Zmaganie 2
Prawdę mówiąc, ojciec ma czasem zastrzeżenia co do moich decyzji.
— Masz rodzeństwo, Randy?
— Nie, jestem jedynakiem. Po śmierci mamy, ojciec pozostał wdowcem. Chociaż wiele kobiet próbowało.
— Pewnie z powodu fortuny.
— Nie tylko, James nie jest złym człowiekiem. Myślę, że nadal kocha Ruth, może kiedy się pogodzi, że odeszła i zwiąże się z kimś. Ma dopiero 53 lata i trzyma się nieźle.
— Niektórzy ludzie są jak łabędzie. Mają partnera na życie.
— Przepraszam za śmiałość. Może pozwolisz Sarah zaprosić się na wspólne zwiedzanie miasta.
— To betonowa dżungla. Pewnie zostaje jakaś inna restauracja. Nie lubię klubów.
— Planuję pojechać po twoim koncercie do Vancouver na wystawę malarstwa.
— To zaczyna być interesujące. Ja po koncercie i nagraniach też mam zamiar tam lecieć.
— Och doprawdy? To wygląda na zrządzenie losu.
— Może na przypadek.
— Wiesz Sarah, nie bardzo wierzę w przypadki.
— Prawdę mówiąc, ja również. A ponieważ już powiedziałam kilka głupstw, to powiem jedną prawdę. Nigdy nie byłam w klubie. Więc nie wiem na pewno czy nie lubię.
— Ja prawdę mówiąc nie przepadam, ale chętnie ci dotrzymam towarzystwa, gdziekolwiek będziesz chciała pójść.
— Tylko jeśli naprawdę nie będę się tam dobrze czuła, wyjdziemy. Dobrze?
— Oczywiście.
— Jutro i pojutrze cały dzień ćwiczę. Jak będę miała szczęście, będę grała na orginalnym Stradivarius.
— Czasami szczęściu można pomóc.
Randy uśmiechnął się subtelnie.
— Co masz na myśli?
— Miałem nie mówić, ale skoro pytasz. Ojciec dał kilkanaście tysięcy w tej sprawie. Prawdę mówiąc poprosiłem.
— Chcesz powiedzieć, że będę grała na Bonjure?
— Tak, wiem to.
Sarah pocałowała policzek Randy.
— Och teraz to ja przepraszam. Jestem czasami impulsywna.
— Nie powiem, że się gniewam — powiedział Randy.
— To gdzie mnie zapraszasz?
— Znam jeden klub. Grają tam dobry jazz.
— Och myślałam, że miałeś na myśli disco.
— Jest dopiero druga, do wieczora jest jeszcze dużo czasu.
— OK, tylko nie piję. W ogóle nie piję, a szczególnie przed koncertem.
— To znaczy jeszcze nie piłaś alkoholu, nigdy?
— Raz, może pięć lat temu. To był jakiś francuski szampan. Chyba z żółtą nalepką.
— To mógł być Veuve Clicquot lub Moet & Chandon.
— Pamiętam czarną butelkę.
— To piłaś pewnie Czarną damę.
— Nie piłam, tylko umoczyłam usta. Ale było niezłe.
— Z winami musującymi jest to, że czasem różnica ceny jest dziesięciokrotna, a smak prawie taki sam.
— Dobrze, Randy. Możemy spotkać się za trzydzieści minut na dole, przy windach.
— Dobrze.
Poszli razem do wind. Randy wysiadł z Sarah i odprowadził ją do drzwi jej pokoju.
Sarah zamknęła drzwi. Dopiero ochłonęła.
— Chyba zwariowałam. Owszem miły i przystojny. Ale czemu to zrobiłam?
Czyżby to ten wybrany, pomyślała. Nie mogła wiedzieć, że Randy myślał prawie podobnie.
Od czasu zerwania zaręczyn dwa lata temu, prawie przestał się kontaktować ze znajomymi. Pomagał ojcu. Prawdę mówiąc stał się samotnikiem. Próby zmiany tej sytuacji powodowały odwrotny skutek. W zeszłym roku dowiedział się, że Jessy wyszła za mąż. Poznała swojego przyszłego męża w pracy. Randy miał nadzieję, że to ten wybrany. Czuł, że Jessica pozostanie gdzieś w zakamarku jego serca już na zawsze.
Ale nie myślał o tym teraz. Od momentu kiedy przypadkowo dotknął dłoni tej pięknej dziewczyny, czuł się dziwnie. Inaczej niż do tej pory.
Kiedy Sarah zjechała na dół, Randy już czekał. Następne miłe zaskoczenie. Miał w ręku czerwoną różę.
— To dla ciebie.
— Dziękuję, teraz będę musiała pojechać na górę, bo kwiatek nie zniesie dobrze naszej wyprawy.
— Przepraszam, sądziłem, że lepiej będzie jeśli ci ją dam teraz, niż potem.
— Randy, nie musisz mnie przepraszać. Chyba, że rzeczywiście będziesz miał powód. Chodź, zawiozę ją do pokoju i pojedziemy.
Pojechali windą. Weszli. Randy stał na zewnątrz.
— Wejdź, to potrwa chwilkę.
Poszła do lodówki, wylała trochę wody z butelki i włożyła różę.
— Jeszcze raz dziękuję.
Położyła dłonie na jego policzkach i chciała go znowu pocałować w policzek. Przez ułamek chwili dostrzegła jego oczy. Zanim się zastanowiła położyła usta na jego. Randy był zaskoczony. Ale nie zrobił nic. Sarah nadal trzymała swoje wargi na jego. Randy odwzajemnił jej pocałunek. Sarah poczuła zawrót głowy. Poczuła jego język. Całowali się pewnie z minutę. Czuła rozkoszne dreszcze i prądy w całym ciele. Miała prawie pewność, że to on przerwał. Patrzyła mu prosto w oczy.
— Nigdy się jeszcze nie całowałam, ale nie zrobiłam tego, bo chciałam wiedzieć jak to jest. Chciałam.
— Lepiej chodźmy — szepnął Randy.
— Tak, masz rację. Zupełnie nie wiem czemu się tak zachowuję. Proszę cię pamietaj, że nie chciałabym z tobą spać. W razie czego pamiętaj o tym.
Randy nic nie odpowiedział. Miał całkowitą pewność, że Sarah nie robi tego z innych, niż właściwe powody. Ale to co powiedziała, utwierdziło go w przekonaniu, że nic nie wie o kobietach, lub szczególnie o niej.
Jechali windą bez słów. Dopiero w taksówce Sarah zaczęła rozmowę.
— Mam nadzieję, że się nie gniewasz?
— Nie Sarah, trudno byłoby się gniewać za taki cudowny pocałunek.
— Och myślałam, że jestem kompletną nogą.
Przez ułamek chwili przypomniał sobie płomiennwłosą, jasnoskórą Jessy. Przez równie krótka chwilę poczuł coś nieodgadnionego w swoim sercu. Ale trwało to bardzo krótko. Natomiast Sarah rozważała jego słowa. Już wiedziała jak smakuje pocałunek. Ale miała pewność, że zrobiła to nie z powodów czysto fizycznych. Im bardziej zastanawiała się nad tym, tym mniej rozumiała siebie. I w końcu doszło do niej co powiedziała. Poczuła lekki szok. Jak mogła coś takiego powiedzieć! Ale w odróżnieniu od Randy, nie zamierzała go przepraszać za to co powiedziała zaraz po pocałunku.
— To tutaj — pokazał na mały klub.
Weszli. Kilkanaście stolików i mały parkiet do tańca. Prawdopodobnie ludzie przychodzili później. Ale i tak było około tuzina słuchaczy. Typowe trio. Fortepian, kontrabas i trąbka. Grali nieźle.
— Musimy coś zamówić — powiedział Randy.
— Nie jestem głodna, ale możemy wziąść jakąś sałatkę.
— Dobrze, Sarah.
Po chwili podeszła młoda dziewczyna.
— Dwie sałatki greckie.
— Czy podać coś do picia?
— Macie jakiś dobry szampan — zapytała Sarah.
Znowu nie rozumiała czemu tak powiedziała.
— Najlepszy jest Krug, ale jest bardzo drogi.
— Możemy zamówić tylko dwa kieliszki, Sarah jutro gra na Stradivariusie, więc musi być w dobrej kondycji. Mogę zapłacić za całą butelkę.
— Jeśli to nie kłopot, zapytam właściciela.
Podeszła do pianisty. Po chwili wróciła.
— Nie ma sprawy, może pan zamówić dwa kieliszki.
Zniknęła. Sarah patrzyła na wystrój.
— W takich miejscach grają czasem prawdziwe talenty — szepnęła.
— Tak, tutaj zapraszają czasem prawdziwe gwiazdy.
Dziewczyna przyniosła sałatki i dwa kieliszki.
— Mówiłaś, że nie możesz pić.
— Wygląda na to, że kolejno łamię wszystkie zasady. Nie wiem czy wypiję, ale jeśli tak, to nie pozwól mi więcej.
— Dobrze, to już druga rzecz, o której mam pamiętać.
Sara znowu przypomniała sobie swoje odważne, acz nie na miejscu słowa.
— To za nasze spotkanie.
Sarah podniosła kieliszek do ust. Szampan był zimny. Bąbelki delikatnie szczypały w język.
— Dobry, dziękuję.
— Nie dostaniesz więcej — powiedział miło Randy.
— Wiem, tylko cię sprawdzam.
— Wiesz co, Sarah, jesteś niesamowita. Całkiem inaczej sobie ciebie wyobrażałem.
— W dobrym czy złym znaczeniu?
— Oczywiście, że w pozytywnym. Nie powiedziałbym tego gdyby było inaczej.
Do ich stolika podszedł pianista.
— A więc wzrok mnie nie zwiód. Kelnerka powiedziała mi o waszym zamówieniu. Chciałem zobaczyć czy to prawda z tym Stradyvariusem, ale teraz wiem. Zechce pani dla nas coś zagrać. Z pani strony internetowej, wiem że gra pani na basie.
— Pani Longridge, jest trochę zmęczona — zaczął Randy.
— Dobrze, nie ma zbyt wielu słuchaczy, więc nie mam tremy.
— W piątek będzie więcej — rzekł właściciel.
— Nie jestem tak dobra na kontrabasie — szepnęła.
Randy został sam przy stoliku.
— Proszę państwa. Mamy przyjemność przedstawić Sarah Longridge, znakomita amerykańska i światowa violonczelistka.
— Dziękuję. Proszę mi wybaczyć jeśli zafałszuję. Ostatnio grałam na basie dwa lata temu.
Sarah chwilę stroiła instrument.
— Co mam zagrać? — zapytał pianista.
— Co pan lubi, dostosuję się.
Zaczęli grać. Randy w ułamku chwili zobaczył, że Sarah się zmieniła. W jednej chwili stała się muzykiem. I to najlepszej klasy. Zamiast jednego, zagrała trzy utwory. Wróciła do stolika, odprowadzona przez właściciela.
— I jak wypadłam?
— Świetnie ci poszło.
— Jesteś miły.
— Nie, to prawda. Zapytaj kogoś innego.
— Chciałam zapytać tylko ciebie.
Po kilku minutach podeszła kelnerka.
— Grała pani świetnie. Czy coś jeszcze podać.
— Chcesz coś Sarah?
— Nie. Szampan był naprawdę wyśmienity.
— Posiedzimy jeszcze?
— Możemy iść gdzieś potańczyć.
— Możemy zapłacić?
— Oczywiście, ża chwilę przyniosę rachunek.
Kiedy dziewczyna przyszła, Sarah chciała zapłacić.
— Nie, to ja cię zaprosiłem — zaprotestował Randy.
— Ok, ja zapłacę w drugim miejscu.
Wyszli. Czekali kilka minut na taksówkę.
— Nie mam pewności, czy teraz coś będzie czynne.
— Zapytamy taksówkarza. Jest po szóstej.
— Dyskoteki są od dziewiątej lub od dziesiątej.
Podjechała taksówka. Czarnoskóry taksówkarz nie za bardzo się orientował.
— Wiesz co Randy, wróćmy do hotelu.
— A co myślisz o kinie?
— W życiu nie byłam.
— Ja ostatnio z pięć lat temu.
— No to chodźmy, w końcu jeszcze jest wcześnie.
Sarah złapała się na tym, że czuję chęć spędzić z nim czas.
— Masz jakiś film na myśli?
— Nie, zaryzykujmy.
Pojechali do najbliższego kina. W oczekiwaniu na seans zadzwoniła do domu. Odebrała Linda.
— Już się niepokoiłam i tata również.
— Wszystko dobrze. Doleciałam dobrze. Jestem w kinie.
— Sama?
— Nie. W hotelowej restauracji poznałam Randy. Przyjechał specjalnie na mój koncert z Nowego Yorku. Jest synem Jamesa Oxinga. Tata prowadzi z jego ojcem interesy, a Randy jest jego prawą ręka.
— Och, nie wiem co powiedzieć. Zadzwoń do taty wieczorem. Wiesz, że on by chętnie zadzwonił, ale przestrzega twoich zasad.
— Dobrze mamusiu, zadzwonię.
— To co, idziemy Randy?
— Tak.
Film był dosyć fajny. Komedia s-f. ,,Strażnicy galaktyki”. Sarah początkowa czuła jego dłoń na oparciu. Potem wzięli swoje dłonie. I tak trwało już do końca seansu. Sarah czuła podobne dreszcze jak w czasie pocałunku, tylko nieco innego rodzaju. Wyszli z kina. Randy zamówił taksówkę. Jechali bez słów. Weszli do hotelu. Randy odprowadził ją do pokoju.
— Dzięki za miły dzień — powiedziała.
Tym razem to on ją pocałował w policzek. Weszła do pokoju. Stała chwilę i patrzyła na różę. Weszła do łazienki. Po chwili strumienie wody uderzały miło jej ciało. Wytarła się i założyła biały szlafrok na gołe ciało. Wzięła telefon.
— Czy może mnie pan połączyć z pokojem pana Oxinga? — poprosiła recepcjonistę.
Po chwili usłyszała miły głos Randy.
— Randy Oxing, słucham.
— Chcesz wpaść?
— Jesteś pewna, że tego chcesz?
— Tak.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania