Złożeż ty...

Złe wylazło mi na ścianę. Od razu można było powiedzieć, że to złe a nie cokolwiek innego po zapachu. Wpierw miękkie, zaraz po odsunięciu szafy jęło twardnieć, a na wierzchu wytworzyła się cieniutka warstewka wyrzutów sumienia. Poskrobałem paznokciem, pod kruchą skorupką jakaś mokra żółtawa substancja, może zazdrość, może zawiść, nie znam się na tym za bardzo, nie potrafię ich rozróżnić. Co by nie mówić, fiołkami nie pachniało. Poszedłem umyć ręce, żeby dziadostwa nie roznieść po mieszkaniu, po czym wróciłem przyjrzeć się wykwitowi. Pięknie, pięknie. Wilgoć pewnie, ciemny zakątek, przewiewu nie było i o… Plama jak rosły chłop, na pół ściany! Nic to gagatku, długo tu nie zabawisz - pomyślałem i ruszyłem do sklepu.

— Coś na złe poproszę.

— A co by pan chciał, płyn jakiś, tabletki…?

— A co lepsze?

— Wszystko to samo, tylko inaczej się stosuje. Tabletki tańsze.

— Da pani tabletki. Jakieś przeciwwskazania?

— Czekaj pan. Piszą na opakowaniu, że jest prawdopodobieństwo nagłej śmierci i żeby pojazdów nie prowadzić.

— Znaczy - jak przeżyję?

— No raczej.

Przeczytałem ulotkę długą jak papier toaletowy, wrzuciłem dwie tabletki do szklanki wody i natarłem porządnie plamę na ścanie. Tak zapamiętale wcierałem płyn, że miałem wrażenie, że już od tego plama powinna zacząć schodzić. No! Adios amigos, miło cię było poznać, ale jutro cię tu już nie będzie. Otarłem pot z czoła, pootwierałem okna, jak kazał producent i poszedłem spać do drugiego pokoju.

Poczucie spełnionej misji, z którym obudziłem się dnia następnego pękło jak bańka mydlana zaraz po szybkiej lustracji wyników moich starań. Złe łypało na mnie ze ściany tak samo jak i wczoraj. Gorzej nawet, mógłbym przysiąc że widzę, jak miejscami skorupa zaczyna porastać poczuciem winy, a na samym dole pojawił się jakiś liszaj… Coś jakby gniew. Tego to za wiele. Ostateczna broń przeciw wszelkim paskudztwom - książka telefoniczna. Złe niewiele sobie zrobiło z tego, że rzucałem w nie ciężkim tomiszczem, ale pomogło mi się to wyładować. Jak już trochę się zmęczyłem, otworzyłem książkę i odszukałem numer.

— Sekretariat Zło-kietek Spółka Cywilna, słucham.

— Państwo się zajmują usuwaniem złego, prawda?

— Tak jest proszę pana, profesjonalne usługi w zakresie demaleryzacji, to właśnie my, proszę pana.

— A wykwity na ścianach załatwiacie?

— Ma się rozumieć proszę pana. Wykwity na sumieniu, korozje etyki, próchnica duszy, co pan tylko chce, proszę pana.

— Tylko ściana mnie interesuje. Kiedy macie jakiś wolny termin?

— Pan pozwoli, że sprawdzę, proszę pana. Jutro ktoś może przyjechać zobaczyć w czym problem. Jaki adres, proszę pana?

Ustaliwszy szczegóły odłożyłem słuchawkę i z mściwą satysfakcją popatrzyłem na plamę na mojej nieskazitelnej (niegdyś) ścianie. Mieszkanie, choć niemłode, pięknie się prezentowało przez tyle lat, aż w końcu wtargnął nieproszony gość i zaburzył z trudem utrzymywany porządek. Ale czas twój dobiega końca! Ciesz się życiem, póki możesz, wnet ulotnisz się stąd, a ja odzyskam święty spokój. Ale cóż to? Czyżby przez te kilka minut… Nie do wiary! Pewien byłem, że chwilę temu nie było tu tej zielonkawej kępki. Zbliżyłem nieco twarz, żeby przyjrzeć się nowemu szczegółowi na obrzydliwej mapie, która wyrosła w moim pokoju. Pogarda, no tak. Zdjęty złością splunąłem na plamę i wyszedłem z domu trzaskając drzwiami.

Gdy przyjechał Pan Specjalista stęchły zapach złego czuć był już na klatce. Wizualnie też nie było lepiej, gniew porastał połacie ściany paskudnym mchem, a jego drobne włoski miejscami lepiły się już i kapała z nich na podłogę rozpacz. Pan obszedł plamę z lewa, z prawa, przybliżył twarz, powąchał, uszczknął trochę pęsetą to tu to tam, zmieszał z odczynnikami w próbówce, naskrobał coś w notesie i zawyrokował:

— Złe panu wylazło na ścianę.

Pokiwałem głową z powagą.

— Rzeczewiście, bardzo możliwe.

— Tak… — Pan potrząsną głową na moje zdanie, jakby odganiał natrętną muchę. — Tu jest rachunek za konsultację. Faktura panu potrzebna?

— Ale co pan! Przecież nic pan nie zrobił!

— Proszę pana, czy pan myśli, że ja tak za darmo po domach ludzi jeżdżę i paskudztwa oglądam? Pan by chciał takie coś cały dzień wąchać i jeszcze za to pieniędzy nie dostać?

— No ale zaraz…! — Chciałem spróbować podejść do tematu racjonalnie, niestety Pan mówił szybciej ode mnie.

— Chciał by pan, czy nie?

— No nie chciał bym, ale…

— To niech pan bierze rachunek, jak pan będzie usuwał to ma pan pięć procent rabatu za konsultację odliczane od kwoty za usługę. Chyba, że piszemy fakturkę, to wacik doliczymy jeszcze i wtedy bez promocji będzie. To pisać?

— Co pisać? — Zgubiłem się w tym wywodzie, muszę przyznać.

— No fakturkę piszemy, czy nie?

— Daj to pan i nie pisz już nic więcej, na litość Boską. Co z tym złym.

— No więc ze złym… — Pan zapatrzył się na plamę, przybliżył się nieco, obszedł znów z lewa, to z prawa, aż wystraszyłem się, że zaraz zacznie pisać kolejny rachunek za konsultację, ale w końcu odezwał się jak gdyby nigdy nic. — Ciężka sprawa.

— Co to znaczy ciężka sprawa? — Usposobienie Pana Specjalisty a może bezpośrednia bliskość niemiłego lokatora zaczęła wprawiać mnie w irytację. — Mówi mi pan teraz, że nie da rady?

— Drogi panie, rozmawia pan z profesjonalistą. Zło-kietek nie takie rzeczy usuwał. Zobaczy pan, pokój będzie jak nowy. — Tutaj Pan zrobił pauzę, żeby zobaczyć, czy odsapnę z ulgą. Zrobiłem czego ode mnie oczekiwał, więc kontynuował. — Ale to trochę potrwa, tanio też nie będzie. W tym stadium… czemu pan wcześniej nie dzwonił?

— Ja to dwa dni temu zobaczyłem dopiero!

— Dwa dni temu… No cóż, rozumiem, że od miesięcy nie wchodził pan do pokoju, niech będzie, nie będę drążył. Tak czy siak, na pewno będziemy musieli umówić się na kilka sesji, przynajmniej tydzień czasu, godzina dziennie. Powinno być widać poprawę już po dwóch dniach, ale wiesz pan… Trzeba to z korzeniami wyrwać, żeby nie wróciło. To jak?

— Jak najszybciej.

Uścisnęliśmy sobie dłonie i umówiliśmy się na pierwszą sesję nazajutrz. Dostałem od pana jeszcze dwa rachunki, jeden był zaliczką, drugi zupełnie nie wiem za co, oczywiście fakturki nie piszemy, po czym Pan wyszedł. Nawet nie wracałem do pokoju, zamknąłem tylko drzwi i wcisnąłem się z książką w najdalszy możliwy kąt mieszkania.

Tydzień mijał powoli. Przez pierwsze dwa dni przychodził do mnie piegowaty Młodszy Specjalista. Moczył ścianę, suszył, skrobał, kleił, psikał i wycierał, naświetlał światłami i nadmuchiwał dmuchawami. Złe ani drgnęło. Trzeciego i czwartego dnia przyszło dwóch piegowatych Młodszych Specjalistów. Dwa razy więcej moczyli, suszyli, skrobali, sklejali, psikali, wycierali, świecili i dmuchali. Złe dwa razy więcej ani drgnęło. Piątego dnia przyszło dwóch Młodszych Specjalistów, oraz Pan Specjalista, którego miałem przyjemność poznać podczas konsultacji. Z miną świadczącą o jego miażdżącej przewadze w kwestii doświadczenia zabrał się do demonstrowania Młodszym, a i mi przy okazji, tajników fachu demaleryzatora. Moczył i suszył z gracją. Skrobał i kleił niczym artysta przy pracy. Psikał i wycierał z wprawą godną mistrza świata w psikaniu i wycieraniu. No i jak on świecił… Jak on dmuchał… Szanowni państwo, jak on świecił i dmuchał! I właśnie tego piątego dnia złe… Złe ani drgnęło. Dnia szóstego dostałem telefon, informujący mnie, że mimo najszczerszych chęci, proszę pana, oraz że wszystkie terminy zajęte, proszę pana, a także o tym, że odezwiemy się do pana, proszę pana. Nie można również zapomnieć o tym, że rachunek wysłany pocztą, płatny w ciągu czternastu dni, i że fakturki nie pisaliśmy, proszę pana.

Siadłem z butelką wódki na podłodze naprzeciwko niemiłego mi gościa i lałem w gardło kielich za kielichem. Po drugim chciało mi się płakać, ale po siódmym śmiałem się już w głos, dywagując z plamą na różne życiowe tematy. I jej polałem kolejkę, ale nie chciała pić. Gdy w butelce zaświeciło dno przyszedł mi do głowy pomysł, który nie mógł zawieść. Znalezienie książki telefonicznej przyszło z niewielkim trudem, niestety czytanie jej przerastało mnie zdecydowanie. Plan musiał poczekać do rana, aż powróci mi zdolność rozróżniania literek. Schowałem książkę do lodówki, przytrzymałem meble i ściany, żeby się tak nie kołysały, po czym udałem się na spoczynek.

Obudziwszy się rano, nie mogłem zdecydować, czy bardziej boli mnie głowa, czy plecy po nocy spędzonej na dywanie, który jakimś cudem wziąć musiałem za kanapę. Przypomniałem sobie o pomyśle, który wpadł mi do głowy poprzedniego wieczoru i - o dziwo! - ciągle miał on sens. Odszukanie książki telefonicznej zajęło mi cały poranek, znalazła się dopiero, gdy postanowiłem zrobić sobie jakieś śniadanie, ale wtedy poszło już jak z płatka. Numer, słuchawka, sygnał i już byliśmy umówieni. Dwie godzniy później pod moimi drzwiami zjawił się młody jegomość w roboczym ubraniu.

— Dzień dobry, ja w sprawie remontu.

— Wie pan co, to nie zupełnie o remont chodzi. Zapraszam. — Przepuściłem pana w drzwiach.

— Jak to nie o remont. — Rozmawialiśmy w drodze przez krótki korytarz. — W takim razie czemu zadzwonił pan do firmy zajmującej się wykończeniówką… — Mężczyzna urwał, gdy otworzyłem mu drzwi do pokoju i stał z rozdziawionymi ustami.

— Widzi pan, o to chodzi. Zrywamy to do cna.

— Rozumiem. Ale się panu rozpanoszyło.

— Prawda. Co pan o tym myśli?

— Zerwiemy razem z tynkiem. Ile będzie trzeba, to się wykuje w koło, żeby zarodników nie zostawić, bo złe się łatwo przenosi. Położy się świeżą zaprawę, odmalujemy i będzie po kłopocie. Dzień - dwa dni roboty.

— Brzmi do rzeczy. Kiedy macie wolne terminy?

— A kiedy panu pasuje? Jak zadzwonię do szefa, to mógłbym nawet i zaraz zaczynać, narzędzia mam.

Niemal się zatrząsłem z radości na takie dictum. Nie minęło pół godziny, a z pokoju już było słychać odgłosy kucia i osypującego się gruzu. Choć przyznam, że demolka nie całkiem była mi w smak, byłem wystarczająco zdesperowany, żeby cieszyć się każdym łupnięciem. Było w tym coś szalonego. Zaglądałem co jakiś czas kontrolować postępy prac.

— Ależ głęboko wlazło. Myślałem, że porosło tak tylko po wierzchu, ale niech pan patrzy.

— Widzę, widzę… Sporo kompleksów pod spodem.

— Kompleksy jak kompleksy, nic niezwykłego, u każdego się znajdą. Ale tu proszę popatrzeć. — Murarz odłupał kawałek tynku, żebym widział lepiej. — Lenistwo. Tu, tu i tu. Patrz pan jak się ciągnie, paskudztwo. Tutaj niedowartościowanie. Twarde, że aż ciężko się przebić.

— Dobrze pan sobie radzi. Ale rzeczywiście wygląda to paskudnie. Nie wiem, jak to mogło tak głęboko wejść. Dwa tygodnie nie minęły, jak odsunąłem szafę i wtedy nawet w połowie nie było tak źle.

— Pan mówi dwa tygodnie, ja panu powiem, że wygląda jakby tu pół roku kwitło. Albo i dłużej. O! — Sapnął i odłupał twardy kawał złego. — Paranoja.

— Co “paranoja”?

— Tu paranoja, pod warstwą uprzedzeń. Coraz ciężej idzie.

— Niech pan się nie poddaje, musimy sobie z tym poradzić.

Po południu murarz rozsiadł się w przedpokoju na odwróconym do góry dnem wiadrze i wyjął z torby zawiniątko. Rozpakował zatłuszczony papier i poczęstował mnie kanapką. Grzecznie odmówiłem, ale usiadłem obok, żeby dotrzymać mu towarzystwa przy obiedzie.

— Wie pan co, mam jakieś złe przeczucia. — Mówił z pełnymi ustami, okruszki sypały się na podłogę, ale wszędzie i tak było już brudno. — Dobiłem się do nienawiści. Trochę to dziwne.

— Dlaczego dziwne? Złe to złe.

— Bo im dalej brnę, tym jest gorzej. Jakby to szło z zewnątrz do środka, to by było na odwrót, nie?

Zastanowiłem się nad tym chwilkę, ale nie teoria nie trzymała się kupy.

— Ale skąd złe w ścianie? Niemożliwe, na pewno zalęgło się na wierzchu i po prostu ma tam jakieś sprzyjające środowisko, czy coś…

Nic na to nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami. Skończył przeżuwać drugą kanapkę, po czym bez słowa wziął młotek i dłuto i wrócił do pracy. Z lekką niepewnością podążyłem za nim, z nadzieją, że zaraz przebije się przez ostatnią warstwę złego i naszym oczom w końcu ukażą się pustaki. Chłop męczył się i stękał, złe było mocno stężałe i bardzo ciemne. Nienawiść nie chciała ustąpić, a kiedy wreszcie udało się odbić dłutem większy kawałek, spod spodu wychynęło cierpienie.

— Oo… — Tyle tylko zdołałem z siebie wykrztusić.

 

— Mówiłem. — Murarz odwrócił się do mnie, twarz mu zbladła pod rumieńcem wysiłku. Widok doprawdy upiorny. — Ja nie wiem o co tu chodzi, ale dalej już się nie przebiję. Wie pan co…

Nie czekając na moją odpowiedź, czy wiem co, czy też nie wiem, odwrócił się i skierował się do przeciwległej ściany. Być może powinienem zaprotestować, ale nie byłem w stanie się poruszyć. Patrzyłem, jak przyłożył dłuto zaraz obok szafki nocnej i uderzył młotkiem.

— Oo… — Dodałem do poprzedniej swojej wypowiedzi, gdy zobaczyłem czającą się pod powierzchnią zawiść. Jeszcze kilka uderzeń młotkiem. — Oo…

Męźczyzna spojrzał na mnie w milczeniu, odpowiedziałem mu tym samym, wyrażało to w sumie wszystko co miałem w tej chwili do powiedzenia. Wskazał młotkiem przedpokój i spojrzał na mnie pytająco. Skinąłem głową.

Przedpokój, kuchnia, łazienka, wszędzie to samo. Kuł, i kuł, i kuł, warstwa po warstwie, wszędzie takie samo złe. Przełknąłem w końcu ślinę, nie bez wysiłku i powiedziałem:

— Łatamy.

— Co? — Murarz był już w pewnego rodzaju transie wyszukując kolejne miejsca, które mógłby zweryfikować. Odchrząknąłem i powtórzyłem głośniej.

— Łatamy. Łatamy i malujemy.

Rzucił mi tylko spojrzenie i zszedł do samochodu po materiały. Skończył pracę późno w nocy, ale efekt był imponujący. Pomógł mi sprzątnąć bałagan, złe zgarnięte z podłogi wyrzuciliśmy do śmieci, spryskaliśmy wszystko środkiem do dezynfekcji, po czym poklepał mnie tylko po plecach i wyszedł. Nie zająknął się słowem o zapłacie. Podejrzewałem, że rachunek przyjdzie pocztą, ale nie otrzymałem go do dziś.

Szafę przestawiłem na stałe, mieszkanie regularnie wietrzę, od czasu do czasu psikam miejsce, gdzie była niegdyś plama jakimś niedrogim płynem, który znalazłem w sklepie osiedlowym. Znajomi, którzy mnie odwiedzają nie widzą różnicy. Z resztą, nikomu o sprawie nie mówiłem. Czasem i tak czuję się nieswojo, gdy sobie przypomnę… Albo gdy w drodze do łóżka mijam ścianę i mam wrażenie, jakby pod tą cienką skórą białej farby coś na mnie czekało. Albo w kuchni… Albo na korytarzu… Ale mogę z tym żyć, chyba się już przyzwyczaiłem. Nie jest w sumie tak źle.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Marian 16.03.2020
    Bardzo ciekawy tekst. Fajny opis stanu ludzkiej fasady i tego co kryje.
    Gratuluję i pozdrawiam.
  • Wymaga Czasu 17.03.2020
    Serdecznie dziękuję za komentarz!
  • Bajkopisarz 16.03.2020
    Znakomite opowiadanie. Bardzo sprawnie napisane, czyta się niemal jednym tchem, nic po drodze nie haczy i nie przeszkadza.
    Złe siedzące na ścianie, pod tynkiem, na murach. Nie zejdzie pod naporem fachowców, można je tylko przypudrować i udawać, że nie ma. Zadaję sobie jednak dwa pytania: a czy może zejść samo? Albo czy można je przykryć czymś innym, niż świeże malowanie?
    Pewnie w teorii można. Natomiast w praktyce? W praktyce to mam wrażenie, że bardzo niewielu próbowało i dlatego efekty nie zostały jeszcze zbyt dobrze opisane.
  • Wymaga Czasu 17.03.2020
    Dobre pytanie! A może, gdyby za bardzo się starać je pokryć, w końcu zacznie trawić konstrukcję nośną budynku? Czy warto ryzykować katastrofę budowlaną?
  • Bajkopisarz 17.03.2020
    Wymaga Czasu - w tej sytuacji pozostaje opuszczenie budynku i zbudowanie nowego, gdzieś z dala od złego. Będzie musiał pogłówkować, jak się przenieść na nowe tereny, a po drodze zawsze może wpaść na głodnego kota i zostać pożartym :)
  • Tjeri 16.03.2020
    Oj oj, lepiej nie kuć za głęboko... Malowanie i udawanie, że nie jest aż tak źle...
    Bardzo dobry, gorzki tekst. Metafora nieźle wymyślona, dobrze napisana. No i świetne opisy prób usuwania - jak ten: "Trzeciego i czwartego dnia przyszło dwóch piegowatych Młodszych Specjalistów. Dwa razy więcej moczyli, suszyli, skrobali, sklejali, psikali, wycierali, świecili i dmuchali. Złe dwa razy więcej ani drgnęło." :)
    Świetnie się czytało!
  • Tjeri 16.03.2020
    Aa! I tytuł też fajowy, ale błędnie zapisany. Partykuła "żeż" jednak z "ż" a nie "sz". Pozdrawiam!
  • Wymaga Czasu 17.03.2020
    Bardzo dziękuję za uwagę! Nikt do tej pory tego nie zauważył. Od dziś będę wiedział.
  • Puchacz 17.03.2020
    Doprawdy, z przyjemnością przeczytałem, bo i pomysł oryginalny i wykonanie oki.
    Niemożliwe razem. Popraw.
  • Wymaga Czasu 22.03.2020
    Dziękuję serdecznie! Poprawione :)
  • Clariosis 03.06.2020
    Nadrabiam Twoją twórczość. :)
    Powiem Ci, to jest po prostu coś niesamowitego. To tekst, który można interpretować na bardzo wiele sposobów i czytelnik, w zależności jak tego pragnie, może co innego z tego wyciągnąć - uwielbiam taki uniwersalizm. Jest czymś świeżym w porównaniu do moralizatorstwa (które ja osobiście uprawiam i się do tego przyznaję :D) Ja osobiście sądzę, że złe, które wychodzi na ścianę to po prostu długo skrywane emocje, przed którymi często bardzo trudno się przyznać, że tkwią w naszej duszy i sercu, co z kolei prowadzi do frustracji, nieporozumień, a nawet odcięcia się od innych - doprawdy smutny scenariusz, kiedy ktoś nie może pozbyć się swojego złego...
    Ze strony technicznej po prostu cudownie.Twój styl pisania, jak już wspominałam wcześniej, pokazuje po prostu najwyższą klasę. Sposób układu zdań to po prostu miód na moje oczy, a co się widzi to do serca trafia, więc moje miłujące słowo pisane serduszko czuje się świetnie. :) Zostawiam zasłużoną piątkę i życzę tylko więcej weny!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania