Z dziennika wycieczek górskich: Złoty Stok i okolice: 7-9.09.2021
Dzień I: Starczów PKP – Doboszowice – Topola (wałem) – Błotnica – Kamienica – Biała Woda – okolice Borówkowej – Biała Woda – Złoty Stok
Dzień II: Złoty Stok (ambona myśliwska) – Skrzynka (szutrowa droga, widowiskowe polanki) – Złoty Stok (powtórnie ambona myśliwska)
Dzień III: Złoty – Biała Woda – Kamienica – Paczków (przystanek busów)
********************************
Wyjście w plener, ruszenie w trasę, wymarsz i przypomina się od razu szybki start w pewnej znanej amerykańskiej firmie, która ma wyśrubowane tempo pracy i nieprzerwanie rekrutuje, ale nie psujmy sobie humorku, humorek to grunt!
Oto i zagajnik ze starą topolą, co razem wzięte wyglądają jak dawny gród czy jakieś ruiny dostępne tylko mnie – tak cudowne rysują się pola przed Doboszowicami. Boże, jak ja lubię te gry wyobraźni wielkiej!
I dalej: faceci koszą trawę na przejeździe kolejowym i mówią tak: „no niezłe masz te chody”.
Podziwiam zgrabny lasek w stylu mazurskim tuż przed Błotnicą, a zaraz za wałami Topoli.
Potem jeszcze rozmowa w sklepie w Błotnicy. Małe sklepiki mają ten swój niepowtarzalny urok. Pani ekspedientka nastrojona jest wolnościowo, antyszczepionkowo i antysystemowo. Ale za PiS-em murem stoi. Dobrze gada ta pani, co z PiS-em trzyma. Ja też w sumie jestem od błota do błotnickiego błota, od pluchy do pluchy, od kałuży do kałuży za „wrednym kurduplem”. Ale nie upolityczniam.
Zgubienie się za Białą Wodą i nie dojście w związku z tym na Borówkową, jak planowałem pierwotnie. Drzemka w lesie, a tu drobny deszczyk: kap, kap. Do ambony po ćmaku wędrówka, potem ogromna senność jeszcze.
Zgubienie się z rana przed Chwalisławem, a gdzieś na poletku strzeleckim. Przez nici pajęcze przedzieranie się, błąkanie tu i ówdzie, w rosie się taplanie. A ta rosa, ta poranna, taka zimna, taka wredna. W końcu wyjście z tego lasu i tej rosy i wpłynięcie wprost w wszechocean byczków rozmaitych, dużych i mały, choć groźnych jednakowo, które zagrodziły mi drogę i nie chcą przepuścić. Musiałem je szerokim łukiem omijać, robić jakieś dziwne manewry, mając nadzieję, że zajęły się już na dobre skubaniem i żuciem. Nigdy nie zapomnę, jak na mnie spojrzały, gdy znienacka nadszedłem, tak jednocześnie na mnie spojrzały, jakby się razem ze sobą zmówiły – rogaci przedstawiciele inteligencji stadnej, cała okrągła ich setka, to znaczy nie wiem, czy okrągła, bo nie liczyłem, tylko na łut szczęścia liczyłem. No i się nie pomyliłem, a mianowicie prześlizgnąłem się, przecisnąłem, na paluszkach między byczymi wyspami przemknąłem i uciekłem w cholerę w strony Chwalisławskie, a choć bez chwały i sławy, to nie ze spuszczoną głową jednak.
W okolicach Skrzynki gość rozgląda się za grzybami, jadąc malowniczym szlakiem niebieskim na z ostra pierdzącym motorku.
Dalej droga szutrowa nowa. O, i jest drugi facet. Okazuje się, że to mój stary znajomy wypatruje prawdziwków. On się rozgląda, a ja się o nie potykam.
Wytrawni grzybiarze w Skrzynce, rozmowa z nimi; ze Skrzynki rozpościera się widok na wzgórza magmowe, które wyglądają imponująco z perspektywy dalekiej: jak kopce wyglądają, jak kupska, jak wielgachne kretowiska.
Idę i drzewa nieco mniej szlachetne mijam, chaszcze po prostu, i kilka pniaków złączonych w coś w rodzaju wiązanki. Rosną te drzewa przy starej poniemieckiej dróżce, a gdzieś w okolicach wsi. Ta dróżka zostanie ze mną już na zawsze w mej pamięci.
Śliczna jasna łąka w stylu żywieckim, opadająca przy krańcach i z dużą, dużą ilością byczych... dorodnych kani. Kani nie zbieram, tylko podziwiam.
Po pauzie obiadowej potykanie się o maślaczki. Grzybnia rządzi!
Smutek mnie ogarnia niewysłowiony z wieczora. Co będę robił bez matki, gdy jej braknie? Dlaczego czuję się tak obco w ukochanej ojczyźnie? Czy założę kiedy rodzinę? Przecież nikogo nie znam. Smutna jest ta nasza przyroda o tej smutnej porze i słońce tak szybko gaśnie już.
Obmywam się w ruczaju, a obmywając podziwiam pajęczyny widziane pod światło dnia przykrótkiego. Złota żyła zawisła w powietrzu łukiem olśniewającej tęczy!
Zaglądam do różnych tam ambon myśliwskich, zwiedzam Lasek Kościelny. Intrygująca nazwa, swoją drogą. Taka historyczna!
O, grzybki fioletowe i niebieskie i dziwne roślinki takie i owakie w lasie i pod...
Zachód słońca po dziewiętnastej podziwiany z jednej z tych ambon właśnie. Zaszło słońce, wzmógł się wiatr. Wszystko przebiegło błyskawicznie.
W sklepie na drugi dzień rzucam pytanko: „a jak tam sąsiedztwo, dobre?”. „Różne”. Mowa oczywiście o Czechach, bo tu Czechy naokoło.
Dziad z długą brodą siedzi na przystanku, pije piwo i rzecze tak: „a daleko ty idziesz, bratku?”.
Paczków. Bus „Rycerz”. Pani w busie paczkowskim rycerskim: „serce słabe, nogi jak banie, słabe, reumatyzm od siedemnastego roku życia, syn się powiesił, mąż zmarł... same nieszczęścia”. Ta pani pachnie w taki charakterystyczny sposób, ci starsi ludzie tak właśnie wonią: słodkawo, kwaśnawo, niczym koper, niczym ogórki i kompot... i sam nie wiem, co?
Żółty szlak mijam, jadąc busem przez wsie rozmaite. Mury pełne jajecznej zaprawy rozpadają się prawie na mych oczach. Kuszą drogi prowadzące donikąd, tonące w zieleni fantastycznej, polne drogi tak tajemnicze, jak tajemnicze potrafią być tylko sny dziecka. Tak zgubić bym się chciał na tych drogach i zostawić wszystkich ludzi gdzieś het, het: i tych znanych, i tych całkiem obcych. I wniebowstąpić bym chciał za pierwszym lepszym zakrętem, pierwszym lepszym pagórem, gdzie za odległym horyzontem spoczywa jakaś niewysłowiona tajemnica i tęskno się człowiekowi robi i ciężko tak na duszy oraz sercu.
Czasem szlaki przecinają gościniec wsi, tworząc z nią wzór krzyża. Ciekawe to, zjawiskowe. Jakby droga sama równała się: krzyż, pot, łzy.
Z tej fantastycznej perspektywy polne ścieżki wyglądają jak przedziałek na głowie matki mojej. Włosy z trawy układają się na boki, na prawo i lewo. A ja to wszystko podziwiam, tę swojską urodę matczyną. I nawet nawłoć jawi się jak ondulacja, a kłosy zbożowe – niczym rozfalowane na wichrze kosmki.
No i jeszcze te słoneczniki. Jakby wyczarował je sam malarz i pisarz Schulz. Cierpią na gigantyzm. A wszystkie ich generacje, cały radosny ich ogród rodem pewno z bajki.
Muszę kiedyś zrobić trasę podgórską i połazić dalej nieco od gór prawdziwych. Szlaki podgórskie są niedoceniane, traktowane po macoszemu, po dziadowsku. Tymczasem wcale do łatwych ani nudnych nie należą.
Sprawdzić, co dokładnie znaczy wyrażenie „babie lato” i dlaczego nie jest ono – dajmy na to – „babskie” albo „babińskie”? Poczytać o powstaniu Zalewu Nyskiego, Paczkowskiego oraz Zbiornika Topola.
Komentarze (3)
Pozdrawiam serdecznie!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania