Złote buty
„Ta rozmowa nie miała miejsca, nigdy nie byłem w Katarze” — wmawiał sobie roztrzęsiony prezes, a jednak wydarzenia wczorajszego dnia dręczyły mu sumienie ze zdwojoną siłą, tym bardziej, że ściskał w rękach dowody oszustwa: bilet lotniczy Doha-Warszawa oraz czek na dwadzieścia pięć milionów dolarów USA. Ten sam czek, który szejk wręczył mu osobiście w swojej rezydencji.
— Ale jak ich przekonać? Żaden się nie zgodzi. To sami patrioci — opierał się prezes, odprowadzany do limuzyny przez swego dobrodzieja, a teraz również zleceniodawcę.
Dopiero po przylocie i kilku szklankach martini ochłonął nieco i kazał wezwać asystenta trenera.
— Panie Jacku, wyszukajcie mi najgorszy klub piłkarski w Polsce…
Ta prośba zaskoczyła asystenta — czyż do tej pory nie był zajęty robieniem czegoś wprost przeciwnego: wyłapywaniem największych talentów? Szybko jednak przestał debatować nad prawdziwym zamiarem szefa i tylko kalkulował, na ile zły musi być klub, aby sprostać wymaganiom.
— Może być trzecioligowy?
— Najlepiej liga okręgowa, żeby nie było żadnych niespodzianek — mruknął prezes.
— PKS Kości Wielkie — odparł asystent bez namysłu, ponieważ znał na pamięć wszystkie polskie drużyny oraz zawodników.
— PKS? — zdumiał się prezes. — Cóż to za wynalazek?
— Prowincjonalny Klub Sportowy.
— Prowincjonalny… — Prezes się zamyślił przez chwilę, lecz zaraz pokiwał z aprobatą głową. — A kto w tym… no, PKS, jest największym patałachem?
— Niejaki Behemot, środkowy napastnik i… kot.
— Kot? — zdębiał prezes — żarty na bok… Jak ja wystawię kota na mecz z Arabami?
Asystent wzruszył ramionami i odpowiedział z właściwą sobie pewnością fachowca:
— Zgolimy mu wąsy, a ogon wpuścimy w spodenki.
— Niech będzie… — uspokoił się prezes. — Ale czy on rzeczywiście jest aż tak beznadziejny?
— Na mur. Nie strzelił w życiu jednej bramki. Ręczę za niego głową.
— To czemu pozwalają mu grać? Nic nie rozumiem…
— Ma pewnie poparcie lokalnych władz: proboszcza, akuszerki, sołtysa…
Prezes podkręcił z lekka wąsa, bo wybór przypadł mu do gustu.
— Kot, powiadacie?
— Kot — odparł asystent i na tym stanęło.
Behemot w tym czasie był pochłonięty wyławianiem śniętych rybek z wody w stawie, kiedy nagle myśl oszałamiająca przyszła mu do zakutego, kociego łba: dokona niebawem wielkiego czynu i zostanie najsławniejszym kocurem w świecie. Na tych przyjemnych rozmyślaniach zeszło mu leniwe, jesienne popołudnie, lecz gdy odebrał wiadomość ze związku piłki nożnej, spojrzał przerażony prawdzie w oczy: „Wystawię się na pośmiewisko… Żaden ze mnie piłkarz, tylko kot i do tego wyleniały. Kibice pękną ze śmiechu na mój widok”. Postanowił odrzucić propozycję, jednak oferta była kusząca i w ostatniej chwili zmienił zdanie: „A co tam, wszystko mi jedno. Gorsze rzeczy za takie pieniądze robią istoty dwunożne, a co dopiero koty. Pójdę tylko poradzić się wiedźmy, na pewno coś wymyśli”.
Zastał wiedźmę w wisielczym nastroju, bo od czasu ich ostatniego spotkania dostała głębokich zmarszczek i jej twarz wyglądała jak wyschnięta gruszka, co nie byłoby żadnym problemem, gdyby nie zapomniała czarów, jak te bruzdy wygładzić. Rozplatała siwe włosy nad ogniem, popijała wywar z wilczych jęzorów i zdechłych żab, szeptała rozmaite zaklęcia, lecz żadne nie pomagało, a beczka botoksu stojąca w sieni, świeciła od wielu tygodni pustką. Gdy ujrzała Behemota pomyślała, żeby go zabić, obedrzeć ze skóry, a z kociego sadła zrobić maść na cerę, lecz przezorny czworonóg przejrzał jej zamiary i wyjawił powód wizyty, nie podchodząc bliżej niż na kilka susów. To co powiedział podziałało lepiej niż balsam, bo wiedźma natychmiast się rozpogodziła i przyrzekła zrobić z niego najlepszego piłkarza. Behemot podejrzewał, całkiem słusznie, jak się później okazało, że wiedźma nie uczyniła tak z czystej życzliwości, ale miała ukryty cel. Jaki cel, tego nie potrafił odgadnąć, mimo to niespodziewany entuzjazm wiedźmy wcale go nie zdziwił, gdyż sam postąpiłby podobnie na jej miejscu.
Nazajutrz wiedźma wręczyła Behemotowi parę butów: miały złociste cholewy, zielone podeszwy z fioletowymi kołeczkami i niczym się nie różniły od zwykłych piłkarskich butów, dopóki ich nie dotknął — poczuł wtedy energię płynącą mu po łapach i głębiej, krążącą po całym ciele, jakby buty zawierały w swoim wnętrzu nadprzyrodzoną siłę. Doznał tego samego uczucia, gdy wkładał buty na tylne łapy i wybiegł na boisko zagrać pierwszy mecz turnieju. Koledzy ignorowali jego obecność, ale piłka jakimś niepojętym sposobem sama wpadała Behemotowi pod łapy: uderzył piłkę wewnętrzną częścią buta, but zabłyszczał w słońcu, oślepił bramkarza i ten krótki moment wystarczył, żeby umieścić piłkę w siatce. Na trybunach opanowanych w większości przez sympatyków drużyny przeciwnika zaległa głucha cisza: można było usłyszeć przelatującą nad stadionem muchę tse-tse, ale zaraz rozległ się przeraźliwy krzyk jakiejś starej kobiety w hijabie:
— Behemot, brawo! Jeszcze jeden — za Kamieniec Podolski, pokaż co potrafisz!
Była to wiedźma przebrana za muzułmankę.
Zanim wznowiono grę podniosły się protesty pod adresem polskiego piłkarza, jakoby miał buty posmarowane klejem cementowym; grający najbliżej bili się w piersi, że widzieli jak piłka przylega mu ściśle do nogi, a co dziwniejsze: wędruje przy nodze i nie odskakuje choćby na pół metra. Sędzia przerwał mecz, zawołał Behemota do szatni, zbadał buty dokładnie z każdej strony, lecz nie zauważył niczego niezgodnego z regulaminem i kazał wkrótce wznowić mecz, a kapitana polskiej drużyny ukarał żółtą kartką za umyślne opóźnianie gry. Behemot przyjął decyzję sędziego z ulgą, zupełnie nieświadom, że sędzia otrzymał czek na podobną sumę co prezes: miał uniemożliwić zwycięstwo biało-czerwonych.
Tak jednak się nie stało, bo przekręty sędziego nie mogły się równać z magią wiedźmy i nie przyniosły oczekiwanych rezultatów w żadnym z meczów, a co najważniejsze w finale, w którym Behemot strzelił trzy gole: pierwszy głową z dośrodkowania. Uderzenie było tak silne, że piłka przewierciła dziurę w siatce, którą trzeba było załatać na poczekaniu. Behemot posmarował sobie przed meczem butem łeb, dzięki czemu piłka przyklejała się mu do głowy niemal tak mocno, co do łap. Drugą bramkę uzyskał z karnego, po tym jak go zablokowano na polu karnym, ciągnąc nieprzepisowo za ogon. Ostatnią i decydującą bramkę zdobył po samotnym rajdzie na skrzydle, okiwaniu dwóch obrońców i położeniu na murawę świetnym zwodem bramkarza, który obserwował bezradnie piłkę toczącą się między słupki. Polska mistrzem świata! Uradowany Behemot ściągnął koszulkę, a wtedy wszyscy ujrzeli, że nie jest człowiekiem, lecz owłosionym zwierzakiem z pazurami, ale w euforii zwycięstwa nikt nie robił z tego wielkiej hecy, a kobiety oglądające wręczenie pucharu uznały przerzedzoną sierść Behemota za oznakę męskości.
Behemot nie wrócił po mistrzostwach do Kości Wielkich, bo wolał upał tropikalnego słońca na czystym niebie, od kapryśnych polskich zim, dlatego zamieszkał w wiosce rybackiej nad Morzem Czerwonym w Egipcie, gdzie koty są czczone i uwielbiane. Nie odpowiadał na listy wiedźmy, a kiedy przyjechała go odwiedzić, musiała stać w długiej kolejce wielbicielek Behemota. Niektóre kobiety wystawały przed domem drapieżnika nagie i dobrze nawilżone, żeby nie tracić czasu na ściąganie ubrania i grę wstępną. Behemot przy pomocy złocistych butów, które wciąż zachowały pewną moc, dostarczał kobietom rozkoszy, o jakiej dotąd mogły tylko pomarzyć. Tego wiedźmie było już za wiele i ukarała rozpustnego kota w wyjątkowo okrutny sposób — używając czarnej magii zmniejszyła mu ptaka do takich rozmiarów, że wprawdzie mógł sikać, ale stał się pośmiewiskiem zgromadzonych kobiet, które jak na sygnał rozpierzchły się w różnych kierunkach i zostawiły go samego: upokorzonego i zranionego do głębi serca.
— Czemu to zrobiłaś? — rozpaczał Behemot. — Wyrwij mi włosy, wybij zęby, utnij ogon, ale oszczędź ptaka. Ptak musi być duży!
Wiedźma nie zważała początkowo na te wyrzuty, lecz gdy Behemot nie przestawał jęczeć, zrobiło się jej go żal, bo to w końcu sąsiad z jednej wioski: przeżyła z nim wiele lat, choć nie zawsze w zgodzie.
— Dobrze, Behemot. Nie mogę cofnąć zaklęcia, ale postaram się złagodzić jego skutki…
Behemot popatrzył na wiedźmę z nadzieją w oczach.
— Przywrócę ptakowi normalną wielkość raz w tygodniu, lecz pod jednym warunkiem.
— Jakim? — spytał Behemot.
Wiedźma zaśmiała się szatańskim głosem.
— Żebyś mógł się pieprzyć ze mną!
❃❃❃
Inspirowane cyklem „Kości Wielkich” autorstwa Marka Grabowskiego, któremu utwór ten dedykuję: https://www.opowi.pl/profil/marek-adam-grabowski/
Komentarze (42)
Inspirowane nie znaczy: naśladowane; zresztą niepowtarzalnego stylu Marka nie sposób podrobić.
Zgadzam się, że mogłaby to być groteska, ale nie mamy tutaj takiej kategorii.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam. ?
Oczywiście rozumiem, że to słowo mogło się nie spodobać, a nawet byłbym zaskoczony gdyby się podobało, ale chodziło mi o zaznaczenie męskiego punktu widzenia u wiedźmy.
Dziękuję za wizytę i życzę powodzenia. ?
Kobieta współczesna bierze na siebie męskie role; granice się zacierają. ?✈️
Czemu zaraz do kopalni? Traktuj to jak ja: pół żartem, pół serio. ?
Cieszy mnie, że się spodobało. ?
Chodziło mi raczej nie o młodą Witch, romantyczną idealistkę, lecz starszą wiedźmę-kuguarzycę, która lubi ostry seks, bez uczuciowego zaangażowania.
Co do Behemota — sam fakt, że dokonał czegoś takiego dowodzi, iż nie jest on zwykłym kotem.
Kości Wielkie to moim zdaniem uniwersalne tło do wielu interesujących opowiadań — mam dwa pomysły, lecz sprawy rodzinne nie zostawiają wystarczająco wolnego czasu, aby je zrealizować.
w Katarze wszystko kupują za ropę: żyzną ziemię, czystą wodę, uzbrojenie, to czemu nie mogą kupić meczu? Przecież całe te mistrzostwa były kupione.
Nie ten styl i już.
Nie zamierzałem pisać w stylu Marka, ponieważ mam własny styl i jest mi z nim dobrze, ale akurat w tej historii dostrzegłem możliwość wykorzystania miejsca akcji oraz postaci z Marka opowiadań.
Dziękuję za przeczytanie i szczery komentarz.?
To już nie byłaby inspiracja, lecz bezmyślne małpowanie. Tę sztukę zostawiam innym. ?
To jakby z Harry'ego Pottera zrobić dziewczynkę. I będzie jej towarzyszyć "jakiś rudy kolega, nudny jedynak".
Niby drobiazgi, ale dla fanów istotne.
Nie pisałem tego z myślą o fanach „Kości Wielkich”, nie miałem pojęcia, że tacy istnieją; nie pisałem z myślą o nikim konkretnym; po prostu przyszła mi do głowy taka historia i nie żałuję, że napisałem.
Sądzę, że spodziewałeś się czegoś zupełnie innego i stąd Twoje rozczarowanie, ale dobrze, że o tym wspomniałeś. ?
Taki ze mnie kanoniczny typ.
Może Marek powinien pójść śladem J. K. Rowling i popularyzować Kości sprzedażą memorabiliów: koszulka polo z Behemotem, ? miotła z włosów Baby Jagi, ? czapeczka z podobizną Witch… ?
Wówczas fani spacerujący po mieście mogliby się rozpoznać i zawrzeć bliższą znajomość. ?
Dziękuję za mocno pozytywny odzew. ?
I w dechę, im więcej Kości /zostanie rzuconych/, tym lepiej ?
Dla takich komentarzy warto pisać. ?
Chciałem w tytule nawiązać do nagrody piłkarskiej przyznawanej dla najlepszego strzelca w UEFA. ⚽
Pozdrawiam gorąco (u mnie teraz +32ᵒC). ?
To cieszę, że Ty cieszysz ? U mnie zimniaro, za to cudny czas przedświąteczny, ludzie jacyś milsi, aczkolwiek oni z natury mili, też pozdrawiam ⛷⛷⛷
Byłaś może na jarmarku świątecznym w Kopenhadze? ???♀️
Oglądałem niedawno w TV — coś cudownego: Ludzie jadą do leśnej szkółki wybierać choinki, które są ścinane na poczekaniu, żeby nie tracić na świeżości. W mieście można się zajadać małżami, śledziami, a jakie wypieki na deser: palce lizać. ?
Czy wiedziałaś, że żoną księcia Danii, jest Australijka, Mary Donaldson????
Teraz za późno, ale może w przyszłym roku wybiorę się tam na kilka dni. ?❄️?
Nie, tam jeszcze nie dotarłam, ale byłam na jarmarkach w Berlinie, Monachium, Wiedniu, Strasburgu i Zurychu ❄❄❄
Nie wiedziałam, aczkolwiek przed każdą podróżą czytam o danym miejscu i uczę się podstawowych słówek w języku tubylców, takich jak: dziękuję, proszę i przepraszam ?
>>> Rzuciłam jednym okiem.
Lepiej jednym okiem niż w ogóle. ??
Eleganckie opowiadanie, chociaż z wyliniałym kotem i piłką nożną.
Przypomniałam też sobie, że moim pierwszym wyjściem do kina było wyjście na Kota w butach.
Opowiadano mi, że podczas groźnej sceny. w której ktoś chciał z ukrycia zaatakować kota, wstałam z krzesła i krzyknęłam, żeby kota ostrzec: "Tam jest!". Ale kto to był, ten straszny, ukryty w ciemnym kącie typ - nie pamiętam:)
>>>> Im kot starszy, tym jego ogon twardszy
Naprawę tak pisał? To ja też będę w to wierzyć. ?
Kot w butach ma rzeczywiście w sobie coś magicznego, czego nie miałby Pies w butach, ani Lis w butach; kot jest dumny, a duma to obietnica wielkich czynów i nagród.✨
Zabawna ta przygoda w kinie: musiałaś mocno przeżywać, że aż wskoczyłaś do filmu i stałaś się jedną z postaci na ekranie.
Dzięki za podzielenie się niezapomnianymi przemyśleniami. ?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania