Poprzednie częściZŁOŚNICA ZUZANNA I

Złośnica ZUZANNA III

"Croissant"

Plik dokumentów spadł na moje biurko z taką siłą, że aż podskoczyłam.

— Potrzebuję informacji o tych ludziach. Na już — rzucił chłodnym tonem mój szef.

Obdarzyłam go kpiącym spojrzeniem i odsunęłam papiery na bok.

— Nie mam czasu.

— Słucham? — Na jego twarzy aż iskrzyło ze złości. Nie miałam pojęcia, co go doprowadziło do takiego stanu — i mało mnie to obchodziło. Nie byłam popychadłem, żeby dorzucał mi obowiązków w taki sposób. Wiem, że pomimo tego, że zatrudnił mnie Cezary, do moich obowiązków należało również odbieranie telefonów Mateusza, szczególnie odkąd jego sekretarka — wstrząśnięta, że ich romans nie zakończył się happy endem — rzuciła posadę. Ale zaczynał przeginać — nawet jak na szefa.

— Pracujesz tu. Sprawdź, co się da. Nazwiska, firmy, cokolwiek.

— Za pół godziny mam spotkanie z twoim ojcem — zerknęłam wymownie na zegarek. — I mam tylko dwie ręce, więc…

Anita udawała, że pracuje, ale zerkała na nas spod byka. Plotkara jakich mało. Uwielbiała sceny. Ja już dawno przestałam się tym przejmować.

— Właśnie dlatego, że za pół godziny jest to cholerne spotkanie, masz wyciągnąć co się da na ich temat — warknął.

Zmarszczyłam brwi i przekartkowałam kilka pierwszych stron.

— Dokumenty są po rosyjsku.

— Wiem. Nie potrzebuję tłumaczenia, tylko informacji, kim są ci ludzie. Wrzuciłem pierwszą stronę do translatora. Nie wygląda to zachęcająco. Mój ojciec chce pomóc temu człowiekowi, ale to prawdopodobnie naciągacz. I to z wysokiej półki. Muszę mieć pewność, że znowu się nie wpakujemy w kłopoty.

"Znowu". Wiedziałam, o co mu chodzi. Cezary miał wielkie serce. Zbyt wielkie. Jego klientami bywały osoby, których nie było stać na nasze usługi. Trudno mi było zrozumieć, skąd ta przepaść między nimi. Ale tu miał rację. Ostatnim razem wpadliśmy po uszy przez jednego z klientów, do tego stopnia, że nawet ja spędziłam godziny na komisariacie, składając wyjaśnienia w jego sprawie.

Westchnęłam ciężko i zabrałam się do pracy. Przejrzałam nazwiska, adresy, firmy, podzwoniłam trochę — nawet do ambasady — wszystko, co mogło stanowić punkt zaczepienia. Po kilku minutach poderwałam się z miejsca i niemal pobiegłam do jego gabinetu. Nie było to łatwe — po raz pierwszy od dawna założyłam kozaki na obcasie zamiast zwykłych. Na zakręcie o mało nie wywinęłam orła.

Wpadłam do środka bez pukania, nie odrywając wzroku od notatek. Kostka zaczynała boleć coraz mocniej.

— Miałeś rację. Ten facet i jego wspólnicy mają szemraną przeszłość. Jeden miał poważne problemy podatkowe, drugi przewija się w kontekście wyłudzeń. Dodatkowo zadzwoniłam do ambasady…

Podniosłam wzrok i zamilkłam. Trzymał telefon przy uchu. Ktoś coś mówił, ale on nie słuchał. Patrzył na mnie dziwnie — może nawet gniewnie. Inaczej niż zazwyczaj.

— No co? Kazałeś sprawdzić, to sprawdzam — mruknęłam, unosząc nogę i rozcierając bolącą kostkę.

— Oddzwonię — rzucił do słuchawki i rozłączył się. Zmierzył mnie bezczelnie od stóp do głów.

Marta namówiła mnie dziś na krótszą spódnicę. Normalnie nie zakładałam takich rzeczy do pracy, ale miałyśmy z dziewczynami wieczorne wyjście, więc zrobiłam wyjątek. Gdyby nie czarne rajstopy, pewnie nawet Cezary zwróciłby uwagę.

— Nie nauczyli cię pukać? — byłam niemal pewna, że chciał powiedzieć coś innego, ale nie wchodziłam w zbędne dyskusje.

— Wybacz, myślałam, że masz większe zmartwienia niż mój brak wychowania. Może nie zdążę zebrać wszystkiego do spotkania, ale to, co już wiem, i tak ci się nie spodoba.

Słuchał? Nie. Oczywiście, że nie słuchał. Gapił się na moje nogi. Typowe — pomyślałam, przekręcając teatralnie oczami.

Pstryknęłam mu palcami przed nosem.

— Halo?

— W skrócie i byle szybko.

Streściłam mu, co ustaliłam. Mimo zdenerwowania na moje ustalenia, nie umknęło mojej uwadze, że patrzy na mnie jakoś… inaczej, nawet podobnie jak na swoją byłą sekretarkę. I nie byłam pewna, czy mi się to podoba.

— Gdzie to spotkanie? — sięgnął po kluczyki.

— U Marshalla.

— Jedziemy.

Bez dłuższego namysłu poszłam za nim. Cofnęłam się tylko po płaszcz i torebkę. Dopiero na parkingu zawahałam się, stając przed jego autem. Słyszałam plotki — podobno lubił zapraszać dziewczyny na tylne siedzenie.

— Wsiadasz?

No i co miałam zrobić? Wsiadłam.

Rozejrzałam się nieco niepewnie. Wnętrze auta wręcz krzyczało luksusem. Pracował dla nadzianych klientów i ogólnie miał pieniądze. Ale było w tym samochodzie coś, co mnie przytłoczyło. Zapinałam pasy, starając się usadowić wygodnie. Całą drogę tłumaczyłam na głos kolejne strony. Gdy gwałtownie zahamował — o mało nie przejechał staruszki z psami — papiery wypadły mi z rąk, a ja krzyknęłam z wściekłością.

— Odbiło ci?! — warknęłam, zbierając wszystko z podłogi, gdy znów ruszył. — Gdzie ty masz oczy?!

— Na twoich udach — puścił mi oczko.

Spiorunowałam go wzrokiem i odciągnęłam materiał. Niewiele to dało — tylko jego krótki śmiech.

— Przenieś łaskawie wzrok na drogę, bo następną osobą, która będzie oglądać moje uda, będzie grabarz.

— Nie dam mu tej satysfakcji — odparł z bezczelnym uśmiechem.

— Więc patrz na drogę.

Czy serce powinno mi zabić szybciej? Możliwe. Ale uznałam to za złośliwość z jego strony.

Dotarliśmy przed czasem. Przejęta, streściłam Cezaremu zawartość dokumentów niemal na jednym wdechu. Wyglądał na rozczarowanego. Zawsze tak reagował, gdy widział niesprawiedliwość i kłamstwo. Reszta potoczyła się jak w jakimś filmie. Siedziałam obok dwóch postawnych i eleganckich, przybyło kolejnych dwóch kipiących pewnością siebie i uciekających w drogie perfumy i łańcuchy. Chwila twardych negocjacji i Mateusz w roli bohatera, który gromi ich i niweczy ich plany. Czułam, że wstrzymuję oddech, gdy mówił tym swoim oziębłym głosem. Nie znosiłam go. No, może do teraz. W tej sytuacji potrafił zaimponować. Tłumaczyłam tyle, na ile mi pozwolono. W pewnym momencie naprawdę byłam pewna, że zaraz któryś z tej czwórki wyciągnie broń i zacznie strzelać. Taka właśnie panowała atmosfera przy naszym stoliku. Mateusz zakończył to spotkanie ostro i wymownie. A ja pomaszerowałam posłusznie za nimi, gdy opuszczaliśmy lokal.

To pewnie przez to nie mogłam się później zrelaksować z dziewczynami. Naprawdę próbowałam zapomnieć o pracy. Ale te emocje wciąż we mnie były, a może nawet intensywniejsze niż podczas tego spotkania. Teraz zaczęło do mnie wszystko docierać. Rozczarowanie Cezarego, ale i Mateusza, który w kobiecych oczach — takich jak moje, stęsknione za bohaterami z książek — był właśnie bohaterem pozytywnym. Takim, dla którego warto stracić głowę.

Może to właśnie uratowało mnie przed kacem, który męczył moją współlokatorkę następnego dnia. A może ten facet, który do mnie podszedł? Adam. Wysoki, szczupły, śniady, z figlarnym spojrzeniem. Dobrze się z nim tańczyło. Nie był nachalny, nie był lepki — tacy są najgorsi. Pozdrawiam mojego byłego szefa. Po prostu dobrze się z nim bawiłam. Pod koniec wymieniliśmy się kontaktami, a teraz, leżąc w łóżku, zastanawiałam się, czy wypada napisać pierwsza. Pewnie jeszcze dogorywa. Schowałam telefon do kieszeni szlafroka i wróciłam do kuchni.

Wczoraj — piękna blondynka, dziś — niemal sina ropuszka, opierała się o drzwi lodówki.

— Nigdy więcej — jęknęła.

— Już to kiedyś słyszałam — wcisnęłam się między nią a lodówkę i wyciągnęłam kefir. — Masz.

— Nienawidzę go. Wiesz o tym.

— Pomoże.

— Zdrajca jesteś, wiesz? — burknęła, trzymając się za głowę.

Chodziło jej o moje dobre samopoczucie i brak kaca.

— Idę do sklepu. Potrzebujesz czegoś?

Pokręciła głową.

Sobota była mroźna. Pan Staszek odśnieżył chodnik, więc mogłam spokojnie przejść na drugą stronę ulicy. Po drodze wstąpiłam jeszcze do naszej osiedlowej piekarenki. Normalnie o tej godzinie — w sobotę — nie było szans na crossainty. Ale pani Helenka wiedziała, że ja bez niego nie potrafię przeżyć poranka. Dlatego jeden zawsze czekał na mnie pod ladą.

Zdążyłam zapłacić, kiedy zadzwonił telefon — Mateusz. Kontakt, który wyświetlał się rzadko, szczególnie w weekendy.

— Halo?

— Gdzie do cholery są dokumenty tego…?! — bez żadnego „dzień dobry”.

— Mam je przy sobie. Znaczy, w domu — brzmiał na wściekłego, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.

— Po cholerę?!

— Wyrażaj się. Miałam je przy sobie, gdy wychodziliśmy z restauracji. Nie wróciłam z wami do biura, pamiętasz?

— Mają tu być za dziesięć minut.

Spojrzałam na zegarek.

— Najwcześniej będę za czterdzieści — w takich chwilach jak ta sama sobie biłam brawo za stoicki spokój.

— Żartujesz sobie?!

— Nie wiem, czy pamiętasz, ale nie mam talentu do teleportacji. Następny tramwaj mam za dwadzieścia minut, więc dojadę za czterdzieści.

Rozłączył się. Typowe dla gbura.

Uznałam, że to znaczy: „czekam”.

Tak więc zmieniłam torby po powrocie i czterdzieści minut później wchodziłam do biura. Po raz pierwszy poczułam się tu jakoś nieswojo. Nigdy wcześniej nie było tu tak cicho. W końcu była sobota. Z gabinetu Mateusza dochodziły jakieś dźwięki, więc podążyłam za nimi.

Trochę mnie zatkało, gdy zobaczyłam go w nieco innej wersji, niż byłam przyzwyczajona. Garnitur zastąpiły dresy. Nie wyglądał gorzej — tylko mniej formalnie, jakby bardziej na luzie. To jednak był pozór. Szybko się o tym przekonałam.

— Nareszcie — rzucił w moją stronę, gdy tylko chrząknęłam. — Wszystkie?

— Nie, kilkoma stronami wytapetowałam sobie pokój — zakpiłam. On zaś, jakby nigdy nic, zapakował dokumenty do... plecaka. Nie do teczki. — Po co ci to w sobotę?

— Nie twoja sprawa.

— Jechałam tu w wolny dzień, więc chyba jednak trochę moja.

— Trzeba było myśleć wczoraj…

— Gbur — mruknęłam i już miałam się odwrócić, gdy rzucił:

— Musiało być koszmarnie — dodał, splatając ręce na piersi w swoim standardowym „jestem-bogiem-i-wiem-lepiej” stylu.

— Słucham?

— Mówiłaś, że masz babski wieczór.

— Miałam. I było fantastycznie…

— Jasneee...

— Co proszę?

— Nie wyglądasz, jakbyś balowała całą noc. Niech zgadnę — o dwudziestej drugiej już chrapałaś?

— Nie — choć prawda była taka, że o dwudziestej trzeciej. — I dla ucieszenia twojej wścibskości — poznałam kogoś. Jak widać, nowy look już zaczął działać — dodałam, unosząc jedną nogę jak dziewczynka naśladująca księżniczkę. Tak, teatralność zawsze podnosi jakość kąśliwej riposty.

— Musiało być głośno, skoro nie przestraszył go ten twój jadowity język.

— Faceci go lubią — tym razem to ja skrzyżowałam ręce na piersi, jakby miało mnie powstrzymać przed wybuchem śmiechu. Albo przed rżnięciem się z niego z pięściami.

— Którzy?! Zdaje się, że nie ma ich w twoim życiu zbyt wielu.

— Wal się.

— Uważaj. Może i jest sobota, ale dalej jestem twoim szefem.

— Faktycznie. Przepraszam za ten nietakt. Niech się Szef wali — rzuciłam i wyszłam.

Już byłam w holu, kiedy usłyszałam:

— Już mu współczuję.

— A powinieneś zazdrościć! — krzyknęłam przez ramię.

Nie wiem, czemu to powiedziałam. Ale żałuję, że nie mogłam zobaczyć jego miny w tamtym momencie

...

Kim jest Adam? I czy będzie ważny w życiu Zuzy? Macie już jakieś teorie? Ja ma kilka. Jestem ciekawa jakich wyborów dokona Zuza.Jeśli chcesz poznać dalsze losy Złośnicy Zuzanny zapraszam Cię już 12 czerwca! Oraz na bloga https://naliavire.blogspot.com

Nadia Vire

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Excelsior pół roku temu
    Naprawdę super są te Twoje dialogi. Czekam na ciąg dalszy :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania