała tylko jego i w ciągu minionego tygodnia zdążyła już go polubić. Nie chciała jednak zadręczać chłopaka swoimi problemami. Twierdziła, że i tak już ma ich dużo na głowie, bo, gdy na światło dzienne wychodziły smutki innych, on przedstawiał je ponad swoje własne. Skrywała to, ale on i tak wszystkiego z czasem się dowiedział.
- Nie uważasz, że ta książka jest straszna? - spytał ją pewnego razu, gdy usiedli na jednej z ławek pod wielkim drzewem za ośrodkiem. To pora jesieni, więc nie mogli odpędzić się od fruwających, kolorowych liści.
- Nie – odpowiedziała. - Moim zdaniem jest piękna i taka tajemnicza.
Ethan przekartkował ją kilkakrotnie, po czym wskazując palcem na jakiś cytat, dodał:
- Miłość i samotność idą w parze. Będąc samotnym zawsze można kochać. Będąc kochanym, można czuć się samotnym.
Podniósł wzrok na Sarę:
- Pogmatwane to.
Ta wyrwała się z chwili zamyślenia i odpowiedziała:
- Masz rację.
Jej słowa nie były jednak w pełni szczere, bowiem myślała o tym, jak to jest kochać, nie ponosząc żadnych konsekwencji. „Wszystko ma swoje konsekwencje. Ale czy bez tego świat nie byłby lepszy?” myślała. Jej zdaniem, miłość i samotność to dwa różne, przeciwstawne sobie uczucia – albo mamy jedno, albo żadnego.
Tego wieczora dużo myślała. Czuła się przytłoczona tymi wszystkimi sprawami. Leżała na łóżku i przekręcała się z boku na bok, bo z ich powodu trudno jej było zasnąć. Wtedy przypomniała sobie o tym, jak mama zawsze modliła się o piękny sen. „Na pewno miała piękne sny.” Uklękła na białej pościeli i wlepiając wzrok w światło ulicznych lamp, cicho szeptała słowa, jakie tylko przyszły jej na myśl.
- I żeby wszystko było jak dawniej – dodała na końcu.
Położyła się ze świadomością spełnionego obowiązku i zasnęła. Jednak żaden sen jej się nie przyśnił.
- Boże, ile trzeba się namęczyć, aby coś od ciebie dostać.
I tak dzień w dzień – modliła się codziennie tymi samymi słowami. Wierzyła, że pierwsza myśl przynosi szczęście. I wymodliła sen, który na zawsze zmienił jej życie.
Otworzyła oczy i zauważyła, że nie leży w łóżku, ale na miękkiej, zielonej trawie. Wokoło rosły najróżniejsze rośliny – od orchidei po paprocie, od zwykłych kwiatów polnych po egzotyczne. Wstała i ujrzała przed sobą ścieżkę. Szła nią tak długo, aż dostrzegła mur porośnięty wijącymi się krzewami róż. Kochała róże. Zerwała jedną z nich i tym samym, odkryła w murze żelazną furtkę. Nacisnęła na klamkę z nadzieją, że się otworzy, ale było to tylko złudzenie. W tym samym momencie wszystko dookoła zaczęło zmieniać się w czarną mgłę. Z każdym oddechem Sara czuła, że jest bliżej. Wtem ścisnęło ją w sercu ogromne zimno i – ponownie otwierając oczy – zrozumiała, że to tylko sen. Spojrzała jednak na swoje dłonie, w których dalej trzymała zeschnięty kwiat róży.
Komentarze (2)
Ps. Zapraszam na forum i zachęcam do czytania i komentowania opowiadań innych :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania